Strony

Mieszkańcy

14 stycznia 2016

Od Sygny - CD Nerona

Nieco zaskoczyła mnie gwałtowna zmiana w zachowaniu mężczyzny. W jednej chwili traktuje mnie jak zwykłą ulicznicę, a zaraz potem układa się do snu na podłodze, bym ja mogła zająć miejsce na jego wygodnym łóżku. Węszyłam w tym jakiś podstęp, ale moje zadowolenie z powodu możliwości przespania się w tak miękkim łożu, jakie mają rycerze Fuego'a, zignorowałam moje podejrzenia. Z pewną dozą nieufności oparłam miecz o ścianę pokoju, po czym wyciągnęłam się z lubością na pachnącej pościeli, szybkim ruchem gasząc oświetlającą pomieszczenie świeczkę.
- Dobranoc - usłyszałam głos mężczyzny. 'Niech lepiej mówi za siebie' pomyślałam, ignorując go. Umościłam się na boku, po czym zamknęłam oczy. Nie miałam zamiaru jednak zasnąć. Miałam plan.

***

Wiedziałam. Wiedziałam, że bezinteresowne oddanie mi łóżka byłoby zbyt piękne by było prawdziwe. Nie minęło pół godziny, a usłyszałam jak piechur, będąc zapewne przekonany, że zasnęłam, podnosi się ostrożnie z podłogi. Po dźwiękach kroków stawianych jak najciszej wywnioskowałam, że mężczyzna idzie w moją stronę. Dyskretnie odszukałam mój rzeźbiony sztylet przewiązany na takie ewentualności rzemykiem do mojego uda. Zacisnęłam pięść na rękojeści, będąc przygotowana do nagłego ataku. Czarnowłosy był coraz bliżej. Słyszałam jak podchodzi do łóżka, delikatnie wchodzi na nie i wsuwa się pod kołdrę. Przysuwa się coraz bardziej po czym nagle ... poczułam jego ręce na swoich piersiach. W sumie sama nie wiem, czego innego oczekiwałam. Że mnie zaatakuje? Bez przesady. Przecież to zwykły zboczeniec. W każdej innej sytuacji ostro by oberwał, ale jeśli mój plan ma się udać, on musi być pewien, że śpię. Z trudem powstrzymywałam się od dźgnięcia go nożem, kiedy jego dłonie w najlepsze korzystały z moich wdzięków.
Porwało to jednak z co najwyżej piętnaście minut, po których niewyżyty seksualnie nastolatek zasnął. Poznałam ten moment po donośnym chrapaniu mi wprost do ucha. Upewniwszy się, że na pewno szybko się nie obudzi, chwyciłam lekko rękawy jego koszuli, po czym subtelnie zdjęłam ze mnie jego ręce, oddychając z ulgą. Wtedy z żalem pogodziłam się z myślą, że jestem zmuszona opuścić tak wygodne łoże, na jakim wyjątkowo rzadko mam okazję sypiać. Cichutko wysunęłam się spod kołdry i ostrożnie postawiłam stopy na ziemi. Niepostrzeżenie zakradłam się na korytarz, zostawiając mężczyznę samego w pokoju i próbując sobie przypomnieć, w którą stronę udał się spać ten drugi, blondyn. Moje ustalenia doprowadziły mnie przed duże, drewniane drzwi. Z dużą dozą niepewności uchyliłam je, zaglądając do środka. Tak! Moim oczom ukazało się kolejne, wielkie łóżko, a na nim jasnowłosy młodzieniec, śpiący bez koszulki. Podchodziłam do niego z wolna, zaczynając wątpić w skuteczność mojego pomysłu. Cóż, teraz już zbyt wielkiej możliwości wycofania się nie miałam. Faktem jest, że moje umiejętności skradania się nie są powalające, więc oczywiście prędzej czy później musiałam coś schrzanić. Będąc już tuż przy chłopaku, zahaczyłam o stojącą na szafce nocnej zgaszoną świecę ze stojakiem, która spadła na ziemię, powodując dość donośne tąpnięcie. W tym momencie blondyn się przebudził.
- Co, do chole...
- Ciii, ciiii, cicho, proszę nie krzycz! - zaczęłam nerwowym szeptem uciszać mężczyznę w obawie przed obudzeniem jego brata. Spotkałam się ze szczerze zdziwionym spojrzeniem jego błękitnych oczu, a ja nie zastanawiając się dłużej co się może stać, wypaliłam głosem pełnym nadziei:
- Powiedz mi jak stąd wyjść.
Mimo mroku panującego dookoła, dostrzegłam, że jego usta wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu.
- A powiedz mi śliczna, co będę z tego miał?
Spodziewałam się tego pytania. Tłumacząc sobie w duchu, że to dla dobra sprawy, nachyliłam się nad leżącym blondynem i złożyłam namiętny pocałunek na jego szyi. Po tym, spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Postaram się jakoś odwdzięczyć.

<Ramzes? A może Nero? Xd >

12 stycznia 2016

Od Neron'a - CD. Deanerys

Gwizdnąłem i zaraz przybiegł do mnie Vasco. Wsiadłem na niego, trzymając się mocno jego długiej, czarnej grzywy każąc jechać na przód. Koń gnał jak szalony, nie zważał na przeszkody. Miał doskonały węch, jest go dość trudno zmylić, od razu wiedział kto jest naszą ofiarą. Galopowaliśmy tak przez las, pola i łąki, aż w końcu zatrzymaliśmy się u podnóża gór dzielących królestwo Aqua od Fuego. Dobrze znałem te tereny, nie jeden raz tędy przechodziłem. Zszedłem z konia i przywiązałem go do drzewa. Zacząłem powoli przeczesywać malutki, iglasty lasek w poszukiwaniu kobiety. Nieoczekiwanie, Daenerys skoczyła na mnie z gałęzi, upadłem na ziemię pod jej ciężarem, a ta wbiła mi strzałę z środkiem nasennym. Nie wiem, ile trwałem w stanie hibernacji, gdy się obudziłem znajdowałem się na bagnach, związany linami, a na środku wysepki stało dogasające ognisko. Przeciąłem sznury sztyletem który wyciągnąłem spod bluzki. Gdy wstałem zacząłem rozglądać się dookoła siebie, nie poznawałem tego miejsca. Wszędzie w okół błoto, woda, drzewa, roślinność i pełno gadów i płazów.
- Niech cię szlak Deanerys! - wrzasnąłem wkurzony.
- Przecież chciałeś ze mną iść... - usłyszałem za sobą słodki głos kobiety.
- Wiedziałaś od początku, że cię śledzę? To co teraz planujesz ze mną zrobić, hę? - uniosłem brew do góry.
- Wykorzystać do obrony własnej... - przejechała dłonią po moim podbródku, z zalotnym uśmiechem na twarzy.
- A po cóż Ci taki słabeusz jak ja? Mówiłaś że sama dasz sobie znakomicie radę... - prychnąłem.
- Powiedzmy że masz przepustkę, której ja nie posiadam. Żołnierze Aqua mogli by się przyczepić do mnie. Po za tym to chyba umiał byś w razie ataku jakiegoś zwierza, trochę po wywijać mieczem, co? - mruknęła, z lekka pochylając się do przodu.
- No tak... - bąknąłem, patrząc uważnie na jej dekolt.
- Miałbyś mnie na oku, a dodatkowo w twoje ręce może dostała by się jakaś ciekawa nagroda? - stanęła na przeciwko mnie, muskając mnie ustami w policzek.
- Yyy... ten, to właściwie gdzie my teraz jesteśmy? - wyrwałem się z transu.
- Po drugiej stronie gór. Kilkanaście kilometrów stąd znajduje się pierwsze miasto. - odparła spokojnie.
Wiedziałem, że coś kombinuje, ale tym razem będę czujny. Nie pozwolę sobie na chwilę nierozwagi.
- Dobrze, a gdzie mój Vasco? - przejechałem dłonią po swoich kruczoczarnych włosach.
- Kazałam mu wracać do twojej stajni.,, oznajmiła,z założonymi rękoma.
- Kazałaś? Przecież on słucha się tylko mnie. - zmrużyłem jadowicie oczy.
- No widzisz, to teraz jest nas dwóch... - zaśmiała się pod nosem.
~ Przecież to nie możliwe. Musiała go czymś przytruć albo coś, pomyślałem, przypinając do pasa swój naostrzony miecz.

<Deanerys?>

Od Zefira - CD. Margles

Kurna, co jakiś czas można coś wrzucić. :/
A, i robię rewolkę: third person is on, bitches.

«•»

Po pomieszczeniu rozległ się głuchy trzask. Dziewczyna zatoczyła się, gdy tylko cios spadł na jej policzek. Jednak nie uniosła dłoni, czując palący ból. Zefir dostrzegł w jej oczach brak zrozumienia.
No tak, pomyślał. Idiotka miała przeprany mózg...
Dał znać chłopcu, aby przyniósł mu to, co zerwał z szyi Margles. Szmaragd emanował nie tylko żywą, kuszącą zielenią, obiecującą wielkie bogactwo, jednak także tym, które to bogactwo niwelowało w zalążku - czarną magią. Błyskotka cuchnęła Syjonem, a bez znajomości i odpowiedniego talentu, magii tej nie można było wyzbyć.
Zabójca skrzywił się, pogardliwie rzucając naszyjnik na ziemię i roztrzaskując kamień o podłogę poddasza, na którym się skrył. Roztrzaskane kawałki z sykiem uwolniły białe obłoki, które rozpłynęły się w powietrzu.
Margles drgnęła w chwili, gdy naszyjnik został zniszczony, a jej ręce, uniesione w obronnym geście ku mostkowi zacisnęły się na sobie. Krwiste spojrzenie Zefira spoczęło na jej przerażonej twarzy, czytając z niej jak z otwartej księgi. W jej głowie nie rodziło się pytanie "co", ale "dlaczego".
Na to pytanie nie miał zamiaru jej odpowiadać. Tutaj, w tym pokoju ich ścieżki rozdzielały się na dwoje i już nigdy nie miały się ze sobą przekreślić. Gdyby jednak stało się inaczej, jedno z nich umrze śmiercią straszliwą i bolesną. Pogrążona w rozpaczy dusza nigdy nie dotrze do swojego raju...
Założył kaptur.
- Nerte guorde - powiedział na pożegnanie i zniknął w nocy, przechodząc w Cienie.

«•»

- Czegoż pan tu szuka, co? - usłyszał za plecami zrzędliwy głos - To nie targowisko, te towary nie są już na sprzedaż.
Zefir wyprostował się. Jego oczy zabłądziły po okręgu, a na czole pojawiła się pozioma zmarszczka.
Kupiec jednak tego nie widział, dlatego kontynuował swoje zrzędliwe kazanie.
- Spóźnił się pan, niestety. Przyjadę tu za parę miesięcy, wtedy może się panu bardziej poszczęści.
- Szczęście mi nie potrzebne - odparł - Wolę załatwiać sprawy poprzez szybkie działanie, a twoje towary, tak czy inaczej, można znaleźć u wielu innych - krytycznie spojrzał na kosze z ziarnami kakaa i kawy, które właśnie były przenoszone na statek. Żywność tak, jak mniemał, sprowadzana ze wschodu kraju, nie miała większej wartości w Aire, choć na zachodzie było nieco droższe niż na wschodzie, gdzie lasy tropikalne rozciągały się na niewielkim obszarze. Natomiast kakao, które mogło być sprowadzane tylko z Tierra, nie przyjęło się zbyt dobrze wśród ludów pustynnych i sawanny. Dużą popularność miały natomiast w Aqua i Armonii, gdzie szanujące się szlacheckie bydle nie stroniło od kakaowych napojów i innych przysmaków. Ponoć było całkiem smaczne, choć mężczyzna nigdy tego nie próbował.
- Szczęście zawsze trzeba mieć, mój panie - rzekł z pełnym przekonaniem kupiec, podchodząc do Zefira. Jak zabójca się przekonał, był dużo niższy i nieco pulchny, choć przystojna twarz o dostojnych rysach i równo przyciętej, czarnej koziej bródce wskazywało na szlachecką linię w drzewie genealogicznym. Po ubraniu natomiast mógł śmiało stwierdzić, że nie z przypadku został kupcem.
- To pańskie towary? - zapytał, zanim dostojnik zdążył otworzyć usta.
Nie zdawał się być zaskoczony.
- Nie wszystko - rzekł - Część z nich to zamówione przez ostałych kupców z portów w Fuego, jednak większość jest moja. Perełki dzisiejszego handlu, powiadam panu! Nic, tylko brać! A opłacalne, jak na te niespokojne czasy. Wiedział pan, co się w Fuego stało.
- Tak, obiło mi się o uszy - uśmiechnął się - Okropność.
- A no... Jednak ze wszystkiego trzeba czerpać korzyści, bo, jak to mówią, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. A to nie koniec masakry, powiadam panu.
- Nietrudno się domyślić - odparł Zefir - Nowa władza nie przechodzi bez echa, narodowcy, czy jak ich zwą, zawsze wtrącą swoje trzy grosze. Długo to już?
- Będzie ze dwa miesiące - wzruszył ramionami kupiec, odwzajemniając uśmiech. Wyglądał bardzo sympatycznie - Howard Hopclin, do usług.
Zefir uścisnął wyciągniętą doń dłoń, potrząsając ją w przyjacielskim geście. Hopclin miał ciepłą, potężną dłoń, choć znającą swoją siłę w porównaniu to długich, chudych palców zabójcy.
- Yoric Sewndel, miło mi - odparł i teatralnie zmarszczył brwi, przyglądając się rozmówcy - Czy myśmy się już wcześniej nie spotkali?
- Wątpię - uśmiechnął się kupiec, puszczając dłoń - Zapamiętałbym taką bliznę, bez urazy... - przerwał na moment - Jesteś wojownikiem? - spytał po chwili.
Zefir spojrzał ku swojemu uzbrojeniu, ukrytemu pod czarnym płaszczem. Musiał je odsłonić, gdy wyciągał rękę.
- Owszem - odparł, uznając, że nie ma czego kryć, oprócz broni ukrytej i praktycznie wszystkiego, co chce zataić - Trudzę się najemnictwem, a sądzę, iż wiele takich, jak ja znajdzie dla siebie pracę podczas wojny domowej u sąsiadów. Jest pan z Aire?
- Niezupełnie - odpowiedział powoli - Moja matka wychowała się w tym kraju, choć z krwi i kości była tierryjką, podobnie jak mój ojciec. Skąd pan się domyślił?
- Ma pan bardzo wyrazisty akcent - posłał mu porozumiewawcze spojrzenie - Także się tu wychowałem - skłamał - Choć urodziłem się na Bezpańskich Ziemiach.
Kupiec zmarszczył czoło.
- Znam takich, co nazywają Tereny Wspólne w ten sposób - rzekł cicho - Nie są to ludzie szczęśliwi, choć i nie smutni. Nie są to ludzie, którzy chodzą po prostych ścieżkach.
Bardzo trafnie, pomyślał.
- Sytuacja w tym górzystym rejonie jest opłakana, nie ma co ukrywać, panie Hopclin - odparł Zefir - Przez brak jakiejkolwiek większej instytucji miasta przeistoczyły się w oddzielne i samorządne rejony barbarzyńskie, wypełnione ludźmi bez jakiejkolwiek narodowości. Te, które się zjednoczyły, wołają do trybunału o powstanie oddzielnego państwa Sethir, jeśli dobrze zapamiętałem nazwę. Ci ludzie zasługują na współczucie. Kilka szlacheckich rodów łasi się na władzę, toteż łakomie łypią oczami na Bezpańskie Ziemie. To wielka pokusa, jednak jest przysłowiową puszką Pandory.
Nastała cisza. Mężczyźni przez jakiś czas mierzyli się wzrokiem, jednak to kupiec przerwał trwającą ciszę.
- Podziwiam pana wiedzę na temat sytuacji politycznych, panie Swendal - odrzekł - Masz rację, widmo wojny wisi nad Fuego i Terenami Wspólnymi niczym burzowa chmura. Wszyscy, którzy umieją obserwować niebo czekają na deszcz z piorunami. Tacy, jak pan także. Najemnicy jednak powinni być tam, gdzie ich najbardziej potrzebują, czyż nie?
- Nie śmiem przeczyć - przytaknął Zefir, czując w sercu triumf i szansę ucieczki - Za kilka dni najmę się dla jakiejś karawany przemierzającej pustynię, jako ochrona.
- A jeśli zaproponuję szybki transport? - spytał kupiec, mrużąc oczy - Szybsza i spokojniejsza podróż jest na statku, a i niebezpieczeństw mniej. Gdzie pan uderza?
- Na Bezpańskie Ziemie - rzekł - Czuję niedosyt informacji na temat tamtejszej sytuacji.
- To świetnie się składa! - wypalił z entuzjazmem Hopclin - Jest pan bardzo interesującym rozmówcą, aż żal mi kończyć tą dyskusję. Gdyby jednak pan się z nami zabrał, mógłby pan się dowiedzieć co-nieco z naszych kupieckich kręgów. Zapewniam, że te informacje są bogatsze od królewskiego skarbca!
Zefir zaśmiał się.
- Zależy którego - i zaśmiali się obaj.