Strony

Mieszkańcy

26 września 2015

Od Skyelline - CD. Elizabeth i Gabriela

Razem z nowo poznaną kobietą ruszyłyśmy wzdłuż ulicy na naszych rumakach. Nie wyglądała na zbytnio zadowoloną, ale czasami niektórzy tak reagowali na mnie i nie specjalnie mi to przeszkadzało, ponieważ po jakimś czasie bardziej się do mnie przekonywali. W czasie naszej przejażdżki podśpiewywałam pod nosem swoją ukochaną piosenkę. Nagle na naszej drodze stanął wysoki mężczyzna o przydługich włosach i lekkim zaroście. Wydał mi się sympatyczny... zresztą jak większość ludzi... dla mnie to chyba wszyscy byli w porządku tylko nie każdy okazywał to od razu tak jak ja to miewałam w zwyczaju. Widać, że jego dzień zaczął się dosyć aktywnie, ponieważ był obładowany zakupami jak jakaś choinka bombkami na boże narodzenie.
-Niezwykła z was para. - powiedział łagodnym głosem – Co to za piosenka? - zwrócił się bezpośrednio do mnie lekko przyciszonym głosem. Uśmiechnęłam się radośnie, przerywając na chwilę ciche nucenie. Uniosłam się na grzbiecie konia tak, że po chwili lekkimi stópkami stałam na plecach Skylight'a. Zwinnie przeskoczyłam na najbliższą ławkę, która znajdowała się niedaleko mężczyzny. Z ogromnym zacieszem na twarzy odpowiedziałam:
-To moja własna piosenka. Nazwałam ją " Warai " co oznacza w księżycowym języku " Uśmiech ". - zmrużyłam lekko oczy i odwróciłam się w stronę Skylight'a, który najwyraźniej nie był zachwycony tym, że tak lekko podchodzę do osoby obcej. -W księżycowym języku? - spytał zdziwiony – O takim jeszcze nie słyszałem... - zamyślił się - ... z piosenki wynika, że to jeden z piękniejszych języków jakie dane mi było słyszeć. Musisz, więc pochodzić z daleka. - stwierdził.
-Czy ja wiem? Moja kraina dla niektórych jest odległa, a dla nielicznej mniejszości jest na wyciągnięcie ręki. - westchnęłam – Gdybym panu powiedziała co to za kraina to i tak by mi pan nie uwierzył... - wzruszyłam ramionami – Nikt mi nie wierzy. Ale dość o tym... to nieistotne. Jestem Skyelline, ale proszę mówić na mnie Sky. - wyciągnęłam dłoń w stronę mężczyzny – A jak pan ma na imię? - spytałam. Mężczyzna spojrzał na mnie z niemałym zdziwieniem, ale po chwili jego kąciki ust bardzo lekko drgnęły i odpowiedział:
-Jestem Gabriel. Bardzo miło mi cię poznać Sky. - uścisnął lekko moją dłoń. Strasznie się cieszyłam, że poznałam aż dwie nowe osóbki w ciągu jednego dnia. Niestety na dalszą rozmowę nie mogliśmy sobie pozwolić, ponieważ rozległy się w oddali głośne strzały z wiatrówek, odgłosy ciężkich kopyt i kobiece wrzaski. Gwałtownie odwróciłam się w stronę hałasów i zauważyłam ludzi rozpraszających się w szpaler. Ulicą przebiegło trzech białych jeźdźców na białych shire. Mieli na sobie srebrne, lśniące zbroje i w żaden sposób nie odznaczali się złymi zamiarami, a jednak... porwali trzy młode kobiety. Tak wywnioskowałam z ich chorobliwych wrzasków. Przemknęli przez ulicę, lecz nie byli sami. Zaraz za nimi galopowało około dziesięciu żołnierzy. Ich konie były jednak za wolne i zbyt zmęczone, by dogonić tak wielkie i na pewno o wiele bardziej wytrzymałe, potężne konie shire. Nigdy nie umiałam reagować w takich sytuacjach, ale zwykle pomagałem w bardzo drobny sposób, który mógł wykorzystać ktoś inny, ale w tym przypadku nie na wiele mogłam się zdać. Momentalnie zmieniłam zdanie, kiedy zobaczyłam na plecach ich zbrój oraz na bokach ich koni znaki czarnego słońca otoczonego pomarańczową poświatą.
Wiedziałam, że to Celestyni... wyznawcy Celestii – władczyni słońca, znienawidzonej siostry mojej mamy. Słońce było podobno takie wspaniałe, a jego władczyni to tak naprawdę wilk w owczej skórze. Nie wszyscy jednak o tym wiedzieli. Istniały tajne zakony, które próbowały ingerować we władzę pragnąc wykorzystać wszystkie możliwe moce, by wprowadzić wieczny dzień. To było ich głównym celem. Poza tym utrzymywali się z kradzieży, okupów, czarnych robót i tym podobnych... przeczyli moralnościom mojej mamy, a tym samym swojego człowieczeństwa, zabijając niekiedy ludzi stojących im na drodze. Jakiś przełącznik zrobił pyk w mojej głowie, aktywując coś czego dawno już nie czułam. Poczułam jak jedno z moich oczu traci ostrość... pewnie stało się całkowicie granatowe. Bez namysłu wsiadłam na Skylight'a, który zmienił barwę na nocną, czyli ciemny granat i złote połyski na sierści i w oczach. Kiedy tylko pewnie siedziałam w jego grzbiecie od razu ruszył pełną parą za grupą trzech zbirów, których szczególnie obdarzyłam nienawiścią. Koń ominął wszystkie przeszkody w mgnieniu oka i było widać tylko czarny dym przelatujący jak strzała przez ulicę po drodze zostawiający coś w rodzaju palących się czarnych płomieni. W czasie pokonywania drogi udało nam się połączyć ciała i dusze co stworzyło Lunarnego Stróża... specjalna moc na Celestynów.
Wyminęliśmy trójkę i stanęliśmy przed nimi. Oni nawet nie mieli ochoty się zatrzymywać, więc pozostało nam użyć płomiennego więzienia. Na pewnym odcinku założyłam niewidoczną pułapkę, która złapie tylko rycerzy i ich przeklęte wierzchowce, zaś zwykłych ludzi nie wpuści na swój teren. Niczego nieświadomi Celestyni dali się złapać. Trzy kobiety odrzuciło nieznacznie od bariery pułapki, ale na szczęście... wszystkie wpadły do wozu pełnego siana. Konie i ich właściciele zapadli w sen. Do czasu aż stróże nie mogli ich odtransportować do więzienia, zamknęłam ich w klatce emanującej czarnymi płomieniami. Przed przyjazdem tej grupy klatka zniknie i nie zostawi po sobie żadnego śladu. Udało mi się wrócić do swojej dawnej formy bez żadnych przeszkód, ale byłam strasznie zmęczona. Opadłam na szyję wierzchowca, który powolnym krokiem ruszył do domku... nas tam nie było... nikt nic nie widział.

( Elizabeth? Gabriel? Soraski, że TAKIE WIELKIE opóźnienie i takie gunwo, ale to u mnie czasami norma... liczę na wyrozumiałość ;_; )

25 września 2015

Od Samanyi

Znowu siedzę przy stoliku i wyszywam biżuterię, słuchając cichego głosu staruszki. Opowiada o zmianach w medycynie, jakich doświadczyła. Uwielbiam jej słuchać. Każde jej słowo przepełnione jest mądrością, wątpię, bym kiedykolwiek mogła zdobyć tyle wiedzy, co moja Nauczycielka.
Nagle nie siedzę w salonie. Nawet nie siedzę. Idę ulicą, oglądam się przez ramię. To nie jest moje ramię. Znowu w wizji nie jestem sobą. Samanya, skup się, gdzie to jest? Pytam sama siebie, by zebrać myśli. To bardzo trudne, wizje najczęściej wtedy się przerywają. Kojarzę te budynki, ułożenie ulic... już wiem!
Wizja się przerywa.
- Słuchałaś mnie w ogóle? - Pyta staruszka, pomarszczonymi dłońmi poprawiając własną fryzurę. - Oczywiście, że nie. Nigdy mnie nie słuchasz.
Patrzę na nią zdziwiona, mrugam parę razy. Próbuję przypomnieć sobie wizję. Nic nie przychodzi mi do głowy. Była za krótka. Szkoda, wyglądało na to, że było to ważne, bym spotkała się z tą osobą.
- Nic nie odpowiesz? Co ja z tobą mam. Jak ja wytrzymałam z tobą tyle lat? - Zaczyna narzekać, a ja uśmiecham się ciepło.
- Słuchałam, ale później coś mi umknęło. - Tłumaczę, kończąc wyszywać sutasz. Przyglądam się krytycznie mojej pracy, sprawdzając, czy nie muszę niczego poprawić. Nie, na razie jest w porządku.
- Jak zawsze, po prostu, jak zawsze. Okazałabyś trochę szacunku! - słyszę naganę, pomimo wszytko powiedzianą żartobliwym tonem. Obracam się do Nauczycielki, która stanęła za mną, oglądając mi przez ramię sutaszowe ozdoby do sukni.
- Podobają się? - pytam, wstając i podając nauczycielce nową suknie dla niej, z naszytymi przeze mnie ozdobami. - Muszę już iść. - mówię, zasuwając za sobą krzesło i ruszając w kierunku korytarza. Sprawdzam jeszcze, czy w piecyku jest odpowiednia ilość drwa i ruszam do drzwi.
- Może być. - Pada po chwili komentarz mojej robótki ręcznej.
Uśmiecham się. Zawsze była taka surowa. Nigdy nic nie było idealne. Najwyżej się nadawało. Dokładnie takie zachowanie, jakie przejęła moja matka.
- Na razie, przyjdę jutro. - Mówię, biorąc moją lekką, szarą, płócienną torbę, w której chowam najpotrzebniejsze rzeczy.
- Dziękuję. - mówi staruszka, żegnając się ze mną i znika gdzieś we wnętrzu domu. Ja zamykam za sobą drzwi.

Na targu kupuję najpotrzebniejsze rzeczy dla moich pacjentów - zamówioną wcześniej paczkę bawełnianych bandaży, parę maści o rożnych działaniach, niektóre odkażające, niektóre wspomagające leczenie ran. Większość rzeczy i tak już mam, ale te najczęściej się zużywają. Następnie ruszam do stoiska z warzywami. Kupuję parę rzeczy na dzisiaj dla mnie i dziesięć marchewek dla Cante'go. Chcę dzisiaj zabrać go na przejażdżkę. Czasami musi się ruszyć, w innym przypadku zacznie przypominać bardziej belę siana niż konia.
Uśmiecham się, gdy wyobrażam sobie Cante'go w takim wydaniu. To byłoby piękne.
Już miałam do stajni, gdy usłyszałam dźwięki muzyki i zobaczyłam grupę roześmianych dzieciaków, która biegła, przedzierając się przez tłum. Jakiś uliczny bard zaczynał swój występ.
Zapatrzyłam się na zbierającą się publiczność i przez to wpadam na kogoś. Przez uderzenie rozsypują się z mojej torby przysmaki dla Cante'go.
- Przepraszam. - Mówię szybko, patrząc na osobę, która nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Kucam i zbieram marchewki. Pomiędzy nimi leży mały pakunek. Podnoszę paczkę i wstaję. To pewno tamtej osoby.
- To chyba twoje, prawda? - Wołam, osoba ogląda się przez ramię. To jest osoba z wizji. Teraz pamiętam wszystko ze szczegółami.

<Ktoś?>

Samanya Worknesh

Sketch XXIII by Charlie-Bowater
Imię: Samanya
Sam, Naya
Nazwisko: Worknesh
Płeć: Kobieta
Królestwo: Aire'a

24 września 2015

Od Salvi - CD. ALexandry

Palce piekły mnie, a głowa bolała tak mocno, jakby zaraz miała wybuchnąć. Chciałam rozejrzeć się po okolicy, jednak nie mogłam się ruszyć. Byłam przytwierdzona do ściany za pomocą jakieś dziwnej, metalowej konstrukcji, która wbijała mi się w żebra. Dopiero teraz ujrzałam, że na podłogę kapie coś mokrego i czerwonego. Jak za sprawą czarodziejskiej różdżki zaczęłam sobie przypominać zdarzenie w lesie. Gdzie moje skrzypce? I co ważniejsze. Gdzie jest Alexandra? Próbowałam krzyknąć, jednak moje uschłe na wiór gardło odmawiało mi posłuszeństwa. Obok mnie pojawiła się jakaś dziwna istota.
- Cześć, biała wiewiórko - wychrypiałam.
Zwierzę popatrzyło się na mnie i zaczęło wyć. Po chwili otoczyło mnie kilkadziesiąt takich stworzeń, każde miało czujne, czerwone oczy. Już chciałam coś powiedzieć, gdy nagle poczułam ukłucie w nogę, a po chwili zapadłam w głęboki sen. Obudziły mnie głosy. Zerwałam się jak oparzona, jednak szkielet zatrzymał moje ruchy, a z mojego ciała wypłynęło na posadzkę jeszcze więcej krwi. Wreszcie ją ujrzałam. Alexandra. Czułam się jakbym jej nie widziała przez wieczność. Leżała zapłakana na ziemi, a ja nie mogłam nic zrobić.
-Istoty ludzkie proszone są do sali balowej na potwierdzenie tożsamości. Prosimy nie wykonywać gwałtownych ruchów- usłyszałam zza ściany.
Zimny metalowy szkielet zaczął się ze mnie ześlizgiwać, zmienił się w płynną substancję przypominającą rtęć, po czym został wchłonięty przez podłogę. Odzyskawszy w końcu wolność, podbiegłam do Alexandry, która miała trudności ze wstawaniem. Chwyciłam ją za ramię i pociągnęłam w stronę drzwi, za rzędami wiewiórek. Sala do której wpadłyśmy była ogromna. Skojarzyło mi się to z opowieściami, które moja mama czytała przed snem. Zamknęłam oczy i ponownie je otworzyłam, bo miałam nadzieję, że jak w bajkach zamienię się w piękną księżniczkę w długiej sukni i poznam jakiegoś księcia na karym koniu.
- S... Salvia. Możesz już mnie puścić - usłyszałam koło siebie.

Alexandra?

Od Anthony'ego - CD. Elisabeth

W pewnej chwili uśmiech zszedł mi z ust. Powodem tego nie był skurcz mięśni twarzy, a po prostu nagłe olśnienie. W dzień mojego wypadku miałem udać się na dwór. Odbywała się tam wtedy huczna biesiada. Nie pamiętam już z jakiej okazji, ważnym wątkiem jest to, że miałem tam być. Praktycznie już straciłem posadę, co równało się z kolejnymi niespłaconymi długami. Naprawdę nie chciałem już czuć tego fizycznego bólu, który był powodowany napaściami. Pragnąłem wszystko oddać, co do jednej monetki i zacząć od nowa, na czyste konto. Byłem głupi biorąc tyle pożyczek u takich ludzi, mogłem się domyślić, że wszystko się tak potoczy. Zbyt duża naiwność się we mnie znajduje. Tak czy siak, było już po fakcie. Mimo to musiałem iść na dwór aby wszystko wyjaśnić, być może jakaś dama wstawi się za mną. Nie byłem złym błaznem, zawsze wszyscy byli zadowoleni z mojej pracy, z żartów i gierek. Nikt nie narzekał. Jednak to wyższa sfera, która nie toleruje takich ludzi jak ja. Skoro wdałem się w ‘bójkę’, mogę być ich zdaniem złym kandydatem chociażby do stąpnięcia na schodach pałacu. Mimo wszystko chciałem spróbować, bo nic nie miałem do stracenia. Być może dziewczyna spostrzegła nagłą zmianę mojego humoru, nie zdążyła jednak zareagować.  Drzwi komnaty nagle otworzyły się jakby nigdy nic. Do środka weszło dwóch mężczyzn w mundurach. Straż. Mój wzrok pokierował się na nich, ciekaw byłem co ich tutaj przyniosło.
- Szukamy pana Anthony’ego Darenfeld’a. – rzucił bezładnie jeden z nich.
Miał potężny, donośny ton głosu. Początkowo pomyślałem, że zadrwię z niego i zagram na zwłokę, że nie ja nim jestem. Wzrok obu jednak utkwił na mnie. To byli mundurowi, mogli mi coś zrobić za zniewagę, a ja i tak byłem już poszkodowany. O co im mogło właściwie chodzić?
- To zależy po co panowie, bo jeśli chodzi o coś dobrego dla niego, to powiem wam gdzie się znajduje, a jeśli nie bardzo, to nie powiem. – wstałem podchodząc do nich zakręciłem się w miejscu na stopie uniosłem palcami kąciki ust niższego, tego który milczał od początku.
Raczej im się to nie spodobało, bo chwycono mnie za nadgarstki i szarpnięto, jakby przywoływano do porządku. Machinalnie wywróciłem oczami i gdyby nie ból w środku – prawdopodobnie dalej nabijałbym się z nich. Powstrzymując się więc, spojrzałem na nich kolejno. Milczałem wymownie przypominając im tym samym, że mieli mi wyjawić jaka to wiadomość dla mnie, dobra czy zła. Jednak nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, ściągnięto mi tylko ręce do siebie i skrępowano je sznurem. Zdziwiony wydałem z siebie jęk. Wyglądałem jak zbite dziecko, nie miałem pojęcia o co mogło do cholery chodzić. Zwróciłem wzrok na Elisabeth.
- Błazen, oskarżony o zlekceważenie nakazu przybycia na dwór określonego dnia. Gotowy do postawienia przed sąd, panie Darenfeld? – słysząc to stwierdziłem, że sprawa sama przyszła do mnie i wyjaśniła się również sama.
Nie zlekceważyłem tego przecież… Z drugiej strony miałem okazję się wytłumaczyć i w dodatku miałem świadka! Miałem świadka… Przecież Elisabeth musiała mi pomóc. Jasny szlag, znowu.

Elisabeth?

Od Anthony'ego - CD. Sygny

Rozbawił mnie humor złodziejki. Może nie właściwie humor, a jej cięty język. Przecież Daphne jedynie zmieniała mi opatrunek, to nie było nic nader intymnego. Mógłbym dodać, że niestety nic. Wszystko robiła tak delikatnie, a jej dłonie były chłodne. Wszystko razem przynosiło ulgę w bólu, zmrużyłem więc oczy. Prawdopodobnie to spowodowało takową odzywkę. Gdyby taka kobieta zmieniała mi zawsze opatrunki, raniłbym się dla takich chwil. Jednak kiedy białowłosa się odezwała, zwróciłem wzrok na nią i parsknąłem śmiechem. Nie wyglądała na poobijaną i obolałą, więc wywnioskowałem, że teraz mój przyjaciel nic jej nie zrobił. Przestałem traktować ją jako wroga, sam dokładnie nie wiedziałem czemu.
- Powiedz na początek jak ci na imię. – uśmiechnąłem się promiennie.
Oczywiście, że taka szachrajka, która prawdopodobnie kradzieżą zarabiała na życie nie mogła chcieć mi dobrowolnie wyjawić swojego imienia. Z drugiej strony widziałem już jej twarz, przez co w razie potrzeby strażnicy stworzyliby portret pamięciowy. Co więc szkodziło jej ujawnienie imienia. Prawdopodobnie brnęła podobnym tokiem myślenia, tym bardziej, iż musiała się nieco do nas dostosować, przebywała tu najbardziej na warunkach czarnowłosej. I ona i ja mogliśmy w każdej chwili oskarżyć ją, czyli w każdym wypadku powinna się nas słuchać. Można by przytoczyć, że znajdowała się w potrzasku. Z każdej strony coś mogło jej zagrażać. W pewnej chwili usłyszałem niechętny szept głoszący jej imię. Od razu po tym, białowłosa spryciulka prychnęła i odwróciła wzrok. – Powiesz mi wreszcie gdzie mam spać? – warknęła cicho krzyżując na piersi ręce.
Ja w tym czasie włożyłem koszulkę i oparłem się o poduszki na łożu. Skoro jedno łóżko byłoby mniej, to czy moja wybawicielka spałaby ze mną? Warto było to sprawdzić. Spojrzałem więc na nią, jakby znacząco. Może nieco lubieżnie, co mogło ją faktycznie zdziwić i spłoszyć, bowiem odwróciła wzrok. Odchrząknąłem więc speszony i przeczesałem palcami włosy. Sygna prawdopodobnie to dostrzegła. Nie miałem się mimo wszystko czym przejmować. Głupi żarcik? Przecież można to tak potraktować. Chwyciłem poduszkę i objąłem ją, jak jakiegoś pluszowego misia. Cóż, była przyjemna. Chyba nazbyt, bowiem oparłem ją na kolanach, a na poduszce głowę, przymknąłem oczy. Usłyszałem jeszcze tylko jak Daphne wskazuje miejsce snu dziewczynie i nic poza tym. Żadnych kroków, westchnięć. Jedynie głos czarnowłosej nie był zbyt optymistyczny, raczej niechętny do dalszej współpracy. Musiałem zasnąć, to było na tyle nagłe, że aż zadziwiające. Na miejscu właścicielki domu nie wiem, czy potrafiłbym spać w obecności złodzieja. Choć, jak wcześniej rozmyślałem, dziewczyna pewnie nie odważyłaby się na ucieczkę czy dodatkową kradzież. Mimo wszystko ciężko byłoby mi zmrużyć oko. Źle wyszło, że zasnąłem, być może powinienem pełnić jakąś wartę? W końcu jak na razie żyłem jej kosztem wcale się nie odpłacając.

Daphne Kalipso, Sygna?

22 września 2015

Od Cirilli cd. Ikaleta

Ikalet wyszedł, a ja wtedy ciężko położyłam się na łóżku i odetchnęłam. Z ulgą? Nie, to nie było oznajmienie ulgi. Raczej strach przed tym, co czeka mnie po wyjściu ze szpitala. Od jakiegoś czasu naprawdę było źle w moich pieniężnych sprawach. Mam nadzieję, że Kicker przynajmniej nic nie popsuł i jako wierny kompan będzie grzeczny przynajmniej do czasu, gdy nie znajdę jakiejś pracy.
Jestem beznadziejna, nikt mnie nie będzie chciał przyjąć. Mam dwie lewe ręce do każdej pracy, nawet wywożąc łajno ze stajni mogę je wywrócić lub coś popsuć.
Najlepiej, to bym się nadawała na prostytutkę. To w końcu nic trudnego, nic nie popsuje, nic nie zniszcze, najwyżej psychicznie tego nie zniosę. Ale jakoś będę musiała.
Przewróciłam się na prawą stronę. Tam, gdzie są drzwi. Może nie będę sama przez ostatnią noc...?
Nie. Czego ja oczekuję?

***

Następnego dnia obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi do mojej sali. Tak jak myślałam, kto mógłby przyjść w ten jakże wspaniały ranek?
Oczywiście, że był to Ikalet.
- Dzień dobry. - powiedział promiennie, odpowiedziałam z zakłopotaniem tym samym, jednak mniej wesoło. W sumie nie zastanawiałam się, dlaczego mężczyzna tego nie zauważył. A nad czym się tu zastanawiać? Pewnie ma inne sprawy na głowie, niż pacjetke, która już opuszcza swoją salę. Smutek?
- Jeżeli podpiszesz się w tym i tym miejscu - wskazał wykropkowane miejsce na papierze - zostaną załatwione wszystkie formalności dotyczące wypisu.
Podał mi kartkę, na której miałam złożyć autograf.
Dzielnie wzięłam długopis, nabazgrałam krzywo imię niebieskim tuszem, po czym zamknęłam pisak i oddałam do rąk mężczyzny wraz z kartką.
-Do zobaczenia. - powiedziałam, nie zważając na sens tych słów. Przecież nie spotkamy się już. Chyba, że będę umierać z głodu i dziwnym trafem znajdę się u Ikaleta na dywaniku. Zarzuciłam torbę i resztki podartej na rękawie sukienki na ramię.
Wyszłam z pokoju, przemknęłam długim korytarzem. Zatrzymałam się tylko na sam koniec, aby coś sprawdzić przez ramię. Pomachałam niewyraźnie Ikaletowi i wyszłam na dwór. Moją twarz uderzył nagły podmuch zimnego wiatru.
Zaczyna się kolejna walka o przetrwanie następnego wschodu słońca.

Jeżeli masz ochotę dokończyć, zrób to. Proszę jednak, abyś napisała do mnie prywatną wiadomość howrse, czy będziesz odpisywała czy zrezygnujesz z opowiadania, abym mogła się nastawić dobrze w zależności od sytuacji :)

21 września 2015

Od Ester - CD. Shadoe

Wschód słońca.Co za piękne widowisko pojawiające się każdego ranka.Ten ceglasty okrąg na tle sinego nieba, cóż za widok!
Siedząc na parapecie, wypatrywałam się w pastelowe niebo.Łóżko zostało pościelone, kot nakarmiony a podłogi wymyte.Czyż to nie idealna pora by zaczerpnąć świeżego powietrza?
Ostrożnie zsunęłam się na podłogę usiłując jak najdelikatniej wylądować na dębowej posadzce by nie zrobić sobie krzywdy.'Łup!' mięśnie pośladków zamortyzowały bolesny upadek.Rozmasowując obolałe miejsce wstałam kierując swe kroki ku łazience.'Szybka kąpiel i może uda mi się kupić coś świeżego'.Błyskawicznie zabrałam wymaglowane ubrania, złożone w kostkę, grzecznie czekające na klonowym biurku, a następnie dorwałam się do skórzanej torby.To w niej mieściły się wszystkie moje fiolki,sakiewka z piętnikami oraz plan dzisiejszego dnia (i ostatniego czwartku).Pośpiesznie podreptałam w stronę lazurowych drzwi łazienki,fiołkowym korytarzem.Omijając różnokolorowe drzwi zdałam sobie sprawę iż jestem tu w gościach, a dokładniej u 'Rozkosznej' Eli.Nagle po mym ciele promieniście rozszedł się dreszcz, z obrzydzenia.Jej piegowate policzki,fryzura w ciągłym nieładzie (Do złudzenia przypominająca ptasie gniazdo) oraz chęć uduszenia wszystkich kościstymi ramionami, sprawiały ,że pożywienie lepiej będzie zjeźdź w pobliskiej karczmie.
'Poranna toaleta odhaczona!'-Zanalizowałam ucieszona ,na wieść gdyż lada chwila mnie tu nie będzie.Skierowałam swe kroki w stronę lustra, by uczesać włosy, oraz naciągnąć skórzane rękawiczki.
-Eeester!Już wstałaś?
Sopran ciotki ,przebił się przez drewniane drzwi wpadając do moich uszu.Lada chwila ,zorientuje się iż ktoś przebywa w łazience.Kalkulując sytuację znalazłam najlepszy sposób uniknięcia jej wzroku (Dobrego, chociaż było coś przerażającego w jej piwnych oczach).Niewielkie białe okno położone zostało kilka centymetrów wyżej od dachówek sąsiedniego budynku.Można było z niego swobodnie zeskoczyć.Bez chwili wahania złapałam okiennice otwierając je.Głos ciotki był coraz głośniejszy i coraz bardziej irytujący.'Hops!'- Niczym wiewiórka z drzewa na drzewo, skoczyłam na dach sąsiedniego domostwa (o dziwo nie strącając żadnej dachówki).
-Tu jesteś!
Ryknęła opiekunka otwierając drzwi z całym impetem.Dało się słyszeć huk niklowej klamki w drewnianą ścianę łazienki.
Rozczarowana kobieta zamknęła okiennice i zamknęła drzwi wychodząc.Spuściłam powietrze z ust.Wyraźny spokój emanował na mojej twarzy.Delikatnie zeszłam po drabinie przymocowanej do ściany budynku.Odwróciłam się by sprawdzić czy nikt tego nie widzi i w tej chwili wpadłam na jakąś dziewczynę robiąc fikołka i lądując na ziemi.

<Shadoe?>

20 września 2015

Od Daenerys - CD. Nerona

Wyrwałam się z uścisku mężczyzny i odrzekłam pewnie:
- Dziękuję wielki panie rycerzu ale nie trzeba mnie pilnować.
- Jeśli tak to oskarżę cię o...
Zaśmiałam się i dokończyłam zdanie za mężczyznę, recytując jego poprzednią wypowiedź:
- "Próbę morderstwa i to jeszcze tak ważnego rycerza jak ja mogą cię nawet powiesić". Nawet nie jesteś rycerzem, jedynie zwykłym piechurem. Takich jak ty są setki jak nie tysiące. Nikt by nawet nie zauważył tego, że zniknąłeś.
Mężczyzna stał chwilę z głupią miną, patrząc na mnie. Lekko poirytowana całą tą sytuacją ruszyłam przed siebie. Po chwili poczułam na ramieniu dłoń mężczyzny.
- Zaczekaj!
- Ciekawe na co?
Zrzuciłam rękę Nerona z ramienia i rzekłam:
- Łapy przy sobie! A teraz mnie zostaw i rób sobie co chcesz tyle że nie ze mną. Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż kłótnie z jakimś żołnierzykiem.
Nie czekając na jakikolwiek odzew ze strony mężczyzny odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Musiałam się śpieszyć by znaleźć ojca. Kiedy wykupiłam konia ze stajni spostrzegłam iż mężczyzna dalej podąża moim tropem. Wsiadłam na konia i odjechałam w stronę północnych pól.

Neron?

Od Sygny - CD. Nerona

Słysząc radosny okrzyk trzeciego lokatora, szybko zerwałam się na nogi w pośpiechu zostawiając na drewnianej etażerce przy łóżku czerwony kwiatek otrzymany przed chwilą od Nerona i natychmiast sfrunęłam niemal po schodach w dół, w ślad za ucieszonym Ramzesem. Migiem przemknęłam przez próg domu i wyleciałam na zewnątrz. Gdy tylko znalazłam się poza budynkiem, skierowałam swój rozweselony wzrok ku górze. Niebo aż pojaśniało od mnóstwa mrowiących się, śmigających w te i we wte, połyskujących jasno punkcików. Stanęłam tuż obok starszego brata Nerona, wpatrzona razem z nim w bezchmurny nieboskłon jak zaczarowana, podziwiając niecodzienny gwiezdny pokaz. Po upływie kilku minut, w otwartych na oścież drzwiach wejściowych stanął niespiesznie Nero i począł wpatrywać się ociekającym wręcz jadem wzrokiem w obserwującego ze mną firmament Ramzesa. Po pewnej chwili zauważyłam to i spytałam nieco zmieszana:
- Nie dołączysz do nas?
- Może innym razem - odparł, siląc się na spokojny ton.
Wyczuwając coraz większe napięcie sytuacji, postanowiłam się delikatnie z niej wycofać.
- Ja pójdę się napić - rzekłam jak najzwyklejszym tonem, po czym ruszyłam szybkim krokiem w stronę domowej kuchni, zostawiając braci samych. Gdy już znalazłam się w jadłodajni, dało się usłyszeć odgłosy kłótni.

Neron? Ramzes? Przepraszam, że tak krótko :c

Od Caroline - CD. Arona

Moje spojrzenie przeszyło chłopaka na wskroś. W pewnym momencie miałam ochotę ukręcić mu kark. Ta propozycja mogła być kusząca dla jakiejś pani dworu, ale nie dla mnie. Jednak jak na złość jego oczy wpatrywały się nieustająco w moją twarz ze swoim przesłodkim wyrazem. Jak na księcia był niemożliwie irytujący, a wraz z nim jego duma i pewność siebie.
Przenosiłam wzrok to na wrota zamku to na Arona, myśląc czy opłaca się wejść tam z nim. Wyjść na kompletną idiotkę czy też pokazać, że nawet z tak drętwej imprezy można zrobić coś bardziej żywiołowego. Jednak na dobrą zabawę nie mogłam liczyć. I została jeszcze sprawa ubioru. Mam nadzieję, że tamtym nie będzie przeszkadzać kobieta bez sukni i eleganckich bucików.
Usłyszałam odchrząknięcie chłopaka. Spojrzałam na niego tym razem z lekkim uśmiechem, znów lustrując go wzrokiem. Niecierpliwił się.
-Skoro tak bardzo zależy ci na towarzyszce zabaw…- zaczęłam, odkładając książkę, którą dotychczas trzymałam cały czas w rękach- Nie myśl, że nie umiem się zabawić- minęłam go obojętnie i ruszyłam w kierunku zamku.
-Już myślałem, że nigdy się nie ruszysz z miejsca- na jego twarzy znów pojawił się pyszałkowaty uśmiech.
-Tylko nie oczekuj, że dostaniesz zawsze tego czego chcesz- zaczekałam na niego. Głupio tak samej wejść nawet dla mnie.
-Właśnie utwierdziłaś mnie w tym przekonaniu- odparł z nieukrywanym zadowoleniem.
Przekręciłam oczami.
-Tak jakbyś myślał, że jestem niewinną, słodką dziewczynką, która zgodzi się na każdą propozycję od swojego pana byleby uzyskać zaufanie i szacunek, którego nigdy nie miała- mój ton głosu nasilił się znacznie, lecz z twarzy nie znikała ani duma ani delikatny uśmiech.
-Nie denerwuj się tak, bo złość piękności szkodzi. Odnoszę wrażenie, że boisz się tego balu- albo bardzo zależało mu na sprowokowaniu mnie albo jest kompletnym idiotą, z którym bardzo dobrze się droczy.
-Wasza wysokość jest chyba ślepy, za przeproszeniem miłościwy panie. Czy moja obecność aż tak ciebie wyprowadza z racjonalnego myślenia? Może usunąć się w cień?- stanęłam już w środku zamku, orientując się przy okazji gdzie znajdowała się sala balowa.
-Ależ oczywiście, że nie. Widzę, że nauczyłem cię grzeczności- stanął przed schodami, które prowadziły do celu.
-Uznam to za zaszczyt- odgryzłam się- A więc gdzie ten wspaniały bal?- zmieniłam temat, widząc jak Aron cieszy się ze swojej przypadkowej wygranej z tej gry słów. Zaśmiałam się w duchu.
-Po schodach, głównym korytarzem, skręcić w lewo i wejść drzwiami od sali. Bal będzie trwał jeszcze trzy godziny, więc może…
-Na pewno nie ubiorę żadnej sukni- minęłam go, domyślając się o co mu chodzi- Aż tak to nienaturalne?- zadałam pytanie retoryczne samej sobie na głos.
Chłopak dogonił mnie po schodach.
-Nie chciałem panienki urazić- usłyszałam jego cichy chichot za mną.
Stanęłam dumnie, energicznie się odwracając i patrząc prosto w oczy księciu. Chyba miał na myśli coś w rodzaju zadania sprawdzającego. Ten facet powoli doprowadzał mnie do załamania. Już dostałam nerwowych trików.
-Dobrze- przyjęłam to bezpośrednie zadanie- Znajdę suknię i przyjdę w niej na bal. Oczekuj mnie- poinformowałam go i weszłam po schodach na górę.
-A więc czekam niecierpliwie- wyszczerzył się, chyba znów zbyt pewny swego.
Zlustrowałam go aroganckim spojrzeniem, widząc jak chłopak wchodzi do sali.
Przemierzyłam wzrokiem cały korytarz. Suknie mogę znaleźć tylko w pokojach zamieszkanych. Dotarłam do pierwszych drzwi komnaty, delikatnie łapiąc za klamkę i otwierając bezszelestnie, weszłam do środka.
Pokój był ogromny. Bogato zdobione meble, jasne ściany, duże okna. Jednym słowem widać było, że mieszkała tu zamożna osoba. Wszystko było takie czyste i zadbane. Sprzątaczka naprawdę musi się starać. Kątem oka zobaczyłam garderobę na wpół otwartą. Wisiała w niej duża ilość sukien i nie tylko, lecz tylko jedna przykuła szczególnie moją uwagę. Wzięłam ją do rąk, uważając by nie uszkodzić ani nie pognieść materiału. Nie gustuję w sukniach, lecz ta zaskakiwała swoją prostotą i idealnym szyciem.
Chwilę stałam z nią przed lustrem, myśląc o wyrzutach sumienia i o prawie, które złamię. Życie jest krótkie i należy z niego korzystać. Uśmiechnęłam się, przykładając materiał do ciała, całkowicie zapominając o czekającym w sali balowej Aronie(jeśli tam oczywiście czekał).
Sama musiałam przyznać, że suknia prezentowała się naprawdę pięknie. Związałam włosy w kok, wybierając jeszcze jakieś buty i pakując swoje ubrania w torbę. Wyszłam z pokoju tak samo niezauważalnie jak weszłam. Dopiero na niższym korytarzu spotkałam dwóch strażników.
-Kto tam!?- usłyszałam męski głos za sobą.
-Zgubiłam się. Możecie mi panowie powiedzieć jak dojść do sali balowej- spytałam cichym, słodkim głosem, czując jak cała się spinam.
-Prosto, schodami w dół i po prawej- odpowiedział drugi.
-Dziękuję- odwróciłam się, idąc szybkim krokiem ku celu, próbując uspokoić i wyrównać oddech.
Stanęłam przed drzwiami, wpatrując się chwilę w nie. Może Aron miał rację w sprawie tego przyjęcia i nie powinnam się zgadzać? Chyba pierwszy raz targały mną takie wątpliwości. Wyprostowałam ostatni raz suknię, biorąc głęboki oddech i weszłam do środka, przypatrując się każdemu po raz drugi. Niektórzy ludzie chyba dopiero co przyjechali, wnioskując z ich nieobecności na przedstawieniu monarchii królestwa Aier`a przeze mnie. Zrobiłam kilka kroków w przód, dopiero teraz odczuwając dumę i zadowolenie z wypełnionego zadania.

<Aron? Jakbym mogła xd>

Od Sygny - CD. Daphne Calipso

Kiedy wybuchowa i wyjątkowo antypatyczna dziewczyna zniknęła za parawanem oddzielającym część sypialną pomieszczenia od łazienki, skierowałam wzrok w stronę siedzącego na łóżku chłopaka. Uśmiechał się szczerze rozbawiony całą sytuacją.
- I co cię tak bawi? - spytałam.
- Nie martw się, nie będziesz mnie musiała masować. Narazie mam tylko prośbę żebyś uwiązała na dworze Octavio, żeby ktoś go nie ukradł - jego szczery uśmiech jeszcze się poszerzył. Sięgał teraz niemal dosłownie od ucha do ucha.
Prychnęłam tylko w odpowiedzi, ukrywając fakt, iż naprawdę mnie rozbawił. Gdyby nie to, że żart przypominał, iż ktoś, kogo próbowałam okraść zna moją twarz, to pewnie szczerze bym się zaśmiała. Wstałam leniwie z łóżka, po czym udałam się w stronę drzwi. Zmierzając w stronę wyjścia z budynku, myślałam tylko co mi strzeliło do głowy, że zgodziłam się im pomagać. Ale w sumie znalazłam się w bardzo niewygodnej sytuacji. Oboje trzymają mnie w szachu. Mogłabym teraz zwiać, ale jeśli to zrobię to mogą zgłosić próbę kradzieży (zresztą niemal udaną), a wtedy ścigać mnie będzie straż z całego Królestwa Aqua'y, a może nawet i z innych Królestw. Podejrzewam, że czarnowłosa z chęcią by doprowadziła do takiego stanu rzeczy. Narazie więc muszę z nimi zostać. Poczekam na rozwój wydarzeń i stosowny moment do zniknięcia z ich życia.
I oto znów znalazłam się na brukowanej ulicy. Podeszłam do nerwowego wierzchowca, który już jednak był do mnie uprzedzony i ostrzegawczo położył po sobie uszy dając mi do zrozumienia, że nie jestem przez niego mile widziana. Odwróciłam więc wzrok od wierzchowca i ujrzałam połyskujący w blasku księżyca mój zgubiony podczas niedawnej walki sztylecik. Schyliłam się więc po niego, po czym umieściłam go spowrotem na jego miejscu - znajdował się przewiązany rzemykiem do uda. Następnie z całą ostrożnością chwyciłam delikatnie zwisające ku ziemi wodze, a po krótkiej szarpaninie wierzchowiec stał już przywiązany solidnym węzłem. Skierowałam się więc bardzo niechętnie ponownie do mieszkania jakże nerwowej dziewczyny. Gdy już wkroczyłam do pomieszczenia, niebieskooka brzydulka skończyła już swoją kąpiel i siedziała przy Anthony'm, poprawiając opatrunki na jego ranach z taką czułością, którą cechowały się najlepsze kochanki.
- Witajcie spowrotem, gołąbeczki - zasygnalizowałam swoją obecność tonem przepełnionym sarkazmem. - Nie, nie musisz przerywać. Zaraz dokończysz niańczenie jakże biednego, pobitego na kwaśne jabłko chłoptasia, pokaż mi tylko gdzie mam się przespać.

<Daphne Kalipso? Anthony?>

Od Ikaleta - CD. Cirilli

"Odpiąłem" ostatnią pijawkę, wrzucając ją do wiadra z niesmakiem. Czarna, oślizgła istota poruszyła się na dnie.
- Jak się czujesz? – spytałem Ciri, chociaż znałem odpowiedź.
- Szczerze mówiąc nie za dobrze – podpadła, spuszczając powieki.
- To normalne – zapewniałem ją. – A teraz połóż się na chwile, jesteś osłabiona przez straconą krew.
Posłusznie ułożyła się wygodniej na łóżku i zamknęła oczy. Wstałem z krzesła biorąc wiadro ohydnych, napełnionych krwią, pijawek  i zwróciłem się do znajomej Cirilli.
- Muszę iść zająć się innymi pacjentami. Wrócę tu za jakieś 1,5 godziny.
Odprowadziła mnie wzrokiem.
Zmierzałem już w stronę spiżarni, gdy panna Namida wybiegła z sali Ciri.
- Doktorze! – zawołała mnie. Zatrzymałem się, a ona podbiegła do mnie.
- Doktorze... Czy te pijawki jej pomogą?
- Miejmy nadzieje – odparłem cicho.
- Pan idzie, a co jeśli zacznie jej się coś dziać?
- Nie powinno jej się nic dziać. Jeżeli jednak tak, to zjawię się na zawołanie. A teraz przepraszam, muszę iść do pozostałych pacjentów – porzegnałem ją i targając wiadro pijawek ruszyłem dalej.
***
Po pozbyciu się pijawek i obchodzie po stałych pacjentach postanowiłem wrócić do Cirilli. Idąc korytarzem pełnym białych drzwi zastanawiałem się, czy metoda z tym paskudztwem zadziałała. Wszedłem w 3 drzwi od prawej.
Namida siedziała na krześle nadal dzielnie opiekując się przyjaciółką. Cirilla odzyskała już część kolorów na twarzy, co było optymistycznym początkiem. Nie spała już. Siedziała na krześle. Swoje lekko tłuste od dłuższego niemycie włosy w zgrabny kucyk. Kilka czarnych kosmyków opadało na czoło przysłaniając oczy.
Stanąłem nad jej łóżkiem i zapytałem spokojnym głosem:
- I jak?
- Lepiej – powiedziała po chwili namysłu.
- To dobry znak. Być może dzięki pijawką udało się pozbyć trucizny.
Cirilla kiwnęła głową. Ciemne światło wieczoru wpadało do sali przez zasłonięte kotary.
- Jeju, jak późno! – stwierdziła ze zgrozą dziewczyna. – Namida! A ty ciągle ze mną siedzisz!
- To nic – Namida poprawiła włosy -Będę przy tobie siedzieć, aż nie wyzdrowiejesz.
- Zbliża się noc.
- Co z tego? – uparcie odparła Namida.
- Powinnaś pojechać do jakiejś gospody.
- Zgadzam się – wtrąciłeś. – Dzielnie warowałaś przy koleżance i należy ci się sen.
Namida popatrzyła na nas podejrzanie. Zapanowała chwila ciszy.
- Hm? – przerwała ją Ciri.
- Dobrze więc, skoro tak mnie wyganiacie - usmiehnęła się - to jadę. Ale nie myśl, że to koniec Cirillo. Jutro rano tu wrócę!
Zaśmiały się. Uścisnęły się na pożegnanie po czym Namida zniknęła za drzwiami.
- Będę mogła zostać w szpitalu?
- Oczywiście. Trzeba cię tylko wpisać na listę pacjentów – odpowiedziałem.
- A ty?
- Ja? Ja wracam na noc do domu. Tylko skończę zmianę.


Ciri? Przepraszam, że tak długo 

Od Nerona - CD. Sygny

Gdy Sygna czmychnęła do swojego pokoju, Ramzes jeszcze długo po tym patrzył na drzwi za którymi ona zniknęła co mnie zadziwiło. Co zaszło przez tą minutę gdy mnie nie było? Widziałem jedynie końcówkę tego dziwnego incydentu...
- Żyjesz? - szturchnąłem brata łokciem
- Tak... - przeciągnął i wrócił do rzeczywistości. Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę salonu po czym runął na sofę, układając się na niej wygodnie. Ja usiadłem na fotelu i zacząłem czytać codzienną gazetę informacyjną o wszystkich królestwach.
- Wiesz co braciszku? - rzekł po chwili Ramzes
- Hę? - mruknąłem nie odrywając wzroku od ciemnych liter tekstu
- Ta Sygna ma całkiem fajne ciałko - rzekł rozmarzony
Uniosłem brew i spojrzałem na niego jadowitym wzrokiem.
- Dopiero mówiłeś że to nie twój gust  prychnąłem
- No wiesz, każda kobieta coś w sobie ma, jest ich tyle na świecie że nie wiadomo którą wybrać, która to ta jedyna. Eh ale po stracie Anastasi na razie nie zamierzam się z nikim na poważnie wiązać...  teraz będę ostrożniejszy w wyborze... - westchnął cicho
- Przecież nie każda kobieta jest taka jak ona, nie każda chcę cie wykorzystać... - mruknąłem
- Możemy zakończyć już temat tej suki? - warknął pod nosem
- Ale to ty zacząłeś... - zmarszczyłem brwi
- Nienawidzę jej a zarazem kocham i nie mogę o niej zapomnieć. To mnie psychicznie wykańcza... - jęknął zrozpaczony
- Wódka leczy rany, wieczorem się zabawimy, co ty na to? - zaśmiałem się
- Czemu nie, zawsze masz świetne pomysły! - przesłał mi szyderczy uśmiech
Wstałem leniwie z fotela i wyszedłem przed dom. Miałem ochotę się przejść i porozmyślać. Zapaliłem sobie cygaro, idąc przez oświetlone pochodniami uliczki miasta. Nagle moją uwagę przykuła czerwona róża wśród cierni która znajdowała się na terenie domostwa jednego z mieszkańców naszego królestwa Fueg'o. Światła były pogaszone, więc pomyślałem że ukradkiem ją urwę, sobie wezmę i nikt mnie nie rozpozna. Przeszedłem sprawnie przez niewielką bramkę i po chwili miałem już ów krwawo- czerwony kwiat w dłoni. Nagle usłyszałem warknięcie psa, zaczął szczekać. Zerwałem się do biegu i zahaczyłem koszulką o ostry pręt bramki. Pies zdążył ugryźć mi już nogę a właściciel domostwa wyszedł i wymachiwał mieczem w moją stronę. Rozdarłem bluzkę i spadłem twardo na zimny beton. Powtórnie zerwałem się do biegu, kryjąc się w wąskiej, ciemnej uliczce. Dyszałem ciężko, moja noga mocno krwawiła. Wróciłem pomału do domu. Wpadłem do łazienki i obwiązałem sobie niewielką ranę bandażem. Ściągnąłem spocone, brudne, poszarpane ubrania i ubrałem nowe, czyste. Na szczęście róży nic się nie stało. Ruszyłem na górę, po schodach, po czym zapukałem do pokoju naszej współlokatorki.
- Proszę... - usłyszałem jej melodyjny głos
Wszedłem ostrożnie, pewnym krokiem. Kobieta siedziała na łóżku, patrząc na mnie z zaciekawieniem. Usiadłem obok niej, wyciągając zza pleców owy kwiat.
- Dla mnie? - uniosła pytająco brew
- Tak... - szepnąłem cicho, z lekkim uśmiechem
Sygna wzięła delikatnie kwiat z mojej dłoni, przyglądając mu się uważnie. Po chwili Jej ciepły wzrok, przeszedł na mój profil, na co w odpowiedzi zrobiłem się cały czerwony. Zaczął męczyć mnie stres, niewielkie krople potu zaczęły pojawiać się na mojej skórze. Zamilkłem, wbijając wzrok w podłogę. W moim gardle siedziała ogromna gula która uniemożliwiała mi mówienie, a dłonie zaczęły swój niespokojny taniec. Co mnie podkusiło by wyznawać jej dziś miłość? Postanowiłem się wycofać ...  
- Coś się stało? - spytała po chwili
- Bo ja ...  wiesz ...  chciałem ci tylko powiedzieć...  że...  - zacząłem ale nagle do pokoju wpadł uradowany Ramzes jak nigdy dotąd.
- Chodźcie na dwór! Spadające gwiazdy na niebie! - wrzasnął.


Sygna? xd