Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

31 października 2015

Od Margles - CD. Zefira

Nie! Nie, nie, nie. Obudź się! Obudź się z tego okropnego koszmaru! - krzyczała moja podświadomość. To nie mogła być prawda. Tyle czasu, tyle wypowiedzianych słów, tyle ucieczek, tyle podjętych decyzji. Jakaż ja byłam naiwna! Nie znałam człowieka, któremu zaufałam i teraz przyszło mi za to zapłacić. Moje oczy zaszkliły się łzami, które szybko starłam. Zefir wpatrywał się we mnie ze swoim nonszalanckim uśmiechem, co spowodowało, ze poczułam do niego nienawiść. Czyli to prawda. On naprawdę czerpie przyjemność z zabijania. - przeszło mi po głowie. Nie mogłam znieść napięcia utrzymującego się w pomieszczeniu, więc obróciłam się w stronę drzwi i chwyciłam za klamkę.
- Dokąd idziesz? - dało się słyszeć pytanie za moimi plecami.
- Chcę być teraz sama - odpowiedziałam łamiącym się głosem, starając się nie wybuchnąć płaczem. Nie chciałam, by Zefir czuł jeszcze większą satysfakcję. Nienawidziłam go. Po raz pierwszy czułam, jak moją świadomość przepełnia to gnijące uczucie. Ale miałam do niego pełne prawo. On wplątał mnie w to wszystko. On chciał mnie zabić. On znał człowieka, który pozbawił mnie rodzicielskiej opieki. Uczucia, które, jak mi się wydawało, trzymałam na wodzy, uwolniły się i zalały moje serce ze zdwojoną siłą. Nie potrafiłam już go usprawiedliwiać. Był mordercą i nic nie mogło tego zmienić. Ale... Z drugiej strony nie skrzywdził mnie w lesie, chociaż miał do tego sposobność. Nie zabił mnie, chociaż byłam naocznym świadkiem jego przestępstw. A raczej nie zdążył mnie zabić, bo podziałała moja moc. Czułam jak myśli i uczucia wypalają moją duszę. Tak bardzo chciałam wrócić już do domu. Nikomu nie powiedziałabym, co widziałam i co przeżyłam. I tak nikt by mi nie uwierzył. Jak dawniej, chodziłabym do pracy i zarabiałabym na chleb. Szłam wąskimi korytarzami, aż napotkałam kręcone schody. Było już ciemno i musiałam uważać, by się nie przewrócić. W siedzibie zakonu panowała niczym niezmącona cisza, najcichsza, jaką znałam. Przerażająca i niepokojąca, jak przed gwałtowną burzą z piorunami. Nie wiedziałam gdzie podziali się wszyscy ludzie, ale zapewne poszli zjeść kolację. Chociaż od dawna nic nie jadłam, nie czułam głodu i wiedziałam, ze mój żołądek i tak niczego by nie przyjął. Szlam dalej, nie zatrzymując kroków, aż napotkałam duże okno. Dzięki niemu, do pomieszczenia wpadało odrobinę światła. Opadłam na zimną, kamienną podłogę i schowałam głowę w dłoniach. Zaczęłam płakać, a mój szloch odbijał się echem po ścianach korytarza. Nie miałam siły na dalszą walkę z emocjami. Musiałam jakoś z siebie wyrzucić to wszystko. Minęło kilka dobrych chwil, gdy poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Ze zdziwieniem przetarłam spuchnięte i zaczerwienione oczy. Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam młodego chłopaka, który zmieszany pochylał się nade mną. Zawstydziłam się. Nie wszyscy musieli wiedzieć, ze jest mi ciężko. Powinnam, chociaż sprawiać wrażenie twardej i silnej kobiety. Byłam beznadziejna. Przyjrzałam się się twarzy młodzieńca i przypomniałam sobie, ze gdzieś już go widziałam. Te przesiąknięte bólem oczy i ciemne, postawione na żelu włosy. No tak! To on przywlókł Zefira do sali obrad, a potem wyszedł z niej wzburzony, gdy Juria zgodził się na oszczędzenie mordercy. Bo tak zaczęłam go nazywać w myślach. Mordercą. Chłopak zapytał niskim głosem, czy wszystko w porządku. Nie odpowiedziałam. Spojrzałam przez okno, jak kolorowy wiatr targa gałęziami drzew, a słońce powoli zachodzi. Usiadł na przeciwko mnie i podał chusteczkę, którą trzymał w kieszeni. Podziękowałam mu znaczącym spojrzeniem, nadal nic nie mówiąc. Musiałam wyglądać okropnie z czerwonym nosem i załzawionymi oczami. Spuściłam głowę, czekając aż sobie pójdzie, ale on uparcie siedział na ziemi.
- Masz na imię Margles, tak? Wiele o tobie słyszałem - powiedział, miło się uśmiechając. Ten zwykły uśmiech dodał mi odrobinę otuchy, której tak bardzo teraz pragnęłam i potrzebowałam - Mam na imię Hytrem - przedstawił się, wyciągając w moją stronę rękę. Niepewnie, nadal nie zupełnie mu ufając odwzajemniłam uścisk. Chyba wyczuł, że czuję się nieswojo, bo zaczął mówić o pogodzie. Niestety, to jeszcze bardziej mnie zdołowało. Tęskniłam za wolnością, spacerami po lesie, codziennym chodzeniem po wodę do studni. Ile jeszcze czasu miałam spędzić, uwięziona w tym miejscu? Nie wiedziałam, komu mam wierzyć. Oskarżenia Zefira w stronę zakonu były równie mocne, jak te, które wymierzył Syjon. Słowo przeciwko słowu. Komu mogłam zaufać?
- Co się stało? - zapytał, widząc, że nie podejmuję tematu rozmowy.
- Wiesz, gdybyś ty był zamknięty w jakiejś sekcie, nie miał byś powodów do śmiechu - wysiliłam się na lekką zgryźliwość, czego nauczyłam się od mojego niedawnego towarzysza.
- Kto ci powiedział, ze jesteśmy sektą? My tylko staramy się ochraniać świat, w którym żyjemy - wyjaśnił spokojnie. Nie znałam go prawie wcale, ale już miałam wrażenie, że jest całkowitym przeciwieństwem Zefira - Ufasz temu mordercy? - zapytał ze zrezygnowaniem.
- Powiedz mi, czy on naprawdę bez przyczyny zabił tych ludzi? Może miał jakiś powód... Widziałam, że wy też nie jesteście święci i potraficie zabijać! - oskarżyłam go. Zmieszał się trochę, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Hiria była mniej więcej w twoim wieku, gdy ten.... gdy zginęła - powiedział, pomijając wulgaryzmy - Zabił ją jednym pchnięciem noża, pozbawiając duszy jej wątłego ciała. Była... za młoda by zginąć - dokończył. Nie miałam pojęcia, o kim mówi, ale domyśliłam się, ze dziewczyna musiała być dla niego ważna. Czy mówił prawdę? A może przesadzał i dodawał opowieści kolorów? Wątpiłam w to.
- Przepraszam - odparłam ponuro.
- Nie jesteś głodna? Właśnie szedłem na kolację, może się do mnie przyłączysz? - zapytał, znów miło sie uśmiechając się. Położyłam rękę na brzuchu i stwierdziłam, że kolacja mi nie zaszkodzi. Zdobyłam się na uśmiech i wstałam.

***

Weszliśmy do sali równie wielkiej, co sala obrad. Wszędzie poustawiane były okrągłe stoły, mieszczące średnio sześć osób. Jedzenie stało pod ścianą i pięknie pachniało. Było tam dosłownie wszystko: od zapiekanej kaczki do zupy z dyni, po szarlotkę. Nigdy nie widziałam pięciu rodzajów chleba, w różnych kolorach i z ziarnami zbóż. Ale najładniej wyglądał stolik, na którym starannie ułożone były owoce. Zielone jabłka, żółte banany, brązowa skórka kiwi i purpurowe kiście winogron. Jedzenia starczyłoby do wyżywienia całej armii! Nieśmiało wzięłam do ręki chochlę i nalałam sobie do białej miski zupy ziemniaczanej, która najczęściej jadłam w dzieciństwie. Ach, tan zapach! Hytrem nie marnował czasu na pierwsze danie i od razu wziął na talerz mięso z przepiórki. Mówił, że tymi małymi ptaszkami żywią się królowie. Miło nam się rozmawiało, sprawił, ze, choć na chwilę zapomniałam o rannym Zefirze, który tak bardzo mnie ranił swoim zachowaniem. Śmialiśmy się jeszcze przez dobrą chwilę, a potem odprowadził mnie z powrotem do komnaty, w której Ion pilnował Zefira. Wszedł razem ze mną, od progu obrzucając go nienawistnym spojrzeniem. Byłam ciekawa, o czym rozmawiali podczas mojej nieobecności, ale wolałam nie wiedzieć. I tak za dużo już wiedziałam. Ciekawiło mnie również, co leżący w bandażach mężczyzna myślał sobie, gdy wdział mnie z Hytremem. Na jego twarzy jak zwykle malowała się obojętność, ale miałam nadzieję, ze, choć trochę go to ubodło. Nie miałam wyrzutów. Był mordercą.
- Przyszłam ci tylko powiedzieć dobranoc, Ionie. Hytrem odprowadzi mnie do mojej komnaty - odezwałam się, usatysfakcjonowana, po czym obróciłam się na pięcie i wyszłam.

***

Jedno było pewne. Mieszkając w murach zamku zakonu, nie mogłam na nic narzekać. Zapewniali mi dach nad głową, wyżywienie i to nie byle jakie, wspaniałe, drogie suknie i wszystko, co najlepsze. Byłam zachwycona i brak wolności pomału przestawał mi przeszkadzać. Zefira odwiedziłam parę razy, ale nigdy nie zamienialiśmy z sobą ani słowa, pytałam tylko medyków czy rany się goją. Wiedziałam, ze, gdy wyzdrowieje ucieknie i sama nie wiedziałam, czy to dobrze. Hytrem przekonał mnie, ze zasługiwał na karę. Nadal byłam na niego wściekła za to, ze mnie okłamał. Gdyby na początku powiedział, że znał człowieka, który zabił moich rodziców... to by wszystko zmieniło. Byłabym mu nawet w stanie wybaczyć inne morderstwa. W końcu nie wiedziałam, co nim kieruje. Dotarło do mnie, ze w ogóle go nie znałam.
- Czyli jestem teraz na twoich łaskach, wasza wysokość? - zapytał z pogardą trzeciego dnia milczenia.
- Nie mów tak do mnie - obruszyłam się. Mój charakter nieco się zmienił i nie bałam się, że coś mi zrobi. Był zbyt słaby.
- Słuchają cię. Jesteś cenna - kontynuował.
- Jak możesz traktować mnie, jak przedmiot?! Czy na prawdę tyle dla ciebie znaczą ludzie? Są dla ciebie zwykłą kwotą, którą dostajesz za zabicie ich? - wybuchłam. Nie miałam pojęcia skąd znalazł się we mnie taki gniew, ale miałam zamiar wyładować się na nim. Zasłużył na to. Popatrzył na mnie i wybuchł śmiechem.
- Nie będę słuchać jak jakaś smarkula, która wpakowała mnie w to gówno, użala się nad światem - powiedział szorstko.
- Dobrze, a więc zażądam, żeby cię zabili! W ogóle mi na tobie nie zależy! - wykrzyczałam i spojrzałam mu w oczy. Ciekawa byłam, co zrobi.

< Jedziesz :p>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz