To była moja trzecia i ostatnia tego dnia pacjentka.
Dochodziła trzecia po południu i byłem już na prawdę głodny,
i zmęczony. To zadziwiające, jak zwykłe opatrywanie ran i pocieszanie ludzi,
może być wyczerpujące. Oczekują, że będę cały czas w dobrym humorze. Że zawsze
będę w stanie powiedzieć coś, co doda im otuchy. Prawdą jest, że w niektórych
przypadkach nie potrzeba wiele. Zwykłe “nie powinno zostać blizny” jest warte
więcej niż najbogatsze obietnice. A jednak ludzie potrafili być czasem naprawdę
irytujący w swoich zachowaniach.
Przez kotarę zrobioną z oprawionej skóry czarnej Sleipniry,
do przedsionka mojego domu weszła kobieta z co najmniej pięcioletnią córką na
ramionach.
Dziewczynka - drobna z blond włosami związanymi w trzech
różnych miejscach, kompletnie nie zwróciła na mnie uwagi, jednak jej matka od
razu wbiła we mnie spanikowany wzrok.
- O co chodzi? -
spytałem. Ciężko było stwierdzić, której z nich coś dolegało. Dziewczyna
zachowywała się zupełnie normalnie, jednak matce coraz trudniej było
powstrzymywać łzy.
- Bawiła się w
ogrodzie. Mówiłam jej, żeby uważała, co najmniej pięć razy. Odwróciłam się tylko
na chwilę, bo nasz pies… A kiedy znów spojrzałam po jej nodze pełzło to…
Zaczęła płakać. - tłumaczyła, a ja bardzo starałem się zrozumieć, o jakim robaku
mówi. Nie mogła to być przecież zwykła mrówka, skoro kobieta była aż tak
przerażona. W grę wchodziło coś bardzo jadowitego. - Mówi, że czuje się dobrze…
Ale… Ale…
- Spokojnie -
uśmiechnąłem się do kobiety, próbując ją nieco uspokoić. Panika w niczym nie
pomaga. Nigdy. Poza tym, nie chciałbym, żeby zaczęła płakać. Nie ma nic
gorszego, niż płacząca kobieta. - Zaraz zajmę się pani córką. Mogę…? -
wyciągnąłem ręce, by przejąć dziecko. Była lekka, jak na jej wiek… Ale przecież
nie po to tu są…
Posadziłem dziewczynkę na stole, który służył mi do małych
operacji, nastawiania kości… i badania małych pacjentów. Jeszcze rano tego dnia
siedział na nim młody chłopak ze złamaną nogą… Nie miałem pojęcia jak to
zrobił, ale złamana kość przebiła mu skórę. Straszny widok… Ale ból musiał być
jeszcze gorszy.
Pobieżnie przyjrzałem się twarzy dziewczynki, jej ramionom i
nóżkom. Nie zauważyłem nic nadzwyczajnego. Żadnych zmian skórnych, żadnych
śladów ukąszeń… Dziewczynka wyglądała zdrowo.
- Powiesz mi, jak
masz na imię? - spytałem sprawdzając szyję dziewczynki.
- Missa - odparła
zaraz, lecz wzrok wbity miała w ścianę za mną. - Znam ten domek na drzewie. Ale
mama nie pozwala mi się tam bawić bo mówi, że jest tam niebezpiecznie. To nie
fair, bo inne dzieci mogą się tam bawić, tylko nie ja.
Odwróciłem się. Za moimi plecami wisiał rysunek starego
domku, w którym bawiłem się jeszcze z rodzeństwem. Sam rysunek nie był zbyt
dokładny, bo dawno tego miejsca nie widziałem. Pozostały jedynie zamglone
wspomnienia dziesięciolatka, który próbuje nie wpuścić młodszego rodzeństwa na
drabinkę. Już wtedy ten domek był niebezpieczny. Aż strach pomyśleć, jak
wyglądał po latach.
Kątem oka zerknąłem na kobietę stojącą w rogu pomieszczenia.
Przyglądała się nam i drżącą ręką wycierała twarz z łez.
- Jeżeli twoja mama
tak mówi, to pewnie ma rację - zwróciłem się znów do dziewczynki. Wciąż nie
mogłem dojść, co ją ukąsiło… i gdzie. - A teraz, czy możesz mi powiedzieć, w
jakim miejscu ugryzło cię to… coś?
- To nie było coś.
To był mały wężyk. Bardzo ładny. Chciałam, żeby się ze mną zaprzyjaźnił, ale on
chyba nie… - wyznała ze smutkiem.
“A więc wąż”, pomyślałem. “Cudownie”. W samym Królestwie
Tierra’y żyło blisko ponad pięć tysięcy węży z czego dwa tysiące jadowitych… To
mógł być każdy z nich.
- No dobrze, a co z
ugryzieniem? - powiedziałem już lekko zrezygnowany. Szansa, że skomponuje
odpowiednią mieszankę roślin, aby zwalczyć jad, malała z każdym gatunkiem,
który sobie przypomniałem.
- Tu - dziewczynka
wskazała na swój lewy bok.
“Z drugiej strony...nic ją nie boli… nie czuje się słabo…”.
Uniosłem skrawek jej koszulki, i moim oczom ukazały się dwie głębokie rany.
Były czerwone, a wokół nich zaczęła już zbierać się ropa. Cała skóra naokoło
ukąszeń posiniała.
Musiałem bardzo się postarać, żeby zachować pogodny wyraz
twarzy, w końcu matka dziewczynki wciąż na mnie patrzyła. Ale to był najgorszy
z możliwych scenariuszy. Wdało się zakażenie… A tkanka naokoło ran zaczęła
obumierać. Gdybym czekał jeszcze chwilę… Albo gdyby one przyszły odrobinę później…
Mogłoby być już za późno.
Z ogromnym wysiłkiem uśmiechnąłem się do dziecka. Zacząłem
krążyć po pokoju szukając czegoś, czym oczyszczę ranę.
- Pamiętasz, jak
wyglądał tamten…?
- Był na prawdę
śliczny. Niebieski. Jeszcze nigdy nie widziałam niebieskiego węża. Zwykle są
zielone albo brązowe. Ale ten był cały czarny i miał niebieską głowę.
Wąż z niebieską głową? Przecież one prawie wyginęły. W całym
królestwie nie mogło ich być więcej niż… sto osobników. Jak małe było
prawdopodobieństwo, że jeden z nich znajdzie się w ogródku jakiejś rodziny?
Próbowałem zachowywać się spokojnie, wyszukując na półkach
kolejne zioła. Musiałem być spokojny, bo najmniejszy błąd w lekarstwie mógłby
kosztować tą dziewczynkę życie. To było straszne uczucie - wiedzieć, że
wszystko jest tylko w moich rękach, a jeśli zawiodę…
Użyłem rozcieńczonego roztworu Niebiańskiej Wody z
okolicznych Jeziorek Życia. Normalnie używałem jej do przyśpieszenia gojenia
się ran, ale w tej chwili gotów byłem użyć wszystkiego, żeby tylko pomóc. W
niewielkiej mieseczce postawionej nad ogniem zacząłem mieszać kolejne
składniki. W myślach modliłem się, by zadziałały.
Kiedy wywar zaczął wrzeć, przelałem go do kubka i podałem
dziewczynce.
- Wypij to -
nakazałem, jednocześnie schylając się, by przyglądać się ranie. Cała ropa
zniknęła, pozostały więc tylko dwie czerwone dziurki wydające się o wiele zbyt
głębokie, jak na ukąszenie węża, otoczone dużą plamą sinej skóry. - Następnym
razem, nie baw się z wężami. - powiedziałem starając się rozluźnić. “O ile
będzie następny raz” podszeptywał umysł.
Poczekałem kilka minut, aż pacjentka skończy pić napar z
ziół i aż ten zacznie działać. Jednak nic się nie wydarzyło. Mogło to znaczyć,
że albo lek zadziałał, albo nie i tylko nie wyrządził większych szkód. Nie
wiedziałem, co jeszcze mógłbym zrobić. Przeczyściłem jeszcze raz ranę,
opatrzyłem, by znów nie wdało się zakażenie i postawiłem z powrotem na ziemi.
- Czy zawsze
chodzisz boso? - spytała dziewczynka, patrząc na moje nogi.
Faktycznie, lubiłem czuć podłoże, po którym chodziłem. Każdą
gałązkę, liść. Czuć wibracje przenoszące się po ziemi. Gorąc rozgrzanego
słońcem kamienia lub przyjemny chłód mokrych od rosy korzeni. W mieście wszyscy
przejmują się tym, co pomyślą lub powiedzą o nich inni. W lesie jest inaczej.
Wszyscy jesteśmy sobie równi. Wszyscy jesteśmy tak samo mali i nieistotni w
obliczu ogromu natury. Ludzie w mieście znieczulają się, nie chcą czuć i
widzieć wielu rzeczy, więc wszystko to, co odczuwałem w moim nowym, prawdziwym
domu do nich nie docierało. Tylko jak miałbym wytłumaczyć to temu dziecku? Jak
miałbym wytłumaczyć to komukolwiek?
- Tak. - odparłem,
ale widząc małe iskierki podekscytowania w oczach dziewczynki, postanowiłem
jakoś rozwinąć tę myśl - Widzisz, jestem dorosły. A dorośli mogą robić co tylko
zechcą. A ja chcę chodzić boso.
- Czyli ja też będę
mogła nie nosić tych głupich butów? - ucieszyła się. Wątpiłem, by kiedykolwiek
miało to nastąpić. Wychowa się w mieście. Przywyknie do życia w nim i zacznie
bać się tego, co kryje się w ciemnych lasach Królestwa.
- Jeśli zechcesz.
Popatrzyłem na matkę dziewczynki. Wyglądała już trochę
lepiej niż kiedy do mnie przyszła, jednak wciąż była bardzo niespokojna. Jakby
bała się przebywać w moim domu.
I nagle moja mała pacjentka wydała z siebie przerażająco
głośny pisk. Próbowałem zrozumieć co się dzieje. Spojrzałem na dziewczynkę, i w
miejsce w które patrzyła, chowając się za nogą matki. W drzwiach domu stał
ogromny, szaro-brązowy wilk o dwukolorowych oczach. Przyglądał się mi, a
następnie zwrócił wielki pysk w stronę moich gości.
Czy to już pora na obiad?, usłyszałem lekko skrzeczący głos
w mojej głowie. Zignorowałem go.
- Nie musisz się bać
Saby. Jest nieszkodliwa.
Ja nieszkodliwa? Powiedz to tej rodzinie królików, którą
zjadłam na śniadanie.
- Ale to przecież
wilk! One porywają małe niegrzeczne dzieci, i je jedzą! Przepraszam panie
wilku! Już nie będę...Obiecuję… Będę grzeczna...
Panie wilku? Ta mała serio prosi się, żeby odgryźć jej ucho.
- Spokojnie. Nikt
nikogo nie zje - próbowałem załagodzić sytuację. Starałem się jak najlepiej
uspokoić i dziewczynkę i jej matkę, ale bardzo trudno było zachować powagę
słysząc w głowie piosenkę o złym wilku śpiewaną przez Sabę. - Saba jest moją
przyjaciółką. Na prawdę, nikogo tutaj nie zje. Możesz do niej podejść i się
pobawić. Uwielbia, kiedy ktoś ją goni. - Nie wiedziałem, czy to podziała, ale w
końcu dziewczynka niepewnie podeszła do wilczycy.
Czy ja ci wyglądam na niańkę? Przyszłam tu na obiad!,
protestowała Saba, ale i tak dała się pogłaskać dziewczynce.
Mając choć chwilę względnego spokoju, po raz pierwszy
przyjrzałem się matce dziewczynki. Wyglądała o wiele młodziej, niż mi się
początkowo wydawało. Bardzo jasne blond włosy miała niezdarnie upięte, choć i tak
wpadały jej co chwila do dużych błękitnych oczu. Z prawie białą cerą wyglądała
wręcz nierealnie, nawet z brudnymi od ziemi, trzęsącymi się dłońmi.
- Może pobawisz się
z Sabą na zewnątrz, a ja w tym czasie zaopiekuję się twoją mamą? - zwróciłem
się do dziewczynki, która zaraz odwróciła się w naszą stronę i popatrzyła na
kobietę.
- Siostrą. Jesteśmy
siostrami - oznajmiła mi blondynka już o wiele spokojniejszym głosem.
- Nie wiedziałam, że
potrzebujesz pomocy lekarza - odezwała się dziewczynka, a ja usłyszałem w głowie
cichy chichot Saby.
- Była bardzo
zdenerwowana, kiedy tu przyszłyście - zacząłem tłumaczyć, choć widziałem, jak
wilczyca trzęsie głową. Normalnie można by uznać, że po prostu strząsa coś z
futra… Ale słysząc jednocześnie, jak zanosi się śmiechem… Nie było wątpliwości,
że zna mnie lepiej niż nie jeden człowiek. - Pobaw się, a ja postaram się jakoś
ją uspokoić, okej?
Dziewczynka wzruszyła ramionami i wyszła z domku. Wilczyca
podążyła tuż za nią, jednak w głowie słyszałem jej kąśliwy głos. Przyszłam po
żarcie, a nie opiekować się głupim ludzkim szczeniakiem.
Kiedy wyszli, sięgnąłem po rękę dziewczyny i pociągnąłem ją
w głąb domu, przez kolejne pokoje, aż dotarliśmy do głównego, największego
pomieszczenia. Stało tam drewniane biurko zasypane różnego rodzaju ziołami i
przyborami do rysowania. Naokoło walało się pełno dzienników i książek.
Niektóre z moimi rysunkami, niektóre z opisami ziół, a jeszcze inne opisywały
ludzką anatomię. W centrum stało duże łóżko zasypane kocami i różnej wielkości
futrami. Nigdy nie potrafiłem zachować porządku i to w tym pokoju najbardziej
było to widać.
- A więc wyglądam na
spiętą? - zaczęła nieśmiało dziewczyna. Nie zwracała uwagi na pokój. Nieśmiało
przyglądała się kolejnym częściom mojej twarzy, a gdy spostrzegła się, że to
widzę, jej twarz nabrała trochę bardziej czerwonego koloru.
- Zaraz jakoś temu
zaradzimy. - odpowiedziałem uśmiechając się. Odwzajemniła ten gest i prawie od
razu spuściła wzrok. Chyba sama nie zdawała sobie sprawy, że staje na palcach
starając się trochę do mnie zbliżyć. Była o wiele niższa ode mnie, więc mimo
wszystko musiałem się schylić by ją pocałować. Niepewnie zarzuciła mi ręce na
szyje, przyciągając mnie bliżej. Kładąc ręce na biodrach dziewczyny,
przesunąłem usta bardziej w bok składając pocałunki na jej szczęce, szyi,
ramionach. Wciąż niespokojnie kręciła się w moich objęciach oddychając głośno.
Widziałem, jak unoszą się wszystkie włoski na jej ciele, choć dzień był ciepły
i parny.
- Nie powinnam… Nie
powinno mnie tu być… Moi rodzice… - wyszeptała mi do ucha, choć ledwo mogła
skleić jakieś sensowne zdanie. Odsunąłem się na tyle, by móc spojrzeć
dziewczynie w oczy. Dłonie trzymała na mojej szyi, czubkami palców gładząc
skórę na karku. Pod tym delikatnym dotykiem, całe moje ciało przeszył dreszcz.
- Ile masz lat? -
spytałem. Nie żeby mnie to specjalnie obchodziło, nie znałem nawet jej imienia.
- Osiemnaście.
Prawie dziewiętnaście.
- Więc -
uśmiechnąłem się, wciąż patrząc w te niesamowicie błękitne oczy. - Jesteś
prawie dorosła. Możesz sama o sobie decydować.
Nie czekając na odpowiedź, znów wpiłem się w jej usta. Z
zewnątrz docierały do nas śmiechy jej młodszej siostry, ale kompletnie nie
zwracaliśmy już na to uwagi.