Strony

Mieszkańcy

12 grudnia 2015

Od Namidy

Kiedy wstałam w moim pokoju panował mrok. W oddali dało się słyszeć ciche bębnienie. Pada deszcz. Wstałam z łóżka, wiedząc, że i tak już nie zasnę i podeszłam do okna. Uchyliłam je delikatnie, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Wtem cały pokój rozświetlił błysk. Odskoczyłam z przerażeniem od okna. Burza. Trzęsącymi się dłońmi szybko zamknęłam okno i czym prędzej weszłam pod kołdrę. Od zawsze się bałam burzy, ale kiedy wydarzył się... wypadek z udziałem moim i mojej mocy nienawidzę jej jeszcze bardziej. Wiąże się z nią tyle bolesnych wspomnień. Kto by pomyślał, że takie zjawisko może wywołać tyle emocji, tyle wspomnień, które bolą, które czuję jak prawdziwy, fizyczny ból.

Do świtu nie zmrużyłam oka. Próbowałam zasnąć, lecz moje próby spełzły na niczym. Im bardziej się starałam zapaść w błogi sen, tym bardziej rozbudzona się czułam. Burza zakończyła się jakąś godzinę temu, ale dopiero teraz mam odwagę wstać. Spoglądam w kierunku okna, które ukazuje mi świat, który dopiero budzi się do życia, jakby niewzruszony upiornym deszczem.
Westchnęłam ciężko. Czułam się źle, samotna i przybita. Czy naprawdę jedna burza może mieć aż taki wpływ na uczucia? Przechadzam się po pokoju, aby pozbyć się ostatnich resztek wspomnień. Jedyne, czego nie udaje mi się usunąć, to kujący ból w sercu. Muszę się koniecznie czymś zająć.
Tak więc po porannych przygotowaniach spakowałam łuk z kołczanem w którym znajdowały się dwa tuziny strzał, katanę, którą przewiesiłam przez pas oraz kilka kartek. Zapisałam na nich słowa kilku piosenek, nad którymi obecnie pracuję. Tylko w muzyce znajduję zapomnienia. Mam nadzieję, że i teraz mi pomoże.

Nieśpiesznym krokiem dotarłam do stajni. Tam radosnym rżeniem przywitała mnie Aria. Pogłaskałam ją i wypuściłam z boksu.
- Witaj, mała - uśmiecham się blado.
Klacz zauważa mój kiepski nastrój i pokrzepiająco trąca mnie pyszczkiem.
- To nic takiego - szepczę.
Czym prędzej ją osiodłałam, aby na nikogo nie wpaść i wyprowadziłam ze stajni. Sprawdziłam raz jeszcze czy wszystko jest dobrze pozapinane i dosiadłam ją. Udałyśmy się w kierunku lasu. Miejsca, w którym powinnam być sama. Chcę być sama, choć czasami pragnę bliskości innej osoby, lecz się do tego nie przyznam. Pojedyncza łza spływa mi po policzku. Ocieram ją wierzchem dłoni, sfrustrowana.

Pędzę galopem pomiędzy drzewami. Chcę być jak najdalej od wszystkiego. Zatrzymuję się dopiero na niewielkiej polance. Tam zsiadam z Arii, zdejmuję jej siodło i puszczam, aby pasła się niedaleko. Sama siadam pod najbliższym drzewem i skrywam się w jego cieniu. Wyjmuję swoje notatki z piosenkami i zaczynam śpiewać, aby dopracować je i pozbyć się ewentualnych niedoskonałości.
Od czasu do czasu w przerwach między kolejnymi piosenkami rozglądam się niespokojna dookoła. Nie wiem czemu, ale mam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, co jest niedorzeczne, ponieważ nikogo tu nie ma. Chyba.
Potrząsam głową. Na pewno tu nikogo nie ma. To niemożliwe żebym rozproszyła się na tyle, że nie usłyszałam żadnego dźwięku oznaczającego zbliżającą się osobę. A może jednak? Nie chciałabym, aby ktoś usłyszał jak śpiewam...
Raz jeszcze potrząsam głową, aby pozbyć się niepotrzebnych myśli, biorę do ręki kolejną kartkę i zaczynam śpiewać zatracając się w słowach. Lecz nie pozbyłam się do końca uczucia, iż nie jestem tu sama.

<Ktoś chętny, aby kontynuować ?>

Od Zefira - CD. Margles

! W opowiadaniu występują słowa niecenzuralne !

«•»

Świat stanął w miejscu. Słyszałem krzyk, czułem krew. Ból. Rozdzierający, głośny i krzyczący w moich skroniach. Rozmazany obraz, płacz. Obrazy, ogień, ogień..! Parzyło, kazało gnać w szaleńczym wyścigu z własnym umysłem. Gdzie jesteś, Zefirze, gdzie?
Znam ten głos. Prowadził mnie, chciałem ją wezwać, jednak moje usta były związane. Krzyk przerażenia utknął mi w gardle, nie mogłem złapać oddechu. Szwy piekły, rozdzierały usta. Czułem metaliczny smak, smak krwi. Nie swojej jednak. To nie była moja krew.
Rżenie koni, przerażone krzyki. Pościg. Psy ujadające za mną, zbliżające się z każdą chwilą, marzące o rozszarpaniu moich mięśni, aby ich panowie mogli mnie dopaść. Psy. Nie byłem człowiekiem. Byłem lisem... albo sokołem o złamanych skrzydłach. Gdzie moje pióra? Gdzie mój ogon? Dlaczego mnie ścigają? To była tylko jedna kura, jedna, maleńka, tłuściutka kura, mogąca zostać obiadem dla mnie i mojego małego stada.
Uciekłem. Ale mój dom został zniszczony.
Sieci spętały moje kończyny niczym łańcuchy, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. Ból. Wrzeszczący wieloma decybelami cienki ból rozbrzmiewający w mojej głowie nie dawał dojść jasnym myślom do głosu. Ból był za głośny. Obrazy. Krwi, brudu, purpury i światła. Co to za światło. Rozbłysk, krzyk, śmiech. Już nie ból. Odrętwienie. Pustka. Hałas zlany w chaotyczną jedność, nie ból...
Co zrobiłeś?
Co zrobiłem?
Co zrobiłaś?
Czarne gwiazdy otoczyły mnie, rozbłysk czarnego światło oślepiło mnie.
Spadam.
W dół, który sam sobie wykopałem.
Bezdenny.

«•»

Jakbym się obudził. Z bardzo złego, ciężkiego snu, na który nie miałem wpływu, Sprzed oczu zeszła dziwna mgła, a twarze szarpiących mnie odzyskiwały kolory. Poczułem ciężar na dłoniach, ciągnący je w dół. Kajdany, krzyki, knebel. Fałszywe poczucie kaca. Nie piłem... Na pewno nie piłem.
Podniosłem wzrok. Był jeden. Patrzył na mnie bezczelnie, choć z ukrytym niepokojem. Gdy zobaczył, że patrzę przytomnie, poprawił uchwyt halabardy i odwrócił wzrok. Spiął się.
Niewielka klatka, ciągnięta przez szare muły, w której mnie zamknięto wyglądała na solidną. Chciałem ruszyć dłońmi, lecz te, przytwierdzone do przeciwległych ścian, nie dały mi takiej możliwości.
Schwytany. Kiedy ostatnio tak się dałem? I to straży?
Przeklęta dziewczyna. Trzeba było ją od razu zabić.
Starałem się przypomnieć, co się stało. Szedłem niedaleko głównego traktu, szukając śladów dziewczyny. Trzęsłem się z gniewu i niepokoju. Miałem na sobie skazę i wcale nie było powiedziane, że Margles to ze mnie ściągnie. Wątpiłem w to, ale nadzieja matką głupich. Usłyszałem wielokrotny tętent kopyt, a potem... Film mi się urwał. Totalna pustka. Te dziwne wizje pojawiły się chyba po latach, choć, z tego co widzę, chyba tylko dla mnie czas stanął w miejscu.
Musiałem ich zabić. Jasna cholera, właśnie postawiłem cały kraj na nogi. I znowu postawię. Będę tym, który zjednoczy ludzi w nienawiści do mordercy tych, których kochali. Gorzej chyba być nie mogło.

«•»

Nie zatrzymywaliśmy się nigdzie. Znałem tą okolicę. Przejeżdżaliśmy przez miasteczko cztery godziny drogi od Miasta Wiatru. Słuchałem, co o mnie mówią. Widziałem, jak na mnie patrzyli. Ze strachem. Jeszcze nie wiedzieli, na kogo spoglądają. Moje oblicze było odsłonięte, czarne włosy, splątane i tłuste opadały mi na twarz, co dodawało o wiele potworniejszy efekt w połączeniu z podkrążonymi zmęczonymi oczami niebezpiecznym, wyuczonym spojrzeniem. Gdzie się nauczyłem patrzyć na ludzi jak na wrogów..?
Po kilku godzinach po prostu chciałem zasnąć. Chociaż raz przed egzekucją, o której nasłuchałem się od strażników.
Powieszenie. Prosty, schludny pomysł, jak pozbyć się człowieka bez sprzątania po falkach i krwi. Chciałem odpocząć, poczuć się dobrze, zanim tam trafię. Piekło. Bezdenna przepaść, dół, który sam sobie wykopałem. W życiu zrobiłem tyle dobrego, co gorliwa zakonnica poszła z kimś do łóżka. Czym miałbym zasługiwać na spokój w następnym życiu?
Podróż okazała się o wiele cięższa dla mnie, niż tych, którzy wędrowali na piechotę. Moje ramiona bolały drętwym bólem, marzyłem, aby je zgiąć, wyprostować, opuścić. Przeżarte rdzą kajdany, zbyt luźno włożone boleśnie obcierały knykcie, zmuszając mnie do trzymania ich nieco wyżej. Nie zajęło im to długo, aby zmusić mnie do ich opuszczenia. Blizna na twarzy zaczęła swędzić, pęcherz pękał w szafach, przez co, żołądek jeszcze nie domagał się jedzenia, jednak to była tylko kwestia czasu.
Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę. Nie patrzyłem na ludzi, delektując się chwilą spokoju i bezruchu klatki. Ulżyło mi i zamknąłem oczy, zmęczony, obolały, przepełniony obojętnością.
Róbcie ze mną, kurwa, co chcecie, warknąłem w myślach, chcę tylko spać...
- Zefir?
O nie.
Znałem ten głos. Minęło z trzy lata, odkąd widziałem go po raz ostatni. Ten głos się zmienił.
Siłą woli nie zwróciłem na niego uwagi, nie podniosłem wzroku. Obojętność bolała. Nie wobec byle kogo. Wobec niego.
- Sokół, to ty? - podszedł bliżej.
Roth był jak ja. Ciekawski, ale konsekwentny. Jeśli czegoś nie wiedział, musiał się tego dowiedzieć. Dopiero teraz zobaczyłem, jaka to była upierdliwa cecha.
Usłyszałem jak dotknął krat. Ręka mi drgnęła.
- Sokół? Pamiętasz mnie? - odezwał się znowu, wyciągając rękę.
Od dawna nikt mnie tak nie nazywał. 'Sokół' był przydomkiem nadanym mi przez chłopca dawno temu, kiedy ten miał chyba 5 lat. Ren wtedy pokazała mu sokoła, lecącego z zachodnim wiatrem. Powiedziała wtedy, że moje imię wywodzi się od bóstwa, którego symbolem jest właśnie ten wiatr. Sądziłem, że zapomniał. Traktowałem go zbyt lekko i teraz zapłaci za moje błędy. Był tylko dzieckiem.
Przełknąłem. Gdzieś tu musiała być Ren...
- Spierdalaj, szczylu - wycharczałem groźnie, nie poznając własnego głosu.
- Sokół, ja...
- WON! - wrzasnąłem i pociągnąłem łańcuchy, trzaskając nimi o kraty.
Wtedy się cofnął. Sto diabłów zmusiło mnie do takiego zachowania. Zacząłem go żałować już teraz.
- Wracaj do matki, późno się robi - powiedziałem na odlew.
Wtedy odszedł. Nawet na niego nie spojrzałem. Nawet nie sprawdziłem jak urósł. Potraktowałem go jak cham, choć był jedną z niewielu osób na tym świecie, które były w stanie pokazać, że coś dla kogoś znaczę. Nie chciałem tego. Ale nie chciałem też go ranić, gdy dowie się o moich czynach i ich konsekwencjach. Jednak nic nie zmieniało tego, że czułem silną więź z tym chłopcem. Zbyt silną.
Gdy ruszyliśmy dalej, uświadomiłem sobie, jak bardzo się cieszę, że wrócił.

«•»

- Oto morderca waszych panów!
Szmer niepokoju stał się jeszcze głośniejszy. Niektórzy mnie znali, ja znałem także ich i jeszcze więcej. Spędziłem ponad 4 lata w Mieście Wiatru, informatorzy bardzo mnie nie lubili, więc kradłem ich towar. Władza się nie zmieniła, a Syjon działał i tu.
Przemawiał niejaki dryblas Savyer, blondas, które ponoć miał być królem. Moim zdaniem bardziej nadawałby się na stajennego, do przerzucania gnoju, niż do roli królewskiej. Kolor jego skóry napominał człowieka, który został z niego wyciągnięty.
Mówił groźnie, choć słyszałem fałsz w jego głosie. Zapewne nigdy nie chciał być królem.
- Jego imię to Zefir, obnoszący się samozwańczym nazwiskiem Lazare.
Kurwa, kolejny przydupas Syjonu...
- Wielu z was może go poznawać pod innym imieniem, lub też nazwiskiem, mamił lud od lat. Jest mordercą, złodziejem, gwałcicielem i oszustem...
Och, gwałciłem tylko te, które mnie wkurzały w burdelach...
- ...Karą za jego przewinienia będzie śmierć!
Lud odezwał się z aprobatą dziesiątkami gardeł. Stał wśród nich mój były paser. Lubiliśmy się nawet, miałem u niego do tej pory dług. On milczał. Posłałem mu pełne szacunku spojrzenie, po czym z powrotem przyjąłem lekceważącą minę, słuchając oskarżeń.
- Powiesić go! - rozległ się krzyk.
- Na koło z nim!
- Ściąć mu głowę!
- Do żelaznej dziewicy!
- ...a lud powstanie w nienawiści... - przypomniały mi się słowa starej wiedźmy, Shuany. A raczej jej śpiew - ...patrząc na przeznaczenia głupi żart...
- Jutro zapłaci za swoje czyny, jutro o świcie jego czyny zostaną zadość uczynione tu, a tym podeście!
- A co z władcą? - spytał ktoś.
Podniosłem głowę. Mężczyzna, jakby się zamyślił. Ale on nie myślał. Czekał, aż tłum dowie się i zacznie wątpić.
- Nasi władcy nie żyją - rzekł - Rodziny brak, toteż ja przejmuję tymczasową władzę w naszym królestwie.
- A kimże jesteś, mój panie? - zapytałem kpiącym tonem.
Oberwało mi się za to. Strażnik uderzył mnie w splot słoneczny.
- Do lochów z nim - warknął - Na głodówkę.
- Odpowiedz! - usłyszałem, głos mojego byłego pasera. Poczciwy człowiek...
Nie usłyszałem odpowiedzi. Szarpnięto mnie brutalnie i założono mi worek na głowę, po czym zawleczono do ciemnych lochów.

«•»

Nie musiałem się specjalnie starać, żeby usłyszeć jej kroki. Reneste zawsze chciała mi dorównać w skradaniu się, jednak nigdy jej to nie wychodziło. Zbyt mocno była związana ze swoimi hałasującymi butami.
Zastanawianie się, jak się tu dostała przyprawiło mnie tylko o ból głowy, toteż nie byłem nawet ciekaw. Jednak pytanie dlaczego tu przybyła nie dało mi spokoju. Uniosłem głowę. Nie mogłem spać. Drętwy ból nie pozwolił mi na to.
Otworzyła celę skradzionymi kluczami. Pogratulowałem jej za to, że znowu robi coś nielegalnie. Może bym powiedział nawet, że jestem z niej dumny i że tak trzymać, ale nie stać mnie było nawet na ironiczny uśmiech. Objęła moją twarz i uniosła. Jej dłonie pachniały jak słodkie owoce, co przypomniało mi, dlaczego tak bardzo za nią kiedyś szalałem. Enzymy jabłek i pomarańczy działały na mnie jak magnesy. Jęknęła, gdy mi się przyjrzała. Światło pochodni tlącej się w celi odbijało się od jej czarnych loków i błyszczących oczu.
- Jak ty wyglądasz... - szepnęła, nachylając się. Jej kciuk pogładził mój kącik ust i policzek. Chciałem dotknąć jej dłoń, jednak nie mogłem się ruszyć. Moje dłonie znowu zostały przytwierdzone do zimnej ściany raniącymi łańcuchami. Klęczałem poniżony bardziej niż kiedykolwiek.
- Bywało gorzej - wycharczałem, czując znowu zdarte gardło. Brakowało mi wody, mimo iż lochy gniły w wilgoci.
- Ciii... - uciszyła mnie - Nie mów nic.
- Przyszłaś się pożegnać? - zignorowałem jej nakaz.
Westchnęła niecierpliwie, wyciągając manierkę. Nagle zapragnąłem wody, jakby niczego innego nie potrzebowałem na świecie i pewnie straciłbym nad sobą kontrolę, gdybym to ja kontrolował manierkę. Ale nie. Obrzuciłem ją pełnym wyrzutów spojrzeniem, gdy zabrała mi ją sprzed nosa. Chciwie oblizałem wargi, nie roniąc ani kropli życiodajnego płynu.
- Mogłaś się bardziej postarać i przynieść chleb... - stać mnie było na satyrę.
- Nie jestem twoją stołówką - ją też. Ale jej głos się załamał, w odróżnieniu od mojego. Skrzywiłem się. Nasze relacje nigdy nie były takie, jak być powinny. Najgorsze będzie to, że będzie mnie żałowała, gdy zginę. Wcale nie czułem się z tym dobrze.
Zanim stała się magą, z zawodu była medykiem. Od zabijania i od leczenia. Nie mogła zostawić moich ran tak sobie, jej sumienie jej nie pozwalało. Obejrzała knykcie.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała cicho. Niemal czułem jej gniew. Jej ręce drżały.
- Nie miałem na to żadnego wpływu - odrzekłem.
- Nie rozumiem cię czasem - powiedziała, a przez jej dłonie przepłynęło ciepło.
- Nie musisz.
- Ale chcę! - rzekła ostrzej - Chcę wiedzieć, dlaczego!
- Co 'dlaczego'? - spytałem zirytowany.
- Wszystko! - warknęła - Wszystko, co zrobiłeś, dlaczego odrzuciłeś Rotha, dlaczego odrzuciłeś normalne życie, które tobie wtedy zaproponowałam? Dlaczego? Mogłeś tego uniknąć, stać się jednym z nas. Najpierw ten cholerny turniej, teraz... teraz to! Ty już przeszedłeś do historii, Zefir! Bóg cię opuścił?!
- Nawet gdyby istniał, przyglądałby się bezczelnie moim poczynaniom, żeby jeszcze bardziej mi wpierdolić po śmierci. Odrzuciłem go, żeby nie cierpiał.
- Przynajmniej wiesz, ile dla niego znaczysz.
- Nie powinienem znaczyć nic. Zawiodłem go.
- On już cierpi - rzekła z wyrzutem - Myśli, że go już nie lubisz.
Nie odezwałem się przez długi moment.
- Postaraj się, żeby... - zacząłem - ...żeby tego nie oglądał. Koło jest zbyt okrutnym widowiskiem.
- Nie ma go tu - powiedziała - Został w Evun, to ja przyjechałam do ciebie.
- Dlaczego?
- Jeszcze pytasz? On na ciebie czekał od kiedy wybudziłam go ze śpiączki, swoim wypadem na turnieju, o ironio, pomogłeś mi go wybudzić czym niestety zapłaciłeś... Przepraszam i dziękuję.
Parsknąłem.
- To wszystko? - zaśmiałem się, choć fakt, że przyczyniłem się do sukcesu Ren nieznacznie poprawiło mi humor.
Spojrzała na mnie smutnymi oczami. Przeszyły mnie na wskroś.
- Pozdrów swojego smyka - powiedziałem.
- Ucieknij.
- Co? - spytałem zdumiony jej nagłą propozycją. Spojrzałem na nią, jednak odnalazłem tylko rozpaczliwą determinację.
- To nie musi być koniec, możesz stąd uciec.
- Odnajdą mnie. Jeśli ucieknę, będzie mnie ścigać całe królestwo, cały kontynent! Wiesz, jak ciężko żyć, gdy ma się wszędzie wrogów?
- Wypłyń za morze - rzekła - Do krain, gdzie pływają statki, tam nie będą cię ścigać!
- Ren - uciąłem jej próby - Nie.
- Dlaczego? Dlaczego nie chcesz dla siebie dobrze? To nie egoizm!
- Zrobiłem coś strasznego. Ciężko z czymś takim żyć.
- Na prawdę? Nagle teraz cię wzięło na wyrzuty sumienia?
Spojrzałem na nią z rozczarowaniem. Umilkła.
Myślałem, że mnie znasz, Ren...
- Idź już - powiedziałem - Do świtu niedaleko, idź, zanim ktoś cię tutaj znajdzie.
- Przemyśl to jeszcze, pomogę ci.
- Nie.
- Zefir! - jęknęła, nagle wyciągając przed siebie dłoń.
Najpierw mnie spoliczkowała, potem pocałowała. Był siarczysty, gorzki, przepełniony bólem i tęsknotą. Był zimny. Jak pieniądz. Poczułem na swoim policzki jej łzę. Nienawidziłem patrzyć, ja płacze.
Długo tak trwała, choć w tym geście nie było ciepła. Coś ją przy mnie trzymało, ale to nie była raczej miłość, o której opowiada się w balladach, lub bajkach. Nie umiałem tego zdefiniować. Nagle doznałem wrażenia, że muszę umrzeć.
Przypomniał mi się chłopiec, na którego nie miałem odwagi spojrzeć. Był jak ja... Nie umiał prawidłowo odczytać swoich odczuć.
Gdy przerwała, widząc, że niczego nie odwzajemniam, spojrzała na mnie tęsknym wzrokiem. Szukałem podobieństw między nią, a Rothem. Byli tak samo upierdliwi.
- Ren, kim jest to dziecko?
Oderwała się ode mnie i stanęła w bezpiecznej odległości. O nie, nie rób mi tego, Ren...
- Ren, odpowiedz, kim jest jego ojciec?
- Zefir... - szepnęła tylko, jakby chciała coś powiedzieć. Ale nie powiedziała.
Założyła kaptur i wyszła z celi. Jej kroki coraz cichły z każdą chwilą, a ja uświadomiłem sobie, że Reneste była jedyną kobietą, która oszukała mnie na kilka lat.
Szarpnąłem łańcuchami z wściekłości, ale te nie puściły...

<Władco mój, co ze mną teraz zrobisz?>

Wyniki losowania w Eliminacjach

Oto wyniki losowania przeprowadzonego podczas
eliminacji
czyli pierwszego etapu Świątecznego Turnieju!

Nagrody i ich zwycięzcy
ZŁOTĄ CHUSTĘ oraz awans do półfinałów otrzymują...
Gabriel Vint 
Sygna Cuttlefish
Liliana Księżyc
Namida Ferras 
Daenerys Fuegena

Pozostałe nagrody
Cirilla Riannon - Pancerz dla Konia
Ferraria De'Avalon - Zestaw Eliksirów
Lena Malbourne - Mocny Miecz
Winter Walker - 100pt
Veronica Edwards - 100pt

Nagrody losowała ta strona.

GRATULUJEMY WYGRANYM!
I przypominamy, że wciąż każdy może wciąż udział w Konkursie ogólnym.

W najbliższym czasie (maksymalnie do 17.12) pojawią się wprowadzające opowiadania od władców.
Następnie zostaną ogłoszone wyniki półfinału.
Nagrody: 3x awans do finału, 2x 60pt + Ozdobna Tarcza

11 grudnia 2015

Aeneas Deirdre


Imię: Aeneas
Ae, Diarmad
Nazwisko: Deirdre
Płeć: Mężczyzna 
Królestwo: Aqua'y
Wiek: 18 lat
Urodziny: 27 listopada
Ranga (Stanowisko): Pracownik w gospodzie (Gospody)
Charakter: Aeneas to chłopak oryginalny. Tak delikatnie określają go kulturalniejsze osoby z jego otoczenia. W praktyce mówienie tak o nim jest porównywalne do określenia słonia mianem małego zwierzaczka. Tak przynajmniej mu się wydaje i właśnie tej wersji się trzymajmy.
Ae na pewno nie należy do osób rozrywkowych czy pragnących władzy. Mimo to często można go zobaczyć wychodzącego z jakimiś podchmielonymi mężczyznami. Wszystko dlatego, że w wolnych chwilach zajmuje się samookaleczaniem się lub znajdowaniem ludzi, którzy chętnie zrobią to za niego. Ot, takie małe hobby.
Poza tym Aeneasa można uznać za typowego nudziarza i szaraka. Zawsze stoi z boku i stara się być neutralnym obserwatorem, mimo że czasami zdarza mu się wybuchnąć. Nigdy jednak nie krzywdzi innych a wyżywa się na sobie, co jest dla niego najlepszym środkiem na uspokojenie. Nienawidzi też wtrącać się w czyjeś sprawy, ani doradzać – po prostu ma wrażenie, że zawsze pomoże wybrać komuś złą decyzję, za co później zawsze się obwinia. Ae jest totalnie niesamodzielny pod względem psychicznym – zachowuje się jak ostatnia niedojda i za szybko przywiązuje się do ludzi. Chłopak uwielbia też przenoszące do innego świata książki, jednak nie te standardowe i popularne. Jego ulubione powieści są pełne krwi, przemocy i zgonów. W sumie można je uznać za swego rodzaju sposób na szukanie nowych sposobów zadawania sobie bólu.
Tak naprawdę, to teraz bardzo chciałby znów być przez kogoś regularnie okaleczanym, ale przed nikim się do tego nie przyzna.
Aparycja: Chłopak jest niepozornej budowy – niski i szczupły, mięśni również mu brak. Ma jasną karnację, i włosy w kolorze brudnej bieli, z szarymi końcówkami. Jego brwi są ciemne, jednak nie czarne. Oczy natomiast zawsze ma bardzo mocno przekrwione i zamglone, wpatrzone w świat, który istnieje jedynie w jego głowie.
Najbardziej charakterystyczną cechą Aeneasa są rany, występujące nie tylko na twarzy, ale i na całym ciele. Nie są one wynikiem żadnych bójek czy polowań – to jego dzieło, które tylko jeszcze bardziej pokazuje, jak uwielbia on wszelkiego rodzaju ból.
 Mężczyzna nosi się zazwyczaj prosto i skromnie – w końcu nie ma on wielu pieniędzy, a wydawanie ich na ubrania uważa za swego rodzaju głupotę, jednak głupotę konieczną. W każdym razie często można go widywać w jasnych, gładkich koszulach, ciemnych spodniach i skórzanych butach do kostki. Zimą zakłada dodatkowo szary płaszcz, który bardzo dobrze grzeje.
Szczegółowa aparycja 
- kolor oczu: Złotawe, jednak tak przekrwione, że chciałoby się powiedzieć, że całe oczy ma bordowe.
- wzrost: 171,3 cm
- waga: 57,8 kg
Umiejętności: W pewnym sensie jest to nieodczuwanie bólu. Po prostu u Aeneasa ból wywołuje uczucie inne od tego, które wywoływać powinien, co z kolei owocuje złością przeciwnika i zadawaniem jeszcze większego bólu. Błędne koło, ale dla niego bardzo przyjemne.
Dodatkowo chłopak jest dosyć szybki, jednak jedyna sytuacja z życia codziennego, w której mógłby to wykorzystać jest ucieczką przed przeciwnikiem, a on wolałby poczekać i zostać pobitym.
Ae potrafi też grać na altówce. Jego pracodawczyni często każe mu to robić, by umilił klientom czas, a więc chcąc nie chcąc i tak musi ćwiczyć.
Magiczna moc: Możliwość przejęcia ciała innej osoby na krótki czas. Wówczas jego własne ciało „mdleje”, a on sam może sterować czyimś.
Rodzina: 
- matka: Irvetta
- ojciec: Vanor
- starszy o 3 lata brat: Nesse
Zauroczenie: Brak.
Ex: Brak.
Potomstwo: Brak.
Koń: Wkrótce.
Historia: Aeneas urodził się w małym i dosyć spokojnym miasteczku jako drugie dziecko nie wybitnie bogatych, ale szanowanych obywateli – Irvetty i Vanora. Dorastał nie stwarzając problemów rodzicom – był po prostu przeciętnym dzieckiem. Przynajmniej tak się wydawało wszystkim wokół. Prawda była nieco inna . Jego starszy brat go nienawidził. Nie było by to nic strasznego, gdyby nie fakt, że nie potrafił on wyrażać emocji inaczej, niż siłą. Doszło więc do tego, że nastoletni Ae był wielokrotnie masakrowany przez Nessego. Jego rodzice nie mieli szansy się o niczym dowiedzieć, gdyż bracia skutecznie wmawiali im, że to tylko bójki z jakimiś chuliganami. Tak więc Aeneas dorastał, co chwila krwawiąc, czy łamiąc sobie kości. W pewnym momencie zaczęło mu się to podobać. Uzależnił się od bólu, codzienne gnębienie działało na niego jak narkotyk. W końcu jednak musiało się to skończyć – rodzina uznała, że skoro tak często wraca pobity, musi się zadawać z jakimś patologicznym towarzystwem, z którym nie chcieli mieć nic wspólnego. Z tego właśnie powodu w 18 urodziny otrzymał plecak ze wszystkimi swoimi rzeczami i, ku uciesze Nessego, został zmuszony do odejścia. Po długiej wędrówce dotarł do Aqua'y, gdzie postanowił pozostać.
Autor: Shinimasu

SIŁA: 5 SZYBKOŚĆ: 35 ZWINNOŚĆ: 30 CZUJNOŚĆ: 10 WYTRZYMAŁOŚĆ: 20

Koniec zgłoszeń na Turniej

Koniec przyjmowania zgłoszeń na Świąteczny Turniej!
Jutro podamy wyniki losowania.

Zgłoszone osoby:
Liliana, Sygna, Veronica, Winter, Namida, Lena, Ferraria, Gabriel, Daenerys, Cirilla

W puli nagród:
5x Złota Chusta, Pancerz dla Konia, Mocny Miecz, Zestaw Eliksirów, 2x100pt

Lena Malbourne


Imię: Lena (Lenshary)
Valeria
Nazwisko: Malbourne
Płeć: Kobieta
Królestwo: Tierra'y
Wiek: 16 lat
Urodziny: 21 luty
Ranga (Stanowisko): Samozwańczy odkrywca istot magicznych
Charakter: Lena jest osobą z tak zwanym „sercem z kamienia’’. Często nie obchodzi jej opinia innych, ma w głębokim poważaniu resztę społeczeństwa. Uważa też, iż ludzie to samo zło i naprawdę czasami ciężko wytrzymać z dziewczynami i ich narzekaniem. Na świecie jest niewiele osób, rozmawiając z którymi czuje się ,,komfortowo’’ powiada. I ma w tym trochę racji. Większość ludzi jakich spotkała, to istoty zachłanne, pyszne i próżne. Jej stoicka postawa, z jaką żyje na co dzień, czy też jej spokojny ton głosu pokazuje opanowanie i nieziemską cierpliwość w różnych sytuacjach. Jest prawdziwą pesymistką z twardym charakterem, nie pozwalającą sobie wejść na głowę i zawsze trzymającą się swojego zdania.
Ze swoją charyzmą i zawziętością, Lena idealnie sprawdza się w zarządzaniu, tak umie wszystko zagospodarować. Valeria bywa chłodna i gruboskórna dla innych. Posiada umiejętności dyplomatyczne.
 Dziewczyna podchodzi do problemów z dystansem. Według Leny, każda czynność ma być wykonana perfekcyjnie, nienagannie.
 Jej charakter intryguje ludzi. Dziewczyna ma swoje pasje, którym w pełni się oddaje. Nigdy nie przesadza z emocjami. Można by równie dobrze rzec, że dziewczyna wyraża emocje mimiką wtedy, kiedy jest to naprawdę potrzebne. Tylko gdy ma poważny powód, daje się ponieść złości.
A mimo to, Lena nie może usiedzieć na jednym miejscu. Jest wegetarianką.
 Na dodatek pannica jest bardzo inteligentną istotą („Co dwie głowy to nie jedna”). Łatwo kojarzy fakty i wątki. Bez kłopotów idzie jej przyswajanie nowych wiadomości. Nie raz, dzięki swej inteligencji, Lenie udało się wydostać z opresji.
Valeria jest osobą bardzo delikatną. Choć nie wszystko jest tak, jakby chciała, to i tak dziewczyna jest szczęśliwa.
 Skuteczność, to główna cecha pannicy. Nie lubi się wracać ani poprawiać wykonywanej pracy, więc zawsze używa najskuteczniejszych środków. Valeria nigdzie nie rusza się bez „argumentów” (Dzienniki, gęsie pióro i atrament), które pozwolą przetrwać każdą dyskusje. Dziewczyna ceni sobie subtelne i finezyjne „zagrania”.
Aparycja: Kształty Leny przypominają klepsydrę, przez co wydaje się niższa, niż w rzeczywistości. Biodra, kształtne i krągłe wyraźnie odznaczają się od tali, ta zaś jest wąska i wyraźnie. Spadziste i zaokrąglone ramiona tylko podkreślają pełny pełny biust dziewczyny, dodając jej kobiecości. Ręce i nogi są krótkie w stosunku do wzrostu oraz tułowia (nad czym ubolewa dziewczyna). Przedramiona Valerii są krótkie. Jej małe, delikatnie wąskie dłonie i stopy, sprawiają, iż jej chód jest pełen wdzięku i gracji, aczkolwiek nigdy nie należała do szlacheckiego rodu.
Szczęka jest delikatna z miękkimi liniami; lekko się zwęża. Delikatnie zarysowany nos i lekkie, zaokrąglone kości policzkowe tylko upiększają twarz tworząc „aurę szczerości”, dzięki której osoby łatwiej nabierają się na nieliczne kłamstwa, czy oszustwa Valerii. Pergaminowa skóra, majestatycznie afiszuje piegi, akcentując jej nieletniość. Oczy - prawdziwe perełki Leny. Błękitne, okrągłe, średniej wielkości; niczym lustro, są odbiciem stanu emocjonalnego dziewczyny. Tworzą nieziemski duet z lekko pełnymi ustami Valerii, tylko delikatne, lekko zaokrąglone policzki przyglądają się wszystkim z dala.
Na plecach Leny widnieje czarna gałąź akacji afrykańskiej, symbolizująca cierpienie, rozpacz i bezradność. Tatuaż wyrasta z prawej łopatki i rozgałęzia się po całych plecach. Nad poszczególnymi gałązkami, widnieją złote myśli - przestrogi na podstawie błędów życiowych. Jak jej własne, osobiste dziesięć przykazań Bożych. Lena posiada jeszcze jedną bliznę. Nie taką piękną, dostojną, cudowną…; zwykłą. Blizna ta, to ciemniejszy pasek skóry znajdujący się między obręczą szyjną, a ramieniem.
Szczegółowa aparycja
- kolor oczu: błękit Turnbulla
- wzrost: 167cm
- waga: 50kg
Umiejętności: umiejętnością Leny jest pamięć długotrwała. Dziewczyna potrafi zapamiętać wszystko. Wszystko…
Kreatywność jest wielkim atutem Valerii, jej umysł potrafi wykreować niesamowite pomysły, które na pierwszy rzut oka, wydają się absurdalne. Jej wyobraźnia strategiczna, związana z przewidywaniem tego "co może się wydarzyć" i przekształcaniem możliwości tego, w rzeczywistość pomaga w złapaniu mitycznych stworzeń. Lena jest osobą, która wyobraża sobie pewne rzeczy, a następnie wciela je w życie.
Panienki mają smykałkę do szyfrów i przeróżnych zagadek logicznych.
Magiczna moc: Zabawa Lalkami, zwana dawniej Psychiką poznawczą. Dziewczyny potrafią posiąść władzę nad ciałem i umysłem wybranej istoty, bez względu czy to roślina, zwierze lub też człowiek. Inaczej mówiąc siostry posiadają zdolność do manipulacji każdego żywego organizmu. Niczym twoja wola, Lena może kierować twoimi ruchami. Potrafi kazać ci, iść gdziekolwiek, robić cokolwiek. Dziewczyna zdoła oślepić cię, lub wywołać zakrzepy, a nawet spowodować zapadnięcie płuc lub śmierć. A także wywołać alergię. Bez najmniejszego problemu łamać kości, powodować wylewy. Lena ma całkowity dostęp do twojej pamięci. Może słyszeć co myśli, widzi jej ofiara .Oprócz telepatii oraz zmiany wyglądu i modulacji głosu, zabawa lalkami umożliwia połączenie ze sobą odczuć dwóch albo kilku osób. Jeśli jedno z nich czuje ból, pozostali także zaczynają tak reagować. Magia zapewnia także umiejętność wprowadzania osób w stan uśpienia, oraz pozwala użytkowniczkom manipulować i zmieniać właściwości siebie lub swojego przeciwnika. Potrafi stać się twoim nowym rozsądkiem powodując; myśli samobójcze lub wpisywanie się w czyjąś pamięć. Magia, pozwala również użytkowniczkom na tworzenie łączy pomiędzy atakującym i atakowanym. Gdy jeden z nich jest atakowany to później uszkodzenia zostają wysłane do atakującego.. Takie podłączenie do jakiejś osoby bywa męczące, lecz by przerwać zespolenie ofiara musi zginąć. By 'pospajać się' się z wybraną osobą wystarczy dotknąć dłonią jej DNA.
  Broń w rękach dwóch nie pasujących do siebie całości bywa niespójna w przepływach energii do komórek ciała, przez co powoduję szereg dolegliwości. Wymioty, drgawki, stany paranoidalne, padaczka, stany lękowe, psychozy, urojenia, agresja i ataki szału- to tylko niektóre z nich.
 Przez tak potężną umiejętność w organizmie dziewczyn zaczęły tworzyć się mutacje genetyczne.-Tak powstała Hemofilia. Dar zwiększa się i będzie zwiększać swoją siłę kosztem ciała. Przez to jej organizm jest podatny na złamania i częste krwotoki. 
Rodzina: 
- matka: Noriaurel †
-młodsze rodzeństwo:
Zauroczenie: „Nie sztuką jest się zauroczyć, zakochać... Sztuką jest pokochać.”
Ex: -
Potomstwo: Za młoda, chociaż..Z jej (ich) mocą wszystko jest możliwe.
Koń: Wkrótce
 Historia: 
-Siostrzyczko opowiedz mi coś.
-Żyli raz sobie dwaj bracia z tej samej matki, lecz różnili się, byli wyjątkowi.
-Wyjątkowi?
-Tak. Mimo iż ich ciała żyły osobno, ich dusze chodziły po świecie razem.
-Zawsze?
-Zawsze. 
Lecz pewnego razu obudzili się ze snu. Bo przecież wszyscy żyjemy we śnie, a życie nie jest tym czym się wydaje. Wszystko jest bałaganem. Wszystkie te smutki, których doświadczamy prowadzą nas do przekonania, że wszystko jest bałaganem. Dlatego czasem musimy powrócić do rzeczywistości, śniąc lub marząc.
Prawda?
-Prawda.
A ci chłopcy, co się z nimi stało?
-Dwie dusze obudziły się w jednym ciele, podobnym do ciał chłopców.
-By zostać na zawsze razem?
-By zostać na zawsze razem.
 Krew barwiła wodę, usuwając czystość i przejrzystość cieczy. Straciły tchnienie życia w tak młodym wieku. Tyle mogły jeszcze zobaczyć, spróbować, przeżyć.
 Dwa ciała sióstr leżały bezwładnie na kamienistej plaży. Słodka woda wodospadu obmywała ich ręce i nogi. Lewe dłonie splecione w mocnym uścisku, jakby żadna z bliźniaczek nie chciała wypuścić ręki siostry. Złote włosy niczym aureola tylko podkreślały urodę 10 latek. Otwarte oczy i rozwarte usta, brak oddechu. Gdzie rany? Gdzie rozcięta skóra, oderwane kończyny? Nie ma. Nic ich nie zabiło.
Mijają dni a nikt nie interesuje się ciałami, bo nikt ich nie widział. Nikt im nie pomoże. 
Skóra dłoni zaczyna się ze sobą zrastać, tworząc nie idealną kulę. To samo dzieje się z nogami. Buty rozsadzają się pod wpływem naciskającego ciała, które w tej chwili musi zrosnąć się z ciałem rodzeństwa. Ramię przylega do ramienia, powstają nowe żyły, nowe łączenia nerwowe. Kości pękały pod naciskiem organów, wszystkie chrząstki zmieniały swoje położenie chlupocząc we krwi. Teraz to nie ludzie, lecz grduła przypominająca wyglądem człowieka. Nie idealna, lecz przypominająca. Chwila za chwilą, dzień za dniem. Plątanina krwi, naskórka, żył, kości i jelit staje się żywą istotą - Dziewczyną w skrawkach ubrania.
Gwałtowny wdech, jakby dopiero co wyłoniła się z wody by nabrać powietrza. Słońce stara się ogrzać   ją swoimi promieniami, a ona zasłania się ręką i obserwuje świat błękitnymi oczami. Spogląda na dłonie i nogi; są delikatne i wąskie, wręcz idealne.
Dwa umysły - Jedno ciało.
Dwie moce – Jedna potęga.
Dni płodne: 21-31 dzień miesiąca 
Autor: Shinomone
SIŁA: 5   SZYBKOŚĆ: 25   ZWINNOŚĆ: 25   CZUJNOŚĆ: 25   WYTRZYMAŁOŚĆ: 20

Od Nathaniela

Otworzyłem oczy. Leżałem na miękkim mchu, oparty głową o stare, wysokie drzewo. Byłem cały mokry, a dodatkowo się trząsłem. Nie mam pojęcia, co mi się śniło, ale na pewno nie było to nic przyjemnego. Rozejrzałem się, jednak na próżno. Nie zobaczyłem kompletnie nic z uwagi na to, że panował mrok. Poczekałem więc chwilę, by moje źrenice rozszerzyły się do niewiarygodnych rozmiarów umożliwiając mi choćby szczątkowe widzenie czegokolwiek w ciemnościach.
Wstałem tylko po to, by po chwili znów upaść, potykając się o niewielki korzeń wystający z wilgotnej ziemi. Właściwie wilgotna to zbyt delikatne określenie – to było po prostu błoto. Okropne, lepiące się błoto. Kolejny raz podniosłem się, chociaż tym razem zrobiłem to wyjątkowo szybko. Już stojąc starałem się strząsnąć z siebie klejącą, brązową maź, jednak bezskutecznie. Normalnie poszedłbym pewnie do jakiegoś źródła wody i uprałbym ubrania, jednak para wydobywająca się z moich ust skutecznie upewniła mnie w tym, że jest na to za zimno. Ruszyłem więc przed siebie, czując nawet najlżejszy podmuch wiatru i najmniejszy, a jednocześnie najostrzejszy kamyczek pod bosymi stopami. Zaczęło się cudownie, oby tylko nie było tak przez cały czas.
Stąpałem po lodowatych, małych, prostokątnych skałach, którymi wyłożony był rynek. Kątem oka zauważyłem jakiś ruch. Obróciłem się i zobaczyłem jakiś niewielki, dziurawy koc, który aktualnie był popychany i unoszony przez kolejne podmuchy wiatru. Podbiegłem do niego i chwyciłem za jeden z rogów.
- Szczęśliwy dzień. - Mruknąłem do siebie pod nosem.
Owinąłem się materiałem a następnie usiadłem. Wyglądałem jak typowy żebrak, ale biorąc pod uwagę fakt, że była noc, nie za bardzo przejmowałem się tym, że znajdzie się tu jakiś przechodzień. Swoją drogą, to nawet, jeśli faktycznie ktoś jeszcze by tu był, raczej ciężko byłoby mu dostrzec skuloną postać owiniętą ciemnym kocem. Wyciągnąłem rękę, by pogłaskać Vulfixa. Dopiero wówczas zorientowałem się, że go przy mnie nie ma.
- Halo? Vulfixie? - Spytałem mrok, szukając wzrokiem mojego towarzysza. - Halo?
Odpowiedziała mi głucha cisza. Przestraszony zacząłem biec z powrotem do ostatniej kryjówki, czyli miejsca, w którym ostatnio go widziałem. Swoją drogą to dziwne, że nie zwróciłem na to uwagi wcześniej. Materiał ciągnął się za mną, wydając dźwięk podobny do szumienia i terkotania. Pomyśleć, że w tak krótkim czasie tak bardzo przywiązałem się do tego zwierzęcia...
Nagle usłyszałem znajome szczekanie. Zatrzymałem się i uspokojony zacząłem nasłuchiwać, skąd ono dochodzi.
- Chyba z lewej. - Powiedziałem sam do siebie, mimo że nie byłem tego pewien.
Brzmiało to tak, jakby ciągle Vulfix zmieniał miejsce, biegając w kółko. Nie mogłem jednak dokładnie wsłuchać się w ujadanie, ponieważ cały czas było zagłuszanie przez to terkotanie. Uznałem, że koc unosi się na wietrze, a po chwili opada uderzając o ziemię, tak więc zwinąłem go w kłębek i przycisnąłem do piersi. Terkotanie jednak cały czas było bardzo wyraźne. Nawet wyraźniejsze niż wcześniej. Brzmiało trochę jak wóz jadący po nierównym podłożu, jednak było to nieprawdopodobne – w końcu w nocy kto robi co innego, niż śpi.
- Z drogi! - Usłyszałem, co całkowicie rozwiało moje wątpliwości.
Obróciłem się i zobaczyłem wóz naładowany po brzegi ładunkami. Uchyliłem się w lewo, by rozpędzone konie mnie nie stratowały. Mężczyzna z wąsem, który kierował pojazdem również skręcił. Niestety w to samo miejsce, w które przed chwilą uskoczyłem.
W porównaniu z tym, wtedy co poczułem, uderzenie w kostkę było niczym. Jęknąłem przeciągle, kiedy kopyta ogromnych, zimnokrwistych koni miażdżyły moje nogi, plecy, ręce a wreszcie i głowę. W momencie w którym przejechało po mnie gigantyczne, drewniane koło otoczone metalową osłoną przestałem krzyczeć. Przestałem też oddychać. Przestałem żyć.

10 grudnia 2015

Od Daenerys - CD. Alvara

Cóż można czuć stojąc w nicości? Strach, być może przerażenie. Jednak mnie coś do niej przyciągało, jakby wszechobecna czerń była namiętnym kochaniem, chciałam rzucić się w jej objęcia. Jednak, gdy postawiłam krok do przodu, niewyraźne, rozmyte obrazy zaczęły pojawiać się przed moimi oczami. Z czerni wyłoniły się kontury budowli. Monumentalny zamek majaczył w oddali. Czerwień cegły oślepiała, unoszące się wszędzie kłęby dymu i ogień. Postąpiłam o krok dalej, ziemia była miękka, a trawa na niej nie była wypalona. Ruszyłam w stronę okazałej budowli. Mijający mnie ludzie nie zwracali na mnie uwagi, omijali, nie patrząc nawet w moją stronę. Gdy od zamku dzieliło mnie zaledwie kilka kroków, usłyszałam szepty. Z początku ciche, później przeradzające się w krzyki. Setki głosów. Ciche błagały o wybaczenie, głośne były niezrozumiałe, krzyki pełne bólu, można by rzec- agonalne. Rozglądając się we wszystkie strony, nie mogłam odnaleźć źródła dźwięków. Z każdym krokiem stawały się coraz głośniejsze. Kiedy brama zamku była na wyciągniecie ręki, krzyki przepełniały całe moje ciało, rozsadzały głowę. Nagle ucichły tak szybko, jak się zaczęły. Ludzie migali mi szybko przed oczami. Po chwili świat zatrzymał się. Ludzie stali w bezruchu. Przyglądając się ich twarzom, nie poczułam dotyku dłoni na mym lewym boku. Odwracając głowę, ujrzałam kobietę, jako jedyna nie była zastygła. Uśmiechała się szeroko, patrząc nań pięknymi, zielonymi oczyma. Czerwone loki opadały kaskadami na plecy, sięgającymi do pasa. Ubrana w krwistoczerwoną suknie, stała pośród innych ludzi. Wyciągnęła rękę szepcząc "Chodź ze mną". Bez chwili zastanowienia podążyłam za piękną kobietą, tak podobną do mnie.
- Spójrz dziecko, spójrz na tych ludzi. Co widzisz w ich oczach?
- Nic, spieszą się do domów, na spotkania...
- Błędne twe wnioski. Dla nich czas się zatrzymał. Żyją tylko dlatego, że ty tu jesteś, ich ciała dawno zamieniły się w proch, dusze dawno odeszły do dalekich krain. Są przeszłością, cieniami życia, tym co było i już nigdy nie powróci, Deanerys. Ich życia skończyły się już ponad tysiąc lat temu, ale są rzeczy potężniejsze od śmierci...
- Co chcesz przez to powiedzieć? Kim jesteś? Gdzie ja jestem?
- Nie potrzebujesz tych informacji, wiedza jest ulotna. Ludzie nie pamiętają początków swego życia, nie pamiętają także końców. Śmierć jest tylko częścią życia, a życie tylko małym kroczkiem do wieczności - Kobieta schowała twarz w dłoniach, westchnęła po czym rzekła - Magia która cię tu zesłała jest zgubna, cielesna i chwilowa. Gdy czarownik, który ją posiadł umierał, ta odchodziła w niepamięć wraz z jego ciałem, a duszę pozostawiała wiecznym cierpieniom... Pozostają na wieczność w męce, jak te dusze które słyszałaś, szepczące lub krzyczące. Kim jestem? Gdzie jesteś? Byłam królową, potężną i szanowaną. Kraj w mych rękach się rozrastał, ludzie nie byli nędzarzami. Jednak zawsze znajduje się ktoś nieprawy - Kobieta odsunęła suknię z lewej piersi, ukazując ogromną ranę - Ktoś musiał umrzeć, taka jest kolej rzeczy, słodkie dziecko. Tron objęli niegodziwcy skazujący lud Fuego na śmierć i cierpienie. Wojna niszczyła potęgę naszego królestwa. Mój ród odsunął się w cień, córki i synowie wykarmieni moją piersią, dorastali, wydając na świat nowe pokolenia. A...Ty jesteś mną moje dziecko.
Próbowałam coś powiedzieć, cokolwiek. Zaprzeczyć, spytać się... Gdy otworzyłam usta, kobieta uciszyła mnie gestem dłoni. Spojrzała na mnie, z jej szmaragdowych oczy biła miłość i troska niemalże matczyna. Nerwowo rozglądałam się po dziedzińcu , szarpiąc koniec długiego rękawa sukni. Mimo mojego zachowania, kobieta była spokojna, uśmiechnęła się i rzekła.
- Wiem dziecko, nic nie rozumiesz. Jesteś jedną z Pierwszego Rodu, twoim przeznaczeniem było znaleźć się tutaj. Spójrz na swe oczy, tak podobne do moich, na włosy koloru krwi. Dostrzegasz podobieństwo? Król twój jest człowiekiem dobrym, ale opanowanym w młodości przez nieprawych ludzi, nie powinien był dostać się w ręce zakonu...
Moja głowa przepełniona milionami myśli. Co ja tutaj robię i dlaczego akurat ja? Mimo tego, że kobieta wytłumaczyła mi wszystko, mój umysł wciąż potrzebował informacji. Każda moja myśl znajdowała odpowiedź w jej kolejnym zdaniu. Znała moje myśli? Nie byłam pewna czy śnię, czy to gorączka przejęła panowanie nad moim umysłem.
- Nie dziecko, moje słodkie dziecko... Nie poznasz odpowiedzi na to pytanie, wiedza jest ulotna, pamiętaj, a magia Alvara jest zgubna. Ale możesz mieć pewność, iż nie jestem jej wytworem. Chcesz wiedzieć co to za miejsce? To Stary Pałac. W teraźniejszości zniszczony i zapomniany. Wiem czego nakazał szukać ci Alvar. Jednak w bibliotece znajdziesz tylko połowę prawdy, dalsza cześć odpowiedzi znajduje się w głębi twego serca, w twoich wspomnieniach, duszy... Wiem dziecko, co o tym myślisz, jednak jest to prostsze niż myślisz. Zaufaj swojej mocy...
- "Zakazana Biblioteka Tysiąclecia. Znajdziesz ją tam, gdzie niebo styka się z ziemią, gdzie niewidzące są oczy, niesłyszące uszy i niemówiące usta. Jabłko i jabłoń. Nóż i dłoń. Ty i przeznaczenie, które nie istnieje." Co oznaczają te słowa? Gdzie mam się udać i co zrobić?
- Zaufaj swojej mocy, ona nigdy cię nie zgubi, czy lawa to ogień?
Moja źrenica od razu się powiększyła. Kobieta ujrzała tą zmianę i uśmiechnęła się szeroko.
- Deanerys, jesteś mądra i bystra moje dziecko. Słodkie dziecko...
- Dziękuję ci.
- Nie masz za co kochanie, to twoja zasługa.
- Ale co oznaczają słowa "jabłko i jabłoń"? Cała reszta układa się w logiczną całość lecz, pani, co mogą oznaczać te słowa? - Spojrzałam na kobietę pełna nadziei, byłam pewna, iż zna odpowiedź na moje pytanie. - Niesły...
- Musisz sama znaleźć odpowiedź na to pytanie, żegnaj...
Moja rozmówczyni podeszła do mnie i całując w czoło jak matka, wyszeptała "Dasz radę". Kobieta odwróciła się i odeszła. Ludzie, którzy jeszcze sekundę temu stali w bezruchu, nagle ożyli i gwar, śmiechy i płacze wypełniły ulicę. Co zrobić teraz? Jak wydostać się z tej pętli czasu? Wrócić do teraźniejszości? Westchnęłam. To było dla mnie zagadką, do czasu...
Gdy ruszyłam do przodu świat zawirował, kolory stały się niewyraźne, rozmazane. Ludzie znikali i pojawiali się, aż zapanowała pustka, z której wyrwał mnie wołający głos: Deanerys! Moje dziecko!
Leżałam na sofie, okryta lekkim kocem. Mój wuj stał nade mną ze łzami w oczach. Zdziwiłam się. Czy to był tylko sen? Czy to halucynacje wywołane gorączką? Nie, rąbek mojej sukni był podarty i brudny, delikatne sandały brudne od miękkiej, świeżej ziemi. Na rękawie sukni widniały małe dziurki. Spojrzałam na mojego wuja. Poczciwy staruszek stał nade mną, wpatrując się w me szmaragdowe oczy swymi starymi niebieskim oczami. Zazwyczaj biła z nich mądrość, stateczność, teraz jednak, można było w nich ujrzeć smutek i troskę. Nieco zdezorientowana uśmiechnęłam się lekko. Na stole stało kilka zapalonych świec, za oknami panowała ciemność. Pod moją głową znajdowała się sterta poduszek. Próbując wstać, niemalże nie spadłam z mojego posłania. Zakręciło mi się w głowie. Podparłam się rękami o łóżko. Po chwili stałam już prosto na czarnym marmurze. Z kuchni wyszła służba. Jedna ze służących - Maya, szybko podbiegła do mnie i chwyciła za rękę, chroniąc przed upadkiem. Wyrwałam się z jej objęć i powiedziałam.
- Dziękuję Mayo, twoja pomoc nie jest mi potrzebna. Wszystko dobrze.
Młoda dziewczyna spojrzała na mnie z niepewnością. Kładąc ręce na talię westchnęła tylko i wymamrotała coś pod nosem. Nie zwracając uwagi na jej marudzenia ruszyłam szybko w stronę schodów. Kładąc rękę na złotej poręczy, usłyszałam za sobą głos moje wuja. Obejrzałam się za siebie, aby ujrzeć go idącego szybko w moją stronę. Nie zwracając jednak na niego uwagi, szybko wspięłam się po schodach. Minęłam kilka pokoi i wpadłam do swej sypialni. Dobiegłam do szafy. Wyciągnęłam z niej czerwoną suknie i czarną pelerynę. Szybko przebrałam się i prawie biegiem znalazłam się przy drzwiach domu.

***

Demonica rżała i wierzgała, gdy obudziłam ją i wyprowadziłam ze stajni wybudowanej niedaleko mojego domu. Czarne włosie klaczy lśniło w świetle księżyca. Gdy tylko wsiadłam na jej grzbiet, ta popędziła w kierunku zamku. Nieliczni wychodzi poza swoje domy po zmroku. Dlatego też ulice były puste, co bardzo ułatwiło mi drogę. Po kilku minutach, byłam już w zamku. Straże na mój widok zdziwili się, mimo tego nie zatrzymali mnie, lecz z zaciekawieniem w głosie spytali:
- Witaj pani. Gdzież to zmierzasz, o tak późnej porze?
- Do mej komnaty, muszę zabrać kilka ksiąg - Jak łatwo było im skłamać, wmówić byle co, aby tylko nie być uważanym za podejrzanego. - Wybacz, iż przeszkadzam, ale nie wiesz gdzie może znajdować się król?
- Jak mniemam z swej komnacie, piękna pani.
Uśmiechnęłam się delikatnie i przytaknęłam. Znałam układ sal zamkowych idealnie, żaden korytarz nie był dla mnie zagadką, żadne drzwi nie stawiały przed pytaniem "Do jakiego pomieszczenia zaraz wejdę?". Komnata króla znajdowała się na końcu korytarza, na trzecim piętrze. Otaczała mnie cisza, korytarz wypełniony był przez dźwięk moich obcasów uderzających o czarny marmur. Gdy dotarłam do celu, bez żadnych ceregieli otworzyłam drzwi komnaty. Król stał na jej środku wpatrując się w ogień palący się w kominku. Gdy mnie usłyszał, odwrócił się szybko i omiótł mnie wzrokiem. Szybkim krokiem podeszłam do niego i rzekłam.
- Żądam wyjaśnień, nie jestem jedną z wielu zamkowych panienek. Nie zamierzam dłużej udawać grzecznej panny z dobrego domu, wyuczonej wszystkich formułek na pamięć.
Oczywiście wiedziałam, jakie mogą być konsekwencje tak odważnego czynu. Nie interesowało mnie już to. Pozbawiona jakichkolwiek emocji. Nie bałam się, byłam zbyt pewna siebie. On nie był w stanie mnie przestraszyć. Patrząc prosto w oczy króla, oczekiwałam odpowiedzi na moje pytanie.

Alvar? <Mam świadomość iż nie chodziło o to ale muszę dowiedzieć się czegoś więcej o moim zadaniu>

Od Daphne Kalipso

"Quest - Pomyłka"

Zdezorientowana. To słowo najlepiej opisywało to, co czułam. Zdezorientowana i zagubiona.
Wokół, ludzie biegali we wszystkie strony, jakby przestraszeni, że się gdzieś spóźnią. Uderzające o posadzkę obcasy wzniecały echo we wręcz, niemożliwie wysokiej sali. Kolory zdawały się wirować wokół mnie. Oślepiały. A ja nie mogłam zrobić nic. Nie mogłam się ruszyć, czy czegokolwiek powiedzieć. Mogłam tylko się przyglądać, jak ludzie bez twarzy ustawiają się po dwóch stronach pomieszczenia w prawie idealnie równych rzędach.
Czułam napięcie towarzyszące wszystkiemu, co się działo. Dziwne połączenie strachu i podziwu.
I nagle znów mogłam się ruszać, choć to nie ja kontrolowałam swoje ciało. W przeciwieństwie do tych wszystkich, pięknie ubranych ludzi, w moim zwykłym, lekko zabłoconym stroju poruszałam się bezszelestnie. Wysunęłam się przed szereg ludzi tylko kilka kroków, ale to wystarczyło, by zaznaczyć moją odrębność. Nie pasowałam do tego miejsca, nie pasowałam do tych ludzi. Jedyne, co mogłam zrobić, to nadrabiać miną.
I nagle coś się zmieniło. Niewielkie drzwi, z boku sali otwarły się. Wszyscy odwrócili się w tamtą stronę chcąc zobaczyć nadchodzącą osobę. Zdziwiło mnie, że sama byłam ciekawa. Chciałam wiedzieć, do czego to wszystko zmierzało. Jednak za drzwiami była tylko nieprzenikniona ciemność. I ten mrok, po krótkiej chwili zaczął wypełniać również wielką salę, w której wszyscy staliśmy. Sunął w naszą stronę, niczym ogromny cień.
Zabrakło mi tchu. Miałam wrażenie, że to coś, czymkolwiek było, przygląda mi się. Że nie spuszcza ze mnie wzroku, a ja nie miałam na tyle odwagi, by się o tym przekonać. Wzrok, cały czas wbity miałam w otwór drzwi. Przez chwilę miałam wrażenie, że spomiędzy mroku wyłania się coś jaśniejszego. Białego niczym pierwszy śnieg. Czy widziałam to naprawdę? Czy tylko chciałam widzieć coś więcej, niż cień?
Plama ciemności zatrzymała się przy podwyższeniu. Gdy spojrzałam w tamtą stronę zrozumiałam, że nie jest to byle jaka sala. Tuż za cieniem, stał ozdabiany czerwonym materiałem i kamieniami tron. Stałam w sali tronowej. A cień, najwyraźniej władał wszystkimi obecnymi tu ludźmi. Ludźmi bez twarzy. Demonami.
Po drugiej stronie sali rozległ się huk, od którego wszyscy drgnęli na swoich miejscach. Do sali wpadło chłodne powietrze, przywodzące mi na myśl dom. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak do tej pory było mi gorąco.
Znów rozległo się echo kroków, tym razem pojedynczych. Wychylałam się, próbując zobaczyć zbliżającą się osobę, jednak sala zdawała się nie mieć końca, a wszystko co było dalej niż kilka metrów, ginęło w mroku. Osoba, kimkolwiek była, szła powoli, choć jej buty zdecydowanie uderzały o marmurową podłogę. W jakiś sposób wiedziałam, że się nie bała. Nie zwracała uwagi na otaczających ją ludzi i cienia, czekającego na nią na swoim tronie.
Kobieta zatrzymała się kilka metrów przede mną, nie odrywając wzroku od dziwnej plamy ciemności. Nie wydawała się być przestraszona. Zupełnie, jakby to była dla niej codzienność.
Przypatrywałam się jej niemal z otwartymi ustami. Była do mnie tak podobna. Podobne, czarne włosy, choć jej związane w elegancką fryzurę i przyozdobione klejnotami. Takie same błękitne, pełne smutku oczy. Nawet ze swojego miejsca wyczuwałam jej cierpienie. Nie był to chwilowy ból. Ta dziwna aura samotności, pustki była wszędzie wokół niej.
Zapanowała cisza. Trwała i trwała, a wszyscy zdawali się na coś czekać. Czas jakby się zatrzymał i nie pozwalając się nikomu ruszyć z miejsca. Tylko ja obracałam się rozglądając. Czekając na to, co się wydarzy. Usłyszałam szept w swojej głowie. Kobiecy, wyniosły, z dziwnym, twardym akcentem. Nigdy wcześniej czegoś takie nie słyszałam. “Przedstaw ją” wyszeptał głos, choć wokół mnie nikt nawet nie drgnął. Nikt nawet nie zaczerpnął oddechu.
Znów spojrzałam na stojącą pośrodku zebranych dziewczynę. Była starsza ode mnie, choć nie za bardzo. Nie mogła przekroczyć jeszcze trzydziestu lat, a wyglądała na niesamowicie zmęczoną. I dojrzałą. Wyglądała jak ktoś, kto najgorsze ma już za sobą.
Znałam ją. Nigdy wcześniej nie widziałam, ale wiedziałam dokładnie kim była. Wszyscy członkowie rodziny królewskiej byli do siebie tacy podobni… To musiała być księżniczka. A ja musiałam zaprezentować ją cieniowi. Jakie były szanse, ze to działo się naprawdę?
- Księżniczka Królestwa Aqua’y - zaczęłam nie bardzo wiedząc, co mam mówić. Jednak głos w mojej głowie znów się odezwał, podpowiadając kolejne słowa. - Potomkini rodu Cartier. Druga córka Anteusza i Charlotte… - mówiłam drżącym głosem, choć nie byłam pewna, czy wiem, o czym mówię. Gdy jeszcze chodziłam do szkoły, uczyli nas Historii Powszechnej pięciu Królestw, jednak nigdy nie byłam zbyt dobra w nazwiskach, rodach, stosunkach rodzinnych… Tylko jak miała na imię księżniczka?
Zerknęłam na nią, wyprostowaną, z głową wysoko uniesioną, dumną. Miałam nadzieję, że jej imię magicznie pojawi się w mojej głowie. Tak się jednak nie stało. Zamiast tego, księżniczka oderwała wzrok od tronu i wbiła go we mnie. Cień zrobił to samo. Czułam jego lodowaty wzrok niczym oplatające mnie macki, jednak nie śmiałam oderwać wzroku od potomkini Cartierów. Przypatrywałyśmy się sobie i nie mogła ukryć, że coraz bardziej irytuje ją moja zwłoka.
Otworzyłam usta, wciąż nie wiedząc, co powiedzieć. Jej oczy przeszywały mnie jak ostrze sztyletu, hipnotyzowały.
- Księżniczka Daphne Kalipso - powiedziałam na jednym wdechu, coś jednak mi nie pasowało. To na pewno nie było jej imię… bo było moje.
Nim zdążyłam mrugnąć, wszystko się zmieniło. Wygodne buty zamieniły się w ciasne pantofle. Zamiast zwykłej, białej koszuli i spodni, stałam w ciężkiej, wielowarstwowej sukni, która z każdym oddechem zdawała się miażdżyć mi żebra. Po mojej prawej, w moim ubraniu, stała księżniczka. Nawet na mnie nie patrzała. Powoli zamieniała się w kolejną postać bez twarzy. Jej rysy zamazywały się. Oczy traciły wyrazistość.
Ja za to, stałam twarzą w twarz z cieniem. Jego macki sunęły w moją stronę pochłaniając wszystko dookoła. Tron, drzwi, księżniczkę, wszystkich ludzi. Chciałam uciekać. Odwróciłam się w przeciwną stronę, chwytając w ręce jak najwięcej materiału sukni i ruszyłam biegiem, najszybciej, jak pozwalały mi na to niewygodne, stukające buty. Korytarz jednak zdawał się nie mieć końca, a ciemność, zbliżać coraz bardziej. Upadłam, gdy jeden z pantofli ześlizgnął mi się ze stopy. Zostałam sama. Tylko ja i ciemność. I chłód. I ten nienaturalny, niebieski błysk gdzieś w oddali.

Obudziłam się, otwierając nagle oczy. Wokół było ciemno i bałam się, że to nie był tylko sen. Że cień jest prawdziwy. Że to wszystko było prawdziwe. Jednak gdy po chwili moje oczy przywykły do małej ilości światła zaczęłam dostrzegać kontury nagich drzew i samotnych skał, w połowie pochłoniętych przez ziemię.
Było zimno. Szara mgła zaczęła się już powoli unosić, sunąc popychana ledwie wyczuwalnym wiatrem. Uniosłam się na twardym posłaniu, zerkając na prawie już wygasłe ognisko. Nie chciałam wstawać. Nie chciałam znów błądzić po moczarach, szukając choć garstki suchych gałęzi. Musiałam jednak to zrobić, bo do świtu zostało jeszcze kilka godzin, a ja nie chciałam siedzieć w ciemności. Nie po tym śnie. Koszmarze.
“Nic się nie stało” powtarzałam sobie. Sen to sen. Cień nie istniał. Głos w mojej głowie też nie.
Uniosłam głowę, przyglądając się, z każdym dniem coraz wyraźniejszemu zarysowi gór. Wydawało się, że są tak blisko. Za kilka dni, miałam już przemierzać górskie szlaki. Po raz pierwszy w życiu zobaczyć coś więcej niż las, śnieg i woda. Nowy świat.

9 grudnia 2015

Od Alvara - CD. Daenerys

- Kiedy rozpoczęła się Era Odrodzenia?
Zaskoczenie. Dziewczyna miała zimny wyraz twarzy, jednak uniosła brwi na znak iż nie spodziewała się tego.
Tym usprawiedliwiłem jej zwłokę. Odpowiedziała dobrze, w pełni panując nad głosem.
- Czego była następstwem?
- Ery Ciemności, czasu wyniszczającej niemal cały kontynent Wielkiej Wojny, krwawej i brutalnej.
Nie drgnąłem.
- Na jakich warunkach podpisano pokój?
- Umówieniem tymczasowych granic oraz umów międzynarodowych i handlowych.
- Czy wojna została całkowicie zażegnana?
Milczenie. Dziewczyna ledwo dostrzegalnie zmrużyła oczy, bezczelnie podniosła je na moje własne, jakby chciała coś sprawdzić, poszukać czegoś, jednak zaraz spuściła je w dół.
- Tak - odparła tylko.
Nie odpowiedziałem jej. Sądziłem, że tak odpowie, choć w jej głosie usłyszałem pewne zawahanie. Mądra i bystra.
- Jaśnie Panie - odezwał się sędziwy doradca za moimi plecami - To moja bratanica, Daenerys Fuenga.
Zmarszczyłem brwi, mając wrażenie, iż ten rodowód nie jest mi obcy.
- Nazwisko charakterystyczne, pięknie brzmi, rzekłbym.
Dziewczyna dygnęła. Poczułem satysfakcję.
- To zaszczyt, panie, iż zaszczyciłeś nasz skromny dom osobiście. Gdzież jest twa świta jednak? Czym zasłużyliśmy na twe odwiedziny?
- Pewne rzeczy nie wymagają specjalnego nagłośnienia, a wręcz wydaje się ono w tej sytuacji zbędne, przeszkadzające.
- Czymże jest ta sprawa, panie?
Jej oczy uważnie mnie obserwowały, lustrowały, starały się rozszyfrować.
Przez moje ciało przepłynął magiczny impuls.
- Sprawa jest wielce dyskretna, pani oraz wymaga wielkiej dyskrecji z twojej także strony - posłałem jej szelmowski uśmiech - Zjawiłaś się w zamku, chcąc pełnić powierzoną ci rolę, nieprzejęta, niezdenerwowana, a jednak rzetelna. Nie jesteś nikomu wierna.
- Jestem zaszczycona służbą, pa--
- To tylko protokoły - przerwałem jej ostro.
Zamknęła usta.
Jej uprzejmość i zaszczyt były wyrobione, nauczone ze względów estetycznych. Jestem królem. Pomimo iż jeszcze nie oficjalnie, lecz czuje mój respekt.
Zbyt mało, dziewczyno, zbyt słabo...
- Nie stoisz po żadnej ze stron, a potrzebuję kogoś takiego, jak ty po swojej. Potrzebuję kogoś, kto ma wiedzę o moim królestwie w jednym palcu. Nie spodziewam się, iż jesteś to ty. Nie liczę, iż ktoś taki jeszcze żyje. Wszyscy posiadający wiedzę, którą chcę posiąść, wygaśli, niech im prochy na spokojnych prądach płyną - dorzuciłem.
- Nie rozumiem, panie - rzekła, marszcząc czoło - Nie rozumiem koncepcji i realizacji. Chodzi może o starożytnych kronikarzy? Nasza biblioteka jest wielka, archiwa olbrzymie, jestem pewna, iż jeśli...
- To czego chcę wiedzieć, nie zostało napisane przez zdrajców kronikarzy. Ukryli to przed światem i zabrali tajemnicę do grobu.
- Tego szukasz, panie? Jak zamierzasz to odzyskać?
Odważna była. Miałem prawo gniewnie rzucić, iż to ona ma znaleźć sposób, aby te informacje, czymkolwiek były, odnaleźć. Mogłem jej rozkazać poszukiwania, jednak nie byłem głupi. To jak rozkazać wydobyć złoto bez kilofa.
- Udasz się w miejsce, które ci wskażemy, Daenerys - rzekłem - Odnajdziesz coś, co ma związek z tym, co zaraz zobaczysz.
- ...panie? - zapytała cicho. Na jej twarzy pojawił się cień niepokoju. Uniosłem wzrok. Wypowiedziałem kilka słów w tajemniczym języku, którego nawet ja do końca nie rozumiałem. W mroku za dziewczyną zamajaczył błękitny kształt, formujący się w fantazyjne wzory, odciśnięte runy. Bezwiedny kształt przeistoczył się w kobietę, piękną, o długich białych włosach kaskadą opadających na ramiona i piersi, ubraną w zwiewne, ciemne szaty.
Uniosła dłonie, zanim dziewczyna zdążyła się odwrócić z krzykiem. Nawet gdyby krzyknęła, nikt by jej nie usłyszał. Solena przystąpiła do rzeczy bezlitośnie i szybko. Bez wstępu i ostrzeżenia wpełzła do umysł Daenerys, dotykając kurczowo opuszkami palców jej czaszkę, wygięła je, jakby chciała wbić w nią szpony. Jej oczy zaświeciły się niebezpiecznie w ciemności, przekręciła głowę, zaczynając pastwę nad bogu ducha winnej dziewczyną. Daenerys zadrżała konwulsyjnie, jęknęła, odchyliła głowę, wyciągnęła ręce przed siebie, jakby chciała złapać coś przed sobą w bardzo dziwny sposób. Machnęła dłonią, jęknęła znowu, niczym przestraszone dziecko, z jej szmaragdowych oczu zaczęły toczyć się łzy.
Telekineza była niezwykle bolesna dla psychiki, ciężka do zniesienia i zwykle nieprzewidywalna. Nie mieliśmy z Soleną bladego pojęcia, jak zareaguje na połączenie sieciowe. Różnie się to w przeszłości zdarzało: choroba psychiczna, ciągłe wizje, zaniku pamięci, śmierć... Zdarzali się i tacy, którzy nie tracili rozumu, a czuli się wspaniale po takich zabiegach i bezbłędnie zapamiętywali wszystko, co podczas telekinezy zostało wyciągnięte z ich umysłów i co zostało do nich wrzucone.
Byłem ciekaw, jak zareaguje ta dziewczyna. Zahibernowałem ciało dziadka, zanim pojawiła się Solena, nie tylko ze względów moralnych.
- Ona... - głos czarownicy echem odbił się od ścian.
- Ona jest inna - dokończyłem jej myśl. To mógł być omen zarówno dobry, jak i zły. Dziewczyna była spokojna, zbyt spokojna, aby rytuał przypominał wszystkie inne opisane w kronikach.
- ...jessssst... - rzekła, a jej głos niespodziewanie się załamał - Cierrrrrpi...
- Fizycznie? - zapytałem, wbijając w nią wzrok.
- Nie do końca... Mów. Mów teraz, panie, dziewczyna słucha. Nie utrzymam tego długo, znaki, znaki...
- Utrzymaj to najdłużej, jak możesz - poleciłem przystąpiłem do Daenrys - Fytirydith - wyszeptałem.
Dziewczyna zamarła, nie jęczała, ani nie drżała już. Stała jak posąg tak przekonująco, że sprawdziłem, czy nie jest pod wpływem uroku. Nie była. Zdumiony, odchyliłem jej zmysłowo, delikatnie głowę do przodu, i przyjrzałem się jej oczom. Ciemność nie przeszkodziła mi ujrzeć w jej oczach wściekłości i gniewnej rozpaczy. Nieme łzy spłynęły jej po policzkach.
- Po spieszz się..! - jęknęła Solena i drgnęła jak rażona silnym impulsem magicznym.
- Labirynt, Daenerys - rzekłem cicho, starając się panować nad głosem. W tej dziewczynie było coś, co mnie niepokoiło - Zakazana Biblioteka Tysiąclecia. Znajdziesz ją tam, gdzie niebo styka się z ziemią, gdzie niewidzące są oczy, niesłyszące uszy i niemówiące usta. Jabłko i jabłoń. Nóż i dłoń. Ty i przeznaczenie, które nie istnieje. Szukaj, Daenerys.
Dziewczyna drgnęła, jakby w krótkim szlochu i zamknęła oczy, upadając do przodu. Złapałem ją, chroniąc od upadku. Była rozpalona, drżała.
Zbyt słaba?
Solena upadła na kolana, dysząc ciężko. Podniosła głowę na mnie, odrzucając długie rękawy drogiej sukni. Jej białe włosy były jak zwykle perfekcyjne.
- Suka... - syknęła - Stawiała opór, jak cholera. Tak silną wolę widziałam tylko u trzech osób na tym zasranym kontynencie, łącznie z tobą. Jej mur jest nie do przebicia. Co ona musi czuć?
- Precz stąd - nakazałem ostro, odgarniając krwiste włosy dziewczyny, która objęła mnie, jak przestraszone dziecko. Westchnąłem, nie mogąc wyobrazić sobie, co zobaczyła. Przeszłość czy przyszłość?
Solena bez słowa słowa z ociąganiem i wypowiedziała kilka mistycznych zaklęć, nieznanych mi i opuściła pomieszczenie.Położyłem ją kanapie, która stała w pomieszczeniu i zniżyłem temperaturę jej ciała. Gorączka wywołana magią była nienaturalna i niepotrzebna, a zwalczanie ją magia było skuteczniejsze niż tradycyjne leczenie.
Zanim opuściłem dom, odhibernowałem dziadka. Zamrugał kilka razy, jakby o czymś zapomniał. Rzadko stosowałem magii na tak starych ludziach, rozejrzał się po pomieszczeniu i spojrzał na mnie. Zdawał się zaskoczony, ale pokłonił się mi głęboko.
Uniosłem wyniośle głowę.
- Dziewczyna zasłabła, zajmij się nią - nakazałem, lecz zanim wyszedłem, dodałem - Nic jej nie będzie...
...mam nadzieję...

«Daenerys, mam dla ciebie zagadkę, którą musisz odgadnąć. Czego szuka król i gdzie to znaleźć? Oto twoja misja, czy podejmujesz się jej?»

Od Sygny - CD. Nerona

Nie wiedziałam jak zareagować. Co się właściwie przed chwilą stało? Byłam teraz wielką mieszanką wszystkich uczuć naraz. Jak on śmiał tak po prostu podejść i mnie pocałować?! Ale zrobił to ... Jego smak, jego zapach, bliskość... Przecież to szczyt prostactwa, nie on nie może robić sobie ze mną co mu się w danej chwili spodoba! Ale mu na to pozwoliłam... I chyba nie żałuję... W tej chwili nie byłam już pewna niczego...
- Nero... Wiesz... - zaczęłam, nie bardzo wiedząc, co chcę powiedzieć. Spojrzałam we wpatrzone we mnie swymi lazurowymi ognikami oczy. Były przepełnione nadzieją, oczekiwaniem.

***

W tym momencie się obudziłam. Przetarłam oczy, próbując otrząsnąć się z resztek tego dziwnego snu i rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się w znanym pokoju, mocno skacowana, a w pamięci powoli powracały strzępy wspomnień wczorajszego dnia. Ach, tak... Wczoraj był ten dziwny incydent, wczoraj dostałam od tamtego dziwnego nieznajomego sakiewkę z monetami. Opadłam z powrotem na poduszkę, przejeżdżając od niechcenia ręką po włosach. Ależ musiałam wczoraj dużo wypić, skoro miewam po tym takie sny.
Z piętra niżej słychać było wesoły gwar gości przychodzących do karczmy. Po chwili leżenia na łóżku i dochodzenia do siebie wreszcie niechętnie się podniosłam i doczłapałam się do okna. Jasne promienie słońca od dawna już goszczącego na niebie uderzyły mnie mocnym światłem. Przymrużyłam oczy. Było już późno, coś koło południa. Czas się zbierać. Ubrałam się w przyjemne, świeżo wyprane ubranie, do pasa przymocowałam wypolerowany miecz i przypięłam do ramion moją długą, barwną szatę. Aura czystości otaczająca moje ubranie była tym przyjemniejsza, że doświadczam jej dosyć rzadko.
Po niespiesznym ogarnięciu się zeszłam drewnianych schodach na dół i, pożegnawszy barmana wyszłam na zewnątrz. Pogoda była całkiem ładna, ponieważ mimo zbliżającej się zimy, Królestwo Fuego'a zawsze emanuje ciepłem. Czas było jednak wracać z powrotem. Skierowałam więc kroki na północ i ruszyłam na przód, wtapiając się w gwarnym, kolorowym tłumie Miasta Ognia.

<No i pozostawiam Ci Nero wybór. Możesz kontynuować, bądź potraktować to jako zakończenie wątku c: >

8 grudnia 2015

Od Veronici

Diaño

W zamku spało mi się dobrze. Zaczęłam rozmyślać o moim bracie, Robinie. Co on porabia? Co tam u niego? A może nalazł sobie już żonę? Nie wiem.
Wstałam z łóżka i zaczęłam się ubierać. Wyszłam z pokoju i poszłam do stajni.
Koniom dałam wodę i owies. Wypuściłam je na łąkę (oczywiście ogiery gdzie indziej niż wałachy i klacze) oraz zmieniłam siano w boksach. Kiedy konie się pasły, grałam w między czasie na skrzypcach:
Nikogo nie było w pobliżu, oprócz koni, więc grałam swobodnie. Po jakimś czasie skończyłam i zaprowadziłam zwierzęta do stajni. Kiedy chciałam wracać, usłyszałam rżenie jakiegoś konia. Przecież wyprowadziłam wszystkie, ale postanowiłam sprawdzić co się dzieje. Żadnego konia nie było, ale znowu to samo, głos odbiegał od strony lasu. Weszłam w głąb. Słyszałam, jak jakiś koń cwałował w moją stronę. Po chwili zauważyłam jakiegoś konia:


Biegał z królikiem. Zwierzęta zauważyły mnie, ale się nie zatrzymały. Znowu rżenie, tym razem, od strony zachodniej. Szłam kilometr dalej. Zauważyłam wodospad. To stąd był dźwięk. Spojrzałam w górę. Był tam jakiś koń. Czarny koń:


Postanowiłam pohukiwać (jeśli ktoś nie wie co to znaczy, to to jest odgłos sowy). Kiedy był jeszcze Diaño, tak go przywoływałam. Przyszedł? Przyszedł. Byłam pewna, że to on... Był czarny jak Diaño, wyglądał dziko jak Diaño. Po chwili, był kilka metrów ode mnie. Odwróciłam się do niego i wyciągnęłam rękę w jego stronę. Mówiłam szeptem:
- Spokojnie... Wiem, że mnie znasz...
Dotknęłam jego pyska. Spokojnie się odwróciłam.
- Wiedziałam, że to ty... - uśmiechnęłam się.
Postanowiłam wziąć go do stajni.
- Od teraz jesteś mój, tylko mój...

7 grudnia 2015

Od Ferrari

Mówili, że będzie fajnie... Mówili, że kilka monet wpadnie do kieszeni... Mówili, że przyjmą z otwartymi ramionami... A g**no prawda! Stara kurtka, którą miałam na sobie już dawno powinna odejść na zasłużoną emeryturę. Po raz kolejny zszywałam pęknięcie w jej skórze. Cała powierzchnia ubrania była oznaczona takimi „szlachetnymi bliznami".
- C**lera! - przeklęłam, czując jak igła zamiast w materiał, wbija się w mój palec.
Nigdy nie byłam dobrą krawcową. Sivir stała między drzewami, przyglądając mi się z ciekawością. Znowu miałam wrażenie, że ze mnie kpi. Czterokopytna suka. W dodatku zaczynało padać. Lepiej być nie mogło. Liście dębu tylko przez chwilę dawały mi schronienie. W końcu krople deszczu mnie dosięgnęły, a moja koszula zaczęła lepić się do skóry. Ch**era. Zadrżałam. Zimno dawało mi się we znaki, w dodatku rozcięcie na powierzchni kurtki było zbyt wielkie, żebym mogła ją założyć... Tak więc niezgrabnie zszywałam jej materiał, chcąc jak najszybciej się w nią wcisnąć. Gdy w końcu udało mi się skończyć, pośpiesznie się w nią ubrałam. Mokre pasemka włosów przyklejały mi się do twarzy, a deszcz znacznie ograniczał widoczność. Podniosłam z ziemi pochwę z mieczami i założyłam ją na plecy. Czując ich znajomy ciężar, od razu poprawił mi się humor. Wskoczyłam na grzbiet Sivir i skierowałam ją w stronę zarośniętego traktatu. Jazda po błocie w takich warunkach nie była zbyt dobrym pomysłem. Jak na nieszczęście, deszcz padał coraz mocniej, niemalże tworząc potok na starej, kamiennej drodze. Pogoda wręcz idealna na przechadzkę po lesie... Powoli żałowałam, że opuściłam swoją rodzinną ziemię. Amnazja była zupełnie innym światem, nawet orenów tu nie przyjmowali... W dodatku, chociaż wszędzie roiło się od najróżniejszego plugastwa, nikt nie kwapił się do wynajęcia łowcy potworów. Zresztą, tu praktycznie nikt nie wiedział, czym się zajmuję. Jeśli już zaś wiedziano, kim jestem, kojarzono mnie jedynie z bezdusznym i niebezpiecznym mutantem, złodziejem i człowiekiem bez sumienia... A przecież ja też za coś, do jasnej cholery, żyć muszę! Na grzybkach za długo nie pociągnę. Mocniej zacisnęłam sznurek przy sakiewce, nie chcąc, aby jakakolwiek kropla wody się do niej dostała. Jak na razie żyłam z jednego - sprzedaży ziół. Bawełniany woreczek był wypełniony kilkoma liśćmi najróżniejszych roślin, przydatnych w lecznictwie i nie tylko. Kupcy sporo dawali za taki towar, nawet w Królestwie Tierra'y, gdzie wszędzie praktycznie można było go zdobyć. Bo owszem, rósł wszędzie, ale za to wszędzie panoszyły się potwory. Innych skutecznie zniechęcały. A mnie? Mnie ani trochę. Tak więc brnęłam przez tę zarośniętą dzicz, a Sivir wyglądała jak zabłocony troll. Pewnie mój stan wcale nie był lepszy...
- Zimno.
Zimno. Mokro... Ileż może padać? Bogowie, za co? Co ja wam do wszystkich diabłów zrobiłam?! A, no tak. Chyba wszystko, co się da... Chciałam tylko jak najszybciej znaleźć jakieś schronienie. Po chwili, ujrzałam mężczyznę ciągnącego wózek z workami o niewiadomej zawartości. Okazja idealna do podpytania o najbliższą gospodę. Jechał przede mną, jakieś 200 metrów. Mimo paskudnej pogody, deszczu, błota i mgły, doskonale widziałam jego zmęczoną, aczkolwiek surową twarz, naznaczoną siateczką zmarszczek. Pospieszyłam Sivir, która błyskawicznie dogoniła tajemniczego osobnika. Ta klacz potrafiła stąpać praktycznie bezgłośnie, chociaż nauczenie jej tego zajęło mi cholernie dużo czasu. Mężczyzna w końcu mnie zauważył. Szybko odwrócił wzrok. Zresztą, wcale mu się nie dziwię. Postać w podartym kapturze ukrywającym spięte włosy i czoło, ujeżdżająca czarną jak noc klacz, z dwoma mieczami niczym kusze noszonymi na plecach i te świecące w mroku oczy, o pionowych źrenicach, ta szkaradna blizna, widoczna nawet w cieniu kaptura. Taaa, zdecydowanie nie napawałam obcego zaufaniem. Oczywiście zauważyłam, jak ten dyskretnym ruchem sięga po sztylet ukryty za pasem. Jednak nie pokazałam tego po sobie. Odrzuciłam kaptur, uwalniając białe jak śnieg włosy.
- Miły wędrowcze, może wiesz, gdzie znajdę tu jakaś przytulną gospodę? - zapytałam, uśmiechając się lekko.
Chciałam pokazać, że nie mam zamiaru robić mu krzywdy, ale chyba mi nie wyszło. Białe włosy i w pełni widoczna blizna tylko pogorszyły sytuację.
- Odejdź biała pani, zostaw mnie w spokoju!
Oho! Czyżby ten dziadyga właśnie się przeżegnał? Ha, tego to jeszcze nie było! Falka wysłanniczka piekieł, leśna zjawa... Może od razu strzyga? Naprawdę miałam ochotę się roześmiać albo trochę postraszyć tego dziwaka, ale potrzebowałam jego pomocy. Nici z zabawy.
- Panie Wędrowcze, no co pan? Przecież panu duszy nie zabiorę, zgwałcić też nie zgwałcę, bo niby jak? - powiedziałam, nie mogąc opanować śmiechu.
Mężczyzna spojrzał na mnie krzywo i splunął w krzaki. A niech se pluje, w dupie mam jego przesądy. Coś mi się dziwnie wesoło zrobiło.
- Zostaw mnie, bo nie ręczę za siebie! - warknął i wyciągnął w moją stronę sztylet.
Tak się bawić nie będziemy. Błyskawicznie wychyliłam się siodła i jedną ręką złapałam kołnierz jego koszuli, a drugą przeciągnęłam sztylet pod pomarszczone gardło. Przyciągnęłam go nieco do siebie. Moje białe zęby błysnęły w szerokim, szyderczym uśmiechu.
- To jak Wędrowcze, może jednak mi pan powie? Dziadkom pewno smutno będzie, jak słuchy o panu zaginą - szepnęłam niewinnym tonem.
No co? Chciałam po dobroci, nawet monetę skłonna byłam mu za informację dać. Ja tak do niego grzecznie, a ten ze sztyletem na mnie skacze? Gdzie tu, psia mać, kultura? Stfu! No, ale przynajmniej facet od razu zrobił się skłonny do gadania. Nie ma to, jak stare, dobre, rozwiązania siłowe. Wszystko od razu staje się takie proste... Dziadek drżącą ręką wskazał rozwidlenie dróg. Chyba mu się moje pionowe źrenice nie spodobały, bo mocno zacisnął powieki.
- T-t-tamtą drogą p-p-prosto, potem w p-p-prawo... Dalej znaki będą prowadziły... - wydukał.
Puściłam jego koszulę, a dziadyga od razu runął do tyłu. No nie wierzę, ale ze mnie ostatnio suka się zrobiła. Pewnie przez brak pieniędzy. Egh, co one z człowiekiem robią?
- No! Od razu lepiej! - Zaśmiałam się krótko. - Aaa i żebyś dziadygo nie pomyślał sobie, że Avalonom brak kultury! - dodałam i rzuciłam mu miedziaka.
O dziwo nawet w stanie „o k**wa, ruszyć się z przerażenia nie mogę” , złapał. Ruszyłam przed siebie szybkim kłusem. Dobry humor jakby wyparował, gdy poczułam, jak świeżo zszyte rozcięcie na kurtce ponownie pęka. Zacisnęłam szczęki i pognałam Sivir do galopu. Wiem, wiem... Błoto, ślisko, deszcz, niebezpiecznie... Czarnucha da sobie radę. Jej też szybsze tempo pasowało. Miarowo posuwałam się do przodu. Normalny człowiek pewnie z dziesięć razy musiałby się zatrzymać, przyjrzeć znakom z bliska, ocenić odległość. Ja jednak dzięki doskonałemu wzrokowi nic takiego nie robiłam. W końcu dotarłam do dziwnej wioski i znalazłam ową gospodę. Zaprowadziłam klacz do stajni, po czym dałam jakiemuś chłopcu monetę, aby się nią zaopiekował. Nie miałam zwyczaju powierzać Sivir komukolwiek, ale byłam zbyt zmęczona, żeby się nią zająć. Otworzyłam ciężkie drzwi gospody. Gorące powietrze wypełnione zapachem ciepłego mięsa i alkoholu wręcz mnie otępiło. Jak dobrze było usłyszeć te głośne rozmowy, ten stukot kufli i kieliszków, te gromkie śmiechy... Marzyłam tylko o ciepłym obiadku i kilku łykach czegoś mocniejszego. Chociaż grzane piwo też jakoś by uszło. Miałam wystarczająco monet na nocleg i wyżywienie, więc pewna siebie wtargnęłam do gospody. Miałam nadzieję, że nikt nie zwróci na mnie uwagi. Ale nici z tego... Gdy tylko dębowe drzwi zatrzasnęły się z hukiem, wbiły się we mnie ciekawskie spojrzenia. Znowu to samo. Ch**era, czy ludzie choć raz mogliby zignorować jej odmienność? No jasne, że nie, bo po co? Białe włosy, mokra koszula, duże cycki, wielka blizna, dwa miecze położone w niespotykanym miejscu. I pionowe źrenice, które jeszcze nie zdążyły przyzwyczaić się do światła i unormować. A szczególnie ciekawy był oczywiście medalion. Srebrna głowa wilka. Znak wiedźmińskiego kunsztu. Zignorowałam ich ciekawość i podeszłam do karczmarza. Pić. Dużo mocnego picia. Gdyby mój mistrz dowiedział się o tym, że zaraz się mocno uchlam, pewnie miałabym ostry wpierdol... Westchnęłam. Bo mistrza tu nie było.

<Ktoś chętny na popijawę z Falką?>

Ferraria De'Avalon


Imię: Ferraria
Falka
Nazwisko: De'Avalon
Płeć: Kobieta
Królestwo: Tierra'y
Wiek: 21
Urodziny: 10 maja
Stanowisko(Ranga): I tu jest pies pogrzebany... Falka nie posiada ani stanowiska, ani rangi. Nie pochodzi z tego kontynentu... Jest tak zwaną Wolną Wiedźminką, łowczynią potworów i wszelkiego innego plugastwa.
Charakter: Cóż, Falka to doprawdy dziwna osóbka. Szczególnie w oczach ludu Amnazji, w której mało kto wie, kim jest Wiedźmin i czym się zajmuje. Ma wiele wad, na przykład to straszny uparciuszek. Gdy coś sobie ubzdura, nie łatwo będzie przekonać ją do zmiany zdania. Jest również bardzo porywcza i impulsywna. W końcu to młoda, pełna energii kobieta. Ma jednak na tyle doświadczenia i rozumu, że wie, kiedy należy odpuścić i się wycofać. Dziewczyna sprawia wrażenie surowej, oschłej i zamkniętej w sobie, ale to tylko pozory. Wbrew wszystkiemu bardzo ceni sobie towarzystwo innych, nie pogardzi choćby krótką wymianą zdań. Czasem jednak wybiera samotność. Nie tyle z własnych chęci, ile z powodu swojego zawodu. Nawet jeśli chciałaby z kimś normalnie porozmawiać, to praktycznie niemożliwe. Nie dość, że jest cudzoziemką, to w dodatku jej wygląd wcale nie napawa ufnością. Taaak... Białe włosy, dwa miecze noszone na plecach niczym łuk, kocie źrenice, tajemnicze sakwy wypełnione ziołami... Ludzie postrzegają ją jako odmieńca, plugawe stworzenie, niezdolne do okazywania uczuć, bezlitosną maszynę do zabijania... A przecież gdzieś tam, głęboko, ona nadal jest małą, bezbronną dziewczynką. Ferraria tłamsi w sobie wszelkie uczucia, co czyni ją niezwykłe trudną do rozgryzienia. Można by rzec, że jest to wręcz niemożliwe. Dziewczyna jednak zyskuje przy bliższym spotkaniu, bowiem lubi się zabawić. Tak, szczególnie sobie popić, co zresztą próbował wytępić w niej jej Mistrz. Cóż, niektórych rzeczy nie da się zmienić. Uważana jest za kreaturę bez serca, ale nic bardziej mylnego. Falka to doskonały przykład na to, że pozory mylą. Młoda Avalon nie lubi odmawiać pomocy komukolwiek, chociaż jak wiemy, czasem człowiek musi to robić dla własnego dobra. Drobnymi gestami udowadnia, że owo serce ma, nawet większe i wrażliwsze, niż większość istot ludzkich. Szczególnie czuła jest na krzywdy wobec dzieci. Co innego nie pomóc odpowiedzialnemu za siebie dorosłemu, a co innego lekkomyślnemu dziecku. Posiadanie potomstwa uważa za niezwykle cenny dar, który należy cenić. Może dlatego, że sama nigdy nie będzie mogła założyć rodziny? Nie przepada również za przemocą. Woli rozwiązywać problemy drogą dyplomatyczną, ale wie, kiedy należy wyjąć z pochwy miecz. Nie popiera bezsensownego zabijania, krew na rękach nie daje jej satysfakcji. Wiedźmin bowiem powinien dbać o bezpieczeństwo ludzi, a nie przyspieszać ich śmierć... Czego zresztą inni nie pojmują i przez co dochodzi do wielu nieciekawych sytuacji. Falka ceni sobie szczerość i otwartość. Mieszkańcy Królestwa Tierra'y nie są zbyt rozmowni i większość z nich nie posiada tych cech, co bardzo utrudnia dziewczynie wykonywanie swojej pracy. W końcu skądś musi czerpać informacje... Ma również swój Wiedźmiński Kodeks, którego skrupulatnie przestrzega. Z dzieciństwa w jej zachowaniu pozostało wiele. Nadal jest zbyt wrażliwa, za łatwo wybacza...
Aparycja: Młoda Avalon swoją dziwną aparycją zdecydowanie przyciąga ludzkie spojrzenia. Dosyć zauważalnie wyróżnia się z tłumu. Jest osobą jak na swoją płeć wysoką, mierzy całe 180 centymetrów wzrostu. Ma lekką niedowagę, bowiem waży zaledwie 57 kilogramów. W jej zawodzie każde zbędne kilo może zadecydować o wyniku potyczki. Długie nogi i pełne, kobiece kształty czynią ją atrakcyjną w oczach mężczyzn. Jej ciało jest zbudowane typowo kobieco, żadnych barów, czy wielkich dłoni. W dodatku pochodzi ze szlacheckiej rodziny i swój wygląd odziedziczyła po matce. Falka jest dziewczyną o bladej cerze, na której widać każdą najdrobniejszą skazę. Jej ręce, chociaż drobne i delikatne, kryją w sobie dużo ciężko wyćwiczonej siły. Ma długie i zgrabne palce, małe stopy i ostro zaznaczoną talię osy. Niegdyś popielate, teraz niemalże białe włosy, zazwyczaj upięte ma w niedbały kok. Czasem jakieś samotne pasemko ucieknie spod szpilki i opadnie na zgrabną buźkę, dodając jej uroku. Jej twarz charakteryzuje się mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi, niewielkim noskiem, pełnymi ustami wypełnionymi śnieżnobiałymi zębami i słabo widocznymi piegami, pozostałością z czasów dzieciństwa. Najbardziej przyciągające wzrok są jej wielkie, szmaragdowe oczy. Większość Wiedźminów ma kocie źrenice na stałe, ale w wyniku pewnych komplikacji podczas mutacji, Falka może kontrolować ich kształt za dnia. W nocy i w ciemności same stają się „kocie". Również w dzień, gdy chce kogoś odstraszyć, pionowe źrenice bardzo się przydają. Można by nazwać ją piękną, gdyby nie pewien szczegół. Na jej lewym policzku, aż od potylicy do szczęki ciągnie się szkaradna blizna, pamiątka z przeszłości. Ubiera się niezbyt dostojnie, ale praktycznie. Często ma na sobie męską odzież, bo trudno znaleźć porządną, skórzaną kurtkę na kobietę jej pokroju. Ubiera się w lekkie koszule, wysokie buty, nabijane ćwiekami rękawice i pas, do którego przymocowane są specjalne przegródki, w których może chować eliksiry i zioła. Najbardziej przyciągające wzrok są jej miecze. Jeden srebrny, na potwory, drugi stalowy, na ludzi i istoty niemagiczne. Nosi je skrzyżowane na plecach, niczym łuk czy kuszę. Ludzi napawa to niepokojem, bo każdy normalny człowiek trzyma broń w pochwie u pasa, nie zaś na plecach. Mają pięknie zdobione jelce, a ich ostrza pokryte są krasnoludzkimi runami. Krasnoludzki napis na srebrnym głosi „Zireael”, co znaczy „Jaskółka”, a na stalowym, również po krasnoludzku „Na pohybel skurwysynom". Taki mały prezencik od jej niskiego ziomka.
Szczegółowa aparycja
- kolor oczu: szmaragdowe
- wzrost: 180 cm.
- waga: 57 kg
Umiejętności: Cóż, Falka, jako wiedźminka ma wiele przydatnych umiejętności. Nie tylko tych związanych z mutacją, ale i tych fizycznych. Ćwiczenia w Kaer Morhen nie należały do najłatwiejszych... Ferraria jest doskonale wysportowana. Przez swoją posturę ma braki siłowe, ale nadrabia je niezwykłą giętkością i zwinnością. Bronią białą posługuje się jak mało kto, trudno jej dorównać. Ponadto dzięki mutacji uzyskała kilka drobnych pomocy... Pionowe, „kocie” źrenice pozwalają widzieć jej w ciemności, a wszystkie jej zmysły zostały znacznie wyostrzone (szczególnie słuch i wzrok). Nauczona została również podstaw alchemii. Waży eliksiry, po których wypiciu większość ludzi zginęłaby na miejscu... Zna się na rodzajach ziół i nie tylko... Posiada wiedzę na temat starych ras, ich języków i zwyczajów. Wracając do eliksirów i mikstur... Ma przy sobie cały ich zapas, każdy przygotowany w innym celu. Zazwyczaj po ich zażyciu ma ostre migreny i jest jej niedobrze.
Magiczna moc: Falka to magiczne beztalencie. Jedyne, co potrafi robić, to przywoływać wiedźmińskie znaki, a konkretnie ich siedem:
- Znak Aard - znak ten powoduje wytworzenie i pchnięcie energii od siebie w kierunku przeciwnika lub przeszkody. Jest to proste zaklęcie z grupy czarów telekinetycznych. Bazuje na żywiole powietrza.
-Znak Aksji - używany jest do poskramiania dzikich bądź rozwścieczonych zwierząt, które swoim zachowaniem zagrażają innym. Możliwe jest również to, że znak ten działał podobnie jak czar hipnotyzujący.
-Znak Heliotropu - proste magiczne zaklęcie wiedźmińskie. Rzucone w odpowiednim momencie, amortyzuje uderzenia o twardą powierzchnię, jak podłogę czy ścianę. Zatrzymuje też zaklęcia.
-Znak Igni - znak ten wytwarza ogień w postaci krótkiego stożka lub małej wiązki płomieni.
-Znak Quen [czyt. „kłen”] - znak wiedźmiński powodujący wytworzenie się magicznej bariery ochronnej, która jedynie przy silniejszym uderzeniu może zostać przełamana. Chroni przed innymi zaklęciami.
-Znak Somne - znak powodujący u osoby poddanej jego działaniu zapadnięcie w sen.
Znak Yrden - Zabezpieczenie przed otwarciem.
(wszystko zerżnięte z http://wiedzmin.wikia.com/)
Rodzina:
- matka: Anna Mirabell De'Avalon †
- ojciec: Slavomir De' Avalon †
Zauroczenie: --
Ex: --
Potomstwo: Dziecko... Jak ona bardzo pragnie je mieć... Niestety, w związku z jej bezpłodnością, nie jest to możliwe.
Koń: Sivir
Historia: Falka wychowała za oceanem, na zupełnie innej ziemi. Urodziła się w szlacheckiej rodzinie, otoczona wygodami i wszystkim, o czym marzy przeciętna wieśniaczka. Niczego jej do szczęścia nie brakowało, ani jedzenia, ani pieniążków rodziców. Była zwykłym dzieckiem, wręcz rozpieszczonym bachorem... Mimo swojego trudnego charakteru, jeszcze jako smarkula uciekała ze szlacheckiego dworu i całymi dniami przesiadywała w lesie. Tak, może i miała wszystko, o czym marzyłaby wieśniaczka, ale... Tak naprawdę nie miała nic. Życie w zamku nie było dla niej, nie dla niej pisane były suknie i herbatki z przyjaciółkami. Ale szczęście i dostatek nigdy nie trwa wiecznie. Świat dziewczyny przewrócił się do góry nogami, gdy na jaw wyszły pewne zaskakujące informacje. Falka była Dzieckiem Niespodzianką. Jeszcze, gdy jej matka dźwigała ją w swoim łonie, ich domostwa odwiedził Wiedźmin, człowiek, którego sam wygląd napawał strachem i niepokojem. Zapłatą za jego nikomu nieznaną usługę była... popielatowłosa Falka. Zgodnie z Prawem Niespodzianki (http://wiedzmin.wikia.com/wiki/Prawo_niespodzianki), Wiedźmin miał wrócić po Dziecko Niespodziankę i uczynić je łowcą potworów... Owym dzieckiem najczęściej był chłopak, nie dziewczyna. I zazwyczaj tak było. Aż do narodzin Ferrari... Gdy nadszedł czas zapłaty, rodzice dziewczyny nie chcieli jej oddać. A że Avalonowie to wpływowa rodzina, Wiedźmin nie miał jak zabrać im Dziecka Niespodzianki. Falka więc miała pozostać szlachcianką, ale zbieg pewnych wydarzeń zmienił jej los. Przeznaczenie się o nią upomniało... Rodzice zostali zamordowani, ziemie hrabstwa spalone... A Ferraria została sama. Zbieg okoliczności, albo jak kto woli, przeznaczenie, ponownie splotło losy popielatowłosej z Wiedźminem. Ten przygarnął ją i stał się dla niej Ojcem, a jednocześnie Mistrzem. Miała wtedy dziesięć lat, a wiedźmiński trening zaczęła dopiero po upływie zimy. Wiedźmin zabrał Ferrarię do siedziby wiedźminów, Kaer Morhen. Tam zaczęło się jej nowe życie. Mimo sprzeciwu Wiedźmina, z którym łączyło ją Prawo Niespodzianki, uznano, że Falka ma przejść Próbę Traw i inne próby, objęte tajemnicą. Śmiertelność tych zabiegów wynosiła aż trzech na dziesięciu i to w przypadku chłopców. Dlatego właśnie jej Mistrz nie chciał się na to zgodzić. Mutację udało jej się przeżyć, zresztą prawdziwym cudem. Popielate włosy straciły pigment i stały się białe jak śnieg, wszystkie jej zmysły znacznie się wyostrzyły, źrenice stały się pionowe... Kolejne osiem wiosen trenowała pod czujnym okiem starszych wiedźminów. W późniejszym czasie już jako pełnoprawna Wiedźminka, postanowiła wyruszyć w nieznane. Za namową pewne elfiej dziewki, znalazła się w Amnazji. Środki na tę podróż zbierała bardzo długo (w końcu teleportacja przez ocean u królewskiego czarnoksiężnika kosztuje...). Jednak kraina ta nie okazała się tak cudowna, jak się Falce wydawało. Wiedźminów tam nie znano i zwyczajnie nie potrzebowano. I tu nasunęło się pewne pytanie... Jak wrócić do domu? Jak dalej żyć?
Dni płodne: Falka od zawsze chciała założyć rodzinę. Szczęśliwą rodzinę... Ale niestety, to niemożliwe. Dlaczego? Otóż dziewczyna jest bezpłodna.
Inne zdjęcia: 1, 2, 3
Autor: olgusia0196
SIŁA: 10 SZYBKOŚĆ: 20 ZWINNOŚĆ: 30 CZUJNOŚĆ: 20 WYTRZYMAŁOŚĆ: 20