Na koniec... raczej na początek
Każdy z nas jest pisarzem i napisze tylko jedna idealną książkę. Co dzień tworzy nowy rozdział. Bohater przeżywa wiele przygód, spotyka setki osób. Akcja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.
19 września 2015
18 września 2015
Od Elisabeth - CD. Anthony'ego
Pokiwałam głową i pomogłam chłopakowi zrobić pierwsze parę kroków. Po
chwili szedł już właściwie sam, łapiąc mnie tylko wtedy gdy tracił
równowagę. Gdy znaleźliśmy się przed drzwiami, kopnęłam je i otworzyły
się na oścież. Anthony podszedł do łóżka i położył się na nim. Ja
natomiast sięgnęłam po książkę leżącą na stole. Otworzyłam ją na
pierwszej stronie i zaczęłam czytać. Cały czas jednak, kątem oka
obserowałam chłopaka. Z początku nic nie robił, a gdy przechwycił moje
spojrzenie od razu zaczął udawać, że szalenie interesują go ptaki
śpiewające na zewnątrz. Uśmiechnął się. Nie wiem czemu, ale ja również
się uśmiechnęłam. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że był to mój
pierwszy prawdziwy uśmiech od... od śmierci rodziców. Gdy chłopak
zauważył, że się śmieję, zagadnął:
-A z czego tak się śmiejesz, Pani?
-Och, sama nie wiem - powiedziałam i wzruszyłam ramionami. Młodzieniec pokiwał głową i znowu zapadła cisza. Wróciłam do lektury. Była to jedna z pierwszych książek, które przeczytałam. Jej tytuł zapisany został runami, ale tekst był już normalny. Opowiadała o losach pewnej młodej dziewczyny pochodzącej z Królestwa Armonii. O tym, jak zakochała się w chłopaku z Królestwa Aire'a, i jak ta miłość zniszczona została przez wojnę, w której chłopak zmuszony został uczestniczyć. Prawie za każdym razem, jak czytałam tę książkę płakałam. Tym razem przysięgłam sobie, że ani jedna łza nie poleci mi z oka. Czytałam więc i
myślałam o mojej aktualnej pozycji. Anthony chciał wyjechać następnego dnia. Z jednej strony miałabym więcej miejsca dla siebie, ale z drugiej... Trudno mi to przyznać, ale przyzwyczaiłam się do niego. Nie mówił dużo, tak jak ja, choć gdy już coś mówił, to mówił z szacunkiem. Rozmyślania przerwało mi głośne pukanie do drzwi.
-A z czego tak się śmiejesz, Pani?
-Och, sama nie wiem - powiedziałam i wzruszyłam ramionami. Młodzieniec pokiwał głową i znowu zapadła cisza. Wróciłam do lektury. Była to jedna z pierwszych książek, które przeczytałam. Jej tytuł zapisany został runami, ale tekst był już normalny. Opowiadała o losach pewnej młodej dziewczyny pochodzącej z Królestwa Armonii. O tym, jak zakochała się w chłopaku z Królestwa Aire'a, i jak ta miłość zniszczona została przez wojnę, w której chłopak zmuszony został uczestniczyć. Prawie za każdym razem, jak czytałam tę książkę płakałam. Tym razem przysięgłam sobie, że ani jedna łza nie poleci mi z oka. Czytałam więc i
myślałam o mojej aktualnej pozycji. Anthony chciał wyjechać następnego dnia. Z jednej strony miałabym więcej miejsca dla siebie, ale z drugiej... Trudno mi to przyznać, ale przyzwyczaiłam się do niego. Nie mówił dużo, tak jak ja, choć gdy już coś mówił, to mówił z szacunkiem. Rozmyślania przerwało mi głośne pukanie do drzwi.
<Anthony? Wena sobie pojechała na wakacje> Dzięki.
Od Kiary - CD. Williama
William mnie wpuścił, lecz cały czas dziwnie się zachowywał. Cały czas
obserwował moje kroki, zaczęło mnie to denerwować! W końcu nie
wytrzymałam i zapytałam:
- Will! Co ci do cholery jest?! Zachowujesz się nie jak ty... - powiedziałam w końcu do niego.
- Nic. - odparł pośpiesznie lecz ja widziałam że coś jest nie tak...
- Will... W sierocińcu sobie wszystko mówiliśmy, bo byliśmy zgrana paczką, a ty zachowujesz się dość dziwnie. Gdy przekroczyłam próg twojego domu, cały czas mnie obserwujesz! Co ci jest?! - zapytałam i popatrzyłam na niego.
- Mówiłem że nic! - warknął.
Nigdy go takiego nie widziałam a znałam go od małego w sierocińcu. Westchnęłam i w końcu powiedziałam:
- W takim razie dobrze Will... Widzę że nie jestem tu mile widziana wiec sobie stąd idę. Jak widać nie potrafisz, bądź nie chcesz dotrzymać naszej przysięgi. - powiedziałam i zaczęłam się kierować w stronę wyjścia, gdy już prawie złapałam za klamkę, Will złapał moją rękę i odepchnął mnie od drzwi!
- Will! Do cholery! Powiesz mi w końcu, co się z tobą dzieje?! Czemu mnie teraz atakujesz, skoro mnie tu nie chcesz?!- warknęłam do niego rozwścieczona. Zaczęło mnie denerwować, to jego zachowanie! Co on sobie w ogóle myślał?! Will strasznie się zmienił od naszego ostatniego spotkania... Nie poznawałam go! Wyglądało to tak, jakby zapomniał o wszystkim, co kiedyś razem przeszliśmy z resztą paczki w sierocińcu...
- Nigdzie nie pójdziesz! - powiedział twardym tonem.
- No ładnie! A teraz może mnie będziesz więził?! - warknęłam do niego znowu.
- Wszystko jest możliwe. - powiedział nagle i założył ręce na klatkę piersiową. Skąd mam wiedzieć, czy nie jesteś szpiegiem straży?! - powiedział nagle ostro, co mnie zamurowało!
- Jak w ogóle możesz coś takiego wymyślić Will?! Jak w ogóle śmiesz mnie o coś takiego podejrzewać?! Nie jesteś tą samą osoba Will... Zmieniłeś się! Mam tego dosyć! Pójdę w takim razie do Roniego i Słapsa! Oni mi przynajmniej pomogą, w przeciwieństwie do ciebie! - powiedziałam podniesionym tonem i zaczęłam iść w stronę drzwi, lecz ten nie chciał ustąpić.
- Złaś mi z drogi! - warknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Przecież ci mówiłem że nigdzie nie pójdziesz! warknął jeszcze ostrzej.
- A więc jesteś zdrajcą?! - posądziłam go.
Will zrobił zdziwioną minę, lecz dalej stał przy drzwiach tak żebym nie mogła wyjść. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy mnie nie zaatakuje! Tak bardzo się zmienił że zaczęłam się naprawdę tego obawiać.
- Zaczyna mnie już męczyć twoje ciągłe trajkotanie Kiara! - powiedział nagle. Widać było że zaczyna być zł,y a ja nie wiedziałam o co mu chodzi. Czy popełniłam błąd, że tu w ogóle przyszłam? - pomyślałam sobie.
- Will! Co ci do cholery jest?! Zachowujesz się nie jak ty... - powiedziałam w końcu do niego.
- Nic. - odparł pośpiesznie lecz ja widziałam że coś jest nie tak...
- Will... W sierocińcu sobie wszystko mówiliśmy, bo byliśmy zgrana paczką, a ty zachowujesz się dość dziwnie. Gdy przekroczyłam próg twojego domu, cały czas mnie obserwujesz! Co ci jest?! - zapytałam i popatrzyłam na niego.
- Mówiłem że nic! - warknął.
Nigdy go takiego nie widziałam a znałam go od małego w sierocińcu. Westchnęłam i w końcu powiedziałam:
- W takim razie dobrze Will... Widzę że nie jestem tu mile widziana wiec sobie stąd idę. Jak widać nie potrafisz, bądź nie chcesz dotrzymać naszej przysięgi. - powiedziałam i zaczęłam się kierować w stronę wyjścia, gdy już prawie złapałam za klamkę, Will złapał moją rękę i odepchnął mnie od drzwi!
- Will! Do cholery! Powiesz mi w końcu, co się z tobą dzieje?! Czemu mnie teraz atakujesz, skoro mnie tu nie chcesz?!- warknęłam do niego rozwścieczona. Zaczęło mnie denerwować, to jego zachowanie! Co on sobie w ogóle myślał?! Will strasznie się zmienił od naszego ostatniego spotkania... Nie poznawałam go! Wyglądało to tak, jakby zapomniał o wszystkim, co kiedyś razem przeszliśmy z resztą paczki w sierocińcu...
- Nigdzie nie pójdziesz! - powiedział twardym tonem.
- No ładnie! A teraz może mnie będziesz więził?! - warknęłam do niego znowu.
- Wszystko jest możliwe. - powiedział nagle i założył ręce na klatkę piersiową. Skąd mam wiedzieć, czy nie jesteś szpiegiem straży?! - powiedział nagle ostro, co mnie zamurowało!
- Jak w ogóle możesz coś takiego wymyślić Will?! Jak w ogóle śmiesz mnie o coś takiego podejrzewać?! Nie jesteś tą samą osoba Will... Zmieniłeś się! Mam tego dosyć! Pójdę w takim razie do Roniego i Słapsa! Oni mi przynajmniej pomogą, w przeciwieństwie do ciebie! - powiedziałam podniesionym tonem i zaczęłam iść w stronę drzwi, lecz ten nie chciał ustąpić.
- Złaś mi z drogi! - warknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Przecież ci mówiłem że nigdzie nie pójdziesz! warknął jeszcze ostrzej.
- A więc jesteś zdrajcą?! - posądziłam go.
Will zrobił zdziwioną minę, lecz dalej stał przy drzwiach tak żebym nie mogła wyjść. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy mnie nie zaatakuje! Tak bardzo się zmienił że zaczęłam się naprawdę tego obawiać.
- Zaczyna mnie już męczyć twoje ciągłe trajkotanie Kiara! - powiedział nagle. Widać było że zaczyna być zł,y a ja nie wiedziałam o co mu chodzi. Czy popełniłam błąd, że tu w ogóle przyszłam? - pomyślałam sobie.
< William? Sorry za tandetę ale brak weny i jeszcze kupa nauki w szkole :C >
17 września 2015
WYNIKI TURNIEJU
Ogłaszam, że Pierwszy Turniej Pięciu Królestw dobiegł końca z następującymi wynikami.
Serdecznie gratuluję zajęcia pierwszego miejsca
Cirilli Riannon
(K. Armonii)
której opowiadanie dostało największą ilość punktów wynoszącą 46 głosów.
Drugie miejsca zajmuje Zefir Lazaro (K. Aire'a) z wynikiem 31 głosów.
Trzecie zaś ląduje do Elisabeth Black (K. Tierra'y) z 7 głosami.
~Nie wiem jak to możliwe, że na około 50 będących na blogu głosowało 80, ale dobra~
Drugie miejsca zajmuje Zefir Lazaro (K. Aire'a) z wynikiem 31 głosów.
Trzecie zaś ląduje do Elisabeth Black (K. Tierra'y) z 7 głosami.
~Nie wiem jak to możliwe, że na około 50 będących na blogu głosowało 80, ale dobra~
Nagrody zostały już dodane do waszych Przedmiotów. została również zaktualizowana zakładka "Turnieje".
GRATULUJEMY WSZYSTKIM UCZETNIKOM
i zapraszamy na kolejne turnieje!
i zapraszamy na kolejne turnieje!
Od Svena - CD. Catlin
Z rozbawieniem przyglądałem się jak dziewczyna produkuje się tymi małymi rączkami w roztrzęsionej gestykulacji sprzedając mi tyradę, którą już nieraz musiałem wysłuchiwać. Nie zważając raczej na jej słowa przyglądałem się otaczającym nas ludziom. O ile wzrok mnie nie oszukał w tłumie mignęła mi znajoma twarz gościa od butelki z winem. Nie spodobało mi się to. Typ wyglądał na takiego, który jest zawsze tam gdzie można się za darmo dorobić. Tym bardziej, że te całe bele, które tak sukcesywnie zapełniły świat tej panienki, nie wyglądały na byle jakie szmaty. Jedwab, jak mniemam. A jedwab jest w cenie. Co jak co, ale ja jako syn jednego z najbardziej wpływowych kupców w tym królestwie, nawet pozbawiony smykałki do interesów, dobrze takie rzeczy wiem. Całe dnie siedzenia przy ladzie, "bo ktoś musi popilnować interesów, a ty Sven całe dnie nic nie robisz" nie spełzły na niczym.
I istotnie trzy sztuki ów bel nagle się rozpłynęły w powietrzu kiedy tylko dziewczyna skończyła swoja gatkę i z czerwoną buźką i łzami w oczach zaczęła się bezradnie rozglądać wokoło szukając swoich rzeczy. W skupieniu obserwowałem jak materiał przedziera się przez tłum, dysząc przy tym głośno i próbując nie rzucać się w oczy.
- Aha - wydedukowałem, budząc tym samym konsternacje u brunetki. Przez moment zastanawiałem się co powinienem zrobić. Dać mu zabrać te bele? Jakoś mnie to gryzło. Dupek popsuł mi już dzień tym swoim zapijaczonym dziobem i wyzwiskami, czemu więc miałbym mu teraz dać się dorobić? Przy okazji może tej dziewczynie przestałoby się zbierać na ryczenie, bo słuchanie czyjegoś, szczególnie kobiecego płaczu zdecydowanie nie należało do moich ulubionych czynności. Poza tym nie wyglądało na to by chciała za ten materiał jakieś pieniądze ode mnie. Aż dziwne, nie? Zwykle w takich sytuacjach chcą jak najwięcej, powołując się na szkody materialne, fizyczne i duchowe. Aha, pewnie za śmierć ich ciotki w 997 też odpowiadam. Śmieszni są ci ludzie trzeba przyznać. Mają żywą wyobraźnię. Ale, ach nie pozostawia mi to większego wyboru w tym momencie.
Gwałtownie spiąłem Demiurga piętami. Ogier energicznie skoczył do przodu niemal wpadając na tłum ludzi, który rozstąpił się niby Morze Czerwone. Posypały się wdzięczne bluzgi i prośby do Boga, podobnie powypadały też przedmioty ufnie spoczywające w dłoniach mieszczan. Rozległy się trzaski i uderzenia oraz miękki stukot bel uderzających o kamienny bruk. Do moich, i nie tylko, uszu dobiegła barwna wiązanka przekleństw wypluwanych przez wiadomo którego osobnika, a oczy zgromadzonych zgodnym ruchem powędrowały w tamtym kierunku.
Rozpalony niczym piec kowalski kupiec stał w śmiesznej pozie nad leżącym koło jego stóp jedwabiem, dysząc z wysiłkiem. Krople potu niby maleńkie rzeczki spływały po bruzdach na jego twarzy a czerwone jak samo piekło policzki były czystym skondensowanym poczuciem zażenowania, złości i wstydu. Parsknąłem na ten widok śmiechem i popędziłem lekko Demiurga, żeby podszedł bliżej.
- To chyba nie należy do ciebie - rzuciłem głosem typowego miejskiego wąsatego strażnika - Uprasza się o natychmiastowe zwrócenie tych bel jedwabiu ich prawowitej właścicielce. W trybie natychmiastowym, ty zapita świnio - spojrzałem na niego ostro, kładąc dłoń na biodrze jakbym niby miał tam jakąś broń.
Kupiec bez chwili zwłoki pozbierał materiał i służalczo podszedł do brunetki, wpychając w jej dłonie bele. Podążałem za nim krok w krok, nie spuszczając z niego oka. Mężczyzna, o ile tak mogę go nazwać mówił coś gorączkowo pod nosem, czego nie miałem nawet ochoty głębiej analizować. Oddawszy już nieswoją własność popatrzył na mnie błagalnie.
- No leć już do tego swojego brudnego zaułka - warknąłem. Jak na zawołanie grubasek ruszył kłusem w swoja stronę, odprowadzany moim dźwięcznym śmiechem. Wraz z jego zniknięciem na horyzoncie, ucichłem spoglądając raczej obojętnie na stojącą wciąż obok brunetkę.
- Nie myśl sobie, że robię to z dobroci serca - zastrzegłem, przybierając znużony ton głosu - Bierz te swoje bele i znikaj stąd. I na przyszłość staraj się uważać na rozpędzone konie, bo następnym razem już się nie zatrzymam - odetchnąłem i rozluźniłem się w siodle, bez większego zainteresowania poprawiając mankiety koszuli.
I istotnie trzy sztuki ów bel nagle się rozpłynęły w powietrzu kiedy tylko dziewczyna skończyła swoja gatkę i z czerwoną buźką i łzami w oczach zaczęła się bezradnie rozglądać wokoło szukając swoich rzeczy. W skupieniu obserwowałem jak materiał przedziera się przez tłum, dysząc przy tym głośno i próbując nie rzucać się w oczy.
- Aha - wydedukowałem, budząc tym samym konsternacje u brunetki. Przez moment zastanawiałem się co powinienem zrobić. Dać mu zabrać te bele? Jakoś mnie to gryzło. Dupek popsuł mi już dzień tym swoim zapijaczonym dziobem i wyzwiskami, czemu więc miałbym mu teraz dać się dorobić? Przy okazji może tej dziewczynie przestałoby się zbierać na ryczenie, bo słuchanie czyjegoś, szczególnie kobiecego płaczu zdecydowanie nie należało do moich ulubionych czynności. Poza tym nie wyglądało na to by chciała za ten materiał jakieś pieniądze ode mnie. Aż dziwne, nie? Zwykle w takich sytuacjach chcą jak najwięcej, powołując się na szkody materialne, fizyczne i duchowe. Aha, pewnie za śmierć ich ciotki w 997 też odpowiadam. Śmieszni są ci ludzie trzeba przyznać. Mają żywą wyobraźnię. Ale, ach nie pozostawia mi to większego wyboru w tym momencie.
Gwałtownie spiąłem Demiurga piętami. Ogier energicznie skoczył do przodu niemal wpadając na tłum ludzi, który rozstąpił się niby Morze Czerwone. Posypały się wdzięczne bluzgi i prośby do Boga, podobnie powypadały też przedmioty ufnie spoczywające w dłoniach mieszczan. Rozległy się trzaski i uderzenia oraz miękki stukot bel uderzających o kamienny bruk. Do moich, i nie tylko, uszu dobiegła barwna wiązanka przekleństw wypluwanych przez wiadomo którego osobnika, a oczy zgromadzonych zgodnym ruchem powędrowały w tamtym kierunku.
Rozpalony niczym piec kowalski kupiec stał w śmiesznej pozie nad leżącym koło jego stóp jedwabiem, dysząc z wysiłkiem. Krople potu niby maleńkie rzeczki spływały po bruzdach na jego twarzy a czerwone jak samo piekło policzki były czystym skondensowanym poczuciem zażenowania, złości i wstydu. Parsknąłem na ten widok śmiechem i popędziłem lekko Demiurga, żeby podszedł bliżej.
- To chyba nie należy do ciebie - rzuciłem głosem typowego miejskiego wąsatego strażnika - Uprasza się o natychmiastowe zwrócenie tych bel jedwabiu ich prawowitej właścicielce. W trybie natychmiastowym, ty zapita świnio - spojrzałem na niego ostro, kładąc dłoń na biodrze jakbym niby miał tam jakąś broń.
Kupiec bez chwili zwłoki pozbierał materiał i służalczo podszedł do brunetki, wpychając w jej dłonie bele. Podążałem za nim krok w krok, nie spuszczając z niego oka. Mężczyzna, o ile tak mogę go nazwać mówił coś gorączkowo pod nosem, czego nie miałem nawet ochoty głębiej analizować. Oddawszy już nieswoją własność popatrzył na mnie błagalnie.
- No leć już do tego swojego brudnego zaułka - warknąłem. Jak na zawołanie grubasek ruszył kłusem w swoja stronę, odprowadzany moim dźwięcznym śmiechem. Wraz z jego zniknięciem na horyzoncie, ucichłem spoglądając raczej obojętnie na stojącą wciąż obok brunetkę.
- Nie myśl sobie, że robię to z dobroci serca - zastrzegłem, przybierając znużony ton głosu - Bierz te swoje bele i znikaj stąd. I na przyszłość staraj się uważać na rozpędzone konie, bo następnym razem już się nie zatrzymam - odetchnąłem i rozluźniłem się w siodle, bez większego zainteresowania poprawiając mankiety koszuli.
<Catlin?>
Od Arona - CD. Caroline
- Odpowiedź jest chyba bardziej niż oczywista - stwierdziłem z pychą - Zwracaj się do mnie - odchrząknąłem - Przystojny, inteligentny, szarmancki, flirciarski, boski, niezwyciężony, roztropny, czarujący, potężny, odważny, śmiały i jakże przy tym skromny nasz miłościwie panujący książę Aron, drugi tego imienia - zakończyłem akcentując - Pierwszy syn Are Dobrego i Tuli Miłościwej - dodałem po chwili namysłu, uśmiechając się z satysfakcją do Caroline.
Dziewczyna uniosła głowę, ale jeszcze wyżej powędrowały jej brwi. Spojrzała na mnie ze skupieniem, krzywiąc się przy tym leciutko.
- No chyba sobie kpisz - parsknęła, z kiepsko ukrywanym śmiechem - Czy ktoś w ogóle miałby czas, żeby wymieniać wszystkie te epitety?
- Ależ oczywiście - udałem wzburzenie - Na Zamku nie mówią na mnie inaczej. No poza kilkoma osobami, ale na nie nie powinno się w ogóle zwracać uwagi.
- Ach tak? Ciekawa jestem jak uprzywilejowane są te osoby, że mają zaszczyt zwracania się do ciebie per Aron.
- Właściwie to - chciałem już sprostować całą sytuację, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język - Właściwie to tylko dwie osoby. Więc raczej dostosuj się do tej reszty, która nazywa mnie tak jak ci opisałem. Tymi pięknymi jakże zgodnymi z prawdą epitetami, które mam nadzieję pamiętasz - spojrzałem na nią z udawaną groźbą - bo jeżeli nie..
- To co? - Caroline wydawała się niewzruszoną moja mową.
- To obetnę ci najpierw język a potem całą twoją śliczną główkę - uśmiechnąłem się czarująco.
- Jeżeli flirtujesz tak z każdą napotkaną dziewczyną to ja się nie dziwię, że tron wciąż należy do twojego ojca - zaśmiała się, patrząc na mnie z przekorą.
Teatralnym gestem złapałem się za serce, biorąc głęboki wdech i zginając się lekko.
- Jak możesz tak mówić? - szepnąłem zbolałym głosem - Jak? Nawet nie wiesz jak mocno mnie zraniłaś w tym momencie. Moja duma.. ona płacze, rozumiesz? Ugodziłaś ją prosto w jej małe pyszałkowate serduszko. Takie maleńkie, ciupkie, niewinne serduszko. Och wy kobiety naprawdę nie macie za grosz uczuć i w waszych piersiach musi być kawałek lodu zamiast serca - zerknąłem na nią z wyrzutem.
- Nie dramatyzuj tak. Przecież nie miałam nic, ale to nic złego na myśli.
- Aha jasne - burknąłem prostując się - Najpierw musiałabyś myśleć.
Dziewczyna obruszyła się i nastroszyła. Jej spojrzenie stało się stalowe i niby miecze wpijała je we mnie próbując chyba zadźgać moją duszę na śmierć.
- Przecież nie miałem nic złego na myśli - mój przepełniony słodkością głos mający parodiować jej własny chyba leciutko wytrącił Caroline z równowagi.
- Nie dramatyzuj tak - machnąłem lekceważącą ręką, ale uśmiechnąłem się z sympatią do dziewczyny- Jeżeli tak ci zależy w ramach rekompensaty mogę zabrać cię na bal. Hę, co ty na to? Jest taki jeden za tymi drzwiami wyobraź sobie. No nie daj się prosić - mój wzrok przybrał szczenięco-proszący wyraz - Jest tam poncz i Mattias jakbyś chciała pogadać o książkach czy o nielubieniu tego przyjęcia i w ogóle.
Dziewczyna uniosła głowę, ale jeszcze wyżej powędrowały jej brwi. Spojrzała na mnie ze skupieniem, krzywiąc się przy tym leciutko.
- No chyba sobie kpisz - parsknęła, z kiepsko ukrywanym śmiechem - Czy ktoś w ogóle miałby czas, żeby wymieniać wszystkie te epitety?
- Ależ oczywiście - udałem wzburzenie - Na Zamku nie mówią na mnie inaczej. No poza kilkoma osobami, ale na nie nie powinno się w ogóle zwracać uwagi.
- Ach tak? Ciekawa jestem jak uprzywilejowane są te osoby, że mają zaszczyt zwracania się do ciebie per Aron.
- Właściwie to - chciałem już sprostować całą sytuację, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język - Właściwie to tylko dwie osoby. Więc raczej dostosuj się do tej reszty, która nazywa mnie tak jak ci opisałem. Tymi pięknymi jakże zgodnymi z prawdą epitetami, które mam nadzieję pamiętasz - spojrzałem na nią z udawaną groźbą - bo jeżeli nie..
- To co? - Caroline wydawała się niewzruszoną moja mową.
- To obetnę ci najpierw język a potem całą twoją śliczną główkę - uśmiechnąłem się czarująco.
- Jeżeli flirtujesz tak z każdą napotkaną dziewczyną to ja się nie dziwię, że tron wciąż należy do twojego ojca - zaśmiała się, patrząc na mnie z przekorą.
Teatralnym gestem złapałem się za serce, biorąc głęboki wdech i zginając się lekko.
- Jak możesz tak mówić? - szepnąłem zbolałym głosem - Jak? Nawet nie wiesz jak mocno mnie zraniłaś w tym momencie. Moja duma.. ona płacze, rozumiesz? Ugodziłaś ją prosto w jej małe pyszałkowate serduszko. Takie maleńkie, ciupkie, niewinne serduszko. Och wy kobiety naprawdę nie macie za grosz uczuć i w waszych piersiach musi być kawałek lodu zamiast serca - zerknąłem na nią z wyrzutem.
- Nie dramatyzuj tak. Przecież nie miałam nic, ale to nic złego na myśli.
- Aha jasne - burknąłem prostując się - Najpierw musiałabyś myśleć.
Dziewczyna obruszyła się i nastroszyła. Jej spojrzenie stało się stalowe i niby miecze wpijała je we mnie próbując chyba zadźgać moją duszę na śmierć.
- Przecież nie miałem nic złego na myśli - mój przepełniony słodkością głos mający parodiować jej własny chyba leciutko wytrącił Caroline z równowagi.
- Nie dramatyzuj tak - machnąłem lekceważącą ręką, ale uśmiechnąłem się z sympatią do dziewczyny- Jeżeli tak ci zależy w ramach rekompensaty mogę zabrać cię na bal. Hę, co ty na to? Jest taki jeden za tymi drzwiami wyobraź sobie. No nie daj się prosić - mój wzrok przybrał szczenięco-proszący wyraz - Jest tam poncz i Mattias jakbyś chciała pogadać o książkach czy o nielubieniu tego przyjęcia i w ogóle.
<Caroline? No chyba nie odrzucisz tej kuszącej propozycji? xd>
Tak to opowiadanie jest w całości dialogiem.
Tak to opowiadanie jest w całości dialogiem.
Od Daphne Kalipso - CD. Anthony'ego i Sygny
Gdy tylko strażnik zamknął za sobą drzwi, a jego ciężkie kroki zabrzmiały na schodach, rzuciłam się na dziewczynę obok mnie przyciskając ją do ściany ze sztyletem przy jej szyi. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego chłopak skłamał, by ją uratować. Mógł powiedzieć prawdę. Powinien powiedzieć prawdę. “Kogo ty oszukujesz Daph? Równie dobrze, to mogłaś być ty.” Nie chciałam tej dziewczyny w swoim pokoju. Nie chciałam, żeby ten chłopak, jakkolwiek ma na imię, przejmował kontrolę nad wszystkim, co się dzieje. Był ranny i musiał, jak najszybciej trafić do medyka. Ona nie była nam potrzebna.
- Dlaczego to zrobiłeś? - rzuciłam do chłopaka, wciąż wpatrując się w twarz dziewczyny. Była młoda. Młodsza nawet ode mnie. Mimowolnie zaczęłam zastanawiać się, co takiego wydarzyło się w jej życiu, że upadła tak nisko. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jaka była. Na samym dole marginesu społecznego. Nie potrafiłam sama o siebie zadbać, ale też nie mogłam liczyć na niczyją pomoc.
- Spokojnie. Czy możemy usiąść i o tym porozmawiać? - powiedział chłopak i choć nie widziałam jego twarzy, byłam pewna, że znów się uśmiecha. Jak za każdym razem. Jak piękne musi mieć życie ktoś, komu uśmiech nie schodzi z twarzy? Poczułam nagłą falę zazdrości i żalu. Przypuszczałam, że ja już nigdy się nie uśmiechnę, nigdy nic nie rozśmieszy mnie na tyle, by wybuchnąć śmiechem. A on to robił bez problemu. Jakby to było coś oczywistego. Jego życie bez żadnych problemów, bez bólu, w jakimś pięknym, kolorowym domu z równie wesołą rodziną.
Chciał rozmawiać? Niby o czym? Byłam mu wdzięczna za uratowanie przed strażnikiem, ale po co brał odpowiedzialność również za nią? Okradła go, próbowała szantażować. Widziałam jego minę, gdy wspominała o Octavio. Dlaczego więc był tak delikatny i łatwowierny w stosunku do niej?
- O czym? - krzyknęłam odwracając się w jego stronę. Miałam już gdzieś dziewczynę, była w takim samym życiowym bagnie co ja, ale on? On miał wszystko i tak jak cała reszta uważał, że może zbawić świat. - O czym chcesz rozmawiać, bo nie rozumiem. O tym, że już drugi raz się dla ciebie narażałam, choć kompletnie cię nie znam? A może o tym, że postanowiłeś okłamać strażnika tylko dlatego, że ślinisz się na sam widok tej dziewczyny?
Wyraźnie nie wiedział co odpowiedzieć, więc po prostu usiadł na łóżku i wpatrywał się we mnie swoimi czerwonymi oczami. W żaden sposób nie mogłam odgadnąć czy zgadza się ze mną, czy uraziłam go swoimi słowami? W ogólnym rozrachunku jednak to najmniej mnie interesowało. Musiałam zająć się jego ranami i zaopiekować się koniem. Wolałam nie myśleć, jak sama wyglądam. Ze znoszonym, pomiętym ubraniem i splątanymi, napuszonymi włosami zapewne prezentowałam się o wiele gorzej niż dziewczyna stojąca pod ścianą.
- Uspokoiłaś się już, czy chcesz się jeszcze na mnie powyżywać? Bo jeśli tak, to raczej nie będzie widok odpowiedni dla nieletnich - powiedział chłopak podnosząc się z łóżka, co wyraźnie sprawiało mu ból. Doceniłam jednak próbę żartu uśmiechem - a raczej jego cieniem - i cichym prychnięciem.
- Nie powinieneś wstawać. Ile razy jeszcze mam cię kłaść z powrotem? - powiedziałam już spokojniej, podchodząc do chłopaka i pomagając mu utrzymać się na nogach.
- Chyba dopóki nie zostaniesz w łóżku razem ze mną - odparł z szerokim uśmiechem - Miło, że wraca ci humor, niebieskooka.
Pomagałam chłopakowi ułożyć się na materacu, kiedy zza moich pleców odezwała się dziewczyna.
- Wyglądacie razem naprawdę słodko, ale czy mogę już iść? - spytała znudzonym głosem. Moja złość wymieszana ze zmęczeniem powróciła z nową siłą. Może i życie tej dziewczyny było kompletnie spaprane, jednak nie było w niej za grosz wdzięczności. Gdyby to ode mnie zależało, trafiłaby do więzienia z prędkością rozpędzonego do granic możliwości konia.
- Nie - warknęłam znów na nią spoglądając - Nigdzie nie pójdziesz. Przeprosisz grzecznie za kradzież konia, podziękujesz, że nie wydaliśmy cię strażnikowi i pomożesz mi znaleźć jakiegoś medyka. Rozumiesz?
Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi i westchnęła głośno, co jeszcze bardziej mnie zirytowało. Zmieniłam zdanie co do niej. Nie byłyśmy do siebie w niczym podobne i dziękować za to bogom. Siknęła w końcu głową z naburmuszoną miną i ruszyła w stronę krzesła, na którym rozłożyła się opierając nogi na ramie łóżka.
- Więc, co mam robic? - spytała zdecydowanie zbyt zuchwale, jak na mój gust. Może tylko nadrabiała miną, tak jak ja? A może miała za nic fakt, że wciąż nie wbiłam jednego ze sztyletów prosto w jej śliczne gardło.
Zerknęłam na leżącego w łóżku chłopaka, wpatrującego się w nas z głupawym uśmieszkiem, zupełnie, jakby bawiła go cała ta sytuacja. Może z resztą tak właśnie było? Oto miał u swego boku dwie dziewczyny, które miały się nim opiekować. Któremu mężczyźnie nie podobałaby się taka sytuacja?
Wzruszyłam ramionami zbyt zmęczona, by wymyślić jakąkolwiek sensowną odpowiedź. Zaczęło do mnie docierać, jak zaspana jestem po gwałtownej pobudce i wszystkimi wydarzeniami poranka. Jedyne, o czym marzyłam to kąpiel i czyste ubranie.
- Spytaj się jego. To on najwyraźniej potrzebuje twojej pomocy.
Ruszyłam na drugą stronę pokoju po swoje rzeczy, po czym zniknęłam w części pokoju - oddzielonej od reszty wysokim parawanem - służącej jako łazienka. Wciąż mogłam bardzo wyraźnie słyszeć jakąkolwiek rozmowę w pokoju, choć zdecydowanie wolałabym pozostać w końcu sama ze sobą.
- Dlaczego to zrobiłeś? - rzuciłam do chłopaka, wciąż wpatrując się w twarz dziewczyny. Była młoda. Młodsza nawet ode mnie. Mimowolnie zaczęłam zastanawiać się, co takiego wydarzyło się w jej życiu, że upadła tak nisko. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jaka była. Na samym dole marginesu społecznego. Nie potrafiłam sama o siebie zadbać, ale też nie mogłam liczyć na niczyją pomoc.
- Spokojnie. Czy możemy usiąść i o tym porozmawiać? - powiedział chłopak i choć nie widziałam jego twarzy, byłam pewna, że znów się uśmiecha. Jak za każdym razem. Jak piękne musi mieć życie ktoś, komu uśmiech nie schodzi z twarzy? Poczułam nagłą falę zazdrości i żalu. Przypuszczałam, że ja już nigdy się nie uśmiechnę, nigdy nic nie rozśmieszy mnie na tyle, by wybuchnąć śmiechem. A on to robił bez problemu. Jakby to było coś oczywistego. Jego życie bez żadnych problemów, bez bólu, w jakimś pięknym, kolorowym domu z równie wesołą rodziną.
Chciał rozmawiać? Niby o czym? Byłam mu wdzięczna za uratowanie przed strażnikiem, ale po co brał odpowiedzialność również za nią? Okradła go, próbowała szantażować. Widziałam jego minę, gdy wspominała o Octavio. Dlaczego więc był tak delikatny i łatwowierny w stosunku do niej?
- O czym? - krzyknęłam odwracając się w jego stronę. Miałam już gdzieś dziewczynę, była w takim samym życiowym bagnie co ja, ale on? On miał wszystko i tak jak cała reszta uważał, że może zbawić świat. - O czym chcesz rozmawiać, bo nie rozumiem. O tym, że już drugi raz się dla ciebie narażałam, choć kompletnie cię nie znam? A może o tym, że postanowiłeś okłamać strażnika tylko dlatego, że ślinisz się na sam widok tej dziewczyny?
Wyraźnie nie wiedział co odpowiedzieć, więc po prostu usiadł na łóżku i wpatrywał się we mnie swoimi czerwonymi oczami. W żaden sposób nie mogłam odgadnąć czy zgadza się ze mną, czy uraziłam go swoimi słowami? W ogólnym rozrachunku jednak to najmniej mnie interesowało. Musiałam zająć się jego ranami i zaopiekować się koniem. Wolałam nie myśleć, jak sama wyglądam. Ze znoszonym, pomiętym ubraniem i splątanymi, napuszonymi włosami zapewne prezentowałam się o wiele gorzej niż dziewczyna stojąca pod ścianą.
- Uspokoiłaś się już, czy chcesz się jeszcze na mnie powyżywać? Bo jeśli tak, to raczej nie będzie widok odpowiedni dla nieletnich - powiedział chłopak podnosząc się z łóżka, co wyraźnie sprawiało mu ból. Doceniłam jednak próbę żartu uśmiechem - a raczej jego cieniem - i cichym prychnięciem.
- Nie powinieneś wstawać. Ile razy jeszcze mam cię kłaść z powrotem? - powiedziałam już spokojniej, podchodząc do chłopaka i pomagając mu utrzymać się na nogach.
- Chyba dopóki nie zostaniesz w łóżku razem ze mną - odparł z szerokim uśmiechem - Miło, że wraca ci humor, niebieskooka.
Pomagałam chłopakowi ułożyć się na materacu, kiedy zza moich pleców odezwała się dziewczyna.
- Wyglądacie razem naprawdę słodko, ale czy mogę już iść? - spytała znudzonym głosem. Moja złość wymieszana ze zmęczeniem powróciła z nową siłą. Może i życie tej dziewczyny było kompletnie spaprane, jednak nie było w niej za grosz wdzięczności. Gdyby to ode mnie zależało, trafiłaby do więzienia z prędkością rozpędzonego do granic możliwości konia.
- Nie - warknęłam znów na nią spoglądając - Nigdzie nie pójdziesz. Przeprosisz grzecznie za kradzież konia, podziękujesz, że nie wydaliśmy cię strażnikowi i pomożesz mi znaleźć jakiegoś medyka. Rozumiesz?
Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi i westchnęła głośno, co jeszcze bardziej mnie zirytowało. Zmieniłam zdanie co do niej. Nie byłyśmy do siebie w niczym podobne i dziękować za to bogom. Siknęła w końcu głową z naburmuszoną miną i ruszyła w stronę krzesła, na którym rozłożyła się opierając nogi na ramie łóżka.
- Więc, co mam robic? - spytała zdecydowanie zbyt zuchwale, jak na mój gust. Może tylko nadrabiała miną, tak jak ja? A może miała za nic fakt, że wciąż nie wbiłam jednego ze sztyletów prosto w jej śliczne gardło.
Zerknęłam na leżącego w łóżku chłopaka, wpatrującego się w nas z głupawym uśmieszkiem, zupełnie, jakby bawiła go cała ta sytuacja. Może z resztą tak właśnie było? Oto miał u swego boku dwie dziewczyny, które miały się nim opiekować. Któremu mężczyźnie nie podobałaby się taka sytuacja?
Wzruszyłam ramionami zbyt zmęczona, by wymyślić jakąkolwiek sensowną odpowiedź. Zaczęło do mnie docierać, jak zaspana jestem po gwałtownej pobudce i wszystkimi wydarzeniami poranka. Jedyne, o czym marzyłam to kąpiel i czyste ubranie.
- Spytaj się jego. To on najwyraźniej potrzebuje twojej pomocy.
Ruszyłam na drugą stronę pokoju po swoje rzeczy, po czym zniknęłam w części pokoju - oddzielonej od reszty wysokim parawanem - służącej jako łazienka. Wciąż mogłam bardzo wyraźnie słyszeć jakąkolwiek rozmowę w pokoju, choć zdecydowanie wolałabym pozostać w końcu sama ze sobą.
< Sygna? Anthony? Proszę tylko nie podglądać Daphne, kiedy się kąpie. Dziękuje :) >
16 września 2015
Od Wintera - CD. Nastii
- Nastia - przedstawiła się z uśmiechem na ustach. Nie mogłem tego nie odwzajemnić - ten uśmiech, tak znajomy choć myślałem, że wyparłem go z pamięci już lata temu... Nie mógł być prawdziwy.
Stałem w pewnej odległości od dziewczyny z rękami założonymi na piersi. Mój uśmiech jeszcze się poszerzył gdy dostrzegłem, że po przemianie w człowieka, Nastia stała przede mną zupełnie naga. Jej jasna skóra lśniła w nielicznych promieniach słońca przebijających się przez korony drzew, co podkreślało tylko niezwykły kolor włosów dziewczyny, swobodnie opadających na ramiona i plecy - niczym nie spięte, zmierzwione przez wiatr.
Patrzyła na mnie z wyższością, zupełnie, jakby nie zauważyła, że nie ma na sobie żadnego ubrania.
- Miło poznać - odparłem i przekrzywiłem nieco głowę przyglądając się baczniej zarysowi jej piersi. Nie mogłem oderwać wzroku od ciała Nastii. Zdawało się, że znam je tak dobrze... a jednak dziewczyna, która się pod nim skrywała, była zupełnie inna. "Czy to możliwe, że mam halucynacje?" pytałem sam siebie. - No i dziękuję za przepiękne widoki - dodałem patrząc w jej niezwykle niebieskie oczy. W pierwszej chwili, zmarszczyła lekko brwi, jak to miała w zwyczaju, gdy mówiłem coś, co nawet ją zaskakiwało. "Tyle, że to nie jest ona" przypominał mój mózg sprawiając, że prawda wciąż od nowa i od nowa uderzała we mnie, jak kubeł lodowatej wody. Moje serce od lat skrywało się w ciemnym, ciasnym pokoju bez okien, gdzie w spokoju mogło lizać rany, jednak wraz z pojawieniem się tej dziewczyny, rany znów zaczęły krwawić.
Widząc nic nierozumiejący wzrok Nastii, z uśmiechem powędrowałem wzrokiem wzdłuż jej zgrabnej szyi i zatrzymały się na śnieżnobiałym brzuchu. Idąc tropem moich oczu, spojrzała w dół i aż pisnęła uświadamiając sobie prawdę.
Zabawnie było patrzeć, jak w panice próbuje zasłonić się rękami, jednak zdawałem sobie sprawę, jak krępujące musi to dla niej być. Całkiem naga, w lesie, z obcym mężczyzną...
Zdjąłem z ramion kurtkę z miękkiej skóry i zbliżając się ostrożnie, okryłem nią ramiona Nastii. Dziewczyna prawie natychmiast owinęła się nią jak najszczelniej spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Jestem Winter - przedstawiłem się, stając znów w bezpiecznej odległości. Uświadomiłem sobie, że wcale nie chciałem, by uciekła. Z pewnych powodów, zaczynało mi zależeć na poznaniu jej. Tego jaka jest, co lubi, czego się boi. Wypełnić umysł nowymi, pozytywnymi wspomnieniami by nie musieć przeżywać w snach wciąż tej samej tragedii.
Widziałem, jak Nastia trzęsie się z zimna panującego w lesie. Kurtka, choć ciepła i zdecydowanie za duża, nie zdołała całkowicie uchronić dziewczyny przed temperaturą. Przypatrywałem się jej bosym stopom, ale moją uwagę przykuło zadrapanie ciągnące się przez prawię całą długość lewej łydki. Wyglądało na świeże i niezbyt głębokie, jednak jej okolice już przybrały niepokojąco czerwoną barwę.
- Zadrapałaś się? - spytałem, a Nastia automatycznie zerknęła za zranioną nogę.
Wzruszyła ramionami starając się utrzymać obojętną minę, jednak nawet ona musiała dostrzec, że rozcięcie nie wygląda najlepiej.
- To pewnie stało się, kiedy biegłam. Nic takiego.
Nie potrafiłem powstrzymać się przed zbadaniem jej. Jeśli nauczyłem się czegoś, przez lata spędzone w Sekretnej Dżungli, to że nie można lekceważyć żadnej nabytej tu rany. Wiele z pozornie nic nieznaczących roślin, potrafiło zabić w przeciągu kilku godzin.
Ukląkłem przy dziewczynie, przyglądając się ranie. Dziewczyna automatycznie chciała się odsunąć, jednak powstrzymałem ją mówiąc, że jestem lekarzem. W półmroku nie mogłem dostrzec zbyt wiele szczegółów, jednak jednego byłem pewny. Organizm zbyt szybko i zdecydowanie zbyt gwałtownie reagował na tak powierzchowną ranę. O cokolwiek skaleczyła się Nastia, musiało być to bardzo trujące.
- Nie wygląda to dobrze... - zacząłem, jednak dziewczyna od razu mi przerwała.
- To tylko zadrapanie. Za tydzień nie będzie już śladu.
- Za tydzień możesz już być martwa. Nie jestem pewny co to jest, ale ma bardzo silną truciznę. - wyraźnie zbladła słysząc o truciźnie, jednak zachowała kamienną twarz. - Powinnaś przyjść do mojego gabinetu. To niedaleko. Powiedziałbym, że za rogiem, ale... jesteśmy w lesie. - starałem się jakoś rozluźnić sytuację. Rozśmieszyć ją lub chociaż zażenować kiepskim żartem. - Powinienem znaleźć tam również jakieś porządniejsze ubranie dla ciebie. Chyba, że do tego wszystkiego chcesz również się przeziębić?
Stała przez chwilę przyglądając mi się i rozmyślając nad wszystkimi za i przeciw. Za - mogła umrzeć, przeciw - musiałaby pójść ze mną do mojego domu. Czytałem z jej twarzy jak z otwartej księgi i już to sprawiało, ze w piersi czułem narastający ból. Ale teraz nie była tylko dziewczyną poznaną w lesie. Stała się pacjentką.
- Mogłabym po prosu zmienić postać i uciec - stwierdziła, przyglądając się mojej reakcji. Pokiwałem głową na znak zgody.
- Mogłabyś. Ale nie jestem weterynarzem.
Stałem w pewnej odległości od dziewczyny z rękami założonymi na piersi. Mój uśmiech jeszcze się poszerzył gdy dostrzegłem, że po przemianie w człowieka, Nastia stała przede mną zupełnie naga. Jej jasna skóra lśniła w nielicznych promieniach słońca przebijających się przez korony drzew, co podkreślało tylko niezwykły kolor włosów dziewczyny, swobodnie opadających na ramiona i plecy - niczym nie spięte, zmierzwione przez wiatr.
Patrzyła na mnie z wyższością, zupełnie, jakby nie zauważyła, że nie ma na sobie żadnego ubrania.
- Miło poznać - odparłem i przekrzywiłem nieco głowę przyglądając się baczniej zarysowi jej piersi. Nie mogłem oderwać wzroku od ciała Nastii. Zdawało się, że znam je tak dobrze... a jednak dziewczyna, która się pod nim skrywała, była zupełnie inna. "Czy to możliwe, że mam halucynacje?" pytałem sam siebie. - No i dziękuję za przepiękne widoki - dodałem patrząc w jej niezwykle niebieskie oczy. W pierwszej chwili, zmarszczyła lekko brwi, jak to miała w zwyczaju, gdy mówiłem coś, co nawet ją zaskakiwało. "Tyle, że to nie jest ona" przypominał mój mózg sprawiając, że prawda wciąż od nowa i od nowa uderzała we mnie, jak kubeł lodowatej wody. Moje serce od lat skrywało się w ciemnym, ciasnym pokoju bez okien, gdzie w spokoju mogło lizać rany, jednak wraz z pojawieniem się tej dziewczyny, rany znów zaczęły krwawić.
Widząc nic nierozumiejący wzrok Nastii, z uśmiechem powędrowałem wzrokiem wzdłuż jej zgrabnej szyi i zatrzymały się na śnieżnobiałym brzuchu. Idąc tropem moich oczu, spojrzała w dół i aż pisnęła uświadamiając sobie prawdę.
Zabawnie było patrzeć, jak w panice próbuje zasłonić się rękami, jednak zdawałem sobie sprawę, jak krępujące musi to dla niej być. Całkiem naga, w lesie, z obcym mężczyzną...
Zdjąłem z ramion kurtkę z miękkiej skóry i zbliżając się ostrożnie, okryłem nią ramiona Nastii. Dziewczyna prawie natychmiast owinęła się nią jak najszczelniej spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Jestem Winter - przedstawiłem się, stając znów w bezpiecznej odległości. Uświadomiłem sobie, że wcale nie chciałem, by uciekła. Z pewnych powodów, zaczynało mi zależeć na poznaniu jej. Tego jaka jest, co lubi, czego się boi. Wypełnić umysł nowymi, pozytywnymi wspomnieniami by nie musieć przeżywać w snach wciąż tej samej tragedii.
Widziałem, jak Nastia trzęsie się z zimna panującego w lesie. Kurtka, choć ciepła i zdecydowanie za duża, nie zdołała całkowicie uchronić dziewczyny przed temperaturą. Przypatrywałem się jej bosym stopom, ale moją uwagę przykuło zadrapanie ciągnące się przez prawię całą długość lewej łydki. Wyglądało na świeże i niezbyt głębokie, jednak jej okolice już przybrały niepokojąco czerwoną barwę.
- Zadrapałaś się? - spytałem, a Nastia automatycznie zerknęła za zranioną nogę.
Wzruszyła ramionami starając się utrzymać obojętną minę, jednak nawet ona musiała dostrzec, że rozcięcie nie wygląda najlepiej.
- To pewnie stało się, kiedy biegłam. Nic takiego.
Nie potrafiłem powstrzymać się przed zbadaniem jej. Jeśli nauczyłem się czegoś, przez lata spędzone w Sekretnej Dżungli, to że nie można lekceważyć żadnej nabytej tu rany. Wiele z pozornie nic nieznaczących roślin, potrafiło zabić w przeciągu kilku godzin.
Ukląkłem przy dziewczynie, przyglądając się ranie. Dziewczyna automatycznie chciała się odsunąć, jednak powstrzymałem ją mówiąc, że jestem lekarzem. W półmroku nie mogłem dostrzec zbyt wiele szczegółów, jednak jednego byłem pewny. Organizm zbyt szybko i zdecydowanie zbyt gwałtownie reagował na tak powierzchowną ranę. O cokolwiek skaleczyła się Nastia, musiało być to bardzo trujące.
- Nie wygląda to dobrze... - zacząłem, jednak dziewczyna od razu mi przerwała.
- To tylko zadrapanie. Za tydzień nie będzie już śladu.
- Za tydzień możesz już być martwa. Nie jestem pewny co to jest, ale ma bardzo silną truciznę. - wyraźnie zbladła słysząc o truciźnie, jednak zachowała kamienną twarz. - Powinnaś przyjść do mojego gabinetu. To niedaleko. Powiedziałbym, że za rogiem, ale... jesteśmy w lesie. - starałem się jakoś rozluźnić sytuację. Rozśmieszyć ją lub chociaż zażenować kiepskim żartem. - Powinienem znaleźć tam również jakieś porządniejsze ubranie dla ciebie. Chyba, że do tego wszystkiego chcesz również się przeziębić?
Stała przez chwilę przyglądając mi się i rozmyślając nad wszystkimi za i przeciw. Za - mogła umrzeć, przeciw - musiałaby pójść ze mną do mojego domu. Czytałem z jej twarzy jak z otwartej księgi i już to sprawiało, ze w piersi czułem narastający ból. Ale teraz nie była tylko dziewczyną poznaną w lesie. Stała się pacjentką.
- Mogłabym po prosu zmienić postać i uciec - stwierdziła, przyglądając się mojej reakcji. Pokiwałem głową na znak zgody.
- Mogłabyś. Ale nie jestem weterynarzem.
<Nastia? Pozwolisz się uratować? Wybacz... nie bij ;-; >
13 września 2015
Od Elen
Wracałam z Breno do domu. Nadal boczył się za wykorzystanie
go jako konia jucznego i za nic nie chciał się ruszyć ze mną na grzbiecie.
Dlatego więc szliśmy koło siebie w ślimaczym tempie.
Ojca ani Mareny z nami nie było. Gdy tata handlował się o
cenę młodej sarenki, którą udało mu się ustrzelić wczorajszego wieczora, jakiś
pies porwał zajęcze skórki. Jakże zabawnie musiał wyglądać mój ojciec, goniąc
kundla po wąskich uliczkach! Złodziejaszek nie dała się złapać, a tata nie mógł
go ustrzelić z łuku w środku miasta, choć z jego złowróżbnego poburkiwania
zrozumiałam, że czuł niemałą pokusę.
W gruncie rzeczy wiedziałam, żeby tego nie zrobił. Na pewno
był wściekły na psa, który teraz w swoich zębach żuje ciężko zapracowane
pieniądze, ale na pewno nie postrzeliłby go z łuku. Ma za miękkie serce. Nie
robi mu zbytnio różnicy, czy to ptak, ryba a może królik lub pies, ale zabicie
tego czworonoga na niewiele by się zdało. Zwędzone skórki i tak zniszczył,
zrywając je z rzemienia (swoją drogą ojciec musiał je solidnie przymocować), a
psie mięso nie jest doceniane przez ludność Armonii.
Taką stratę zamierzał oblać w pobliskiej karczmie. Nie
ciągnie go specjalnie do alkoholu, czy hazardu, w bójki się nie wdaje, co
najwyżej pogawędzi z kilkoma innymi mężczyznami, więc nie miałam powodu się o
niego martwić. Nawet jak się upije, Marena z zawiązanymi oczami trafi z nim na
plecach do domu.
Razem z Breno pokonałam już połowę drogi. Łatwo to było
stwierdzić, ponieważ punkt ten znaczyła rozległa łąka. Trawa tu była bujna i
wysoka, powoli zaczynała żółknąć w oczekiwaniu na jesień. W tutejszym lesie
pełno było takich polanek. Tylko tutaj sarny i inni roślinożercy mogli się
porządnie posilić. Poszycie w lesie było znikome, a na ściółkę składały się
prawie wyłącznie igły wysokich sosen, które nie pozwalały zakiełkować innym
roślinom. Jedynie co jakiś czas, między ich burymi pniami błyskały białe
brzozy.
Z zamyślenia wyrwał mnie Breno, który stanął jak
skamieniały. Odwróciłam się do niego, i już otwierałam usta, aby ponaglić
mojego leniuszka do marszu, kiedy zrozumiałam, że to nie lenistwo, lecz strach,
kazał mu się zatrzymać. Jego ciało było napięte, uszy położył po sobie, a oczy…
oczy były nieruchome. Cały lekko dygotał, i mimo że stałam tuż przed nim, on
jakby mnie nie widział. Patrzył poza mną.
- Breno?- szepnęłam
cichutko. Delikatnie dotknęłam jego policzka, ale on tylko się wzdrygną i
cofnął jeden krok.
I wtedy powietrze przeciął przeraźliwy skowyt. Przerażona
odwróciłam się i zobaczyłam, to, co wcześniej sparaliżowało mojego konika.
Centaura. Czy też Centaurzycę. Była kasztanowej maści, ogon
i włosy o tej samej barwie miała potargane, ciało znaczyły jej drobne rany,
których doznała biegnąc na oślep przez las. Ale jej nagi tors, to inna sprawa.
Ramiona, piersi, brzuch znaczyły długie szramy, które ewidentnie zadała sobie
sama, przeorała swoje ciało aż do krwi, własnymi paznokciami. Jej twarz miała
wydłużony profil, zamiast uszu oberwane kawałki skóry, ropiejące, z rozdrapanymi
strupami. A oczy, szeroko otwarte, o nienaturalnie powiększonych źrenicach
utkwione były we mnie.
Stała zaledwie kilka metrów dalej, na granicy lasu, jej
sylwetka zlewała się z drzewami. Usta nadal miała otwarte w niemym krzyku.
Serce łomotało mi w piersi. Myślałam tylko o tym, by uciec,
uciec jak najdalej od niej, od jej szaleństwa, bólu i cierpienia. A z drugiej
strony strach zaległ ciężko w moich nogach, rękach, całym ciele. Nie potrafiłam
się ruszyć.
Samica postąpiła niepewny krok na przód. Jej ciało przeszył
spazm bólu, nogi załamały się pod ni upadła na ziemię, jakby zemdlona. W końcu
uwolniłam się spod jej spojrzenia. Wypuściłam powietrze z płuc, które
nieświadomie wstrzymywałam. Breno delikatnie chwycił zębami mój rękaw i
pociągnął wstecz. Lecz ja nie mogłam, nie mogłam jej tak zostawić. Coś jej
było. A ja miałam obowiązek jej pomóc.
Nie potrafiłam obrócić się do niej plecami. Szepnęłam tylko
do Breno, aby się cofnął, a sama zaczęłam się kierować w Jej stronę.
Zielsko całkowicie ją zasłoniło. Dopiero kiedy podeszłam
bliżej dostrzegłam jej ciało. Nogi podkurczyła pod siebie, a dłonie mocno
zaciskała na ramionach. Oczy nadal miała szeroko otwarte, wstrząsały nią
dreszcze. A więc żyła. Ostrożnie pochyliłam się nad nią i powoli wyciągnęłam
rękę, aby jej dotknąć.
Lecz zanim choćby musnęłabym opuszkami palców jej skórę, ona
gwałtownie odwróciła swoją twarz ku mnie. Nie potrafiłam stwierdzić, jakiego
koloru ma tęczówki, tak szeroko rozwarła źrenice. Zaczęła gwałtownie łapać
powietrze
- Zamilcz- wyszeptała ledwo dosłyszalnie, lecz po chwili
zaskowyczała na całe gardło- ZAMIIIILCZ!!!
Krzyczała, jakby całe cierpienie świata skierowano na jej
barki. Przerażona cofnęłam rękę. Kobieta zakryła zakrwawionymi dłońmi rany,
gdzie kiedyś musiały znajdować się jej uszy. Niezgrabnie próbowała się
podnieść, lecz jedynie zachwiała się i znowu upadła na ziemię. Kopytami orała
trawę i ziemię wokół siebie, wciąż i nieustannie powtarzając w kółko jedno
słowo:
- Zamilczzamilczzamilczzamilcz…
Dopiero teraz, będąc tak blisko, dostrzegłam, że jej skórę
pokrywają drobne pęcherze, delikatnie mieniące się tęczową barwą.
Cofnęłam się na tyle, aby nie dosięgnęła mnie swoimi
kopytami i trzęsącymi się dłońmi zaczęłam wyciągać probówki z mojego plecaka. W
końcu znalazłam to, czego szukałam. Sok z jagód sennika jałowego. Powinno
wystarczyć, aby zapadła w głęboki sen. Obeszłam ją w koło tak, aby znajdować
się za jej plecami. Powoli ukucnęłam i odkorkowałam flakonik. A teraz czas na
najmniej przyjemną część całego planu. Gwałtownym szarpnięciem odwróciłam jej
głowę i wlałam mętny przeźroczysty płyn do otwartych ust. Odskoczyłam w sama
porę, aby uchronić się od jej ramion, którymi rozpaczliwie próbowała mnie
pochwycić. Po chwili złapała się za szyję i zaczęła kaszleć. Przestała wymachiwać
nogami, po chwili umilkła, jej ręce opadły bezwładnie na ziemię. Cała
zwiotczała, znieruchomiała. A ja odetchnęłam z ulgą.
Wyczerpana, jakbym stoczyła ciężką walkę usiadłam na ziemi.
Zwróciłam się w stronę Brena, aby go uspokoić, ale jego nie było. Rozejrzałam
się wkoło, zawołałam cicho po imieniu, lecz się nie zjawił. Uspokoiłam się w
duchu. Jest dzielny, poradzi sobie, cokolwiek wpadło mu do łba. Tymczasem ja
muszę się zająć swoją pacjentką. Będzie spać jeszcze przez półgodziny, góra 45
minut. Lecz co potem? Dlaczego wpadła w taki amok? Nie ma tu stworzeń, których
ukąszenie działałoby w ten sposób. Nic, co znam, po zjedzeniu nie wywołuje aż
takich halucynacji. Chociaż… Nie, to niemożliwe. Co prawda pęcherze na jej
skórze przypominają te brodawki tajemniczej purchawki, która wywołała moje
koszmary, to jakim cudem zadziałałaby na tak dużą skalę?
Nie wiedząc, co począć, zaczęłam opatrywać jej rany. Wyjęłam
bawełniane szmatki i skropiłam je octem. Powoli oczyszczałam rany, do których
miałam dostęp. Byłam zdecydowanie za słaba, aby przekręcić ją na drugi bok.
Pracowałam sprawnie, w ciszy. Głębsze rany smarowałam maścią, która przyspiesza
gojenie. Odgarnęłam jej zniszczone, grube włosy, aby opatrzyć kark. Niewiele
skóry się tam zachowało, cały był rozdrapany. Mimo to, dokładnie po środku,
widoczny był duży bąbel, gulka, jakby po ukąszeniu komara. Przeczucie
podpowiedziało mi, abym nie dotykała tego gołymi rękami. Pospiesznie
wyciągnęłam rękawiczki i naciągnęłam na dłonie. Dziwna opuchlizna, była
niezwykle twarda, jakby skóra ją zarosła, chroniła to, co wewnątrz.
- Elen?!- krzyk ojca
przeszył powietrze.
Przerażona poderwałam się na nogi i gestem nakazałam ciszę.
Na polanę wjechała Marena z moim tatą na grzbiecie i synem u boku. Spojrzałam z
wdzięcznością na Breno. Mój kochany konik musiał nieźle wyciągać nogi, aby
dotrzeć do miasta i wrócić tak szybko.
- Breno wtargnął do karczmy i wywlókł mnie na zewnątrz- zaczął gniewnie mój ojciec- możesz mi powiedzieć co się…
Urwał w połowie zdania. Podszedł na tyle blisko, żeby
zobaczyć samice Centaura. Pociągnęłam go delikatnie na rękaw, aby wyrwać z
oniemienia.
- Zobacz- szepnęłam i
wskazałam na dziwną narośl na karku.
Ijan Forest stanął na wysokości zadania. Przykucnął i przyjrzał
się uważnie, nie dotykając tego jednakże.
- Trzeba to wyciąć- zawyrokował krótko- daj mi rękawiczki.
- Słucham? Jesteś pewny że…
- Po prostu daj mi rękawiczki. Chyba, że sama chcesz to
zrobić. I daj mi jakąś probówkę.
Posłusznie zrobiłam, co chciał. Odwróciłam się do niego
plecami, aby nie musieć na to patrzeć i zaczęłam przygotowywać opatrunek, aby
zabezpieczyć ranę.
- Już- wymamrotał i
odstąpił mi miejsca.
Trzeba przyznać, że wyciął to z wprawą chirurga. Jak
najlepiej umiałam zatamowałam krwawienie i ostrożnie obwiązałam jej szyję.
Słyszałam, jak ojciec grzebie w moim plecaku, po czym mówi:
- A teraz, musimy zaczekać.
Od Alexandry - CD. Salvi
- Kto to jest?
- Zostaw! Lepiej tego nie dotykaj!
- Może to już jest martwe?
- Patrzcie! Tam jest kolejne!
- Czyżby inwazja?
- Może...
W głowie dalej dzwonił mi krzyk, który zostawiłam na tamtej polanie. Nie czułam nóg i palców u dłoni. Czyżbym była sparaliżowana? A jeśli tak, to dlaczego? To błyszczące coś, to ono jest za to odpowiedzialne. Próbowałam się podnieść, jednak coś przyciągało mnie do ziemi. Próbowałam obrócić głowę, by chociaż wzrokiem złapać Salvię. Nic z tego.
- Kim jesteś? - usłyszałam pytanie od jakiegoś stworzenia. Chyba to pytanie było do mnie, ponieważ czułam na sobie oddech zwierzęcia.
- Jestem... jestem Alexandra - powiedziałam powoli. Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą białą wiewiórkę. - Czy mogłabyś mnie uszczypnąć? - zapytałam zamykając oczy. Chciałam z tego snu uciec jak najprędzej.
Po chwili poczułam wbijające się w moją skórę pazury. Zaczęłam panicznie krzyczeć, ból był nie do wytrzymania.
- To coś jet bardzo niebezpieczne, najlepiej...
Po chwili już nic nie słyszałam, nic nie czułam. Odpłynęłam ze snem jeszcze dalej niż się spodziewałam.
Powoli wyprostowałam nogę po nodze i oparłam dłonie o podłogę. Wstawanie było dla mnie jak jeden krok dla dopiero uczącego się chodzić małego dziecka. Zachwiałam się, straciłam równowagę i walnęłam całym ciałem o twarde podłoże.
- Ugh - usłyszałam za kabiną małe, białe stworzenia, których coraz bardziej irytowałam swoją bezradnością.
- Przepraszam - wybąkałam i spróbowała podnieść się jeszcze raz.
Po chwili spojrzałam w bok, zobaczyłam kogoś, kogo szukałam tak jakby od wieków - Salvię. Patrzyła na mnie ze strachem w oczach. Miała do siebie przyczepiony metalowy szkielet. Co oni chcą z nią zrobić?
- Salvia!!! - krzyknęłam na cały swój głos. Nie mogą jej skrzywdzić. To moja wina, zapewne jeśli bym jej nie spotkała, to teraz żyłybyśmy sobie normalnie, tak jak przedtem.
- Istoto dziwna, wstań wreszcie!
Oparłam się o plastikową ścianę i zaczęłam płakać.
- Zostaw! Lepiej tego nie dotykaj!
- Może to już jest martwe?
- Patrzcie! Tam jest kolejne!
- Czyżby inwazja?
- Może...
W głowie dalej dzwonił mi krzyk, który zostawiłam na tamtej polanie. Nie czułam nóg i palców u dłoni. Czyżbym była sparaliżowana? A jeśli tak, to dlaczego? To błyszczące coś, to ono jest za to odpowiedzialne. Próbowałam się podnieść, jednak coś przyciągało mnie do ziemi. Próbowałam obrócić głowę, by chociaż wzrokiem złapać Salvię. Nic z tego.
- Kim jesteś? - usłyszałam pytanie od jakiegoś stworzenia. Chyba to pytanie było do mnie, ponieważ czułam na sobie oddech zwierzęcia.
- Jestem... jestem Alexandra - powiedziałam powoli. Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą białą wiewiórkę. - Czy mogłabyś mnie uszczypnąć? - zapytałam zamykając oczy. Chciałam z tego snu uciec jak najprędzej.
Po chwili poczułam wbijające się w moją skórę pazury. Zaczęłam panicznie krzyczeć, ból był nie do wytrzymania.
- To coś jet bardzo niebezpieczne, najlepiej...
Po chwili już nic nie słyszałam, nic nie czułam. Odpłynęłam ze snem jeszcze dalej niż się spodziewałam.
***
- Wstań istoto i pokaż swoje moce.Powoli wyprostowałam nogę po nodze i oparłam dłonie o podłogę. Wstawanie było dla mnie jak jeden krok dla dopiero uczącego się chodzić małego dziecka. Zachwiałam się, straciłam równowagę i walnęłam całym ciałem o twarde podłoże.
- Ugh - usłyszałam za kabiną małe, białe stworzenia, których coraz bardziej irytowałam swoją bezradnością.
- Przepraszam - wybąkałam i spróbowała podnieść się jeszcze raz.
Po chwili spojrzałam w bok, zobaczyłam kogoś, kogo szukałam tak jakby od wieków - Salvię. Patrzyła na mnie ze strachem w oczach. Miała do siebie przyczepiony metalowy szkielet. Co oni chcą z nią zrobić?
- Salvia!!! - krzyknęłam na cały swój głos. Nie mogą jej skrzywdzić. To moja wina, zapewne jeśli bym jej nie spotkała, to teraz żyłybyśmy sobie normalnie, tak jak przedtem.
- Istoto dziwna, wstań wreszcie!
Oparłam się o plastikową ścianę i zaczęłam płakać.
Salvia? xd
Od Namidy - CD. Aureliusa
Spojrzałam niepewnie na chłopaka. Chyba nie powinnam... Może? Czy mam coś do stracenia? Przecież nie mogę zawsze żyć w odosobnieniu. Ale z drugiej strony... Jest to bezpieczniejsza opcja. Przynajmniej wiem, że historia, która tak bardzo lubi się powtarzać, nie zdarzy się drugi raz. Wzięłam kilka głębszych wdechów. Przemyślałam wszystko jeszcze raz i odpowiedziałam niepewnie:
- Dlaczego nie?
Wydawać się mogło, że mój głos jest szeptem. Nie byłam pewna, czy chłopak mnie usłyszał. Lecz po chwili lekko się uśmiechnął. I ruszył w kierunku karczmy. Niepewnie ruszyłam za nim. Po chwili byliśmy na miejscu. W karczmie panował spory tłok. Jedyna wolne miejsca znajdowały się w kącie sali. Aurelius udał się w tamtym kierunku, a ja zawahałam się. Gdy chłopak znalazł się już przy stole, przemogłam się i ruszyłam w tamtym kirunku.
- Czy coś się stało? - spytał.
- Nie. Wszystko w porządku. - odpowiedziałam
- Dlaczego nie?
Wydawać się mogło, że mój głos jest szeptem. Nie byłam pewna, czy chłopak mnie usłyszał. Lecz po chwili lekko się uśmiechnął. I ruszył w kierunku karczmy. Niepewnie ruszyłam za nim. Po chwili byliśmy na miejscu. W karczmie panował spory tłok. Jedyna wolne miejsca znajdowały się w kącie sali. Aurelius udał się w tamtym kierunku, a ja zawahałam się. Gdy chłopak znalazł się już przy stole, przemogłam się i ruszyłam w tamtym kirunku.
- Czy coś się stało? - spytał.
- Nie. Wszystko w porządku. - odpowiedziałam
Aurelius ?
Od Anthony'ego - CD. Elisabeth
Dla mnie wiecznością było brak widzenia mojego El Dia Octavo. Koń również ucieszył się na mój widok. Jął rżeć i tupać kopytem, jakby z grymasem, iż nie przychodziłem. Bez słowa przytuliłem ogiera i szepnąłem tylko "jest dobrze". Znalazł się pod dobrą opieką w tym czasie. Ufałem, że Elisabeth o niego dbała, tak samo jak o swoją klacz. Octavo miał przynajmniej jakąś towarzyszkę swego pokroju. Czasami miewam wrażenie, że mnie ma już dosyć. Teoretycznie na jego miejscu, też bym tak miał. Znikąd poczułem ciężkawy łeb na swoim ramieniu, który przyciskał mnie do cielska zwierzaka. Owszem, było mi mało wygodnie przez dalszy brak sił. Chwilowo jednak zamknąłem oczy, chcąc pogrążyć się w chwili zapomnienia o wszystkim. O tym co jeszcze muszę zrobić, ile długów spłacić. O tym co właściwie tutaj robię. Próbowałem oczyścić umysł, pozbyć się każdej chociażby najmniejszej myśli zamkniętej w pałacu umysłu. Zza siebie usłyszałem jednak głos, dla mnie znajomy.
- Nadal jesteś słaby, powinieneś wrócić i odpocząć. – mruknęła Elisabeth, jakby zmartwionym tonem.
Podobało mi się to, że ktoś się o mnie troszczy. Długo już tego nie doświadczyłem. Odsunąłem się więc posłusznie od wierzchowca i podszedłem do blond-włosej. Obdarowałem ją lekkim uśmiechem.
- Jutro się wyniosę, nie będę sprawiał ci kłopotów, jestem jedynie błaznem. – zaśmiałem się cicho przypłacając to wstrząsem wnętrzności co równało się ze słabym bólem.
Odwróciwszy się w stronę przeciwną, rozejrzałem się nieco. Jakby chcąc zapamiętać to miejsce, zamknąć we wspomnieniu, jak to robiłem w domu. Do tej pory pamiętam wiele. Uśmiechającą się Millefiori, która lubiła czasami coś ugotować. Chciałbym ją spotkać, tęskniłem za nią wtedy najbardziej. Chciałem, by była przy mnie i opiekowała się mną. Oczywiście nie przeszkadzał mi fakt, że robi to piękna, nieznana mi kobieta, przeciwnie. Jednak miło jest mieć rodzinę przy sobie, a raczej jej resztki. Zastanawiałem się, jak sobie radzi moja siostra. Jak jej się powiodło w życiu, kim jest, jak żyje. Nie umiałem sobie odpowiedzieć na takie pytania, mimo że bardzo chciałem.
Zwróciłem wzrok na kobietę, którą aktualnie mogłem nazwać opiekunką, była przy mnie przez cały ten czas. Nie zostawiła mnie na pastwę losu, tam, na ulicy. Jak powinienem się jej odwdzięczyć? Karmiła mnie, przyprowadziła medyka, dała posłanie. Czego mogłem chcieć więcej? Ruszyłem więc w stronę schodów wiodących do komnaty.
- Pomożesz mi, Pani? – zwróciłem się w jej stronę, przeczesując chudymi palcami włosy.
- Nadal jesteś słaby, powinieneś wrócić i odpocząć. – mruknęła Elisabeth, jakby zmartwionym tonem.
Podobało mi się to, że ktoś się o mnie troszczy. Długo już tego nie doświadczyłem. Odsunąłem się więc posłusznie od wierzchowca i podszedłem do blond-włosej. Obdarowałem ją lekkim uśmiechem.
- Jutro się wyniosę, nie będę sprawiał ci kłopotów, jestem jedynie błaznem. – zaśmiałem się cicho przypłacając to wstrząsem wnętrzności co równało się ze słabym bólem.
Odwróciwszy się w stronę przeciwną, rozejrzałem się nieco. Jakby chcąc zapamiętać to miejsce, zamknąć we wspomnieniu, jak to robiłem w domu. Do tej pory pamiętam wiele. Uśmiechającą się Millefiori, która lubiła czasami coś ugotować. Chciałbym ją spotkać, tęskniłem za nią wtedy najbardziej. Chciałem, by była przy mnie i opiekowała się mną. Oczywiście nie przeszkadzał mi fakt, że robi to piękna, nieznana mi kobieta, przeciwnie. Jednak miło jest mieć rodzinę przy sobie, a raczej jej resztki. Zastanawiałem się, jak sobie radzi moja siostra. Jak jej się powiodło w życiu, kim jest, jak żyje. Nie umiałem sobie odpowiedzieć na takie pytania, mimo że bardzo chciałem.
Zwróciłem wzrok na kobietę, którą aktualnie mogłem nazwać opiekunką, była przy mnie przez cały ten czas. Nie zostawiła mnie na pastwę losu, tam, na ulicy. Jak powinienem się jej odwdzięczyć? Karmiła mnie, przyprowadziła medyka, dała posłanie. Czego mogłem chcieć więcej? Ruszyłem więc w stronę schodów wiodących do komnaty.
- Pomożesz mi, Pani? – zwróciłem się w jej stronę, przeczesując chudymi palcami włosy.
< Elis? Żaden problem. >
Od Mattiasa - CD. Margles
Bez większego zainteresowania spojrzałem na drobną blondynkę oglądającą w zachwycie regał wypełniony poezją. Widać biblioteki podobne zamkowej są jej obce. Zresztą nie trudno się domyśleć patrząc po jej stroju i stojącemu obok wiadru oraz miotle. Służąca, chociaż może raczej sprzątaczka? Jedno z dwojga, choć obydwa stanowiska równie nie wysokie jakby nie patrzeć. Ale to o niczym nie świadczy, rzecz jasna. To tylko suche fakty widoczne gołym okiem. Żadna ocena kogokolwiek. Poza tym gdybym pochodził znikąd też bym pewnie był tak zafascynowany tym pomieszczeniem.
Poczułem narastającą niezręczność. Rzadko ktokolwiek wpadał tutaj i teraz miałem wrażenie, że ktoś obcy wtargnął na mój teren. Własny, nienaruszalny teren, na który tylko ja mam wstęp. Ja oraz Czytuś, ma się rozumieć. Moje ciche sanktuarium zostało naruszone i nie pozostaje mi nic innego niż to przeczekać lub prześlizgnąć się niezauważanie za jej plecami i wpełznąć do laboratorium, gdzie spokojnie przetrwam ten kryzys. Brzmi całkiem prosto, ale obawiam się, że wykonanie tego będzie nie lada wyzwaniem. Wyzwaniem, które zapewne zawalę.
Ścisnąłem w dłoni podręcznik alchemii i, głupio palnąłem pytanie co ona tu robi. Dziewczyna chyba równie podenerwowana co ja odsunęła się od książek i schwyciła w dłoń szczotkę, nie za bardzo wiedząc co ze sobą począć.
- Przyszłam tu posprzątać - odparła wykonując bliżej nieokreślone ruchy miotłą - książę - dodała szybko, przypomniawszy sobie najwyraźniej kto jeszcze poza moimi rodzicami i Aronem należy do rodziny królewskiej. A może po prostu przypomniała jej o tym maleńka korona wyszyta na koszuli?
W odpowiedzi kiwnąłem lekko głową. Cóż dalej począć z tym fantem? Kontynuować rozmowę? Odejść? Bo na pewno nie gapić się na nią dłużej i stać w miejscu jak kołek.
Poczułem jak coś miękkiego popycha mnie lekko do przodu. Czytuś zerknął na mnie złotymi oczyma, szturchając łapką moją stopę. Nietrudno było załapać o co mu chodzi.
- Lubisz poezję? - spytałem w końcu, podchodząc bliżej regału z tomikami i rzucając pobieżnie okiem na grzbiety. Nie przepadałem za liryką i większość tych tytułów była mi nieznana, podobnie jak ich autorzy, nie mogłem więc dodać więcej do swojej wypowiedzi. Ogólnie ta część biblioteki z poezją była rzadko przeze mnie uczęszczana i teraz do przyjścia tutaj popchnęło mnie uczucie, że ktoś przyszedł. Przeczucie mnie nie zawiodło, ale za to wkopało w nieprzyjemną sytuację. Cóż, zobaczymy co z tego wyniknie.
- Przyszłam tu posprzątać - odparła wykonując bliżej nieokreślone ruchy miotłą - książę - dodała szybko, przypomniawszy sobie najwyraźniej kto jeszcze poza moimi rodzicami i Aronem należy do rodziny królewskiej. A może po prostu przypomniała jej o tym maleńka korona wyszyta na koszuli?
W odpowiedzi kiwnąłem lekko głową. Cóż dalej począć z tym fantem? Kontynuować rozmowę? Odejść? Bo na pewno nie gapić się na nią dłużej i stać w miejscu jak kołek.
Poczułem jak coś miękkiego popycha mnie lekko do przodu. Czytuś zerknął na mnie złotymi oczyma, szturchając łapką moją stopę. Nietrudno było załapać o co mu chodzi.
- Lubisz poezję? - spytałem w końcu, podchodząc bliżej regału z tomikami i rzucając pobieżnie okiem na grzbiety. Nie przepadałem za liryką i większość tych tytułów była mi nieznana, podobnie jak ich autorzy, nie mogłem więc dodać więcej do swojej wypowiedzi. Ogólnie ta część biblioteki z poezją była rzadko przeze mnie uczęszczana i teraz do przyjścia tutaj popchnęło mnie uczucie, że ktoś przyszedł. Przeczucie mnie nie zawiodło, ale za to wkopało w nieprzyjemną sytuację. Cóż, zobaczymy co z tego wyniknie.
<Margles?>
Od Shadoe
Otworzyłam oczy, obudziwszy się za sprawą, wpadającego przez moje okno, światła. Powieki jeszcze parę razy skryły moje szkarłatne oczy, tak wyjątkowe. W parze z tym przetarłam je delikatnie dłońmi i odetchnęłam powietrzem. Jedno z okien jest otwarte, zapewne zapomniałam je zamknąć przed snem. Trudno, teraz wychodzi mi to na dobre, bo wpada przezeń zapach świeżo upieczonych bułeczek. Niewiele osób budzi się tak wcześnie, co ja. Tak więc jeszcze nie muszę martwić się ulicznym gwarem, bo takowego nie ma o w tak wczesnych porach... słońce dopiero wychyla się zza horyzontu. Sekundy zaledwie dzielą je od przekroczenia granicy mojego okna, a już zdołało mnie obudzić, ale ja nie jestem zła... celowo postawiłam tu swoje łóżko, ranem Vulfiixy biegają na ulicach bardziej swobodnie niż koło południa czy wieczorem, dlatego też prędko poderwałam się z łoża i narzuciłam na siebie ubrania wcześniej już przygotowane do wyjścia. Jeszcze szminka, ułożyć włosy - co zajmuje nie więcej niż dwie minuty razem - i gotowe, przed wyjściem starczy wsunąć stopki do bucików, przekroczyć próg i zatrzasnąć za sobą drzwi. Nikt i tak nie okrada zwykłych mieszkańców, nie mamy nic na tyle cennego, by warto było marnować jakże cenny czas złodzieja.
Gdy tylko ze swojego skromnego, choć, moim zdaniem, przytulnego, mieszkania, wylądowałam na miejskiej ulicy, od razu skierowałam się do zajmujących, swoim cudownym i łagodnym zapachem, powietrze bułeczek. Świeżo wyjętych z pieca, których twórca - piekarz imieniem Ronaldo, jakże ładne imię, nieprawdaż(?), od razu, widząc mnie wychodzącą zza progu, uśmiechnął się radośnie bo wie, że za moment zarobi kilka pierwszych tego dnia Piętników. Dojście do jego stoiska zajęło mi zaledwie chwilę, a gdy stanęłam przed nim, powitał mnie radosny i przyjazny głos Ronalda, czyli jednej z tych niewielu starców tego miasta, którzy są dla mnie mili niezależnie od wszystkiego pory dnia czy pogody. Innymi słowy - zawsze.
- Witaj, Scarly - Tylko on nazywa mnie w ten sposób, ale jednoznaczny z tym jest fakt iż jest on chyba jedynym mężczyzną w okolicy, który zna nazwę koloru Szkarłatnego. - Jak zawsze z samego rana, jeszcze nim ptaszki ranne wstały. - Lekko chrypieje. Czas nie działa na jego korzyść, niestety, ale mimo to wciąż brzmi jakby młodo, choć może to moje złudzenie spowodowane moją sympatią do niego? Zapewne. Ale przecież jego nie da się nie lubić!
- To co zwykle, proszę. - Powiedziałam, a po chwili w mojej dłoni znajdowała się już jedna z tych przepysznych bułeczek posypanych bliżej nieokreślonymi ziarnami, nie znam się na roślinach, ale wiem, że te bułki nie maja sobie równych. Zapłaciłam Ronaldowi i podziękowałam z uśmiechem, po czym ruszyłam dalej, wypatrując swojego ulubionego "psiaka" wśród kilku biegających po ulicach Vulfixów - Rely'ego. Zna mnie on już na tyle, by wyczuć mój zapach i podążać w jego stronę na kilometr ode mnie - zadziwiająco niezawodny jest węch tych słodkich zwierzaków. Oczywiście nie każdego dnia ma ochotę na spotkania ze mną, czasem zdarzają się mu dni, w których zdaje się mnie nie poznawać - udawać, że mnie nie zna, ale to u dzikich zwierząt właściwie normalne. Tym razem jednak minęło kilka minut, a mój biały, zaopatrzony w czarno-zielone pióra, przyjaciel już biegł ku mi wydając z pyszczka charakterystyczne dla siebie piskliwo-szczekliwe dźwięki.
Kiedy zbliżył się do mnie dostatecznie blisko, zaczęłam tarmosić jego miękką, przyjemną w dotyku, sierść.
- Hej, Raily. Jak się masz? - Szkoda, że nie może mi odpowiedzieć niczym więcej, jak kolejnym piskliwym szczeknięciem. Wtedy ktoś z tyłu szturchnął lekko moje lewe ramię, od razu się więc odwróciłam, zagryzając przy tym chwilę temu zakupioną bułkę.
Gdy tylko ze swojego skromnego, choć, moim zdaniem, przytulnego, mieszkania, wylądowałam na miejskiej ulicy, od razu skierowałam się do zajmujących, swoim cudownym i łagodnym zapachem, powietrze bułeczek. Świeżo wyjętych z pieca, których twórca - piekarz imieniem Ronaldo, jakże ładne imię, nieprawdaż(?), od razu, widząc mnie wychodzącą zza progu, uśmiechnął się radośnie bo wie, że za moment zarobi kilka pierwszych tego dnia Piętników. Dojście do jego stoiska zajęło mi zaledwie chwilę, a gdy stanęłam przed nim, powitał mnie radosny i przyjazny głos Ronalda, czyli jednej z tych niewielu starców tego miasta, którzy są dla mnie mili niezależnie od wszystkiego pory dnia czy pogody. Innymi słowy - zawsze.
- Witaj, Scarly - Tylko on nazywa mnie w ten sposób, ale jednoznaczny z tym jest fakt iż jest on chyba jedynym mężczyzną w okolicy, który zna nazwę koloru Szkarłatnego. - Jak zawsze z samego rana, jeszcze nim ptaszki ranne wstały. - Lekko chrypieje. Czas nie działa na jego korzyść, niestety, ale mimo to wciąż brzmi jakby młodo, choć może to moje złudzenie spowodowane moją sympatią do niego? Zapewne. Ale przecież jego nie da się nie lubić!
- To co zwykle, proszę. - Powiedziałam, a po chwili w mojej dłoni znajdowała się już jedna z tych przepysznych bułeczek posypanych bliżej nieokreślonymi ziarnami, nie znam się na roślinach, ale wiem, że te bułki nie maja sobie równych. Zapłaciłam Ronaldowi i podziękowałam z uśmiechem, po czym ruszyłam dalej, wypatrując swojego ulubionego "psiaka" wśród kilku biegających po ulicach Vulfixów - Rely'ego. Zna mnie on już na tyle, by wyczuć mój zapach i podążać w jego stronę na kilometr ode mnie - zadziwiająco niezawodny jest węch tych słodkich zwierzaków. Oczywiście nie każdego dnia ma ochotę na spotkania ze mną, czasem zdarzają się mu dni, w których zdaje się mnie nie poznawać - udawać, że mnie nie zna, ale to u dzikich zwierząt właściwie normalne. Tym razem jednak minęło kilka minut, a mój biały, zaopatrzony w czarno-zielone pióra, przyjaciel już biegł ku mi wydając z pyszczka charakterystyczne dla siebie piskliwo-szczekliwe dźwięki.
Kiedy zbliżył się do mnie dostatecznie blisko, zaczęłam tarmosić jego miękką, przyjemną w dotyku, sierść.
- Hej, Raily. Jak się masz? - Szkoda, że nie może mi odpowiedzieć niczym więcej, jak kolejnym piskliwym szczeknięciem. Wtedy ktoś z tyłu szturchnął lekko moje lewe ramię, od razu się więc odwróciłam, zagryzając przy tym chwilę temu zakupioną bułkę.
<Ktoś?>
Shadoe Nelson
Imię: Shadoe
Snarky, Sho, Rose bądź RedRose
Nazwisko: Nelson
Płeć: Kobieta
Królestwo: Aire'a
Od Nerona - CD. Daenery
Byłem mocno wzburzony całym tym zajściem. Liczyłem na
przyjemne chwilę a ja otarłem się o śmierć! Muszę zacząć uważać na kobiety, robią
się coraz cwańsze i sprytniejsze. Gdy znowu wróciło mi czucie we wszystkich
kończynach, ubrałem się i wyszedłem z budynku, dosiadając swojego konia który
przybiegł za gwizdnięciem. Wiedziałem gdzie jechać - do Królestwa Aqua'y. Dokładnie znałem każdy
odcinek drogi, nie było szans na zgubienie się choćby nawet w puszczy. Przed
bramą, powitali mnie strażnicy, znałem ich więc bez problemu mnie przepuścili. Niejednokrotnie
byłem tutaj u księżniczki Ruth w sprawie politycznej pomiędzy naszymi
królestwami. Zdążyłem więc poznać też pokrótce miasto.
Wśród tłumu zobaczyłem i czerwono-włosą kobietę, wyróżniała
się znacznie. Wszedłem w owe mrowie ludzi, docierając do kobiety. Skręciła w
boczną uliczkę, ruszyłem za nią. Gdy byłem tuż za nią, złapałem ją za ubranie, przygważdżając
do ściany muru.
- Co to miało być, ruda?Co ty sobie wyobrażasz, hę? - warknąłem zły.
- Po co te nerwy? - prychnęła.
- Ten napój który mi podałaś... to w tym była trutka co nie? - spojrzałem jej w oczy.
- Chciałam informacji a tylko w taki sposób mogłam ją zdobyć - burknęła.
- No to teraz masz problem, za próbę morderstwa i to jeszcze
tak ważnego rycerza jak ja mogą cię nawet powiesić . . szepnąłem jej słodko do uszka
- Możemy pogadać o tym potem?Teraz nie mam czasu... - wyrwała
mi się
- Co ty kombinujesz co? - złapałem ją za ramię
- Na pewno nie morderstwo... - zaśmiała się ironicznie
- Idę z tobą, nie ma bata. Muszę cię przypilnować, w końcu
jesteś z mojego Królestwa... - odparłem pewnie
<Daenerys?>
Od Cirilli - CD. Ikaleta
Cicho syknęłam z bólu, gdy Ikalet kładł na moją ranę kolejną pijawkę.
Niby mu ufałam, ale co do tego sposobu nie byłam pewna. Czy nie pomogłyby jakieś leki? Nie znam się na medycynie, ale skoro lekarz mówi, to lekarz wie. Zresztą, nigdy nie miałam swojego zdania i dostosowywałam się do innych. Tak też postąpię tym razem.
Namida zmierzyła dzikim wzrokiem mężczyznę, który sprawiał mi "krzywdę". W sumie rozumiem ją, gdyby ona leżała tutaj i pojękiwała z bólu, a ja bym patrzyła tylko jak lekarz jej ból pogłębia to może i bym patrzyła na niego tak samo. Ścisnęłam jej rękę mocno, aż ta zapomniała o moim bólu i sama jęknęła.
- Nie duś tak mojej ręki. – powiedziała z lekkim uśmiechem rozbawienia. Ja jej go odwzajemniła, ale nie na długo.
- Zaraz koniec. – powiedział Ikalet, wpatrując się w moją ranę, której teraz tak naprawdę nie było. Widziałam tylko kupę obślizgłych ślimaków na mojej skórze.
- Ten widok wprowadza mnie w niesmak. – zająknęłam. Cóż, mimo napiętej sytuacji, humor nas nie opuszczał. Bardzo się z tego cieszę, że śmieją się razem ze mną niźliby siedzieć cicho ze skwaszoną twarzą.
Niby mu ufałam, ale co do tego sposobu nie byłam pewna. Czy nie pomogłyby jakieś leki? Nie znam się na medycynie, ale skoro lekarz mówi, to lekarz wie. Zresztą, nigdy nie miałam swojego zdania i dostosowywałam się do innych. Tak też postąpię tym razem.
Namida zmierzyła dzikim wzrokiem mężczyznę, który sprawiał mi "krzywdę". W sumie rozumiem ją, gdyby ona leżała tutaj i pojękiwała z bólu, a ja bym patrzyła tylko jak lekarz jej ból pogłębia to może i bym patrzyła na niego tak samo. Ścisnęłam jej rękę mocno, aż ta zapomniała o moim bólu i sama jęknęła.
- Nie duś tak mojej ręki. – powiedziała z lekkim uśmiechem rozbawienia. Ja jej go odwzajemniła, ale nie na długo.
- Zaraz koniec. – powiedział Ikalet, wpatrując się w moją ranę, której teraz tak naprawdę nie było. Widziałam tylko kupę obślizgłych ślimaków na mojej skórze.
- Ten widok wprowadza mnie w niesmak. – zająknęłam. Cóż, mimo napiętej sytuacji, humor nas nie opuszczał. Bardzo się z tego cieszę, że śmieją się razem ze mną niźliby siedzieć cicho ze skwaszoną twarzą.
Ikalet?
Przepraszam, że krótko, bezsensownie i w ogóle
Od Sygny - CD. Nerona
Niezbyt wiedziałam, co powiedzieć. W sumie to całkowicie zmieniało mój pogląd na wiele spraw. Brat Nerona też jest pół smokiem? To nie jestem jedyna?
- Wieszzz ... To wiele wyjaśnia - uśmiechnęłam się niepewnie. Jednak Nero odwzajemnił uśmiech i mocno mnie przytulił.
- To jak będzie? - zapytał.
- Ale właściwie to czego ode mnie oczekujesz?
- Wystarczy mi to, że zmienisz zdanie co do powrotu do domu. To jak? Zostaniesz ze mną? - jego głos był przepełniony nadzieją, a oczy wpatrywały się w moje.
Westchnęłam. Niektórzy mawiają, że dawanie drugiej szansy, to dawanie drugiego sztyletu, ponieważ ktoś nie trafił cię nim za pierwszym razem. Ale z drugiej jednak strony ... Nie tak łatwo przebić sztyletem smoczą skórę.
- No dobrze - zgodziłam się po chwili. - Ale pod jednym warunkiem.
- Zamieniam się w słuch.
- Nie pożyczaj od brata bielizny - uśmiechnęłam się wrednie.
- A od kogo mam pożyczać? Od ciebie?
- Śmiem twierdzić, że moja lepiej wygląda - wystawiłam mu język.
- W to akurat nie wątpię - skomentował Neron, wyszczerzając swoje białe zęby.
Ja tymczasem przemieniłam swą postać ponownie na smoczą, a mężczyzna bez wahania, śmiało usadowił się na moim grzbiecie. Uhh, niezbyt lubię uczucie bycia dosiadaną, ale cóż, może w locie jakoś się opanuję i go nie zrzucę. Rozłożyłam swe silne skrzydła, po czym wzbiłam się gwałtownie w powietrze, kierując się na powrót w stronę domu Nerona. Po kilku minutach szybowania między puchatymi chmurami, wylądowałam miękko przed budynkiem zamieszkanym przez braci Dominion. Chłopak zręcznie zeskoczył ze mnie, a ja stanęłam przed nim już w dziewczęcej osobie, po czym śmiało ruszyłam znanymi mi już korytarzami. Kiedy znalazłam się znów w mym pokoju, Neron oświadczył:
- Cóż, rozgość się, ja tymczasem jestem winien Ramzesowi kolację, więc nie będzie nas przez jakiś czas.
- Pewnie, miłej randki - wystawiłam mężczyźnie język na pożegnanie, a następnie rozpakowałam swoje rzeczy na miejsca.
Po zakończeniu układania moich bibelotów, co zresztą nie trwało zbyt długo, jako że zbliżał się wieczór to postanowiłam skorzystać z okazji iż nie ma chłopaków i wziąć kąpiel. Chwyciłam więc ręcznik i ruszyłam w stronę łazienki. Po pobieżnym odświeżeniu się w ciepłej wodzie - ten luksus ostatnio zdarzał się dość rzadko - usłyszałam, że bracia wrócili już z karczmy. Na dźwięk zamykanych drzwi wejściowych i kroków na schodach, wyskoczyłam z wody, szybko zawijając się w biały szlafrok. Zebrałam swoje ubrania i udałam się w kierunku mojej izby. Jednak wychodząc z łazienki, niemal od razu wpadłam na idącego w moją stronę Ramzesa.
- Ojj ... Przepraszam ... - wymruczałam szybko, zaskoczona jego widokiem i natychmiast zaczęłam nerwowo zbierać upuszczone ubrania.
- Spokojnie, nic się nie stało - uśmiechnął się sympatycznie, patrząc z rozbawieniem na mnie, po czym schylił się i podał mi mój czarny, wykrojony biustonosz. Spłonęłam rumieńcem. Jakby tego było mało, w tym momencie w korytarzu pojawił się Nero.
Chwyciłam szybkim ruchem bieliznę, po czym czmychnęłam zażenowana do pokoju. O bosz ... Uroki mieszkania z chłopakami. Ale swoją drogą, nigdy nie miałam okazji aż tak się przyjrzeć Ramzesowi. Tak z bliska ... To jest całkiem przystojny. Te mięśnie, no i oczy ... Ahh te błękitne oczy ...
Tak rozmyślając leżałam na łóżku, powoli przysypiając.
- Wieszzz ... To wiele wyjaśnia - uśmiechnęłam się niepewnie. Jednak Nero odwzajemnił uśmiech i mocno mnie przytulił.
- To jak będzie? - zapytał.
- Ale właściwie to czego ode mnie oczekujesz?
- Wystarczy mi to, że zmienisz zdanie co do powrotu do domu. To jak? Zostaniesz ze mną? - jego głos był przepełniony nadzieją, a oczy wpatrywały się w moje.
Westchnęłam. Niektórzy mawiają, że dawanie drugiej szansy, to dawanie drugiego sztyletu, ponieważ ktoś nie trafił cię nim za pierwszym razem. Ale z drugiej jednak strony ... Nie tak łatwo przebić sztyletem smoczą skórę.
- No dobrze - zgodziłam się po chwili. - Ale pod jednym warunkiem.
- Zamieniam się w słuch.
- Nie pożyczaj od brata bielizny - uśmiechnęłam się wrednie.
- A od kogo mam pożyczać? Od ciebie?
- Śmiem twierdzić, że moja lepiej wygląda - wystawiłam mu język.
- W to akurat nie wątpię - skomentował Neron, wyszczerzając swoje białe zęby.
Ja tymczasem przemieniłam swą postać ponownie na smoczą, a mężczyzna bez wahania, śmiało usadowił się na moim grzbiecie. Uhh, niezbyt lubię uczucie bycia dosiadaną, ale cóż, może w locie jakoś się opanuję i go nie zrzucę. Rozłożyłam swe silne skrzydła, po czym wzbiłam się gwałtownie w powietrze, kierując się na powrót w stronę domu Nerona. Po kilku minutach szybowania między puchatymi chmurami, wylądowałam miękko przed budynkiem zamieszkanym przez braci Dominion. Chłopak zręcznie zeskoczył ze mnie, a ja stanęłam przed nim już w dziewczęcej osobie, po czym śmiało ruszyłam znanymi mi już korytarzami. Kiedy znalazłam się znów w mym pokoju, Neron oświadczył:
- Cóż, rozgość się, ja tymczasem jestem winien Ramzesowi kolację, więc nie będzie nas przez jakiś czas.
- Pewnie, miłej randki - wystawiłam mężczyźnie język na pożegnanie, a następnie rozpakowałam swoje rzeczy na miejsca.
Po zakończeniu układania moich bibelotów, co zresztą nie trwało zbyt długo, jako że zbliżał się wieczór to postanowiłam skorzystać z okazji iż nie ma chłopaków i wziąć kąpiel. Chwyciłam więc ręcznik i ruszyłam w stronę łazienki. Po pobieżnym odświeżeniu się w ciepłej wodzie - ten luksus ostatnio zdarzał się dość rzadko - usłyszałam, że bracia wrócili już z karczmy. Na dźwięk zamykanych drzwi wejściowych i kroków na schodach, wyskoczyłam z wody, szybko zawijając się w biały szlafrok. Zebrałam swoje ubrania i udałam się w kierunku mojej izby. Jednak wychodząc z łazienki, niemal od razu wpadłam na idącego w moją stronę Ramzesa.
- Ojj ... Przepraszam ... - wymruczałam szybko, zaskoczona jego widokiem i natychmiast zaczęłam nerwowo zbierać upuszczone ubrania.
- Spokojnie, nic się nie stało - uśmiechnął się sympatycznie, patrząc z rozbawieniem na mnie, po czym schylił się i podał mi mój czarny, wykrojony biustonosz. Spłonęłam rumieńcem. Jakby tego było mało, w tym momencie w korytarzu pojawił się Nero.
Chwyciłam szybkim ruchem bieliznę, po czym czmychnęłam zażenowana do pokoju. O bosz ... Uroki mieszkania z chłopakami. Ale swoją drogą, nigdy nie miałam okazji aż tak się przyjrzeć Ramzesowi. Tak z bliska ... To jest całkiem przystojny. Te mięśnie, no i oczy ... Ahh te błękitne oczy ...
Tak rozmyślając leżałam na łóżku, powoli przysypiając.
<Nero? Ramzes?>
Od Ramzesa - CD. Ashlyn
- Ashlyn... piękne imię, idealnie do ciebie pasuje blondyneczko... -
uśmiechnąłem się miło
- Ale na pewno nie pasuje do mojej osobowości. - burknęła
Przyjrzałem się ostatni raz temu sztyletowi po czym
ostrożnie oddałem go właścicielce.
- Musisz na niego bardziej uważać, jest wart kupę forsy... -
zwróciłem jej cenną uwagę
- Nie powtórzę już tego błędu... - odparła pewnie
- Co to byli w ogóle za kolesie, co? - przechyliłem lekko
głowę w bok, patrząc na nią
- Piszesz o mnie książkę? - prychnęła
- No pomogłem ci, to chyba mam prawo o tym wiedzieć... - oparłem
się plecami o pień klona. Obserwowałem ją uważnie, przyglądałem jej się. Spodobała
mi się, w sumie było by to dziwne gdyby było inaczej. W końcu jestem
romantykiem.
- Nie prosiłam o to... dała bym sobie radę... - patrzyła na
mnie z wyższością
- Też tak myślę i właśnie to sobie najbardziej cenię w
kobietach, samodzielność. Rzadko która posiada tą cechę... - pochwaliłem ją
Kobieta była zdziwiona moim dopowiedzeniem. Na pewno
spodziewała się innej odpowiedzi która zawsze mocno frustruje płeć piękną...
- Może zechciała byś się napić ze mną jakiegoś drinka czy
coś? - zaproponowałem
- Taa, żebyś mnie najpierw upił, a potem wykorzystał... już
ja was znam... - przewróciła oczami
- Wcale do tego nie dążę ku twojemu wielkiemu rozczarowaniu
ale jeżeli chcesz to nie mam nic przeciwko... - wyszczerzyłem się
- Nie próbuj się wymigiwać i tak już jesteś w pułapce...
- Chcę cię poznać a jeżeli się nie zgadzasz to wystarczy mi
twoje niewerbalne towarzystwo... - wzruszyłem ramionami
Ashlyn?
Od Nerona - CD. Keiry
- Nie wiedziałem że umiesz również posługiwać się magią
natury! wrzasnąłem zdziwiony
- W końcu jestem czarodziejką... odparła uradowana, poprawiając
swoją krwisto- czerwoną długą szatę. Spojrzałem na nią z ukosa, nagle obok
mojej nogi trzasnął bicz.
- Chyba nie zamierzasz mnie tym zlać... zaśmiałem się
- A jeśli tak?uśmiechnęła się dziko
- No chyba że w łóżku. . wyszczerzyłem się
Tym razem bicz trzasnął centymetr od mojego krocza.
- Uważaj sobie ze słowami! warknęła
- Jak zawsze, wszyscy faceci tacy sami... chcą tego samego... szkoda słów... burknęła zła
- Ja i tak wiem że kobiety też chcą tego samego ale to
ukrywacie, chcecie pokazać jakie to jesteście święte, skromne, trudne do
zdobycia... przewróciłem oczami
- Nie jestem dziwką. . prychnęła
- A czy ktoś tak mówi? zmrużyłem oczy
- Pokażesz jakieś swoje ciekawe umiejętności w końcu?
spiorunowała mnie wzrokiem
- Co tak agresywnie?Masz okres czy co?Nie posiadam żadnych
ciekawych umiejętności, mam podobne do twoich... już ci mówiłem... władam tylko żywiołem ognia. . westchnąłem łagodnie
<Keira?>
Od Nerona - CD. Sygny
Wpatrywałem się bezradnie w niebo, błądząc po nim wzrokiem w
poszukiwaniu Sygny. Niestety na próżno. Po chwili za mną pojawił się Ramzes, położył
współczująco dłoń na moim ramieniu i tylko pokręcił głową. Mój wzrok powędrował
w jego stronę, wpatrzony byłem chwilę w jego profil po czym wpadła mi do głowy
niezła myśl.
- Braciszku, wyświadcz mi przysługę i zmień się w smoka!
wrzasnąłem pełen zapału
- Yyy po co? wydukał nie ogarniając o co mi chodzi
- Polecisz ze mną do Sygny, wiem że umiesz ją odszukać. .
- Oszalałeś? ! Ja nie chcę wplątywać się w wasze kłótnie. . burknął zły
- Tylko mnie tam podwieź... przewróciłem oczami
- Dobra, ale coś za coś. . odparł dumnie wypinając klatę do przodu
- Stawiam kufel najdroższego piwa i wieprzowinkę z sosem. . spojrzałem na niego chytrze
- Stoi. . trącił mnie ramieniem z szerokim uśmiechem
Wyszliśmy poza mury miasta. Ramzes przemienił się w
cytrynowego smoka a ja wsiadłem mu na łeb, trzymając się jego ostrych rogów. Nie
minęło długo a już po chwili znajdowaliśmy sie na terenie Smoczego Pola. Podrzucił
mnie dokładnie pod wejście do jaskini Sygny a sam poleciał czekać na śnieżnej
górze niedaleko lasu. Podszedłem ostrożnie do wylotu jamy, poczułem lekki
powiew powietrza z nozdrzy smoczycy. W mojej dłoni powstał mały płomień ognia
by oświetlić mi drogę. W kącie zobaczyłem smoka. Podszedłem do niej, delikatnie
głaskając jej truskawkową, łuskowatą skórę. Wtedy otwarła jedno ze ślepi, automatycznie
odskoczyłem na bezpieczną odległość. Zerwała się na równe nogi, prychnęła a z
jej nozdrzy wyleciał szary dym.
- Uspokój się. . wrzasnąłem spanikowany, ukazując postawę
uległego
Smoczyca dalej przybierała agresywną postawę, szczerząc
ostre, mleczne kły.
- No i co? Zabijesz mnie? Jeżeli ci to polepszy humor to
zrób to!prychnąłem
Nagle z jej paszczy buchnął na mnie strumień złotego ognia. Natychmiastowo
odskoczyłem w bok, lądując płasko na ziemi, ochraniając głowę rękami.
- Nie mówiłem serio! krzyknąłem
Usłyszałem tylko głośny śmiech ze strony kobiety. Obróciłem
się, wstając z ziemi i otrzepując się. Była już w normalniej postaci.
- Hahaha, ale to było śmieszne. . nienawidzę takich żartów.
. burknąłem ironicznie
- Żartów? Chcę się trochę pobawić z moją ofiarą przed
konsumpcją. . uśmiechnęła się złośliwie,
oblizując swoje różowiutkie usta
- Zbytnio się nie najesz... nie mam
zbyt dużo tłuszczu jak zauważyłaś. . westchnąłem
- Nasycisz poczucie mojej zemsty, moją psychikę a to mi w
zupełności wystarczy. . mruknęła
zastraszająco
- Daruj sobie. . prychnąłem
- Rycerzyk boi się śmierci? Gdzie masz swój honor, hę? ciskała sarkazmem
- Nic złego nie zrobiłem. . warknąłem, moje oczy zapłonęły błękitem
- Ta, jasne. . a zabijanie niewinnych smoków też jest niczym?
Łamanie danej mi przysięgi również? ? warknęła
- Czemu mi nie wierzysz? Opowiedziałem ci już poprawną
wersję. . jęknąłem
- Straciłam do ciebie zaufanie. .
- Chodź za mną, pokażę ci jeden z dowodów... złapałem ją nie pytając o zgodę za rękę i
pociągnąłem za sobą wychodząc przed jaskinię. Rozglądnąłem się uważnie, poszukując
mojego brata w pobliżu jednak nieudolnie. Kobieta wyrwała swoją dłoń z mojego uścisku, zakładając
ręce na krzyż.
- No i co to ma być? burknęła z kamienną twarzą
- Cholera, gdzie on jest. . wymamrotałem pod nosem, stając nad niewielką
przepaścią
Nagle usłyszałem znowu śmiech Sygny, tym razem głośniejszy i
wyraźniejszy.
- Co ci? obróciłem się w jej stronę z uniesioną brwią
- Lepiej zobacz swój tył! padła na ziemię ze śmiechu, obejrzałem
się do tyłu a tam jedna wielka dziura odsłaniająca bieliznę i to jeszcze w
serduszka!
- To nie moje! ryknąłem zmieszany
~Super, znowu pomyliłem bieliznę...
- A kogo? Twojego brata? zachichotała
- Moje!Celny strzał blondyno... centralnie przed moim nosem zjawił się
cytrynowy smok
Dziewczynie kompletnie z twarzy zniknął uśmiech. Wpatrzona
była w Ramzesa jak w obrazek. Zapewne pierwszy raz zobaczyła go w takiej
postaci. Uchyliła tylko lekko usta i wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia.
- Panno Cuttlefish. Teraz masz jeden z niepodważalnych
dowodów tego dlaczego mu zaufałem i powiedziałem o tobie. . co więcej przecież
jego bym nie zabił chociaż jest smokiem co nie? Tamta akcja którą zlecił mi
król była na smoka który aż prosił się o śmierć ze starości, sam Ramzes go
znalazł. . uśmiechnąłem się triumfująco
Staliśmy tak przez chwilę w milczeniu. Kobieta zastanawiała
się z niewyraźną miną co mi odpowiedzieć albo raczej wymyślić coś na swoją
obronę.
- Dobra, ja lecę się nażreć... Ramzes złożył mi raport po czym poleciał w
stronę miasta
Podszedłem nieco do kobiety, patrząc jej w oczy, próbowała
uniknąć mego wzroku.
- Ja nie chciałem żeby tak wyszło, po prostu źle się
zrozumieliśmy. . Dobrze wiesz że nie zamierzałem cię krzywdzić... odparłem poważnie ze zmarszczonymi brwiami
<Sygna? >
Od Anthony'ego - CD. Sygny
Słyszałem krzyki oraz nagłe milknięcia. Niepokoiłem się o dziewczynę, która to ciągle mi pomagała. Co właściwie się tam działo? Może potrzebowała pomocy, złodziejka jak sądziłem, nie mogła mieć dobrych zamiarów. Na takich trzeba uważać. Nigdy nie wiadomo co im po głowie chodzi, a w ostatecznych sytuacjach nie bronią się od ugodzenia kogoś sztyletem. Jednak jak dla mnie, kobiety potrafią się pohamować w wielu kwestiach, to i zabijanie inaczej na nie wpływa. Nic o tym jednak nie wiem, nikogo nie pozbawiłem życia. Teoretycznie nie zamierzam, choć kto wie jak to wyjdzie w przyszłości i praktyce. Dźwignąłem się więc i poczłapałem do okna, zgięty z poduszką przy brzuchu. Pomagała mi. Przyciskając ją nieco, mogłem iść tak pochylony w przód, bo o wyprostowaniu się – mogłem jedynie pomarzyć. To przynosiło za duży ból. W jednym dniu wstałem dwa razy i znów podchodziłem do okna. Nie miałem w zamiarze przewrócenia się, więc ostrożnie stawiałem kroki, jakby pode mną znajdowały się odłamki szkła, a ja omijałbym je w obawie natrafienia na jakiś. Kiedy tylko dotarłem do okna, nikogo już tam nie było. Fakt zdziwiłem się, bowiem przecież miały być tam obie kobiety. Dostrzegłem jedynie pomachujący i dosyć niespokojny ogon. Octavo właśnie tam stał, ale ja nie mogłem nic zrobić, nie dałbym rady tam jeszcze zejść. Prędzej umarłbym na schodach, czy coś podobnego. Wtem z hukiem otworzyły się drzwi komnaty. Obróciłem się wystraszony w ich stronę przypłacając to lekkim skurczem mięśni. W ramię wrót stał strażnik nocny, w jednej ręce trzymał za koszulkę czarnowłosą, w drugiej zaś nieznajomą. Nie miałem pojęcia kim była, choć przypuszczałem, że to owa złodziejka mojego przyjaciela. Dały się złapać w bójce, czy może wprowadzono jakąś godzinę policyjną, o której nie wiedziałem? Strażnik w mundurze nie wyglądał na zadowolonego, jednak nie wiedziałem co właściwie tu z nimi robił. Jego obowiązkiem było raczej zabranie ich i postawienie przed sądem, a kiedy wydałoby się kim jest nieznajoma, trafiłaby na stryczek. Moja wybawicielka prawdopodobnie zostałaby pouczona przez walkę nocną, a ja byłbym jeszcze bardziej dozgonnie wdzięczny niżeli byłem już do tego momentu. Wtem mudnurowy odezwał się chrypliwym i głośnym tonem potrząsając obiema kobietami.
- Kim są te dwie dla pana? Na dole stał nieprzywiązany ogier, co ten cyrk ma znaczyć?!
Któraś z nich musiała o mnie wspomnieć, może przypadkiem, a może celowo. Chciał więc prawdopodobnie sprawdzić źródło w postaci mnie. Musiałem więc coś wykombinować. Dostałem drugą szansę. Owszem, przez tą białowłosą szachrajkę ledwo uszedłem z życiem, aczkolwiek nie chciałem, by druga kobieta dostała naganę od sądu. Nie lubię śmierci, przez co nie miałem ochoty wydawać nieznajomej, Octavo musiał przecież być zdrowy. To dzielny koń, a skoro ta wróciła z nim, aż tutaj, to pewnie dał jej w kość. Zmyśliłem więc na poczekaniu historyjkę. Głupi miałem nadzieję, że białowłosa mi się za to jakoś odwdzięczy. Gdyby była mężczyzną, nie pomógłbym jej pewnie. Niestety, płeć piękna do mnie przemawia podświadomie. Wystawiając otwartą dłoń w geście chwili, do strażnika, doczłapałem do łóżka i siadając na nim. Owszem, grałem na zwłokę.
- Widzi pan, trochę się poobijałem ostatnio. Oczywiście widział mnie medyk, ale sęk w tym, że obie panie są moimi siostrami. I widzi pan, ta czarnowłosa ślicznotka jest starsza, więc stwierdziła, że pomoże swojemu kochanemu bratu przy jego wierzchowcu. Niemniej jednak, druga panienka pomyślała, że też powinna się na coś przydać i w dodatku nie pomogła mi zmienić opatrunków, więc chciała inaczej się wykazać. – mówiłem gestykulując dłońmi – Tak więc prawdopodobnie pokłóciły się. Obie są bardzo zawzięte. Wie pan jak to jest z kobietkami, tym bardziej kiedy to młodsze siostry. – uśmiechnąłem się szeroko, ukazując zęby.
Oczywiście, że było to lekkomyślne, ale z twarzy mundurowy na bardzo inteligentnego człowieka nie wyglądał. Po kilku wymienionych zdaniach komendant opuścił pokój, a ja ponownie wyszczerzyłem się do obu kobiet. Cóż, w końcu wygrałem.
Sygna, Daphne?
Subskrybuj:
Posty (Atom)