W przejściu bocznemu, na drodze ku głównemu korytarzowi prowadzącego ku komnatom na wyższej kondygnacji, stanęła mi ona, doradczyni, która nie zna swojego miejsca - Solena, maga o słodkim imieniu i wrednym charakterze. Wysłanniczka Syjonu.
Zmierzyła mnie krytycznym wzrokiem, choć nie zajrzała do oczu. Nikt nie zaglądał, znając moją moc.
- 'Witajcie w moim zamku, jestem sobie królem!' - zaczęła mnie przedrzeźniać, gestykulując jedną ręką - 'Jestem silniejszy od was, a teraz wybaczcie, ale rządzenie wzywa!' Żałośniej się nie dało? - warknęła na koniec.
Posłałem jej pełen satysfakcji uśmiech.
- Czyli spełniło swoją rolę. Miało być żałośnie.
- I dlatego dałeś im wolną rękę w działaniach na zamku? To przestępcy, w tym jedna z nich była bliską osobą księżniczki, którą zamordowaliśmy. Jej kochanka wysłałeś do lochów i poddałeś bezpodstawnym torturom. Myślisz, że tak po prostu zapomni?
- Nie liczę na to nawet, moja droga - wymusiłem uśmiech - Liczę tylko na to, że te kobiety będą powoli odkrywały tajemnice tego zamczyska, a ty - skinąłem na nią kontaktowo - Soleno, będziesz mnie o tym powiadamiała.
- Jestem jednak ciekawa, w jaki sposób, Wasza Wysokość. Nie znasz moich umiejętności, nie mam mocy telepatycznych, jestem jeno prostą zaklinaczką zwierząt. Wątpię, aby którekolwiek dobrowolnie ruszyło za tymi dziewczętami, zwłaszcza, że nie są godne zaufania. Nie mają żadnych cech, które wabiłyby szczura czy osę. Moje zaklęcia nie polegają na hipnozie. Ja je o to proszę. A jak się nie zgodzą, nie mam na to wpływu. Jak ty sobie wyobrażasz, że będę cię informowała, mości królu?
- Solena, jesteś taka piękna, a taka głupia - wykrzywiłem wargi - Wezwałem je nie tylko po to, aby skontrolować je i dać wolną rękę. Gdy tylko weszły, i spojrzały w moje oczy, nałożyłem na nie znak transformacji runicznej, dzięki czemu będę mógł go zmienić nieznacznie, jednak na tyle skutecznie, aby zmanipulować zapach czy dźwięk. Myślę, że to jest wystarczający argument dla twoich futerkowych zwierzaków.
Otworzyła usta, jakby chciała mu zaprotestować ostro, ale szybko je zamknęła, wysyłając mi szelmowski uśmiech.
- Oczywiście - rzekła powoli - Wasza Wysokość...
***
Po godzinie spędzonej u głównego generała Fuego, który postanowił trzymać z silniejszym i przedstawił mi siłę wszystkich wojsk, morale, wierność wobec królestwa, dostałem weszcie raport od strażnika więzienia.
Niski, blady człowiek z blizną dzielącą jego twarz na pół, wszedł do komnaty na moje wezwanie. Wyglądał swobodnie, jakby zupełnie go nie obchodziło, kto rządzi w jego kraju. Ukłonił się niedbale. Nie widziałem w nim żadnego zagrożenia, toteż przymknąłem oko na te gesty.
- Panie - rzekł równie swobodnym tonem - Przynoszę listę i opis ludzi więzionych w podziemiach.
- We wstępie, celniku, powiedz mi - rzekłem spokojnie - Czy jest co w ogóle wymieniać.
- Oj, jest, wasza królewska mość - uniósł głowę - O ile mordercy, zdrajcy państwa i jeńcy wojenni są godni twojej uwagi...
Zrobiłem nieznaczną pauzę.
- Mów zatem dalej.
- W więzieniu są trzy kondygnacje, panie - zaczął - Na trzech poziomach. Pierwszy zbudowany został jeszcze na powierzchni, gdzie dochodzi światło słoneczne przez niewielkie okienka. Ci na górze jeszcze nie zdziczeli do reszty, czego nie można jednak powiedzieć o tych na samym dnie - zarechotał paskudnie - Ale po kolei. Na samej górze niczego ciekawego nie ma, jeno jakieś złodziejaszki, nieposłuszna służba i dworni, ci wyżej postawieni. Ich wyroki nie są dłuższe niż kilka lat, więc nie stracili rozumu. Karmieni są i można z gadami porozmawiać, a co. Szczególnie lubię jednego grajka, który wyobrażał poprzedniego władcę. Ale jak pięknie wyobrażał! Ha, charyzmę ma chłopak, nie ma co...
- Przejdź dalej, dobry człowieku - rzekłem w zamyśleniu, przeglądając listę więźniów. Ich imiona niemal niczego mi nie mówiły. Na drugiej kondygnacji jednak znalazłem nazwisko byłego syjońskiego kapłana, który swego czasu zaginął bez wieści. Uznano go za zdrajcę i zapewniono, że nie będzie sprawiał kłopotów.
A więc to się z nim stało...
- Drugi poziom jest gorszy, wasza wysokość. Przebywają tam ludzie, którzy mają do odsiedzenia przynajmniej 10 lat i nie są już zwykłymi złodziejaszkami, o nie. To ludzie niebezpieczni, ale o nastawieniu sceptycznym do władzy. Poprzedni król nazywał ich "ludźmi zagubionymi, ale niebezpiecznymi". Miał zamiar poddawać ich próbom, króre miały zadecydować, czy nadają się do służby, czy nadal są zepsuci. Loch albo służba. Próby pokazywały wszystko.
- Niegłupi pomysł...
- A jakże - wyszczerzył ubytki w zębach w krzywym uśmiechu. Starałem się nie zwracać uwagi na to - Tylko jego dzieci przestały praktykować, przez co ci, którzy odsiedzieli swoje, po prostu wyszli na wolność. Żadnych prób. Żadnej kontroli.
- Księżniczka rządziła przez ledwie kilka lat - spojrzałem na niego - Ilu za ten czas opuściło więzienie?
Celnik zastanowił się przez moment.
- Eee... Z trzynastu na drugim piętrze, mój panie.
- A reszta?
- I... Yyy... Sześciu na samej górze.
Spojrzałem na listę. Jeno imiona czterech ludzi widniało na papierze pod nazwą "Dno" .
- A z Dna? - zapytałem.
Celnik zarechotał paskudnie.
- Toż wasza królewska mość nie wie, że z Dna nie wychodzi nikt?
- Dożywocie? - zapytałem.
- Gorzej - celnik nachylił się - To Mroczny Jar. Na Dnie nie ma światła, ani niczego, co ludzkie. Na Dnie jest już tylko szaleństwo.
***
Zapach ludzkich i szczurzych odchodów mieszał się z odorem gnijącego drewna i ciał. Powietrze na Dnie było zimne, przenikliwe i wilgotne, napominające woń, którą pamiętałem z Dou Mennah. Woń beznadziei, śmierci i niewoli. Tu jednak nie był aż tak przesiąknięty. To więzienie było mniejsze i... inne. Ściany były tu jaśniejsze i mniej brudne, szczurzy odór mieszał się z powietrzem dobiegającym z górnych kondygnacji, chociaż było równie ciemno i zimno. W lichym blasku pochodni naliczyłem szesnaście niewielkich, ciasnych cel o murowanych ścianach i umacnianych drzwiach. Klucze do nich posiadał strażnik, przypasany na rzemieniu do paska, wiszące na osobnym, metalowym kółku.
- Tu - rzekł celnik cicho, jakby zachowywał ostrożność - Tu siedzi kanalia królestwa, która nie zasłużyła na Dou Mennah, albo z woli króla się tam nie znalazła. Cholera wie, dlaczego, ale tajemnica poszła w morze wraz z nim. Niech woda lekką mu będzie - mruknął, podchodząc do pierwszych drzwi. Za kratami było zupełne ciemno, jednak dzięki pochodniom zatkniętym na ścianach, blisko wejść, ujrzałem niewyraźną sylwetkę, skamieniałą w kącie. Poczułem mrowienie w oczach, czując przepływającą przez nie magię.
- Hubert Yarme - rzekł za poważnie, jakbym go wcześniej oceniał - Iluzjonista o wielkich ambicjach, siedzi tu już 12 lat. Bawił się kartami i narkotykami, umiał nieźle namieszać w głowie. Na dodatek był łebski do intryg przeciw władzy. Dotąd nie stwierdzono, dlaczego i jak udało mu się zahipnotyzować marszałka, aby skradł królewskie dokumenty. Ukrywał się, sukinsyn przez kilka lat, ale w końcu go capnęli i wylądował tu. Pozostałe królestwa o nim nie wiedzą, nie wylądował też w Dou Mennah. Więc gnije u nas...
- Wolałby to miejsce, niż Dou Mennah - rzekłem sucho, strzepując resztki magii z źrenic kilkoma mrugnięciami - W tamtej dziurze zdechłby szybko, w cierpieniach i wielkim bólu. Dno, w porównaniu z tamtym miejscem to luksusy.
Celnik przymierzał się do splunięcia, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał.
- Dou Mennah to miejsce nie dla człowieka, ale dla demona. Człowiek tam nie przeżyje. Jeno bestia, zdatna do życia w takich warunkach. Tylko tacy przeżywają tamto miejsce.
Nie skomentowałem. Po części miał rację.
- Mamy tu też... - kontynuował - ...takiego... łucznika, cwaniaka, o! Zbaraniał, młody głupi, ale szył pięknie. Celność jedna z najwyższych w królestwie, wiele małych bitew wygrał na szlaku. Zaciągnął się do armii, walczył przez 4 lata wiernie, a potem coś mu do łba strzeliło. Zabił swoją żonę i począł grozić wpływowym ludziom, których osłaniał. Pięciu zginęło od jego pierzastych strzał. Obezwładniono drania i wtrącono tu. Bez żadnej rozprawy, bez osądzenia. Padł rozkaz i... to tej pory siedzi. Jest niepoczytalny, ni jak się z nim dogadać. Ciągle coś bredzi o czarnych koniach, demonach, "Czarnym słońcu" i "Cieniu cienia"... Brednie, powiadam. Ja bym z nim od razu na stryczek poszedł, bo zaraz tu inni mu zwariują.
- Co według ciebie dałoby zabicie go? - spytałem powoli, wpatrując się we wskazaną przez celnika kratę.
- No... - zawahał się mężczyzna - Kara śmierci wydawana była przez uczynki o mniejszej wadze, niż... - odchrząknął.
- A jednak poprzedni władca zachował go przy życiu - spojrzałem na niego - Dlaczego?
Celnik wzruszył ramionami.
- Wasza wysokość... Z całym szacunkiem, ja tu tylko prosty celnik, więźniów pilnuję, czasem pogadam, to ze strażą, to z więźniami z górnego piętra... Bo tu nie wolno. Nie, z nimi gadać nie można.
Nie odpowiedziałem. Nikt nie wiedział, do czego zdolni byli podobni ludzie, już sama rozmowa z nimi mogła być niebezpieczna dla psychiki. Mogli manipulować człowiekiem, jak chcieli. Znałem takich ludzi. W Dou Mennah, niemal wszyscy byli tacy cwani. Jednak nie tylko więźniowie tamtego miejsca byli... inni.
Celnik przeszedł na drugą stronę korytarza, podchodząc do kolejnej celi.
- Proszę tędy, wasza wysokość - zachęcił mnie - Tu przesiaduje mój ulubiony. Dzikus, dziwny jakiś, dryblas wysoki jak drzewo, a cichy jak cholera. Od miesiąca tu sterczy, dostał się tu podczas ekspansji, czy cholera go... Tam...
- Jeniec wojenny? Uchodźca?
- Jeniec, jeniec, mości królu. Szarpał się jak niedźwiedź, ale go złapaliśmy. Nie wiedzieliśmy za bardzo, co mamy a nim począć, więc wylądował tutaj, i siedzi biedaczyna. Czasami mi się wydaje, że jest w stanie nawet wyważyć te drzwi.
Spojrzałem przez kratę. Siedział spokojnie, nieruchomo, po turecku. Magia znów spłynęła mi na oczy. Rzeczywiście, był wysoki, potężnej budowy, jakich nie spotyka się na amazyjskich ziemiach. Strzała wbita w ramię, brud, krew i skupienie na twarzy. Przyglądał się. Dostrzegłem coś w jego oczach.
- Skąd jest?
- Zza morza, psia mać - warknął celnik - Nie rozumie naszego, nikt nie zna krain, skąd pochodzi, ale wszyscy obstawiają, że to górzyste krainy. Zaatakował, jak w transie, rzucał się i zarąbał dwóch naszych, ale żeśmy go złapali i siedzi tutaj. Cały czas w tej samej pozycji. Zdziwiło mnie to, gdyż spodziewałem się, że będzie chciał uciec...
- Widocznie nie jest głupi - rzekłem - Otwórz wrota.
- Co..?
- To rozkaz, otwórz wrota - powtórzyłem dobitnie.
- Tak, panie...
Celnik nadal nie wiedział, dlaczego tak postąpiłem, sądząc po jego drżących dłoniach i niepewnych ruchach. Zapewne nie używał tych kluczy od miesiąca, kiedy zamknął tu tego wojownika. Zapewne nie robił tego częściej niż tylko po to, aby wydostać ciało, albo otworzyć celę dla nowego więźnia. Widać rzadko otwierał te zajęte.
Wszedłem do środka, nie biorąc ze sobą pochodni. Poczułem przebiegające przez skronie ciarki, impuls magiczny, który przeniósł się na powieki. Zaswędział mnie kącik oczu.
- Jeśli mówisz naszą mową, przemów, wojowniku - powiedziałem. Mój głos brzmiał władczo i dostojnie.
Wojownik uniósł wzrok. Milczał długo.
<Draugeithelu, będziesz skory?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz