- Dziękuję, Gabrielu Vincie, że poświęciłeś swój czas na przekazanie mi tej wiadomości - wyrecytowałam. Znałam wszystkie formułki, którymi musiałam się posługiwać podczas przyjęć urządzanych przez Królową. Zapamiętanie ich było łatwiejsze niż konieczność normalnej rozmowy. Wszyscy obecni mogli uważać mnie za zimną i bez uczuć. Nie przeszkadzało mi to. Każdy, bez wyjątku przyszedł na przyjęcie mojej matki, nie moje. Ją wszyscy kochali, a mnie szanowali bo tak wypadało. Nawet mi to nie przeszkadzało. Nie potrzebowałam ich miłości.
- To sama przyjemność - powiedział szybko żołnierz, wyraźnie denerwując się całą sytuacją. Wydało mi się zabawne, że dowódcy Królestwa Aire'a wysyłają na coroczny bal kogoś tak niedoświadczonego w królewskich obyczajach. Najbardziej zastanawiający był sam fakt wysłania żołnierza zamiast jednego z licznych doradców. Szybko jednak straciłam zainteresowanie tym dziwacznym posunięciem. Mieszkańcy Aire'a zawsze byli nieprzewidywalni, co jeszcze nasilało się w rodzinie królewskiej. Podczas panowania dynastii Breez'ów zdarzyło się już kilku mniej lub bardziej szalonych Władców. Tacy już byliśmy. Aquanijczycy uwielbiali organizować przyjęcia, a Airijczycy popadać w obłęd - Wasza Królewska Mość - dodał po chwili zastanowienia, jeszcze bardziej skrępowany niż wcześniej.
Skinęłam głową na znak aprobaty.
- To bal maskowy, żołnierzu. Możesz darować sobie tytuły. Dzisiejszej nocy, w obecności morskich demonów, wszyscy jesteśmy sobie równi.
Ze wszystkich tradycji, Święto Strachów zawsze było moim ulubionym. Wcale nie ze względu na wielki bal, masę gości, tańców i muzyki, ale ze względu na klimat jaki temu towarzyszył. W naszym Królestwie nigdy nie chodziło tylko o dobrą zabawę i wymyślne przebrania. Chodziło o prawdziwe duchy, które rządziły naszymi losami. Morskie Demony, obserwujące każdy nasz ruch, tej jednej nocy nabierały dość siły, by odebrać lub podarować komuś życie. To dla nich, gdy muzyka ucichnie a słońce wzejdzie nad horyzont, wszyscy jednym pochodem maszerujemy do najgłębszej jaskini by tam złożyć ofiarę pradawnym. Był to obyczaj starannie ukrywany przed resztą Królestw, bo zgodziliśmy się przyjąć ich wiarę. Jednak wszyscy wiedzieliśmy, że Bóg, który stworzył nasz świat i ludzi to bujda.
Mężczyzna skinął głową typowym dla wojskowych, sztywnym, jakby dopracowanym w każdym calu ruchem. By patrzeć na jego twarz musiałam zadzierać głowę, co z każdą chwilą stawało się coraz bardziej uciążliwe. Przyzwyczaiłam się już do ciągłego obserwowania swoich dłoni, chowania się. Tej nocy jednak nie mogłam sobie na to pozwolić. Przyrzekłam sobie, że tego dnia, od dnia moich dwudziestych pierwszych urodzin, stanę się prawdziwą Księżniczką, następczynią Tronu. Moja matka miała rację, każdy dzień przybliża mnie do tego najważniejszego - koronacji. Musiałam w końcu zacząć zachowywać się jak ktoś kto jest godzien władać Królestwem Aqua'y. Mój ból mogłam schować gdzieś głęboko w sercu, bo nie byłam w stanie go zignorować czy o nim zapomnieć.
Zerknęłam na gości wirujących po sali, przyglądających się morskim stworzeniom. Oni wszyscy musieli zobaczyć, że niedługo, to ja będę nimi władać. Musieli mnie poznać. A czy była ku temu lepsza okazja? Znów zwróciłam się do stojącego przede mną mężczyzny.
- Wybacz mi panie, jeśli to wszystko...
- Właściwie - nie pozwolił mi skończyć. Zatrzymałam się wpół kroku, w każdej chwili gotowa odejść. Żołnierz rozejrzał się nerwowo po sali, po czym posłał w moją stronę nerwowy uśmiech. - Zastawiałem się... Skoro, jak powiedziałaś, dziś jesteśmy sobie równi... Czy uczynisz mi ten zaszczyt i ze mną zatańczysz?
[ Zagmatwałam. Wiem. Ale może coś z tego ugrasz, Gabrielu ? :P ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz