Czas, jak na złość, zdawał się
stać w miejscu. Wydawało mi się, że od wieków już czekam na
pojawienie się jednego z dowódców, podczas gdy w rzeczywistości
minęło zaledwie kilka minut odkąd po niego posłałem.
Podenerwowany, nie mogłem usiedzieć
na miejscu, skupić się na swoich obowiązkach, chodząc w kółko
po namiocie. Przeczesałem włosy rękoma, wyobrażając sobie
najgorsze scenariusze. Tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak...
Czułem jak zwierzę wewnątrz mnie budzi się ze snu, ospale otwiera
oczy, czując mój niepokój. Zaciskając pięści, dalej krążyłem
po niewielkim pomieszczeniu, starając się pamiętać o oddechach.
Poły namiotu rozsunęły się, a do
środka wszedł niski mężczyzna w lekkiej zbroi ze skóry. Mógłby
być moim ojcem, a jednak to on czuł respekt przede mną. Skłonił
głowę w uznaniu i wyprostował się, jak prawdziwy żołnierz. Za
nim, do namiotu weszła Dena – niska, skromna i trochę
zdenerwowana. Przestępowała z nogi na nogę, tak jak ja nie mogąc
nawet chwili ustać w miejscu. Nie mówiłem jej w jakim celu wzywam
dowódcę, ale skoro była tak niespokojna, musiała już coś
wiedzieć. Coś złego? Coś się stało?
- Czy mój b... - zawahałem się.
Ostrzegano mnie by się zbyt nie spoufalać z żołnierzami, by
używać tylko oficjalnych tytułów dla bezpieczeństwa swojego jak
i rodziny. W przypadku mojej rodziny, nie chodziło tylko o
bezpieczeństwo, ale również ich poważanie wśród innych. Gdyby
ktoś dowiedział się, że jeden z nich jest bratem króla, zapewne
nie patrzyliby na niego już w taki sam sposób. Nie szanowaliby
tak, jak to robili do tej pory. Dlatego wziąłem głęboki wdech,
starając się nadać sobie władczy wygląd, do którego przywykli
moi generałowie. - Czy Trzynasty Oddział wrócił już z wybrzeża
?
Dena, stojąca za generałem
zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, o co właściwie mi chodzi.
Widziałem, jak w jej oczach pojawia się zrozumienie, które szybko
znów przemienia się w niepokój. Choć to ja byłem z czwórki
rodzeństwa najstarszy, to właśnie Dena była dla nas jak druga
matka, i to z nią rozumiałem się najlepiej. Pod wieloma względami
byliśmy podobni. Oboje zawsze martwiliśmy się o resztę.
- Są w obozie już od dobrej
godziny – powiedział mężczyzna ewidentnie zaskoczony pytaniem.
- Nikt Króla nie powiadomił o...
- Dziękuję, możesz odejść –
wszedłem mu w zdanie. Byłem zbyt zaaferowany by nawet zaczekać na
jego wyjście. Wyminąłem go, wychodząc z namiotu i szybko
ruszyłem między namiotami.
Obozowisko, wciąż się przesuwało,
utrudniając obecnym strażom znalezienie nas, dlatego jedyne na co
mogliśmy sobie pozwolić to namioty, rozkładane pomiędzy pniami
drzew. Zdawało się jednak, że nikomu to nie przeszkadza. Żołnierze
byli przyzwyczajeni do ciężkich warunków dzięki szkoleniom, a
reszta, która do nas dołączyła, w większości nie miała
możliwości przyzwyczajenia się do luksusów.
Usłyszałem za sobą pośpieszne,
drobne kroki, więc trochę zwolniłem wiedząc, że to Dena próbuje
mnie dogonić na swoich krótkich nóżkach. Zdyszana w końcu się
ze mną zrównała, choć wciąż musiała się wysilać by dotrzymać
mi kroku.
- Do oddziału trzynastego należy
Thales, prawda?
Nie odpowiedziałem
- Czy coś się stało? Został
ranny lub go pojmano?
- Nie chodzi o Thalesa. -
powiedziałem z wahaniem. - Zabrał ze sobą Jill – starałem się
być spokojny, jednak gdy chodziło o rodzinę, szybko traciłem
zimną krew. Nie potrafiłem jasno myśleć. Moje wewnętrzne
zwierze zaczynało szczerzyć zachłannie kły wyczekując chwili by
się uwolnić z kajdan, jakie na nie nałożyłem.
Przez chwilę Dena cicho szła obok
mnie, zastanawiając się. Wiedziałem, co spróbuje zrobić. Będzie
chciała jakoś usprawiedliwić brata, znaleźć nieistniejącą
wymówkę, bronić go. W tym się różniliśmy. Ja wiedziałem
doskonale, jak nieodpowiedzialny potrafi być Thales i jak porywcza
bywa Jill.
- Może wcale nie? Wiesz, jaka jest
Jill, mogła dołączyć bez jego wiedzy... Bez niczyjej wiedzy.
Westchnąłem głośno, kręcąc
głową. Właśnie tego się spodziewałem.
- Nie mogła zrobić tego sama.
Przed wyjściem z obozu ktoś powinien ją zatrzymać. Ktoś czyli
Thales bo to on dowodził tym oddziałem.
Nie miała okazji już nic więcej
powiedzieć, bo właśnie weszliśmy do namiotu naszego brata.
Siedział przy stole razem z Jill, jak zwykle się kłócąc, jednak
gdy weszliśmy, oboje wstali jak porażeni. Rzadko kiedy bywali tak
zgrani jak w tej chwili, gdy rudowłosa wycofała się ze skruszoną
miną w głąb, a ciemnoskóry wyszedł w moją stronę z uniesionymi
uspokajająco dłońmi.
-Wiem, że jesteś zły... - zaczął
Thales, jednak szybko mu przerwałem.
- Nie masz pojęcia, jak jestem
wściekły. Wychodziłem z siebie, zamartwiając się o was, jednak
nie to jest najgorsze.
-Daj spokój, braciszku –
odezwała się Jill, odzyskując swój zwyczajowy rezon. Z uśmiechem
postąpiła w naszą stronę. - Nic mi się nie stało. Powinieneś
mnie tam widzieć. Byłam świetna!
W tamtej chwili nie byłem już sobą.
Zupełnie nie obchodziło mnie, co Jill ma do powiedzenia.
Wiedziałem, że jest dobra jeżeli chodzi o walkę, wciąż jednak
była tylko dziewiętnastolatką. Nie powinna uczestniczyć w walkach
i nie powinna ignorować wydanych jej rozkazów.
Wziąłem kilka głębokich,
oczyszczających wdechów, odganiając wszelkie uczucia i przywołując
w myśli słowa dawnej królowej. Musiałem nauczyć się oddzielać
sprawy rodzinne od służbowych.
- Zachowałeś się skrajnie
nieodpowiedzialnie. Nie jak dowodzący, a jak dzieciak, który nie
potrafi przewidzieć niebezpieczeństwa – zwróciłem się do
Thalesa. Po jego minie widziałem, że jest jednocześnie zaskoczony
moim nagłym wybuchem i zły wypowiedzianymi przeze mnie słowami.
Zerknąłem jeszcze raz na Jill, która z założonymi rekami stała
obok. - Zostajesz zawieszony, ona też. Do odwołania, nie wolno wam
opuszczać obozu.
Rzuciłem obojgu chłodne spojrzenie i
ruszyłem w stronę wyjścia, słysząc za sobą ich narzekania i
Danę, próbującą jakoś załagodzić sytuację. Cała trójka
ruszyła za mną, chcąc całą sprawę jeszcze raz przedyskutować.
- Puszczajcie mnie! - usłyszałem
nagle przebijający się przez ogólne zamieszanie w obozowisku
głos. - To pomyłka!.
Cała nasza czwórka nagle umilkła,
próbując zlokalizować właściciela ów głosu. Za drzewami,
dobrych pięćset metrów od nas, ktoś szamotał się z grupą
naszych strażników, próbując się im bez powodzenia wyrwać.
Spojrzeliśmy z rodzeństwem na siebie,
i bez zbędnego gadania ruszyliśmy w tamtą stronę chcąc
dowiedzieć się, o co właściwie chodzi.
<ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz