Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

30 maja 2016

Od Lumeusa

Kolejną noc miałem za sobą... noc spędzoną na szpiegowaniu jakiegoś podejrzanego chłoptasia, który podobno parał się alchemią nie tam gdzie trzeba, a na dodatek nieumiejętnie przez co harmonia ziemi została zachwiana. Czy miałem na to ochotę? Phi... oczywiście, że nie, ale bałem się, że to ja zostanę w to wszystko wmieszany i mnie się oskarży o jakieś przestępstwa, a wtedy przysięgam... rozwaliłbym pół miasta. Tak więc spowiany księżycową poświatą poprzedniej nocy ukrywałem się w cieniach, mknąc nieprzerwanie za zakapturzoną postacią niosącą pod pachą pakunek, który był cennym obrazem niedawno przywiezionym do królestwa. W pewnym momencie po prostu dotknąłem ziemi, po której przebiegł granatowy wężyk, który z łatwością oplótł się wokół nóg chłopaka. Byłem pewien, że jest perfidnym złodziejem, a na dodatek stosuje podobne do moich techniki. Brakowało jeszcze tego, abym za kogoś bulił. Złapałem go za fraki z zamiarem nie małego nastraszenia go, a ten mi od razu zemdlał. No... dzięki, kolego! Pakunek rzeczywiście okazał się obrazem, ale nie tym, którego szukałem. Było to zwykłe dzieło amatora, które prawdopodobnie chłopak sam namalował no, ale... jak na moje oko było całkiem, całkiem. Pozostawiłem chłopaka w skrytym miejscu razem z jego obrazkiem, dotknąłem jego czoła, a po jego czaszce rozniósł się mały błękitny wężyk, który wymazał z jego pamięci mój wizerunek. Chłopak po obudzeniu nie będzie mógł w stanie sobie przypomnieć co się zdarzyło. Ja zaś wycofałem się, bardzo rozczarowany. Zaczęło świtać.
Zmęczony i wściekły wróciłem jako przegrany z mojej " misji ". Czekała mnie kolejna nocka poszukiwań. Na początku chciałem wrócić do domu i pójść spać, ale byłem zbyt głodny, by to zrobić, więc udałem się do pierwszej lepszej karczmy, by zjeść tam skromny posiłek i napić się jakiegoś dobrego alkoholu. Otworzyłem drzwi pierwszej z nich i na szczęście zastałem puste pomieszczenia. Jedynie jakaś kobieta wyminęła mnie w progu i zapewne nie uwierzyła temu co widzi. Prychnąłem tylko w jej kierunku i wszedłem do środka. Podszedłem do lady i czekałem chwilkę na obsługę. Powolnym krokiem zbliżył się do niej białowłosy mężczyzna, który starał się nie przyglądać mi się za bardzo. Zmierzyłem go gniewnym wzrokiem i trzepnąłem moim ogonem. Zamówiłem jakieś mięsne danie i do tego lampkę spirytusu z jakąś owocową nalewką dodającą słodyczy alkoholowi. Usiadłem przy jednym ze stołów kompletnie bez sił. Chciałem jak najszybciej wrócić do domu i się choć trochę przespać. Zanim jednak dostałem choć część mojego zamówienia w postaci alkoholu, na ulicy zrobiło się jakieś dziwne zamieszanie. Wyjrzałem ukratkiem na ulicę i zobaczyłem, że ludzie zaczęli uciekać w dzikim popłochu. Zerwałem się z krzesła w strachu, że to wojsko, z którym nie miałem ochoty się spotkać. Kiedy jednak wyjrzałem zza drzwi karczmy ujrzałem postać, która mężnie walczyła z bandą ulicznych bandytów.
- Bohater się znalazł, psia mać! - warknąłem pod nosem. Osiłków było może z ośmiu. Na jednego tyle ludzi? Mało fajne. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do wnętrza karczmy, jednak zanim jeszcze usiadłem odgłosy walki się nasiliły. Zapewne moja lewa brew dostała epilepsji i zaczęła drgać niczym gitarowa struna. Odetchnąłem, by nie wyżyć się na kimś niewinnym i ponownie wyszedłem na zewnątrz budynku. Bohater zaczął słabnąć. Meh...
- Nie będę złym dzieckiem – szepnąłem do siebie. Ukratkiem dotknąłem ściany, a po niej zgrabnie przesunął się czarny wężyk, który raz dwa przeniósł się na brukowaną uliczkę i ominąwszy nogi zbójów zniknął, a wraz z nim zwinność pyszałków, którzy zaraz nie mogli ruszyć nogami w miejsca, w którym stali.
- No! Już ma o wiele łatwiej – nim się obejrzałem, ósemka przestępców była już nieźle pokiereszowana. Wspaniały dźwięk ciszy wypełnił ulicę, a ja ze wspaniałym humorem wróciłem na swoje miejsce w karczmie. Liczyłem na spokój. Nie dostałem go. Do lokalu wszedł domniemany heros, który tak dzielnie walczył z tymi zbójami.

<Ktoś ?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz