Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

29 listopada 2015

Od Nerona - CD. Sygny

- Czyli uważasz, że jestem ci zbędny, wręcz bezużyteczny, tak? - prychnąłem.
- W sumie... - mruknęła pod nosem
- Sama byś sobie znalazła kryjówkę? Sama byś uleczyła swoje ciężkie rany? Sama zdobyła jedzenie? Rozpaliła ognisko? - warknąłem.
- Uważasz, że jestem za słaba, by sobie dać radę? Bo niby jestem kobietą i to dwa lata młodszą od ciebie? Nie potrzebuje niańki. - zmarszczyła brwi.
- Wcale tak nie uważam i nigdy nie uważałem. Chciałem cię tylko chronić, wiedzieć że jesteś bezpieczna, bo cię... - urwałem.
Kobieta stała ze skrzyżowanymi rękami na przeciwko mnie, unosząc prawą brew do góry. Jej oczy ukazywały gniew, wzburzenie, myślałem że zaraz mnie normalnie nim spiorunuje niczym błyskawicą.
- No dokończ. - burknęła zniecierpliwiona.
Spojrzałem prosto na nią swoimi błękitnymi ognikami wyrażającymi pewność siebie i stanowczość. Dzielił nas zaledwie metr. Nic nie mówiąc, podszedłem do niej i przycisnąłem ją mocno do ściany jaskini. Na twarzy Sygny malowało się zdziwienie, ale zarazem ledwo zauważalne przerażenie. Nie tylko ona bała się tego co zaraz nastąpi. Nie mogłem już dłużej tego wewnątrz siebie dusić, chciałem żeby moje uczucia się w końcu wydały bez względu na to z jakimi skutkami, konsekwencjami będą się one wiązały. Położyłem subtelnie obie dłonie na jej szczupłej talii, by czuć ją bliżej siebie. Ona totalnie znieruchomiała, wbijając we mnie spojrzenie swych w tym momencie speszonych, zawstydzonych oczu. Przechyliłem lekko głowę w bok po czym przymykając oczy, zacząłem ostrożnie muskać jej zaróżowione, pełne wargi, swoimi. Nie odepchnęła mnie od siebie, byłem nieco zaskoczony. Pozwoliła mi kontynuować. Nie protestowała. Uległa. Poddała się temu zmysłowemu, bardzo przyjemnemu pocałunkowi razem ze mną. Delektowała się tą chwilą. Uchyliła lekko usta, bym wpił się w nią głębiej, namiętniej. Jej piersi niemal wgniatały się w moją klatkę piersiową, nie pozostawiając między nami nawet najmniejszego milimetra, który by nas oddzielał od siebie. Była taka ciepła, rozpierały ją emocje. Czułem jej szybsze krążenie, nieregularne bicie serca. Po kilku minutach, przestaliśmy z przyczyny braku oddechu. Oparłem swoją twarz o jej czoło, uśmiechając się szczęśliwy do niej. Sygna trzymała mnie kurczowo za podkoszulek, dalej z przymrużonymi oczami i lekko rozwartymi ustami, nie mogąc wrócić do rzeczywistości. Wyglądało to tak, jakby był to jej pierwszy pocałunek, przynajmniej jej zachowanie na to wskazywało.
- Sygno, kocham Cię i wiedz, że nic tego nie zmieni. Wiem, należy mi się przynajmniej uderzenie w policzek ze swojej strony za to że uczyniłem to bez twojej zgody, ale gdybym dłużej zwlekał, zwariował bym. Zrozumiem, jeżeli mnie odrzucisz, wtedy usunę się w cień, ale wiedz że zawsze będę nad tobą czuwał mimo wszystko. Z resztą ty na pewno wolisz facetów innego pokroju, a ja się do nich nie zaliczam. Chcę tylko żebyś wiedziała, że to co do ciebie czuje jest szczere i prawdziwe. Nie szukaj żadnych podtekstów, bo ich tam nie ma... - szepnąłem, gładząc jej wilgotny policzek.
<Sygna? Jaka jest twoja decyzja?>

28 listopada 2015

Od Wintera - CD. Nastii

Odepchnęła mnie, ale nie zamierzałem zwracać na to uwagi. Żyła i był to prawdziwy cud.
Przez cały ten czas, gdy pomagałem, leczyłem... Fakt, że moi pacjenci przeżyją był oczywisty. Nie zajmowałem sobie głowy rozmyśleniami "co by było gdyby". Gdybym nie zdążył podać leku, gdybym źle zdiagnozował objawy, gdybym się pomylił. Ale Nastia naprawdę umierała. Nie potrafiłem jej pomóc w żaden sposób. A teraz żyła. Była cała, zdrowa, szczęśliwa. Nie potrafiłem nie okazać również swojego szczęścia z tego powodu. I ulgi.
Dziewczyna patrzyła na mnie spode łba, czego mogłem się spodziewać. Od samego początku mi nie ufała, dlaczego teraz miałoby się to zmienić?
- To było niesamowite - stwierdziłem z uśmiechem - Dobrze, że nic ci nie jest. Choć oczywiście wolałbym, żeby to była moja zasługa, a nie... magii.
Nastia skinęła głową, wciąż głaszcząc swojego konia po szyi.
- I tak wiele zrobiłeś, za co ci dziękuję.
"Nie dość" pomyślałem przypominając sobie opanowujące mnie uczucie bezradności. Choroba postępowała zbyt szybko, a ja nie wiedziałem co robić. To się nie mogło powtórzyć. Musiałem znaleźć skuteczne lekarstwo... na wszelki wypadek. Nie mogłem liczyć, że każda ofiara tej rośliny zdoła się cudownie uleczyć.
Nagle, zza drzew wyskoczyła wilczyca stając między mną, a Nastią z wyszczerzonymi kłami. Warczała groźnie na dziewczynę, jeżąc się cała. Nie odrywała od niej wzroku, powoli zataczając wokół coraz większy łuk, wciąż jednak, oddzielając nas od siebie.
Nastia cofnęła się zlękniona, przywierając do swojej klaczy, koń jednak sam przerażony był nagłym pojawieniem się drapieżnika. W panice próbował jak najszybciej oddalić się od wilka, robiąc przy tym niesamowite zamieszanie.
- Co się dzieje? - spytała zdezorientowana Nastia, patrząc na mnie, szukając pomocy, wsparcia. Mogłem tylko domyślać się, co czuje. Paraliżujący strach. Z jednej strony, chciało się uciekać jak najszybciej, ale wyszczerzone w twoją stronę kły hipnotyzowały, nie pozwalając zrobić żadnego gwałtowniejszego ruchu. Zwierzę jest szybsze i bardziej niebezpieczne, więc nie ma żadnego dobrego rozwiązania. Chyba, że umiało się z nimi rozmawiać.
- Saba?! - krzyknąłem, próbując zwrócić na siebie uwagę wilczycy. Jej prawe ucho lekko drgnęło dając mi znak, że słucha. - Co ty wyprawiasz?
'Chronię cię'
Jej głos w mojej głowie był bardziej brutalny niż zwykle. Wiedziałem, że jej złość nie jest zwrócona ku mnie, jednak sam fakt, że z mojej przyjaciółki mogła emanować tak negatywna energia, przerażało mnie. Zwłaszcza, że osobą, którą najpewniej chciała skrzywdzić, była Nastia.
'Wcześniej tego nie wyczuwałam, przez otaczający ją odór śmierci, ale teraz jest inaczej. To zmiennokształtna'
- I co to niby zmienia? - starałem się zachowywać spokojnie, jakby nic się nie działo. Chciałem tym dodać nieco otuchy dziewczynie, która wciąż przypatrywała się mnie i Sabie. Miałem nadzieję, że jeśli zauważy, że ja jestem spokojny, sama też nieco się rozluźni i zdoła zapanować nad swoją klaczą.
'To zmienia wszystko. Zmiennokształtni to same kłopoty. Wybryki natury. Nie są ani jednymi z nas, ani nie należą do was. Przez to są jeszcze bardziej niebezpieczni. Trzeba ich tępić, jak każde szczenie nie dość silne do samodzielnej walki. A nawet brutalniej, bo oni są w stanie walczyć. I wybić nas wszystkich. Co do jednego'
Słowa wilczycy mnie przeraziły. Nie rozumiałem, co dokładnie miała na myśli i chyba nawet nie chciałem. Obawiałem się, że prawda mogła być jeszcze gorsza niż moje wyobrażenia.
Walczyły we mnie dwie myśli. Wiedziałem, że jeżeli chodzi o sprawy związane z magią i nienaturalnymi stworzeniami, powinienem słuchać się Saby. Widziała i wiedziała o wiele więcej niż ja. Jednak patrząc na Nastię nie potrafiłem sobie wyobrazić, by mogła kogokolwiek skrzywdzić.
Przyglądałem się dziewczynie nie potrafiąc podjąć decyzji. Nie wiedząc, co zrobić.
- No i? - ponagliła mnie, zaglądając mi w oczy. Co miałem zrobić?
- To jeszcze nic nie znaczy - odpowiedziałem wilczycy, bardzo starannie dobierając słowa.
'Jesteś jeszcze młody' zadrwiła wilczyca, jednak po raz pierwszy odwróciła łeb w moją stronę. 'Sam widziałeś. Ona powinna była umrzeć, a jednak stoi przed tobą. Nikt nie powinien drwić ze śmierci. To się zawsze źle kończy'
- Źle dla kogo? Żyje, to chyba dobra wiadomość?
'Dla niej dobrze. Ale jak to się skończy dla ciebie? Jeśli zostaniesz w jej towarzystwie... Śmierć nie jest zbyt cierpliwa. Zabijmy ją, to odejdzie'
Przeszły mnie ciarki. Wilczyca mówiła o śmierci jak o realnej istocie i chyba to było w tym najgorsze. Wiedziała co mówi, więc nie mogłem tego zignorować.
- Sam się tym zajmę. Nikt tu dziś nie umrze.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie z wilczycą w oczy, jednak w końcu odpuściła.
'Jak wolisz' warknęła i dwoma susami, skoczyła między drzewa. Nie miałem wątpliwości, że wciąż będzie mnie obserwować, jednak dla Nastii i jej klaczy lepiej było, by robiła to z pewnej odległości.
Dziewczyna wypuściła gwałtownie powietrze i oglądając się na otaczające polanę drzewa, podeszła parę kroków bliżej. Trzęsła się ze strachu. Mimo, że nie wiedziała, o czym rozmawiałem z Sabą, sama groźba wilczycy wywarła na niej ogromne wrażenie.
- Powiesz mi, o co chodziło? Powinnam się bać?
Przyglądałem się jej zaniepokojonej twarzy. Bardzo starała się brzmieć swobodnie, jakby cała ta szopka nie zrobiła na niej najmniejszego wrażenia. A mimo to, jej oczy wciąż błądziły po krawędzi lasu, gdzie ukrywała się Saba.
- Wszystko w porządku - uśmiechnąłem się. Zbliżyłem się jeszcze kilka kroków i pochyliłem, ustami ledwie dotykając policzka dziewczyny. - Bałaś się? - wyszeptałem jej do ucha.
Tak jak się spodziewałem, jej twarz zrobiła się czerwona ze złości i ,prawdopodobnie, zażenowania. Szybkim ruchem odepchnęła mnie od siebie, znów spoglądając groźnie, jakbym to ja jej przed chwilą groził.
W odpowiedzi roześmiałem się, widząc że mój plan zadziałał. Przestała myśleć o krążącej wokoło wilczycy, a skupiła się na mnie.
- Powinnaś chyba wracać do domu. Ktoś na pewno się o ciebie martwi.
- Wątpię, ale masz rację. Powinnam już wracać.
- Świetnie - uśmiechnąłem się, patrząc jej w oczy. - Odprowadzę cię.
- Poradzę sobie - próbowała mnie powstrzymać, ale ja już przywoływałem do siebie Tańczącego Liścia.
Nie wątpiłem, że sobie poradzi. Nie miałem też jednak żadnych wątpliwości, że Saba tak łatwo odpuści. Dla bezpieczeństwa wszystkich chciałem odprowadzić Nastię do jej wioski, a jeśli to będzie konieczne, nawet pod same drzwi domostwa.
Ruszyłem w stronę chaty, a Nastia podążyła za mną, wciąż rozeźlona.
- Dokąd idziesz?
- Po dwoje rzeczy. Nie wiem jak ty, ale ja nie lubię podróżować z pustym żołądkiem.
- Nie musisz ze mną jechać. To niedaleko.
- Wiem.
Nie śpiesząc się wyszukiwałem w domu kolejne potrzebne mi rzeczy. Trochę jedzenia, ziół, ubrań. Ostatecznie miałem ze sobą dwie dość spore torby, które zarzuciłem na grzbiet Liścia, który prychnął z niesmakiem.
- Wiem, że ci się to nie podoba - westchnąłem słysząc cały sznur niewybrednych przekleństw skierowanych w moją stronę. Nastia stała obok swojej klaczy, przyglądając mi się, wciąż zła i zniecierpliwiona.
W końcu osiodłałem swojego konia i już na jego grzbiecie, podjechałem do dziewczyny. Nie ruszyła się z miejsca, tylko podniosła głowę, by na mnie spojrzeć.
- Mogłabym się przemienić i bez żadnych problemów wrócić z Mystery. Same.
Posłałem jej kolejny uśmiech, nachylając się w jej stronę.
- Bez problemów, co? Tak samo jak ostatnim razem?
Tym komentarzem ją uciszyłem. Zgromiła mnie spojrzeniem, jednak wsiadła na swoją klacz i ruszyła w stronę drzew, a ja tuż za nią. Przez cały czas bacznie obserwowałem otaczające nas drzewa, szukając wilczycy. Wiedziałem, że jest blisko. W pewien sposób, wyczuwałem już jej obecność. Trzymała się jednak z dala, mogłem się więc odprężyć i cieszyć przejażdżką.
Nastia jechała kilka kroków przede mną, nawet nie sprawdzając, czy wciąż jadę. Zastanawiałem się, czy potrafi nawiązać więź z Tańczącym Liściem podobnie jak ja z Sabą. To by wyjaśniało, dlaczego zwierzę, które nawet mnie czasem ignoruje, do niej podeszło bez zawahania.
'Niewygodnie mi. Nie mogłeś zostawić tych worków?'
- To zemsta za wybranie jej zamiast mnie - zaśmiałem się, na co Nastia odwróciła się, posyłając mi kolejne mordercze spojrzenie. Zwolniła jednak, zrównując się ze mną i dalej jechaliśmy już jednym tempem.
- Powiesz mi, czego chciał ten wilk?
Zerknąłem na nią kątem oka. Nie patrzyła na mnie. Wzrok wbijała w las przed nami.
- Nie - odpowiedziałem prosto mając nadzieję, że uda mi się ją znów rozzłościć.
- To po co ze mną jedziesz? Sam widzisz, że świetnie poradziłabym sobie sama.
"Tego właśnie nie jestem pewien"
- Mam w tym swój interes. Odprowadzę cię, gdziekolwiek mieszkasz i pojadę dalej, do Mirhaven.
Od dawna odkładałem tę podróż, nie ze względu na koszta, ale zwykłą wygodę. Dobrze czułem się w lesie, sam ze zwierzętami i otaczającą mnie przyrodą. Miasto zapamiętałem jako brudne, zatłoczone i pełne bólu. Nie chciałem tam wracać, choć wiedziałem, że w końcu będę musiał.
- Może wybierzesz się tam ze mną?
- Niby dlaczego miałabym się zgodzić? - prychnęła Nastia. Była zła, ale nie chodziło tylko o to. W gruncie rzeczy, w ogóle mnie nie znała. Jak dla wszystkich innych, byłem dla niej tylko mężczyzną spotkanym w gęstym lesie. Niektórych to intrygowało... Ją trzymało ode mnie z daleka.
Odwróciłem się w jej stronę, chcąc spojrzeć w jej oczy. W pewien sposób, rzucić wyzwanie. Ona też zwróciła twarz ku mnie. Choć w jej oczach wciąż tliły się iskierki gniewu, uśmiechnąłem się szyderczo.
- Żeby zaszaleć. Zrobić coś, czego nigdy by się nie zrobiło. Żeby choć przez krótki czas nie myśleć o konsekwencjach swoich wyborów.
Gdy to powiedziałem, gdzieś za nami rozległo się wycie wilka. Doskonale znałem to wycie. Jednak po nim, pojawiło się kolejne. I następne. Co najmniej tuzin wilków.

<Nastia? W końcu się doczekałaś. Jak ci się podoba? :D>

24 listopada 2015

Od Sygny - CD. Nerona

Ból. Niemiłosierny, wielki ból niemal wypalał mi udo. Zamknęłam oczy i zaciskając zęby wbiłam paznokcie w plecy Nero. Czułam jak po policzkach  raz po raz spływają mi łzy. Mimo wszystko próbowałam nie krzyczeć. "Zaraz przejdzie, wytrzymaj"... Gdzieś w tle dotarł do mnie kojący, znajomy głos.
Po jakimś czasie, który zdawał się trwać całe wieki, ból zelżał. Palące  uczucie zostało zastąpione lekkim mówienie w okolicach zranienia.  Siedziałam z zamkniętymi oczami, przytulona do klatki piersiowej Nero, ściskając w pięściach fałdy jego koszulki. Podniosłam powoli powieki. Chłopak obejmował mnie mocno, głaszcząc delikatnie po moich włosach.
- Prześpij się - powiedział, zauważywszy, iż powracam powoli do rzeczywistości.
 Nie miałam siły, by jakkolwiek zaoponować, więc rozluźniłam uścisk  dłoni i ułożyłam się przy ścianie jaskini, na zimnym kamiennym podłożu. Ledwie zdążyłam zamknąć oczy, pogrążając się w płytkim śnie.
 Nie trwał on jednak długo. Po jakiejś godzinie przebudził mnie  przyjemny dźwięk trzaskającego ogniska, które rozpalił mężczyzna,  perfekcyjnie posługując się swoim żywiołem. W pierwszym odruchu,  zwróciłam wzrok ku mojej nodze. Nie czułam już żadnego bólu, a czysty  bandaż wskazywał na ustanie krwawienia. Wyciągnęłam rękę w stronę rany, jednak natychmiast w grocie zabrzmiał stanowczy głos dziewiętnastolatka:
 - Nie dotykaj na razie. Pozwól się zagoić.
 Spojrzałam się w stronę chłopaka. Dopiero teraz spostrzegłam, że siedzi  przy ognisku i uzbrojony w mały nóż, obdziera futro z dwóch dorodnych  zajęcy. Zwróciłam się do niego, pewnym siebie tonem:
 - Nie musisz za mnie polować.
 - Czyżby? A kto nie tak dawno narzekał, że nie ma jedzenia? - odparł, szczerząc białe zęby. Odwzajemniłam uśmiech, bo mimo urażonej dumy  spowodowanej wyręczaniem mnie, to cieszyłam się, że wreszcie mam czym  zapełnić wygłodzony żołądek. Przysunęłam się do chłopaka i chwyciłam  drugiego długouchego zwierza, po czym zaczęłam delikatnie usuwać z jego  ciała wierzchnią warstwę, sprawnie wybierając nożem najlepsze kawałki  mięsa. Gdy zakończyliśmy żmudną robotę, Nero wyszedł zdobyć sprzed  jaskini gałęzie odpowiednie do nadziewania i pieczenia.
 Wtem usłyszałam warknięcie i okrzyk zaskoczenia. Zerwałam się z miejsca  ku wylotowi groty i ujrzałam Nerona, który dobywszy miecza, wdał się w  bójkę z wilkami, najwyraźniej czyhającymi na nas na zewnątrz. Kilkoma  zręcznymi ciosami pozbawił zwierzę przednich łap, już przymierzając się  do zadania śmiertelnego ciosu, kiedy zobaczyłam błyszczące ślepia  kolejnego psowatego, szykującego się do skoku na mężczyznę. Natychmiast  wyciągnęłam zza pazuchy jeden ze sztyletów i oddałam nim celny rzut,  zatapiając ostrze dokładnie między oczy ofiary, która padła na ziemię  bez życia. Młodzieniec rozejrzał się dookoła nieco zdezorientowany,  zaraz jednak powracając do walki w pełnej gotowości. Ja z kolei jednym  ruchem chwyciłam mój miecz, zatracając się w wirze bitwy.
 Po kilku minutach zaciekłego starcia, utoczyłam krwi ostatniemu z  napastników. Nero z kolei chwycił dwa wilcze truchła i, zarzucając je  sobie na plecy, udał się z powrotem w stronę naszego schronienia. Po dotarciu tam, zaczął oddzielać z nich skórę, z której można zrobić  odzienie, od reszty zwłok. Ja z kolei zajęłam się opiekaniem na ogniu  zajęczego mięsa.
 - Miałeś mi powiedzieć, dlaczego w sumie ze mną uciekłeś. Sama też dałabym sobie radę.
 <Nero?>

Od Nikity - CD. Tantrissa

Wzruszyłam tylko ramionami z obojętną miną. Co ten białowłosy młodzieniec sobie myślał? Że nie mam nic lepszego do roboty tylko uganiać się będę za jakimiś szkaradami? Do walki to ja zawsze ostatnia jestem... Wpadłam do domu nowego handlarza w mieście który sprzedawał broń. Poprosiłam go, by poszukał w magazynku jakiegoś dobrego topora, a ja w tym czasie zwinęłam mu z półki -
Sztylet Zakazanej Krwi


oraz Demoniczny Łuk


Wybiegłam z pomieszczenia, ​trzaskając drzwiami. Skoczył​am na dach, ubrałam kaptur i zjechałam po rynnie na ulicę płomienną.
Przebiegłam nią szybko i skręciłam w ciemną uliczkę. Na jej samym końcu stał stary, opuszczony​ dom. Wślizgnęłam się tam przez okno i ruszyłam schodami na strych. Tak, właśn​ie tam mieszkałam. Mimo iż niższe partie domu były doszczętnie zniszczone, moje górne pomieszczenie było całkiem zadbane. Zero pajęczyn, śmieci,​bałaganu. Stała tam duża, złota sofa, jeszcze po wcześniejszych lokatorach, niewi​elki, drewniany stolik z dwoma krzesłami przy sobie, na jego środku stał wazon z czarnymi różami, przy ścianie stała wielka szafa w której przechowywałam najróżniejsze rzeczy, pod nogami leżał srebrny dywan, a całe pomieszczenie oświetlały świeczki i pochodnie. Wyciąg​nęłam z pierwszej szuflady szafki, żółtawą gruszkę i zaczęłam ją w spokoju konsumować, czyta​jąc ulubioną księgę. Nagle usłyszałam trzaskanie drzwi wejściowe na dole. Zerwałam się automatycznie z miejsca, biorąc do dłoni łuk i strzały. Otworzył​am mozolnie drzwi, po czym ostrożnie zaczęłam schodzić po stopniach z naprężoną do wystrzału strzałą. Gdy dotarłam na parter, zaczęłam się rozglądać po ciemnym pomieszczeniu. Na​gle ktoś lub coś przygwoździło mnie do ściany. Czułam przy gardle zimną stal miecza.
Byłam przerażona. Upuśc​iłam łuk na ziemię. Usłyszała​m męski głos.
- Ktoś ty! - warknął.
Tymczasem ja, kopnęłam go w brzuch, by wyrwać się z jego uścisku i popędziłam do góry, znikając za drzwiami strychu. Wyjęłam z szafy sztylet i czekałam na nadejście owego nieproszonego gościa. Wyważył on drzwi kopniakiem i z groźnym wyrazem twarzy stanął na środku pokoju. Na przeciwko mnie stał teraz ten sam białowłosy mężczyzna, którego spotkałam wcześniej. Patrzy​liśmy na siebie zdyszani, z mocno bijącymi, przeraż​onymi sercami. Po chwili schował swoją broń do pochwy, a ja schowałam swój sztylet za przepaskę na udzie.
- A to ty, aleś mnie wystraszyła... , otarł pot z czoła i poprawił swoje gęste włosy, lekko zabrudzone krwią.
- Czego tu szukasz? To moja chata, nie potrzebuje towarzystwa... - prychnęłam z założonymi rękami.
- Chciałem tu przenocować, bo trochę daleko mam do swojego domu, myślałem, że tu nikt nie mieszka... - ziewnął.
- Najwyraźniej się pomyliłeś! - zmarszczyłam brwi.
- No nic, pójdę szukać innego domostwa, ale najpierw zgłoszę strażnikom gdzie przesiaduje poszukiwana przez nich złodziejka... - uśmiechnął się złośliwie, wręcz szyderczo.
- Nie ładnie tak szantażować - rzuciłam pogardliwie.
- To jak będzie cukiereczku? - zadrwił.
- Co będę miała w zamian w takim razie? Wiesz, stra​żnicy jakoś nie robią na mnie zbytniego wrażenia... - westchnęłam.
Rzucił worek złotych monet na ziemię, tuż pod moimi nogami i uśmiechnął się łobuzersko.
- Może być? - mruknął z obojętnością w głosie. Spojrzała​m na trofeum uwieszone na haku u jego pasa. To była głowa owego Walridera. To za to dostał tyle pieniędzy. Pomyśl​ałam, że czemu nie, przyda mi się trochę gotówki.
- Śpisz na dole... - burknęłam beznamiętnie, po czym usiadłam przy stole kończąc obgryzać słodki owoc.
<Tantriss?>

Od Nerona - CD. Sygny

- Yyy, ten... - zacząłem i umilkłem spuszczając głowę.
- Czemu mi nie odpowiesz? - stanęła przede mną, zagradzając mi dalszą drogę która prowadziła prosto do lasu. Odwróciłem głowę w bok, próbując uniknąć jej badawczego wzroku. Czułem się jak w pułapce bez wyjścia.
- Neron... - zmarszczyła brwi.
Deszcz powoli zaczął ustawać, obecnie już tylko lekko kropiło. Stałem nieruchomo, jakby​ ktoś zatrzymał czas. Chciałem zaryzykować ale z drugiej strony przecież wiedziałem, że nic z tego nie będzie... A może ona wie o tym tylko chce to ode mnie usłyszeć? A jeśli wtedy ją stracę? To przecież kobieta, po niej można spodziewać się wszystkiego.
- Możemy przełożyć tą rozmowę na potem? - odezwałem się po kilku minutach nieobecności.
- Jak chcesz - westchnęła i sunęła się na bok. Spojrzałem na nią kątem oka.
Na kocu którym się okryła,widniała wielka czerwona plama. Widocznie krew znowu zaczęła się sączyć z głębokiej rany. Eliksir nie zadziałał. Ledwo co stawiała kroki, na jej twarzy malował się ból i cierpienie.
- Wskakuj mi na plecy - rozkazałem.
- Nie dasz rady wszystkiego unieść przecież... - oparła poważnie.
- Mówię coś... - syknąłem ostro.
Kobieta niechętnie, uczyn​iła to o co ją poprosiłem. Uwies​iła się rękoma mocno mojej szyi i oplotła delikatnie nogi wokół mojego pasa. Powoli poruszaliśmy się na przód. Zboczyłem ze ścieżki,idąc w głąb lasu przez chaszcze i zarośla. Co jakiś czas ten wielce bogaty w różnorodność biologiczną ekosystem, chwali​ł się swoimi jeleniami szlachetnymi, dzi​czyzną czy nawet przepiórkami pobudzając nasze kupki smakowe i przypominając o pustych żołądkach. Po jakimś kwadransie, ujrza​łem niewielką grotę, wykutą w skale. Ucieszyłem​ się wielce z naturalnego domostwa, przynaj​mniej mamy się gdzie schronić.
Teraz przecież nie jesteśmy mile widziani w żadnym z królestw. Wykurzy​łem pochodnią kilka nietoperzy i spaliłem pajęczyny broniące dzielnie wejścia.
Gdy uznałem że jest bezpiecznie, rzuc​iłem w kąt wszystkie nasze rzeczy, a kobieta zeszła ze mnie i usiadła pod ścianą. Wyjąłem z kieszeni spodni srebrną miksturę, ostatni​ą i najsilniejszą jaką miałem. Uwolniłem​ z okrycia nogę Sygny i uniosłem lekko do góry.
- Co zamierzasz? - szepnęła,patrząc​ na mnie półprzytomna
- Nie bój się, może trochę zaboleć ale pomoże... - przemyłem ranę zwykłą wodą, po czym polałem ją ową, błyszczącą cieczą. Źrenice dziewczyny powiększyły się a z ust wydobył się przeraźliwy krzyk. Obandażowa​łem dokładnie jej udo, by rana się nie zakaziła. Usiadłe​m obok dziewczyny, zacis​kała zęby i pięści z niemiłosiernego bólu, a po jej policzkach spływały kryształowe łzy.Przytuliłem ją do siebie, gładząc po długich,blond włosach. Ta jedną dłonią wbiła paznokcie w moje plecy a drugą ciągnęła moje wilgotne, kruczo-​czarne włosy.
-zaraz przejdzie, wytrzy​maj... - szepnąłem czule.
Po jakiś pięciu minutach kobieta​ uspokoiła się. Widocznie już jej przechodziło.Ode​tchnąłem z ulgą, przynajmnie​j jeden problem z głowy.
<Sygna?>

23 listopada 2015

Od Daenerys - CD. Wintera

Od dłuższej chwili nie słuchałam mężczyzny. Długa podróż morzem nie wchodziła w grę. Musiałam dostać się do mego królestwa szybciej. Zdecydowanie. Mój wuj oszalałby, gdyby dowiedział się o mej nieobecności. Mimo tego, że nie było go teraz we Fuego i tak by się dowiedział. Z moich zamyśleń wyrwał mnie głos mężczyzny.
- Więc jak? Zaczyna się ściemniać.
- Nie. Nie mogę zgodzić się na tak długą podróż.
- Dlaczego? Statki...
Przerwałam mu gestem dłoni, a ten zamilknął natychmiast.
- Podróż jest za długa. Przeprawa przez morze zajęłaby zbyt wiele czasu. Mój wuj był wysoko postawionym doradcą króla. Gdyby zauważył tak długą nieobecność smoka i mnie równocześnie, nie skończyłoby się to dobrze. Jest dobrym człowiekiem, ale reaguje zbyt impulsywnie i jest nadopiekuńczy - Westchnęłam głośno i mówiłam dalej - Mógłby cię oskarżyć o wiele dziwnych rzeczy.
Mężczyzna spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. Rozpostarł ramiona i oparł się o pobliskie drzewo. Rozmyślałam na całą tą sytuacją. Zawsze mogłam wezwać tu Fireę, ale to zajęłoby co najmniej trzy dni. Musiałam poczekać, aż wieśniacy odpuszczą sobie i odechce im się zabijania smoków dla pieniędzy.
- Co więc proponujesz?
- Jest jedno wyjście, ale musiałabym tu zostać chociaż do rana. Mogę wezwać smoczycę do siebie w każdej chwili, ale teraz to nie takie proste. Muszę poczekać kilka dni, aż ludzie w mieście zapomną o niej.
- Tak więc, zamierzasz zostać tutaj na noc?
- Jeśli mógłbyś mnie przyjąć do siebie, byłabym ci wdzięczna.
Mężczyzna wstał z trawy i ruszył w stronę gęsto rosnących, starych drzew. Lekko zdziwiona wstałam i podążyłam za nim. Szliśmy w ciszy. Nie rzadko przebywałam w lesie, lecz ten był jakiś cichy, tajemniczy. Nie było słychać śpiewu ptaków ani odgłosów zwierzyny biegającej po łąkach. Mimo tego, szłam posłusznie za mężczyzną. Po kilku minutach dotarliśmy do małej chatki w środku lasu. Musiałam przyznać że, nie byłam przyzwyczajona do tak małych domów. Ścieżka z kamieni doprowadziła nas pod same drzwi. Mężczyzna wszedł pierwszy, ja tuż za nim. Weszliśmy do izby. Wystrój tego miejsca stanowczo odbiegał od moich codziennych standardów. Zamiast wygodnego, dużego łoża z baldachimem stało tam małe, skromne łóżko. Podłoga nie była wyłożona marmurem lecz drewnianymi deskami. Zamiast wielkich pozłacanych świeczników, na półkach stały świece. Duże, oszklone palenisko zastępowało ognisko. No cóż - sama tego chciałaś Dany. Czego można było się spodziewać, po środku puszczy?

**2 godziny później**

Mężczyzna wlał do glinianej miski moją dzisiejszą kolację. Mimo tego, że nie wyglądało dobrze smak był wspaniały. Siedział pochylony i skrzywiony podczas gdy mój kręgosłup chciał być prostszy, niż było to możliwe. Po chwili milczenia spytał:
- Jaką pracę wykonujesz w swoim królestwie?
- Jestem kronikarzem naczelnym, pracuję w zamku. Muszę spisywać wszystkie te "mądre" wypowiedzi króla. To bywa irytujące, ale znam tylko życie w zamku.
Powróciłam do swego posiłku. Dobrze wiedziałam, że nie chodziło mu o moją pracę. Oczywiste było, że chciał drążyć temat smoków. Z całą pewnością zaintrygowały go te stworzenia. Mogłabym mówić o nich godzinami, a on o nich słuchać.
- Nie boli cię już dłoń?
Wyrwany z kontekstu mężczyzna odparł pośpiesznie:
- Ręka? Nie. Jak to zrobiłaś? Twoja moc to wspaniały dar. Mogłabyś pomóc całej masie ludzi cierpiącym i umierającym przez poparzenia. To było niezwykłe. Nigdy nie widziałem czegoś takiego...
- Nie myśl sobie że ta moc ma tylko dobrą stronę.
- Co masz na myśli?
- Przyglądałeś się bliźnie na szyi smoczycy. Mam taką samą na plecach. O dziwo nie jest to bezkształtna, czerwona plama.
Odwróciłam się tyłem do mężczyzny i odgarnęłam czerwone, długie do pasa loki. Każda moja suknia ma odkryte całe plecy, dlatego też nie było potrzeby, abym ją ściągała. Teraz moje znamię można było zobaczyć w całej okazałości. Miało ono kształt smoka ziejącego ogniem.
- Ta moc to nie błogosławieństwo... Przynajmniej nie do końca. Nie boli mnie to, lecz za każdym razem, gdy pomogę komuś poparzonemu pogłębia się ona. Na razie jest bardzo płytka, ale z czasem będzie gorzej.
Mężczyzna wpatrywał się w me plecy, gdy do domu wszedł wilk.

<Winter? Przepraszam że takie krótkie>

Od Wintera - CD. Daenerys

- Jeździec jest w pewien sposób związany ze swoim smokiem.
Starałem się słuchać tego, co mówiła, jednak zbyt zajęty byłem przyglądaniu się mojej dłoni. Zdrowej dłoni. Która jeszcze kilka sekund wcześniej była poparzona. Nie mogłem przestać myśleć o tym, ile możliwości stwarzała taka moc. Ta kobieta, mogła pomóc całej masie ludzi cierpiącym i umierającym przez poparzenia. To było niezwykłe. Nigdy nie widziałem czegoś takiego...
- Smokiem?
Szybko zerknąłem w stronę miejsca gdzie jeszcze przed chwilą stało tamto stworzenie. Smok. Musiałem zapamiętać, by później spytać o nie wilczycę. Choć jak sama powiedziała, nic w lesie nie wiedziało, czym on jest.
- Tak. Smok. Nigdy o nich nie słyszałeś? - spytała z drwiną w głosie. Teraz już przyglądałem się jej uważnie. Wpatrywałem się w jej zielone oczy, pełne rezerwy. Nie miałem jej tego za złe.Większość osób właśnie tak na mnie patrzyła. Z obawą, przed dziwnym tajemniczym mężczyzną mieszkającym w lesie. Rozmawiającym ze zwierzętami. Dzikim. Niebezpiecznym.
- Tutaj raczej się ich nie widuje - przyznałem.
- Cóż, tam skąd pochodzę, są dość popularne. Nikogo nie dziwi ich widok, choć nie można powiedzieć, by ludzie byli przyjaźnie do nich nastawieni. Mówi się, że są niebezpieczne, ale to człowiek jest najgorszą z bestii.
Mówiła z wyższością, jakby deklarowała zapamiętaną formułkę, jednak jej oczy mówiły prawdę. Może i siedziała, poruszała się i mówiła jak te wszystkie kobiety z wielkich miast, jednak naprawdę zależało jej na tych stworzeniach. "Smokach" przypominałem sobie.
- Doskonale cię rozumiem - stwierdziłem zbliżając się i siadając na ziemi naprzeciwko niej. Obserwowała każdy mój ruch. Bała się spuścić mnie z oczu, choć bardzo starała się to ukryć. Coraz bardziej mi się podobała. Była pewna siebie, i nie próbowała tego w żaden sposób ukryć, jak większość kobiet w wiosce.
- Ludzie obwiniają zwierzęta o szkody które wywołała ich niechlujność lub lenistwo. Powtarzają, jakie to zwierzęta są niebezpieczne, choć w rzeczywistości, największym zagrożeniem są właśnie oni. Zwierzęta to zwierzęta. Nie kierują się logiką i nie potrafię przewidzieć następstw swoich czynów. W przeciwieństwie do człowieka. Zabijamy i cieszymy się, że uwolniliśmy świat od kolejnego niebezpieczeństwa, a tak naprawdę, sprowadzamy na niego kolejną, żądną niewinnej krwi bestię.
Zapadła cisza. Znów ta potworna, nienaturalna dla lasu cisza. Potrzeba będzie czasu, by mieszkańcy tej ziemi wrócili do swoich ukrytych domów. Tak bardzo się bały... A przecież tamto stworzenie... smok, wydawało się bardziej przerażone, niż groźne.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - spytałem, sadowiąc się wygodniej na miękkiej trawie. Byłem pewny, że nic nie grozi mi ze strony tej dziewczyny. Myśleliśmy podobnie. Czułem to. Poza tym, wciąż pamiętałem o wilczycy i Tańczącym Liściu czekających na mnie wśród drzew.
Kobieta wyprostowała się, choć i tak już siedziała prosto i jednym ruchem odrzuciła włosy za plecy.
- Wrócę do domu. Gdzieś w pobliżu na pewno znajdzie się podróżny zmierzający do Królestwa Fuego.
Skinąłem głową ze zrozumieniem.
- Mogę cię odwieść do najbliższego dużego miasta. To kawał drogi stąd, jednak łatwiej będzie znaleźć przewóz. Możemy też ruszyć na południe. Trzy dni drogi stąd jest Omad. Może udałoby ci się tam znaleźć statek.
- Trzy dni?
- Do miasta. Nie wiem, ile zajmie ci cała podróż - przyznałem, widząc jej zdezorientowaną minę. Uśmiechnąłem się pokrzepiająco. - Lot na grzbiecie smoka musi być ciekawszy, ale Tierra to naprawdę piękne królestwo. Jeśli się dobrze przyjrzysz i dasz ponieść otaczającej cię przyrodzie.
Pokiwała głową ze zrozumieniem, jednak jej oczy były nieobecne. Zastanawiała się nad wszystkimi możliwymi wyjściami z obecnej sytuacji. Najwyraźniej nie przewidziała tego, gdy uciekała z domu na latającej, parzącej jaszczurce.
- Więc jak? Zaczyna się ściemniać.

<Deanreys? Więc jak? :D Jedziemy?>

22 listopada 2015

Od Daenerys

Otrząsnęłam z resztek snu. Gdy wyjrzałam przez okno ujrzałam typowy widok. Tłumy ludzi kłębiące na się na targu. Kupcy z dalekich krajów, zwykli mieszkańcy, żebracy kilka pań do towarzystwa kręcących się wśród tłumu i tylko czekających aż nadarzy się okazja by ukraść trochę złota. Jednak coś przykuło moją uwagę... Ich twarze były zmartwione. Wielu ludzi poruszało się smętnie i biadoliło pod nosem. Mimo tego że każdy ma jakieś problemy, nie podobało mi się tu coś. Ubrałam się w jedwabny szlafrok i ruszyłam w stronę kuchni. Zeszłam po schodach i ujrzałam dość nie codzienny widok. Na marmurowej podłodze kuchni siedział mój wuj. Jego nieobecny wzrok skierowany był w stronę ściany. Podeszłam do niego i pomogłam wstać. Wyglądał jakby w jedną noc przybyło mu 10 lat! Usiadłam obok niego na skórzanej sofie po czym spytałam:
- Co się stało wuju?
- Straszne rzeczy, moja mała Dany.
- Proszę wuju, mów dosadnie.
Roztrzęsiony mężczyzna spojrzał mi prosto w oczy po czym rzekł:
- Księżniczka nie żyję.
- Jak to się stało? Mów że wuju! Skąd to wiesz?
- Jak by można mnie nie poinformować!? Zapominasz kim jestem. Dzisiejszej nocy wezwano mnie do pałacu. Księżniczka Meridaah nie żyję.
Nie wstrząsnęło mną to. Nie przepadałam za nią lecz strata króla była dla państwa niemalże zagładą. Westchnęłam tylko głęboko po czym powiedziałam:
- Jak to się stało? Przecież ludzie tak wysoko postawieni nie umierają sobie ot tak sobie. I to w tak młodym wieku!
- Jej ciało znaleziono w wilczym lesie. Chyba możesz się domyślić to się tam wydarzyło?
- Niestety,
Oparłam się o ramię wuja i oddałam moim skołatanym myślą.

**kilka godzin później**

Umyłam się i ubrałam w elegancką,czarną suknie ze srebrną klamrą w kształcie róży na pasie. Czerwone, długie włosy opadały mi na plecy gdy Demonica pędziła przez targ w stronę zamku. Przekroczyłam bramę zamku. Klacz zwolniła. Szła powoli przez zamkowy dziedziniec. Zsiadłam z klaczy a uzdę podałam stajennemu. Pełna strachu ruszyłam w stronę zamku. Nie byłam pewna czego mogę się spodziewać. Nowy władca oznaczał wiele zmian. Strażnicy powitali mnie słowami "Witaj pani" po czym ustąpili mi z drogi. W zamku było cicho. Zdecydowanie ciszej niż zawsze. Korytarz wypełnił dźwięk moich obcasów uderzających o czarny marmur. Weszłam do mej komnaty. Było to dość duże pomieszczenie obstawione półkami. Na wszystkich z nich leżały opasłe księgi. Kroniki. Westchnęłam po raz kolejny tego dnia. Sięgnęłam po czyste zwoje pergaminu i pióra. Zamknęłam za sobą drzwi. Ruszyłam w stronę komnaty audiencyjnej. Wrota otworzyły się przede mną. Jako główny kronikarz usiadłam na podwyższeniu. Gdy wszystko rozstawiłam na swym stanowisku do sali zaczęli napływać ludzie. Gdy wszystkie ceregiele były już za nami zaczęła się długa, męcząca audiencja...

**kilka godzin później**

Jako ostatnia opuściłam salę audiencyjną. Straż zamknęła za mną wrota. Omiotłam wzrokiem pałacowy korytarz. Mój wuj stał na jego środku rozmawiając szeptem z Horacjuszem. Jego wieloletnim przyjacielem. Nie chciałam im przeszkadzać więc ominęłam ich i skierowałam swe kroki do komnaty kronikarzy. Wszyscy ucichli na mój widok. Spojrzałam na nich surowym wzrokiem. Po kilku sekundach ruszyłam do swego biurka stojącego na środku pokoju. Po kilku godzinach przepisywania opuściłam komnatę. Otworzyłam drzwi i ujrzałam mego wuja rozmawiającego z nowym władcą. Mimo tego iż starszy mężczyzna był na spoczynku, wielu chętnie słuchało jego rad. Podeszłam do niego i ukłoniłam się nisko. Obyczajowe "Wasza Miłość"z moich ust zabrzmiało zimnie i metalicznie.Nie wyglądał on na człowieka z czystym sumieniem. Spojrzał na mnie z góry po czym rzekł w stronę mego wuja:
- Kimże jest ta kobieta?
- To moja bratanica. Wychowuję ją całe życie...
Obdarzyłam wuja ostrym spojrzeniem. Ten umilkł natychmiast i dodał tylko:
- Jest naczelnym kronikarzem.
Król stał w ciszy. Po chwili spojrzał na mnie i rzekł:
- ...

Alvarze?

21 listopada 2015

Od Zefira - CD. Margles

Mężczyźni nie spodziewali się mojego ruchu. Skoczyłem na jednego o szczurzej twarzy, mając szczerą nadzieję, że ma broń. Zepchnąłem go na ścianę i uderzyłem w szczękę z zamachu. Mężczyzna zatoczył się do tyłu, a ja uchyliłem się przed ciosem jego kompana z blizną na twarzy, który nadszedł z góry. Obrotem uniknąłem zderzenia z nim i zaryzykowałem Przejściem. Utrzymałem kontrolę nad prędkością mojego ciała i wbiłem mu łokieć między żebra. Przeciwnik zgiął się w pół, ale ten o szczurzej twarzy już się podnosił, gotując się do ciosu. Złapałem tego z blizną za nadgarstek. Ta walka nie była uczciwa. Byli zbyt wolni na mnie.
Mocnym szarpnięciem do przodu osłoniłem się przed ciosem szczurkowatego, rzucając w niego jego kompanem. Szybko odzyskali równowagę, nacierając na mnie z rykiem. Wyciągnęli kordelasy. Światło błysnęło na stali, gdy przecinało powietrze. Odskoczyłem, unikając ciosu. Przeciwnicy rozdzielili się, kiwając na siebie głowami. Nie mogłem rozbroić jednego, mając na karku drugiego. Nie spuszczałem z nich wzroku, kontrolując, który pierwszy zaatakuje. Odwróciłem się do mężczyzny o szczurzej twarzy, chcąc sprowokować drugiego. Mężczyzna z blizną niemal natychmiast wykorzystał sytuację. Nie popełnił tego samego błędu - ciął na skos. Pewnie by się to udało... Ale był za wolny.
Przejście ratowało mi dupę w wielu okazjach, jednak nie nadawało się do niczego innego jak do walki. To robiło ze mnie nieudacznika. Przeklinałem tą moc, choć trenowałem ją, pielęgnowałem i pragnąłem. Zawsze. Znałem jej możliwości. Wiedziałem, że prędzej, czy później mnie wykończy, zabije mnie nadludzka szybkość. Mimo to nadal chciałem więcej... Do granic możliwości, napełnić czarę do pełna, aż zacznie krwawić...
Znalazłem się blisko jego rąk, wykręciłem nadgarstek jak w tańcu i z całej siły uderzyłem go w łączenie kości. Mężczyzna jęknął z bólu i wypuścił sztylet z dłoni. Drugi już atakował, byłem odwrócony do niego bokiem, musiałem zareagować szybko. Upadłem na wznak na podłogę, unikając ciosu i przetoczyłem się, ten o szczurzej twarzy zdołał mnie kopnąć. Pochwyciłem sztylet z kamienia i skoczyłem na równe nogi, ledwo unikając kolejnego sieknięcia.
Krew. Drasnął mnie pod pachą, gdy wstawałem. Miałem cichą nadzieję, że nie musnął tętnicy.
Znalazłem się poza jego zasięgiem. Zignorowałem mrowienie przy ranie. Krążyliśmy cicho: ja i oni. Wilki Syjonu. Nie byli Królikami. Byli szkoleni, aby bić i walczyć. Wilk z blizną wrócił do gry, choć umiałem sobie wyobrazić ból jego prawej ręki.
Ten z blizną rzucił się na mnie, szybko, wyciągnąwszy sztylecik z cholewy buta. Zamachnął się na mnie od lewej z góry, ale nie wiedział, że samo stawanie do walki było głupie. Teraz i JA miałem broń. Ostrze, które zabija, które otwiera rany i roni krew. Po raz ostatni użyłem Przejścia, okręcając się, aby uniknąć ciosu, przypadłem do człowieka o szczurzej twarzy. Wymierzyłem kilka szybkich ciosów w szczękę i żebra, zmniejszając jego czujność i czubkiem ostrza poderżnąłem gardło delikwenta. Trafiłem w tętnicę. Buchnęła czerwona krew, a z boku z wrzaskiem rzucił się na mnie człowiek z blizną. Uchyliłem się przed ciosem z nożyka, a napastnik, wpadając na mnie, dosłownie napił się na moje ostrze. Stal zatopiła się w bok między żebrami, godząc go w serce, przebijając płuco. Krew pociekła z jego ust. Jego twarz zastygła w niemym przekleństwie.
Usłyszałem jęk. Wysoki i piskliwy, znajomy. Pełen strachu...
Ciało opadło na podłogę u moich stóp. Uniosłem wzrok, odnajdując wzrokiem Margles. To cholerne dziewczę z białymi jak śnieg włosami... To dziewczę, które zostawiło we mnie piętno, palące i uciążliwe. "Nie zabijaj!"
Te słowa płaczliwym i błagalnym echem usiłowały stłumić we mnie pragnienie, którego nie umiałem skojarzyć, ani sobie przypomnieć. Był obcy ale jednocześnie bliski.
Ugięła się pod moim wzrokiem, cofnęła do tyłu. Dopiero wtedy zorientowałem się, że na rzadkiej brodzie, twarzy i dłoniach miałem krew.
Nienawidziłem jej. Gardziłem całym sercem pomyloną egzystencją dziewczyny. Zrobiłbym jej wiele okropnych rzeczy. Nie usprawiedliwiał jej nawet fakt, że nie wiedziała, co właśnie zrobiła. Nic jednak nie usprawiedliwianie i mnie. Jak mogłem być taki ślepy i głupi...
Śmiertelne pozdrowienie.
Nie zdążyła zareagować. Skoczyłem do przodu, chwytając ją za gardło. Krzyknęła cienko, jednak szybko zasłoniłem jej usta otwartą dłonią. Zamarła wlepiając we mnie swoje wielkie wystraszone oczy. Cała drżała.
- Coś ty zrobiła..? - syknąłem wściekle i zelżyłem uścisk czując pod palcami ruch krtani.
Nie odezwała się. Przełknęła tylko ślinę, dygocząc jak na febrze. Przycisnąłem ją do ściany mocniej, w napływie gniewu, którego z niewiadomych mi powodów nie umiałem stłumić. Miałem ochotę rozerwać ją na strzępy. Z moich oczu biła czysta furia.
- Dałaś im wszystko, czego chcieli i więcej, idiotko - warknąłem, chyba zbyt głośno. Obnażyłem zęby - Dałaś im mnie i moje noże, dałaś im siebie i swoją moc, usługiwałaś im, bo dali ci drogą sukienkę i jedzenie. Dali ci fałszywego opiekuna, który niczym nie różni się od reszty. Przebiłaś bariery, których oni nie umieli przeskoczyć, otworzyłaś im drogę ku chorym i straszliwym ambicjom. Za bezcen. Bo zobaczyłaś przyjacielskie wyrazy na twarzach swoich wrogów. Za bezcen oddałaś im wojnę, przez którą spłonie całe Aire'a. Za bezcen - mój głos był chłodny, pełen furii.
- Nie wi... - wykrztusiła cicho.
Mój sztylet szybko znalazł się przy jej skroni. Spojrzała kątem oka na sztylet przerażona. Z korytarza obok usłyszałem kroki schodzącego ze schodów. Gdy zobaczy krew i trupy, postawi cały zamek na nogi.
Cholera.
- Giniesz tutaj albo idziesz ze mną - rzuciłem jej dwuznaczne ultimatum, puszczając jej krtań - Masz pięć sekund na decyzję.
Długo się wahała.
- Z rąk twoich, czy... - spytała z oburzeniem.
- ...trzy... - odliczałem cicho, bezwzględnie - ...dwa...
- Idę z tobą - rzuciła w końcu niepewnie.
W korytarzu za moimi plecami pojawił się chłopak. Na oko 21-letni młodzieniec, który nadal nie wyrósł ponad rangę Królika... Ofiara.
Oczy Margles zrobiły się wielkie jak spodki.
- Hytrem... - wyszeptała cicho, jednak ja już gnałem ku niemu. Żadnych świadków...
Hytrem zaczął uciekać, z dzikim krzykiem, podnosząc alarm.
Taniec śmierci...
- Morderca! - wrzeszczał jak opętany, wskakując na kręcone schody na końcu korytarza - Więzień ucie...
Wpadłem na niego, przyciskając go do półokrągłej, zimnej ściany. W jego oczach czaiła się nienawiść i strach. Nóż szybko ciął gardło, czubek ostrza podciął tchawicę i tętnicę szyjną. Krew trysnęła. Hytrem w konwulsjach opadł na schody głową w dół, chwytając się za przecięte gardło. Kilka sekund potem jego serce stanęło, a ja zszedłem z powrotem tam, gdzie stała dziewczyna. Zostawiłem trupa za sobą. Zawsze staram się zapomnieć. Jednak ostatnie spojrzenie zostaje. Wbrew mojej woli, pamiętam każde spojrzenie mojej ofiary. Bez wyjątku.
- Będzie więcej trupów - powiedziałem, chwytając ją za ramię i niedelikatnie ciągnąc przed siebie. Starałem się nie patrzyć na jej twarz. Mokrą od łez, z grymasem przerażenia. Wiem, kim byłem. Wiem, jak na mnie patrzono. I nie miałem na to najmniejszego wpływu. Liczyły się teraz zimne kalkulacje, przemyślane, radykalne i kontrowersyjne decyzje.
Poprzednio, gdy stąd uciekałem położyłem sześć trupów, pomyślałem. Ile tym razem padnie?
Znałem ten pałac. Znałem tajemne przejścia, których uczył mnie Syjon, gdy mnie zwerbował. Nie wiedziałem, ile się zmieniło, jednak nie podejrzewałem, aby wiele. Byliśmy w zachodnim skrzydle zamczyska na piętrze. W cholerę wysokim. Musiałem odzyskać broń i sprzęt. Miałem szczerą nadzieję, że jej nie zniszczyli. Podziemia? Piwnice? Magazyny? Gabinet Jurii? - było wiele możliwości. I to niepewnych.
Skręciłem w lewo, na rozstaju, na którego straży stał kamienny strażnik o twarzy demona. Puściłem Margles, widząc, że sama podąża za mną. Była delikatna i cicha, nie zwracała na mnie uwagi. Korytarz znów się rozwidlił, jednak obydwa prowadziły do jednego przedsionka. Kazałem jej się zatrzymać. Spełniła rozkaz bez zbędnych ceregieli. Słyszałem kroki. Zamek żył.
Patrolujący rozmawiał z innym strażnikiem. Wilki. Przeczekałem, skryty przed światłem pochodni. Rozmowa nie trwała długo, wkrótce jeden z nich odszedł w kierunku jadalni. Gdy drzwi zamknęły się cicho, zakradłem się do strażnika, gdy ten podziwiał ogrody za oknem. Prostując się, złapałem go jednocześnie za tchawicę i usta, dusząc i tłumiąc jego charczenie. Po chwili stracił przytomność. Odciągnąłem go w kąt, poza zasięg wścibskich, przypadkowych oczu.
W przedsionku było wiele drzwi. Prowadziły do innych korytarzy, komnat bądź specjalnych pomieszczeń. Tu były to drzwi trzecie od lewej i na wprost. Do magazynu z bronią i jadalni. Wszedłem do tych pierwszych, szukając czegoś, co by mi się przydało. Znalazłem listę. Syjon zawsze dbał o szczegóły, nawet uzbrojenia zamku. To, iż robili spis jednak świadczyło o tym, że nie na darmo kontrolowali możliwość walki. Gotowało się coś większego.
Na moje polecenia Margles stała ukryta za progiem, kontrolując korytarz przez lekko uchylone drzwi. Nie widziałem jej twarzy, jednak wiedziałem, że jest spięta. Zastanawiałem się, czy już do niej dotarło, co chcieli zrobić z nią szczurkowaty i ten z blizną.
Znalazłem noże, podobne do moich. Lekkie, dobrze wyważone, owijane rzemieniem półdługie sztylety o ciut za dużej rękojeści jak na moją dłoń. Zatknąłem za pas dwa. Pas miałem najzwyklejszy, w niczym nie dorównywał pasom noszonym specjalnie do trzymania broni. Jednak nie mogłem narzekać. Znalazłem też linę, krótki łuk i parę strzał. Przydadzą się.
Skończyłem oględziny.
Spojrzałem krytycznie na dziewuchę, która akurat w tym momencie odwróciła ode mnie wzrok. Zastanowiłem się, o czym myślała... Ale tylko przez moment. W krótką chwilę obejrzałem jej personę. Nie była już tą brudną żebraczką z miejskich slumsów. Jej włosy nie były brudne, ani tłuste. Były uczesane, pięknie ułożone w zgrabnego koka, upięty rubinowymi spinkami, które kobiety wręcz uwielbiały. Na zgrabnej, chudej sylwetce pozbawionej kobiecych walorów, błękitna, obszerna sukienka leżała wręcz idealnie, podkreślając jej piękno. Bo była... całkiem piękna.
- Rozedrzyj ją - nakazałem, podchodząc do niej - Te szmaty będą tylko spowalniały marsz.
Spojrzała na mnie z zaskoczeniem, jednak nie wahała się długo. Zająłem jej miejsce, rozglądając się przez szparę po oświetlonym przedsionku. Usłyszałem dźwięk rozdzieranego materiału i siłą woli stłumiłem ciekawość.
Przez korytarz przebiegł inny Wilk. Zwolnił, gdy nie zobaczył strażnika, jednak tylko na chwilę. Z jadalni wyszło dwóch mężczyzn. Nie ruszyłem się.
- Ekscelencjo! - zawołał nadbiegający - Przy szpitalu zamkowym jest krew i śmierć. Trzy trupy - jego głos drżał - Lazare uciekł, dziewczyna też zniknęła.
- Że co?! - zawołał "ekscelencja", którym okazał się... Ion - Zabiję skurwysyna! Nie spocznę, dopóki ten szczur nie utopi się we własnej krwi... Kiedy?
- Niedawno - poinformował - Krew jest jeszcze ciepła.
- Kto zginął? - zapytał ten drugi, z tatuażem węża na łysej czaszce.
- Alex, Neauer i Hytrem - zrobił znak ręką, kreśląc w powietrzu Wieczną Runę.
Ion i łysy postąpili tak samo.
- Nie mógł zbiec daleko - stwierdził Ion - Powiadom resztę zamku i wyślij kogoś po Jurię. Lazare będzie cierpiał...
- To Ion... - szepnęła Margles trochę zbyt głośno i radośnie, podchodząc do mnie. Uciszyłem ją gestem i zimnym spojrzeniem. Z zawiedzionym wyrazem twarzy spojrzała na mnie, marszcząc brwi.
Zdawało mi się, że "ekscelencja" spojrzał w naszą stronę. Wstrzymałem oddech, jednak nikt nie podszedł do magazynu. Zakonnicy mieli własną broń.
Gdy odeszli, Margles odważyła się spytać:
- Dlaczego..? - spytała - On nie powinien cię nienawidzić, obroniłeś mnie przecież..! - oburzyła się - Może nam pomóc, jeśli tylko mu wytłumaczę...
- Niczego mu nie wytłumaczysz, Margles - uciąłem.
Zamarła.
- Dlaczego? To może się udać...
- Nie może - rzekłem cicho - Ion nic nie wie, to fakt. Spodziewam się jednak, że cały Syjon wie, oprócz niego.
- Jak to...
- To pionek, skowronku - rzekłem - Jak my wszyscy. Zapewne spodziewali się, że będę kradł, szukając swoich rzeczy. I zapewne specjalnie mi to umożliwią, tak, abym się tego nie spodziewał. Chcieli się jednak ciebie pozbyć w tajemnicy przed Ionem. Zapewne mnie chcieli obarczyć winą za twoją śmierć, a Ion nie wiedziałby o tym nic i będzie na mnie polował, gdy tylko stąd ucieknę. Jeśli jednak dowie się, że to Syjon zlecił twoją egzekucję, obróci się przeciwko nim. I wtedy zostanie zabity.
Więcej nie musiałem mówić. Ion nie wiedział o prawdzie zabójstwa rodziców Margles i nie dowie się też, że i ich córka miała być zamordowana. Tak będzie dla niego bezpieczniej, a ja musiałem zdobyć jej zaufanie.
Choćby kłamstwem.
- Dlatego, nawet jeśli cię zobaczy i będzie chciał ratować, nie reaguj. Zdradziłaś Syjon i uciekasz ze mną. To jest prawdziwa wersja wydarzeń.
Margles nie odpowiedziała mi. Uznałem to za wystarczające potwierdzenie, z resztą - na niczym innym mi nie zależało. To była jej decyzja.
- Ściągnij te buty.
Przeniknęliśmy do jadalni, cicho, bezszelestnie. Na szczęście była pusta, gdyż wszyscy skupili się na poszukiwaniach. To była moja szansa spenetrowania zamku bez zbędnego balastu.
Tak, była ciężarem. Ale jednocześnie moją ostatnią nadzieją na odkręcenie sytuacji w jaką mnie wplątała. Ostatnią deską ratunku. Ostatnią...
Kazałem jej stanąć. Kuchcik stał przy garach, zupełnie nie zważając na zaistniałą sytuację. Był przestraszony, ale szybko go unieszkodliwiłem. Był chudy jak na kucharza, toteż przeniesienie go w miejsce, gdzie nie będzie się w oczy rzucał nie było trudne. Zgasiłem ogień na palenisku.
Dałem znać dziewczynie, żeby weszła. Była blada.
- Przechodzili - powiedziała drżącym głosem - Schowałam się, nie zwrócili uwagi na mnie i... kuchnię. Wszyscy nas szukają, Zefir... A jeśli...
- Nie panikuj - warknąłem zirytowany. Podszedłem do okna. Serce mi waliło jak młotem, to fakt. Nie przyznawałem się do tego. Robiłem takie akcje dziesiątki razy... To było raczej... Podniecenie. Adrenalina zawsze skakała przy skokach złodziejskich, planowanych morderstwach. Wyczekiwanie, pęd. Dokładne planowanie, improwizacja. Akcja, reakcja. W tym zawodzie poważne błędy popełnia się tylko raz...
- Dasz radę zejść? - w moich ustach zabrzmiało to raczej, jak stwierdzenie niż pytanie. Nie miała poza tym większego wyboru.
Dziewczyna widząc wysokość, zadrżała, ale pokiwała głową. Na dół prowadziła pionowa ściana, opleciona bluszczem, zrobiona z chropowatego kamienia. Na dole była fosa, dalej otwarte pole i droga wiodąca na zachód. Pod warunkiem, że zakonnicy się tam nie zjawią, dziewczyna mogła skryć się w lesie.
- Mam nadzieję, że umiesz pływać, skowronku. Pospiesz się - przerzuciłem linę przez okno.
Nie śmiała nawet zapytać, czy może mi zaufać. Nie śmiała upewnić się, że jej nie puszczę. Kusiło, ale nie miałem zamiaru.
- Jeśli nie chcesz zginąć, czekaj na mnie. I nie rzucaj się w oczy. Zrób coś z tą krzykliwą suknią - rzuciłem, zanim zeszła niżej. Miałem nadzieję, że nikt nie nadejdzie, gdy będzie schodzić. Mieliśmy naprawdę niewiele czasu i nie spodziewałem się za wiele szczęścia. Dziewczyna schodziła mozolnie, ale sprawnie i jednostajnie. Już rodziły się we mnie nadzieje, że dam radę zmyć się stąd niepostrzeżenie i cicho, przy okazji ściągać dziewczynę na dół, jednak szybko przeliczyłem się ze swoim szczęściem. Puściłem linę, gdy tylko usłyszałem kroki i dźwięk otwieranej klamki. Wyciągnąłem sztylety.
- Gary, masz nam tu zaraz... - urwał gdy mnie zobaczył - Jasna cholera... - jęknął, równie szybko dobywając broni - lekkiego, jednoręcznego miecza o pięknie zdobionej rękojeści.
Nie usłyszał głośnego plusku, tylko przez swoje zbyt głośne słowa i szczęk broni. To będzie... długa akcja.

<Margles, tylko się nie utop. XD>

Od Sygny - CD. Nerona

- Też mi wymówka - mruknęłam pod nosem, starannie zakrywając się ciepłym kocem, żeby nie zachorować no i żeby czasem Nero nie uwodzić, bo potem biedny musi się cały czas na mnie patrzeć.
Obróciłam się twarzą w stronę ogniska. Słońce już dawno zniknęło za horyzontem, a świat powoli szykował się do snu. Wbiłam wzrok w płonące drewno. Od zawsze lubiłam patrzeć w ogień. O dziwo kojarzył mi się raczej z bezpieczeństwem i ciepłem, niż z jakąś destrukcyjną siłą. Gdzieś w oddali zawyły wilki ogłaszając nadejście nocy. Powieki powoli stawały się zbyt ciężkie, bym mogła je utrzymać. Zanim jednak zasnęłam, zgodnie z moim zwyczajem, schowałam pod swoją poduszką małe, ręcznie rzeźbione ostrze, którego obecność pozwalała mi spać spokojniej.

***

Obudził mnie trzask pioruna gdzieś od strony pobliskiego lasu. Powoli otworzyłam oczy, by względnie ocenić co się dzieje, jeszcze zanim w pełni się obudzę. Padał mocny, zimny deszcz, mocząc na powrót moje ubrania i cały koc, którym się w nocy okrywałam, a szalejący jesienny wiatr przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Brrr, nie lubię deszczu. W ogólne niczego mokrego i zimnego. Podniosłam się z miejsca, lecz zaraz upadłam z powrotem, za sprawą głębokiej rany po sztylecie, która wyglądała na wymagającą wizyty u medyka. Ja jednak nie miałam zamiaru się do niego wybrać, nie potrzebuję niczyjej pomocy. Jestem niezależna i samowystarczalna. Zacisnęłam zęby starając się ignorować ból, po czym wstałam powoli na nogi. Po rozejrzeniu się wokoło zauważyłam Nerona, który krążył w pobliżu, kończąc zbierać swoje rzeczy, porozrzucane wszędzie przez wichurę i klnąc pod nosem.
- A śniadanie to gdzie? - zawołałam do niego nieco kąśliwie.
- Wiesz, o ile dobrze pamiętam, to ty miałaś być odpowiedzialna za część gastronomiczną mojego życia - odparł Neron, szczerząc zęby na mój widok.
- W celu uściślenia może dodam, że umiem ugotować, a nie wyczarować jedzenie.
Nie obudziłam się z najlepszym humorem, a pusty żołądek i zimne oberwanie chmury nie poprawiały mi nastroju. Odkryłam się moją przemokniętą do suchej nitki szatą i założyłam kaptur. Nie wiadomo gdzie jesteśmy i kogo możemy tu spotkać, więc na wszelki wypadek warto zasłonić twarz.
Razem z piechurem Królestwa Fuego'a ruszyliśmy przed siebie, w celu znalezienia jakiegoś pożywienia, zorientowaniu się gdzie w ogóle jesteśmy i być może ogarnięcia dachu nad głową. Choćby tymczasowego.
Kuśtykając obok mężczyzny spoglądnęłam na jego twarz. Wydawał się nie tracić humoru tak łatwo, w przeciwieństwie do mnie. Ale w sumie ... Co on tu w ogóle ze mną robi? To ja jestem poszukiwana, on nie był. Mógł powiedzieć mi jak uciec z jego domu, a sam zostać i żyć spokojnie we Fuego'a jak dotychczas.
- Dlaczego właściwie uciekłeś ze mną? - spytałam, szczerze ciekawa odpowiedzi.

<Neron?>

20 listopada 2015

Od Liliany

"Tam i z powrotem" cz.1

Miałam zamiar udać się dziś po potrzebne rzeczy do jaskini zwanej ,,Tam i z powrotem" lub ,,Pomieszania z poplątaniem", osobiście wole jednak pierwszą nazwę. Wracając do rzeczy... Jaskinie te, miały wiele krętych dróg, każda prowadziła w inne, jeszcze nie odkryte miejsce. Niektórzy mówią, że prowadzą do innych wymiarów. Dlatego ja i Night staliśmy przed wejściem. Po chwili wsiadłam na konia i stępem ruszyliśmy do środka. Szliśmy wąską, ciemną ścieżką. Nagle, droga rozwidla się na pięć innych dróg. Nad każdym przejściem widniał znak jednego z pięciu królestw, nad każdym wejściem inny. Była tam też tabliczka z informacją:
,,Jeśli na przygodę wybierasz się, wybierz mądrze i strzeż się. Królestwa swego wybierz znak i na przygodę ruszaj!" 
Weszliśmy więc w symbol królestwa Aqua`y. Po chwili, droga ponownie się rozwidlała. Tym razem jednak... nie było żadnego symbolu ani napisu.
- Night, wybierz - zwróciłam się z prośbą do ogiera.
Wszedł do prawego rozwidlenia. Po około kilometrze, droga się rozszerzyła i była odrobinę jaśniejsza. Ruszyliśmy więc kłusem i po chwili... naszym oczom ukazała się niezwykła, straszna kraina. Wszędzie było ciemno i zimno. Zapach też nie był za ciekawy...Wracając do rzeczy... Nagle, ktoś przebiegł przez drogę. Na mój widok stanął na środku, skamieniały. Patrzyłam na niego. Night naprężył mięśnie, był gotowy do ataku, jak i zarówno do ucieczki. Wolnym kłusem ruszyłam w kierunku chłopca. Na oko, miał 15 lat. Był cały ubrudzony błotem. Stał tak, jak gdyby był figurą z marmuru. Kiedy zbliżyłam się, spostrzegłam, że chłopiec trzęsie się z zimna. Wyjęłam jedno z zaklętych piór i przemieniłam w ciepły kożuch. Okryłam nim chłopca i usadziłam na Night`a. Prowadziłam ogiera do najbliższego, całego domu. Kiedy byłam na miejscu, wyważyłam drzwi. W środku, delikatnie mówiąc, był... chaos! Dom był opuszczony. Night, ja i chłopiec weszliśmy do środka. Wsadziłam drzwi z powrotem na ich miejsce. Odgarnęłam gruz do ścian. Połamane meble (między innymi nogi od stołu) użyłam jako rozpałki i ogniska na środku pokoju gościnnego (gdzie byliśmy). Ognisko się paliło. Ja przeszukiwałam gruzy, a chłopiec i Night siedzieli jakieś pół metra od ognia. Widocznie patrzyli na iskry. Wracając do rzeczy... znalazłam parę "fantów" takich jak pieniądze, droga, szczerozłota biżuteria czy zaklęta księga (księgę zostawiam dla siebie). Potem wzięłam z jeszcze działającej (o dziwo!) lodówki, trochę jedzenia. Wzięłam też 3 materace i z "łupami" (fanty były w torbie), wróciłam do pokoju gościnnego. Rozłożyłam je. Ja i Night spaliśmy na dwóch, a chłopiec na jednym. Potem poszłam na górę i rozejrzałam się trochę. Kiedy wróciłam na dół, chłopiec nadal patrzył na ogień, a Night już spał. Podeszłam do chłopca. Miał obojętnie patrzące oczy. Jakby o czymś rozmyślał.
- Te młody, pobudka. Leć do góry. Tam jest prysznic, umyjesz się i są jakieś ciuchy, leć się ubierz -powiedziałam i pióro (te, które przemieniłam) schowałam do zbroi.
Chłopiec wstał i pobiegł do góry. Usłyszałam odgłos wody. Czyli chłopiec mnie posłuchał. Po około godzinie zszedł na dół, ubrany w dresowe spodnie i bluzę w trupie czaszki. Wtedy mogłam jednoznacznie stwierdzić, że miał kruczoczarne włosy i szare oczy. Chyba wrócił mu humor. Miałam wrażenie, że awansował na wyższy poziom. W trakcie jego pobytu na górze, uszykowałam kiełbaski do pieczenia, rzodkiewki, jabłka, musztardę, BBQ, ketchup, chleb oraz margarynę. W niecałe 15 minut upiekliśmy kiełbaski. Potem zjedliśmy. Ja dwie kiełbasy z musztardą, a chłopiec 3 z ketchupem. BBQ nie tknęliśmy. Night natomiast, pochłonął 5 jabłek i 15 rzodkiewek. Potem, wszyscy usnęliśmy. Żeby nie było wątpliwości, każdy materac był położony około 5 metrów od siebie.

Od Alvara - CD. Draugeithela

Gdy opuściłem salę tronową, ściągnąłem maskę rozwydrzonego i zbyt pewnego siebie króla. Nie wiedziałem, czy mogłem być pewny, czy aby na pewno dały się nabrać na ten wizerunek. Wydawał się mnie potwornie głupi.
W przejściu bocznemu, na drodze ku głównemu korytarzowi prowadzącego ku komnatom na wyższej kondygnacji, stanęła mi ona, doradczyni, która nie zna swojego miejsca - Solena, maga o słodkim imieniu i wrednym charakterze. Wysłanniczka Syjonu.
Zmierzyła mnie krytycznym wzrokiem, choć nie zajrzała do oczu. Nikt nie zaglądał, znając moją moc.
- 'Witajcie w moim zamku, jestem sobie królem!' - zaczęła mnie przedrzeźniać, gestykulując jedną ręką - 'Jestem silniejszy od was, a teraz wybaczcie, ale rządzenie wzywa!' Żałośniej się nie dało? - warknęła na koniec.
Posłałem jej pełen satysfakcji uśmiech.
- Czyli spełniło swoją rolę. Miało być żałośnie.
- I dlatego dałeś im wolną rękę w działaniach na zamku? To przestępcy, w tym jedna z nich była bliską osobą księżniczki, którą zamordowaliśmy. Jej kochanka wysłałeś do lochów i poddałeś bezpodstawnym torturom. Myślisz, że tak po prostu zapomni?
- Nie liczę na to nawet, moja droga - wymusiłem uśmiech - Liczę tylko na to, że te kobiety będą powoli odkrywały tajemnice tego zamczyska, a ty - skinąłem na nią kontaktowo - Soleno, będziesz mnie o tym powiadamiała.
- Jestem jednak ciekawa, w jaki sposób, Wasza Wysokość. Nie znasz moich umiejętności, nie mam mocy telepatycznych, jestem jeno prostą zaklinaczką zwierząt. Wątpię, aby którekolwiek dobrowolnie ruszyło za tymi dziewczętami, zwłaszcza, że nie są godne zaufania. Nie mają żadnych cech, które wabiłyby szczura czy osę. Moje zaklęcia nie polegają na hipnozie. Ja je o to proszę. A jak się nie zgodzą, nie mam na to wpływu. Jak ty sobie wyobrażasz, że będę cię informowała, mości królu?
- Solena, jesteś taka piękna, a taka głupia - wykrzywiłem wargi - Wezwałem je nie tylko po to, aby skontrolować je i dać wolną rękę. Gdy tylko weszły, i spojrzały w moje oczy, nałożyłem na nie znak transformacji runicznej, dzięki czemu będę mógł go zmienić nieznacznie, jednak na tyle skutecznie, aby zmanipulować zapach czy dźwięk. Myślę, że to jest wystarczający argument dla twoich futerkowych zwierzaków.
Otworzyła usta, jakby chciała mu zaprotestować ostro, ale szybko je zamknęła, wysyłając mi szelmowski uśmiech.
- Oczywiście - rzekła powoli - Wasza Wysokość...

***

Po godzinie spędzonej u głównego generała Fuego, który postanowił trzymać z silniejszym i przedstawił mi siłę wszystkich wojsk, morale, wierność wobec królestwa, dostałem weszcie raport od strażnika więzienia.
Niski, blady człowiek z blizną dzielącą jego twarz na pół, wszedł do komnaty na moje wezwanie. Wyglądał swobodnie, jakby zupełnie go nie obchodziło, kto rządzi w jego kraju. Ukłonił się niedbale. Nie widziałem w nim żadnego zagrożenia, toteż przymknąłem oko na te gesty.
- Panie - rzekł równie swobodnym tonem - Przynoszę listę i opis ludzi więzionych w podziemiach.
- We wstępie, celniku, powiedz mi - rzekłem spokojnie - Czy jest co w ogóle wymieniać.
- Oj, jest, wasza królewska mość - uniósł głowę - O ile mordercy, zdrajcy państwa i jeńcy wojenni są godni twojej uwagi...
Zrobiłem nieznaczną pauzę.
- Mów zatem dalej.
- W więzieniu są trzy kondygnacje, panie - zaczął - Na trzech poziomach. Pierwszy zbudowany został jeszcze na powierzchni, gdzie dochodzi światło słoneczne przez niewielkie okienka. Ci na górze jeszcze nie zdziczeli do reszty, czego nie można jednak powiedzieć o tych na samym dnie - zarechotał paskudnie - Ale po kolei. Na samej górze niczego ciekawego nie ma, jeno jakieś złodziejaszki, nieposłuszna służba i dworni, ci wyżej postawieni. Ich wyroki nie są dłuższe niż kilka lat, więc nie stracili rozumu. Karmieni są i można z gadami porozmawiać, a co. Szczególnie lubię jednego grajka, który wyobrażał poprzedniego władcę. Ale jak pięknie wyobrażał! Ha, charyzmę ma chłopak, nie ma co...
- Przejdź dalej, dobry człowieku - rzekłem w zamyśleniu, przeglądając listę więźniów. Ich imiona niemal niczego mi nie mówiły. Na drugiej kondygnacji jednak znalazłem nazwisko byłego syjońskiego kapłana, który swego czasu zaginął bez wieści. Uznano go za zdrajcę i zapewniono, że nie będzie sprawiał kłopotów.
A więc to się z nim stało...
- Drugi poziom jest gorszy, wasza wysokość. Przebywają tam ludzie, którzy mają do odsiedzenia przynajmniej 10 lat i nie są już zwykłymi złodziejaszkami, o nie. To ludzie niebezpieczni, ale o nastawieniu sceptycznym do władzy. Poprzedni król nazywał ich "ludźmi zagubionymi, ale niebezpiecznymi". Miał zamiar poddawać ich próbom, króre miały zadecydować, czy nadają się do służby, czy nadal są zepsuci. Loch albo służba. Próby pokazywały wszystko.
- Niegłupi pomysł...
- A jakże - wyszczerzył ubytki w zębach w krzywym uśmiechu. Starałem się nie zwracać uwagi na to - Tylko jego dzieci przestały praktykować, przez co ci, którzy odsiedzieli swoje, po prostu wyszli na wolność. Żadnych prób. Żadnej kontroli.
- Księżniczka rządziła przez ledwie kilka lat - spojrzałem na niego - Ilu za ten czas opuściło więzienie?
Celnik zastanowił się przez moment.
- Eee... Z trzynastu na drugim piętrze, mój panie.
- A reszta?
- I... Yyy... Sześciu na samej górze.
Spojrzałem na listę. Jeno imiona czterech ludzi widniało na papierze pod nazwą "Dno" .
- A z Dna? - zapytałem.
Celnik zarechotał paskudnie.
- Toż wasza królewska mość nie wie, że z Dna nie wychodzi nikt?
- Dożywocie? - zapytałem.
- Gorzej - celnik nachylił się - To Mroczny Jar. Na Dnie nie ma światła, ani niczego, co ludzkie. Na Dnie jest już tylko szaleństwo.

***

Zapach ludzkich i szczurzych odchodów mieszał się z odorem gnijącego drewna i ciał. Powietrze na Dnie było zimne, przenikliwe i wilgotne, napominające woń, którą pamiętałem z Dou Mennah. Woń beznadziei, śmierci i niewoli. Tu jednak nie był aż tak przesiąknięty. To więzienie było mniejsze i... inne. Ściany były tu jaśniejsze i mniej brudne, szczurzy odór mieszał się z powietrzem dobiegającym z górnych kondygnacji, chociaż było równie ciemno i zimno. W lichym blasku pochodni naliczyłem szesnaście niewielkich, ciasnych cel o murowanych ścianach i umacnianych drzwiach. Klucze do nich posiadał strażnik, przypasany na rzemieniu do paska, wiszące na osobnym, metalowym kółku.
- Tu - rzekł celnik cicho, jakby zachowywał ostrożność - Tu siedzi kanalia królestwa, która nie zasłużyła na Dou Mennah, albo z woli króla się tam nie znalazła. Cholera wie, dlaczego, ale tajemnica poszła w morze wraz z nim. Niech woda lekką mu będzie - mruknął, podchodząc do pierwszych drzwi. Za kratami było zupełne ciemno, jednak dzięki pochodniom zatkniętym na ścianach, blisko wejść, ujrzałem niewyraźną sylwetkę, skamieniałą w kącie. Poczułem mrowienie w oczach, czując przepływającą przez nie magię.
- Hubert Yarme - rzekł za poważnie, jakbym go wcześniej oceniał - Iluzjonista o wielkich ambicjach, siedzi tu już 12 lat. Bawił się kartami i narkotykami, umiał nieźle namieszać w głowie. Na dodatek był łebski do intryg przeciw władzy. Dotąd nie stwierdzono, dlaczego i jak udało mu się zahipnotyzować marszałka, aby skradł królewskie dokumenty. Ukrywał się, sukinsyn przez kilka lat, ale w końcu go capnęli i wylądował tu. Pozostałe królestwa o nim nie wiedzą, nie wylądował też w Dou Mennah. Więc gnije u nas...
- Wolałby to miejsce, niż Dou Mennah - rzekłem sucho, strzepując resztki magii z źrenic kilkoma mrugnięciami - W tamtej dziurze zdechłby szybko, w cierpieniach i wielkim bólu. Dno, w porównaniu z tamtym miejscem to luksusy.
Celnik przymierzał się do splunięcia, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał.
- Dou Mennah to miejsce nie dla człowieka, ale dla demona. Człowiek tam nie przeżyje. Jeno bestia, zdatna do życia w takich warunkach. Tylko tacy przeżywają tamto miejsce.
Nie skomentowałem. Po części miał rację.
- Mamy tu też... - kontynuował - ...takiego... łucznika, cwaniaka, o! Zbaraniał, młody głupi, ale szył pięknie. Celność jedna z najwyższych w królestwie, wiele małych bitew wygrał na szlaku. Zaciągnął się do armii, walczył przez 4 lata wiernie, a potem coś mu do łba strzeliło. Zabił swoją żonę i począł grozić wpływowym ludziom, których osłaniał. Pięciu zginęło od jego pierzastych strzał. Obezwładniono drania i wtrącono tu. Bez żadnej rozprawy, bez osądzenia. Padł rozkaz i... to tej pory siedzi. Jest niepoczytalny, ni jak się z nim dogadać. Ciągle coś bredzi o czarnych koniach, demonach, "Czarnym słońcu" i "Cieniu cienia"... Brednie, powiadam. Ja bym z nim od razu na stryczek poszedł, bo zaraz tu inni mu zwariują.
- Co według ciebie dałoby zabicie go? - spytałem powoli, wpatrując się we wskazaną przez celnika kratę.
- No... - zawahał się mężczyzna - Kara śmierci wydawana była przez uczynki o mniejszej wadze, niż... - odchrząknął.
- A jednak poprzedni władca zachował go przy życiu - spojrzałem na niego - Dlaczego?
Celnik wzruszył ramionami.
- Wasza wysokość... Z całym szacunkiem, ja tu tylko prosty celnik, więźniów pilnuję, czasem pogadam, to ze strażą, to z więźniami z górnego piętra... Bo tu nie wolno. Nie, z nimi gadać nie można.
Nie odpowiedziałem. Nikt nie wiedział, do czego zdolni byli podobni ludzie, już sama rozmowa z nimi mogła być niebezpieczna dla psychiki. Mogli manipulować człowiekiem, jak chcieli. Znałem takich ludzi. W Dou Mennah, niemal wszyscy byli tacy cwani. Jednak nie tylko więźniowie tamtego miejsca byli... inni.
Celnik przeszedł na drugą stronę korytarza, podchodząc do kolejnej celi.
- Proszę tędy, wasza wysokość - zachęcił mnie - Tu przesiaduje mój ulubiony. Dzikus, dziwny jakiś, dryblas wysoki jak drzewo, a cichy jak cholera. Od miesiąca tu sterczy, dostał się tu podczas ekspansji, czy cholera go... Tam...
- Jeniec wojenny? Uchodźca?
- Jeniec, jeniec, mości królu. Szarpał się jak niedźwiedź, ale go złapaliśmy. Nie wiedzieliśmy za bardzo, co mamy a nim począć, więc wylądował tutaj, i siedzi biedaczyna. Czasami mi się wydaje, że jest w stanie nawet wyważyć te drzwi.
Spojrzałem przez kratę. Siedział spokojnie, nieruchomo, po turecku. Magia znów spłynęła mi na oczy. Rzeczywiście, był wysoki, potężnej budowy, jakich nie spotyka się na amazyjskich ziemiach. Strzała wbita w ramię, brud, krew i skupienie na twarzy. Przyglądał się. Dostrzegłem coś w jego oczach.
- Skąd jest?
- Zza morza, psia mać - warknął celnik - Nie rozumie naszego, nikt nie zna krain, skąd pochodzi, ale wszyscy obstawiają, że to górzyste krainy. Zaatakował, jak w transie, rzucał się i zarąbał dwóch naszych, ale żeśmy go złapali i siedzi tutaj. Cały czas w tej samej pozycji. Zdziwiło mnie to, gdyż spodziewałem się, że będzie chciał uciec...
- Widocznie nie jest głupi - rzekłem - Otwórz wrota.
- Co..?
- To rozkaz, otwórz wrota - powtórzyłem dobitnie.
- Tak, panie...
Celnik nadal nie wiedział, dlaczego tak postąpiłem, sądząc po jego drżących dłoniach i niepewnych ruchach. Zapewne nie używał tych kluczy od miesiąca, kiedy zamknął tu tego wojownika. Zapewne nie robił tego częściej niż tylko po to, aby wydostać ciało, albo otworzyć celę dla nowego więźnia. Widać rzadko otwierał te zajęte.
Wszedłem do środka, nie biorąc ze sobą pochodni. Poczułem przebiegające przez skronie ciarki, impuls magiczny, który przeniósł się na powieki. Zaswędział mnie kącik oczu.
- Jeśli mówisz naszą mową, przemów, wojowniku - powiedziałem. Mój głos brzmiał władczo i dostojnie.
Wojownik uniósł wzrok. Milczał długo.

<Draugeithelu, będziesz skory?>

18 listopada 2015

Od Tantrissa

Podwinąłem rękawicę z ćwiekami na palcach i ruszyłem prostą drogą kanałów prowadzącą do dziedzińca miasta. Był wieczór, więc nikt mnie nie zauważy ani nie zwróci uwagi. Kanały były szerokie, a dróżki długie. Ściany były zbudowane z czerwonych cegieł. Przyspieszyłem kroku, zadawałem sobie pytanie, gdzie może być ten cholerny demon. Odpowiadała mi tylko woda pluskająca pod moimi nogami i do tego jeszcze ten smród. Wyskoczyłem i pierwsze co, to przeszedłem przez ulicę, nie zwracając uwagi na ludzi obok których przechodziłem, zbliżając się do karczmy poszedłem za budynek omijając wąsatego oberwańca, który skulony i kucał wypróżniał się. Wskoczyłem na dach budynku, oczekiwałem na informatora, który ponoć coś wie o demonie zwanym Walriderem. Zawiązałem sobie sznurkiem nogę i przywiązałem do pręta, spuściłem się w dół, złapałem gościa i ściągnąłem w górę, jednak to była kobieta. Była ona ubrana w jedwabną niebieską sukienkę i czarny płaszcz z dużym kapturem. Spod kaptura zsunęła się kurtyna blond włosów. Puściłem ją i sparaliżowałem ją zimnym, zdziwionym wzrokiem. Odczułem nie co złość
- Coś za jedna, z tobą się nie umawiałem - powiedziałem zimnym głosem.
- Ani ja z tobą. Czego ty chcesz? - warknęła widocznie zła tym całym incydentem. Wiedziałem, że czuła złość, ale i też lekkie zdziwienie, rozczochrałem swoje bujne włosy, odchrząknąłem i rzekłem:
- Poprawka, czego szukam... zaraz ci pokażę.
Wyjąłem fotografię i pokazałem jej postać Walridera.


- Co to za paskudztwo! - powiedziała i splunęła.
- Aha, czyli nie znasz - schowałem fotografię i zeskoczyłem z budynku i pognałem przez centrum miasta w cuchnący obornikiem i szambem kanał.

<Nikita?>

16 listopada 2015

Tantriss Razel


Imię: Tantriss
Nazwisko: Razel
Płeć: Mężczyzna
Królestwo: Fuego'a
Wiek: 19 lat
Urodziny: 24 maja
Ranga (Stanowisko): Rozbójnik (Przestępczość)
Charakter: Co tu gadać? Tantriss trzyma wszystkich krótko, nie lubi rozkazów, wręcz nienawidzi. Zawsze trzyma na swoim i i chodzi własnymi ścieżkami. Jest bezlitosny tylko w czasie wykonywania roboty, lecz w czasie walki tak tylko dla jaj, przegranego traktuje honorowo. Miłość dla zabójcy nie posiadającego żadnych skrupułów jest jednym, wielkim wariactwem. Może zabić smoka który więzi w środku piękną królewnę lecz nie skorzysta z okazji i nie weźmie z nią ślubu jako jej książę na gniadym koniu, ewentualnie poprosi o pieniądze. Niektórzy uważają ze jest aseksualny a czy to prawda to już jego sprawa. Nie przepada za towarzystwem,jest samotnikiem z natury. Jest strasznie niecierpliwy i drażliwy. Trudno nawiązać z nim dobre kontakty. Lubi ryzyko, nie boi się interwencji straży czy ataku potworów. Liczy tylko na siebie, nie wierzy w ludzi. Nie raz lubi pograć sobie w gry hazardowe lub wyjść do karczmy.
Aparycja: Tantriss to młody mężczyzna o czarnych, krótko-ściętych włosach i brązowych jak czekolada oczach. Jest dobrze zbudowany i umięśniony dlatego że sporo ćwiczył na treningach. Ubiera się zazwyczaj w swój oryginalny, skórzany strój który sam zrobił ze skóry łosia, przyozdabiany elementami pozłacanej zbroi. Nigdy nie opuszcza swoich dwóch ulubionych mieczy.
Szczegółowa aparycja:
- kolor oczu: brązowe
- wzrost: 185 cm
- waga: 60 kg
Umiejętności: walka mieczem, walka sztyletem, strzelanie z łuku
Magiczna moc: panuje nad żywiołem ognia,zna wiele zaklęć takich jak : 
Kula Ognia - Tantriss rysuje w powietrzu ogromną linię która przeistacza się w ognistą kulę którą miota w przeciwnika
Ognista Bariera - tworzy przed sobą ognistą ścianę która uniemożliwia przeciwnikowi na uderzenie
Ogniste szpony - Tantrissowi wyrastają długie szpony i zaczynają płonąć
Ognista Lanca - Tantriss zionie ogniem, a płomień ma kształt lancy, która ma zasięg na kilka metrów
Ogniste Rodeo - Tantriss czaruje długą ognistą linię, ma ono na celu schwytania przeciwnika zadając mu dodatkowo ból
Ogniste oczy - sprawia że oczy Tantrissa płoną, natomiast u przeciwnika jeśli spojrzy mu w oczy, czuje w wnętrzu siebie ogromny ból jakby został wypalany od środka
Ognista Śmierć - Tantriss krzyżuje ręce i przyjmuje postawę obronną, przed sobą czaruje kulę ognia która gwałtownie zaczyna rosnąc, po czym wywołuje eksplozję
Żelazna Pięść - W dłoni pojawiają się ogromne płomienie które zwiększają obrażenia
Ognisty Jeż - Tantriss tworzy ogromny kokon z lawy wokół siebie, później lawa zasycha i wytwarza ogromne kolce krępujące przeciwnika i kłuje go uniemożliwiając na atak
Ognista Chichotka - Czar Woodo, Tantriss wytwarza w dłoni kulę ognia która zaczyna chichotać i wskazany przez niego cel chichotka podąża za nią do puki tego nie zniszczy
Prawo ognistego kła - Tantriss tworzy ognistą runę, natomiast nad przeciwnikiem tworzy wielką dziurę ognia z której wydobywa się paszcza smoka która zatrzaskuje przeciwnika
po czym smoczy łeb eksploduje
Ognisty wodnik - Tantriss wokół siebie tworzy morze lawy, po czym wysyła ją w stronę przeciwnika, uwaga lawa wyczarowana przez niego może być niszczycielska niż dla jednej osoby
Najsilniejsze zaklęcie Furii:
Ognista Furia - Oczy Tantrissa zmieniają kolor na czerwony, uzyskuje wtedy nadludzką szybkość, niszczycielską siłę która zaledwie używając małego palca potrafi zgiąć metalową belkę, lub palcem wskazującym zrobić dziurę chodź by w murze chińskim
jeden minus jest taki że nie panuje wtedy nad ogniem, wtedy ten morderczy żywioł stanowi nie tylko zagrożenie dla jego przeciwnika lecz też dla samego siebie
Rodzina:
- matka: Tenebis †
- ojciec: Tristan †
- starsze rodzeństwo: Aleu †
- młodsze rodzeństwo: Dansa † Nicol † Dimitr i Tom†
Zauroczenie: To praktycznie niemożliwe...
Ex: brak
Potomstwo: brak
Koń: Gideon
Historia: Tantriss przeżył zamach wojsk wroga, fakt stracił prawie całą rodzinę, ale nie stracił zapału do zabijania. Szkolił się na zabójcę i wstąpił w szeregi Pięciu Królestw
Inne zdjęcia: 1
Autor: marcinekj995
SIŁA: 30 SZYBKOŚĆ: 50 ZWINNOŚĆ: 10 CZUJNOŚĆ: 5 WYTRZYMAŁOŚĆ: 5

15 listopada 2015

Od Namidy

Wstałam bardzo wcześnie. Tej nocy nie spałam zbyt dobrze. Od kilku tygodni męczą mnie koszmary. Z westchnięciem wstałam z łóżka i spojrzałam w kierunku okna. Na zewnątrz było ponuro. Ciemne, kłębiaste chmury spowiły całe niebo, ukrywając przed światem słońce i zapowiadające deszcz.
Wszyłam z domu, nie mając konkretnego celu podróży. Na wszelki wypadek wzięłam ze sobą swój łuk i kilka strzał.
Błąkałam się tak bez celu kilka godzin, gdy stwierdziłam, że zaczyna dochodzić południe i miasto będzie pełne ludzi. Nie lubiłam zbyt tłocznych miejsc, więc postanowiłam udać się do stajni. Tam radosnym rżeniem przywitała mnie moja jedyna przyjaciółka - Aria.
- Też cię miło widzieć - powiedziałam i pogłaskałam ją.
Wyprowadziłam klacz z boksu i osiodłałam. Udałam się na obchód terenów królestwa, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ale tak jak się spodziewałam, nic się nie działo. Późnym wieczorem, choć można by powiedzieć, że była już noc, odprowadziłam klacz do stajni, pożegnałam się i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Lecz przy wyjściu ze stajnie wpadłam na kogoś.
- Przepraszam - powiedziałam cicho

< Ktoś ? >

14 listopada 2015

Od Salvi

Pierwszy dzień w pracy. Szkoła, pełno dzieci i klucze, które nie pasują do zamków. Na dodatek pogoda była brzydka, tak jakby chciała powiedzieć, że nie nadaję się do tego. Z tym przekonaniem wróciłam do domu, smutna i zrezygnowana. Już myślałam, czyżby nie wypisać się i zostać bezrobotnym. Siedząc na ulicy z kubeczkiem nie usłyszysz pytań kto wynalazł świat albo dlaczego niebo jest z reguły niebieskie. Nie, nikt także nie będzie wycierał w ciebie masła z kanapek, ani prosił o zawiązanie butów. Padłam jak nieżywa na łóżko i zaczęłam płakać w poduszkę. Przypomniały mi się czasy, gdy zamieszkiwałam w domu sąsiadki. Miałam pokój, łóżko i okno wychodzące na piękny ogródek starszej pani. Jednak to wszystko nie było moje, było mi to obce. Łzy opadały na czystą pościel, uprzednio torując drogę po moich policzkach. Zacisnęłam zęby i wyszeptałam:
- Boże zabierz mnie stąd, tylko jak najszybciej.
Wbiłam sobie paznokcie w rękę i czekałam, aż poczuję ból. Jednak nic takiego nie nastąpiło.W końcu przestałam, a z rany pociekła ciemna ciecz. Miałam tego dość i wybiegłam do kuchni, aby moje smutki zatopić w świeżym pieczywie z masłem. Ukroiwszy sobie kromkę, mimowolnie wbiłam ostrze noża w dłoń. Nie byłam pewna czy to specjalnie zrobiłam, czy przez moje roztargnienie. Po moich policzkach pociekła nowa dostawa świeżych łez, które zmoczyły chleb. W tej sekundzie odechciało mi się jeść, poszłam z powrotem do mojego pokoju i wzięłam do ręki skrzypce, jedyne co mogło mnie uspokoić. Nagle poczułam dłoń na oparciu fotela. Momentalnie przestałam grać i szybko się odwróciłam. Nad sobą ujrzałam wysokiego, uśmiechniętego mężczyznę. Podniosłam się i wtuliłam w ramię przyjaciela.
- Sel, stęskniłem się - zamruczał mi w ucho.
Do oczu napłynęły łzy, jednak szybko otarłam je wierzchem dłoni. Nie mogłam w to uwierzyć, przecież Sam już nie żył. Chłopak jakby usłyszałam moje myśli, przybliżył się i wziął za skaleczoną rękę, muskając ustami jej wierzch.
- Nie mam za dużo czasu. Przejdziemy się? - zapytał.
Pokiwałam głową, wzięłam skrzypce i przyjęłam ramię Sama. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Z każdą sekundą bałam się, że mój ukochany rozpłynie się, zniknie ponownie z mojego świata, życia. Nogi poniosły nas nad Wodospad Życzeń, tam gdzie pierwszy raz poznałam Alexandrę. Usiadłam w tym samym miejscu i zaczęłam grać. Sam zawsze lubił jak grałam, dlatego i tym razem usiadł koło mnie. Po kilku piosenkach, gdy odłożyłam skrzypce do futerału, westchnęłam i położyłam się koło chłopaka. On otoczył mnie ramieniem i pocałował w czubek głowy. Po kilku minutach Sam nagle wstał, wziął mnie na ręce i szepnął do ucha jedno zdanie, które zapadło mi do końca w pamięci:
- I, że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Zapanowała cisza, a on stał się blady i powoli znikał.
- Sam? Sam! Nie opuszczaj mnie, proszę! - krzyczałam.
Zaśmiał się, a jego głos stał się odległy, jakby mówił do mnie spod ziemi.
- Do zobaczenia Sel.
Zniknął. Wyparował. Nie było go już ze mną. Po prostu sobie poszedł, a ja nadal stałam wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą była jego twarz. Nagle naszła mnie myśl. Podeszłam do krawędzi urwiska i spojrzałam się w dół. Czy gdy umrę, ktoś będzie o mnie pamiętać? Raczej nie. Nikt się nie dowie o Salvi Olsen. O tym, że była nauczycielką, że zakochała się w chłopaku, który już nie żył, że umiała grać na skrzypcach i bała się kruków. Bezceremonialnie rzuciłam się w dół. Spadałam, spadałam, a w końcu natrafiłam na coś twardego. Czy to możliwe, że to woda? Tonęłam, a moje płuca odmawiały posłuszeństwa. W końcu mrok mnie zabrał, a ja się dusiłam, wymachiwałam rękami, ale i tak to było bezsensowne, ponieważ nikt mnie już nie uratuje. Już nie. Sam, niedługo się spotykamy, ja też nie opuszczę cię, aż do śmierci, zresztą po śmierci też nie...

13 listopada 2015

Nikita Shepherd

Imię: Nikita
Nazwisko: Shepherd
Płeć: Kobieta
Królestwo: Fuego'a
Wiek: 19 lat
Urodziny: 25 czerwiec
Ranga (Stanowisko): Złodziejka (Przestępczość)
Charakter: Na pierwszy rzut oka, Nikita sprawia wrażenie kobiety łagodnej, spokojnej, nieśmiałej wręcz prawdziwego anioła. Są to jednak tylko pozory, które niestety zgubnie mylą. Nie jest wcale tajemnicza ni zamknięta w sobie, a wręcz przeciwnie. Uwielbia towarzystwo, dużo o sobie mówić, przechwala się. Jest pewna siebie, myśli że zawsze ma rację, kocha być w centrum uwagi. Totalny narcyz. Uważa że wszystko jej wolno. Nie słucha się nikogo, ma gdzieś wszelkie zakazy i nakazy, przepisy czy tam reguły. Ryzykantka, odważna, sprytna, jednak nie zawsze wie co robi... Jest straszliwie zbuntowana, wybuchowa i agresywna jak to przystało na swoje królestwo. Co do płci przeciwnej, wręcz uwielbia łóżkowe zabawy, jest w  nich znakomita. Często jednak kończy znajomość z owym panem po jednej, upojnej nocy. Nie przepada za światem romantycznym, to raczej nie dla niej. Jej nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu najczęściej ujawnia się w  karczmie. Nad ranem zawsze wraca zalana do bólu. Kolejną jej wadą jest  straszliwe lenistwo i upartość. To ona decyduje, a nie ktoś inny za  nią. Mimo tego wszystkiego jest zazwyczaj wesoła i uwielbia się śmiać. Niektórzy uważają ją za konkretną wariatkę gdy zacznie jej odwalać, a nie raz ma takie napady i przy tym robi wiele głupstw.
Aparycja: Nikita to wysoka kobieta o jasnych, prostych blond włosach (przedziałek zawsze na środku) i karmazynowych oczach. Jej twarz  posiada łagodne rysy. Policzki zazwyczaj są lekko zaróżowione, usta maluje na ostry bordowy. Wyróżnia się smukłą i zgrabną sylwetką, którą podziwiają nawet kobiety. Charakteryzuje się również dość obfitym biustem. Na dłoniach ma ledwo widoczne blizny po kajdankach i kilka drobnych na plecach. Uwielbia chodzić w skąpych ubraniach, dosyć wyzywająco które uwidaczniają jej kobiece kształty.
Szczegółowa aparycja
 - kolor oczu: karmazynowy
 - wzrost: 169 cm
- waga: 50 kg
Umiejętności: Nikita nigdy nie przepadała za walką jednak, by się bronić, musiała się nauczyć pewnych umiejętności. Znakomicie strzela z łuku, tylko to jej wychodzi najlepiej, ewentualnie czasami walczy tarczą i mieczem jednoręcznym. W miarę zna się na kuchni, kobiecych, domowych obowiązkach. Jej pasją jest czytanie literatury w szczególności o zabarwieniu erotycznym. Posiada również wszechstronną wiedzę z każdej dziedziny nauki.
Magiczna moc: Potrafi zmienić się w smoka
 Rodzina:
 - matka: Lucy
 - ojciec: Nathaniel
- starsze rodzeństwo: brat - Berlioz
- młodsze rodzeństwo: brat - Victor
 Zauroczenie: Preferuje raczej brunetów, w oko wpadli jej Neron i Aaron...
Ex: Oj, dużo ich było...
Potomstwo: -
Koń: Feuer
Historia: Gdy Nikita była małą dziewczynką, mieszkała w dosyć bogatej  dzielnicy wraz z całą rodziną. Rodzice wpajali jej od małego dobre wychowanie, kulturę i naukę. Gdy jednak pieniążki się skończyły gdyż firma ojca odniosła porażkę za sprawą zatrucia morza,nie stać ich było na  utrzymanie tak wielkiej willi. Musieli przenieść się w mniej wygodne  miejsce i pospłacać długi. Żyli nędznie i skromnie, a Nikita była strasznie rozpuszczoną dziewczyną. Uciekła od nich osiągając lat 14, by pokazać światu że sama sobie poradzi i będzie jej się lepiej powodzić, nie chciała cierpieć przez błędy rodziców. Oczywiście do pracy  nikt jej przyjąć nie chciał, po pierwsze była za młoda, po drugie to  kobieta, do rzemiosła nie przyjmowali wtedy płci żeńskiej,nawet jeżeli  jej wuj - Feomathar był najważniejsza osobą w tej randze. Tak wiec postanowiła kraść i mieszkać tam gdzie popadnie. Nie zamierzała się skompromitować i ukorzyć przed rodzicami. Oczywiście często łapana była przez strażników i skazywana na zamieszkanie na stałe w więzieniu lecz nie przyjęła tej oferty i zawsze znalazła sposób by jakoś wyjść z opresji. Swojego czasu pracowała w burdelu, jednak po osiągnięciu 18 roku życia, powróciła do złodziejstwa.
 Dni płodne: 11-20 dzień miesiąca
 Inne zdjęcia: Nikita jako smok
Autor: Orange-Hokage
 SIŁA: 10 SZYBKOŚĆ: 20 ZWINNOŚĆ:20 CZUJNOŚĆ:30 WYTRZYMAŁOŚĆ:20

11 listopada 2015

Od Margles - C.D. Zefira

Wyszłam, kiedy poczułam, że w pomieszczeniu robi cię coraz goręcej. A może to mi szumiało w głowie? Czułam się jak po butelce dobrego wina. Tyle, że nic nie piłam. Dlaczego on zawsze wywoływał we mnie tak silne uczucia? Nie cierpiałam tego. Miałam wielką ochotę uciec z tego potwornego miejsca i nigdy nie wracać. Tymczasem, nie mogłam nawet wyjść na zewnątrz. Znów szłam wąskimi korytarzami, powoli przyzwyczajając się do ich wyglądu i kształtów. Nie patrzyłam na powieszone obrazy, doskonale wiedziałam jak wyglądają. Wbijałam wzrok w podłogę, nie chcąc by ktoś ujrzał malujące się przygnębienie na mojej twarzy. Nie potrafiłam sobie z tym wszystkim poradzić. W jednej chwili całe wyobrażenie o moim dzieciństwie prysło, jak mydlana bańka. Pamiętałam, jak różni ludzie przychodzili czasem do mojego ojca, ale nie mogłam wtedy podejrzewać, w jakich sprawach. Nie domyślałam się kim był i co robił. Dla mnie był najwspanialszym ojcem na świecie. Kochał mnie i mamę bardzo mocno, zapewniając nam byt i godne życie na poziomie. Ani Syjon, ani Zefir nie mogli wymazać mi tego z pamięci. Nie mieli prawa mówić o moim ojcu tak złych rzeczy. Jedno było pewne; nie mogłam ufać żadnej ze stron. Byłam zdana sama na siebie. Srebrne łzy znów potoczyły się po mojej twarzy. Dopadłam najbliższe okno i uchyliłam je. Zimne powietrze opłynęło moją buzię, na której już pojawiły się rumieńce. Zawsze mogłam skoczyć. Jeden ruch i wszystko minie. Nie. Za bardzo bałabym się konsekwencji. Byłam tylko tchórzem. Nikim ważnym. Tylko...
- Tu jesteś! - wyrwał mnie z przemyśleń męski głos. Ion wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem.
- Duszno mi. Chętnie wyszłabym na zewnątrz - zaryzykowałam. Chciałam przekonac ię, czy otwarcie przyzna, ze mnie tu więzią.
- Jest już prawie ciemno. Na dworze może być niebezpiecznie - odparł sprytnie.
- Od ośmiu lat jestem zdana sama na siebie i jakoś żyję - powiedziałam, zdenerwowana i odwróciłam się do niego plecami, nerwowo krzyżując ręce. Westchnął głośno i przeciągle. Czy on też uważał, że jestem żałosna?
- Co się dzieje? - zapytał spokojnie, starając się zdobyć moje zaufanie. Miałam się otworzyć? Nie miałam nikogo innego z kim mogłabym porozmawiać o rodzicach.
- Nie wiem. Nie wiem, kto mówi prawdę, a kto nie. Wmawiacie mi, że Zefir Lazare jest nic nie wartą szumowiną, a sami nie jesteście lepsi - wypaliłam nerwowo.
- To prawda. On nie zasługuje na nic lepszego niż śmierć w męczarniach. Wiesz, że zabił siostrę Chytrema? - zapytał, wbijając we mnie wzrok. Świetnie. Czy on w ogóle wiedział, ilu ludzi zabił? Pamiętał o każdym błagalnym spojrzeniu, które posyłały mu jego ofiary? Był mordercą. W milczeniu patrzyłam na mężczyznę. Chciałam, żeby zostawił mnie samą. Musiałam sobie to wszystko jakoś poukładać. Głowa mi pękała.
- Margles, pamiętasz, że jako mieszkaniec naszego zamku, masz pewne obowiązki... - zaczął.
- Co masz na myśli? - spytałam, odczuwając lekki strach. Nie przyczynię się już do niczyjej śmierci. Nie ma mowy.
- Juria ma do ciebie małą prośbę. Chce żebyś nakłoniła Zefira do spełnienia jednego rozkazu - wyjaśnił spokojnie. Nie podobało mi się to.
- Jakiego rozkazu? Znów chcecie kogoś zabić? - zapytałam podejrzliwie.
- Nieee, spokojnie. Nie zaprzątaj tym sobie głowy - starał się mnie uspokoić.
- Ale... - nie dawałam za wygraną.
- Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, Juria ma list do przekazania rodzinie królewskiej. Chce by Zefir dostarczył go na zamek. To wszystko - dokończył, uśmiechając się pokrzepiająco. Coś sprawiło, że mu uwierzyłam. Coś mi jednak nie pasowało... Ale bałam się przeciwstawić zakonowi. Był zbyt silny.
- Dobrze - poddałam się. Nie miałam wystarczająco sił, by walczyć.
***
Mężczyzna leżał i wpatrywał się w sufit. Nawet nie zauważył, gdy weszłam. Wahałam się i to bardzo. W głębi serca nie chowałam do niego urazy, ale ilekroć patrzyłam na jego twarz, widziałam zakrwawione ciała moich rodziców. Nie.. nie potrafiłam patrzeć na niego, jak na zwykłego człowieka. Wcześniej uważałam go za bohatera, tajemniczego wybawiciela. Prawda okazała się zupełnie inna.
- Nie przeszkadzam ci? - zapytałam cicho.
- W czym miałabyś mi przeszkadzać? Od kilku dni siedzę tu zamknięty i gapię się w puste ściany... - odparł, jak zwykle siląc się na ironię. Wbiłam smutno wzrok w podłogę.
- Mi też nie jest łatwo...
Roześmiał się. Przypomniało mi to, po co tam przyszłam. Nie wiedziałam, czy dobrze robię. Powiedziałam do niego to, co miałam powiedzieć. Jego źrenice poszerzyły się nienaturalnie. Podziałało. Nie było już odwrotu. Bez słowa wyszłam z pomieszczenia. Na korytarzu stali jacyś mężczyźni. Nie znałam ich, ale oni najwyraźniej znali mnie. Chwycili mnie za ramiona, sprawiając tym samym ból. Krzyknęłam. W jednej chwili z drzwi wypadł Zefir. Wyrwał mnie z ich żelaznego uścisku i sam złapał za nadgarstek. Pobiegł gdzieś, a ja musiałam biec za nim. Bałam się. Znów się bałam
<Kontynuuj c:>

10 listopada 2015

Od Zefira - CD. Margles

- Jesteś żałosna, wiesz? - rzekłem na odlew - Znajdujesz się w sytuacji bez wyjścia i jesz im dosłownie z ręki.
- To coś złego? - spytała hardo, jednak usłyszałem nutę niepewności - Z nimi jestem bezpieczniejsza, niż z tobą, okrutniku - dodała pewniej.
Jaka naiwniara.
Westchnąłem. Śmierć jej rodziców musiała na nią wpłynąć traumatyczne i nie kryła się z tym. Była kłębkiem nerwów, zagubionym w labiryncie intryg. Syjon był jedną z alternatywnych dróg ku wyjściu. Ja byłem drugą. Nie wiedziała, która droga prowadziła ku ślepemu zaułkowi, a która ku wyjściu.
Westchnąłem ciężko, przerywając nastała ciszę.
- Ty nadal o tym...
- Ciężko zapomnieć - odparła smutnie.
Znowu umilkłem. Miałem wrażenie, że w głębi duszy jej na mnie zależy.
- Athet był moim mistrzem, ale nie ojcem. Ion jest przepełniony nienawiścią do tego człowieka, a gdy dowiedział się, że ma ucznia od razu wysunął pochopne wnioski.
- Dlaczego mi o tym mówisz? - przerwała mi podejrzliwie.
Wysłałem jej ostre spojrzenie.
- Czyż nie chcesz się dowiedzieć, co kim byli ludzie, którzy chcieli głowy twojego ojca?
Umilkła. Jej twarz się zmieniła. Zniżyłem ton, kontrolując, czy nikt nie zechce nam przeszkodzić, czy też podsłuchać.
Nie kontrolowano mnie od dawna, byłem uziemiony przez rany więc oglądanie się na mnie przestało mieć dla nich sens. Skutecznie uśpiłem ich czujność, nie sprawiając problemów. Osiągnąłem cel.
- Ludzie, którzy chcieli śmierci twojego ojca obawiali się jego mocy, nie umiejąc jej zrozumieć, ani okiełznać. Mógł sprawiać kłopoty, a kiedy zaczął, szybko podjęto kroki. Tym gorzej dla świata, gdy Tristan Mons zrozumiał na czym polega i nauczył się jej używać. Wiesz, jak to jest, gdyż sama jeszcze nie umiesz jej zrozumieć. Zaczął wykorzystywać to w celu nagięcia rzeczywistości. Zauważono to i zachciano szybko zakończyć, w obawie przed jakąś tragedią.
Margles słuchała w skupieniu. Nawet nie śmiała mi przerwać, co bardzo mi odpowiadało.
- Athet nie wiedział, że Mons miał dzieci. Syjon potwierdził zlecenie zabójstwa jedynie jego i jego żony. On nigdy nie wiedział o twoim istnieniu, dziecko. I najprawdopodobniej dlatego nadal żyjesz.
- Syjon? - wykrzyknęła, jednak ja szybko uciszyłem ją gestem. Gdyby ktoś to odkrył, byłbym trupem.
Swoją drogą, nadal zastanawiam się, dlaczego nim nie jestem.
- Myślisz, że tamten chłopak, którego zamordowano, był jedynym? Naiwnaś, dziewczyno - wyszeptałem cynicznie.
- O Boże... - jęknęła cicho.
Zamilkłem na chwilę. Byłem niemal pewien, że zacznie zadawać pytania.
Przyjmowanie takiej ilości informacji było ciężarem dla psychiki i umysłu, zmuszało człowieka do myślenia i wnioskowania, co przyprawiało o ból głowy. Na dodatek natłok emocji.
- Syjon ma większe macki, niż zdołasz sobie wyobrazić. Już wpadłaś w ich sieć. Uważaj, żeby nie zaplątać cię gęściej.
- W czym mój ojciec mógłby im...
- Był niebezpieczny - odpowiedziałem szybko.
- Więc dlaczego mnie nie zabito?
- To tylko kwestia czasu.
Zupełnie jak ze mną...
- Gdy tylko przestaniesz być użyteczna, pozbędą się ciebie - rzekłem ze spokojem - Szkoda byłoby takiej pięknej buźki, prawda?
- Co mam robić? - niemal wyszlochała.
Chciałem jej współczuć. Jednak nie znałem jej dylematów i najprawdopodobniej nigdy nie poznam. Nie umiałem wybierać między dobrem, a złem. Mój wybór toczył się, jak będzie mi najwygodniej.
Jednak ona przypominała mi anioła. Cholernego anioła, który jest czysty niczym biel jej włosów. Rzadko widywałem takich ludzi, ale zawsze w sercu budził się żal, gdu musiałem się takowych pozbyć. Jakby świat coś trafił, a ja szansę. Szansę na coś lepszego, co mam.
Ciekawe, czy Juria też tak się czuł..?
- Idź za głosem serca - odpowiedziałem zdanie, które powiedziała do mnie jakiś czas temu pewna kobieta. Nie wiem, dlaczego, ale to zdanie trwale zaistniało w mojej świadomości.
- Byłeś... Byłeś uczniem Atheta - odrzekła - Ceniłeś go?
- Jak ojca - odparłem, zdziwiony. Dlaczego zadawała takie pytania?
- Gdzie jest? Utrzymujesz z nim kontakt?
- Nie. Został zamordowany cztery lata temu - odparłem smętnie.
Margles zmarszczyła brwi. Na pewno pomyślała o Ionie i jego przysiędze. Jednak nie oderwała ode mnie pytającego wzroku.
- Zabiłem go - uściśliłem. To wyznanie zawsze przechodziło mi przez gardło jak sterta szpilek. Ledwie powstrzymałem grymas żalu.
Nagle wstała i wybiegła z pokoju. Odprowadziłem ją wzrokiem, nie poruszając się. Zamknąłem oczy, starając się odrzucić stare, bolesne wspomnienia i skupić na pozytywach.
Rybka chwyciła haczyk.

<Margles, proszę dalej c:>