To był jeden z lepszych dni. Nic nie przypominało mi o bolesnej przeszłości, miałam apetyt, a raz nawet uśmiechnęłam się do jednego ze strażników. W końcu czułam się dobrze. Mogłam zajmować się moimi obowiązkami i nadzorować przygotowania do koronacji.
Jedne z bocznych przejść do sali otworzyły się, a przez nie, pospiesznie wszedł Eric. Jak zawsze o nienagannym wyglądzie, poważny ale i pokrzepiająco uprzejmy. Rozkochiwał w sobie służbę i przybyłych gości. Wszyscy uwielbiali jego prostotę i szczerość. A mnie odsuwali na bok, jako tą zamkniętą w sobie.
Eric usiadł na krześle obok, zerkając to na mnie, to na stertę ksiąg rachunkowych.
- Jakieś wieści z Fuego’a? - spytałam, bo to był ostatnio nasz najczęstszy temat rozmów. Niepojawienie się Meridaah na turnieju było dziwne, biorąc pod uwagę jej zamiłowanie do przyjęć i tanich trunków.
- Niestety. Kolejny posłaniec zniknął bez śladu, gdy tylko przekroczył granicę królestw.
Schowałam twarz w dłoniach, próbując znaleźć jakieś wyjaśnienie. Obawiałam się jednak najgorszego i przerażało mnie, że jeśli moje przypuszczenia się sprawdzą, Królestwo będzie bezbronne.
- O czym myślisz, Ma Chérie? - zapytał Eric choć wiedziałam, że musiał przeczuwać to samo. Widziałam to po jego minie. Przerażenie pomieszane z nadzieją.
- Ostatni raz widziałam Meridaah na początku tego roku, potem nagle zniknęła. Żadnych wieści o niej, ani o stanie jej Królestwa. Nie odpowiada na listy, a nasi posłańcy nie wracają - wymieniłam wszystko, o czym wiedzieliśmy już od kilku tygodni. - Jeśli szykuje się do wojny, to już po nas. Nie mamy dość dużo wyszkolonych żołnierzy, w dodatku każdego dnia jest coraz zimniej.
- To akurat może być naszym atutem, jeśli faktycznie postanowią zaatakować - stwierdził Eric z miną która sugerowała, że już obmyśla jakiś plan. Kolejna rzecz, w której był lepszy ode mnie - strategia.
Nie mogliśmy prowadzić wojny. Nie teraz i nie z Fuego. Kto miałby poprowadzić armię? Eric był dobry w planowaniu, jednak nie radził sobie z walką. Ja sama już od dawna nie trzymałam w ręce miecza, więc kto miałby zachęcić ludzi do walki? Kto stanąłby u ich boku?
Sytuacja była beznadziejna i nie było z niej żadnego dobrego wyjścia.
Byłam wściekła na Meridaah, że za każdym razem udowadnia, jak jest nieodpowiedzialna. Nie nadawała się na Królową i wszyscy to wiedzieli. Reprezentowała sobą wszystko, co było najgorsze we Fuego’a, a jej brat na to pozwalał. Czasem zastanawiałam się, czy nie byłoby lepiej, gdyby to on był starszy, ale zawsze dochodziłam do wniosku, że w końcu i tak poddawałby się woli siostry.
“Tylko co teraz zrobić?” myślałam. Jak uniknąć wojny z tak niepohamowaną i nieprzewidywalną osobą jak Mer?
- Popłynę tam - myślałam na głos. - Porozmawiam z księżniczką w cztery oczy i może uda mi się jakoś ją przekonać.
Ten plan miał bardzo wiele luk, jednak był lepszy niż czekanie na rozwój wypadków. Nawet jeśli Meridaah mnie nie wysłucha, będziemy wiedzieć, czego się spodziewać.
Wstałam od stołu chcąc jak najszybciej zaplanować wszystko na swój wyjazd, a było sporo do zrobienia.
- A co z koronacją? To już niedługo - powiedział Eric jak zwykle niezwykle spokojnym tonem.
- Zdążę wrócić. To nie będzie długa wizyta - uspokoiłam go, choć sama nie wiedziałam, czy to prawda. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać na Zamku Fuego’a. - Ale ty musisz tu zostać i dopilnować, żeby wszystko było gotowe. Również wojsko, w razie potrzeby.
Po tych słowach wyszłam z Sali Obrad głównym wejściem, kierując się do Kapitana Królewskiej Floty. Potrzebowałam szybkiego statku i dobrej załogi, zapasów. Służącym kazałam spakować dla mnie bagaż z tylko najpotrzebniejszymi rzeczami.
Denerwowałam się. Od dawna nie odwiedzałam Fuego'a, a okoliczności nie zapowiadały się przyjaźnie. Musiałam jednak w końcu udowodnić Królestwu, że jestem godną następczynią Tronu.
<Alvarze, płynę do ciebie. Co prawda Ruth o tym nie wie… Ale mam nadzieję, że uda nam się jakoś wszystko ugrać :) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz