Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

1 stycznia 2016

Opowiadanie Turniejowe - Gabriel

Wkładając kolczugę, zastanawiałem się, czy aby nie popełniłem błędu. Co strzeliło mi do głowy, żeby brać udział w turnieju? I to jeszcze turnieju wszystkich Pięciu Królestw? Nie odczuwałem zwykle potrzeby rywalizacji, chciałem jedynie się wyżyć. Sądziłem też, że nie przejdę nawet eliminacji. Nie zdawałem sobie sprawy ze swoich umiejętności; nie obawiałem się o swoje własne życie i w potyczkach potrafiłem odnaleźć spokój, którego nie umiałem osiągnąć w służbie.
Do boku przypasałem swój ciężki, dwuręczny miecz, wcześniej okręciwszy rękojeść konopnym sznurem - stary był już mocno wytarty. Oprócz kolczugi i skórzanych ochraniaczy na przedramionach i łydkach, nie nosiłem ani kawałka zbroi. Nigdy jej nie miałem i nie odczuwałem takiej potrzeby. Zwykle jedynie utrudniała mi poruszanie się, a i tak moi przeciwnicy często okazywali się szybsi ode mnie. Moim atutem była siła, technika i wytrzymałość.
Na końcu związałem włosy rzemieniem i opadłem na przygotowane przez zamkową służbę krzesło. Kiedy przeszedłem do finału, „dostałem” swój namiot, a nawet służącego do pomocy. Od razu go odprawiłem. Nie pogardziłem jednak karafką wody i wyżywieniem.
W myślach powtarzałem ciosy, uniki, zwody i figury szermiercze, choć wiedziałem, że wyryte są tak głęboko w mojej pamięci, jakbym już się z nimi urodził. Z zamyślenia wyrwał mnie głos mojego kumpla, Davida.
- Mogę wejść? – jego stłumiony głos dobiegł zza materiału zasłaniającego wejście.
- Jasne – David wpadł do środka razem z promieniami słońca, znajomy i przyjacielski. Wyglądał na lekko zagubionego na tle żółtych ścian namiotu.
- Nieźle się urządziłeś, co nie, Gabe? Masz szansę na chwałę, sławę, kasę… Dziewczyny padną ci do stóp za sam udział w finale! – ekscytował się.
- Wiesz dobrze, że nie zależy mi na tym wszystkim. To wszystko stało się przez przypadek, bez planowania, bez treningu, zresztą –
- A jednak stoisz tutaj, w namiocie finalisty, czekając na herolda wzywającego twoje imię – przerwał, szczerząc zęby. – Gdzie twoja złota zbroja, szlachetny rycerzu?
- Och, proszę – żachnąłem się. – Wiesz dobrze, że czuję się nieswojo. Nie jestem w nastroju do żartów. Z jednym przeciwnikiem już walczyłem, dzisiaj odbędzie się ostatnia walka – Tak naprawdę czułem jednak narastające napięcie, nastrój jaki zawsze ogarniał mnie przed walką. Podekscytowanie.
David miał już coś odpowiedzieć, kiedy rozbrzmiały turniejowe fanfary.
- A teraz Gabriel Vint z Królestwa Aire zmierzy się z Namidą Ferrars z Królestwa Armonii! – zaanonsował herold donośnym głosem.
- Powodzenia, stary – z powagą pożegnał mnie David.
W ramach podziękowania skinąłem głową i innym wyjściem niż wszedł mój kompan, wymaszerowałem na zalany światłem plac. Dzień był mroźny, ale srebrne promienie słońca w zenicie wdzierały się w każdy kąt, oświetlając dokładnie miejsce walki.
Moją przeciwniczką była młoda, ciemnowłosa dziewczyna. Jej wygląd zdradzał azjatyckie korzenie. Zamiast tradycyjnego miecza trzymała katanę, co zdarzało się rzadko, ale było dozwolone według zasad turnieju. Miała dopasowane strój do walki i włosy związane w wysoką kitkę. Tak samo jak ja ją, lustrowała mnie wzrokiem. Ocenialiśmy siebie nawzajem.
Czekaliśmy na sygnał. Kiedy rozbrzmiał gong, ukłoniliśmy się sobie, po czym zaczęliśmy się okrążać. Pomyślałem, że dziewczyna ma zapewne zupełni inny styl i technikę niż ja. Była drobna, ale mięśnie na ramionach zdradzały siłę.
W pewnym momencie doskoczyliśmy do siebie i skrzyżowaliśmy klingi. Myślałem, ze będzie szybsza i zwinniejsza ode mnie. Okazało się jednak, że oboje utrzymujemy podobne tempo. Cięła mocno i krótko, nie tracąc siły. Była bardzo czujna. Wymienialiśmy serie przemyślanych i instynktownych ciosów. Wkrótce stało się jasne, że nasz pojedynek będzie pojedynkiem sił. Kto okaże się mocniejszy? Po kilkunastu minutach nadszedł rozstrzygający moment. Uderzyłem z półobrotu, a ona zablokowała mój cios zakrzywioną klingą. Ostrza zakleszczyły się, a wynik zależał od tego, kto pierwszy ustąpi. Komu pierwszemu uda się wytrącić przeciwnikowi broń.
W końcu pojedynek zakończył się, a herold ogłosił:
- Zwycięzcą zostaje…

2 komentarze:

  1. Kurcze, no... :c Czemu tak krótko?

    OdpowiedzUsuń
  2. To, że krótko, nie znaczy że źle. I tak to sporo ponad minimum, czyli 300 słów. Nie każdy ma czas, a poza tym - zabawa polega w sumie na wymianie opowiadań, choćby krótkich, a nie na "monologu". ;)

    OdpowiedzUsuń