Kurna, co jakiś czas można coś wrzucić. :/
A, i robię rewolkę: third person is on, bitches.
«•»
Po pomieszczeniu rozległ się głuchy trzask. Dziewczyna zatoczyła się, gdy tylko cios spadł na jej policzek. Jednak nie uniosła dłoni, czując palący ból. Zefir dostrzegł w jej oczach brak zrozumienia.
No tak, pomyślał. Idiotka miała przeprany mózg...
Dał znać chłopcu, aby przyniósł mu to, co zerwał z szyi Margles. Szmaragd emanował nie tylko żywą, kuszącą zielenią, obiecującą wielkie bogactwo, jednak także tym, które to bogactwo niwelowało w zalążku - czarną magią. Błyskotka cuchnęła Syjonem, a bez znajomości i odpowiedniego talentu, magii tej nie można było wyzbyć.
Zabójca skrzywił się, pogardliwie rzucając naszyjnik na ziemię i roztrzaskując kamień o podłogę poddasza, na którym się skrył. Roztrzaskane kawałki z sykiem uwolniły białe obłoki, które rozpłynęły się w powietrzu.
Margles drgnęła w chwili, gdy naszyjnik został zniszczony, a jej ręce, uniesione w obronnym geście ku mostkowi zacisnęły się na sobie. Krwiste spojrzenie Zefira spoczęło na jej przerażonej twarzy, czytając z niej jak z otwartej księgi. W jej głowie nie rodziło się pytanie "co", ale "dlaczego".
Na to pytanie nie miał zamiaru jej odpowiadać. Tutaj, w tym pokoju ich ścieżki rozdzielały się na dwoje i już nigdy nie miały się ze sobą przekreślić. Gdyby jednak stało się inaczej, jedno z nich umrze śmiercią straszliwą i bolesną. Pogrążona w rozpaczy dusza nigdy nie dotrze do swojego raju...
Założył kaptur.
- Nerte guorde - powiedział na pożegnanie i zniknął w nocy, przechodząc w Cienie.
«•»
- Czegoż pan tu szuka, co? - usłyszał za plecami zrzędliwy głos - To nie targowisko, te towary nie są już na sprzedaż.
Zefir wyprostował się. Jego oczy zabłądziły po okręgu, a na czole pojawiła się pozioma zmarszczka.
Kupiec jednak tego nie widział, dlatego kontynuował swoje zrzędliwe kazanie.
- Spóźnił się pan, niestety. Przyjadę tu za parę miesięcy, wtedy może się panu bardziej poszczęści.
- Szczęście mi nie potrzebne - odparł - Wolę załatwiać sprawy poprzez szybkie działanie, a twoje towary, tak czy inaczej, można znaleźć u wielu innych - krytycznie spojrzał na kosze z ziarnami kakaa i kawy, które właśnie były przenoszone na statek. Żywność tak, jak mniemał, sprowadzana ze wschodu kraju, nie miała większej wartości w Aire, choć na zachodzie było nieco droższe niż na wschodzie, gdzie lasy tropikalne rozciągały się na niewielkim obszarze. Natomiast kakao, które mogło być sprowadzane tylko z Tierra, nie przyjęło się zbyt dobrze wśród ludów pustynnych i sawanny. Dużą popularność miały natomiast w Aqua i Armonii, gdzie szanujące się szlacheckie bydle nie stroniło od kakaowych napojów i innych przysmaków. Ponoć było całkiem smaczne, choć mężczyzna nigdy tego nie próbował.
- Szczęście zawsze trzeba mieć, mój panie - rzekł z pełnym przekonaniem kupiec, podchodząc do Zefira. Jak zabójca się przekonał, był dużo niższy i nieco pulchny, choć przystojna twarz o dostojnych rysach i równo przyciętej, czarnej koziej bródce wskazywało na szlachecką linię w drzewie genealogicznym. Po ubraniu natomiast mógł śmiało stwierdzić, że nie z przypadku został kupcem.
- To pańskie towary? - zapytał, zanim dostojnik zdążył otworzyć usta.
Nie zdawał się być zaskoczony.
- Nie wszystko - rzekł - Część z nich to zamówione przez ostałych kupców z portów w Fuego, jednak większość jest moja. Perełki dzisiejszego handlu, powiadam panu! Nic, tylko brać! A opłacalne, jak na te niespokojne czasy. Wiedział pan, co się w Fuego stało.
- Tak, obiło mi się o uszy - uśmiechnął się - Okropność.
- A no... Jednak ze wszystkiego trzeba czerpać korzyści, bo, jak to mówią, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. A to nie koniec masakry, powiadam panu.
- Nietrudno się domyślić - odparł Zefir - Nowa władza nie przechodzi bez echa, narodowcy, czy jak ich zwą, zawsze wtrącą swoje trzy grosze. Długo to już?
- Będzie ze dwa miesiące - wzruszył ramionami kupiec, odwzajemniając uśmiech. Wyglądał bardzo sympatycznie - Howard Hopclin, do usług.
Zefir uścisnął wyciągniętą doń dłoń, potrząsając ją w przyjacielskim geście. Hopclin miał ciepłą, potężną dłoń, choć znającą swoją siłę w porównaniu to długich, chudych palców zabójcy.
- Yoric Sewndel, miło mi - odparł i teatralnie zmarszczył brwi, przyglądając się rozmówcy - Czy myśmy się już wcześniej nie spotkali?
- Wątpię - uśmiechnął się kupiec, puszczając dłoń - Zapamiętałbym taką bliznę, bez urazy... - przerwał na moment - Jesteś wojownikiem? - spytał po chwili.
Zefir spojrzał ku swojemu uzbrojeniu, ukrytemu pod czarnym płaszczem. Musiał je odsłonić, gdy wyciągał rękę.
- Owszem - odparł, uznając, że nie ma czego kryć, oprócz broni ukrytej i praktycznie wszystkiego, co chce zataić - Trudzę się najemnictwem, a sądzę, iż wiele takich, jak ja znajdzie dla siebie pracę podczas wojny domowej u sąsiadów. Jest pan z Aire?
- Niezupełnie - odpowiedział powoli - Moja matka wychowała się w tym kraju, choć z krwi i kości była tierryjką, podobnie jak mój ojciec. Skąd pan się domyślił?
- Ma pan bardzo wyrazisty akcent - posłał mu porozumiewawcze spojrzenie - Także się tu wychowałem - skłamał - Choć urodziłem się na Bezpańskich Ziemiach.
Kupiec zmarszczył czoło.
- Znam takich, co nazywają Tereny Wspólne w ten sposób - rzekł cicho - Nie są to ludzie szczęśliwi, choć i nie smutni. Nie są to ludzie, którzy chodzą po prostych ścieżkach.
Bardzo trafnie, pomyślał.
- Sytuacja w tym górzystym rejonie jest opłakana, nie ma co ukrywać, panie Hopclin - odparł Zefir - Przez brak jakiejkolwiek większej instytucji miasta przeistoczyły się w oddzielne i samorządne rejony barbarzyńskie, wypełnione ludźmi bez jakiejkolwiek narodowości. Te, które się zjednoczyły, wołają do trybunału o powstanie oddzielnego państwa Sethir, jeśli dobrze zapamiętałem nazwę. Ci ludzie zasługują na współczucie. Kilka szlacheckich rodów łasi się na władzę, toteż łakomie łypią oczami na Bezpańskie Ziemie. To wielka pokusa, jednak jest przysłowiową puszką Pandory.
Nastała cisza. Mężczyźni przez jakiś czas mierzyli się wzrokiem, jednak to kupiec przerwał trwającą ciszę.
- Podziwiam pana wiedzę na temat sytuacji politycznych, panie Swendal - odrzekł - Masz rację, widmo wojny wisi nad Fuego i Terenami Wspólnymi niczym burzowa chmura. Wszyscy, którzy umieją obserwować niebo czekają na deszcz z piorunami. Tacy, jak pan także. Najemnicy jednak powinni być tam, gdzie ich najbardziej potrzebują, czyż nie?
- Nie śmiem przeczyć - przytaknął Zefir, czując w sercu triumf i szansę ucieczki - Za kilka dni najmę się dla jakiejś karawany przemierzającej pustynię, jako ochrona.
- A jeśli zaproponuję szybki transport? - spytał kupiec, mrużąc oczy - Szybsza i spokojniejsza podróż jest na statku, a i niebezpieczeństw mniej. Gdzie pan uderza?
- Na Bezpańskie Ziemie - rzekł - Czuję niedosyt informacji na temat tamtejszej sytuacji.
- To świetnie się składa! - wypalił z entuzjazmem Hopclin - Jest pan bardzo interesującym rozmówcą, aż żal mi kończyć tą dyskusję. Gdyby jednak pan się z nami zabrał, mógłby pan się dowiedzieć co-nieco z naszych kupieckich kręgów. Zapewniam, że te informacje są bogatsze od królewskiego skarbca!
Zefir zaśmiał się.
- Zależy którego - i zaśmiali się obaj.