Obecnie znajdowałam się na terenach Królestwa Aqua’y. Jak to ja, chodziłam po dachach, skacząc z jednego na drugi. Bystrym wzrokiem błądziłam wśród ludzi przemierzających ulice miasta. Gdzie niegdzie dało się słyszeć radosne okrzyki dzieci, a zobaczyć można było ich zabawę w rycerzy. Kobiety gawędziły ze spokojem spoglądając na swoje pociechy, ale i one od czasu do czasu śmiały się. Niektóre z nich kupowały coś na targu, a inne same sprzedawały to co miały. Mężczyźni również siedzieli za drewnianymi stoiskami, ale i oni zaczęli rozmowy. Głównie polityczne jak i te o gospodarce. Inni jeszcze kłócili się zawzięcie o to, który ma rację. Jedne z wielu sytuacji jakie da się zobaczyć w mieście Aqua’y. Niby takie nudne, a zarazem radosne. Westchnęłam i zatrzymałam się na chwilę. Tym razem moje spojrzenie przeniosło się na budynki. Miałam nadzieję, że znajdę w okolicy jakąś karczmę. Wierzyłam również w to, że się do mnie nie przyczepią. Mój wzrok po chwili ujrzał upragnione miejsce. Nieduża karczma stojąca między budynkami prezentowała się nienajgorzej. Postanowiłam tam zawitać, by kufel piwa lub dwa wypić. Uśmiechnęłam się chytrze, po czym zaczęłam poszukiwać dogodnego miejsca na zeskoczenie z dachu. Ujrzałam nieduży balkon, który znajdował się na budynku, na którym stałam. Wpierw wskoczyłam na niego, a później wylądowałam z gracją na kamiennej ulicy. Nie było dużego ruchu, dzięki czemu nie musiałam niepotrzebnie się przepychać miedzy ludźmi. Poprawiłam mój czarny kaptur, jaki miałam założony na głowie i ruszyłam spokojnym acz energicznym krokiem w stronię karczmy znajdującej się nieopodal mnie.
- Te, panienko o czerwoniutkich włoskach! – usłyszałam nagle za sobą ochrypnięty głos. Spojrzałam przez ramię na osobnika i zobaczyłam, że w wąskiej uliczce stoi ósemka mężczyzn. Nie byli jakoś specjalnie wysocy, ubrania mieli poszarpane i brudne, tu i tam mieli przyszyte łatki. Nie mówiąc już o dziurawych butach, od których odchodziła podeszwa. Włosy mieli posklejane i pokołtunione. Tak, to jacyś zwykli opryszkowie z miasta. Prychnęłam na ten widok i odwróciłam się do całej bandy. Skrzyżowałam ręce na piersi i uśmiechnęłam się chytrze.
- Tak, jaśnie panie? – powiedziałam piskliwym głosikiem do mężczyzny. Kilka z nich opierało się od ścianę budynku, ale po moich słowach stanęli na równych nogach i podeszli z uśmiechem, okrążając mą osobę. Cała ósemka przyglądała mi się ciekawskim wzrokiem, ale i pewien znajomy mi błysk w ich oczach się pojawił – chodziło o to, co mogą mi zabrać. Ale było czuć alkohol od ich krzywych gęb. Czyli dlatego jeszcze nie przeszli do czynu. Wódka ich trochę złagodniała.
- Może księżniczka się gdzieś z nami wybierze? – powiedział jeden z lekko uginającymi się nogami.
- Cóż panowie, z chęcią bym to uczyniła, ale przykro mi. Na szlachciców nie wyglądacie, a księżniczce nie przystoi z takimi chodzić – zakpiłam, po czym rozłożyłam ręce i skierowałam znów swoje kroki w stronę karczmy. Cóż, nowi koledzy niestety mi na to nie pozwolili. Trójka z nich zagrodziła mi drogę. Odwróciłam się na pięcie i westchnęłam głośno.
- Naprawdę? – odrzekłam znudzona. Wtedy jeden z nich wyszedł mi naprzeciw.
- To siłą będziemy musieli cię przy sobie zatrzymać – rzekł śmiejąc się wraz z towarzyszami. Wokół nas zebrała się już grupa ludzi. Ech, świetnie. Jeszcze mi tu widowni brakowało. Przekręciłam oczami, po czym pewnym ruchem dałam z pięści w twarz mężczyzny. Prawie upadł, lecz udało mu się ustać na nogach, cofając się tylko. Złapał się za uderzone miejsce i pomasował je, chcąc wykryć przy okazji jakieś urazy.
- Szefie! – krzyknął jeden podchodząc do faceta.
- Teraz tego pożałujesz! – powiedział przywódca grupy. I wyjął zza pasa swoją broń. Był to nieduży miecz, długości mniej więcej mojej broni. Reszta poszła w ślady szefa i stanęli bliżej mnie.
- No, przynajmniej szybko to załatwimy – chytry uśmiech nadal nie schodził z mojej twarzy. Wyciągnęłam szybko swą broń i stanęłam pewniej, by być gotowa na wszelkie ataki. Po chwili dwójka ruszyła na mnie. Tutaj jednak stanęłam po prostu i czekałam na odpowiednią okazję. Kiedy byli już blisko mnie, zeszłam na bok i po chwili złapałam ich za kołnierzyki koszulek. Szybko złapałam ich mocno za głowy i stuknęłam nimi, na co mężczyźni od razu się położyli. Jeszcze szóstka. Teraz zaczęła się prawdziwa walka. Wszyscy wyciągnęli swe ostrza ku mnie. Z jednej strony obrona, z drugiej, tam próba ataku. Idealnie się walczyło, jednak uparciuchy choć pijane to mocno się trzymały na nogach. Kątem oka dostrzegłam, jak jakiś dziwny facet wychodzi z karczmy. Dotknął ręką białej ściany, po której przebiegło coś podobnego do małego wężyka. Po chwili niespotykane zjawisko przeszło na uliczkę i obwiązało nogi mych przeciwników i zniknęło, podobnie jak siła walki nieprzyjaciół. Nie mogli się ruszyć, co wywołało u mnie nie lada ubaw, jednak powstrzymałam się od śmiechu, by szybko załatwić to i napić się czegoś. Niestety, wewnętrzny śmiech szybko znikł, zastąpiła go złość. Szybko załatwiłam bandę i schowałam broń. O dziwo żadnego nie zabiłam, acz mnie korciło. Ale nie tu, nie w środku miasta. Zgromadzeni ludzie, którzy oglądali to wszystko, zaczęli klaskać. Na mojej twarzy pojawił się grymas. Po pierwsze, nie zrobiłam tego dla nich, a dlatego, że chciałam w spokoju przejść. Po drugie, brawa mi na nic się nie zdadzą, chcę pomówić z tym dziwnym mężczyzną, co wyszedł z karczmy. Nie lubię, kiedy ktoś mi się wtrąca do walki, nawet jak sytuacja w pewnym momencie nie idzie po mojej myśli, co niestety w tej potyczce się zdarzyło. Pomimo to, nie trzeba było mi pomagać. Spojrzałam gniewnym wzrokiem na ludzi, po czym szybko oddaliłam się od nich i wparowałam do karczmy. Uderzył mnie od razu zapach piwa, dźwięk rozmów i gorące powietrze pomieczenia. Zignorowałam to wszystko, choć zwykle lubiłam się napawać klimatem karczm, jednak teraz nie to mną prowadziło. Rozejrzałam się po miejscu lustrując wszystkich dokładnie, by nie przeoczyć tego mężczyzny, co wtedy wyszedł. Po chwili moje spojrzenie odkryło ów postać. Siedział przy niedużym stole przy oknie, jedząc jakąś potrawę i pijąc przy tym jakiś alkohol najprawdopodobniej. Spojrzałam na niego i ruszyłam w jego stronę. Dźwięk moich kroków rozniósł się po karczmie, jednak większość rozmów czy śmiechów go zagłuszała. Przy okazji przyjrzałam się nietypowemu wyglądowi nieznajomego. Włosy miał ciemnobrązowe, co na początku pomyliło mi się z czarnymi. Co było dziwne, z głowy wyrastały mu dwie pary rogów. Jedna różniła się od drugiej, sama nie wiem, do czego je porównać. Nosił brązową, lekko poszarpaną koszulę, która luźno na nim była, czarne spodnie z niedużymi dziurami na kolanach i zwykłe czarne buty. Jednak nie ubiór był tu najdziwniejszy. Jego dłonie, jak i kawałek dalszej części ręki były czarne, jakby cierpiał na jakąś chorobę skóry. Za to w okolicach obojczyka dostrzegłam jakieś dziwne części ciała. A jeśli mowa o dziwnych częściach ciała, to chyba jednak najbardziej w oczy rzuca się długi, smoczy ogon w barwie ciemnego zielonego. Przekręciłam delikatnie głowę, kiedy wszystko zobaczyłam. Naprawdę nietypowy człowiek. Jednak nie o to teraz chodziło. Kiedy byłam już blisko stolika mężczyzny, wyjęłam z kieszonki jeden z moich małych sztylecików. Kiedy byłam wystarczająco blisko niego, wbiłam w stół nożyk i spojrzałam na niego gniewnie. Osobnik przeżuł ostatni kęs i podniósł głowę na mnie. Odłożył sztućce i pytającym wzrokiem popatrzył na mnie.
- Nie mieszaj się w nieswoje sprawy – syknęłam.
- Dopełnij swoją wypowiedź, bo nie rozumiem do końca o co chodzi – odpowiedział zdziwiony.
- Nie zgrywaj się, oboje dobrze wiemy o co chodzi. Więc powtórzę – nie mieszaj się w moje sprawy – rzekłam stanowczo.
- Widać było, że bez pomocy by się nie obeszło – odrzekł ze spokojem.
- Ślepota to nic strasznego kolego – zakpiłam i dodałam – Słuchaj, są sprawy, które można zostawić. W szczególności do nich należą moje sprawy – powiedziałam i wyciągnęłam nożyk chowając go do kieszonki.
- Do zobaczenia – szepnął sarkastycznie mężczyzna i zabrał się do dalszego jedzenia. Spojrzałam jeszcze przez ramię na niego, po czym ruszyłam w stronę wyjścia.
- Do zobaczenia – szepnęłam również sarkastycznie, wychodząc z karczmy. Rozejrzałam się po ulicy. Tłum się rozszedł na całe szczęście. Ruszyłam wzdłuż drogi, jednak po chwili wdrapałam się na jeden z dachów budynku i ruszyłam dalej swoją drogą.
- Do zobaczenia – szepnął sarkastycznie mężczyzna i zabrał się do dalszego jedzenia. Spojrzałam jeszcze przez ramię na niego, po czym ruszyłam w stronę wyjścia.
- Do zobaczenia – szepnęłam również sarkastycznie, wychodząc z karczmy. Rozejrzałam się po ulicy. Tłum się rozszedł na całe szczęście. Ruszyłam wzdłuż drogi, jednak po chwili wdrapałam się na jeden z dachów budynku i ruszyłam dalej swoją drogą.
<Lumeus? To gdzie teraz się zobaczymy? xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz