Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

1 grudnia 2015

Od Margles - C.D. Zefira

W jednej chwili poczułam, jak lina się puszcza i spadam w dół. Odruchowo zaczęłam kręcić rękami, by złapać się niewidzialnego punktu, ale nic nie mogło mnie uchronić przed upadkiem. Z pluskiem wpadłam do wody. Choć nie sięgała mi wyżej niż do bioder, zachłysnęłam się i wynurzając się, nerwowo złapałam oddech. Moment, w którym moje ciało spotkało się z lodowatą o tej porze wodą, był najgorszym w tej całej sytuacji. Kilkakrotnie wstrząsnęły mną dreszcze, bynajmniej nie od zimna, lecz od uzmysłowienia sobie, ile bakterii, grzybów i innych paskudztw dotyka teraz mojego ciała. Byłam przemoczona do suchej nitki, ale wiedziałam, że to nie mogło pozwolić, bym się zatrzymała. Spojrzałam w górę, gdzie powinien stać Zefir. Czy zrobił to specjalnie? Rzadko mogłam odszyfrować jego zamiary i kiedy już zdawało mi się, że prawie go rozgryzłam, on znów udowadniał, że nie wiedziałam o nim zupełnie nic. Byłabym wściekła, gdybym nie usłyszała brzdęków, odgłosów kopania i bójki. Czyli musiał to zrobić. Upewniwszy się, że mężczyzna zajęty jest teraz czym innym, pośpiesznie stanęłam na ziemi i zaczęłam powolnym krokiem kierować się w stronę lasu. Z każdą chwilą moje kroki stawały się szybsze i coraz bardziej zagłębiałam się w porośniętą knieję. Było już zupełnie ciemno, a wiatr wiał ze zdwojoną siłą. Dopiero teraz zorientowałam się, że jesień się skończyła. Jaki dziś mógł być dzień... Z moich obliczeń wynikało, że koniec listopada. Nocą las wydawał się straszniejszy. Poruszane wiatrem gałęzie drzew wydawały dziwne odgłosy, kilkakrotnie zahuczała sowa. Miałam wrażenie, że w zaroślach coś się chowa, ale umysł płatał mi figle. By zapewnić sobie choć odrobinę ciepła objęłam się ramionami. Byłam pewna, że ta podróż nie skończy się dla mnie dobrze. Szłam potykając się o własne stopy, nie widząc kresu mych zmagań. Jak długo miało to potrwać? Teren był nizinny i nawet nie było mowy o jakiejś przytulnej jaskini. Wyczerpana i rozczarowana, podeszłam pod jakieś świerkowe drzewo, którego igły spadały wraz z ruchem wiatru. Położyłam się na jałowej ziemi i skuliłam w kłębek. Musiałam wytrzymać. Do przyjścia Zefira. On.. musiał przyjść. Trzymając się kurczowo tej myśli, zasnęłam.
***
Wiele zastanawiałam się nad jego słowami. Czy rzeczywiście dałam się omotać tej sekcie? Przecież nie miałam innego wyjścia. Gdybym zrobiła inaczej, od razu by nas zabili. Nie byłoby nawet mowy o ucieczce. Nie zrobiłam nic złego. To nie ja nas w to wplątałam. To wszystko zaczęło się wraz z jego decyzją, by mnie obronić. Brnął w to dalej, gdy postanowił pozbawić mnie życia. Sam w to wszedł. Nie miałam mu za złe historii z rodzicami. Ciężko było się przyzwyczaić do myśli, że nie byli tak kryształowi, jak sobie wymarzyłam, ale to nie była jego wina. To nie była niczyja wina. Oderwałam się od zimnego podłoża i wstałam, otrzepując skrawki ubrania, jakie na sobie miałam. Rozejrzałam się i nagle usłyszałam coś na kształt... odgłosy kopyt? Wytężyłam zmysły i wtedy byłam już pewna, że słyszę konie. Schowałam się za grubym pniem drzewa i nasłuchiwałam. Po chwili moim oczom ukazała się kareta, zaprzężona w dwa kare rumaki. Były wysokie i dobrze wytresowane. Brązowy powóz nie przypominał tych, którymi jeździła szlachta. Nie, to musiał być ktoś wyżej postawiony... Ostrożnie wychyliłam głowę zza drzewa i wtedy moje spojrzenie spotkało się z rudowłosym księciem. Poznałam go, kiedy jeszcze sprzątałam w pałacu. Był całkiem sympatyczny, ale małomówny, w przeciwieństwie do swojego brata, który dotrzymywał mu towarzystwa. Oboje rozmawiali o jakiś sprawach wagi państwowej i innych nieznośnie nudnych rzeczach. Nagle koń zarżał niespokojnie i powóz się zatrzymał. Niewielka, ale zatruta strzała, posłana w kierunku obu rumaków przebiła skórę, z której zaczęła sączyć się krew. Widziałam ból w oczach zwierząt, które były skazane na bolesną i powolną śmierć. Odruchowo obejrzałam się w kierunku, z którego strzały zostały posłane. I zobaczyłam Zefira. Co on najlepszego wyprawiał? Czy był to jego kolejny genialny pomysł, czy chciał nas wpędzić w jeszcze większe tarapaty. Zaczął iść w kierunku powozu. Kiedy jeden z jego srebrnych ostrzy przeszyło krtań jeźdźca, pobiegłam w jego stronę. Mocno chwyciłam za jego umięśnione ramię, ale wydawał się w ogóle mnie nie zauważać.
- Co ty robisz? - syknęłam, pozwalając sobie na ton, którego rzadko używałam. Nie odpowiedział. Poszedł dalej, a ja zostałam w miejscu, przyglądając się całemu zajściu. To była chwila, ułamek sekundy. Odwróciłam wzrok, gdy mężczyzna bez wahania zamordował głowy państwa. Nawet nie wiedziałam jakim narzędziem to zrobił. Dopiero po dokonaniu bezwzględnego czynu jakby oprzytomniał. Złapał się za głowę i spojrzał na całe to pobojowisko, jakby nie wiedział, co przed chwilą zaszło.
- Po co to zrobiłeś?! - krzyknęłam wściekle. Miałam dość usprawiedliwiania jego czynów. Spędziłam z nim tyle czasu, że chciałam wierzyć w jego dobroć. Ale on nie miał w sercu ani grama ciepła. Zmierzyłam go nienawistnym wzrokiem.
- Czy ty masz jakieś potrzeby poza zabijaniem? - wrzasnęłam, przybliżając się do niego.  Uśmiechnął się ironicznie - Zacznij traktować ludzi poważnie, Zefirze - powiedziałam już spokojniej. Niespodziewanie wstrząsną mną dreszcz. Dotknęłam ręką czoła i zorientowałam się, że jest rozpalone. A oto i konsekwencja wczorajszej nocy. Ciszę przerwało klaskanie czyiś rąk. Myślałam, że to on, ale spojrzał na mnie bez ruchu. Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam Jurię, Iona i kilku innych, nieznanych mi mężczyzn, którzy stali przy swym mistrzu. Ten śmiał się jak obłąkaniec, ciągle klaszcząc.
- Wyśmienicie - wysapał, gdy skończył rechotać - Oboje zrobiliście dokładnie to, o co nam chodziło. Margles, Lazare - rzekł, patrząc na Zefira z odrazą - Przedstawiam wam nowego władcę Aire'a. Oto król Sawyer I - mówiąc wskazał na mężczyznę z wielką szramą na twarzy. Spojrzałam na Zefira i posłałam mu przepraszające spojrzenie. To znów była moja wina.
<Nareszcie xD Twoja kolej c:>

9 komentarzy:

  1. Czytałam tylko co piątek słowo ale... Co się w takim razie stało z poprzednimi władcami? :P

    OdpowiedzUsuń
  2. No ten... Zefir ich zabił. A starzy Matta i Arona najprawdopodobniej zostaną wtrąceni do lochu, lub zabici. Wiedziałam, że się będziesz czepiać. Normalnie w kościach to czułam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahahaha! Ja się wcale nie czepiam :P Po prostu się zapytałam, bo z tego co przeczytałam (a serio czytała co któreś słowo :D) To zrozumiałam że Zefir wyrąbał tylko jakąś stajnie pełną koni :P Ale może to byli wszyscy nadworni :3

      Usuń
    2. "Odwróciłam wzrok, gdy mężczyzna bez wahania zamordował głowy państwa." <--- Następnym razem czytaj całość :p

      Usuń
    3. Poza tym on ich zabił w lesie. Nie na zamku.

      Usuń
    4. Aaaaa. Dobra :D To wiele wyjaśnia :P

      Usuń
  3. Okeeey, to jak? Wtrącamy Zefira do więzienia? XD

    OdpowiedzUsuń