Strony

Mieszkańcy

25 września 2015

Od Samanyi

Znowu siedzę przy stoliku i wyszywam biżuterię, słuchając cichego głosu staruszki. Opowiada o zmianach w medycynie, jakich doświadczyła. Uwielbiam jej słuchać. Każde jej słowo przepełnione jest mądrością, wątpię, bym kiedykolwiek mogła zdobyć tyle wiedzy, co moja Nauczycielka.
Nagle nie siedzę w salonie. Nawet nie siedzę. Idę ulicą, oglądam się przez ramię. To nie jest moje ramię. Znowu w wizji nie jestem sobą. Samanya, skup się, gdzie to jest? Pytam sama siebie, by zebrać myśli. To bardzo trudne, wizje najczęściej wtedy się przerywają. Kojarzę te budynki, ułożenie ulic... już wiem!
Wizja się przerywa.
- Słuchałaś mnie w ogóle? - Pyta staruszka, pomarszczonymi dłońmi poprawiając własną fryzurę. - Oczywiście, że nie. Nigdy mnie nie słuchasz.
Patrzę na nią zdziwiona, mrugam parę razy. Próbuję przypomnieć sobie wizję. Nic nie przychodzi mi do głowy. Była za krótka. Szkoda, wyglądało na to, że było to ważne, bym spotkała się z tą osobą.
- Nic nie odpowiesz? Co ja z tobą mam. Jak ja wytrzymałam z tobą tyle lat? - Zaczyna narzekać, a ja uśmiecham się ciepło.
- Słuchałam, ale później coś mi umknęło. - Tłumaczę, kończąc wyszywać sutasz. Przyglądam się krytycznie mojej pracy, sprawdzając, czy nie muszę niczego poprawić. Nie, na razie jest w porządku.
- Jak zawsze, po prostu, jak zawsze. Okazałabyś trochę szacunku! - słyszę naganę, pomimo wszytko powiedzianą żartobliwym tonem. Obracam się do Nauczycielki, która stanęła za mną, oglądając mi przez ramię sutaszowe ozdoby do sukni.
- Podobają się? - pytam, wstając i podając nauczycielce nową suknie dla niej, z naszytymi przeze mnie ozdobami. - Muszę już iść. - mówię, zasuwając za sobą krzesło i ruszając w kierunku korytarza. Sprawdzam jeszcze, czy w piecyku jest odpowiednia ilość drwa i ruszam do drzwi.
- Może być. - Pada po chwili komentarz mojej robótki ręcznej.
Uśmiecham się. Zawsze była taka surowa. Nigdy nic nie było idealne. Najwyżej się nadawało. Dokładnie takie zachowanie, jakie przejęła moja matka.
- Na razie, przyjdę jutro. - Mówię, biorąc moją lekką, szarą, płócienną torbę, w której chowam najpotrzebniejsze rzeczy.
- Dziękuję. - mówi staruszka, żegnając się ze mną i znika gdzieś we wnętrzu domu. Ja zamykam za sobą drzwi.

Na targu kupuję najpotrzebniejsze rzeczy dla moich pacjentów - zamówioną wcześniej paczkę bawełnianych bandaży, parę maści o rożnych działaniach, niektóre odkażające, niektóre wspomagające leczenie ran. Większość rzeczy i tak już mam, ale te najczęściej się zużywają. Następnie ruszam do stoiska z warzywami. Kupuję parę rzeczy na dzisiaj dla mnie i dziesięć marchewek dla Cante'go. Chcę dzisiaj zabrać go na przejażdżkę. Czasami musi się ruszyć, w innym przypadku zacznie przypominać bardziej belę siana niż konia.
Uśmiecham się, gdy wyobrażam sobie Cante'go w takim wydaniu. To byłoby piękne.
Już miałam do stajni, gdy usłyszałam dźwięki muzyki i zobaczyłam grupę roześmianych dzieciaków, która biegła, przedzierając się przez tłum. Jakiś uliczny bard zaczynał swój występ.
Zapatrzyłam się na zbierającą się publiczność i przez to wpadam na kogoś. Przez uderzenie rozsypują się z mojej torby przysmaki dla Cante'go.
- Przepraszam. - Mówię szybko, patrząc na osobę, która nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Kucam i zbieram marchewki. Pomiędzy nimi leży mały pakunek. Podnoszę paczkę i wstaję. To pewno tamtej osoby.
- To chyba twoje, prawda? - Wołam, osoba ogląda się przez ramię. To jest osoba z wizji. Teraz pamiętam wszystko ze szczegółami.

<Ktoś?>

1 komentarz:

  1. Postaram się odpowiedzieć. I tak juz czas naposac przeze mnie opowiadanie, ale w zeszłym tygodniu miałam w szkole istbe pandemonium...
    ~ Kumpel(na PK Gabriel)

    OdpowiedzUsuń