Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

10 maja 2016

Od Sygny - CD. Lily

 Wiosna już na dobre zawitała do wodnego królestwa. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach rozkwitających powoli kwiatów, oraz przelotnego deszczu, który zdarzał się coraz częściej. Uśpione w zimie drzewa, teraz wybudzają się i powracają do życia, leniwie wypuszczając nowe liście.
 Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy przemierzałam żwawym krokiem obrzeża Vonnborgu. Humor mi dopisywał, gdyż trafiła mi się dzisiaj wyjątkowo syta kolacja. W przeciwieństwie do okradzionego szlachcica ... Kiedy słońce już całkiem zaszło, a z północy zerwał się porywisty wicher mierzwiący moje blond włosy uznałam, że byłoby miło przespać się dziś w jakiejś gospodzie. Warto by jednak było czymś zapłacić, żeby nie zostać wyrzuconym na zbity pysk o czwartej rano, kiedy karczmarz zdałby sobie w końcu sprawę z obecności nieproszonego gościa, jak to już bywało. Po chwili rozważań doszłam do wniosku, że tym razem lepiej zdobyć parę monet nieco cichszym sposobem, ze względu na porę i to, że miasto zaczyna układać się już do snu.
 W tym momencie przekroczyłam bramy miasta i zaczęłam krążyć pomiędzy najbliższymi domkami, poprzecinanymi kamiennymi, pustoszejącymi uliczkami. Ostatni przechodnie podążali już w stronę swoich mieszkań, umykając przed nadchodzącymi ciemnościami nocy. Spacerowałam niepozornie, przyglądając się przydrożnym budynkom, szukając odpowiedniego do cichego rabunku. Dość długo trwało, nim go znalazłam, na deptakach już całkiem życie się zatrzymało, spotkać można było jedynie nielicznych patrolujących strażników. Przystanęłam na chwilę przed dość wysokim, murowanym budynkiem, dokonując szybkiej oceny ewentualnych zabezpieczeń. Plan miałam prosty - wchodzimy, okradamy piwnicę (tam najczęściej przechowuje się kosztowności) i szybka ewakuacja na zewnątrz. Moja pewność siebie, podniesiona ostatnim, udanym łupem podpowiadała mi, że wszystko pójdzie gładko i za najwyżej godzinę będę się cieszyć wygodną, wynajętą izbą. Przystąpiłam więc do dzieła.
 Obejrzałam się dookoła upewniając się, że nie sięga tu żaden nieporządany, ciekawski wzrok, po czym wyjęłam zza pazuchy ręcznie rzeźbiony sztylet. Chwyciłam za rękojeść, a następnie z wielką precyzją umieściłam koniec ostrza w dziurkę na klucz, a następnie delikatnie przekręciłam, zwalniając w ten sposób zamek, blokujący drzwi. Jeszcze raz szybkie rozejrzenie się dookoła - i już byłam w środku. Cichutko przemknęłam przez przedpokój, a następnie postawiłam stopę na schodach.
 Skrzyyyyyyp
 Zdradliwy dźwięk drewna pod moimi nogami przebiegł przez całe mieszkanie. Wtem usłyszałam kroki stawiane na górnym piętrze. Cholera zaklęłam w myślach, po czym odsunęłam się aż pod samą ścianę, przywierając do niej całym ciałem. Nie wiem na co liczyłam. Może na cud, że zaniepokojony hałasem domownik nie zauważy w swoim domu złodziejki? Jeśli tak, to byłam w wielkim błędzie.
 Drzwi izby na górnym piętrze otworzyły się i na korytarz wpadła struga światła wprost na moją twarz. Stanęłam w bezruchu, przypatrując się stojącej przede mną, tajemniczej postaci. Nieco niepokoiły mnie jej duże, jarzące się czerwienią oczy. Blada twarz kobiety wpatrywała się we mnie z pewną dozą niepewności. Wtem, pomieszczenie przeszył jej ściszony głos:
 - Kim jesteś?
 W tej sekundzie stwierdziłam, że jest to najwyższy czas na ucieczkę. Natychmiastowo rzuciłam sztyletem w jej stronę, trafiając w drewnianą ścianę za czerwonooką, w celu odwrócenia jej uwagi, a sama jednym ruchem przemknęłam do najbliższego okna i, nie zerkając za siebie, otworzyłam je i weszłam na zewnętrzną ścianę budynku, zostawiając napotkaną istotę samą na parterze.
 Zamierzałam szybko ulotnić się z miejsca mojej wpadki, lecz wtem do moich oczu dotarło kryjące się za drugim oknem wnętrze pokoju na piętrze. Zaciekawiona omiotłam bystrym wzrokiem izbę, którą opuściła domowniczka zaniepokojona dźwiękami dobiegającymi z parteru.
 Pokój okazał się być pracownią artysty, wypełnioną po brzegi sztalugami, dłutami, pędzlami, wszelkimi twórczymi innymi narzędziami, oraz ... dziełami. Nie byłam mecenasem sztuki, ale właściciel gospody zapewne też nim nie jest. W ten sposób w mojej głowie zrodził się nowy plan. Póki ofiara trwała w szoku piętro niżej, ja otworzyłam okno i wskoczyłam spowrotem do środka, przy akompaniamencie skrzypiącej drewnianej podłogi. Słysząc, jak kobieta truchtem pokonuje schody dzielące ją od pracowni, chwyciłam skończone dzieło malarskie oparte o sztalugę. Następnie rzuciłam jeszcze szybkie spojrzenie zdumionej autorce, która właśnie znalazła się w izbie, po czym wyskoczyłam przez otwarte okno wprost w ciemność nocy. Z łupem pod pachą czmychnęłam wzdłuż uliczki, obmyślając szybko, który karczmarz byłby zdolny uwierzyć, że jest to znany i ceniony przez znawców obraz.

 <Lily?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz