Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

8 sierpnia 2015

Od Kiary

Był piękny dzień. Siedziałam przy otwartym oknie i czytałam spokojnie książkę. Promienie słońca przebijały się przez liście drzew, a następnie wpadały do mojego pokoju. Dzięki czemu pokój był jeszcze bardziej przytulny i aż chciało się czytać. W wolnym czasie, nie tylko uwielbiałam jeździć konna, ale i też czytać książki. Dla niektórych to było dość dziwne i jednocześnie głupie zajęcie, ale ja to naprawdę ubóstwiałam. Wsłuchiwałam się w śpiew ptaków i uśmiechałam się pod nosem. Jednak szybko płynący czas, szybko mi przypomniał o moich obowiązkach! Ostatnio obrabowałam dużo bogatych i miałam dużo pieniędzy. Nadszedł czas, by dać też dużą część biednym, co bardzo często robiłam… Cieszyło mnie pomaganie takim ludziom. Gdy patrzyłam w ich oczy i widziałam maleńki promyk nadziei w ich oczach, dawało mi to satysfakcję i pchało do moich dalszych działań. Nie wiele ludzi pomagało biednym, co mnie zasmuciło. To też byli ludzie, którzy chcieli coś osiągnąć w swoim życiu. Którzy chcieli osiągnąć coś wielkiego… Jednak los ciągle plącze nam nogi i niektórzy nie potrafili się już podnieść po upadku, by dalej iść... Przebrałam się w swój zielony strój rozbójniczki, po czym osiodłałam konia, wzięłam cztery worki złota i ruszyłam do dzielnicy biedaków. Nie jechałam tam jakoś specjalnie długo. A przynajmniej mi się tak wydawało. Gdy zaczęłam powoli wkraczać na tereny biedaków, domy zaczęły się robić brzydkie, rozwalone, opuszczone bądź groziły zawaleniem. Był to dla mnie przerażający widok, lecz wiedziałam, że mała część osób dzięki moim pomocom polepszyła swoje życie. Stanęłam i czekałam, aż biedacy wyjdą z ukrycia… znali mnie, ale za każdym razem musieli się upewnić, że to naprawdę ja. W końcu po jakiś piętnastu minutach zaczęli wychodzić i się do mnie zbliżać. Podeszła do mnie pierwsza młoda dziewczyna z czarnymi włosami i zielonymi oczami. Znałam ja bardzo dobrze. Była to osiemnastolatka Suzan. Chciała zostać weterynarzem, ale była zbyt biedna pójść się uczyć mimo, że miała ogromny potencjał. Nawet się lubiłyśmy i trochę się zaprzyjaźniłyśmy i czasami ze sobą rozmawiałyśmy. Często Suzan ostrzegała mnie o różnych niebezpieczeństwach, które mogły mi grozić, za co byłam jej bardzo wdzięczna. Podałyśmy sobie ręce na przywitanie, po czym Suzan się odezwała:
- Witaj! Dawno się nie widziałyśmy. – powiedziała żartobliwie.
- Część Suzan! Jak się masz? – zapytałam z grzeczności.
- Nie za dobrze, ale dzięki twojej pomocy powoli się podnosimy. – powiedziała lekko się uśmiechając.
- Nie przesadzaj! Robię to, bo lubię wam pomagać i tyle! – powiedziałam zsiadając z konia.
- Widzę, że ostatnio dobrze ci się wiedzie… - powiedziała lekko smutnym głosem.
- Nie zbyt Suzan. Ten cały łup, który tu widzisz jest dla was i tylko dla was! – powiedziałam patrząc jej w oczy lecz zaraz odwróciłam głowę.
- Naprawdę?! – spytała lekko nie dowierzając, a jej oczy nieco zabłysły.
- Naprawdę Suzan! To wszystko jest dla was. Ja wzięłam tylko małą część. – powiedziałam dając jej do rąk ostatni worek pełen złota.
- Cieszę się, że nam pomagasz. – powiedziała podając worek złota swojemu wujowi.
Wsiadłam na konia i nagle poczułam coś dziwnego! Poczułam lekkie zagrożenie… Poczułam jakby ktoś mnie obserwował! Pierwszy raz coś takiego doświadczyłam, ale kto ma powód by to robić? – pomyślałam sobie. Czyżbym o kimś lub o czymś nie wiedziała? A może ktoś wie kim tak naprawdę jestem? Hm… A co jeśli ktoś na mnie zastawił pułapkę? Nie… To nie możliwe! Jestem zbyt ostrożna! Coś jest nie tak… Czuję to! Wyczuwam to w powietrzu. Mój żywioł dawał mi jasno do zrozumienia, że coś jest nie tak. Nagle Suzan się do mnie odezwała, gdy ja siedziałam już na koniu:
- Masz teraz sporą konkurencję! – powiedziała nagle do mnie.
- Co masz na myśli? – spytałam z dość dużą ciekawością patrząc na nią zdziwionymi oczami.
- Ostatnio dużo nowych się sprowadziło…Zwłaszcza taki jeden morderca. – powiedziała tak cicho, że ledwie ja usłyszałam.
- W Tierra'rze jest zabójca? – zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak! I podobno jest tak dobry, że większość… no… - trudno było jej dokończyć zdanie.
- Co większość? – zapytałam.
- No… Niektórzy myślą, że jest lepszy od Ciebie! – powiedziała odwracając wzrok.
- Ode mnie?! Chyba żartujesz?! Wiesz, że znam różne sztuki walki, bo najlepsi mistrzowie mnie uczyli! Po za tym umiem władać mieczem, strzelać z łuku i wałczyć innymi brońmy! Jestem najlepszą wojowniczką w tym królestwie! – powiedziałam próbując ją jakby przekonać, że się myli.
- Wiesz, że jestem po twojej stronie… ale on jest naprawdę dobry. – powiedziała nadal unikając mojego wzroku.
Westchnęłam lekko zamakając na chwilę oczy i ostatni raz się do niej odezwałam:
- Nieważne! Wykorzystajcie dobrze te pieniądze. Ja muszę już jechać. – powiedziałam, po czym zawróciłam konia i pojechałam do domu uważając, żeby nikt mnie nie zobaczył. Byłam wściekła! Nie dość, że ostatnio strażnicy dali mi w kość i zostałam poważnie ranna, to jeszcze jakiś palant podważa moja reputacje! Na dodatek wciąż byłam słaba i zmęczona po ostatnim napadzie. Straciłam w tedy tak dużo krwi, że do tej pory ledwie stałam na nogach… Nie mogłam wychodzić w takim stanie. Na dodatek z tą rana mnie poszłam do medyka i wdało się lekkie zakażenie. Mimo wszystko nie spieszyło się mi do lekarza. Chciałam się tylko położyć i odpocząć. Powoli weszłam do domu i zamknęłam drzwi. Jednak nie sądziłam, że ten cały morderca, który „ niby” jest ode mnie lepszy, zobaczy gdzie mieszkam… gdy weszłam do domu i wprowadziłam konia do stajni nagle ktoś za moimi plecami się odezwał:
- Nie jesteś zbyt uważna, gdy jesteś zmęczona… - powiedział ktoś za mną.
Odwróciłam się gwałtownie celując z luku strzałą w osobę, która odkryła moją kryjówkę! Gdy się odwróciłam moim oczom ukazał się wysoki mężczyzna w ciuchach, które zasłaniały doskonale jego ciało, jak i chroniło go przed groźnymi atakami. Opierał się plecami o ścianę z lewą nogą podpartą na ścianie, a ręce miał skrzyżowane na klatce piersiowej. Patrzył na mnie, a kiedy zobaczył, że celuję do niego z łuku, lekko uniósł dłonie do góry i powiedział:
- Spokojnie! Nie przyszedłem tu, by walczyć! – powiedział nadal opierając się o ścianę.
- Więc czego tu szukasz?! – warknęłam podnosząc ton głosu, tak by tym samym go ostrzec, że nie zawaham się strzelić ze swojego łuku. A niech to! – pomyślałam. Nie dość, że jestem słaba i wdało mi się zakażenie, to jeszcze zostałam odkryta! Nawet jeśli by ze mną walczył to i tak nie pociągnę długo… Znam swoje możliwości. Co robić? Czyżby to był mój koniec?!

< William Christopher Arcady? >

Od Itachiego - CD. Cassie

Spodziewałem się takiej reakcji po Cassie. Uśmiechnąłem się pod nosem i popatrzyłem, jak ze wściekłością odjeżdża. Przyznam, że była urocza, gdy się złościła. Jej koń przyspieszył gwałtownie i zniknął za krzakami i drzewami. Uśmiechnąłem się pod nosem i wsiadłem na konia. Już miałem odjeżdżać, gdy nagle sobie przypomniałem, że tam gdzie pojechała Cassie jest bardzo, ale to bardzo głębokie urwisko! Pewnie o nim zapomni, gdy się tak zezłościła na mnie. Szybko zawróciłem konia i popędziłem go w kierunku niebezpiecznego urwiska. Killer biegł najszybciej, jak tylko mógł. Po chwili byłem na miejscu. Było tak, jak podejrzewałem! Cassie ostatkiem sił trzymała się uzdy swojego konia, a ten próbował ją wyciągnąć. Szybko zeskoczyłem z konia i podałem rękę zdziwionej i jednocześnie zażenowanej tą sytuacją Cassie. Z początku górowała jej duma, że sama sobie poradzi, lecz po chwili, jednak złapała moją rękę. Wciągnąłem ją na górę przy pomocy jej konia. Gdy ta znalazła się już na ziemi ciężko oddychała. Nie dziwiło mnie to... Takie nagłe zetknięcie się z takim niebezpieczeństwem było dla niej szokiem... choć przyznam, że zrobiła się twarda, jak na dziewczynę, która była kiedyś... Przyznam, że mi nawet zaimponowała, ale nie dałem tego po sobie poznać. Gdy nad nią przez chwilę stałem widziałem jej zmęczenie, lecz powoli zaczynała to ukrywać przede mną. Westchnąłem lekko. Postanowiłem, że tym razem odprowadzę ją do jej domu... Nie będzie zadowolona zwłaszcza, że mnie tak uwielbia... Robiło się późno. Po chwili Cassie wstała i ledwie wsiadła na konia. Chciała ruszać, lecz przytrzymałem wodze jej konia. Popatrzyła na mnie znowu gniewnie. odezwałem się nagle do niej:
- Tym razem odprowadzę cie do domu... Tylko nie narzekaj, bo gdyby nie ja to byś się zabiła z tego urwiska. Czy tego chcesz, czy nie odprowadzam cie i to moje ostatnie słowo. - powiedziałem stanowczo i popatrzyłem jej w oczy.

< Cassie? >

Od Cassie - CD. Itachiego

Nagle przypomniałam sobie wszystko. Spojrzałam wściekle na Itachiego.
- Itachi! Ty cholerny dupku! - wykrzyknęłam
Wcale nie cieszył mnie widok Itachiego. Raczej strasznie zdenerwował. Wolałam już nie wiedzieć kim jest, niż teraz mieć tą świadomość. Gdybym mogła zabiłabym go, ale nie tak by postąpili moi rodzice... Po chwili w miarę się uspokoiłam. Nawet mi do głowy nie przyszło z nim teraz rozmawiać. Popędziłam Tamres, a ta gwałtownie ruszyła do galopu. Miałam głowę w chmurach, a klacz biegła coraz to szybciej. Nagle poczułam ostre hamowanie. Przeleciałam nad koniem. No tak... Pode mną było urwisko. Trzymałam się ostatkiem sił uzdy, a Tamres próbowała mnie wciągnąć na górę.

< Itachi? >

Od Winter'a

To była moja trzecia i ostatnia tego dnia pacjentka.
Dochodziła trzecia po południu i byłem już na prawdę głodny, i zmęczony. To zadziwiające, jak zwykłe opatrywanie ran i pocieszanie ludzi, może być wyczerpujące. Oczekują, że będę cały czas w dobrym humorze. Że zawsze będę w stanie powiedzieć coś, co doda im otuchy. Prawdą jest, że w niektórych przypadkach nie potrzeba wiele. Zwykłe “nie powinno zostać blizny” jest warte więcej niż najbogatsze obietnice. A jednak ludzie potrafili być czasem naprawdę irytujący w swoich zachowaniach.
Przez kotarę zrobioną z oprawionej skóry czarnej Sleipniry, do przedsionka mojego domu weszła kobieta z co najmniej pięcioletnią córką na ramionach. 
Dziewczynka - drobna z blond włosami związanymi w trzech różnych miejscach, kompletnie nie zwróciła na mnie uwagi, jednak jej matka od razu wbiła we mnie spanikowany wzrok.
- O co chodzi? - spytałem. Ciężko było stwierdzić, której z nich coś dolegało. Dziewczyna zachowywała się zupełnie normalnie, jednak matce coraz trudniej było powstrzymywać łzy.
 - Bawiła się w ogrodzie. Mówiłam jej, żeby uważała, co najmniej pięć razy. Odwróciłam się tylko na chwilę, bo nasz pies… A kiedy znów spojrzałam po jej nodze pełzło to… Zaczęła płakać. - tłumaczyła, a ja bardzo starałem się zrozumieć, o jakim robaku mówi. Nie mogła to być przecież zwykła mrówka, skoro kobieta była aż tak przerażona. W grę wchodziło coś bardzo jadowitego. - Mówi, że czuje się dobrze… Ale… Ale…
 - Spokojnie - uśmiechnąłem się do kobiety, próbując ją nieco uspokoić. Panika w niczym nie pomaga. Nigdy. Poza tym, nie chciałbym, żeby zaczęła płakać. Nie ma nic gorszego, niż płacząca kobieta. - Zaraz zajmę się pani córką. Mogę…? - wyciągnąłem ręce, by przejąć dziecko. Była lekka, jak na jej wiek… Ale przecież nie po to tu są…
Posadziłem dziewczynkę na stole, który służył mi do małych operacji, nastawiania kości… i badania małych pacjentów. Jeszcze rano tego dnia siedział na nim młody chłopak ze złamaną nogą… Nie miałem pojęcia jak to zrobił, ale złamana kość przebiła mu skórę. Straszny widok… Ale ból musiał być jeszcze gorszy.
Pobieżnie przyjrzałem się twarzy dziewczynki, jej ramionom i nóżkom. Nie zauważyłem nic nadzwyczajnego. Żadnych zmian skórnych, żadnych śladów ukąszeń… Dziewczynka wyglądała zdrowo.
 - Powiesz mi, jak masz na imię? - spytałem sprawdzając szyję dziewczynki.
 - Missa - odparła zaraz, lecz wzrok wbity miała w ścianę za mną. - Znam ten domek na drzewie. Ale mama nie pozwala mi się tam bawić bo mówi, że jest tam niebezpiecznie. To nie fair, bo inne dzieci mogą się tam bawić, tylko nie ja.
Odwróciłem się. Za moimi plecami wisiał rysunek starego domku, w którym bawiłem się jeszcze z rodzeństwem. Sam rysunek nie był zbyt dokładny, bo dawno tego miejsca nie widziałem. Pozostały jedynie zamglone wspomnienia dziesięciolatka, który próbuje nie wpuścić młodszego rodzeństwa na drabinkę. Już wtedy ten domek był niebezpieczny. Aż strach pomyśleć, jak wyglądał po latach. 
Kątem oka zerknąłem na kobietę stojącą w rogu pomieszczenia. Przyglądała się nam i drżącą ręką wycierała twarz z łez.
 - Jeżeli twoja mama tak mówi, to pewnie ma rację - zwróciłem się znów do dziewczynki. Wciąż nie mogłem dojść, co ją ukąsiło… i gdzie. - A teraz, czy możesz mi powiedzieć, w jakim miejscu ugryzło cię to… coś?
 - To nie było coś. To był mały wężyk. Bardzo ładny. Chciałam, żeby się ze mną zaprzyjaźnił, ale on chyba nie… - wyznała ze smutkiem.
 “A więc wąż”, pomyślałem. “Cudownie”. W samym Królestwie Tierra’y żyło blisko ponad pięć tysięcy węży z czego dwa tysiące jadowitych… To mógł być każdy z nich.
 - No dobrze, a co z ugryzieniem? - powiedziałem już lekko zrezygnowany. Szansa, że skomponuje odpowiednią mieszankę roślin, aby zwalczyć jad, malała z każdym gatunkiem, który sobie przypomniałem.
 - Tu - dziewczynka wskazała na swój lewy bok.
 “Z drugiej strony...nic ją nie boli… nie czuje się słabo…”. Uniosłem skrawek jej koszulki, i moim oczom ukazały się dwie głębokie rany. Były czerwone, a wokół nich zaczęła już zbierać się ropa. Cała skóra naokoło ukąszeń posiniała.
 Musiałem bardzo się postarać, żeby zachować pogodny wyraz twarzy, w końcu matka dziewczynki wciąż na mnie patrzyła. Ale to był najgorszy z możliwych scenariuszy. Wdało się zakażenie… A tkanka naokoło ran zaczęła obumierać. Gdybym czekał jeszcze chwilę… Albo gdyby one przyszły odrobinę później… Mogłoby być już za późno.
 Z ogromnym wysiłkiem uśmiechnąłem się do dziecka. Zacząłem krążyć po pokoju szukając czegoś, czym oczyszczę ranę.
 - Pamiętasz, jak wyglądał tamten…?
- Był na prawdę śliczny. Niebieski. Jeszcze nigdy nie widziałam niebieskiego węża. Zwykle są zielone albo brązowe. Ale ten był cały czarny i miał niebieską głowę.
Wąż z niebieską głową? Przecież one prawie wyginęły. W całym królestwie nie mogło ich być więcej niż… sto osobników. Jak małe było prawdopodobieństwo, że jeden z nich znajdzie się w ogródku jakiejś rodziny?
 Próbowałem zachowywać się spokojnie, wyszukując na półkach kolejne zioła. Musiałem być spokojny, bo najmniejszy błąd w lekarstwie mógłby kosztować tą dziewczynkę życie. To było straszne uczucie - wiedzieć, że wszystko jest tylko w moich rękach, a jeśli zawiodę…
 Użyłem rozcieńczonego roztworu Niebiańskiej Wody z okolicznych Jeziorek Życia. Normalnie używałem jej do przyśpieszenia gojenia się ran, ale w tej chwili gotów byłem użyć wszystkiego, żeby tylko pomóc. W niewielkiej mieseczce postawionej nad ogniem zacząłem mieszać kolejne składniki. W myślach modliłem się, by zadziałały.
Kiedy wywar zaczął wrzeć, przelałem go do kubka i podałem dziewczynce.
- Wypij to - nakazałem, jednocześnie schylając się, by przyglądać się ranie. Cała ropa zniknęła, pozostały więc tylko dwie czerwone dziurki wydające się o wiele zbyt głębokie, jak na ukąszenie węża, otoczone dużą plamą sinej skóry. - Następnym razem, nie baw się z wężami. - powiedziałem starając się rozluźnić. “O ile będzie następny raz” podszeptywał umysł.
Poczekałem kilka minut, aż pacjentka skończy pić napar z ziół i aż ten zacznie działać. Jednak nic się nie wydarzyło. Mogło to znaczyć, że albo lek zadziałał, albo nie i tylko nie wyrządził większych szkód. Nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym zrobić. Przeczyściłem jeszcze raz ranę, opatrzyłem, by znów nie wdało się zakażenie i postawiłem z powrotem na ziemi.
 - Czy zawsze chodzisz boso? - spytała dziewczynka, patrząc na moje nogi.
Faktycznie, lubiłem czuć podłoże, po którym chodziłem. Każdą gałązkę, liść. Czuć wibracje przenoszące się po ziemi. Gorąc rozgrzanego słońcem kamienia lub przyjemny chłód mokrych od rosy korzeni. W mieście wszyscy przejmują się tym, co pomyślą lub powiedzą o nich inni. W lesie jest inaczej. Wszyscy jesteśmy sobie równi. Wszyscy jesteśmy tak samo mali i nieistotni w obliczu ogromu natury. Ludzie w mieście znieczulają się, nie chcą czuć i widzieć wielu rzeczy, więc wszystko to, co odczuwałem w moim nowym, prawdziwym domu do nich nie docierało. Tylko jak miałbym wytłumaczyć to temu dziecku? Jak miałbym wytłumaczyć to komukolwiek?
- Tak. - odparłem, ale widząc małe iskierki podekscytowania w oczach dziewczynki, postanowiłem jakoś rozwinąć tę myśl - Widzisz, jestem dorosły. A dorośli mogą robić co tylko zechcą. A ja chcę chodzić boso.
- Czyli ja też będę mogła nie nosić tych głupich butów? - ucieszyła się. Wątpiłem, by kiedykolwiek miało to nastąpić. Wychowa się w mieście. Przywyknie do życia w nim i zacznie bać się tego, co kryje się w ciemnych lasach Królestwa.
- Jeśli zechcesz.
Popatrzyłem na matkę dziewczynki. Wyglądała już trochę lepiej niż kiedy do mnie przyszła, jednak wciąż była bardzo niespokojna. Jakby bała się przebywać w moim domu.
I nagle moja mała pacjentka wydała z siebie przerażająco głośny pisk. Próbowałem zrozumieć co się dzieje. Spojrzałem na dziewczynkę, i w miejsce w które patrzyła, chowając się za nogą matki. W drzwiach domu stał ogromny, szaro-brązowy wilk o dwukolorowych oczach. Przyglądał się mi, a następnie zwrócił wielki pysk w stronę moich gości.
 Czy to już pora na obiad?, usłyszałem lekko skrzeczący głos w mojej głowie. Zignorowałem go.
 - Nie musisz się bać Saby. Jest nieszkodliwa.
Ja nieszkodliwa? Powiedz to tej rodzinie królików, którą zjadłam na śniadanie.
- Ale to przecież wilk! One porywają małe niegrzeczne dzieci, i je jedzą! Przepraszam panie wilku! Już nie będę...Obiecuję… Będę grzeczna...
Panie wilku? Ta mała serio prosi się, żeby odgryźć jej ucho.
- Spokojnie. Nikt nikogo nie zje - próbowałem załagodzić sytuację. Starałem się jak najlepiej uspokoić i dziewczynkę i jej matkę, ale bardzo trudno było zachować powagę słysząc w głowie piosenkę o złym wilku śpiewaną przez Sabę. - Saba jest moją przyjaciółką. Na prawdę, nikogo tutaj nie zje. Możesz do niej podejść i się pobawić. Uwielbia, kiedy ktoś ją goni. - Nie wiedziałem, czy to podziała, ale w końcu dziewczynka niepewnie podeszła do wilczycy.
Czy ja ci wyglądam na niańkę? Przyszłam tu na obiad!, protestowała Saba, ale i tak dała się pogłaskać dziewczynce.
 Mając choć chwilę względnego spokoju, po raz pierwszy przyjrzałem się matce dziewczynki. Wyglądała o wiele młodziej, niż mi się początkowo wydawało. Bardzo jasne blond włosy miała niezdarnie upięte, choć i tak wpadały jej co chwila do dużych błękitnych oczu. Z prawie białą cerą wyglądała wręcz nierealnie, nawet z brudnymi od ziemi, trzęsącymi się dłońmi. 
- Może pobawisz się z Sabą na zewnątrz, a ja w tym czasie zaopiekuję się twoją mamą? - zwróciłem się do dziewczynki, która zaraz odwróciła się w naszą stronę i popatrzyła na kobietę.
 - Siostrą. Jesteśmy siostrami - oznajmiła mi blondynka już o wiele spokojniejszym głosem.
- Nie wiedziałam, że potrzebujesz pomocy lekarza - odezwała się dziewczynka, a ja usłyszałem w głowie cichy chichot Saby.
 - Była bardzo zdenerwowana, kiedy tu przyszłyście - zacząłem tłumaczyć, choć widziałem, jak wilczyca trzęsie głową. Normalnie można by uznać, że po prostu strząsa coś z futra… Ale słysząc jednocześnie, jak zanosi się śmiechem… Nie było wątpliwości, że zna mnie lepiej niż nie jeden człowiek. - Pobaw się, a ja postaram się jakoś ją uspokoić, okej?
 Dziewczynka wzruszyła ramionami i wyszła z domku. Wilczyca podążyła tuż za nią, jednak w głowie słyszałem jej kąśliwy głos. Przyszłam po żarcie, a nie opiekować się głupim ludzkim szczeniakiem.
Kiedy wyszli, sięgnąłem po rękę dziewczyny i pociągnąłem ją w głąb domu, przez kolejne pokoje, aż dotarliśmy do głównego, największego pomieszczenia. Stało tam drewniane biurko zasypane różnego rodzaju ziołami i przyborami do rysowania. Naokoło walało się pełno dzienników i książek. Niektóre z moimi rysunkami, niektóre z opisami ziół, a jeszcze inne opisywały ludzką anatomię. W centrum stało duże łóżko zasypane kocami i różnej wielkości futrami. Nigdy nie potrafiłem zachować porządku i to w tym pokoju najbardziej było to widać.
 - A więc wyglądam na spiętą? - zaczęła nieśmiało dziewczyna. Nie zwracała uwagi na pokój. Nieśmiało przyglądała się kolejnym częściom mojej twarzy, a gdy spostrzegła się, że to widzę, jej twarz nabrała trochę bardziej czerwonego koloru.
 - Zaraz jakoś temu zaradzimy. - odpowiedziałem uśmiechając się. Odwzajemniła ten gest i prawie od razu spuściła wzrok. Chyba sama nie zdawała sobie sprawy, że staje na palcach starając się trochę do mnie zbliżyć. Była o wiele niższa ode mnie, więc mimo wszystko musiałem się schylić by ją pocałować. Niepewnie zarzuciła mi ręce na szyje, przyciągając mnie bliżej. Kładąc ręce na biodrach dziewczyny, przesunąłem usta bardziej w bok składając pocałunki na jej szczęce, szyi, ramionach. Wciąż niespokojnie kręciła się w moich objęciach oddychając głośno. Widziałem, jak unoszą się wszystkie włoski na jej ciele, choć dzień był ciepły i parny.
- Nie powinnam… Nie powinno mnie tu być… Moi rodzice… - wyszeptała mi do ucha, choć ledwo mogła skleić jakieś sensowne zdanie. Odsunąłem się na tyle, by móc spojrzeć dziewczynie w oczy. Dłonie trzymała na mojej szyi, czubkami palców gładząc skórę na karku. Pod tym delikatnym dotykiem, całe moje ciało przeszył dreszcz.
- Ile masz lat? - spytałem. Nie żeby mnie to specjalnie obchodziło, nie znałem nawet jej imienia.
- Osiemnaście. Prawie dziewiętnaście.
- Więc - uśmiechnąłem się, wciąż patrząc w te niesamowicie błękitne oczy. - Jesteś prawie dorosła. Możesz sama o sobie decydować.
Nie czekając na odpowiedź, znów wpiłem się w jej usta. Z zewnątrz docierały do nas śmiechy jej młodszej siostry, ale kompletnie nie zwracaliśmy już na to uwagi.

Od Margles

Byłam sama. Nikt z mojej rodziny nie był już obecny w moim życiu. Kiedy poczułam znajome uczucie głodu, stwierdziłam, ze musze znaleźć pracę. Ale kto mnie zatrudni? Nie umiem nic, po za gotowaniem i sprzątaniem. Może w pałacu potrzebują jeszcze jakąś sprzątaczkę? Bez zastanowienia udałam się do miejsca snów i marzeń każdego człowieka. Ja sama też chciałam być księżniczką. Mogłabym być, gdyby nie moi rodzice, którzy postanowili się zmyć, zamiast się mną opiekować... Nie powinnam tak myśleć. W końcu to moi rodzice, do szóstego roku życia miałam wszystkiego pod dostatkiem... Nie powinnam narzekać. jestem zbyt leniwa. Muszę wziąć się w garść i zawalczyć o tę pracę. Tylko czy będę potrafiła walczyć? Jestem beznadziejna. Po chwili zorientowałam się, że jestem praktycznie na miejscu. Wysocy mężczyźni w mundurach pilnowali bram zamku. Grzecznie przeszłam obok nich i powędrowałam dalej. Jakiś uprzejmy pan poradził mi gdzie mam iść. Jakaś kobieta patrząca na mnie z pogardą dała do rąk brudne wiadro z wodą i szmatę. Miałam wyszorować podłogi. Byłam szczęśliwa i jednocześnie nie spodziewałam się, że pójdzie tak łatwo. Zakasałam rękawy i związałam długie włosy w warkocz, by już po chwili czyścić posadzkę. Robiłam to najlepiej jak umiem. Nim skończyłam zapadł zmierzch. Umyłam trzy korytarze, dwie łazienki i jedną sypialnię. Jakież było moje rozczarowanie, gdy dostałam parę marnych groszy. Ledwo wystarczy na chleb. I jak tu odłożyć na jakieś mieszkanie? Nie śmiałam jednak się odezwać i grzecznie podziękowałam. Wróciłam z powrotem do brudnej nory, która nazywałam domem. Otworzyłam skrzypiące drzwi. W środku stała mała, już dawno wyblakła sofa w kolorze pastelowego różu. Na przeciwko mieścił się mały piecyk. Zagracał tylko miejsce, ponieważ i tak nie miałam czym palić. Obok niego stało coś, co w dawnych czasach służyło za kuchenkę. W kolejnym pokoju znajdowała się sypialnia. W środku stało łóżko z baldachimem. Potargany materiał wyglądał strasznie, a spanie na starym materacu, z którego wystawały sprężyny skutkowało okropnym bólem pleców. Obok łóżka mieściła się stara szafka. Strach było odsuwać szuflady, które sprawiały wrażenie, jakby miały się rozsypać. Na szczęście nie miałam zbyt wielu ciuchów, które wypełniły by puste miejsca. Niektóre sukienki były tak stare, że całkiem straciły dawny blask. Ale nie śmiałam ich wyrzucać. Były po mamie. Gdybym miała pieniądze, może mogłabym oddać je do jakieś krawcowej, która przywróciła by im pierwotny wygląd. Ze smutkiem odłożyłam pieniądze na szafkę i wykończona poszłam spać. Tej nocy śniły mi się cudowne rzeczy. Tańczyłam wśród obłoków. Byłam w pałacu. Wyglądałam cudownie. Ubrana w żółtą suknię z niebieskimi rękawami, które opadały do łokci i miały rozcięcie, z fantazyjnie upiętymi włosami i  błyszczącą tiarą na głowie, stawiałam kroki i robiłam obroty. Twarz mężczyzny, z którym tańczyłam była rozmyta, ale widać było jego charakterystyczne ciemnobrązowe włosy, pozwijanie gdzieniegdzie w niesforne loczki. Trzymał mnie tak lekko, ale jednocześnie pewnie i bezpiecznie.  Tańczyliśmy tak, nie pamiętając o niczym, co ważne. Nasze twarze zbliżyły się do siebie. Byliśmy tak blisko, nasze nosy już prawie się stykały... I nagle się przebudziłam. Już świtało. Czekał na mnie kolejny ciężki dzień w pracy. Kiedy tylko dostałam ścierę i wiaderko z wodą, zaczęłam rozmyślać o chłopaku z mego snu. Był tak romantycznie... Otrząsnęłam się i zaczęłam intensywniej pracować. Moim priorytetem było przeżycie, a dopiero potem miłość.

Margles Mons

Commission Rhea by Zippora
Dane personalne
 Imię i Nazwisko: Margles Mons
Pseudonim/y: Marg
Data urodzenia: 1 grudnia
Wiek: 18 lat
Stanowisko: Sprzątaczka
Płeć: Kobieta
Królestwo: Aire'a

Od Anthony'ego

Czas był uregulować jeden z kilku długów. Porą wieczorową na placu targowym czekać miał zakapturzony mężczyzna nieopodal zaułku. Anthony uzbierał te pieniądze, które uzbierać miał. Ten dług to jeden z największych, ba, on był tym największym. Przy nie spłaceniu go w najbliższym czasie, prawdopodobnie dwornego błazna czekałaby śmierć, co nie było po jego myśli. Nie chciał umierać, jego wiek nie wskazywał na taką potrzebę. Miał za dużo do zrobienia w życiu, ono powinno być pełne przyjemności różnego rodzaju, oblane szczęściem i ogólną euforią. To do tego dążył, do błogości żywota. A do tego nie potrzebował z pewnością własnej śmierci. Dlatego z rana wyczyścił swego wierzchowca i faszerując go dawką żarcików i opowiastek z poprzedniego dnia, założył mu ogłowie najdelikatniej jak potrafił. Chłopak dobrze wiedział jak może zranić konia nieprawidłowo podając mu wędzidło do pyska. Tego nigdy nie chciał. Przy spodniach upiąwszy sakwę z monetami; wskoczył na El Dia Octavo i poklepał go po szyi. Była masywna, ciepła, ogier gotowy był do dzikiego pędu. Nie mógł się już doczekać. Przez jego rozszerzone nozdrza wypływało gorące powietrze, parzące jak ogień. Tak to żar pochłaniał teraz wnętrze konia, zbyt porywisty, zbyt raptowny, a nadal tak majestatyczny. Wyszli ze stajni, a wtedy Anthony chwyciwszy mocno wodze zamknął jedynie kolano, a koń wiedząc o co chodzi – wypruł jak z procy. Pod jego kopytami ziemia drżała, dziewiętnastolatek pojmował to, że zwierzę musi się wybiegać, jednakże w tym tempie prawdopodobnie spadłby parę razy. Zachwiał się nieco, aczkolwiek odchylił w tył.
- E-El Dia..! A niech cię cholera! Octavo zwolnij! Pędzisz jakby ci pochodnią zad podpalali! – wrzeszczał w pierwszych sekundach chwytając się grzywy porządnie.
W jego głosie słychać było jednak ciut droczenia się, nigdy nie był do końca poważny. Toć to nie w jego stylu. To błazen, czego się po takim spodziewać. Czasami w sytuacjach wymagających powściągliwości nie potrafił się powstrzymać i stosowność odkładał na drugi tor. Po kiego się ograniczać, niewygodne. Kiedy już złapali oboje rytm, który splatał ich, jak niemal dwóch kochanków pod płachtą z różu; chłopak poczuł tą przyjemność czerpaną z pędu oraz samej w sobie jazdy konnej. Niestety, za parę mil jego uśmiech powinien zrzednąć. Miał oddać wszystkie swoje oszczędności, nie wiedział z czego będzie żył, jak kupi jedzenie. Zacznie kraść? Nie, jest tylko śmiesznym człowiekiem, nie złodziejem. Może dorobi sobie na pokazach gry na skrzypcach. Owszem, miał swoją pracę, aczkolwiek do czasu otrzymania pieniędzy za nią, potrzebował z czegoś przeżyć. W zasadzie to musiał sobie poradzić. Kiedy tylko wpadli na bruk, ocknął się z zamyślenia. El Dia Octavo zwolnił natychmiast do kłusa, a Anthony zaczął trząść się jak galareta kompletnie na to nieprzygotowany. Omal nie spadł, grzywa wierzchowca po raz kolejny okazała się niezawodną i potrzebną. Na placu targowym zeskoczył z ogiera i jął go prowadzić przy okazji rozglądając się za mężczyzną jakiemu wręczyć miał monety. Jego kochaniutkie monetki, zbierane tak długo i sumiennie. Błazen penetrował wzrokiem wszystkie kąty, póki nie dostrzegł wychylonej dłoni z cienia zaułku. Podszedł tam więc z koniem i ufnie puścił wodze, sądząc, że ten nie ruszy się na krok. Tajemniczy człowiek nic nie mówił, trzymał tylko wyciągniętą rękę po sakwę. Brązowowłosy odpiął ją i z wahaniem ułożył na zmarszczonej prawdopodobnie od pracy fizycznej, dłoni. Ta od razu cofnęła się, a z cienia uliczki wyszli jeszcze dwaj zakapturzeni mężczyźni. Mieli na sobie szare, porwane płaszcze. Anthony cofnął się, a koń razem z nim.
- O co chodzi?.. Przecież spłaciłem to co spłacić miałem. Mogę już iść. Tak sądzę. Wy też powinniście tak sądzić. Sądzicie tak?.. – zadrżał zaniepokojony zmianą planów z drugiej strony.
Chwyciwszy pospiesznie wodze El Dia Octavo chciał na niego wskoczyć i uciec, jednak jego ręce zahamowały dwa razy silniejsze, masywne dłonie mężczyzn, którzy od razu popchnęli go na ścianę jakiegoś budynku. Jęknął cicho kompletnie na to nie gotowy. Bał się, że go zabiją. Kto by się tego nie obawiał? To zbiry! Zdolne do wszystkiego. Jego serce przyspieszyło w swym jak dotąd spokojnym rytmie. Obie postaci podeszły do niego, zaczynając go zwyczajnie obijać. Jeden przytrzymywał szarpiącego się Tony’ego, drugi uderzał to z kolana w brzuch, to z pięści w twarz. Już po kilku chwilach nos oraz warga chłopaka krwawiła gęstą, bordową posoką. Czego oni nadal chcieli… W pewnym momencie poczuł tak okropnie rozrywający ból w żebrach, towarzyszył temu gruchot. Brunet zakrztusił się podchodzącą do gardła krwią. Koń niestety nie zareagował, prawie nigdy tego nie robił, póki w grę nie wchodziło denerwowanie jego osoby… Idealny przyjaciel.

[ Czy ktoś chciałby wtrącić się w sesję? ]

Anthony Darenfeld

Imię: Anthony 
Tony, Anth
Nazwisko: Darenfeld
Płeć: Mężczyzna
Królestwo:  Aqua

William Christopher Arcady Whitener II

Imię: William Christopher Arcady
Nazwisko: Whitener II
Płeć: Mężczyzna
Królestwo; Tierra'y

Cedric McVazz odchodzi



7 sierpnia 2015

Od Kiary

Promienie słońca zaczęły nagle wpadać do mojego pokoju przez okno. Otworzyłam leniwie oczy, po czym zwlekłam się niechętnie z miękkiego łóżka. Umyłam twarz i poszłam coś zjeść. Był piękny dzień. I aż chciało mi się gdzieś wyruszyć, na jakąś wyprawę czy coś w tym rodzaju. Pobiegłam oporządzić Sonię, by też mogła sobie trochę zjeść i się napić. Włożyłam moje zielone przebranie, po czym osiodłałam konia i ruszyłam niepostrzeżenie w kierunku lasu. Pogoda była tak piękna, że aż chciało mi się śpiewać, ale powstrzymałam się… Inne różne istoty zamieszkujące nasze królestwo też doceniły piękno dzisiejszego dnia, bo zaczęły wychodzić ze swoich kryjówek. Wsłuchiwałam się w piękny śpiew ptaków, które tańczyły w powietrzu. To zadziwiające, że tak małe stworzenia miały w sobie tak potężny i piękny głos. Postanowiłam, że muszę znaleźć jakiegoś bogatego człowieka i go okraść. Potrzebowałam uzupełnić zapasy pieniędzy. Co prawda miałam jeszcze sporo pieniędzy, ale lepiej się zabezpieczyć. Po za tym powinnam pomóc znowu biednym ludziom. Biednymi nie interesuje się żadne królestwo, a ja im pomagałam od czasu do czasu… Dawałam im pieniądze, jedzenie lub picie. Ubrania natomiast dostawali od mojego przyjaciela Daniela. Tylko on i moja młodsza siostra wiedziały, że jestem Rozbójniczką i że pomagam innym w potrzebie. Cieszyłam się, gdy na twarzach ludzi widziałam uśmiech, który nie witał u nich na przykład: od bardzo dawna po tym jak stracili pracę czy coś. Tak! Musze dzisiaj pomóc tym biedakom! Pojechałam do głównej drogi, która prowadziła do naszego królestwa i na odwrót. Zaczaiłam się w gęstych krzakach i cierpliwie czekałam. Sonia też była w gotowości. Dość długo czekałam, ale w końcu nadjechał jakiś powóz z dużymi workami pełnymi złota! I nie tylko! To dopiero skarb! Tak! Poczekałam aż powóz przejedzie trochę dalej ze strażnikami, po czym wzięłam do ręki łuk i strzeliłam w plecy jednemu ze strażników. Potem drugiego aż w końcu trafiłam sześciu, ale reszta się w końcu musiała zorientować, że coś jest nie tak… Zaczęli uciekać i zostawili rannych towarzyszy. Wskoczyłam szybko na konia i zaczęłam ich gonić. Mojej klaczy nie zajęło zbyt dużo czasy na dogonienie ich. Podczas gdy ona biegła za wozem, ja strzelałam do pozostałych strażników. Trafiłam jeszcze trzech. Zostało dwóch! Opuścili powóz i zaczęli na mnie szarżować ze swoimi mieczami. Nie ze mną te numery! Trafiłam jeszcze jednego strażnika strzałą i spadł z konia. Został jeden! Wyjęłam miecz, szybko uderzyłam go w lewy bok i lekko nacięłam mieczem jego nogę, tak by nie mógł wsiąść z powrotem na konia, tak jak reszta. Nie zadawałam im poważnych ran, ale były w dość bolesnych miejscach i uniemożliwiały większość podstawowych ruchów. Pogoniłam jeszcze bardziej konia i w końcu znalazłam się przy pędzącym powozie. Woźnica nawet mnie nie zauważył… Szybko wzięłam tyle złota ile mogłam. No, ale parę klejnotów też wzięłam. Na szczęście moja klacz była bardzo wytrzymała i silna, więc mogła unieść spory ciężar złota i klejnotów. Gdy już miałam zawrócić konia, nagle zobaczyłam na samym dnie skarbca jakąś starą zniszczoną książkę… A czemu nie? – pomyślałam i zwinęłam jeszcze książkę. Obrabowałam cały powóz, ze wszystkiego co miał cennego. Co mnie rozśmieszyło, bo woźnica zorientował się, że powóz został zrabowany dopiero, w tedy kiedy już odjeżdżać. Szkoda, że nie widział swojej miny…. Ha! ale ubaw! Nagle poczułam ostry ból w lewym barku i prawej nodze! Nie wiedziałam, co się stało i gdy spojrzałam na bolące miejsca zobaczyłam, że zostałam trafiona strzałami! Jak widać byłam tak skupiona na swoim zadaniu, że nawet nie poczułam i nie zauważyłam, że zostałam ranna. Strasznie bolało! Szybko wróciłam do domu i ukryłam staranie łupy Wraz z tajemnicza książką. Przebrałam się w inne ciuchy i tak jak zwykle upozorowałam, że zostałam napadnięta. To zawsze na wszystkich działało, bo nikt w moim królestwie nie zadawał pytań. Ledwie wyszłam z domu i doczołgałam się do medyka. Była już prawie noc, ale medyk był zawsze. Ostatnio słyszałam, że nowy lekarz zamieszkał w naszym królestwie… Nie zbyt mnie obchodzili inni, więc przestałam o tym myśleć, bo już prawie zaczęłam mdleć. Weszłam do medyka, a moim oczom ukazał się lekarz o innym kolorze skóry w białym fartuchu! No pięknie! – pomyślałam. Już mam halucynacje i zwidy… Jednak krótko potem upadlam na ziemię z poważnie krwawiącymi ranami. Straciłam dużo krwi. Moja krew była prawie wszędzie. Ostatni raz popatrzyłam na dziwnego lekarza z lekką pogardą i straciłam przytomność.

<Winter Walker?>

Winter Walker

Imię: Winter
Nazwisko: Walker
Płeć: Mężczyzna
Królestwo: Tierra'y

6 sierpnia 2015

Od Itachiego - CD. Cassie

Kiedy zobaczyłem, że dziewczyna chce odjechać od razu, jak Ninja zniknąłem z miejsca i pojawiłem się przed nią z założonymi rekami na klatce piersiowej. Ta wyraźnie się przeraziła i na chwile ja sparaliżowało. Jednak jakoś się otrząsnęła i już chciała wykonać swój ruch, gdy nagle się do niej odezwałem:
- Zmieniłaś się Cassie! - powiedziałem spokojnym tonem i się uśmiechnąłem
- Ty mnie znasz? - zapytała ze zdziwieniem i przerażeniem jednocześnie. Pewnie myślała, że chcę ja złapać czy coś, bądź wydać. Jednak nie miałem takiego zamiaru, bo była moją znajomą z dzieciństwa. Miałem z nią dobre wspomnienia choć ona pewnie ze mną nie... Jeden raz pamiętam, że uratowałem jej życie, bo prawie spadła ze skarpy, kiedy bawiliśmy się w ganianego.
- Błagam cię Cassie! Pomyśl przez chwilę! Na pewno mnie pamiętasz... - powiedziałem lekko się uśmiechając.
Dziewczyna nadal milczała, więc postanowiłem kontynuować dalej moją wypowiedź:
- Pamiętasz, jak cię kiedyś uratowałem, gdy prawie spadłaś z urwiska, gdy się bawiliśmy? I jak ci kiedyś dokuczałem? - zapytałem z lekką nadzieją. Czekałem cierpliwie na jej wypowiedź, bądź reakcję. Dziewczyna lekko obniżyła głowę i zaczęła gorączkowo myśleć. Nagle jej oczy zabłysły niczym brylanty i krzyknęła do mnie:

< Cassie? >

Od Cassie - CD. Itachiego

Obcy mi chłopak zaczął dziwnie się mi przyglądać. Wolałam, aby nie zapamiętywał mojej twarzy, bo mogą być przez to problemy. Hmm... Choćby takie, że mnie wyda i gdy przy następnym napadzie ktoś zobaczy połowę twarzy spojrzy oczami tego chłopaka. Wolę tego uniknąć. Robiąc szybki przewrót do tyłu wspięłam się zaraz na wysokie i gęste drzewo. Wiedziałam, że mnie widzi, ale jednak czułam, że zna on mój każdy ruch. Nie wiedziałam co zrobić ani powiedzieć. Zawołałam szybko Tamares poprzez zagwizdanie. Ta zaraz była na miesjcu. Zeskoczyłam na nią z drzewa jeszcze chwilę przyglądając się chłopakowi. Był mi zupełnie obcy... Po za tym ani trochę nie wyglądał na mieszkańca Królestwa Tierra'y. W sumie wyglądał jakby mnie znał. Tylko skąd? Przecież pierwszy raz się na oczy widzimy! Cała ta sytuacja choć błaha, to jednak dziwna. Nie wiedziałam czy dalej tak stać i czekać na jego ruch czy może już odejść do domu z dotychczasowymi łupami...

< Itachi? >

5 sierpnia 2015

Od Itachiego

Jechałem już parę dni do królestwa Tierra’y. Mój koń bardzo szybko przedzierał się przez różne inne znane mi królestwa, dzięki czemu będę miał więcej czasu do rozmyślań itp. W końcu zobaczyłem gęsty pas zieleni po bokach i wielka bramę otwierającą drogę. To był znak, że dotarłem do wyznaczonego przez siebie celu. Od razu wskoczyłem w krzaki ze swoim koniem i zacząłem się lekko rozluźniać. Nie często mi się to zdarzało, bo przeważnie miałem coś ważnego do roboty. Ach! Uwielbiałem w tych lasach taką ciszę i spokój, a za razem tajemniczość. Nie poznałem wszystkich terenów tego królestwa, bo tylko mieszkańcy znają jej wszystkie sekrety. Mimo wszystko, jednak wiedziałem trochę więcej od innych przejezdnych tej krainy. Dotarłem do niewielkiego strumyka, w którym leciała czysta woda, więc zsiadłem z konia, rozejrzałem się czy teren jest czysty i dopiero w tedy zdjąłem swoją maskę i pelerynę. Ja i mój koń ugasiliśmy szybko pragnienie. Wstałem i się wyprostowałem, po czym wziąłem głęboki wdech. Nagle, jednak ktoś zaczął skradać się za mną, więc szybko użyłem swojej mocy wzrokowej sharingana, które miało bardzo wiele specjalności, ale tego już nie będę wymieniał, bo tego jest po prostu zbyt dużo… oczy zrobiły mi się czerwone, a wokoło źrenicy zrobiły się trzy czarne punkciki. Mogłem teraz czytać ruchy przeciwnika i przewidzieć jego ruchy. Coś jakbym widział przyszłość. No nieważne! Szybko zrobiłem unik i rzuciłem kunajami, które spełniały rolę ostrzeżenia. Ta szybko ich uniknęła. Była doświadczona, ale nie tak jak ja. Kiedy się jej bliżej przyjrzałem to od razu zobaczyłem, że jest szczupłą brunetką. Miała zasłoniętą częściowo twarz, ale ja rozpoznałem! To była dziewczyna z mojego dzieciństwa! Zawsze jej dokuczałem, kiedy miałem okazję. Ach to były czasy… Pewnie mnie nie rozpoznaje. Zawsze się na mnie złościła, ale co ja miałem poradzić?

< Cassie? >

Od Kiary - CD. Zefira

W mojej głowie pojawiło się pełno intrygujących pytań. Było gołym okiem widać, że morderca jest bardziej doświadczony ode mnie. Może i był bardziej doświadczony, ale był na moim terenie. Więc teoretycznie to ja miałam przewagę. A! i jeszcze ten pierścień na którym mu tak zależało… Kradnąc pieniądze nie zauważyłam go, więc albo go nie zauważyłam, albo w ogóle go nie było w tym złocie. I mam teraz problem. I to nawet duży! Morderca może mi nie uwierzyć, że nie mam pierścienia. Jeśli chodzi o kradzieże, to nigdy nie przeoczam żadnych cennych i dodatkowych rzeczy które są ukryte w złocie czy też ze złotem. Więc ta możliwość odpada! Pewnie zastawili pułapkę na tego mordercę i obserwowali czy rybka weźmie haczyk. Cóż! Jak widać wzięła i to nie mały, bo on nadal myśli, że ja go mam. Ten facet jest taki irytujący! Pierwszy raz ktoś mnie doprowadził do takiej złości… No, ale on przecież jest zawodowcem, a ja prawdę powiedziawszy dalej się uczę. Moje rozmyślenia przerwał gwałtowny ból w barku. Zapomniałam o trzeciej ważnej sprawie! Miałam poważną ranę i straciłam już dużo krwi. Trzymałam miecz w prawej ręce choć poczułam, że zaczynam powoli tracić siły, co sprawiało, że o wiele słabiej trzymałam broń niż zwykle. Na pewno morderca to zauważył. Jednak, co powinnam teraz zrobić? To tak upierdliwa sytuacja! Musiałam akurat trafić na jakiegoś typa, który nie dość, że jest bardziej doświadczony ode mnie, to jeszcze działa mi na nerwy z tym swoim uśmieszkiem! Jednak zauważyłam, że też ma jakąś słabość… Po moich atakach zaczął mówić, żeby mnie zająć. Podczas, gdy mnie zagadywał to za razem jednocześnie i odpoczywał. Postanowiłam kontynuować grę.
- Ha! Nie rozśmieszaj mnie! – powiedziałam z lekką wyższością. Jak wywnioskowałam z jego twarzy on także zaczynał się irytować moja osobą. I dobrze! Niech wie, że ze mną nie tak łatwo! Zobaczyła wyraźny grymas na jego twarzy. Chyba myślał, że mnie tym przestraszy.
- Nie próbuj mnie denerwować i sprawdzać mojej cierpliwości kochana… Zegar tyka i zaraz moja cierpliwość się skończy. –powiedział poważnie i ostro lecz znowu zobaczyłam w kącikach jego ust mały zarys śmiechu. Bawił się ze mną. Tak naprawdę bawiła go moja osoba. Jednak nie tylko jego, bo napawałam się jego irytacją zarazem. Trafiła kosa na kamień.
- Dlaczego myślisz, że ja mam akurat ten pierścień? – zapytałam z szerokim uśmiechem, po czym schowałam zwój miecz. Wyraźnie go zdziwiła moja reakcja, ale zaraz to solidnie ukrył. Przez chwilę się nie odzywał. Chyba zastanawiał się, co knuję czy coś w tym rodzaju. A niech sobie główkuje! Nagle zobaczyłam że moja klacz Sonia ukryła się w krzakach i czekała na moją komendę bardzo cierpliwie. Uśmiechnęłam się pod nosem. To była szansa, by uciec, ale z drugiej strony dobrze się bawiłam. Jednak czas było zakończyć zabawę, bo moja rana nie wyglądała za dobrze, a ból stawał się już nie do zniesienia. Postanowiłam znowu się odezwać:
- Zanim wymyślisz co masz powiedzieć lepiej się zastanów nad tym, kto ma na prawdę pierścień. A i jeszcze jedno! Pamiętaj, że to ty jesteś na moim terenie!
Mimo, iż byłam poważnie ranna użyłam swojej mocy… Żywiołu powietrza. Podniosłam mordercę za pomocą mojego żywiołu, po czym wyrzuciłam go daleko daleko. Pewnie się wkurzy jak diabli! Szkoda, że nie widział swojej miny! Ubaw po pachy! Mówiłam, że jestem na swoim terenie. Nagle syknęłam z bólu i upadłam na kolana trzymając się za lewy bark. Poczułam, jak z braku krwi serce mi przyspieszyło, żeby nadgonić straty w jej ubytku i żeby dotlenić wszystkie tkanki. Byłam bliska omdlenia. Musiałam jakoś się przebrać w normalne ubranie, schować te we krwi i je jakoś umyć i najważniejsze opatrzyć sobie ranę! Niech go szlak! Dorwę go za tę ranę! Chociaż i on jest poważnie ranny. Pewnie teraz lnie ze złości. Gdy wrócę do domu muszę się upewnić czy faktycznie nie przeoczyłam tego pierścienia. Tak dla pewności, bo raczej, bym nie przeoczyła błyskotki! Chyba, że było starannie ukryte… Przywołałam klacz, która posłusznie do mnie podeszła szybkim krokiem. Ledwie się na nią wspięłam i ruszyłam szybko do domu, by opatrzeń ranę. Plusem mieszkania w Tierra’rze było to, że przestępca może mieszkać na spokojnie obok innych sąsiadów, bo wszyscy mają gdzieś co robisz, z kim się zadajesz itp. Było to dla mnie wygodne, bo nie musiałam się ukrywać w lesie, w jakiś krzakach czy między drzewami lub też jaskiniach. Trzymałam mocno wodze konia, ale czułam, że powoli zacisk w mojej ręce słabnie. Z nieba nagle zaczął padać silny deszcz. Przyroda na szczęście była po mojej stronie i zacierała za mną starannie ślady. Podjechałam po cichu na tył domu i szybko weszłam do środka. Nawet nie oporządziłam konia tylko od razu poleciałam schować zakrwawione ubrania. Najtrudniejsze było dla mnie zdjęcie kamizelki, bo zahaczała o ranę. Gdy w końcu ją zdjęłam i zobaczyłam duży i głęboki ślad na ostrzu wiedziałam już, że sama jej nie opatrzę… Była zbyt poważna. Po za tym nawet gdybym chciała oczyścić i zeszyć ranę nie byłabym w stanie utrzymać nawet nic w rekach. Już nie mogę, a co dopiero mówić o precyzyjne opatrzenie rany. Musiałam pójść do jakiegoś lekarza więc ubrałam na siebie byle coś i zrobiłam dziurę w ubraniu tak żeby wyglądało to na napad. Wyszłam ledwie z domu i dosłownie doczołgałam się do medyka. Gdy weszłam drzwiami do niego przeraził się moim stanem. Szybko mnie podparł ręką i nic nie mówiąc zaczął oczyszczać ranę. O tyle dobrze, że nikt o nic nie pytał. To był kolejny plus mieszkania w tym królestwie. Gdy medyk opatrzył mi ranę przepisał na nią jakieś leki i kazał mi dużo odpoczywać. Ta! Ja i odpoczynek! To raczej nie możliwe… Wróciła do domu ledwie powłócząc nogami, po czym starannie wyprałam moje przebranie, oporządziłam konia i zabrałam się za przeglądanie złota, w którym niby miał być jakiś pierścień. Przeszukałam starannie dwa worki, lecz nic nie znalazłam. Trzeci tak samo. Gdy w końcu rzuciłam worek na podłogę nagle usłyszałam jakiś cichy brzęk. Zdziwiłam się tym, bo przecież nic już nie było w workach. Starannie przeszukałam worek i natrafiłam na dobrze ukrytą i zaszytą kieszeń. Wzięłam sztylet i prześciełam zaszycie i moim oczom ukazał się mały pierścień z brylantami po bokach, a na środku miał jakiś napis. Nie umiałam przeczytać, co on znaczył, bo nie był w języku mojego królestwa. Na język Aire’a też mi nie wyglądał. Bardziej język Armonii połączony z językiem z królestwa Fuego’a. Czyżby był to jakiś starożytny język? Aż oczy mi się zaświeciły z ekscytacji! No! To teraz morderca którego spotkałam będzie mnie szukał na sto procęt i nie będzie to raczej miłe spotkanie…

< Zefirze? >

Od Kiary - CD. Cassie

A niech to! – pomyślałam. Byłam zła, że dzisiaj mi się nie powiodło, ale z drugiej strony było to dziwne, że tak nagle Książę i jego koń uciekli! Ktoś lub coś musiał ich ostrzec. Hm… tak… Konkurencja ostrzy zęby na moich łupach i nie tylko. Cóż! Dzisiaj się nie udało, to następnym razem się uda. Już się odwracałam, żeby wsiąść na konia i niezauważalnie odjechać, gdy nagle zobaczyłam dziwnie znajomy sztylet wbity w jedno z drzew jakiegoś domu… Mocno go złapałam i zaczęłam przewracać w rękach. Wydawało mi się, że gdzieś widziałam ten sztylet! Zachodziłam w głowę gdzie… I nagle już wiedziałam! To był sztylet tej dziewczyny, co wczoraj spotkałam! A niech ją! To na pewno ona wystraszyła księcia i jego konia! Muszę przyznać, że jest cwana, jak na nowicjuszkę w królestwie Tierra’y. Tym nawet lepiej! Bo nie będę się nudzić! Znowu uśmiechnęłam się pod nosem i lekko podniosłam głowę w górę, żeby dać znać tajemniczej dziewczynie, że wiem że to ona zrobiła. Podniosłam sztylet w prawej ręce, by go zobaczyła, po czym rzuciłam sztyletem i wbił się głęboko w drzewo z kąt prawdopodobnie powędrował sztylet. Oczywiście, nie wiedziałam czy stamtąd przyleciał, ale miałam takie przeczucie. Wsiadłam szybko na konia i miałam już ruszać galopem, gdy nagle ktoś z mieszkańców krzyknął:
- To ta rozbójniczka! Zielona Ladrona!!! ( po hiszpańsku złodziej ). Łapać ją! – krzyknął jakiś tubylec, bo normalny wieśniak, by mnie nigdy nie wydał. No, bo przecież ja im po części pomagałam, bo rozdawałam częściowo łupy biednym... Ach tak!
To przezwisko było prawie najczęstsze, gdy ktoś mnie widział bądź, gdy myślał, że kogoś okradłam... Nie sądziłam, że ktoś taki będzie chciał mnie atakować, ale cuda się zdarzają! Ludzie stali i patrzyli się na niego z pogardą. Ten nie wiedział dlaczego, wiec zaczął krzyczeć do niewielkiego tłumu:
- Wy głupcy! To przecież rozbójniczka! Za nią jest list gończy, a wy nic nie robicie?! - krzyczał ciągle. Było pewne, że dopiero, co się przeprowadził do królestwa Tierra’y. Mimo, iż wiedziałam, że mieszkańcy mnie nie zaatakują, to wolałam jednak mimo wszystko nie ryzykować. Popędziłam konia, a ta ruszyła galopem. Podczas, gdy tamten głupiec kłócił się z resztą mieszkańców, ja zniknęłam szybko niczym duch czy zjawa. Tylko jedna osoba mogła w miarę zobaczyć, jak zniknęłam! Tak... Mówię o tej nieznajomej dziewczynie. Bardzo ciekawiło mnie ki ona jest, ale raczej nie prędko poznam odpowiedź. Pewnie się dziwiła, że nikt mnie nie chciał atakować... A niech sobie trochę pogłówkuje! Może w tedy dowie się kim jestem, ale ja też muszę wiedzieć i kim ona jest! Gdy jechałam galopem i schowałam się w bujnych drzewach i krzakach, zsiadłam szybko z mojej klaczy i dałam jej w nagrodę jedną rzepę. Klacz cichutko zarżała na znak, że się ucieszyła i zaczęła szybko konsumować swoje smakołyki. Ja oparłam się plecami o drzewo i energicznie rozmyślałam. Byłam pewna, że nie jeden raz jeszcze nasze drogi się skrzyżują z tą dziewczyną!

< Cassie? >

Od Zefira CD Kiary


Na widok miecza zatrzymałem się w pół kroku. Chciała walczyć? Z bezwładnym ramieniem? Cyknąłem kilka razy, podchodząc kilka kroków. Ruszyła się, jakby w tył. w jej oczach widziałem determinację ale i strach, choć ona najprawdopodobniej nie chciała się do tego przyznać.
Młoda była. Wyglądała na dwadzieścia parę lat. Trzymała miecz w drżącej dłoni jednak, jakby miała kilkuletnią wprawę. Sztylet zastygł w mojej dłoni. Obdarzyłem ją szyderczym uśmiechem.
- Kto daje kobiecie broń..? - spytałem z kpiną, chcąc ją sprowokować. Zdziwiłem się, jak szybko to poskutkowało. Czuła ból, jednak nie przeszkadzało to jej naskoczyć na mnie z krzykiem, tnąc znad lewego ramienia. Nie trudno było uniknąć jej ciosu. Poczułem nagły ból w piersi przy tym manewrze. "Szczęściarz ze mnie", przemknęło mi przez myśl, "Parę milimetrów wyżej, trochę więcej siły i przeszyłaby mi płuca..."
Wypuszczona przez nią wcześniej strzała wypuszczona z krótkiego łuku myśliwskiego i to z pośpiechem, jak zauważyłem, nie miała dość siły, aby skruszyć kości i to mnie uratowało. Dziewczyna trafiła w jedno z moich żeber.
Padł kolejny cios, równie niezdarny i chaotyczny, co poprzedni. Kolejny sparowałem sztyletem. Jej ostrze oparłem na jelcu broni.  Przyjrzałem się jej twarzy, którą wykrzywiał grymas oburzenia i gniewu. Posłałem jej stanowcze spojrzenie i odepchnąłem na bezpieczną odległość. Ta jednak odbiła się od ziemi i ruszyła na mnie znowu, wykonując zamaszyste pchnięcie. Jakże uparte było to dziewczę... Złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem w tym samym kierunku, w którym leciała, przez co straciła równowagę i niemal upadła. Pomogłem jej, obdarowując ją mocnym kopniakiem w dolną partię pleców.
- Żal ci towarzyszy, tchórzu? - spytałem wyzywająco. Miałem okazję dowiedzieć się o co chodziło tym fanatykom i nie zamierzałem jej zaprzepaścić - Naprawdę chęć powrotu do ojczyzny popchnęła was do takich czynów?
Podniosła się powoli z ziemi, nie wypuszczając miecza z dłoni. Widząc, że nie atakuję, nie spieszyła się ze swoim zamiarem. Złapała się za ranny bark.
- Nie wiem, o czym mówisz - syknęła, mierząc do mnie z miecza. Zaniosłem się szyderczym śmiechem. Ona naprawdę chciała mnie zabić.
- Ładne wytłumaczenie - pokiwałem głową - Wiedzieliście, że jesteście ścigani. To, co trzymaliście w wozie to łapówka dla tych, co stoją na granicy, abyście cicho i bez przeszkód przejechali. Co przemycacie? Nie musisz się z tym kryć, to i tak twój koniec.
- Nie wiem... - sapnęła, robiąc krok do przodu - ...o czym ty mówisz!
Kolejna ofensywa z jej strony zakończyła się fiaskiem. Oszukiwałem. Szybkość reakcji była u mnie o wiele szybsza niż u zwykłego człowieka, choć tylko na krótkie momenty. Było to niezwykle wyczerpujące, zwłaszcza podczas walki. Ta tutaj kilka razy by mnie trafiła, gdybym nie korzystał z tego atutu... Cóż... Jej pech.
- Niezła taktyka - podjąłem, gdy zrobiła sobie przerwę. Sam regenerowałem siły. serce przyspieszyło mi znacznie, a w klatce piersiowej poczułem kłucie, zupełnie inne od rany na piersi. Był to znak, że nie mogę się tak dłużej bawić. Zbyt dużo energii wykorzystałem na zabawę z pochodem - Jesteś całkiem bystra, że uciekasz z forsą, widząc, iż nie mieliście szans. Muszę przyznać.
- Zamknij się - syknęła w odpowiedzi - To nie byli moi towarzysze. Gdybyś nie wyskoczył na nich jak anioł śmierci, zrobiłabym to za ciebie, morderco.
Nie kłamała. Widziałem to w jej oczach, a głos miała zimny, stanowczy... Włosy opadły na jej brudną, spoconą twarz, jednak nadal trzymała ostrze miecza uniesione w moim kierunku. Nie zamierzała się cofać. Jednak musiałem sam sobie przyznać, że zostałem zaskoczony. Popełniłem błąd.
- Te pieniądze są dla mnie i tylko dla mnie. Nie myśl sobie, że mam zamiar stąd uciekać. Dobrze mi tu - uniosła kąciki ust w niejasnym uśmiechu, lecz zaraz zmieniło się to w grymas bólu.
Popełniłem błąd. Ona nie była moim celem. Teraz jest ranna, gdyż ja pomyliłem cele. Z drugiej strony jednak to ona zgarnęła główny cel mojego zadania. Baron rozkazał mi odzyskać to, co jest ukryte w złocie. Pierścień z pieczęcią. Schowałem sztylet do pochwy, mając nadzieję, że nie zaatakuje ponownie. Ona jednak zdziwiła się tylko. Nie opuszczała gardy.
- Co kombinujesz? - spytała nerwowo.
- Nic do ciebie nie mam - odparłem - Wszyscy ci, którzy zginąć mieli, nie żyją. Wpadłaś mi pod linię rażenia. I nadal pod nią jesteś - uniosłem oczy na nią. Rzadko zdarzało mi się rzucać ostrzeżenia - Oddaj pierścień, a dam ci odejść w spokoju. Zrób to, zanim się wykrwawisz na dobre.
Nie odzywała się przez dłuższą chwilę. Zapewne zastanawiając się czy może mi ufać. I rzeczywiście, ja także zrobiłbym to na jej miejscu.
- Nie - odparła. Zapaliła lont mojej cierpliwości.
- Oooo... - uniosłem brwi - Nadal stoisz na linii strzału, kochana. Złoto zatrzymaj, nie obchodzi mnie ono - spróbowałem ją ponownie przekonać - Oddaj mi tylko pierścień z pieczęcią.
Zmieszała się, zauważyłem jak jej wargi drgnęły, jakby chciała coś powiedzieć, ale się wycofała. Postanowiła zmienić taktykę:
- Jaką mam gwarancję, że nie wydasz mnie? Kim jesteś?
- Błagam - teatralnie wzniosłem wzrok ku górze - Gdybym chciał cie potem zdradzić, już dawno bym cię zabił, nie uważasz? Nie wiem, czy zauważyłaś, jednak jesteś na mojej łasce, kochana. - posłałem jej lisi uśmiech - Nie jesteś celem. Nie mam powodu, aby ci szkodzić. Więc ty nie szkodź sobie. Chodzi mi tylko o pierścień.
Czubek ostrza powędrował ku dołowi. Wyprostowała się nieznacznie, jednak przyjąłem to jako aprobatę. Wyczekiwałem jej.ruchu.
(Leć dalej, Kiara)

Od Cassie - CD. Kiary

Byłam zdumiona, ale zarazem gotowa do walki. Z całej siły wyrwałam się z ręki dziewczyny. Szybkim ruchem nogi powaliłam ją na ziemię. Wyciągnęłam nóż i przyłożyłam go do szyi dziewczyny.
- Nie ze mną takie numery! - powiedziałam poważnym tonem. - Nie mam ochoty już walczyć... - westchnęłam powoli chowając sztylet. Zagwizdałam i w ten przybiegła Tamares. Wsiadłam na jej grzbiet i już chciałam odjeżdżać pewna, że nic ciekawego już się nie przydarzy.
- A więc tak, jesteś tchórzem?
- Słucham..? - powiedziałam z zabójczym wzrokiem
- Nie zabiłaś mnie, nawet nie walczysz i odjeżdżasz na swoim koniku?
- Nie mam ochoty na bitwę, jak wspomniałam wcześniej... Myśl sobie o mnie co chcesz, mam to gdzieś...
Posłałam jej jeszcze jedno groźne spojrzenie po czym szybko odjechałam na klaczy. Wróciłyśmy do domu, by chwilę odsapnąć. Tamares zaczęła chrupać marchewki i przeżuwać trawę a ja wciąż zastanawiałam się kim jest ta dziewczyna. Przewracając sztylet wciąż myślałam i myślałam, ale nadal nic nie wiedziałam... Gdy nastał wieczór poszłam spać, by jutro nabrać sił.
***
Rano obudziłam się już w nieco gorszym humorze niż wczoraj... Wzięłam parę złotych monet do sakwy i ruszyłam do miasta po zapasy. Kupiłam parę słodkości dla mojej kochanej klaczy, a także dla siebie. Mogłabym to ukraść, ale po co mi to kraść skoro w domu będę mieć stertę pieniędzy, których nie będę używać. Kiedy wracałam już do domu całe miasto coraz bardziej pustoszało... Aż z wielkiego gmachu domów zrobił się las. Nagle ujrzałam walecznego księcia na koniu, który miał przy sobie parę cennych skarbów. Wtedy też zauważyłam w oddali tajemniczą dziewczynę, która czyhała na niego. Nie miałam zamiaru napadać na księcia, ale postanowiłam dokuczyć dziewczynie za wczoraj. Kiedy książę szedł spokojnie rzuciłam sztylet przez samym koniem. Ten wystraszył się ogromnie i uciekł wraz z jeźdźcem, a dziewczyna została bez niczego. Szybko wspięłam się na wysokie i bujne drzewo, by mnie nie zauważyła. Widziałam tylko jej złość. Nagle uświadomiłam sobie, że rzuciłam na drogę ten sam miecz, co przystawiałam do gardła tamtej... To był mój największy błąd w życiu, miałam tylko nadzieję że dziewczyna go nie zobaczy...

< Kiara? >

4 sierpnia 2015

Od Kiary - CD. Cassie

A więc to tak! – pomyślałam sobie. No cóż! Niech się nacieszy tym, że myśli, że się jej boje… Ha! Ja i strach! Pff! Wolne żarty! No, ale przecież jestem urodzoną aktorką… Muszę jakoś zacząć grę… Nawet nie wie z kim zaczyna... jestem najlepsza wojowniczką Tierra’y i nikt mi tu nie podskoczy! Nikt! Byłam w przebraniu, więc nie mogła mnie rozpoznać, nawet jeśli by chciała. Chowała się w krzakach… Od razu ją namierzyłam. To było proste. Jak widać nie była zbyt doświadczona, ale przeważnie tacy są potem mistrzami w kradnięciu. Tak, jak ja na przykład. Uśmiechnęłam się pod nosem, ale ona tego nie widziała. Moja klacz zarzuciła lekko łbem na znak, że się niecierpliwi więc postanowiłam kontynuować moje gierki.
- No gdzie jesteś?! Tchórzu pokarz się lepiej! – powiedziałam „niby” przerażonym tonem choć sytuacja tak na prawdę mnie bawiła.
Chwilowo nie było odpowiedzi. Chyba się czaiła na mnie, ale to tym lepiej, bo w tedy się przekona z kim zadarła! Mam wiele imion w wielu królestwach tak samo, jak przezwisk, ale zapewne ona nie wiedziała o mojej osobie. Za pewnie niedawno się zjawiła w królestwie Tierra’y. Hm… Konkurencja mi rośnie. A to nie zbyt dobrze choć, jak na razie w większości są to amatorzy… No, ale każdy jest z początku amatorem, a potem doświadczonym przestępcą. No nic! Skupiłam się uważnie! Nagle zaatakowała mnie od tyłu, więc szybko się odwróciłam, złapałam ją za rękę i powaliłam na ziemię. A to pech! Niestety trafiła na zawodowca… Cóż zrobić?! Takie życie. Jak to mówią? A tak.. Już pamiętam! Życie jest nowelą! Teraz sobie przypomniałam. No, ale wracając do tematu! Wykręciłam rękę zamaskowanej dziewczynie tak, że uniemożliwiłam jej wszelkie możliwe ruchy. Patrzyłam się na nią, jak na swoją ofiarę, po czym powiedziałam triumfalnie:
- I kto tu teraz jest cwaniakiem? – zapytałam cały czas trzymając ją mocno.

< Cassie? >

Od Cassie

Obudziłam się rano w wyjątkowo dobrym humorze. Szybko się ubrałam i wybiegłam na dwór. Osiodłałam konia i ruszyłam na małą przejażdżkę w lesie. Było całkiem przyjemnie... Nagle usłyszałam, jak jakiś wóz zbliża się w naszą stronę. Ukryłam się Tamares za krzaki. Kiedy wóz przejeżdżał koło nas wszyscy zaczęli się niespokojnie rozglądać. "Idealnie! Tamares, to okazja, by coś ukraść" szepnęłam cicho klaczy do ucha. Wyjęłam sztylet rzucając go w tylne koło. Kiedy wszyscy zeszli z wozu, by sprawdzić co się stało, podeszłam cicho siedząc na klaczy. Leżały tam trzy worki złota. Lepiej być nie mogło. Wzięłam ile się dało i szybko uciekłam zostawiając za sobą tylko chmurę kurzu. Wszyscy, jak jeden mąż odwrócili się i zaczęli mnie gonić. Na marne... Nie przejechali nawet dwóch metrów... Zadowolona z siebie i Tamares wróciłyśmy do domu. Ukryłam skarb i poszłam na kolejną przejażdżkę. Kto wie, może znowu będę mieć szczęście, jak wcześniej. Idąc usłyszałam niepokojące kroki innego konia. Zsiadłam z klaczy i po cichu poszłam zobaczyć, kto to. Była to jakaś dziewczyna... Hmm.. Nie znam jej...
- Kim jesteś? - powiedziałam z ukrycia, aby wywołać mały postrach u dziewczyny.
- Raczej kim ty jesteś! Gdzie się chowasz? - zapytała niespokojnie rozglądając się.
Włożyłam szybko chustę i wyłoniłam się zza krzaków.

< Kiara Amitaczi? >

Cassie Winson


Imię: Cassie
Nazwisko: Winson
Płeć: Kobieta
Królestwo: Tierra'y

Od Leonardo

Siedziałem pochylony nad stertą papierów odgarniając od czasu do czasu opadające na oczy włosy i potarł skroń. Czegoś mi brakowało w tym projekcie. Tworzyłem właśnie nową machinę oblężniczą. Mały, misterny model stał pośród rozsypanych na biurku projektów.-Merda!-Zakląłem w końcu wstając. W mojej głowie panował chaos, wiedziałem, że to czego potrzebuję jest gdzieś na skraju uchwycenia...ale nie mogłem tego złapać. Postanowiłem się przejść, może świeże powietrze coś pomoże, rozjaśni myśli... Żwawym krokiem przeciąłem swoją zagraconą pracownię.
- Wychodzę, wrócę niedługo.- rzuciłem jeszcze do swoich pomocników, którzy właśnie mieli przerwę i odpoczywali grając w karty. Opuściłem budynek ruszając w stronę wybrzeża. Nie zmieniłem nawet ubrania, tak pochłonęły mnie myśli o nowej konstrukcji, której nie mogłem skończyć. Nogi same poniosły mnie na kamienistą plażę w małej zatoczce, trasę tą znałem na pamięć, mógłbym ją przemierzać nawet we śnie. Usiadłem na jednej z większych skał. Było to moje ulubione miejsce, ciche, spokojne, idealne do myślenia. Przez chwilę patrzyłem na drobne fale obmywające brzeg, po czym zrzuciłem ubranie i wszedłem do wody. Wzdychając cicho z zadowoleniem przepłynąłem kilka razy całą zatoczkę. To pomagało mi się odprężyć i zrelaksować, a przecież wiadomo, że najlepsze pomysły zazwyczaj pojawiają się podczas takich właśnie chwil. Wpłynąłem na płytszą wodę i zanurzyłem się całkiem wstrzymując oddech. Paręnaście sekund później wypłynąłem mniej więcej na środku parskając i potrząsając głową jak pies. Uśmiechnąłem się lekko wracając do brzegu. Wyszedłem z wody i zająłem swoje poprzednie siedzisko czekając, aż moje ciało trochę wyschnie. Wróciłem myślami do swojej nowej machiny. Przejrzałem od początku wszystkie jej projekty szukając luk i nieścisłości.
- Ach, chyba wiem o co chodzi...- mruknąłem do siebie pocierając brodę. Wtem rozmyślania przerwał mi cichy głos jednego z pomocników.
- Messer Leonardo?- był to Gabriel, stał między drzewami otaczającymi zatoczkę.
- O co chodzi?- spytałem zerkając przez ramię nieco zirytowany.
- Przyszedł messer Lorenzo i prosi o zamówioną broń.- odparł chłopak.
- Ach, całkiem o tym zapomniałem!- palnąłem się otwartą dłonią w czoło.
- Leć i powiedz, że za chwilę przyjdę.- gdy pomocnik zniknął, szybko zarzuciłem na siebie ubranie i pognałem do pracowni. Lorenzo był jednym z moich lepszych klientów, nie wypadało kazać mu długo na siebie czekać, zwłaszcza, że często dopłacał premię.  Odwdzięczałem mu się dorzucając zawsze jedną z nowych broni. Wpadłem do środka lekko zdyszany i natychmiast lekko skłoniłem się przed barczystym jegomościem.
- Przepraszam, że musiał pan czekać.- powiedziałem.
Dałem znak pomocnikom, ci wydobyli spod mojego biurka spore pudło.
- Jak na liście. Cztery ukryte ostrza, cztery małe kusze i coś ekstra.- klient uniósł lekko brwi na te słowa, nie powiedział jednak nic, a jedynie skinął głową w podzięce i wręczył mi pełną sakiewkę. Zabrał swoje zamówienie i wyszedł mruknąwszy pożegnanie. Co za gbur, fuknąłem w myślach. Pieniądze pieniędzmi, ale pasuje mieć trochę obycia! Położyłem zapłatę na półce. Oparłem się o blat rękoma patrząc na projekt
- Tak, już chyba wiem... Tu poprawić, tu dodać dźwignię...- wymruczałem pod nosem dopisując coś na karcie i poprawiając kilka elementów. Teraz wyraźnie zobaczyłem swoje błędy.- O tak, teraz powinno być dobrze.-W moim głosie zabrzmiało wyraźne zadowolenie, wiedziałem, że teraz wszystko jest w pełni gotowe. Od razu chwyciłe swoje narzędzia i jąłem poprawiać mały model. Zrobienie wszystkiego do końca zajęło mi prawie dwie godziny, praca pochłonęła mnie bez reszty, zapomniałem nawet o posiłku. Gdy nachodziły mnie pomysły nie czułem głodu, ani pragnienia, liczyło się tylko tworzenie. W końcu wyprostowałem się. Aż mi w kręgosłupie strzeliło od zbyt długiego garbienia się nad miniaturką.
- Salai, spakuj to, proszę. Tylko, na litość, ostrożnie! - przykazałem pomocnikowi. Gdyby coś się stało tej figurce chyba bym chłopaka udusił. Podszedłem do niemal niewidocznych przez górę papierów drzwi. Prowadziły do mojej sypialni, która- jakżeby inaczej- też była pełna projektów. Wszak świetne pomysły nachodziły mnie w różnych miejscach. Wyciągnąłem się wygodnie na łóżku. Postanowiłem zdrzemnąć się chwilę, a potem zerknąć na nowe zamówienia. Czekało mnie jeszcze namalowanie kilku obrazów, a potem zrobię sobie krótki urlop, pieniędzy mam na tyle. Odwiedzę Aire, a potem Aqua'ę, dawno tam nie byłem. Spotkam się ze starymi znajomymi, odwiedzę najpiękniejsze miejsce tych królestw. Życie artysty jest piękne, pomyślałem jeszcze nim opadł na mnie sen. Ach tak, doprawdy cudowne! Sztuka, oto co będzie podstawą przyszłości!

Leonardo Aquila de Eltazze

Imię: Leonardo
Nazwisko: Aquila de Eltazze
Płeć: Mężczyzna
Królestwo: Tierra'y

Od Ruth - CD. Lyrinn

Cisza panująca przed przybyciem Lyrinn w niczym mi nie przeszkadzała. Pojedyncze docinki ze strony Meridaah nie były niczym nowym, dało się do tego przywyknąć. Zalotne uśmieszki Arona, czy raczej wymuszona obojętność Anny też mnie nie zaskakiwały. Siedziałam więc na swoim tronie, jakby czekając na najgorsze.
Z obecnością wszystkich przedstawicieli wiązało się właściwe rozpoczęcie obrad. Nie miałam zielonego pojęcia czego mogłyby dotyczyć. Globalnego handlu? Nonsens, ciągnąć nas tutaj aż ze swoich Królestw. Takie sprawy winno się rozwiązywać pisemnie.
- Moi drodzy - Anna wzięła na swoje barki całą odpowiedzialność. Nie wiem czy była to dobra decyzja, aczkolwiek postanowiłam jej raczej pomóc, aniżeli przeszkodzić. Do tej pory nie szło nam najlepiej, w Sali panowało dziwne oziębienie. Ukłoniła się lekko do każdego z nas.
- Możemy odpuścić sobie te cyrki? - przerwała Meridaah. Podziwiałam jej bezpośredniość, że też nie posiadała pewnych wewnętrznych hamulców. Niemniej, czasami było to nieco zabawne. Czy może zaskakujące? Nie wiem, nigdy się nad tym nazbyt namiętnie nie zastanawiałam.
- Niech stracę - odparła cierpko Anna. Uniosłam brwi licząc na coś wiekopomnego. Z tego co pamiętałam, chłodne stosunki panowały jedynie pomiędzy Fuego, a Aire oraz moim własnym Królestwem. Być może chodziło o sprawy bardziej osobiste? Lub Meridaah znudził się dawny sojusz, współpraca, jak zwał tak zwał.
Dyskusja rozwinęła się, aczkolwiek odpuściłam sobie czynne słuchanie, dopóki ktoś nie uderzył pięścią w swój tron. Przez jakiś czas docierały do mnie jedynie strzępki słów, jakieś podniesione głowy. Spojrzałam w kierunku Arona.
- Dziękuję - westchnął ciężko Mattias, tym samym zwracając moją uwagę. - Ruth, czy masz coś jeszcze do dodania?
Każda kolejna sekunda rozciągała się w czasie. Co miałam powiedzieć? O czym oni rozmawiali, zanim łaskawie zaczęłam ich słuchać? Wyprostowałam się na swoim miejscu, biorąc głęboki oddech. Zaryzykowałam, pokręciłam przecząco głową.
- Bosko - klasnął w dłonie starszy z Breezów. - Skoro się już wszyscy znamy to...
Więc bawili się w jakąś chorą integrację? No jasne, zaangażowani byli nieliczni. Na ustach Lyrinn dostrzegłam wymuszony uśmiech. Miałam nadzieję, że wyglądałam na przynajmniej w połowie tak skupioną, jak Księżniczka Tierra'y. Marzenie.
- Prognozy pogody nie są zbytnio korzystne, dlatego transport powietrzem zupełnie nie wchodzi w grę. - Zwrócił się do mnie Mattias. - Chodzi mi o zamówione niedawno siodła, szyte przez najznakomitszych rymarzy. Zależy ci na czasie, prawda?
- Owszem - odparłam ciszej, niżby wypadało. - Wolałabym, żeby dotarły do mnie jak najszybciej, nawet jeśli będzie się to wiązało z dodatkowymi kosztami. - Dodałam, już typowym dla siebie, obdartym z uczuć tonem. Żadna osoba obecna na Sali nie spotkała się z innym stanem rzeczy, więc musieli do niego przywyknąć, lub sądzić, że takim na co dzień się posługuję.
- Moglibyśmy zorganizować transport ziemny, ale niezbędne nam będzie przejście na teren Królestwa Tierra'y. - To Aron podjął dalszą rozmowę. Cala nasza trójka spojrzała na Lyrinn, co chyba ją zawstydziło.
- Słusznie, będziemy mogli wykorzystać przesmyk i niekonieczne będzie przedzieranie się przez góry - skwitował Matt. Scuttenbach dała nam wolną rękę, póki w orszaku nie będzie więcej niż dwudziestu uzbrojonych mężczyzn. Przystaliśmy na takie warunki. To chyba tyle, jeśli chodzi o handel. Z Anną się dogadałam, a Aire nigdy nie łamało danego słowa.
- Teraz co? Chyba nie będziemy rozmawiać o długu publicznym? - zarzuciłam, mając nadzieję, że faktycznie nie.

(Będziemy?)

Od Sabethy - CD Zefira

Część kamieni wymieniona, bandaż kupiony, trochę smakołyków dla Zacka, butelka dobrego, krasnoludzkiego miodu pitnego... Czyli wszystko załatwione, można ruszać. Tłum zgęstniał znacznie, trzeba było się rozpychać łokciami. Niechcący trąciłam jakiegoś mężczyznę zranionym ramieniem. Skrzywiłam się lekko i bąknęłam przeprosiny idąc dalej. Pomasowałam bolące miejsce mamrocząc cicho klątwy pod nosem. Byle się to szybko zagoiło. Choć teraz miałam wystarczająco dużo kasy żeby zrobić sobie krótki urlop, powiedzmy...dwa tygodnie? Może przejadę się do Królestwa Aqua'y, lubię tamtejszy klimat. Czas więc w drogę. Koń pomógł mi nieco przepchnąć się przez gęstniejący tłum używając zębów i parę razy kopyt. W pewnej chwili zacisnęłam palce na kościstym nadgarstku jakiegoś szczyla próbującego grzebać mi w torbie. No tak, zatłoczone miejsca to raj dla złodziei-amatorów.
- Spróbuj raz jeszcze, a Ci te łapki obetnę.-Syknęłam do niego z uśmiechem i odepchnęłam go. Eh, też tak zaczynałam... W końcu udało mi się wydostać z tego chaosu. Weszłam w zacienioną, boczną uliczkę. Wspięłam się na siodło, Zack wyrwał się do przodu cwałem, najwyraźniej też miał już dosyć tego miejsca. Zwolnił do kłusa, gdy oddaliliśmy się od miasteczka i wjechaliśmy między drzewa, a po chwili zatrzymał się przy strumyku żeby ugasić pragnienie. Ściągnęłam maskę zastępując ją zasłaniającą dolną połowę twarzy chustą. Prosty patent, a dobry i nie raz czy dwa pozwolił mi się wymknąć bezkarnie. Po kradzieży zazwyczaj szukano kobiety w masce i płaszczu, żeby ich oszukać wystarczyło czasem tylko zdjąć maskę i ów płaszcz. Zsiadłam z konia i wzięłam z torby bandaż. Zrzuciłam płaszcz i rozcięłam koszulę. Przemyłam ranę, chłodna woda przynosiła pewną ulgę. Zamieniłam opatrunek na bardziej porządny. Powinien trochę wytrzymać. Zerknęłam na maskę. A może by tak wykorzystać starą sztuczkę? Czemu nie... Przetarłam ową zakrwawionym kawałkiem płaszcza i cisnęłam na drzewo. Zaczepiła się o gałąź, pewnie na łeb komuś spadnie. Chciałabym zobaczyć wtedy jego minę, heh. Na miejscu zdobędę nową, cóż to za problem. Wprowadziłam ogiera w nurt strumyka i zatarłam za nami ślady. Jeśli ten najemnik okaże się bardziej uparty niż reszta, niech się trochę pomęczy. Przejechaliśmy spory kawałek coraz bardziej piaszczystym korytem teraz już małej rzeki. Zack zbyt zadowolony nie był, bo nie przepadał za wodą, ale wynagrodziłam mu to później soczystym jabłkiem.
- Szukaj sobie, panie najemnik.- zachichotałam pod nosem, gdy ruszyliśmy dalej już po twardym, w miarę suchym gruncie.- Przetrwa wszystko mały szczur, nie zatrzyma go już żaden mur! I ucieknie śmierci samej w tej grze przezeń granej...- nuciłam pod nosem kołysząc się w siodle lekko. Najlepiej śpiewanie mi nie szło, ale w pobliżu przecież nikogo nie było, komu to zawodzenie mogłoby przeszkadzać. No może oprócz mojego konia, który w końcu mi przerwał poirytowanym parsknięciem.
- No co?- mruknęłam z wyrzutem.-Każdy śpiewać może, jeden lepiej, drugi gorzej.- klepnęłam go w szyję. Odwrócił pysk patrząc na mnie, to spojrzenie wyraźnie mówiło, że ma ochotę mnie kopnąć i to mocno. Przewróciłam oczami.
- Dobra, dobra, już rozumiem.- zaśmiałam się. Pamiętałam, kiedy pierwszy raz spotkałam tego konia. W rezydencji bogacza już rozprzestrzeniał się pożar, goniła mnie straż. A on, wystraszony, kopniakiem wyrwał prawie drzwi od stajni. Pozwolił mi się dosiąść, a gdy uciekliśmy wystarczająco daleko od budynku i nieco się uspokoił-zrzucił mnie rżąc z oburzeniem. Może czasem był złośliwą gadziną... No...Nieco częściej niż 'czasem', ale był też i dobrym mym towarzyszem. Co mi się tak wzięło na wspominki? Otrząsnęłam się i zerknęłam na niebo. Ciemnoszare chmury wisiały nań nisko, zaraz pewnie zacznie lać. I dobrze, lubię deszcz. Zaciera ślady pomagając w ucieczkach. Chwilę później spadły pierwsze krople.

(Signore Zefirze?)

Od Elisabeth

"Ile można szukać jednego Królestwa?" spytałam sama siebie w myślach równocześnie zatrzymując konia na rozstaju dróg. Spojrzałam na mapę - według niej byłam już blisko i teraz powinnam skręcić w prawo. Gdy ruszyłam dalej Crystal zarżała i przystanęła.
-Co się stało? - spytałam szeptem.
Klacz spojrzała na mnie, parsknęła i zarzuciła łbem w stronę, w którą miałyśmy jechać.
-Rozumiem, że mam być dodatkowo czujna - powiedziałam do siebie i wsiadłam z powrotem na siodło.
Sama również czułam coś obcego. Coś co tłumi wszelki spokój i nie daje w spokoju żyć. Wyjęłam łuk i nałożyłam na niego strzałę. Od razu poczułam się lepiej - nie ma to jak broń w ręku. Jechałam dalej kłusem. Nagle moim oczom ukazał się zamek.
"To tu" pomyślałam i zatrzymałam konia, by napawać się widokiem miejsca, do którego zmierzałam od wielu lat. Było pięknie - drzewa rosły wszędzie dookoła, a tu i ówdzie widziałam leśne zwierzęta przemykające się wśród zarośli. Spojrzałam na drogę wiodącą do bram twierdzy. Nie widziałam na niej żadnego niebezpieczeństwa, więc ruszyłam dalej. Jadąc myślałam, co powiedzieć gdy już tam dojadę. Coś o tym, że z chęcią tam zamieszkam..? Nie, to zbyt łatwe. Z zamyślenia wyrwało mnie parsknięcie Crystal. Spojrzałam na dróżkę i oniemiałam. Stał na niej ogromny wilk. Był tylko odrobinę niższy od mojej klaczy, ale tak czy inaczej był straszny. Dobyłam miecza. I w tym samym momencie wilk skoczył. Nieprzygotowana chciałam uderzyć go mieczem w żebra lecz klinga odbiła się pozostawiając jedynie lekkie zadrapanie. Uderzenie nie spowolniło wilka i ten wpadł na mnie. Ostatnie co pamiętam to jego olbrzymia łapa i ciemność.
Obudziłam się w miękkim łóżku. Odruchowo sięgnęłam po miecz, lecz go nie znalazłam.
"O co chodzi?" pomyślałam ze zdenerwowaniem. Nie dość, że nie wiem gdzie jestem to jeszcze nie mam swojej broni. Nagle do pomieszczenia weszła jakaś kobieta.

<Lyrinn? Co powiesz?>

Elisabeth Black

 Imię: Elisabeth 
 Elis
 Nazwisko: Black
Płeć: Kobieta
Królestwo: Tierra'y
Wiek: 19 lat
Urodziny: 20 sierpnia
Ranga (Stanowisko): Łuczniczka (wojsko)
Charakter: Elisabeth jest skryta I małomówna. Co za tym idzie - nie ma wieluznajomych. W razie czego udziela tylko jednoznacznych odpowiedzi - "tak," nie" i w razie potrzeby mówi co ktoś inny ma zrobić. Często można spotkać ją z książka w ręku. Nie należy jej wtedy przeszkadzać. Dziewczyna jest osobą przygotowaną na wszystko i zawsze ma przy sobie conajmniej jeden nóż do rzucania I łuk. Lepiej więc jej nie podpaść. Warto wspomnieć, że Elis
zawsze, ale to zawsze, mówi prawdę. Mimo jej zawiłego charakteru faceci mają u niej szanse, ale muszą wykazać się sporą cierpliwością. Poza tym chyba niczym się nie wyróżnia.
Aparycja: Elis często chodzi ubrana w lekką zbroję, co podkreśla jej zgrabną sylwetkę. Poza tym swoje blond włosy zazwyczaj nosi związane w kłosa lub warkocza.
Szczegółowa aparycja
- kolor oczu: szary
- wzrost: 1,76 m
- waga: 49 kg
Umiejętności : Elisabeth bardzo szybko biega i wspina się. Potrafi wejść na właściwie pionową ścianę.
Magiczna moc: Mocą Elis jest zmiennokształtność. Oznacza to, że może zmienić się w jakiekolwiek niemagiczne stworzenie.
Rodzina:
- matka: Annabeth Black †
- ojciec: William Black †
Zauroczenie: Brak
Ex: Brak
Potomstwo: Póki co nie myśli o tym.
Koń: Crystal
Historia: Elisabeth urodziła się w małej wiosce. Mieszkała w niej razem z rodzicami aż do 12 roku życia. Wtedy to w jej życiu nadeszły gwałtowne zmiany. Pewnego dnia gdy bawiła się z Crystal na łące przylegającej do jej domu zobaczyła dym. Jako iż była świetnie wytrenowana,wiedziała, że nie jest to dym z ogniska, ale z pożaru. Czym prędzej wsiadła na konia i pogalopowała w stronę własnego domu, bo to właśnie z tamtąd wydobywał się dym. Gdy dojechała nie było już co ratować. Zostały same gruzy. Zaczęła je rozkopywać, a ludzie z okolicznych domów nie szczędzili sił by jej pomóc. Po wielu godzinach wspólnej pracy Elisabeth zobaczyła to czego szukała - skrzynię, która stała w pokoju rodziców i nigdy nie była otwierana. Tym razem się to zmieniło. Elis szybko otworzyła zamek i ujrzała lekką zbroję, miecz, łuk, kołczan ze strzałami i tarczę. Wiedziała co z nimi zrobić. Włożyła je na siebie i wsiadła na Crystal. Gnana rozpaczą po utracie rodziców jechała przed siebie aż w końcu zatrzymała się w Królestwie Tierra'y. Tam przyjęto ją z otwartymi ramionami. Po pożarze charakter Elis stał się takim jaki jest teraz - smutny i zamknięty w sobie.
Inne zdjęcia: Brak
Autor: omiqka
SIŁA:15 SZYBKOŚĆ: 30  ZWINNOŚĆ: 20  CZUJNOŚĆ: 20   WYTRZYMAŁOŚĆ:  15

Od Daphne Kalipso

Po raz kolejny zerknęła w górę, ponad gałęzie drzew na słońce. Dochodziła czternasta... Od prawie dziewięciu godzin siedziałam w jednym miejscu. Najpierw przypatrywałam się jak Talon wydaje innym polecenia, jak ukrywają się pomiędzy krzewami w małych grupkach i sprawdzają, czy mają wszystko, co potrzebne. Potem, zrobili kilka prób by mieć pewność, że wszyscy wiedzą, co mają robić.
A ja siedziałam na tym cholernym drzewie...
Strzelać z łuku mogę przecież nawet z ziemi. Poza tym, jestem też całkiem dobra w walce wręcz. Dałabym radę kilku głupim strażnikom. Z drugiej strony... mogłoby to urazić ich męskie ego... Walczyć ramię w ramię z kobietą?
Otuliłam się szczelniej czarnym płaszczem, przesunęłam się trochę na gałęzi i wbiłam wzrok z powrotem w drogę, którą miał przyjechać nasz cel. Tak naprawdę... nawet nie wiedziałam, na co mam czekać. Na karocę? Czy może zwykły wóz załadowany walizkami? Staliśmy na jednej z głównych dróg handlowych w tym regionie królestwa, więc mogło tu się pojawić wszystko! Do tego wszystkiego, po tylu godzinach bezczynności, naprawdę nie miałam ochoty już dłużej czekać.
Zerknęłam jeszcze raz na moich towarzyszy. Rozłożonych wygodnie na ziemi, popijających napój z gałek ocznych ryb - specjalność Królestwa Aqua’y. Osobiście trochę mnie to obrzydzało, choć nie można ukryć, że był niezwykle słodki i naprawdę dawał kopa. Wino było o wiele bezpieczniejsze. Nie zwalało tak szybko z nóg i gdyby coś się szybko nie wydarzyło, nie byłoby komu napaść na te skarby.
Jak na zawołanie, po mojej prawej, na drodze pojawiła wielka srebrna karoca zaprzęgana w cztery białe konie. Cel pędził w naszą stronę z trzema strażnikami na czele, kolejnymi czterema po obu bokach i trzema zamykającymi kolumnę. Razem czternastu. Czternastu cholernych strażników, podczas gdy nas poinformowano jedynie o sześciu! Albo Talon specjalnie posłał kilku naszych ludzi na śmierć, albo złożę sobie bardzo miłą wizytę w domu zwiadowców.
Gotując się ze złości, sięgnęłam do kieszeni ukrytej w płaszczu i wyciągnęłam mały gwizdek, którego dźwięk miał imitować śpiew ptaka. Czułam się głupio za każdym razem, kiedy musiałam go używać. Reszta czatujących po prostu gwizdała. Raz, gdy zbliżał się cel, dwa, gdy coś jest nie tak i znowu raz, jeżeli ktoś przybywa na pomoc naszej ofierze. Ja musiałam używać tej przeklętej piszczałki, która za żadne skarby nie brzmiała jak ptak, bo sama nie potrafiłam gwizdać. A przynajmniej nie na tyle głośno, by czekający na sygnał mnie usłyszeli. Dałam sygnał. Najpierw jeden a po chwili kolejne dwa. Nie były to najdokładniejsze informacje o tym, na co powinni czekać, ale nic lepszego nie byliśmy w stanie zrobić.
Obserwując zbliżający się pojazd, odkręciłam bukłak z wodą, przypięty do pasa spodni. Miałam nadzieję, że nie będzie potrzebny.
Karoca była już naprawdę blisko, mogłam dostrzec poruszające się w jej wnętrzu firanki.
Idealny materiał na nową bluzkę” pomyślałam widząc ich beżowy odcień. W myślach już nawet widziałam projekt całości i jak by się na mnie prezentowała… Jednak zaraz oprzytomniałam. W Aqua’y jest za zimno na tego typu ubrania. Poza tym, taki strój byłby zbyt wyzywający jak na towarzystwo wszystkich tych mężczyzn. Nie. Nie odważyłabym się założyć czegoś takiego przy nich.
Z takich myśli wyrwał mnie dopiero okrzyk jednego z moich braci biegnącego w kierunku strażników. Tuż za nim ruszali następni. Zaatakowani byli zupełnie zbici z tropu. Z ukrycia, mogłam przyjrzeć się ich twarzom przerażonym nagłym chaosem. Bo to był chaos. Ludzie wyskakiwali zza drzew i rzucali się na pierwszego lepszego zbrojnego, zwalając go z konia. W końcu jednak, pierwszy szok minął i ich przewaga liczebna stała się przerażająco oczywista. Rozpierzchli się i otoczyli moich braci. Byli naprawdę dobrze wyszkoleni.
Nagle usłyszałam ciche jęknięcie i zobaczyłam jak jeden z nas, ten nowy, pada na kolana przyciskając obie ręce do brzucha. Miecz strażnika obok zalśnił czerwienią. Nie znałam tamtego chłopaka. Wiedziałam tylko, że był niewiele starszy ode mnie. A teraz umierał. Poczuła łzy napływające do oczu. Może i go nie znałam, ale był moim bratem. Jak oni wszyscy. Nie pozwolę, żeby zginęli przez zbyt wielkie ego Talona i głupotę zwiadowców.
Wciąż obserwując całą akcję, skupiłam się na wodzie w bukłaku. Na jej ruchach przy każdym moim oddechu. Wzięłam głęboki wdech zamykając na chwilę oczy a gdy znów je otworzyłam, w ręku trzymałam łuk. Czułam, jak woda z której jest wykonany przelewa mi się między rękami a mimo to zachowuje swój kształt. Jak delikatnie pulsuje starając wyrwać się z ograniczeń, jakie jej narzuciłam. Usiadłam okrakiem na gałęzi i wolną ręką naciągnęłam cięciwę, wycelowała i zwolniłam uchwyt. Dopiero w połowie drogi do celu - strażnika z zakrwawionym mieczem - do końca ukształtowała się posłana przeze mnie strzała. Nim zdążyłam mrugnąć, facet leżał już na ziemi.
- Przepraszam - wymamrotałam, zeskakując z drzewa. Nie chciałam go zabijać. Nie znosiłam tego robić. Ale co innego mi pozostało? Ukrywać się i patrzeć, jak ginie moja rodzina?
Ruszyłam z stronę drogi gdzie wszyscy dalej walczyli. Z tego miejsca nie mogłam dostrzec już tak wiele, ale wystarczyły mi odgłosy uderzającego o siebie metalu.
Kiedy stanęłam w końcu na bruku, pierwsze co zobaczyłam, to plecy dwóch strażników. Z wyciągniętymi mieczami zbliżali się do jednego z naszych. Widać było, że nie ma z nimi szans. Jego stary, wysłużony już miecz, kontra ich długie i lśniące klingi. Przez myśl przeszło mi, czy tacy jak tych dwóch, nie powinni okazać się bardziej honorowi? Dwóch na jednego?!
Biegiem ruszyłam w ich stronę, po drodze zrzucając przeszkadzający płaszcz. Chwyciłam sztylety przytwierdzone do mojego uda cienkimi paskami. Skoczyłam w stronę strażników. Byli wyżsi ode mnie, ale korzystając z elementu zaskoczenia jednego powaliłam wbijając mu ostrze w nogę, a drugiemu  w sam środek przedramienia, przez co musiał wypuścić swoją broń. Oboje mocno krwawili. Popatrzyłam na jednego, wijącego się z bólu na ziemi uciskając nogę i na drugiego, klęczącego i bardzo głośno przeklinającego nad swoją raną. Przełknęłam ślinę i wpatrując się w buty wyszeptała w ich stronę “Przepraszam.”
Ruszyłam dalej przed siebie. Nie chciałam walczyć, jeśli nie było to konieczne, więc po prostu przechodziłam obok walczących rozglądając się na boki. Szukałam Talona i jednocześnie, chciałam odnaleźć tamtego ranionego chłopaka. Nie sądziłam, bym mogła mu jakoś specjalnie pomóc, ale chociaż nie byłby sam w chwili śmierci.
Pierwszego zobaczyłam Talona. Nie walczył, tak jak pozostali. Właściwie, to dopiero wychodził ze swojej kryjówki i szybko zmierzał w stronę drzwi karocy. Dlaczego ignorował wszystko co działo się wokół niego? Walka jeszcze się nie skończyła, to nie pora na zbieranie łupu. Talon bez mrugnięcia okiem otworzył srebrne drzwiczki i wyciągną zza nich kobietę. Ubraną w wielką błękitną suknię z mnóstwem falbanek i ogromnym dekoltem. Zaraz za nią z pojazdu wyskoczył chłopiec, najwyżej dziesięcioletni  w zielonym ubranku. Coś było nie tak. Ich nie powinno tu być. Talon powiedział coś do kobiety, ewidentnie coraz bardziej zły i zniecierpliwiony. Szarpał ręką kobiety, która, byłam tego pewna, choć nie widziałam dokładnie, zaczęła płakać.
Nie myśląc o tym co zrobię, lub powiem, pobiegłam w ich stronę. Jak mam zmusić Talona do wypuszczenia kobiety Amphrionów? Jak zmusić go do wyjaśnień?
- Błagam, panie! Ja nic nie wiem. Proszę! - łkała kobieta. Sam akcent, z jakim wymawiała niektóre sylaby pokazywał, że pochodzi z wyższych sfer - Przysięgam!
- Przestań ryczeć! Jeżeli nic nie wiesz, to dokąd niby jechałaś? No?!
- Talon przestań! - krzyknęłam, stając dobrych kilka kroków od niego. Bałam się go, kiedy był w takim stanie. Bałam się, co może zrobić nie tylko mnie, ale też tej kobiecie. Fakt, pewnie skazałam tamtych dwóch strażników na śmierć, albo kalectwo, ale to nic w porównaniu z tym, co potrafi robić Talon, kiedy nie dostaje tego, czego chce. I to jeszcze kobiecie!
- Nie wtrącaj się, Kal! - odwarknął ledwie na mnie patrząc.
Wewnątrz cała trzęstałm się na myśl o tym, co mam zamiar zrobić, ale nie mogłam ustąpić. Chodziło o życie tego dziecka. Tej kobiety. Nie mogłam się zawahać, nie teraz. 
Zbliżyłam się o Talona na odległość jednego kroku w duchu ciesząc się, że już wcześniej ponownie odkorkowałam bukłak z wodą.
- Puść ją - zażądałam chwytając rękę, którą trzymał kobietę. W końcu spojrzał na mnie. A raczej próbował zamordować mnie samym spojrzeniem. Już drugi raz tego dnia mu się sprzeciwiłam. Czułam niemą groźbę w jego spojrzeniu. “Odsuń się, albo gorzko tego pożałujesz.” I tak też zrobiłam. Zabrałam rękę i cofnęłam się o krok. Ale kiedy odwrócił się z powrotem w stronę kobiety, kilka centymetrów przed jego twarzą wisiał ogromny i niesamowicie ostry sopel lodu. 
- Powiedziałam, żebyś ją puścił.
Miałam szczęście, że Talon nie postanowił znów na mnie spojrzeć. Nie mogłam zapanować nad drżeniem rąk. Ale on tylko uwolnił rękę kobiety która stała, równie oszołomiona co ja i wpatrywała się we mnie pytającym wzrokiem. Jakbym miała powiedzieć jej, co ma teraz robić. Jakby wiedziała, co teraz zrobić.
- Lepiej uciekaj
Nie potrzebowała nic więcej Chwyciła syna za rękę i pobiegła w stronę drzew. Nie przypuszczałam, by dała sobie tam radę, ale nie mogłam jej pomóc już w żaden sposób. Zwróciłam się znów w stronę naszego przywódcy. Sopel lodowy roztrzaskał się o ziemie, ale on wciąż stał wbijając we mnie wzrok. Nie odzywał się. Ja też nie. Tylko patrzeliśmy na siebie i czułam jak z każdą chwilą popadam w coraz większą panikę. “Nie możemy tak stać w nieskończoność” pomyślałam w tej samej chwili decydując się na jakiś ruch. Odwróciłam się w stronę karocy zaglądając do środka. Kątem oka widziałam, jak Talon odchodzi. Odetchnęłam z ulgą.
Pojazd od środka nie był tak duży jak można by się spodziewać. Były tam tylko cztery miejsca - dwa przodem i dwa tyłem do kierunku jazdy. Leżała tam jedna duża walizka i jedno małe pudełeczko na biżuterie. Zignorowałam obie te rzeczy. Jeżeli w walizce były suknie, w końcu i tak trafiłyby do mnie… a biżuterii nigdy nie lubiłam. Mój wzrok powędrował jednak do niewielkiej koperty leżącej na podłodze karocy. “Musiała wypaść tamtej kobiecie…” pomyślałam i szybko schowałam kartkę do kieszeni kamizelki. Cofając się, zerknęłam jeszcze na firanki zasłaniające okna. Beżowe, delikatne, sprawiające, że obraz za nimi wydawał się lekko rozmazany i o wiele piękniejszy. “Nie są ci potrzebne. Nie bierz ich!” nawoływałam się w myślach, a mimo to jednym szarpnięciem zerwałam tę najbliżej mnie, a następnie pochyliłam się do wnętrza pojazdu po następną. Oba kawałki materiału wepchnęłam do sakwy i odwróciłam się chcąc iść po mój płaszcz.
Wszyscy wokół skończyli już walczyć. Na ziemi leżały ciała strażników i kilku naszych. Reszta czekała na rozkazy.
Westchnęłam głośno. Naprawdę nie chciałam patrzeć na to wszystko. Na całą tę krew. Na ciała, które jeszcze przed chwilą były żywe. Nie tak to powinno się skończyć. To miał być prosty łup. Czysta akcja.
- Zbieramy się! - krzyknęłam, by wszyscy mogli mnie usłyszeć. Miałam nadzieję, że nie dostrzegą jak bardzo staram się nie rozpłakać na widok tej masakry i jak mi niedobrze od zapachu krwi unoszącego się w powietrzu. - Niech ktoś zajmie się naszymi. Trzeba ich dowieść do domu i pochować.
Nigdzie nie widziałam Talona, choć pewnie był gdzieś w pobliżu. Czekał, aż wszystko samo się załatwi. Ruszyłam po mój płaszcz, wciąż leżący w tym samym miejscu. Podniosłam go i nie patrząc na pozostałych zaczęłam swoją wędrówkę do domu.

Jako pierwsza weszłam do głównej sali naszej kryjówki. Za mną był Talon i reszta grupy. Kiedy tylko wszyscy przekroczyli próg drzwi odwróciłam się na pięcie i wycelowałam palec prosto w stronę “przywódcy”.
- Wiedziałeś! Wiedziałeś, że nie ma żadnego skarbu. Ze będzie tylko kobieta i cała masa strażników!
Nikt nic nie powiedział, jednak wiedziałam, że reszta jest tak samo zła jak ja.
- Przez ciebie straciliśmy czterech ludzi. Czterech! Wiesz, co to znaczy? To byli nasi przyjaciele. A ty tak po prostu skazałeś ich na śmierć! 
- Nie będę z tobą o tym rozmawiał. - stwierdził chłodno Talon i spróbował mnie wyminąć. Nie pozwoliłam mu na to, a wokół nas zaczęło się tworzyć małe kółko. Wiedział, że mam rację. Oni wszyscy wiedzieli. Tak jak ja, nie wiedzieli co się dzieje. Dlaczego?
- Owszem będziesz. Przez chwilę myślałam, że to zwiadowcy coś pomieszali. Ale nie. Ty dokładnie wiedziałeś kto i dlaczego będzie tamtędy przejeżdżał. To było oczywiste, kiedy szarpałeś się z tą kobietą. Czego od niej chciałeś?
- Informacji. To wszystko - powiedział to takim tonem, jakby rozmawiał z histeryzującym dzieckiem. Może po części tak było?
- A co byś zrobił, gdyby ona nic by nie powiedziała? I gdybym ja ci nie przerwała?
Zapadła długa cisza. Widziałam zaciskające się ze złości szczęki Talona. Ale już się go nie bałam. Miałam prawo by podważyć to co zrobił. Wszyscy mieliśmy. To nie było fair, że posłał nas na tę rzeź. I nagle mnie oświeciło. To dlatego nie chciał, bym walczyła razem z innymi. Bo tylko ja jestem w stanie mu się sprzeciwić. Wiedział, że bym to zrobiła.
- Chciałeś ją zabić. - westchnęłam i cofnęłam się o pół kroku sama nie wierząc w to co powiedziałam. Ale to była prawda. Zabiłby ją. Pewnie bez względu na to, czy powiedziałaby mu prawdę czy nie. - Chciałeś zabić bezbronną kobietę! - niedowierzanie zamieniło się w czysty gniew. - I to jej dziecko zapewne też byś zabił, prawda?! Jesteś...
Moja głowa odskoczyła na bok pod wpływem uderzenia. Jeszcze nikt nigdy mnie nie uderzył. Nie w taki sposób. Przyłożyłam twarz do policzka który z każdą chwilą piekł coraz bardziej. Nie wiedziałam co mam zrobić. Zupełnie, jakby moje ciało i umysł zupełnie zapomniały do czego służą. W końcu wzięłam głębszy oddech - nawet nie wiedziałam, jak bardzo brakuje mi powietrza - i odwróciłam się z powrotem w stronę Talona. Ale jego już tam nie było. Był tylko tłum ludzi, tak jak ja, zaskoczonych całą sytuacją. 
Nic się nie stało. Udawaj, że nic się nie stało.” powtarzałam w myślach. Przecież nie mogłam się teraz rozpłakać. Nie, kiedy oczy wszystkich patrzyły dokładnie na mnie.
Uniosłam dumnie głowę i wyprostowana ruszyłam w stronę swojego pokoju. Dopiero tam, za zamkniętymi drzwiami padłam na kolana i zaczęłam cicho łkać. Z bólu. Z gniewu. Z żalu za tamtym chłopakiem i wszystkimi tymi mężczyznami. 
Wciąż na nowo i na nowo odtwarzałam w myślach moment uderzenia. Dźwięk jego dłoni uderzającej o mój policzek.
Nie! Przestań!” nakazałam sobie. Nie mogłam dłużej o tym myśleć. Co by mi z tego przyszło? Musiałam skupić się na czymś innym. Czymkolwiek.
Powoli wstałam, zdjęłam z siebie grubą pelerynę i usiadłam na łóżku zrzucając przy tym kilka poduszek. Z kieszeni wyjęłam kopertę z rozerwaną pieczęcią Królestwa Tierra’y. Byłam przekonana że właśnie o to chodziło Talonowi. O informacje, które są w tej kopercie. Tylko dlaczego miała je ta kobieta? Z tego co mi wiadomo, nikt z Amphrionów nie miał powiązań z Tierrą. 
Obracałam w dłoniach kartkę. Czy chcę poznać treść tego listu? Na pewno nie mogę go zachować. Nie po tym, co wydarzyło się z Talonem. Gdyby dowiedział się że go mam… Ale co może być tak ważne?
Drżącymi rękami otworzyłam kopertę i wyjęłam z niej grubą kartkę z fantazyjnymi roślinnymi wzorami na marginesach. Trochę czasu zajęło nim zdołałam odczytać zawiłe pismo, jakim zostało wszystko spisane.

Drodzy Obywatele, Emigranci Królestwa Tierra’y!

Z całą przyjemnością i przejęciem informujemy Was i Wasze rodziny o zbliżającym się Święcie. Obchodach Odrodzenia.
Co piętnaście lat, wielkie Drzewo Dusz, rosnące w samym centrum naszego pięknego Królestwa, kwitnie, wydając na świat tylko jeden piękny i bardzo cenny dla nas wszystkich kwiat. Według pradawnych legend Kwiat Duszy chroni wszystkich naszych rodaków i ich dusze przed wiecznym potępieniem, a samo spojrzenie na niego czy dotknięcie jego delikatnych płatków potrafi wyleczyć nawet z najcięższej choroby.
Ten upragniony dzień właśnie się zbliża. Wraz z pełnią tego miesiąca, Drzewo Dusz zakwitnie, a w całym Królestwie odbędą się festyny, Wielka Parada Kwiatów przechodząca przez wszystkie większe miasta naszego Królestwa, bale, a dokładnie o piątej rano, zostaną wypuszczone miliony lampionów.

Na modlitwę pod Drzewem Dusz i wspólne Obchody Odrodzenia zaprasza Rodzina Królewska.
Księżniczka Lyrinn

Nic z tego nie rozumiałam. Przecież to było tylko powiadomienie od Królestwa o zbliżającym się święcie. Co było w tym takiego ważnego? Po co było to Talonowi?
Przeczytałam całość jeszcze kilka razy. Na moje oko nie było tam nic, czym mógłby zainteresować się złodziej. A już w szczególności Talon.
Nigdy nie słyszałam ani o tym święcie, ani o legendzie z nim związanej. Z drugiej strony, większość mieszkańców Tierra’y to dość zamknięci ludzie, lubiący swoje towarzystwo. Jeżeli coś mogło się utrzymać w sekrecie, to właśnie w tym Królestwie. 
“Święto Odrodzenia”, czy ten kwiat na prawdę był aż tak cenny dla tych ludzi? Gdybym pojechała do Królestwa Tierra’y, może mogłabym dowiedzieć się czegoś więcej? Może udałoby mi się nawet wyszukać gdzieś tę legendę… To by było spełnienie moim dziecięcych marzeń. Ja, koń i tajemnica, którą trzeba zbadać. Gdyby ten kwiat na prawdę potrafił leczyć… Gdyby potrafił ożywić zmarłych! To by było coś. “Nie sposób się oprzeć takiej możliwości…”.
Czy na prawdę o tym myślałam? Chciałam wyjechać, zostawić wszystko, co miałam, wszystko co znałam… W pogoni za jakimś mistycznym kwiatkiem?
.
.
.
.
.
Tak.
Tylko co zrobię, kiedy już tam będę? Kiedy już go zobaczę i potwierdzę lub obalę legendę?
Zabiorę go…