Strony

Mieszkańcy

12 grudnia 2015

Od Zefira - CD. Margles

! W opowiadaniu występują słowa niecenzuralne !

«•»

Świat stanął w miejscu. Słyszałem krzyk, czułem krew. Ból. Rozdzierający, głośny i krzyczący w moich skroniach. Rozmazany obraz, płacz. Obrazy, ogień, ogień..! Parzyło, kazało gnać w szaleńczym wyścigu z własnym umysłem. Gdzie jesteś, Zefirze, gdzie?
Znam ten głos. Prowadził mnie, chciałem ją wezwać, jednak moje usta były związane. Krzyk przerażenia utknął mi w gardle, nie mogłem złapać oddechu. Szwy piekły, rozdzierały usta. Czułem metaliczny smak, smak krwi. Nie swojej jednak. To nie była moja krew.
Rżenie koni, przerażone krzyki. Pościg. Psy ujadające za mną, zbliżające się z każdą chwilą, marzące o rozszarpaniu moich mięśni, aby ich panowie mogli mnie dopaść. Psy. Nie byłem człowiekiem. Byłem lisem... albo sokołem o złamanych skrzydłach. Gdzie moje pióra? Gdzie mój ogon? Dlaczego mnie ścigają? To była tylko jedna kura, jedna, maleńka, tłuściutka kura, mogąca zostać obiadem dla mnie i mojego małego stada.
Uciekłem. Ale mój dom został zniszczony.
Sieci spętały moje kończyny niczym łańcuchy, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. Ból. Wrzeszczący wieloma decybelami cienki ból rozbrzmiewający w mojej głowie nie dawał dojść jasnym myślom do głosu. Ból był za głośny. Obrazy. Krwi, brudu, purpury i światła. Co to za światło. Rozbłysk, krzyk, śmiech. Już nie ból. Odrętwienie. Pustka. Hałas zlany w chaotyczną jedność, nie ból...
Co zrobiłeś?
Co zrobiłem?
Co zrobiłaś?
Czarne gwiazdy otoczyły mnie, rozbłysk czarnego światło oślepiło mnie.
Spadam.
W dół, który sam sobie wykopałem.
Bezdenny.

«•»

Jakbym się obudził. Z bardzo złego, ciężkiego snu, na który nie miałem wpływu, Sprzed oczu zeszła dziwna mgła, a twarze szarpiących mnie odzyskiwały kolory. Poczułem ciężar na dłoniach, ciągnący je w dół. Kajdany, krzyki, knebel. Fałszywe poczucie kaca. Nie piłem... Na pewno nie piłem.
Podniosłem wzrok. Był jeden. Patrzył na mnie bezczelnie, choć z ukrytym niepokojem. Gdy zobaczył, że patrzę przytomnie, poprawił uchwyt halabardy i odwrócił wzrok. Spiął się.
Niewielka klatka, ciągnięta przez szare muły, w której mnie zamknięto wyglądała na solidną. Chciałem ruszyć dłońmi, lecz te, przytwierdzone do przeciwległych ścian, nie dały mi takiej możliwości.
Schwytany. Kiedy ostatnio tak się dałem? I to straży?
Przeklęta dziewczyna. Trzeba było ją od razu zabić.
Starałem się przypomnieć, co się stało. Szedłem niedaleko głównego traktu, szukając śladów dziewczyny. Trzęsłem się z gniewu i niepokoju. Miałem na sobie skazę i wcale nie było powiedziane, że Margles to ze mnie ściągnie. Wątpiłem w to, ale nadzieja matką głupich. Usłyszałem wielokrotny tętent kopyt, a potem... Film mi się urwał. Totalna pustka. Te dziwne wizje pojawiły się chyba po latach, choć, z tego co widzę, chyba tylko dla mnie czas stanął w miejscu.
Musiałem ich zabić. Jasna cholera, właśnie postawiłem cały kraj na nogi. I znowu postawię. Będę tym, który zjednoczy ludzi w nienawiści do mordercy tych, których kochali. Gorzej chyba być nie mogło.

«•»

Nie zatrzymywaliśmy się nigdzie. Znałem tą okolicę. Przejeżdżaliśmy przez miasteczko cztery godziny drogi od Miasta Wiatru. Słuchałem, co o mnie mówią. Widziałem, jak na mnie patrzyli. Ze strachem. Jeszcze nie wiedzieli, na kogo spoglądają. Moje oblicze było odsłonięte, czarne włosy, splątane i tłuste opadały mi na twarz, co dodawało o wiele potworniejszy efekt w połączeniu z podkrążonymi zmęczonymi oczami niebezpiecznym, wyuczonym spojrzeniem. Gdzie się nauczyłem patrzyć na ludzi jak na wrogów..?
Po kilku godzinach po prostu chciałem zasnąć. Chociaż raz przed egzekucją, o której nasłuchałem się od strażników.
Powieszenie. Prosty, schludny pomysł, jak pozbyć się człowieka bez sprzątania po falkach i krwi. Chciałem odpocząć, poczuć się dobrze, zanim tam trafię. Piekło. Bezdenna przepaść, dół, który sam sobie wykopałem. W życiu zrobiłem tyle dobrego, co gorliwa zakonnica poszła z kimś do łóżka. Czym miałbym zasługiwać na spokój w następnym życiu?
Podróż okazała się o wiele cięższa dla mnie, niż tych, którzy wędrowali na piechotę. Moje ramiona bolały drętwym bólem, marzyłem, aby je zgiąć, wyprostować, opuścić. Przeżarte rdzą kajdany, zbyt luźno włożone boleśnie obcierały knykcie, zmuszając mnie do trzymania ich nieco wyżej. Nie zajęło im to długo, aby zmusić mnie do ich opuszczenia. Blizna na twarzy zaczęła swędzić, pęcherz pękał w szafach, przez co, żołądek jeszcze nie domagał się jedzenia, jednak to była tylko kwestia czasu.
Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę. Nie patrzyłem na ludzi, delektując się chwilą spokoju i bezruchu klatki. Ulżyło mi i zamknąłem oczy, zmęczony, obolały, przepełniony obojętnością.
Róbcie ze mną, kurwa, co chcecie, warknąłem w myślach, chcę tylko spać...
- Zefir?
O nie.
Znałem ten głos. Minęło z trzy lata, odkąd widziałem go po raz ostatni. Ten głos się zmienił.
Siłą woli nie zwróciłem na niego uwagi, nie podniosłem wzroku. Obojętność bolała. Nie wobec byle kogo. Wobec niego.
- Sokół, to ty? - podszedł bliżej.
Roth był jak ja. Ciekawski, ale konsekwentny. Jeśli czegoś nie wiedział, musiał się tego dowiedzieć. Dopiero teraz zobaczyłem, jaka to była upierdliwa cecha.
Usłyszałem jak dotknął krat. Ręka mi drgnęła.
- Sokół? Pamiętasz mnie? - odezwał się znowu, wyciągając rękę.
Od dawna nikt mnie tak nie nazywał. 'Sokół' był przydomkiem nadanym mi przez chłopca dawno temu, kiedy ten miał chyba 5 lat. Ren wtedy pokazała mu sokoła, lecącego z zachodnim wiatrem. Powiedziała wtedy, że moje imię wywodzi się od bóstwa, którego symbolem jest właśnie ten wiatr. Sądziłem, że zapomniał. Traktowałem go zbyt lekko i teraz zapłaci za moje błędy. Był tylko dzieckiem.
Przełknąłem. Gdzieś tu musiała być Ren...
- Spierdalaj, szczylu - wycharczałem groźnie, nie poznając własnego głosu.
- Sokół, ja...
- WON! - wrzasnąłem i pociągnąłem łańcuchy, trzaskając nimi o kraty.
Wtedy się cofnął. Sto diabłów zmusiło mnie do takiego zachowania. Zacząłem go żałować już teraz.
- Wracaj do matki, późno się robi - powiedziałem na odlew.
Wtedy odszedł. Nawet na niego nie spojrzałem. Nawet nie sprawdziłem jak urósł. Potraktowałem go jak cham, choć był jedną z niewielu osób na tym świecie, które były w stanie pokazać, że coś dla kogoś znaczę. Nie chciałem tego. Ale nie chciałem też go ranić, gdy dowie się o moich czynach i ich konsekwencjach. Jednak nic nie zmieniało tego, że czułem silną więź z tym chłopcem. Zbyt silną.
Gdy ruszyliśmy dalej, uświadomiłem sobie, jak bardzo się cieszę, że wrócił.

«•»

- Oto morderca waszych panów!
Szmer niepokoju stał się jeszcze głośniejszy. Niektórzy mnie znali, ja znałem także ich i jeszcze więcej. Spędziłem ponad 4 lata w Mieście Wiatru, informatorzy bardzo mnie nie lubili, więc kradłem ich towar. Władza się nie zmieniła, a Syjon działał i tu.
Przemawiał niejaki dryblas Savyer, blondas, które ponoć miał być królem. Moim zdaniem bardziej nadawałby się na stajennego, do przerzucania gnoju, niż do roli królewskiej. Kolor jego skóry napominał człowieka, który został z niego wyciągnięty.
Mówił groźnie, choć słyszałem fałsz w jego głosie. Zapewne nigdy nie chciał być królem.
- Jego imię to Zefir, obnoszący się samozwańczym nazwiskiem Lazare.
Kurwa, kolejny przydupas Syjonu...
- Wielu z was może go poznawać pod innym imieniem, lub też nazwiskiem, mamił lud od lat. Jest mordercą, złodziejem, gwałcicielem i oszustem...
Och, gwałciłem tylko te, które mnie wkurzały w burdelach...
- ...Karą za jego przewinienia będzie śmierć!
Lud odezwał się z aprobatą dziesiątkami gardeł. Stał wśród nich mój były paser. Lubiliśmy się nawet, miałem u niego do tej pory dług. On milczał. Posłałem mu pełne szacunku spojrzenie, po czym z powrotem przyjąłem lekceważącą minę, słuchając oskarżeń.
- Powiesić go! - rozległ się krzyk.
- Na koło z nim!
- Ściąć mu głowę!
- Do żelaznej dziewicy!
- ...a lud powstanie w nienawiści... - przypomniały mi się słowa starej wiedźmy, Shuany. A raczej jej śpiew - ...patrząc na przeznaczenia głupi żart...
- Jutro zapłaci za swoje czyny, jutro o świcie jego czyny zostaną zadość uczynione tu, a tym podeście!
- A co z władcą? - spytał ktoś.
Podniosłem głowę. Mężczyzna, jakby się zamyślił. Ale on nie myślał. Czekał, aż tłum dowie się i zacznie wątpić.
- Nasi władcy nie żyją - rzekł - Rodziny brak, toteż ja przejmuję tymczasową władzę w naszym królestwie.
- A kimże jesteś, mój panie? - zapytałem kpiącym tonem.
Oberwało mi się za to. Strażnik uderzył mnie w splot słoneczny.
- Do lochów z nim - warknął - Na głodówkę.
- Odpowiedz! - usłyszałem, głos mojego byłego pasera. Poczciwy człowiek...
Nie usłyszałem odpowiedzi. Szarpnięto mnie brutalnie i założono mi worek na głowę, po czym zawleczono do ciemnych lochów.

«•»

Nie musiałem się specjalnie starać, żeby usłyszeć jej kroki. Reneste zawsze chciała mi dorównać w skradaniu się, jednak nigdy jej to nie wychodziło. Zbyt mocno była związana ze swoimi hałasującymi butami.
Zastanawianie się, jak się tu dostała przyprawiło mnie tylko o ból głowy, toteż nie byłem nawet ciekaw. Jednak pytanie dlaczego tu przybyła nie dało mi spokoju. Uniosłem głowę. Nie mogłem spać. Drętwy ból nie pozwolił mi na to.
Otworzyła celę skradzionymi kluczami. Pogratulowałem jej za to, że znowu robi coś nielegalnie. Może bym powiedział nawet, że jestem z niej dumny i że tak trzymać, ale nie stać mnie było nawet na ironiczny uśmiech. Objęła moją twarz i uniosła. Jej dłonie pachniały jak słodkie owoce, co przypomniało mi, dlaczego tak bardzo za nią kiedyś szalałem. Enzymy jabłek i pomarańczy działały na mnie jak magnesy. Jęknęła, gdy mi się przyjrzała. Światło pochodni tlącej się w celi odbijało się od jej czarnych loków i błyszczących oczu.
- Jak ty wyglądasz... - szepnęła, nachylając się. Jej kciuk pogładził mój kącik ust i policzek. Chciałem dotknąć jej dłoń, jednak nie mogłem się ruszyć. Moje dłonie znowu zostały przytwierdzone do zimnej ściany raniącymi łańcuchami. Klęczałem poniżony bardziej niż kiedykolwiek.
- Bywało gorzej - wycharczałem, czując znowu zdarte gardło. Brakowało mi wody, mimo iż lochy gniły w wilgoci.
- Ciii... - uciszyła mnie - Nie mów nic.
- Przyszłaś się pożegnać? - zignorowałem jej nakaz.
Westchnęła niecierpliwie, wyciągając manierkę. Nagle zapragnąłem wody, jakby niczego innego nie potrzebowałem na świecie i pewnie straciłbym nad sobą kontrolę, gdybym to ja kontrolował manierkę. Ale nie. Obrzuciłem ją pełnym wyrzutów spojrzeniem, gdy zabrała mi ją sprzed nosa. Chciwie oblizałem wargi, nie roniąc ani kropli życiodajnego płynu.
- Mogłaś się bardziej postarać i przynieść chleb... - stać mnie było na satyrę.
- Nie jestem twoją stołówką - ją też. Ale jej głos się załamał, w odróżnieniu od mojego. Skrzywiłem się. Nasze relacje nigdy nie były takie, jak być powinny. Najgorsze będzie to, że będzie mnie żałowała, gdy zginę. Wcale nie czułem się z tym dobrze.
Zanim stała się magą, z zawodu była medykiem. Od zabijania i od leczenia. Nie mogła zostawić moich ran tak sobie, jej sumienie jej nie pozwalało. Obejrzała knykcie.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała cicho. Niemal czułem jej gniew. Jej ręce drżały.
- Nie miałem na to żadnego wpływu - odrzekłem.
- Nie rozumiem cię czasem - powiedziała, a przez jej dłonie przepłynęło ciepło.
- Nie musisz.
- Ale chcę! - rzekła ostrzej - Chcę wiedzieć, dlaczego!
- Co 'dlaczego'? - spytałem zirytowany.
- Wszystko! - warknęła - Wszystko, co zrobiłeś, dlaczego odrzuciłeś Rotha, dlaczego odrzuciłeś normalne życie, które tobie wtedy zaproponowałam? Dlaczego? Mogłeś tego uniknąć, stać się jednym z nas. Najpierw ten cholerny turniej, teraz... teraz to! Ty już przeszedłeś do historii, Zefir! Bóg cię opuścił?!
- Nawet gdyby istniał, przyglądałby się bezczelnie moim poczynaniom, żeby jeszcze bardziej mi wpierdolić po śmierci. Odrzuciłem go, żeby nie cierpiał.
- Przynajmniej wiesz, ile dla niego znaczysz.
- Nie powinienem znaczyć nic. Zawiodłem go.
- On już cierpi - rzekła z wyrzutem - Myśli, że go już nie lubisz.
Nie odezwałem się przez długi moment.
- Postaraj się, żeby... - zacząłem - ...żeby tego nie oglądał. Koło jest zbyt okrutnym widowiskiem.
- Nie ma go tu - powiedziała - Został w Evun, to ja przyjechałam do ciebie.
- Dlaczego?
- Jeszcze pytasz? On na ciebie czekał od kiedy wybudziłam go ze śpiączki, swoim wypadem na turnieju, o ironio, pomogłeś mi go wybudzić czym niestety zapłaciłeś... Przepraszam i dziękuję.
Parsknąłem.
- To wszystko? - zaśmiałem się, choć fakt, że przyczyniłem się do sukcesu Ren nieznacznie poprawiło mi humor.
Spojrzała na mnie smutnymi oczami. Przeszyły mnie na wskroś.
- Pozdrów swojego smyka - powiedziałem.
- Ucieknij.
- Co? - spytałem zdumiony jej nagłą propozycją. Spojrzałem na nią, jednak odnalazłem tylko rozpaczliwą determinację.
- To nie musi być koniec, możesz stąd uciec.
- Odnajdą mnie. Jeśli ucieknę, będzie mnie ścigać całe królestwo, cały kontynent! Wiesz, jak ciężko żyć, gdy ma się wszędzie wrogów?
- Wypłyń za morze - rzekła - Do krain, gdzie pływają statki, tam nie będą cię ścigać!
- Ren - uciąłem jej próby - Nie.
- Dlaczego? Dlaczego nie chcesz dla siebie dobrze? To nie egoizm!
- Zrobiłem coś strasznego. Ciężko z czymś takim żyć.
- Na prawdę? Nagle teraz cię wzięło na wyrzuty sumienia?
Spojrzałem na nią z rozczarowaniem. Umilkła.
Myślałem, że mnie znasz, Ren...
- Idź już - powiedziałem - Do świtu niedaleko, idź, zanim ktoś cię tutaj znajdzie.
- Przemyśl to jeszcze, pomogę ci.
- Nie.
- Zefir! - jęknęła, nagle wyciągając przed siebie dłoń.
Najpierw mnie spoliczkowała, potem pocałowała. Był siarczysty, gorzki, przepełniony bólem i tęsknotą. Był zimny. Jak pieniądz. Poczułem na swoim policzki jej łzę. Nienawidziłem patrzyć, ja płacze.
Długo tak trwała, choć w tym geście nie było ciepła. Coś ją przy mnie trzymało, ale to nie była raczej miłość, o której opowiada się w balladach, lub bajkach. Nie umiałem tego zdefiniować. Nagle doznałem wrażenia, że muszę umrzeć.
Przypomniał mi się chłopiec, na którego nie miałem odwagi spojrzeć. Był jak ja... Nie umiał prawidłowo odczytać swoich odczuć.
Gdy przerwała, widząc, że niczego nie odwzajemniam, spojrzała na mnie tęsknym wzrokiem. Szukałem podobieństw między nią, a Rothem. Byli tak samo upierdliwi.
- Ren, kim jest to dziecko?
Oderwała się ode mnie i stanęła w bezpiecznej odległości. O nie, nie rób mi tego, Ren...
- Ren, odpowiedz, kim jest jego ojciec?
- Zefir... - szepnęła tylko, jakby chciała coś powiedzieć. Ale nie powiedziała.
Założyła kaptur i wyszła z celi. Jej kroki coraz cichły z każdą chwilą, a ja uświadomiłem sobie, że Reneste była jedyną kobietą, która oszukała mnie na kilka lat.
Szarpnąłem łańcuchami z wściekłości, ale te nie puściły...

<Władco mój, co ze mną teraz zrobisz?>

7 komentarzy:

  1. Można by w sumie dopisać, że Zefir ma syna. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co co co?!?!?!

      -Blan

      Usuń
    2. Ale jak... Jak to tak? *-* z kim? Gdzie on jest? Dlaczego Zefir nie jest z nim?

      Usuń
    3. Ale jak... Jak to tak? *-* z kim? Gdzie on jest? Dlaczego Zefir nie jest z nim?

      Usuń
    4. Przeczytaj XD
      Dowiesz się XD

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń