Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

31 maja 2016

Od Alli - Quest

"Kurier"

 – Dobrze, Wasza Wysokość – ukłoniłam się w pas, stojąc przed władczynią, obecnie siedzącą dumnie na tronie i wpatrującą się we mnie.
 – Tylko pamiętaj, że to bardzo ważna przesyłka – powtórzyła się, z widoczną troską w głosie. Wyprostowałam się, ponownie spoglądając na moją pracodawczynię i jednocześnie panią. Jak zwykle prezentowała się bardzo okazale, pomimo iż znów nosiła ten sam, od dawna dobrze znany mi strój. Jasny materiał, który okalał jej piersi był artystycznie ułożony i w niektórych miejscach powycinany, a trzymał się na cienkich, złotych ramiączkach, które w połowie rozgałęziały się na dwie części, jednocześnie mając między sobą delikatną koronkę. Tuż poniżej biustu znajdował się złoty pas, który podobnie zresztą jak wspomniane wcześniej ramiączka, rozdzielał się na dwie części dokładnie na środku, lecz pomiędzy sobą dzierżył wykonany z tego samego metalu, bliżej nieokreślony wzór. W całej tej sukni można było podziwiać brzuch naszej władczyni, bowiem, pomimo iż zakryty, okalany tylko nikłym, cienkim materiałem, który na szczęście, a na nieszczęście dla prawie wszystkich mężczyzn, kończył się na biodrach, trzymany przez kolejną ozdobę ze szczerego złota. Potem było już prościej, bowiem od niego, aż do samej ziemi ciągnął się długa, biała tkanina, zasłaniająca nogi kobiety, przez co trudno byłoby dostrzec jej buty. Cały strój trzymał się i miał zaszczyt okalać szczupłą i przede wszystkim kobiecą sylwetkę władczyni, odzianą w idealnie gładką skórę z wyrównanym wszędzie kolorytem.
Głowa królowej również była ozdobiona w długie, srebrno-złote kolczyki, które trzymały się na płatku ucha na cienkiej lince, by zaraz potem utworzyć okrąg, z którego zwisały cztery kryształy, mieniące się za każdym razem, gdy spotkają się z każdym, chociaż nikłym i pojedynczym promieniem światła. Kolejna w kolejce była metalowa przepaska na czoło, z oczywistego metalu, znów tworząca jakieś abstrakcyjne wzory. Jednak zdaje mi się, iż największe zainteresowanie osoby postronnej zyskiwał owy przedmiot na głowie kobiety, pełniący funkcję zarówno diademu jak i czegoś, co mogłoby powstrzymać włosy długie, proste blond włosy przed spadaniem kaskadą na piękną twarz właścicielki.
 – Oczywiście – odparłam spokojnie, potwierdzając swe słowa, mocniej (lecz dalej była to bardzo nikła siła) zaciskając palce na owinięte wysokiej jakości papierem pakunek, teraz trzymany w mojej dłoni, odzianej w białą rękawiczkę.
 – W takim razie, możesz już iść – oznajmiła królowa ciepłym głosem kiwając głową w stronę wyjścia. Po raz enty ukłoniłam się nisko, po czym obróciłam się zwinnie na pięcie i ruszyłam środkiem sali w stronę przeciwległych drzwi, bogato zdobionych oczywiście, bo jakżeby inaczej jeśli brać pod uwagę, iż znajdują się w zamku królewskim? Pchnęłam dwa wielkie skrzydła, tym samym otwierając sobie przejście na korytarz, po czym ponownie zwróciłam się twarzą w stronę mojej pani, bowiem podręcznik savoir-vivre kategorycznie zakazywał opuszczania jakiegokolwiek pomieszczenia, gdy przebywa w niej ważna osobistość, tyłem do niej, toteż ponownie zgięłam się w pasie i powoli wycofałam się do tyłu, rozciągając ramiona, chwytając za obie klamki i wreszcie łącząc ze sobą zamki w obu stronach drewna, co skwitowały jedynie głośnym kliknięciem. Natychmiast moje kroki posłyszały ściany owego długiego pokoju, pełniącego funkcję korytarza, odbijając się od nich dźwięcznie. Przemierzyłam wyznaczoną odległość i pośpiesznie zeszłam ze schodów, nie zwracając zbytniej uwagi na otoczenie, bowiem wertowałam je wzrokiem już niezliczoną ilość razy. Moje nogi, niemogące się oczywiście równać z pięknem królowej, poniosły mnie prosto do stajni.

~~*~~

Tym razem galopowałam na karym koniu z długą grzywą, oczywiście rasy huculskiej, bowiem cel mojej wyprawy znajdował się za górami, które byłam zmuszona po drodze pokonać. przy większych skokach wierzchowca,O mój bok od czasu do czasu niezdarnie obijała się torba przewieszona przez me ramię, trzymająca w środku pakunek. W oddali dostrzegałam już ścieżkę, która miała mnie poprowadzić bezpiecznie na drugą stronę, ciągnąc się przy tym przez rozłożyste pasma górskie, omijając skarpy i inne niebezpieczeństwa. Ruszyłam ku swojej drodze, po chwili niemal na nią cwałując, bowiem zwierzę, które miałam okazję dosiadać nie należało do tych spokojnych, toteż zdawałam sobie sprawę, iż będę musiała trzymać ciągle rękę na pulsie przez całą moją wyprawę, by koń nie poniósł mnie zbytnio i nie zboczył z trasy. Przez umysł przebiegła mi myśl, iż mogłabym wziąć udział w jakiejś dodatkowej lekcji jazdy konnej, by w przyszłości nie mieć z tym problemów. Z tego co wiedziałam, miejska stajnia, z której jeszcze nie tak dawno wypożyczyłam wierzchowca tej samej rasy w celu potwierdzenia plotki o zaginionej dziewczynie, która na szczęście moje, a jej rodziny okazały się prawdą, organizuje podobne zajęcia, więc korzystając następnym razem z okazji i tych kilku godzin wolnego wieczorem, gdy kończyłam pracę, mogłabym się, z trudem i wielkim bólem, odciągnąć od wspaniałych ksiąg, ukrywających w sobie tyle informacji i biblioteki, która jest moją świątynią, i powędrować w stronę stajni, by zaczerpnąć owych lekcji. Cóż, nie zmarnowałabym swego czasu, bowiem owszem, nie poświęciłabym go na czytanie, jednak owa nauka również przydałaby mi się w życiu i graniczyła przecież ze zdobywaniem nowych umiejętności, prawda? Z tego oraz kilku innych względów nie żałowałam podjętej decyzji. Ale jak już szlifować swe fizyczne umiejętności, to czemu by nie pójść na całego i zaciągnąć się od razu na jakieś inne treningi? Owszem, do tej pory trenowałam i ćwiczyłam zachłannie wyłącznie mój umysł, a me ciało zostawiłam na pastwę lasu, a przecież ono również potrzebuje swojej codziennej dawki uwagi. Jednak to również nie w moim stylu, zakładać bryczesy i urządzać sobie co dobowe przejażdżki, albo nawet biec bez konia. Zdecydowanie bardziej wolę wysiłek umysłowy, jednak jestem zmuszona do tego fizycznego, co niezbyt mnie w tym momencie cieszy. „Jednak trudno, i tak będę musiała o tym dłużej pomyśleć w moim mieszkaniu, spokojnie, na pewno coś wymyślę, jednak teraz muszę się skupić na jeździe i moim celu”, skarciłam się w głowie i ponownie zwróciłam swoją uwagę na przemierzaną przeze mnie trasę.
Wjeżdżałam właśnie na dość stromą dróżkę, prowadzącą przez głęboki przesmyk, gdy zorientowałam się, że koń, którego dosiadam, dalej zawzięcie galopował, jakby nie zauważając ryzyka owej sytuacji. Natychmiast pociągnęłam zdecydowanie za wodze, co odniosło zamierzony przeze mnie skutek, mianowicie zwierze zwolniło tempa, jednak ku mojemu niezadowoleniu ciągle rwało naprzód, nie słuchając się zbytnio moich rozkazów. Ponownie przystopowałam wierzchowca, jednak ten, przypominający raczej innego z gatunku koniowatych (czyt. osła), zamachał gwałtownie łbem, chcąc najprawdopodobniej wyswobodzić się z ciążących mu wodzy, i ponownie przyspieszył, tym razem do truchtu, co zresztą i tak było bardzo ryzykownym posunięciem, więc znowu usiłowałam go zatrzymać. Jednym ruchem pociągnęłam wodze do tyłu, tym samym przechylając się również w ową stronę, dzięki czemu koń nie tylko zwolnił, lecz począł uparcie cofać się do tyłu. Jak możecie się domyślić, nie poskutkowała to dobrym przebiegiem wydarzeń. Ba! Wręcz katastroficznym! Zwierze niechybnie nastąpiło na osuwający się kawałek ziemi, zaraz przy stromym zboczu, jednak gdy poczuło pustkę pod swoim kopytem, bowiem owy grunt zdążył już spaść na sam dół, było już za późno i zaraz po tym wywróciło się niezgrabie, kopiąc przy tym dolnymi kończynami w nadziei na poczucie czegoś pod nimi, jednak na próżno. Zaraz po owym wydarzeniu oboje runęliśmy w dół zbocza, jednak na szczęście zdążyłam wyswobodzić stopy ze strzemion, tym samym zeskakując z siodła i skreślając ryzyko zmiażdżenia przez konia, jednak to nie poprawiło mojej sytuacji, bowiem boleśnie moje ciało, turlając się po ziemi, obijało się o różnego rodzaju wyboje i kamienie. Sytuacja mojego wierzchowca nie była lepsza, jednak owe chwilowe tortury zakończyły się wraz z upadkiem wreszcie na sam dół, tym samym zatrzymując się.
Leżałam na boku, cała w duszącym kurzu i pyle, dzięki któremu poczęłam zaraz przeraźliwie kaszleć, chcąc pozbyć się z gardła owego ciała obcego, podniosłam się lekko, podciągając się na rękach i natychmiast opierając się w pozycji półsiedzącej na średniej wielkości głazie, o którego jeszcze nie tak dawno mogłam się roztrzaskać. Odetchnęłam głęboko, czując na sobie pozostałości bólu, po czym słabo otworzyłam oczy i rozejrzałam się za wierzchowcem. Leżał na szczęście niedaleko, oddychając zawzięcie i próbując wstać, jednak z marnym skutkiem. Powoli, acz zdecydowanie odepchnęłam się od kamienia z zamiarem powstania, choć sprawiło mi to więcej trudu, niżelibym oczekiwała, jednak dźwignęłam się w końcu na nogi i chwiejnym krokiem podeszłam do karego konia. Niespodziewanie poklepałam go po karku, schyliwszy się uprzednio, na co ten wzdrygnął się nagle.
 – Widzisz? Mogłeś się mnie posłuchać – mruknęłam cicho do niego, mierząc wzrokiem jego sylwetkę. Nie ukrywam, wyglądał żałośnie, podobnie jak ja, skąpana w całym tym brudzie, jednak po chwili moje dłonie powędrowały na moje spodnie z zamiarem otrzepania ich. To samo uczyniłam z bluzką. Gdy moje palce dotknęły szyi, wyszukałam zapięcia od mojego płaszcza, po czym jednym ruchem sprawnie go rozpięłam, wyciągając przed siebie ręce, dalej go trzymając i pozwalając, by w pełni się przede mną rozłożył, od czasu do czasu kołysany przez drobne podmuchy wiatru. Jednak moim oczom nie uszła mała dziurka, na samym krańcu materiału. Cóż, trzeba będzie oddać go do krawca. Prędko złożyłam swoje ubranie i schowawszy go do torby, która na szczęście dalej tkwiła na moim boku, znów poklepałam zwierzę, tym razem po brzuchu, chcąc uprzytomnić go.
– Wstawaj, zostało nam jeszcze kawał drogi – rzekłam spokojnie, po czym wkładając ręce pod bok wierzchowca, dźwignęłam go na małą wysokość, jednak to wystarczyło, by zorientował się co próbuję zrobić i sam począł przebierać nogami, by w końcu stanąć na nich o własnych siłach. Otaksowałam go wzrokiem stwierdzając, iż nie posiada żadnych ran większych czy też mniejszych, po czym wsiadłam ponownie na jego grzbiet.

~~*~~

 – Och, dziękuję bardzo – odparła kobieta, chwytając paczkę w ręce. Właśnie stałam przed jakimś drewnianym domkiem, razem z, na oko, pięćdziesięcioletnią osobą, która właśnie odbierała ode mnie ów ważną przesyłkę. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż była ona od samej władczyni, a mnie dręczyła myśl w jakim celu została dostarczona oraz co było w środku, jednak doszedłszy do wniosku, iż to nie jest moja sprawa, a dobre maniery zakazują wtykania nosa w takie wydarzenia, uciszyłam zastanawiający się nad tym umysł.

(Quest zaliczony)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz