Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

30 października 2015

Od Ruth

Gdy otworzyłam oczy, za oknem dostrzegłam tylko szare, zachmurzone niebo. Mimo, że przespałam całą noc, byłam jeszcze bardziej zmęczona niż poprzedniego wieczoru. Moje ciało zdawało się ważyć tony, a zwykle przesunięcie reki, niewyobrażalnie bolesne i wyczerpujące.
Była to pierwszą noc od bardzo dawna, gdy nie obudziłam się zła na potem i przerażona. Pierwsza noc bez koszmarów... Bez żadnych snów. I może to i lepiej? Z każdym dniem, coraz trudniej było zapomnieć o dręczących mnie koszmarach. Coraz ciężej było wrócić do swoich codziennych zajęć, więc może brak snów nie był taki zły?
Ciszę panującą w pokoju, przerwało nagłe pukanie do drzwi i już po chwili, do środka weszła jedna ze służących. W rękach trzymała srebrną tacę i zieloną suknię.
- Excusez-moi, Ma Chérie - zaczęła się tłumaczyć kobieta - ale Królowa chce się z tobą spotkać jak najszybciej, by zjeść wspólnie śniadanie.
- Nie jestem głodna - odparłam niewyraźnie powoli podnosząc z ogromnego łóżka.
Nie chodziło o to, że nie chciałam spotkać się z matką. Nie chciałam spotkać się z kimkolwiek. Gdybym mogła, cały dzień przeleżałabym w jakimś ciemnym zakątku zamku, gdzie nikt by mnie nie niepokoił. Zdawałam sobie jednak sprawę, że propozycje Królowej są nie do odrzucenia.
- To chyba nie podlega dyskusji,  Chérie. - odparła spokojnie służąca, kładąc na stoliku nocnym tacę wypełnioną ciasteczkami, najróżniejszymi owocami i serwisem do herbaty.
Przez chwilę przyglądałam się tym pysznościom, walcząc z mdłościami, jednak w końcu zmusiłam się do przełknięcia kilku winogron.
Sama nie wiedziałam, kiedy tak się zmieniłam. Kiedyś uwielbiałam jeść, próbować nowe potrawy, wyszukiwać stare, zapomniane przepisy. A teraz? Ledwo udawało mi się przełknąć kilka ciastek.
"Najlepsze wypieki w całej Amzaji..." odezwał się głos w mojej głowie. Głos przyprawiający mnie o bolesny ucisk w piersi. Głos upiorów przeszłości.
Gdy pod czujnym okiem służącej wypiłam kilka łyków herbaty, ta zaczęła szykować mi ubranie. W ciszy obserwowałam jak wyciąga z szafy kolejne części bielizny i starannie układa na łóżku obok mnie. Zerknęłam na suknię wiszącą na wieszaku przy drzwiach - soczyście zielona, jak świeże liście pojawiające się wiosną, delikatna, choć jej górna część przyozdobiona była licznymi zdobieniami ze szmaragdów i srebra. Bardzo Królewska i bardzo nie w moim stylu.
- Wolałabym ubrać coś normalnego - powiedziałam, gdy służąca pomagała mi zamienić ciepłą koszulę nocną, na zwiewną halkę.
- Je suis désolé, ale to Królowa ją dla Mon Chérie wybrała.
Nie chciałam wdawać się w dyskusję czy robić scen, więc po prostu poddałam się zabiegom kobiety. Jeśli matka chciała widzieć mnie w tej sukni, to tak właśnie będzie. Ostatnie czego chciałam, to sprawić jej zawód. Tylko ona mi została i z całych sił usiłowałam utrzymywać z nią dobre stosunki, nawet jeśli wymagało to ode mnie ubierania się we wszystkie stroje, które dla mnie wybierze.

Gdy byłam już gotowa, z pięknie spiętymi włosami, w idealnej sukni i pasujących butach, zeszłam do Sali Obrad, gdzie kiedyś mój ojciec wraz z całą rzeszą intelektualistów dyskutował nad przyszłością Królestwa. Po jego śmierci, razem z mamą tylko czasem wchodziłyśmy tam, by podpisać jakieś ważne papiery, lub wysłuchać porad urzędników. Żadna z nas nie znała się na zarządzaniu państwem więc w większości przypadków zdawałyśmy się na doradców i zastępców, którzy znali Króla najlepiej.
W Sali było ciemno i duszno, mimo, że nie wybiła jeszcze dziesiąta. Na jednym z ozdobnych krzeseł przy szczycie stołu siedziała moja matka, pochylona nad jakimiś papierami.
W ciszy przyglądałam się, jak pracuje. Wyglądała starzej i słabiej niż gdy widziałam ją ostatnio. Jej kiedyś długie, czarne włosy, zdawały się wyblakłe, pozbawione życia. Schudła i może to kwestia światła, ale byłam pewna, że jej cera jest trochę zbyt blada.
- Mère - powiedziałam cicho, ale ona mimo to podskoczyła na dźwięk mojego głosu. Gdy mnie zobaczyła, na jej twarzy od razu pojawił się uśmiech. Wstała, zostawiając wszystko czym się do tej pory zajmowała, i podeszła, by mnie przytulić. Również ją objęłam, wtulając twarz w jej szyję. Musiałam przyznać, że bardzo mi tego brakowało, przez minione tygodnie.
- Moja śliczna córeczka. Wyglądasz przepięknie - pochwaliła mnie matka, przyglądając mi się. - Tak jak myślałam, suknia idealnie podkreśla kolor twoich oczu.
Mama zawsze była idealną żoną. Wiedziała jak zachować się w towarzystwie, jak się ubrać, by wyglądać dobrze, co powiedzieć by Król był zadowolony. To i jej uroda sprawiały, że w ogromnym zamku pełnym doradców i służby czuła się jak ryba w wodzie. Mimo, że przez długi czas bardzo się starałam, w głębi duszy od zawsze wiedziałam, że nie zdołam być taka jak ona. Nie interesowały mnie suknie i bale, nie obchodziło, jakie zdanie mają o mnie inni. Liczyłam się tylko z dwoma osobami... i obie już nie żyły.
- Chciałaś zjeść ze mną śniadanie? - spytałam, by tylko móc skupić się na czymś, co nie należało do przeszłości.
- Owszem. Ale najpierw chcę, byś kogoś poznała.
Matka ścisnęła moją dłoń, a drugą ręką poprosiła strażnika stojącego przy drzwiach, by wpuścił stojącą za nimi osobę. Miałam swoje podejrzenia na temat tożsamości owego gościa i na samą myśl o tym, spięłam się, gotowa odejść. Odkąd skończyłam szesnaście lat, matka sprowadzała do zamku kolejnych kandydatów, którzy według niej, sprawdziliby się u mojego boku. Każdy coraz gorszy od poprzedniego. Po śmierci ojca, fala mężczyzn przewijających się przez zamek zelżała, aż w końcu odeszła w zapomnienie. Matka była zbyt pochłonięta żałobą i sprawami królestwa.
Tak jak podejrzewałam, u boki Królowej stanął wysoki mężczyzna o czarnych włosach sięgających ramion i szarych oczach. Nie mogłam nadziwić się podobieństwa jakie dostrzegłam między nim a moją własną matką. Jedyne co przeszkadzało w jego wyglądzie, to ubranie, które zdecydowanie nie pasowało do zamkowego wychowanka, czy choćby syna jakiegoś lorda. Prezentował się elegancko, jednocześnie wyróżniając się spośród wszystkich obecnych w zamku osób.
Zerknęłam niepewnie na mamę nie będąc pewna co zrobić. Ta obdarowała mnie tylko jednym ze swoich królewskich spojrzeń, szybko przypominając kim jestem, a raczej kim powinnam być.
Ukłoniłam się, tak jak byłam uczona tego od maleńkości, a mężczyzna odpowiedział mi tym samym tylko trochę bardziej niezręcznie. Przez mój umysł przepłynęła myśl, że najwyraźniej, nie nawykł do spotykania się z ludźmi wyższymi rangą. Było to jednak niedorzeczne stwierdzenie, bo matka nigdy nie przedstawiłaby mnie pierwszemu lepszemu żebrakowi z Miasta Wody.
- Ruth, poznaj proszę Erica Verza.
- Bienvenu - dygnęłam podając Ericowi dłoń którą lekko ucałował.
- To zaszczyt, Chérie.
Gdy wymieniliśmy już wymagane uprzejmości, moja matka wtrąciła się, kładąc dłoń na ramieniu, prawie o głowę wyższego od niej mężczyzny. Stał spokojnie, dziwnie pewny siebie, dokładnie obserwując wszystko naokoło. Przyglądał się wszystkiemu, tylko nie mnie i mojej matce.
Królowa westchnęła głośno, wyraźnie nie wiedząc, od czego zacząć rozmowę. Po raz pierwszy w moim życiu, nie miała gotowego planu.
- Eric jest synem Sereny i Isaaca. Poprosiłam go, by tu przyjechał i pomógł ci w twoich królewskich obowiązkach.
Nie znałam Isaaca, ale wiedziałam, że Serena to jedna z wielu sióstr mojej matki. Z tego co właśnie usłyszałam wynikało, że nie chodzi o zaaranżowanie mojego małżeństwa, a raczej pomoc w uporządkowaniu spraw. Do tej pory jednak sądziłam, że dobrze sobie radzę. Dzieliłyśmy się obowiązkami i choć wolałabym tego nie robić, często pokazywałam się na oficjalnych zebraniach i bankietach. Po co nam więc jeszcze pomoc z zewnątrz? Zwłaszcza, ze ma to być tylko kolejny doradca, którego z łatwością przekrzyczą starsi.
- Przecież wszystko jest w porządku. Nad wszystkim panuję. - to było tylko połowiczne kłamstwo. Panowałam nad wszystkim, tylko nie nad własnymi emocjami i wspomnieniami, a to one dręczyły mnie najczęściej i najdotkliwiej.
- Nie jest w porządku Ruth. Jestem coraz słabsza, z każdym dniem, coraz ciężej jest mi się podnieść z łóżka i wiem, że z tobą dzieje się to samo, choć z innych powodów. Nawet nie próbuję udawać, że cię rozumiem, że wiem, co się z tobą dzieje. Zdaję sobie jednak sprawę, że będziesz potrzebowała jego pomocy. Jeśli nie teraz, to za kilka miesięcy. - Dała mi chwilę na przetrawienie jej słów i kontynuowała swoje wyjaśnienia - Eric nie ma być tylko twoim pomocnikiem, nie tylko prawą ręką. Macie działaś razem, tak jak Król z Królową. Razem rozwiązywać problemy, razem ponosić konsekwencje. Od dzisiaj będziecie dla siebie jak rodzeństwo. Eric otrzyma tytuł Księcia Królestwa Aqua'y, a ty, jako Księżniczka będziesz stała u jego boku.
Z tonu matki wiedziałam, że czas na dyskusje się skończył. To nie była prośba, tylko rozkaz.
Przez chwilę zastanawiałam się, jakie to musi być dla niej trudne. Straciła córkę, a teraz będzie musiała zachowywać się, jakby przez cały czas miała jeszcze syna.
Osobiście nie rozumiałam kierujących nią pobudek. Eric nie był nam do niczego potrzebny. W razie śmierci Królowej, dałabym sobie radę... Choć z drugiej strony, od wielu miesięcy unikałam jakichkolwiek królewskich obowiązków. Robiłam to, co mi kazali, jednak nie było w tym nic z radości, jaką mój ojciec czerpał z możliwości przewodzenia ludźmi. On miał do tego dar, kiedyś myślałam, że jestem taka sama.
- Skoro uważasz, że sobie nie poradzę, dlaczego od razu go nie koronujesz? - spytałam najspokojniej jak potrafiłam. Nie spodziewałam się, że cokolwiek jeszcze może mnie aż tak dotknąć. Własna matka we mnie nie wierzyła. Jak miałam na coś takiego zareagować?
- Nie o to chodzi - zaczęła uspokajająco, jednak nie dałam jej dokończyć.
- Właśnie o to chodzi, Mère. I może masz rację. Nie nadaję się na Królową, więc może będzie lepiej, jeśli na tronie zasiądzie ktoś inny. A teraz wybaczcie. - Chciałam odejść, ale matka chwyciłam mnie za rękę, zatrzymując na miejscu.
- Boję się Ruth. - wyznała, a ja nie mogłam przestać myśleć, że nie ważne co jej się wydaje, nic nie wie o prawdziwym strachu. Że nie było jej tam, gdy krzyk cierpienia, torturującej siostry wwiercał się w moją czaszkę. Nie kuliła się w rogu myśląc, że będzie następna - Wiem, jak przeżyłaś śmierć taty. Wygląda na to, że wciąż się po tym nie pozbierałaś i boję się, co może się stać, gdy i ja odejdę.
"To nie ma nic wspólnego z ojcem" chciałam powiedzieć, mimo to milczałam. Nie chciałam, by znów zaczęła zadawać pytania.
- Nie chodzi o samą Koronę Ruth. Chodzi również o twoje bezpieczeństwo.
Zapadła cisza. Żadna z nas nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć. Eric próbował nie przeszkadzać. Wiedział, że nie powinien się wtrącać i wydawał się nawet nieco skrępowany, że był świadkiem tej sceny.
Sama nie wiedziałam, co powinnam myśleć. Królowej wydawało się, że robi jak najlepiej. Wiedząc, że niedługo może umrzeć, chciała zadbać jednocześnie o mnie i Królestwo. Jak prawdziwy władca. Czy ja kiedykolwiek byłabym w stanie zrobić coś takiego? Postawić dobro obcych ludzi ponad swoje własne? Do tej pory bałam się tego pytania, bo dobrze znałam odpowiedź. Już raz naraziłam mieszkańców przez swój jeden wybryk. Mimo to, wszystko wskazywało na to, że niczego się nie nauczyłam.
Nie chciałam jednak mieć na głowie kręcącego się wokół Erica, którego będę musiała uczyć jak się zachowywać, co mówić, a czego nie. Sama ledwo opanowywałam tę sztukę. Zastanawiałam się także, co ludzie powiedzą, gdy zobaczą nas razem? Czy będą postrzegać nas jako nową Królewską Parę? A może podstęp matki się powiedzie i wszyscy uwierzą, że przez te wszystkie lata, w zamku ukrywał się jeszcze jeden dziedzic?
- Czy mogę już odejść? Nie mam apetytu.
Królowa odchrząknęła, jakby odrzucając niepotrzebne wspomnienia. Wyprostowała się i skinęła głową, pozwalając mi się oddalić.
- Idź razem z Ericiem do sali balowej. Sprawdźcie, czy jest już gotowa na wieczór.
Spojrzałam na matkę marszcząc brwi. Czy zapomniałam o czymś ważnym, czy Królowa postanowiła urządzić bal bez mojej wiedzy? Przetrząsałam pamięć próbując zrozumieć, na co ma być gotowa sala balowa, jednak nic nie przychodziło mi do głowy.
- Zapomniałaś - westchnęła Królowa, jakby się tego spodziewała. - Dziś Święto Strachów, składamy ofiarę Morskim Widmom i świętujemy twoje dwudzieste pierwsze urodziny.
Urodziny. Oczywiście. Nawet nie zauważałam, kiedy mijały kolejne miesiące, a przecież kiedyś była to data, na którą czekałam z utęsknieniem. Te wszystkie pięknie ubrane kobiety, wirujące w tańcu z przystojnymi książętami, baronami i lordami. Marzyłam, że kiedyś będę taka jak one. Że też będę nosić ogromne, kolorowe suknie i pasującą maskę, by nikt mnie nie poznał. Marzyłam o oczach wyłapujących mnie w tłumie i mężczyźnie, z którym przetańczę całą noc.
Co miałam z tych marzeń? Krwawiącą dziurę w miejscu, gdzie powinno bić moje serce i wspomnienie tej jednej, jedynej pary oczu.
W ciszy wyszłam z Sali Obrad, słysząc tylko kroki podążającego za mną Erica. Nie próbował ze mną rozmawiać za co byłam mu bardzo wdzięczna. Wspomnienia znów zaatakowały mój umysł i jak zwykle byłam na nie nieprzygotowana. Nie ufałam sobie na tyle by mieć pewność, że gdy się odezwę, z oczu nie popłyną mi łzy. 
Straciłam dwie najważniejsze osoby w moim życiu, niedługo ma odejść również matka, a wszyscy oczekują, że będę jak gdyby nigdy nic dziękować duchom za ich przychylność? Co duchy zrobiły dla mnie, przez ostatnich kilka lat? Czy w jakikolwiek sposób pomogły mi przejść przez codzienne piekło? Jeśli cokolwiek w życiu od nich zależało, to tylko wbijały mi raz za razem nuż w plecy.  Najlepiej dla mnie by było, gdyby w końcu, zostawiły go tam na dobre.

Długimi, krętymi schodami zeszliśmy na najniższy poziom Pałacu. Sala Balowa, zawsze robiła na mnie ogromne wrażenie. Pomieszczenie było w kształcie półkola ze ścianami ze wzmocnionego magicznie szkła. Za oknami rozciągał się błękit morza razem ze wszystkimi stworzeniami zamieszkującymi klifowe brzegi lądu. Nie była to co prawda mieniąca się kolorami rafa z Podwodnej Krainy, jednak wciąż było się czemu przyglądać. Święto Strachów było ostatnim dniem roku, kiedy podwodne okolice Zamku tętniły życiem i kolorem, więc był to kolejny dobry powód, na urządzanie balu właśnie tego dnia.
Za plecami usłyszałam ciche westchnienie zachwytu. Na jego miejscu pewnie zareagowałabym tak samo. Możliwość przyglądania się wodnemu życiu z tak bliska, było niesamowitym przeżyciem, którego mogli doświadczyć tylko nieliczni w całej Amazji. Za oknem właśnie przepłynęła trójka dorosłych trytonów w towarzystwie o wiele młodszych syren, którzy pomachali do nas z uśmiechem, gdy Eric postanowił przerwać panującą między nami ciszę.
- Coś niezwykłego - stwierdził i ruszył przed siebie, by stanąć dokładnie po środku ogromnej sali. - Mógłbym tu spędzić cały dzień.
- Podejrzewam, że nie tylko ty - odparłam, wolnym krokiem ruszając wzdłuż szklanej ściany. Naszym zadaniem było dopilnować, by każde okno było idealnie wypolerowane, bez żadnych smug czy glonów, by odwiedzający nas goście mieli idealny widok na wszystko, co dzieje się po drugiej stronie.
Zerknęłam na mężczyznę, wolnym krokiem idącego w moją stronę. Wyglądał, jakby już się przyzwyczaił do nowej roli Księcia. Jakby to jedno pomieszczenie sprawiło, że odnalazł się w tej zdziwaczałej rzeczywistości jaką jest życie na dworze. Szedł przez pustą Salę Balową, rozluźniony i spokojny, jakby robił to od dziecka. W pewien sposób zazdrościłam mu tej umiejętności dostosowywania się. Ja wciąż nie potrafiłam przyzwyczaić się do niektórych, można by pomyśleć codziennych, sytuacji.
- Byłeś już kiedyś w Zamku? - spytałam. Chciałam, by poczuł się choć w drobnym stopniu tak nieswojo jak ja. Nic o sobie nie wiedzieliśmy, a przed ludźmi mieliśmy grać najlepszych przyjaciół, rodzinę? Mogłam udawać, ale jak długo Królowa by chciała, jednak nie, kiedy jesteśmy sami. Musiał wiedzieć, kto jest prawowitą następczynią tronu, bez względu na to, co mówiła moja matka.
- Nie, Ma Chérie Wychowała mnie siostra Królowej w posiadłości bliżej granicy z Królestwem Fuego.
- Czyli nigdy nie brałeś udziału w balu?
- Nie.
- Kiepski początek - zawyrokowałam i wcale nie przesadzałam. - Królowa uwielbia urządzać urodziny, a że ja urodziłam się w noc strachów... Ten Bal jest jednym z największych urządzanych w naszym Królestwie. 
Pomyślałam, że to dziwne, że nigdy nie był ze swoją matką na żadnym przyjęciu. W końcu siostry Królowej często przychodziły ze swoimi dziećmi, by te mogły razem się bawić. Tylko jego nie kojarzyłam z licznego grona kuzynów, a przecież zapamiętałabym tę twarz, gdybym kiedykolwiek wcześniej ją zobaczyła.
- Wszyscy będą w maskach, i tak nikt mnie nie rozpozna.
- Nie liczyłabym na to - westchnęłam i na tym temat się zakończył. W pewnym sensie miał rację. Nikt go nie rozpozna, bo nikt go nie znał. Jednak wszyscy, którzy przychodzili do zamku co roku, od razu wyłapią nową twarz i będą chcieli wiedzieć jak najwięcej. Zaczną wypytywać a ja musiałam się upewnić, że dostaną takie same, skromne odpowiedzi.
Ruszyliśmy dalej wzdłuż ściany, za którą dwa młode Vaporeony właśnie toczyły walkę. Nie mogłam przestać myśleć o tym, najpracowitszych i najbardziej stresujących urodzinach w całym życiu. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że Eric okaże się pojętnym uczniem.

[ kwestię urodzin pozostawiam otwartą. jeśli ktoś zechce odpowiedzieć, będę bardzo szczęśliwa, jeśli nie... jakoś to przeżyję :P ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz