Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

31 maja 2016

Od Allii – Quest

„Mężczyzna”

 Do moich uszu doszedł wyniosły rechot mężczyzn, którzy siedzieli przy ognisku, wesoło dzierżąc kufle z piwem, które zaraz potem zderzyły się o siebie, w akcie hucznego toastu na pewną, nieznaną mi rzecz, wylewając jednocześnie trochę trunku na dłonie trzymających je osobników. Ich twarze oświetlały jedynie światło bijące od żywo kołyszących się na wietrze czerwonych jęzorów, które zajęte były trawieniem wrzuconych do nich drewna, oczywiście suchego, co skutecznie znacznie dodawało im siły, przez co mogły jeszcze bardziej cieszyć swym widokiem i mocą innych osób, korzystających z ich ciepła, ogrzewając się przy nich lub trzymając wysoko nadziane na kij kawałki jedzenia, by zaraz potem zjeść ze smakiem upieczoną żywność.
Niebo w tamtej chwili nie było draśnięte żadną, nawet najmniejszą pojedynczą chmurką, która śmiałaby zasłaniać piękny widok rozciągający się nad naszymi głowami. Wielkie, granatowe płótno wyglądało, jakby ktoś prysnął na nie białą farbę, bowiem usiane było jasnymi kropkami, niektóre mniejsze, większe, bardziej lub mniej wyróżniające się na owym ciemnym tle, dalej migotały żywo, niestłumione światłem buchającym z ognia, które, w normalnych przypadkach, gdy było bardziej intensywne, zagłuszyło by owy widok. Jednak znałam taką rzecz, która nieprzerwanie tkwiła na sklepieniu niebieskim, gdy tylko zaszło Słońce, najpotężniejsze źródło blasku, i odsłaniała naszą naturalną satelitę, jaką był Księżyc. Co prawda, on dalej nie świecił swoim światłem, a jedynie odbijał od tarczy promienie owej wielkiej kuli gazowej, o której była mowa powyżej, jednak dalej dawało to nieopisany wręcz efekt.
Odetchnęłam głęboko, chcąc napawać się świeżym, nocnym powietrzem, jednak nie było mi to dane, bowiem do moich płuc dostał się głównie duszący dym ogniska umieszonego niedaleko, zapach pieczonego mięsa oraz smród alkoholu, którego nieszczęście mieli w siebie wlewać praktycznie wszyscy, nieświadomi wyniszczających organizm skutków, jakich owy trunek za sobą niesie. No tak. Na chwilę zapomniałam, że dałam się naciągnąć na tą wyjątkowo podłą imprezę urządzoną na cześć zbliżającego się święta, na którą zaproszeni byli niemal wszyscy w mieście, w tym najprawdopodobniej służba królewska. Oczywiście, zaproszeń namacalnych, w odpowiednio przygotowanej kopercie nikt nie dostał, co zresztą nikogo nie dziwiło, biorąc pod uwagę skalę i długość listy gości. Pomimo, iż sama się do nich zaliczałam, nie zamierzałam na nią iść, to było aż nazbyt oczywiste, lecz zawsze doskonale wiedziałam kiedy, gdzie i z jakiej okazji urządzane są różne przyjęcia. Dlaczego? Ano dlatego, iż całe moje towarzystwo z tej samej posady co ja miało aż zbyt wielką chęć uczestniczenia w takich okazjach, toteż owe grono ostatnio niemal huczało na wieść, iż ma się odbyć taka impreza, co oczywiście nie dało się zignorować. Ale dlaczego jestem tutaj ja? No właśnie… Podle wyciągnięta, niemal siłą z mojego mieszkania, gdzie urządziłam sobie wspólny wieczór z ostatnio wypożyczoną lekturą, i zaciągnięta właśnie do tego miejsca. Och, odmawiałam wiele razy, uprzejmie, grzecznie, jednak oni nie dawali za wygraną, aż w końcu przekonali mnie marnym błaganiem oraz przekonaniem, że dowiem się tam wielu interesujących rzeczy, albo może nawet spotkam się z opinią mieszczaństwa co do naszej władczyni. I tym sposobem stałam pod rozłożystym drzewem, omiatając wzrokiem całe to towarzystwo, które zebrało się na to „niezwykłe” wydarzenie. Stercząc sama pod ową wielką rośliną, która już zdążyła opasać swą łodygę grubą warstwą drewna, przyglądałam się przez chwilę skromnej orkiestrze, składających się z trzech mężczyzn i jednej kobiety, wszyscy mający swoją rolę i grający kolejno na ukulele, małych, prowizorycznych bębenkach, kolejnym ukulele i swoich własnych strunach głosowych. Pomimo biednego wyposażenia grajków nie można było powiedzieć, że źle im to wychodzi. Nie była to, co prawda, najwyższej klasy muzyka klasyczna, którą tak lubiłam, jednak owe brzdęki nie kaleczyły tak mojego ucha, co było już sporym osiągnięciem jak na uliczną orkiestrę. Po kilku minutach przeniosłam spokojnie wzrok na tańczących koło grupki z instrumentami ludzi, którzy widocznie nie przejmowali się już niczym innym poza ruchami swoimi i swoich partnerów, pląsając żywo po mokrej od rosy trawie. Warto dodać, iż robili to na boso. Cóż, przecież nic nie można poradzić na ich nieostrożność lub chęć dostania grypy. Westchnęłam w duchu, zauważając zaraz Rolanda, który siedział przy dużym ognisku na najpewniej przyturlanym tutaj, sporym oraz długim kawałku pnia, na którym spoczęli również pozostali jego towarzysze. Dobrze znany mi pichcik śmiał się głośno i sączył bursztynową substancję z wielkiego kufla. Skoro tak dobrze się bawił bez mojego towarzystwa, to w takim razie po co mnie tutaj wyciągnął? Och, o ile bardziej byłabym rada, gdybym obecnie siedziała przy swoim stole, czytając wartościową lekturę? Choć zważając na porę, najprawdopodobniej już leżałabym wygodnie w łóżku.
Z tymi myślami, huczącymi mi w głowie i odbijającymi się o ścianki czaszki, poprawiłam swoje włosy, zgarniając niechciane pasmo, które z taką śmiałością opadło mi na oczy. Po tym czynie, jakbym oderwała się od swojego chwilowego otępienia i ponownie rozejrzała się po owym miejscu, choć przyglądałam się mu zdecydowanie zbyt długo. Czy byłoby niegrzecznym, gdybym się teraz oddaliła? Nie, jednak najpierw wypada kogoś o tym powiadomić. A jako, iż Roland był jedynym, którego teraz dostrzegały moje różnokolorowe oczy, pewnie ruszyłam ku niemu.
Choć nie uszedł mojej uwadze pewien szczegół. Pewien dziwny szczegół, który zdaje się być w zasięgu mojego wzroku już od dość dłuższego czasu, jednak kiedy stwierdziłam, iż nie robi jakiś zdecydowanych kroków w moim kierunku, przestałam zwracać na niego uwagę, jednak gdy przemieszczał się w tamtym momencie razem ze mną, przypomniałam sobie o jego obecności. A mówiąc „szczegół”, mam na myśli jednego osobnika, płci naturalnie męskiej, zdaje się, obserwującego mnie od jakiejś pół godziny. Jednak pomimo iż niemal wiercił we mnie dziurę, wpatrując się tak intensywnie, kątem oka również spojrzałam na jego osobę.
Sylwetkę posiadał dość mizerną jak na przedstawiciela jednego z samców. Chudy, niespecjalnie wysoki, jednak z długimi, niemal patyczkowatymi nogami. Ubrany w zwisający z niego kombinezon, wyglądał zaledwie jak cień człowieka, dla którego owy strój był szyty. Jednak na twarzy malowało się względne zdrowie, a zaróżowione policzki tylko to potwierdzały. Więc wyglądało na to, iż ten mężczyzna po prostu z natury posiada taką, a nie inną budowę. Nie wiedziałam czy bardziej mu współczuć, czy pozostać obojętną, jednak pewnym było, iż ten człowiek w swoim, zdaje się krótkim (bowiem nie wyglądał na kogoś, kto przekroczył dwadzieścia pięć lat) życiu, musiał mieć na co dzień pod górkę. Chyba poprzednie, nieznane mi, wydarzenia w jego egzystencji teraz nie pozwalały mu teraz po prostu do nie podejść i powiedzieć to co zamierzał, bowiem zdawało mi się, iż jest po prostu ograniczany przez swoją nieśmiałość, bowiem z góry odrzuciłam możliwość, iż osobnik szykuje się na mnie z bronią. Może nie jestem przy kości, jednak moje ciało jakby nie patrzeć jest bardziej obfite, więc z pięściami do mnie rzucić się po prostu nie mógł. A więc dlaczego…?
– Witaj, Rolandzie – odparłam, gdy zreflektowałam się, iż stałam już przy mężczyźnie, do którego chciałam podejść od kilku minut, i do którego zmierzałam od kilku sekund. Osobnik oderwał się od wesołej rozmowy, po czym spojrzał na mnie nie tracąc wigoru w oczach.
– O, Allia…! – zawołał, a mojej uwadze nie umknęło jego lekka, choć całkiem wyraźna wywrotka językowa w chwili, gdy zamierzał wypowiedzieć moje imię. Widocznie zażył już wystarczająco dużą ilość alkoholu, by ta trucizna zaczęła powoli, ale miarowo obezwładniać kolejne części jego ciała, w tym język.
– Przykro mi, że to powiem, jednak zamierzam już udać się na spoczynek – odparłam łagodnie, acz stanowczo i na tyle głośno, by siedzący koło mnie Roland mógł dosłyszeć i, co najważniejsze, zrozumieć sens moich słów.
– Dobra, do… bra – wybełkotał, znów odwracając się do swoich przyjaciół. Najwyraźniej trunek prócz zdolności kontrolowania swojego ciała, odebrał mu także jego wcześniejszy zapał do przetrzymania mnie na owym wydarzeniu.
Odwróciłam się na pięcie od żywej gromadki, po czym skierowałam się w stronę drogi, którą okazję miałam tutaj maszerować. Gdy wyszłam w końcu z duszącego i cisnącego się do siebie tłumu na wolną przestrzeń, odetchnęłam cicho i już miałam stawiać kolejny krok, gdy męski głos doszedł do mojego czujnego ucha.
– P-Przepraszam…
Obróciłam głowę w tamtą stronę, dostrzegając zbliżającą się ku mojej osobie postać owego zagadkowego „szczegółu”, który obserwował mnie praktycznie od mojego wkroczenia na teren imprezy.
– Tak? – zapytałam uprzejmie, tym razem odwracając całą swoją sylwetkę w stronę owego osobnika, który w końcu doszedł do mnie i spuścił wzrok na zieloną trawę, na której miał zaszczyt stać.
– Ty… Ty pracujesz w zamku, zgadza się? – bąknął niewyraźnie pod nosem owe pytanie, które najwidoczniej cisnęło mu się na usta. Lekko zdziwiona, lecz nie okazując tego po sobie, kiwnęłam głową na znak potwierdzenia jego przypuszczań.
– Rozumiem, że chciałbyś również zająć podobną posadę? – wyprzedziłam go owym pytaniem, a ten czyn najprawdopodobniej pomógł mu oraz zachęcił do dalszej konwersacji. Nie było zaskoczeniem dla mnie, gdy chłopak pokiwał wolno głową. Wiele razy bowiem zdarzało mi się trafić na podobne sytuacje na mieście, bądź w sklepie, kiedy to ludzie, zazwyczaj bardziej śmiali, odważyli się jeszcze na pytania dotyczące wynagrodzenia.
– Zdaje się, że posiadamy wolne stanowiska, na przykład kobylnika, bądź…
– Naprawdę?! – zawołał nagle, tym samym przerywając moją wypowiedź, najpewniej zapominając o swojej wcześniejszej nieśmiałości. Gdy zdał sobie sprawę z owego czynu, zarumienił się potężnie, po czym znów spuścił wzrok. Nie zrażona, znów odpowiedziałam twierdząco.
– Owszem. Jednak musisz o tym osobiście porozmawiać z pracodawcą – odparłam, od razu wyobrażając sobie w umyśle, jaką męczarnią będzie dla owego chłopaka rozmowa w cztery oczy z mężczyzną, który najpewniej zamierza wypytać go o wszystko.

1 komentarz: