Strony

Mieszkańcy

7 listopada 2015

Od Nerona - CD. Sygny

Gdy usłyszałem męskie i donośne głosy strażników, zamarłem. Stanąłem nieruchomo w miejscu, nie wiedziałem co robić. Otrząsnąłem się za sprawą szturchnięcia Ramzesa. Powróciłem do rzeczywistości.
- Uciekajcie, na co czekacie? - warknął.
- Sygna, schodź do piwnicy. W kuchni pod dywanem jest klapa na dół. Poczekaj tam na mnie, a ja tylko wezmę najpotrzebniejsze rzeczy... - szepnąłem jak tylko najciszej umiałem. Dziewczyna potwierdziła mój rozkaz, kiwając lekko głową po czym ulotniła się z pomieszczenia. Ramzes natomiast otwarł im drzwi po ostatecznym ostrzeżeniu zabicia na miejscu.
- Cóż się panowie tak gorączkują? Budzicie mnie tylko z popołudniowej drzemki... - westchnął, zachowując należyty spokój i powagę.
- Szukamy złodziejki z Aqua, podobno ją tutaj niejednokrotnie widziano... - warknął jeden z nich, brunet o ostrych rysach twarzy i orlim nosie.
- Musiało się komuś coś pomylić... - zaśmiał się głupkowato.
Jeden z nich przyłożył Ramzesowi szablę do gardła, najwyraźniej nie był z tych łatwowierny. Musiał coś podejrzewać.
- To musiała być Anastasia, moja żona. Też jest blondynką i ze mną oraz bratem mieszka... - rzekł z bojaźnią w głosie.
Drugi ze strażników, wysoki o miedzianych włosach ruszył na zwiedzanie naszego pięknego domku. Oczywiście natknął się na mnie, pakującego rzeczy do niewielkiej, skórzanej torby.
-Wybierasz się gdzieś? - syknął i brutalnie, bez pytania wyrwał mi ją z dłoni, dokładnie przeszukując.
- No na małą wycieczkę w góry idę... - odparłem jak najnaturalniej by nie wzbudzić podejrzeń. Wyluzowany, cierpliwie czekałem, aż w końcu mi ją odda. W końcu rzucił ją na stół i ruszył do góry, do sypialni. Ja ukradkiem, wykorzystując sytuację wymknąłem się do jadalni i zniknąłem pod podłogą. Było tam cholernie ciemno, musiałem iść po omacku. Nagle błysnęło światło, w kącie stała dziewczyna, trzymając zapaloną świeczkę.
- Poszli już? - spytała półszeptem.
- Niestety nie, dopiero co zaczęli przeszukiwanie... - stanąłem obok niej, przyciskając plecy do ściany .Strach ściskał mi gardło, na moim czole widniały srebrne kropelki potu. Już sobie wyobrażałem co stało by się gdyby nas tutaj znaleźli, ona poszła by na pewną śmierć tuż na miejscu, ja zaś cierpiał bym w męczarniach za ukrywanie jej pod swoim dachem. Dziewczyna próbowała zachować spokój lecz słyszałem u niej nieregularny oddech. Patrzyła się przed siebie, zupełnie zamyślona. Jej lewa dłoń spoczywała na rękojeści sztyletu, prawą zaś oplotła brzuch i wbijała paznokcie w bok. Gdy usłyszeliśmy tupanie oficerskich butów i skrzypienie drewnianych desek, tuż nad naszymi głowami, obydwoje przełknęliśmy ślinę. Następnie zobaczyliśmy szpary przez które dostawały się strużki światła z owej klapy i kurz który zlatywał na dół.
Wiedziałem co to znaczy, od razu zerwałem się, przesunąłem stary fotel spod jednej ze ścian robiąc przy tym sporo hałasu. Wtedy rozbiłem niewielkie okno i w tym samym momencie zobaczyliśmy ocean ostrego, jasnego światła bijącego od otwartej klapy oświetlając dokładnie nasze przerażone twarze. Sygna wiedziała co robić, zwinnie i sprawnie przecisnęła się przez niewielką lukę, a ja w tym czasie asekurowałem ją, osłaniałem. Zdążyłem obciąć łeb pierwszemu który tu wlazł wrogiemu strażnikowi. Potem tylko upuściłem bombę z gazem usypiającym, a sam z już troszkę większymi trudnościami, prześlizgnąłem się na zewnątrz.
Dziewczyna schowała się za drzewem na naszym podwórku, czekając na mnie. Sprintem podbiegłem do niej i złapałem ją za dłoń, wywarzając nogą, tylną bramę wyjściową która zamknięta była na klucz. Wbiegliśmy do lasu, gdy się obróciłem, ujrzałem tylko złote, smocze skrzydła i ogień który górował nad budynkami sąsiednich budynków. Biegliśmy ile sił w nogach, tuż za nami mknęli nasi przeciwnicy na koniach, ubrani w bordowe mundury i z łukami w dłoniach. Nieudane zapalone strzały trafiały w drzewa, suche liście, trawę podpalając ją i zostawiając za nami ścianę ognistego muru. Jedna ze strzał przeszyła moje lewe ramię i poleciała dalej, przed siebie zabarwiając moje ubranie szkarłatną cieczą. Nie zwracałem teraz jednak uwagi na ból. Sytuacja narzucała nam zachować zimną krew, biec dalej i przetrwać. Gdy wbiegliśmy na polanę, dziewczyna przemieniła się w smoczycę, a ja wskoczyłem na jej grzbiet, łapiąc się mocno jej truskawkowych łusek. Nim wzleciała, kilka strzał musnęło jej ciało, a sztylet wbił się mocno w jej masywne biodro. Przefrunęliśmy tak ładnych kilkaset kilometrów. Nie wiedzieliśmy nawet gdzie jesteśmy, po prostu zmierzaliśmy przed siebie, jak najdalej od problemów. Gdy słońce już zaszło, a niebo pokryło się milionami migoczących białych światełek, smoczyca zniżyła swój lot i wyczerpana runęła na ziemię, w wysokiej, zielonkawej  trawie. Zmieniła się automatycznie w kobietę, zaciskając zęby z bólu. Niewielkie ranki które tak prezentowały się na ciele smoczycy, na jej ludzkim ciele wyglądały dosyć głęboko. Zaciskała zęby z bólu, sycząc pod nosem. Zacząłem grzebać w torbie i otworzyłem zębami niewielki eliksir z fiołkową cieczą w środku. Kucnąłem obok niej i odpiąłem pasek jej spodni na co strasznie agresywnie zareagowała.
- Co ty robisz? - warknęła, przywalając mi z liścia w policzek.
- Próbuję ci pomóc! - wrzasnąłem wściekły.
- Obnażając mnie? - zmierzyła mnie byczym wzrokiem.
- Chcesz się wykrwawić, kretynko? - spojrzałem poważnie w jej niespokojne, orzechowe oczy które ukazywały mieszankę wszystkich uczuć na raz.
- Przecież i tak najpierw musisz wyciągnąć mi ten cholerny sztylet, idioto! - rzekła surowym tonem, marszcząc przy tym brwi.
- Słuszna uwaga. Zdejmowanie bielizny zostawimy na potem... - uśmiechnąłem się do niej głupkowato, szczerząc mleczne zęby.
Złapałem za rękojeść sztyletu i zacząłem delikatnie wyciągać ostrze z jej skóry. Jęczała przy tym niemiłosiernie, krew gwałtownie trysnęła gdy ino je całkowicie z niej wyciągnąłem. Od razu oblałem ranę substancją z fiolki która zatamowała krwawienie i uśmierzyła ból.
-No to największą ranę mamy już z głowy.Teraz ściągaj dolną odzież albo będę zmuszony sam to zrobić...masz dwie minuty.. westchnąłem,wyciągając z plecaka zapałki.Pozbierałem leżące patyki obok nas i podpaliłem je,robiąc małe ognisko.Rozłożyłem na ziemi duży,oliwkowy koc i dwie poduszki.Przemyłem zakrwawione dłonie wodą po czym wróciłem do Sygny.
- No proszę jaka grzeczna... - uśmiechnąłem się zadowolony, widząc kobietę w samej bieliźnie.
- Jak się przeziębię to twoja wina... - przewróciła oczami
Zacząłem opatrywać resztę jej ciętych ran, zmieniając je w niewielkie blizny. Kątem oka zerkałem na górne części jej ciała, zauważyła to niestety.
- Ile jeszcze zamierzasz się tak gapić, co? - prychnęła.
- Przepraszam, nie mogę się powstrzymać... - mruknąłem, podając jej koc by się opatuliła (bo przecież w brudnych ciuchach i mokrych spać nie będzie).
- Czemu wy faceci myślicie tylko o jednym? - westchnęła, kładąc głowę na miękkiej poduszce i dokładnie przykrywając się kołdrą.
- No po prostu tak już jesteśmy skonstruowani, to wy nas kusicie, uwodzicie... - wytłumaczyłem jej, kładąc się na boku.
<Sygna? taka sytuacja xD>

Od Sygny - CD. Nerona

Obudził mnie rano hałas dobiegający z dolnej kondygnacji budynku. Przebrałam się więc z koszuli nocnej w codzienne ubranie, a po względnym  ogarnięciu mojej czupryny, czym prędzej zbiegłam po schodach w dół, by sprawdzić co się stało. Z kuchni wydobywał się zapach śniadania. Okazało  się, że to Ramzes postanowił przygotować coś pysznego dla wszystkich, tak na dobry początek dnia. Uśmiechnęłam się do siebie, podobał mi się widok mężczyzny przy garach.
- Może pomóc? - zagadnęłam wesoło.
- W sumie to już wszystko przygotowałem - stwierdził - Ale gdybyś była tak miła, to mogłabyś nakryć do stołu.
- Pewnie.
Otworzyłam szafkę kuchenną wyjmując z niej komplet talerzy, po czym udałam się do salonu, rozkładając naczynia na stole.
Kiedy wróciłam, zauważyłam tylko zamykające się drzwi wejściowe.
- Nero z nami nie je? - posłałam Ramzesowi pytające spojrzenie.
- Nie był głodny - odparł niechętnie blondyn, po czym oboje zasiedliśmy  do śniadania. W sumie muszę powiedzieć, że całkiem mi smakowało. Siedzieliśmy jeszcze dość długą chwilę gawędząc miło, kiedy nagle do  pokoju wpadło małe, brudne szczenię biegające w kółko i szczekające.
- Co to?! - krzyknął mój towarzysz.
- A co, nie widać? Szczeniak - w drzwiach salonu stanął Neron. Ledwie  wypowiedział to zdanie, a w domu rozległ się dźwięk pukania do drzwi  wejściowych.
- Otwierać! Poszukujemy złodziejki z Królestwa Aqua'y! Mamy rozkaz przeszukać budynek!
Zerwałam się z kanapy stając na baczność, w pośpiechu szukając  spłoszonym wzrokiem najbliższej kryjówki, a dłoń automatycznie zacisnęła mi się na rękojeści mojego sztyletu.

<Neron? Ramzes?>

Od Zefira - CD. Lirinn & Cirilli

Magia telepatii była stara i miała wiele tajemnic. Nie wiedziałem jednak, jakim cudem nie mogłem dojrzeć telepatyka. Wiedziałem jeno, że magia ta wymagała choć pojedynczego i chwilowego kontaktu wzrokowego tak, aby telepatyk mógł nawiązać specjalną więź. Były jak macki, łańcuchy, które tworzą kontakt pomiędzy osobami na kilka godzin. Ofiara nawet nie zdawała sobie sprawy, że właśnie ktoś złapał ją w pułapkę. Samo czytanie w myślach jednak można było wykryć. Nie wiedziałem do końca, jak. Instynkt? Przeczucie? Kto wie? Może to wrodzona zdolność obronna.
Nie ważne, jak to zrobił, wiedziałem, że musiałem iść tym tropem. Nie zdradził, jak wygląda, ani jak się nazywa, jednak telepatia ma to do siebie, że zdradza prawdziwy głos telepatyka. To były moje jedyne poszlaki, którymi nawet nie powinienem się teraz zajmować. Chodziły mi po głowie cały czas i jedyne co mogłem, to stłumić je. Od kilku dni nie umiałem się całkowicie skupić. Przepełniała mnie chęć wydarcia z oprawcy flaków i wywieszenie jego wypatroszonego ciała na publiczne pośmiewisko.
Musiałem się wydostać z miasta, jednak jak dotąd nie znalazłem sposobu, aby nie zwrócić na siebie uwagi i skutecznie wywieść konia. Mury, pomimo, że były w fatalnym stanie, nie miały żadnej wyrwy, przez którą przecisnęłoby się zwierzę. Popaprana sprawa, przeszło mi przez myśl, gdy z ukrycia spoglądałem na wschodnią bramę. Żołnierz był wysoki, miał czarne, kędzierzawe włosy i charakterystyczne wąsiki zakręcone ku górze i całkiem sympatyczną twarz. Może sprawiałby wrażenie miłego, gdyby wciąż nie trzymał dłoni na rękojeści miecza i nie patrzył na każdego podchodzącego jak na potencjalnego wroga.
Obserwowałem go pod osłoną nocy około dwóch godzin, kontrolując, czy niema jakiś niedopatrzeń w jego kontroli. Ludzi do miasta wpuszczał, jednak wypuścić już nie dał, grożąc mieczem. Rusher było jak kiepska pułapka, z której uczciwi ludzie się po prostu nie wydostaną. Pułapka, która była dla mnie żadnym wyzwaniem. Czyż nie mogłem po prostu przeskoczyć muru i uciec?
W gruncie rzeczy...
Powiało chłodem, a zza rogu, skąd przyglądałem się strażnikowi, przyszedł wysoki mężczyzna o chudej, pociągłej twarzy. Mogłem przysiąc, że gdzieś już go widziałem. W ciemności wyglądał jak mroczna parodia duchownego. Zmierzyłem go ostrym spojrzeniem.
- Ci którzy od dłuższego czasu patrzą w jeden punkt, najczęściej nie patrzą bez powodu - odezwał się. Jego głos idealnie pasował do mrocznego wizerunku.
Uśmiechnąłem się szkaradnie, lecz twarz księdza nie drgnęła. Nadal starałem się przypomnieć.
- Ludzie, którzy pytają o takie rzeczy najczęściej nie pytają bez powodu - odburknąłem sucho.
- To ciebie szuka pół miasta - stwierdził zbyt pewnie, jak na osobę, która coś wie.
Moja dłoń drgnęła, ledwo powstrzymałem morderczy odruch.
Cholera.
Nie ruszyłem się, choć puls przyspieszył.
- Nikt nie będzie za tobą tęsknił - zagroziłem najgroźniejszym tonem, jaki przez lata maskarady wyćwiczyłem, nie wierząc, że muszę znowu kogoś zabić. Nie miałem na to najmniejszej ochoty.
- Spokojnie - mój głos chyba nie zrobił wrażenia na księdzu. Posłał mi chytry uśmiech z cieniem triumfu. Nie lubię go - uznałem bez chwili namysłu. Zmarszczyłem brwi.
- Ty chyba nie wiesz, kogo ściga pół miasta, księże - warknąłem.
- Owszem wiem - odparł niepokojącym tonem - Syjon się stęsknił. Nawet nie próbuj.
Nie próbowałem. Rzucenie się do gardła w tym miejscu zwróciłaby uwagę żołnierza, a tym - Cirilli. Nie chciałem kłaść więcej trupów, niż to było konieczne. Zabicie żołnierza sprowadziłoby na mnie gniew Armonii i całej gwardii Cirilli. Swoją drogą, byłem niemal pewien, że już nadała informację o swoim położeniu. Być może już posiłki były w drodze.
- Ferdynand zamierzał zdradzić już od dawna, poza tym... - skrzywił się okropniej niż ja - ...Należało się sukinsynowi. Juria wprowadził żelazne zasady i poprawił sytuację w regionie, gdzie namieszałeś. Zaczynają się wybijać.
- Więc dlaczego mnie ścigacie?
- Dla zabawy.
Parsknąłem. Parsknięcie przerodziło się w cichy, złowieszczy chichot, a potem się urwał.
- Jesteście popieprzeni - skomentowałem tylko.
- Więc chyba coś cię z Syjonem łączy prócz przeszłości - odparł.
- Czego chcesz? Wydać mnie straży Armońskiej?
- Gdybym tego chciał, już dawno powiedziałbym o tobie Cirilli i byłbyś pojmany już w karczmie wczorajszego wieczora.
- Czyli masz dla mnie jakiś interes.
Widziałem go już. To jego kilka dni temu minąłem w drzwiach karczmy. Chodząca śmierć. Gdybym wtedy wiedział, że należy do Syjonu, dawno leżałby martwy. Nie zależało mi na tym zakonie, lecz, jak widać im zależało na mnie.
Wysłał mi chciwy, blady uśmiech.
- Przysługa za przysługę. Jeśli nam pomożesz, my pomożemy tobie. A wiem, że jej potrzebujesz.
Prychnąłem pogardliwie.
- Prędzej utonę, niż będę łapał się brzytwy. Daruj sobie.
- Nie masz większego wyboru - nagle uniósł głos. Przy bramie nikogo nie było, a strażnik niespodziewanie zwrócił uwagę w naszym kierunku. Zacisnąłem wargi. Nie, nie teraz...
- Niech będzie - zgodziłem się - Ale koleś przy bramie ma o mnie nie wiedzieć.
- Więc go zabij.
- Inni się zorientują - rzekłem cicho, odchodząc na bok - Nie chcę im dawać nawet tropu. Muszę wyprowadzić konia.
- Nie ukradniesz jakiegoś?
- Żadnych. Śladów. - warknąłem, akcentując oba słowa.
Ksiądz nie poruszył żadnym mięśniem twarzy. Patrzył na mnie jak na robaka. Nie mogłem się doczekać, kiedy poderżnę mu gardło.
Oddaliliśmy się z tamtego miejsca w ciszy. Nie spuszczałem go z oczu. Był podejrzany, nigdy nie widziałem jego twarzy, nie znałem jego imienia. Był dla mnie duchem.
Usłyszałem niedaleko szczęk zbroi i pisk drapieżnego ptaka.
- Sokoły nie latają w tych stronach - rzekł ksiądz.
Powstrzymałem chęć spojrzenia w górę i spojrzenia na zwierzę. Wtedy i mój towarzysz usłyszał czyjś szybki krok. Cirilla wypadła z obnażonym mieczem i wpadła na księdza, na szczęście mnie nie zauważając. Zauważył jej barwy, ale nie dał tego po sobie poznać. Nie okazał strachu.
Ukryłem się w cieniu, poza zasięgiem jej wzroku. Zza rękawa wyciągnąłem nóż do rzucania. Na wszelki wypadek.
Chwyciła staruszka za połę jego czarnego płaszcza i przycisnęła ostrze do gardła z grymasem nienawiści i wściekłości. Gdy jednak przyjrzała się jego twarzy, grymas zniknął. Rozluźniła uchwyt i opanowała panikę.
- Prze... przepraszam... - wydyszała oddalając ostrze - Pomyliłam cię z kimś.
Ze mną.
Mężczyzna nie odezwał się, gdy go puściła, wpatrując się w nią intensywnie, co miało zapewne obudzić w niej poczucie winy.
Kobieta jednak się nie zraziła, a odchrząknęła. Była młoda jak na sierżant, jak zauważyłem. Jej obecność tutaj była mi wielce nie na rękę. Nie wiedziałem, jak sprawić, aby obejść ją bez śladów, gdy patrzyła wszędzie uważnie, szukając jakiegokolwiek ruchu. Liche światło lamp docierało aż tutaj, przez co mogła to dostrzec. Musiałem się jej pozbyć z Rusher, aby nie znalazła nawet śladów mojej obecności. Pokazywanie się ludziom w moim zwykłym stroju nie wchodziło w grę. Plotki były tutaj najpotężniejszą bronią.
Nie mogłabyś po prostu zniknąć, szanowna pani sierżant? - zadrwiłem w myślach.
- Czemu skradacie się o tej porze w takich miejscach? - spytała podejrzliwie. Zaczęła się rozglądać.
Czyżby coś zauważyła?
Zmieniłem pozycję, gdy ksiądz jej odpowiedział, zagłuszając ewentualny hałas z mojej strony. Mogłem zaryzykować i spróbować się z nią dogadać. Jednak to sprowadziłoby na mnie jeszcze większe kłopoty. I konsekwencje na Rusher. Nie miałem złych zamiarów. Tu się wychowałem. To był mój pierwszy dom. Choć tak naprawdę nigdy nim nie był.
- Znasz, moje dziecko, historię tego miasta? - odrzekł pouczającym tonem. Nieźle grał, gdybym go nie znał, wziąłbym go naprawdę za księdza. Syjon nie uznawał jednak chrześcijaństwa.
- Nie mam na to czasu - odparła zniecierpliwiona - Odpowiedz mi na pytanie.
Armonijczycy zwykle obnosili się jak bogowie, jeśli się im stawiało warunki, odnosili się do nich sceptycznie i uparcie trzymali się swoich racji. Sprawiedliwość była ślepa, niedopatrzenie i nagięcie prawa - przestępstwem.
Podjąłem decyzję.
- Każda chata budowana była w chaosie, do momentu, aż miasto zamieniło się w wielki, drewniany labirynt. Drogi, w których można się zagubić - odparł cierpliwie.
- A więc się zgubiłeś? - spojrzała wreszcie na niego. Wreszcie uspokoiła oddech. Użyłem Przejścia, aby zakraść się za jej plecy. Uniosłem nożyk, gdy byłem jakieś dwa metry od niej.
- Ależ nie, moje dziecko - posłał jej lisi uśmiech. Uniósł na chwilę oczy w górę, domyślając się moich zamiarów - Jesteśmy dokładnie w miejscu, gdzie on chce.
- Jaki 'on'..? - zdziwiła się Cirilla. Za późno usłyszała kroki, za późno uniosła miecz. Przyspieszyłem swoją reakcję aby złapać ją za nadgarstek i wykręcić do tyłu, lecz wtedy...
Jej krzyk pełen bólu uniósł się po okolicy i odbił echem od chat i małych kamiennych wierz. Ona padła na kolana, a ja puściłem jej ręce jak oparzony.
Za szybko... Zbyt szybko...
Straciłem kontrolę nad własną mocą, zbyt mocno ciągnąc jej dłoń ku górze. Kość wyskoczyła z jej stawu, a mój biceps palił jak sto piekieł. Poczułem ciepło. Nie mogłem utrzymać go w górze, więc opadło bezwładnie.
Koszmary przeszłości dopadły mnie w tym momencie, jak uderzenie piorunem. Zatoczyłem się i oparłem lewą ręką o ścianę. Broń wypadła mi z rąk, próbowałem złapać oddech, jednak powietrze stało się ciężkie, nie do złapania. Zakręciło mi się w głowie.
Ostatnio miało to miejsce szesnaście lat temu. W tym mieście. Zbyt szybkie przemieszczanie się. Zbyt szybka reakcja, zbyt szybkie zmysły, które odbierają bodźce zbyt szybko. Dziesięć lat potem zdążyłem zapomnieć o strachu i bólu, który temu towarzyszył. A teraz wróciło. Ból był taki sam, a nawet silniejszy. Ruch który wykonałem był tak szybki, że nie zauważyłem kiedy i w jaki sposób to zrobiłem. To było mniej, niż ułamek sekundy..!
Zrobiło mi się słabo. Cirilla opadła na ziemię, zwijając się z bólu i trzymając się za zwichnięte ramię. Miesiącami walczyłem z ciałem, aby opanować to, co obudziło się we mnie, gdy byłem szczylem. Krew odpłynęła z moje twarzy, gdy uświadamiałem sobie, że znowu będę musiał przez to przechodzić.
- Zabierz... nas stąd... - wydusiłem słabym głosem - Szybko...

***

Nie wiedziałem, jak to możliwe, ale ksiądz mnie nie zdradził. Miał dar przekonywania. Sprawił, że jej ludzie nie zwracali na chwilę uwagi na jej niedyspozycję i zaszyła się w domu niedaleko siedziby Radnego, starając się zaleczyć uraz. Zakuła mnie w kajdany, ale nie wydała, jak na razie. Nie wiem, dlaczego. Nie wiem, co jej Filip (bo tak miał na imię mężczyzna) powiedział, jednak jeszcze przez jeden dzień miałem pozostać w ukryciu. Jutro w nocy mijał termin poszukiwań. Dlaczego czekała?
Nienawidzę, jak coś wymyka mi się spod kontroli. Starzeję się chyba.
Ramię nadal paliło, choć nie tak nasilone jak wcześniej. Filip okazał się świetnym uzdrowicielem i magicznym talencie, choć nie aż tak rozwiniętym. Nie skomentował mojego posunięcia, za co byłem mu wdzięczny. Nie wiem, czy umiałbym się z tego wytłumaczyć.
Drzwi do mojej skromnej izdebki otworzyły się ze zgrzytnięciem zamka. Podniosłem głowę z podłogi.
Moimi gośćmi okazali się Filip i Cirilla. Ręka była w chuście usztywnionej magicznie. Filip stwierdził, że przez dwa tygodnie będzie musiała odstawić na bok jej używanie. Mi dał mniej czasu. Stwierdził, że po tygodniu naderwany mięsień powinien się zrosnąć.
- W takim razie, życzę miłej konwersacji - rzekł Filip. Na nowo go znienawidziłem.
Gdy zostaliśmy sami, pierwszy raz uważnie przyjrzałem się mojemu prześladowcy. Była młoda, urodziwa, choć na jej twarzy malowało się doświadczenie. Może było fałszywe? Wszystko dookoła mnie działo się dziwnie wolno.
Długo mi się przyglądała, najprawdopodobniej równie uważnie, co ja jej. Nie usiadła. Chciała mieć nade mną przewagę.
- Twoje zbrodnie są godne czegoś gorszego niż śmierć przez powieszenie - rzekła cicho i sucho, aż zatrzeszczało - Wyruszyłam, aby cię przechwycić, choć przyznaję, że nie było wcale łatwo. Zabiłeś niewinnego ważnego człowieka, pozbawiłeś żony męża, dzieci ojca, zasiałeś ziarno strachu w Amazji. Jesteś bohaterem, zdrajcą, niegodziwcem, mordercą, zamachowcem, wybawicielem, w zależności od plotek, choć tak naprawdę jesteś tylko kanalią i to dość nieudolną. A teraz jesteś w moich rękach... - słyszałem w jej głosie satysfakcję - ...skuty, złamany, uwięziony, pozbawiony broni...
Nie każdej...
- ...a człowiek, który nas troskliwie opatrzył twierdzi, że świat wiele by stracił, gdybyś zawisnął na stryczku... - zrobiła niemą przerwę, oceniając moją reakcję - ...i że twoje działania miały motyw, o którym nawet sobie nie umiem wyobrazić.
Osłanianie dziwki jest dobrym motywem?
- I teraz zadam i pytanie,  które zadecyduje o twoim marnym losie, Zefirze Lazare... - nachyliła się nade mną. Jej głos brzmiał jak wściekły wąż - Dlaczego miałabym ci przebaczyć i puścić wolno? Żebyś nadal zabijał?
Odpowiedziałem jej milczeniem i bezwstydnym spojrzeniem zimnych oczu. Zauważyłem niebezpieczny błysk.
- Odpowiedz! - podniosła głos.
Spuściłem wzrok i westchnąłem ciężko. Patrzenie na jej bandaże przypominało mi o rażącym moje myśli fakcie.
- Jeśli powiem, że zabiłem, aby ratować, pewnie mi nie uwierzysz, czyż nie?
Cirilla zmarszczyła brwi.
- Zgadłeś.
- Ale to jest prawda - rzekłem beztrosko. Rzadko zdarza mi się mówić prawdę w celu oszukania kogoś. Z tym ułatwieniem, że to była prawda - Poza tym, ktoś mi za to zapłacił zaliczkę.
Zmierzyła mnie bezwzględnym wzrokiem.
- Marny z ciebie dyplomata. Ile?
Roześmiałem się, szczerząc zęby w pogardliwym uśmiechu.
- To, co mi dał, jest wielokrotnie cenniejsze od każdego nominału, jaki istnieje na tym świecie. Nominał ten nie jest wymyślony przez ludzi. Istnieje od zawsze. I ja go otrzymałem. Jadę po drugi.
- Czyli dwa? - uniosła brwi - Niewiele, jak za głowę arystokraty. Dlaczego się ujawniłeś? Nie mogłeś tego zrobić po cichu?
- Byłoby nudno - odpowiedziałem jej z ironicznym uśmiechem.
Nie odpowiadała mi przez dłuższą chwilę. Byłem skończony na tę chwilę. Moje życie to była ciągła ucieczka.
- Nie dość, że marny dyplomata, to głupi i beznadziejny zabójca... Aire zawsze było niedokładne we wszystkim. - zrobiła pauzę - Zefirze Lazare. W imieniu prawa, aresztuję cię za zabójstwo popełnione podczas turnieju na oczach licznych świadków... - zamknąłem oczy, wciągając powietrze - ... oraz za inne popełnione przestępstwa, w tym okaleczenie państwowego przedstawiciela i skazuję na...
Nagle zza uchylonego okna rozległ się pisk. Ten sam, co wcześniej, tamtej nocy. Poranek był piękny, na niebie nie było ani jednj chmury, gdy spojrzałem na zewnątrz. Nawet nie zauważyłem, kiedy wstał dzień...
Szkło poszło w niewielkie kawałki, gdy drapieżny ptak z impetem wpadł przez okno i zatrzymał się na przeciwległej ścianie. Cirilla wydała okrzyk zaskoczenia, ja schyliłem głowę. W mojej głowie rozległ się kobiecy krzyk protestu. Następnie zamachał dwa razy skrzydłami i wylądował na podłodze naprzeciwko mnie, niedaleko Cirilli. Na naszych oczach zaczął się... zmieniać. Zaczął rosnąć, ciało zaczęło przybierać ludzkie, kobiece kształty, skrzydła zamieniły się w dłonie, pióra zanikły pod jasną skórą, szpony w paznokcie i stopy, aż przed nami stanęła... całkiem urodziwa dziewczyna. W jej oczach płonęła determinacja.
Spoglądałem w jej szare oczy. Był w nich błysk dzikości, ale przysiągłbym, że gdzieś już takie widziałem. Potem błysk zniknął, a mój krytyczny wzrok przelotnie opadł w dół. Musiałem przyznać, że była nawet... ładna.
- Nikt tu nie zginie - powiedziała dumnie, chociaż stanęła przed nami całkiem naga - Nie, dopóki ja się nie zgadzam.
- Księżniczka Lyrinn - Cirilla upadła na kolano.
Księżniczka..?!

<Wasza wysokość, Cirillo. Pozwólcie, proszę c:>
|Wykorzystuję Mocny Miecz (Zwiększenie szybkości)|

6 listopada 2015

Od Liliny

"Jak zdobyłam Night'a"

Był ciepły dzień, słońce blado świeciło, a po niebie przesuwały się pojedyncze chmury. Wybierałam się właśnie na wyprawę po terenach Aqua`y. Byłam ciekawa, jakie tajemnice kryje to miejsce i jakie osoby tu mieszkają. Musiałem też zdobyć parę "kontaktów" oraz rzeczy. Czyli przyjemne z pożytecznym. W razie co, wzięłam ze sobą małą apteczkę, trochę jedzenia i wody, i broń z którą prawie nigdy się nie rozstawałam. Dziwne, ale to wszystko zmieściło się do torby przepasanej przez ramię. No... poza zaklętą bronią, którą tymczasowo przemieniłam w amulet. Poszłam więc na północny zachód. Niestety, nie znalazłam nic ciekawego. No... spotkałam tylko dwie osoby. Jedną, która próbowała wcisnąć mi...uwaga...zieloną trawę. Druga osoba natomiast, była nieco ciekawsza i za kość jelenia, wymieniła się na patent, by móc zbierać chmury. Potem zabrałam się za poszukiwanie schronienia na noc. A że byłam w lesie baobabów to...

* w nocy *

Była dość ciepła i spokojna noc. Siedziałam w wydrążonym drzewie (Baobabie), czyli moim tymczasowym domu. Zmieniając temat... nie mogłam spać, więc patrzyłam na postacie przesuwające się koło mego schronienia. Ta noc wydawała mi się dość dziwna i niespokojna, gdyż ciągle coś chodziło po lesie. Głównie elfy gdzieś szły, całą gromadą. Nagle, przestrzeń wokół mnie wypełniło niespokojne rżenie. Wyszłam. Spostrzegłam, że w pułapkę zastawioną przez myśliwych, złapał się koń. Cały czarny, no...z dość jasną grzywą. Wierzgał niespokojnie. Po cichu, tak by mnie nie zauważył, wydostałam się z drzewa. Wspięłam się na drzewo. Na gałąź, będącą jakieś dwa metry nad powierzchnią ziemi. Przyglądałam mu się. Wydawał się taki...zniewolony. Widać było, że kochał wolność. W końcu zeszłam na ziemię jakiś metr od konia.
- Cześć mały - mówiłam cichym, spokojnym głosem, tak by się nie wystraszył. - Pomogę Ci się wydostać. Tylko nie wierzgaj - mówiłam dalej.
Patrzył na mnie spłoszonymi oczami. Jednak zdecydowałam mu się pomóc, nie mogłam zostawić go samego. Rozbroiłam więc pułapkę w którą wpadł. Ogier wstał. Jednak po odejściu jakiś dwóch metrów, upadł. Wtedy zauważyłam, że miał rany na nogach.
- Zaczekaj - zatrzymałam ogiera. - Opatrzę ci ranę - dodałam.
Koń choć niechętnie, pozwolił mi się zbliżyć. Wyjęłam apteczkę. Wyciągnęłam gazik, bandaże elastyczne i wodę utlenioną. Gazik nasączyłam wodą utlenioną i przemyłam krew. Następnie wzięłam bandaż elastyczny i zabandażowałam mu ranę. Spojrzał na mnie chyba z...wdzięcznością? Chyba tak. Odwzajemniłam mu to uśmiechem. Wtedy dostrzegłam, że...jego oczy...jedno było czerwone, natomiast drugie niebieskie. Patrzyliśmy na siebie, dziwne, ale polubiłam tego konia.
- Masz ochotę się przejść? - spytałam retorycznie, gdyż zwierzęta nie umieją mówić.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo się myliłam. Koń skinął głową, wstał i dał mi do zrozumienia, że idziemy. Patrzyłam na to zjawisko osłupiała. Koń szedł obok mnie. Szliśmy dobrą godzinę, nagle zaczął się niespokojnie zachowywać. Wtem schylił się...przeszedł mi pod nogami, wstał i zaczął galopować. Zmusił mnie do jazdy konnej. Trzymałam się jego pięknej grzywy. Chwilę potem wbiegł pod wodę, tę w której można oddychać. Byliśmy na dnie. Ciężko dyszał. Zeszłam z niego. Patrzyliśmy na siebie. Chwilę potem oddychał już normalnie. Przygryzłam lekko dolną wargę. Wtedy spostrzegłam, że woda zrobiła się dziwnie jasna i nastał ranek. Wyszliśmy z wody. Pytanie które chciałam zadać ogierowi było trudniejsze, niż się spodziewałam. Wzięłam głęboki wdech i...:
- Czy chciałbyś być moim koniem?
Zwierzak spojrzał na mnie z błyskiem w oczach, skinął radośnie łbem. Szedł obok mnie.
- Wiesz... znalazłam cię w nocy więc... odtąd nazywać się będziesz Night - powiedziałam do niego.
Był zadowolony. Nastał nowy, lepszy dzień...

Od Mesliandre - CD. Ashlyn

Zmarszczyłam brwi, czując nadchodzące kłopoty. Drobna sylwetka ekscentrycznego człowieka zniknęła w tłumie. Czułam na sobie zdumiony wzrok Ashlyn. Wymieniłyśmy zaniepokojone spojrzenia i szybkim krokiem ruszyłyśmy do sali tronowej. Mocnym pchnięciem Ashlyn otworzyła ogromne drzwi, wpadając do środka jak błyskawica i stając na środku sali ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma. Podążyłam za nią, trzymając się nieco z boku, nie czułam potrzeby wychodzenia na pierwszy plan. Rozejrzałam się z zaciekawieniem. Komnata utrzymana była oczywiście w ognistej kolorystyce. Słoneczne promienie tańczyły na ścianach sali, dzięki czemu ta zdawała się płonąć. Po obu jej stronach ciągnęły się rzędy magmowych kolumn, które dodawały wnętrzu pewnej monumentalności. Na środku pomieszczenia, na podwyższeniu stał potężny, bogato zdobiony tron.  Właśnie na nim zasiadał nieznajomy mężczyzna. Szeptał coś do niskiego człowieczka, który wezwał nas na audiencję. Gdy spostrzegł nasze wejście przerwał rozmowę, wstał i uśmiechnął się szeroko, rozkładając ręce.
- Witam Szanowne Panie! – powiedział donośnym głosem, schodząc z podium. – Panna Ashlyn Verheyen i Panna…- zawiesił głos spoglądając znacząco na mnie. Nie mogłam zdradzić swojego prawdziwego imienia. Na myśl od razu przyszła mi mama.
- Lilianna.-powiedziałam chłodno wpatrując się w nieznajomego. Jego oczy… Jego oczy miały lodowaty odcień. Jego wzrok wwiercał się we mnie, lecz ja odpowiedziałam tym samym. Jeśli lubi pojedynki na zabójcze spojrzenia, to nie mógł lepiej trafić.
- Ach tak…- mruknął, wolno przenosząc wzrok na Ash.
-Miłościwie panujący Alvar, czyż nie?- powiedziała Ash z przekąsem. –Król Fuego… A można wiedzieć od kiedy i z jakiej racji?
Mężczyzna wybuchnął sztucznym śmiechem i reflektując się szybko, odparł przez zaciśnięte zęby:
-  Od kilku dni, z woli bogów moja droga.
- Czyżby? – powiedziała Ash unosząc pytająco brwi. – Z woli Bogów… Kilka dni nieobecności, a tu taką niespodziankę nam zgotowali! Któż by się spodziewał…- rzekła spoglądają na mnie.
- Nieprawdaż? Widzę, że Panie jesteście mile zaskoczone! –uśmiechnął się krzywo. - A teraz wybaczcie moje drogie, ale królewskie obowiązki czekają! Spotkamy się na kolacji.
Z tymi słowy odwrócił się na pięcie i nie zaszczycając nas więcej swoim mroźnym spojrzeniem wyszedł z sali.
Stałyśmy chwilę w milczeniu. Napięcie z twarzy Ash powoli znikało, pozostawiając miejsce rozgoryczeniu i zdziwieniu. Nagle dziewczyna odwróciła się do mnie.
- Chodź. –powiedziała krótko.
***
- Widziałaś jego oczy Ash? – powiedziałam cicho do stojącej przy oknie dziewczyny.
-  Tak. – mruknęła.
-  Nie podoba mi się to wszystko- pokręciłam głową.
-  Mnie też… Ale jak to się w ogóle mogło stać? Nie było nas tylko kilka dni!
-  Nie mam pojęcia…- westchnęłam poprawiając się na wielkiej sofie w komnacie dziewczyny.
-  Ktoś musi za tym stać. –zamyśliła się.- Jestem jednak przekonana, że Szanowny Pan Alvar nie bę \dzie skory do zwierzeń.
- Tiaaa… Tak się zastanawiam, dlaczego nas nie wyrzuci z pałacu? Zauważyłaś, że zmieniła się służba, wartownicy i wszyscy ludzie pracujący w zamku. Dlaczego nas tutaj trzyma?
- Może chce dowiedzieć się czegoś na temat Mer?- powiedziała cicho Ash, odwracając się plecami.
O cholera! Zupełnie zapomniałam o naszej tak jakby już martwej królowej.
- Ash…? –zapytałam cicho, wstając. Podeszłam do niej i położyłam dłoń na jej ramieniu. Nagle dziewczyna odwróciła się i wpadła mi w ramiona zachodząc niepohamowanym szlochem. Przez chwilę stałam jak zamurowana nie wiedząc co zrobić, lecz po chwili ocknęłam się i delikatnie przytuliłam dziewczynę, głaszcząc ją po włosach.
- No już, już…- szepnęłam. Chciałam rzec, że wszystko będzie dobrze, ale czy ja tak naprawdę sama w to wierzyłam? Nie odezwałam się więc ani słowem i pozwoliłam Ash się wypłakać. Z mojego doświadczenia wiem, że to pomaga…
Po kilku minutach dziewczyna odsunęła się ode mnie i odetchnęła głęboko.
- Wiesz…- chlipnęła, wycierając wierzchem dłoni zaczerwienione oczy.- Była jedyną bliską mi osobą.
Westchnęłam.
- Nie wiem jak cię pocieszyć Ash. Zawsze byłam w tym kiepska. – uśmiechnęłam się delikatnie. Ash odpowiedziała grymasem, który chyba miał pełnić rolę uśmiechu.
- Słuchaj Ash, zostawię cię na chwilkę. Jeśli będziesz gotowa, aby porozmawiać będę… krążyć po zamku?
- No tak, mam coś dla ciebie.–powiedziała podając mi mały złoty kluczyk –to do komnaty naprzeciwko mojej.
- Dziękuję.
- Ja również… I Lisa? – zawiesiła głos – Przepraszam za… to.
- Nie ma o czym mówić Ash. – uśmiechnęłam się i wyszłam z pokoju.
***
- Ale jak to? Przecież to Wilczy Las! To musiała być jakaś wataha!
- Też tak myślałam, ale na jej ciele nie było śladów zębów! Jej ciało po prostu zostało… rozerwane!
Siedziałyśmy w najdalszej części królewskich ogrodów, rozmawiając o śmierci królowej. Nie dało się uniknąć tego tematu. Zaginięcie tak ważnej osobistości nie może obyć się bez echa i plotek. Ludzie jak ludzie, pogadają, pogadają i przestaną. Ale co ze zmianą rządów? Jutro Alvar ma oficjalnie ogłosić swoje panowanie i zmiany ustrojowe. Jak odbije się to na życiu mieszkańców Fuego?
- Ale… Czy jest jakaś inna opcja?- swoim pytaniem Ashlyn przywróciła mnie do rzeczywistości.
- Opcji jest dużo Ash, musimy wykluczyć najmniej prawdopodobne. Tylko tak możemy dociec prawdy.
- Hmmm… Ja… Ja nie przypatrywałam się jej ciału. Czy… możesz je opisać? –powiedziała przełykając z trudem ślinę.
Naprawdę chciałam oszczędzić jej tych przykrych zeznań, ale tylko tak możemy rozwiązać tę zagadkę.
- Tak… Zacznijmy może od tego, że na jej ciele nie było śladów zębów, ani pazurów. Było całe posiniaczone i poharatane, tak jakby była ciągnięta przez niezły kawałek drogi.- mruknęłam.
Twarz Ashlyn powoli traciła kolory.
- Włosy miała posklejane błotem, a na jej twarzy ciągnęła się głęboka szrama. Wyglądała jakby była zadana nożem. Miała pękniętą wargę. Czy mam mówić dalej? –spojrzałem niepewnie na dziewczynę. Ta tylko pokiwała głową, patrząc pustym wzrokiem na ogród. Westchnęłam.
- No więc, jej brzuch...Miała rozpruty brzuch i… brakowało serca.
- Co?- krzyknęła Ash.
- Tak Ash, ona miała wyrwane serce… Właśnie to mnie zastanawia najbardziej.
Dziewczyna patrzyła na mnie dziwnie, lecz po chwili oprzytomniała.
- Przynajmniej zwierzęta możemy wykluczyć. Żadne zwierzę nie będzie przecież atakować człowieka tylko po to, aby dostać jego serce.
- Tak, a ludzie?
- To już bardziej prawdopodobne, ale nikt z mieszkańców nie zapuszcza się do Wilczego Lasu, ot tak. To naprawdę niebezpieczne miejsce Lisa.- powiedziała z powagą.
- Teraz przekonałam się o tym na własnej skórze.- mruknęłam cicho.
- Myślę, że to nie był człowiek… Choć Mer miała wielu wrogów, to ludzie wysokiej rangi posłużyli by się bardziej dyskretnymi metodami. A wieśniacy? Nie ma szans, żeby przekroczyli próg Wilczego Lasu.
- … Tak, chyba tak… - odparłam niezdecydowana.
- Powiedz mi Ash… -zapytałam po chwili- Dlaczego do cholery ona tam pojechała?
- Nie mam pojęcia Mel. To wszystko zaczyna się robić strasznie skomplikowane.
Siedziałyśmy chwilę w milczeniu pogrążone we własnych myślach.
- Wracając do tematu… Wykluczyłyśmy zwierzęta i ludzi. Kto następny na kolejce?- zapytałam.
- Pozostały… postaci magiczne.
- Magiczne? Naprawdę? Przecież je tak rzadko się spotyka! Myślisz, że to sprawka jakieś nadnaturalnej kreatury? – powiedziałam wątpiąco.
- A co innego nam zostaje?
- No tak… raczej nic. Niestety nie mam w głowie całego spisu czarodziejskich stworzeń!- uśmiechnęłam się.
- Ja też!- odparła Ash.- Ale mam coś, co nam może pomóc.

(Ashlyn?)

5 listopada 2015

Od Nastii - CD. Winter'a

Mimo dobrej opieki ze strony lekarza, ja czułam się coraz to gorzej. Wstrząsały mną zimne dreszcze, a zaraz potem, miałam ochotę odkryć się całkowicie, z powodu gorąca. Na nodze miałam odpowiedni opatrunek, a i tak czułam, jak rana mnie piecze. Czułam, jakby trucizna wnikała do mnie, powodując ból w każdej części ciała, paraliżując mnie kompletnie. Chciałam powiedzieć Winetrowi, że ze mną bardzo źle, ale nie mogłam krzyknąć, a jego nie było aktualnie w okolicy. Czułam, iż Mystery się bardzo martwi, ale też, że jest na wyciągnięcie mojej ręki. Czułam to, ponieważ nas dwie łączyła niesamowita więź nie tylko przyjacielska, ale również magiczna. Tej więzi nie mógł nikt zakłócić, nawet sama śmierć. A mimo to czułam się, jakbym miała umrzeć lada chwila. Dźwignęłam się na rękach i byłam teraz w pozycji półsiedzącej. Nienawidzę być taka bezsilna. Oparłam głowę o ścianę groty i zamknęłam oczy. Piekły mnie one, a w moim gardle rosła klucha. Od tak dawna nie płakałam, a teraz z moich oczu poleciały dwa kryształki. Natychmiast poczułam, że klacz również płacze, jakkolwiek by to nie brzmiało. W głowie huczało mi, jakby ktoś włączył głośną melodyjkę w mojej głowie. Opadłam ponownie na poduszkę i wbiłam wzrok w sufit. Tak bardzo chciało mi się spać, a nie mogłam. Gdy tylko zamykałam na dłużej powieki, wszystkie moje dolegliwości nasilały się. Nagle zdałam sobie sprawę ze strasznej rzeczy. Nie wiedziałam o jaką roślinę sobie to zrobiłam, ani w jaki sposób, ale wiedziałam jedno- zmiennokształtni mają gorzej, pod względem zdrowia. Nie chodzi o to, że umierają od zwykłego przeziębienia, ale niektóre trujące gatunki roślin bardzo źle wpływają na zmiennokształtnych. I ja to wiedziałam. Zdałam sobie również sprawę, iż nic mnie nie uratuje.
- Nie… Ja nie chcę umrzeć… - wychrypiałam do siebie.
Nagle, zza drzwi wyłoniła się postawna sylwetka Wintera. Widać było, że próbuje ukryć przede mną to, że bardzo ze mną źle i że się o mnie martwi, ale oczy go zdradzały. Gdy usiadł obok mnie na łóżku, popatrzyłam w nie głębiej. On się nie zamartwiał o mnie tylko jako lekarz. Czułam, że moja obecność sprawia mu wewnętrzny ból. Odwróciłam wzrok i przytuliłam kołdrę, odwracając się tyłem do mężczyzny. Czułam, ze patrzy na moje plecy ze współczuciem.
- Słuchaj… - zaczął.
- Wiem. Umieram - przerwałam słabym głosem.
Winter położył mi rękę na ramieniu, ale ja strząsnęłam ją agresywnie. Chociaż w oczach miałam łzy, nie dałam tego po sobie poznać. Wiedziałam, że mężczyzna próbuje znaleźć odpowiednie słowa. Zamknęłam oczy. Tyle pięknych chwil. Tyle wspomnień. Nie opuszczę Mystery. Gdy pierwsze mokre krople spadały na poduszkę, olśniło mnie. Przecież ,ja wraz z Mystery, jestem nieśmiertelna. My do siebie należymy i nawet śmierć nas nie rozłączy.
-Wiem! Ja wiem co robić!- prawie krzyknęłam.
Winter popatrzył się na mnie ze współczuciem w oczach i pokręcił głową przecząco. Machnęłam ręką i zaczęłam swoją wypowiedź:
-Mystery. Tylko ona jest w stanie mnie uratować i ja wiem jak. Ona też wie. Czuję to! Posłuchaj, gdy będziesz widział, że ze mną naprawdę źle, zanieś mnie do niej, a ja zrobię swoje. - Ledwo dałam radę dokończyć.
- A skąd wiesz, że ona tu będzie? - zapytał.
Skarciłam go spojrzeniem.
- Ja to czuję… - mruknęłam.
Byłam praktycznie pewna, iż on tego nie zrozumie i kolejna osoba, będzie mnie uważać za wariatkę. Teraz muszę sobie przypomnieć, jak szło to zaklęcie. Jak, ono szło, jak ono szło… Nie, nie to się nie rymowało… Eh… „Ta więź, niepokonana. Serca złączone na zawsze. Sama śmierć nie jest w stanie rozłączyć mocy chwalebnej Selene.” BINGO! Radość we mnie buzowała, ale z każdą minutą i tak miała ochotę zemdleć. I w końcu… Zrobiłam to…

*
- Nastia! Dawaj!
Krzyk, zamęt, huk w głowie. Niesamowity ból... Wszystkiego. Dopiero po chwili widziałam Mystery, która cierpi jak ja. Otworzyłam szerzej oczy. Wygramoliłam się z rąk Wintera i dopadłam do Mystery.
- Damy… radę… - powiedziałam ostatkami sił.
Oplotłam rękoma szyję klaczy. Czułam moc. Moc, która łączy mnie i ciemnogniadą. Zamknęłyśmy oczy.
- Ta więź, niepokonana. Serca złączone na zawsze. Sama śmierć nie jest w stanie rozłączyć mocy chwalebnej Selene - powiedziałyśmy wraz z Mystery.
I wtedy... Oddzieliło mnie od Mystery i uniosło nas obie w górę. Wokół nas było białe, oślepiające światło. Unosiłam się w powietrzu. Czułam lekkość, chciałam śmiać się w głos i tańczyć. Przez ułamek sekundy ujrzałam piękną Selene, a potem Mystery i ja opadłyśmy na ziemię. Po chwili, uświadamiania sobie co się stało, podbiegłam do klaczy. Mocno wtuliłam się w jej szyję i nie chciałam puścić.
- Ja cię tak kocham… - powiedziałam ze łzami w oczach.
Po kilku minutach, odłączyłyśmy się od siebie. Natychmiast poczułam, jak ktoś przytula mnie. Okazało się, iż był to Winter. Wyswobodziłam się szybko z uścisku i zagotowało się we mnie, ale nie odezwałam się.

[Winter? Minimalne BW :/]

4 listopada 2015

Od Liliany

Dzisiejszy dzień był dość ciepły. Słońce, zza chmur, blado świeciło i nie zapowiadało się na...to. Poszłam na zwiady, bo na spacery nigdy nie chodzę. Po pół godzinie, otoczyła mnie dziwna, biała mgła. Nic nie widziałam. Nagle zobaczyłam jakąś postać. Cofnęłam się parę kroków.
- Kim jesteś? - spytałam jakby do ściany.
Postać była wysoka, cała czarna i wydawała się być cieniem. Wydawało się, że mi się przygląda. Nagle straciłam przytomność, kiedy się ocknęłam, zobaczyłam jakieś dziwne miejsce.
- Gdzie ja jestem? - wymruczałam.
Wstałam. Nagle, na kwieci zobaczyłam...wróżkę. Patrzyła na mnie i rzekła:
- Uf...jak dobrze że nic Ci nie jest - powiedziała. - Znalazłam cię nieprzytomną i przeniosłam tutaj, do jeziora ocknienia - mówiła bez przerwy.
Patrzyłam na nią osłupiała.
- Czy coś się stało? - spytała, dość skołowana.
- Nie, nic. Po prostu...Dziwnie się czuję. Muszę iść, do Królestwa Aqua`y.
- Przeniosę cię tam, mogę iść z tobą? - spytała.
- No...dobrze - powiedziałam.
Nawet się nie obejrzałam, a...znalazłam się na terenie Królestwa Aqua`y.
- Dziękuję - powiedziałam.
- Nie ma za co. Teraz trochę Ci potowarzyszę, bo później będę musiała wracać - mówiła jak najęta.
- Dobrze - przerwałam jej.
Wróżka leciała obok mnie. Po chwili przede mną pojawił się...

<Jakiś chłopak z Aqua`y?>

3 listopada 2015

Od Liliany

Było dość ciepło. Na ogół, fajny dzień, ale... zawsze jest jakieś, ALE. Nagle zaczęło padać i zrobiło się chłodno.
- Kurde... - mruknęłam pod nosem.
Poszłam w stronę najbliższej jaskini, bo do jakiejkolwiek wioski, miałam co najmniej dwadzieścia kilometrów. Nagle zobaczyłam jakiś dom.
- Co to za dom? W środku lasu... - powiedziałam.
Zmieniłam się w wilka i zakradłam do domu. Siedział tam jakiś chłopak, gdy mnie zobaczył, wziął sztylet do ręki. Jak każdy, miał zamiar mnie zabić. Zmieniłam się w swoją postać i cofnęłam trzy kroki do tyłu.
- Kim jesteś? - Spytał.
- Liliana z Królestwa Aqua`y. A ty?
- Aaron, też z Aqua`y. Wejdź do środka - powiedział.
- A... jakie to Królestwo duże. Nawet nie wiedziałam, że ktoś dołączył - powiedziałam.
Weszliśmy do środka. Na ogół było dość przytulnie. Zapadło milczenie. Mój nowy znajomy odłożył sztylet na stół. Siedzieliśmy tak chyba z godzinę, trochę rozmawiając. Wreszcie wyszło słońce.
- Muszę iść, chce jeszcze trochę się rozejrzeć po nowym terytorium - powiedziałam.
Już miałam wyjść, kiedy...

<Aaron?>

Od Nerona - CD. Sygny

- Brawo, gratuluje ci braciszku... - zacząłem klaskać złośliwie na jego cześć.
- Przynajmniej teraz wiemy, że nie jest zainteresowana żadnym z nas, powinieneś mi dziękować... - burknął pod nosem.
- Schrzaniłeś mi specjalnie wieczór. W ogóle wiesz co? Zbieraj się i wynoś stąd. Nie chcę cię tu więcej widzieć... - warknąłem.
- Ja płaciłem za swój pokój, mam prawo tu siedzieć... - warknął.
- Ale to ja wynajmuję dom! Sam się przywlokłeś, niepotrzebnie cię powtórnie przyjmowałem i przebaczyłem za matkę! - syknąłem i wyszedłem z domu. Ruszyłem do baru, miałem w tej chwili gdzieś Sygnę, Ramzesa, w ogóle wszystkich ludzi na świecie. Musiałem się uspokoić, a w tym mógł pomóc mi tylko najlepszy przyjaciel - alkohol. Poprosiłem o kilka szklanek wódki. Gdy byłem już w dobrym humorku, w połowie upity podeszła do mnie rudo-włosa kobieta, jedna z tutejszych kurtyzan. Fajnie się z nią rozmawiało, gdy już kompletnie upity ruszyłem za nią do pokoju obok, mignął mi się mój kochany braciszek który zainterweniował nie wiadomo z jakiej przyczyny i wyprowadził mnie z budynku, zaprowadzając do mojego pokoju. Jebnąłem od razu na łóżko, zasypiając w sekundę. Przez ten głupio chichotałem i mruczałem coś pod nosem. Rano wstałem z ogromnym kacem, przeciągając się leniwie. Śmierdziałem straszliwie alkoholem więc ruszyłem do łazienki się umyć i przebrać. Gdy zszedłem na dół, poczułem zapach jajecznicy z boczkiem. Myślałem, że twórcą tego przepysznego dania jest panna Cuttlefish, lecz jednak okazało się z wielkim rozczarowaniem że to Ramzes. Ominąłem go szerokim łukiem, dalej na niego wielce obrażony.
- Ej, gdzie znowu idziesz? - usłyszałem jego donośny głos z kuchni.
- A co cię to obchodzi? - warknąłem.
- No zrobiłem śniadanie, ma się zmarnować? - jęknął.
- Chcesz mnie udobruchać, tak? - cofnąłem się do tyłu, by na niego spojrzeć, uniosłem jedną brew do góry z kpiącą miną.
- Może i moja wina. Zdałem sobie z tego sprawę, ale teraz pasowało by przeprosić za to zamieszanie naszą współlokatorkę. Kto wie co ona sobie teraz o nas myśli... - westchnął blondyn.
- Pomysł jest okey, nareszcie myślisz racjonalnie! Tylko skąd mamy wiedzieć co ona lubi? - przewróciłem oczyma.
- No to kobieta, one uwielbiają kwiaty, czekoladki, klejnoty...
- Eh, chodziło mi o coś bardziej oryginalnego, takie coś o czym nie zapomni od końca życia! - wrzasnąłem.
- Oświadcz się jej - idealne rozwiązanie! - zaczął ze mnie rechotać.
- Idiota. Ja tutaj tak na poważnie, a ty jak zawsze wszystko masz gdzieś... - prychnąłem z pogardą na niego.
- No to weźmy ją na długą wycieczkę w jakieś nieznane acz piękne miejsce? Zróbmy jej większy pokój? Naszkicuj jej coś, a ja napisze wiersz? - podawał propozycję.
- Nie no nie wygłupiaj się. Od razu zaśpiewajmy jej piosenkę jak w przedszkolu i grajmy na instrumentach o których nie mamy zielonego pojęcia! - zrobiłem face palm.
- Eh no to ja już nie wiem... - westchnął, kiwając się na krześle.
- Idę się przewietrzyć, może coś mi wpadnie do głowy. - odparłem, po czym ubrałem na siebie długie palto i jasne trzewiki. Wyszedłem z domu, zaczął kropić deszcz, wiatr wiał niemiłosiernie. Ruszyłem do pobliskiego lasu. Kolorowe liście widniały na drzewach lecz górowały, było ich znacznie więcej na ziemi. W powietrzu latały kruki, widziałem jak łasica znika w dziurze pod kasztanem, z jeżynami w zębach. Usiadłem na głazie, zastanawiając się co by tu dalej zrobić.
- Eh dlaczego tylko przy niej robię się taki nieśmiały? Gdzie moja pewność siebie? Nie rozumiem swojej psychiki... - mruczałem sam do siebie.
Nagle moją uwagę przykuło szczenię Rottweilera które bawiło się w kałuży wody, nie daleko mojej nogi. Kucnąłem i zacząłem mu się przyglądać.
- Skąd się tu znalazłeś, co? Gdzie twoja matka? - pogłaskałem go za uchem.
Ten tylko cichutko zaszczekał, merdając ogonkiem i otrzepał się na mnie, brudząc mi ubrania błotem. Wziąłem go na ręce i zaniosłem do domu, przecież nie pozwolę biedakowi zostać samemu na takim zimnie, rano będzie straszliwy mróz - czerwone słońce to przepowiadało.
Rozebrałem się w przedpokoju, zauważyłem że na wieszaku, wiszą już ciuchy dziewczyny.Rozmawiała w salonie z Ramzesem z tego co słyszałem. Nagle szczenię wyrwało mi się z rąk, gdyż mnie ugryzło i popędziło prosto do pokoju w którym oni siedzieli.

<Sygna?XD>

Alvar Saldivar

Imię: Alvar
Nazwisko: Saldivar
Płeć: Mężczyzna
Królestwo: Fuego'a
Wiek: 35 lat
Urodziny: 22 grudnia
Ranga (Stanowisko): Król (Władca)
Charakter: Alvar od dziecka był wychowywany przez zakon Syjonu, który stawiał mu surowe, często obłędne i okrutne zasady funkcjonowania w społeczeństwie. Od zawsze wychowywany był na króla, który znał granice i możliwości swoich ludzi, który wzbudzał zarówno szacunek, jak i strach. Wpajano mu idee idealnego władcy, nieustraszonego i robiącego wrażenie, takiego, który wiedział, jak idealnie manipulować człowiekiem.
Musiał się tego nauczyć, gdyż nie dość, że do tego Alvara zmuszano, to jeszcze sam w to wierzył. Zna swoje miejsce na świecie i wie, gdzie powinien się znaleźć. Zawsze szuka rozwiązań, które zapewnią mu najwięcej korzyści, choć nie jest egoistą. Wybierając kieruje się także konsekwencjami swoich wyborów, rachunkiem zysku i strat, opinią wśród wpływowych osób. To pozwoliło mu wybić się niemal na szczyt hierarchii w zakonie, zanim został zamknięty. Wybierając skrajnie radykalne metody rozwiązywania problemów, nie odczuwa niepewności, czy wyrzutów sumienia. Wierzy w przeznaczenie, gdyż jego wybrało dla niego właśnie taką drogę - drogę ku władzy. Dla niego nie liczy się Syjon, gdyż on pełnił rolę jedynie powiernika i nauczyciela. Każde pisklę w końcu wylatuje z gniazda. Wtrącenie do lochu traktował nie jak zdradę, chociaż nią była, a zwykłe tchórzostwo i strach przed jego mocą i siłą przeznaczenia, które i tak wyrwało go z Dou Mennah. Wtedy jego kult przeznaczenia pogłębiło się jeszcze bardziej.
Używa ludzi jak narzędzi, korzysta z ich pomocy oraz widzi, które są wadliwe, bądź bezużyteczne. Nie ufa byle komu, kto przysięgnie, że będzie mu wierny. Wie, że ludzie to zdradliwe psy, którym należy założyć łańcuch i kaganiec. Uwielbia pomiatać poddanymi, choć zna granice. Widząc, jak wzbudza pobożny strach, czuje nieopisaną satysfakcję.
Ma duszę mrocznego filozofa i ma bardzo wysokie mniemanie o swojej osobie. Gdy z kimś rozmawia, spogląda mu w oczy dopóty, dopóki rozmówca nie uzna jego dominacji. Jego pewny siebie wzrok, błyskający nienaturalnym błękitem oczu najczęściej wygrywa takie starcia. Jego osobę otacza władcza aura, wręcz przytłaczająca swoim autorytetem. Zawsze chodzi z głową uniesioną ku górze, dzięki wysokiemu wzrostowi może skutecznie patrzeć na ludzi z góry, budować swój autorytet i opinię publiczną. Gdy patrzy się mu w oczy, można mieć wrażenie, że on czyta w myślach, wie o tobie wszystko, zna każdy najgorszy sekret i potrafi obrócić go przeciwko niemu. Niewielu odrzuca tę myśl, a ci o trwożliwych sercach najczęściej ulegają. W połączeniu z jego mocą jest to mieszanka wybuchowa, powodująca jedyną pozornie słuszną opinię: Tyran.
Alvar jest jednak utalentowanym strategiem i nie jest okrutny do szpiku kości. Jest surowy, a to jest różnica. Twardo trzyma się swoich zasad, nie traci zimnej krwi w obliczu niebezpieczeństwa i problemów, a spokojnie i w milczeniu stara na nie zaradzić. Otacza się dyplomatami i ludźmi, którym ufa, wiedząc, że ich wiedza jest na wagę złota. Uwielbia sztukę. Jego oczkiem w głowie są malowidła abstrakcyjne i chaotyczne rzeźby mistycznych stworzeń z Tamtego Świata oraz smoków. Uwielbia zagłębiać tajniki ludzkiego umysłu, wciąż i wciąż poznając jego tajemnice i zasady jego funkcjonowania. Czego się boją? Co uwielbiają? Za co dadzą sobie odciąć rękę? A czego nie znoszą? Jak funkcjonują w społeczeństwie? Jak zachowują się w obliczu życia i śmierci?
Alvar od wielu lat bada i wnioskuje, jak działają ludzkie umysły i na jakich zasadach, lecz nie może tego dociec. Co znajdzie jedną odpowiedź pojawia się dziesięć nowych pytań.
I to go fascynuje.
Nienawidzi bałaganu i braku dyscypliny. Zawsze stara się mieć wszystko poukładane i zapięte na ostatni guzik, dowiedzieć się jak najwięcej, a dopiero potem badać. Jest ciekawy świata i zasad jego funkcjonowania. Zadaje sobie pytania, na które rzekomo nie istnieją odpowiedzi. A najgłębszym z nich jest sens śmierci i życie pozagrobowe. Wciąż wierzy, że będzie mógł żyć wiecznie tylko po to, aby udoskonalać własną moc, aby wciąż zgłębiać jej tajemnice. Szuka leku na chorobę, którą nosi w sobie każdy człowiek - piętno śmierci i nie spocznie, dopóki go nie odnajdzie.
"Dla mojej mocy. Dla mojego przeznaczenia."
Aparycja: Saldivar jest wysokim mężczyzną o szczupłej, niezbyt muskularnej sylwetce, sztywnej i proporcjonalnej. Jego ciało, niegdyś poznaczone bliznami od ran ciętych i poparzeń, teraz jest czyste nawet od znamion i odbarwień. Jedyna blizna, która pozostała na jego ciele z jego wolnej woli jest blizna przebiegająca przez skórę nad prawym okiem, przecinająca łuk brwiowy i pod okiem, wykrzywiona nieco pod kątem. Jest to pamiątka po człowieku, który pragnął pozbawić go prawego oka, ale nie sięgnął ostrzem, gdyż odwiodły go łańcuchy przyzwane przez płonące błękitem runy.
Ma długie, czarne włosy, które wyrosły mu podczas pobytu w więzieniu, których jednak nie ściął, gdy wreszcie miał ku temu okazję. Zgolił jednak brodę, nie mogąc znieść nieuporządkowanego, bujnego zarostu na twarzy.
Tym, co co pierwsze jednak rzuca się w oczy, a od czego jednocześnie uciekają ci o trwożliwych sercach, są oczy. Nienaturalnie błękitne, niemal świecące, nie pozwalające nawet wykryć, czy Saldivar w tym momencie używa magii, czy nie. Budzą niepewność i wątpliwość, czy na pewno owe są ludzkie. Jego wzrok jest pewny siebie, niewzruszony, przytłaczający. Zawsze baczne, uważne, niemal świdrujące. Po trochu ujawniają dawną cechę arogancji i pychy, lecz ponadto świadomości dominacji i triumfu. Niektórzy twierdzą nawet, że te oczy są magiczne.
Alvar najczęściej ubiera płaszcz z ciemnej skóry, opadający poniżej kolan, przepasany czarny pasem o zdobionej klamrze. Ma sentyment do czarnych skórzanych butów zapinanych na przynajmniej trzy pasy o srebrnych klamrach i wysokich odwijanych cholewach. Dla wzbudzenia strachu i dodaniu mocy swojemu majestatowi zakłada na kanciaste naramienniki długą pelerynę.
Kiedyś jednak ubierał się inaczej. Syjon miał zupełnie inne wymogi. Chodził, zazwyczaj ubrany w liturgiczne szaty koloru szarego o białych, pociągłych znakach na kapturze i narzucie opadającej aż do kostek. Przepasany był pasem o niezwykle zdobionej klamrze. Przy pasie trzymał pochwę na sztylet i sznur o czerwonych zakończeniach. Miał czarne skórzane buty o wysokich zawijanych cholewach. Strój na piersi i dzwoniastych rękawach miał niezwykle skomplikowany krój, które wyszły spod ręki najbardziej utalentowanych krawców na Amazji. Wzbudzał tajemnicę i niepewność. Zwykli ludzie często zatrzymywali na nim swój wzrok, a jedyny komentarz, jaki padał na ich usta to: "Dziwak."
Szczegółowa aparycja
- kolor oczu: intensywny błękit 
- wzrost: 1,90 m
- waga: 83 kg
Umiejętności: Alvar jest niezwykle utalentowanym strategiem i ekonomistą. Jest spostrzegawczy i inteligentny, co pozwala mu na unikanie pułapek politycznych.
Szermierkę zna jedynie powierzchownie, nie przykładał do niej zbyt wielkiej uwagi, ze względu na rozwijanie swojego talentu magicznego.
Zgłębiał nauki świata, w poszukiwaniu podpowiedzi, jak mógłby jeszcze bardziej i skuteczniej użyć magii run.
Magiczna moc: Magia Alvara jest magią tak starą i rzadką, że niewielu ludzi ma o niej w ogóle pojęcie. Są to ludzie, którzy na co dzień przetrząsają stare księgi z zapomnianą magią i tą nie z tego świata. Runy dają Alvarowi naprawdę wiele możliwości, jest w nią ślepo zapatrzony i uważa za doskonałą, niepokonaną, najpotężniejszą na świecie. Jego magia ma barwę wściekłego błękitu i jest mocno powiązana z jego oczami. W zależności, z jaką mocą przyzywa runy i jak je wykorzystuje, świecą się bardziej bądź mniej intensywnie, co (w minimalnym stopniu) przyczynia się do niszczenia siatkówki i wolno postępującej ślepocie. Nauczyciele ostrzegali go, aby jej nie nadużywał, gdyż to pozbawi go zdolności wzroku. On jednak nie zamierza martwić się o swoje oczy. Rozwijanie jego mocy było najważniejsze.
Runy są rodzajem magii słownej, choć w tym przypadku nie jest konieczne ich wypowiadanie. Po wielu latach praktykowania, Alvar używa ich niemal odruchowo, rzucając samą zaklęcia runiczne samym impulsem, choć tylko te o mniejszej mocy. Może stworzyć podmuch wiatru, błękitny ogień, sprawić, że coś się skruszy, lub połączy, może przyzywań rozmaite stworzenia Tamtego Świata, choć jego największym jest dziełem było przyzwanie Heer'a czyli półżywe widmo smoka składającego się ze złożonego szkieletu o pancernych płytach oraz błękitnego ognia podczas przewrotu w Fuego. Używa run jak powietrza. Alvar ma ogromną moc, czym wzbudza obawę nawet wśród zakonu. Wzrasta z każdym dniem na niewyobrażalną skalę. Oczywiście moc ta nie wpływa na umysł człowieka, jedynie na zmysły. Potrafi rzucić runu na siebie i oszukiwać wzrok, słuch, węch, dotyk. Umie oszukać grawitację, żywioł, tworząc bariery, ogniste pociski, pułapki runiczne, sieci i wiele więcej. Pracował długo nad nimi i odkrył, że ich moc, wykorzystana w odpowiedni sposób jest wręcz nieskończona, że daje o wiele więcej możliwości, niż człowiek kiedykolwiek byłby w stanie sobie wyobrazić.
Moc to potężna, straszliwa, niepojęta przez wielu. Starożytna, niemal zapomniana magia run nie jest jednak i nigdy nie będzie w pełni opanowana przez zwykłego śmiertelnika.
Rodzina:
- matka: Elena
- ojciec: John †
- starsze rodzeństwo: Garry †
Zauroczenie: Tron królowej stoi pusty.
Ex: -
Potomstwo: -
Koń: Seth
Historia:
" - Zło mu z oczu bije - szepnęła Alea - Jesteś pewien, pastorze, że on będzie się nadawał?
Pastor Samuel zmierzył adeptkę surowym wzrokiem. Zamoczył kciuk w półmisku farby koloru krwi, który trzymała Alea i i zwrócił się ku nagim plecom ciała, powieszonego za ręce między dwiema kolumnami postawionymi we wschodniej części prezbiterium, niedaleko głównego ołtarza. Kamień sakralnego stołu był oblany smoczą krwią.
Alea spojrzała na miskę z farbą, wlepiając wzrok w ślady, które po przechyleniu tworzyła na metalicznych ścianach. Przez wielki witraż w dachu tuż nad ołtarzem padało księżycowe światło, oświetlając robotę pastora, który znaczył liczne runy na ciele nieprzytomnego mężczyzny. Była obecna od początku rytuału. Widziała wszystko, choć nie do końca pojmowała, po co było to wszystko. Miał czarne, włosy, długie nieco poniżej ramion, tłuste, aczkolwiek nie poplątane. Jego ciało znaczyło wiele blizn. Największa z nich, na plecach, powstała na wskutek wypalenia metalowym, rozgrzanym do czerwoności prętem. Ukazywał odwrócony krzyż ogarnięty ogniem - znak Seth, plugawy znak. Nad i pod piętnem widniało hasło 'Non ahtre, non umineth'. Język węży, Sethyjczyków. Runy miały sprawić, że te plugawe blizny znikną, pozostawiając skórę czystą, a ciało wolne.
- Studiowałaś księgi, Feare - odparł pastor - Widziałaś znaki. Wszystko wskazywało na niego.
- Znaki mogły być omylne, a nas prorocy się mylić - nie dała za wygraną - Badałam księgi setki razy, wiem, co mówiły. Kronikarze jednak często popełniali błędy. Mogli...
- Nie w tej kwestii - uciął jej przemowę, zamaczając kciuk ponownie w farbie. Połączył nieregularne koło z krzywą nieco poniżej barku, zamazując kolejne języki wypalonych płomieni krwistą czerwienią. Spojrzała na ołtarz. Wiedziała, że ta farba nie jest zwykła.
- 'Thero tu umineth, gasattor yamoas, gasattor huanos.' - ciągnęła niewzruszona zirytowanym westchnieniem pastora - To słowa przepowiedni, zapisanej ponad osiemset lat temu, papier mógł być przestarzały, a nasze dialekty różnić się. Tłumacze nie wzięli tego pod uwagę, pastorze. Jeśli 'yamoas' znaczyło kiedyś 'światło niebios', to zmienia postać rzeczy i trop się urywa. Ale nie prowadzi do tego mężczyzny. Jeśli...
- Czas się zbliża, siostro - ponownie przerwał jej pastor, odchodząc na krok od swojego dzieła - Nie mamy czasy, aby szukać dalej. Nawet jeśli się mylimy, to znaki, które nas prowadziły, jednoznacznie wskazywały na niego. Jest silny. Zbyt silny, aby nie utrzymać w ryzach Pomurników i całą armię. W tym i królestwo. Nie wątp, siostro, gdyż wątpliwości są przyczyną upadków. To jest droga do zwycięstwa.
Pastor zamknął oczy, wyciągnął ręce przed siebie jak na modły, w kierunku wiszącego ciała. Jego wargi zaczęły drgać, wymawiając szybko sekwencję zaklęć. Alea spoglądała w milczeniu, jak czerwona farba zaczyna się jarzyć i zamieniać w błękitny ogień, który powoli opadał z ciała jak zużyta skóra z sykiem i jękiem czegoś, co było w znakach na plecach mężczyzny. Przeszedł ją dreszcz, ale nie oderwała wzroku. Ciało zadrżało, pomimo iż było uśpione. Nie umiała wyobrazić sobie tego bólu. Po chwili skóra była czysta, jakby nigdy nie okładano mężczyzny batami i nigdy nie istniało znamię wypalone rozżarzonym prętem. Wąż Seth zniknął z ciała ich przyszłego władcy.
Pastor, gdy skończył, nie odezwał się siostry Feare. Zamoczył kciuk ponownie w półmisku i przeszedł dookoła. Pewny swoich poczynań odgarnął włosy czarne włosy z twarzy mężczyzny i uniósł jego podbródek, aby przyjrzeć się bliźnie przebiegającej nad i pod prawym okiem, jakby ostrze chciało oślepić, ale nie sięgnęło. Twarz drgnęła. Pastor zamarł.
- Zostaw… - rzekł mężczyzna zimnym stanowczym głosem.”

Został wychowany przez Syjon. Jego ojciec i starszy brat zginęli, gdy był niespełna dwuletnim dzieckiem. Jego matka, Elena współpracowała z zakonem od dawna i od dawna przeczuwała zdradę męża. Próbował ją odwieść od spełniania swojego życia zgodnie z przepowiednią, która głosiła, że ich “nowy władca urodzi się dnia najciemniejszego ze wszystkich, a poznają go po znamieniu i oczach króla.” Elena od razu wiedziała, że to jej dziecko będzie tym przeznaczonym i ślepo w to wierzyła, zapominając o mężu i starszym dziecku. Zakon pochwalał jej poczynania, choć i oni wątpili w prawdziwość jej przekonań. Gdy jednak zdołała przekonać grupę wpływowych szamanów, umocnili jej pozycję i rozpowszechniali wśród zakonu, że proroctwo się dopełnia. Rada Elena, otoczyła opieką Alvara. Nadała mu to imię z przekonaniem, iż będzie władcą idealnym
John jednak nadal wątpił. Zaczął czuć strach wobec proroctwa i żony, oraz o syna, który mógł sam w to uwierzyć. Syjon wyczuł jego wątpliwości i obawiając się tego, uznał, że najlepszą metodą będzie uciszenie jego i starszego syna. Elena nie sprzeciwiła się. Już następnej nocy przelano ich krew i po cichu usunięto ciała. Stała się pusta. Poświęciła dla proroctwa wszystko, co miała. Zaczęła mieć obawy, czy warto było zapłacić taką cenę. Zanim Syjon zdążył wykryć jej wątpliwości, oddała dziecko zakonnikom, a sama usunęła się w cień żeńskiego kleru, także przynależącego do Syjonu. Przez 15 lat odwiedziła Alvara tylko 10 razy.
Chłopiec rósł, a wraz z nim rosła nadzieja dla zakonu na umocnienie swojej pozycji na Amazji. Od 200 lat czekali, aby zdobyć ziemie i królestwo. w wieki 16 lat, odkryto w chłopcu magiczny talent, który po dokładniejszym zbadaniu zdefiniowano jako magia runiczna trzeciego kręgu - najmocniejsza jaka istniała i niezwykle rzadka, wręcz unikalna. Talent rósł, jego zdolności pomnażały się z dnia na dzień, szybko, za szybko jak na zwykłego maga. Postanowiono zaprzestać szkoleń, aby przyhamować rozrost. Wysłano go na szermierkę, szkolenie pod najlepszych z najlepszych. Jak się później okazało, na nic zdały się działania. Już wtedy 17-letni młodzieniec połączył techniki, ogarniając miecz błękitnym ogniem. W jego oczach czaiła się fascynacja i zachwyt dla swojego własnego dzieła.
Dziesięć lat potem, po wielu awansach w hierarchii zakonu, stał się znany na wiele organizacji pod okiem syjońskim, jako ‘błękitny mag runiczny’. Wielu znało tę magię i wielce się jej obawiano. Niedługo po przeniesieniu do królestwa Aire’a, w celu spotkania z człowiekiem imieniem Athet, Alvar wpadł w zasadzkę, z której nie uratowała go nawet jego potężna wtedy magia. Zginęli wszyscy jego kompani, a jego samego wysłano na Dno Dou Mennah po zarzutem zdrady. Zakonu i jego idei, a także planowany zamach na Wielkiego Mistrza Zakonu. Alvar nie zaprzeczył, gdyż wiedział, że nie ma ucieczki z sideł Syjonu, a każde słowo mogło być obrócone przeciwko niemu.
W Dou Mennah spędził 7 lat. Gdy go wyciągnięto, miał wypalony na plecach znak Seth. Milczał w tej kwestii, nikt nie dowiedział się, skąd on się wziął. Ze spokojem przyjął kondolencje za wtrącenie do więzienia i propozycję nieograniczonej władzy. Nigdy nie przestał wierzyć, że to było jego przeznaczenie.
Autor: Talon, judka036@gmail.com, GG: 52876628
SIŁA: ∞  SZYBKOŚĆ: ∞  ZWINNOŚĆ: ∞  CZUJNOŚĆ: ∞   WYTRZYMAŁOŚĆ: ∞ 



Od Ashlyn - CD. Melisandre

Gdy podczas porannej szarówki wymykałam się tylnymi drzwiami z zamku, nikt jeszcze nie miał pojęcia o zniknięciu Mer, nawet jej brat. Byłam pod wrażeniem swoich umiejętności aktorskich, a także dziękowałam bogom, że królowa należała do osób dość rozrywkowych, gdyż z łatwością udało mi się wszystkich utrzymać w przekonaniu, że to prostu kolejny wybryk wciąż pragnącej przygód Mer.
Byłam niemalże pewna, że wpadła w jakieś kłopoty, prędzej czy później musiało do tego dojść. Poddani już od dawna plotkowali o częstych spotkaniach władczyni z młodymi mężczyznami władczyni, a w różnych szemranych zakątkach można dostać masę pieniędzy za zabójstwo tak ważnej dla państwa osoby (nie żebym miała o tym jakiekolwiek pojęcie…). Czy byłam przerażona? Trochę, ale nie na tyle żeby zacząć panikować. Raczej w sam raz, aby działać i to jak najszybciej, zanim wszystkie ślady pobytu Mer zanikną, Fuego zostanie bez króla, a ja zostanę wywalona z zamku, mając za jedyną towarzyszkę nowo poznaną Melisandre. Ten scenariusz niezbyt mi odpowiadał.
Czekała już na mnie, gdy podjechałam pod umówione miejsce z pięciominutowym spóźnieniem. Z tym, że to nie ona musiała kryć się przed strażnikami i błądzić niezliczoną ilością korytarzy po ogromnym zamku, żeby chociażby wyjść na dziedziniec (po którym następowała warstwa ogrodów, wieże obronne, aż wreszcie most zwodzony, który, a jakżeby inaczej, również był pilnie strzeżony).
- Gotowa do drogi… pani? – zapytała nieznacznie schylając głowę, tak abym nie widziała jej szelmowskiego uśmiechu. Nie chciałam jej martwić, ale nie miałam dzisiaj ochoty do żartów. Tak w zasadzie mało kiedy miałam ochotę do żartów, a szczególnie z osobą którą nie do końca znam, która podawała się za służącą w zamku nie wiadomo w jakim celu, a także z którą jestem zmuszona dzielić tajemnicę zniknięcia władczyni. Zdecydowanie, od wczorajszego dnia wróciły znowu moje początkowe uprzedzenia do jej osoby.
- Nie mogę się wręcz doczekać.  – mruknęłam, starając się nie wyjść na niemiłą.
W milczeniu ruszyłyśmy w stronę Wilczego Lasu, bo tak w zasadzie nie było nawet czego planować. Miałyśmy po prostu tam dotrzeć, pomodlić się, aby nie zastać tam zwłok Mer, a jeśli by się tak nie stało, zacząć prawdziwe poszukiwania w stylu prywatnych detektywów. A gdyby to nie wypaliło, obydwie musiałybyśmy uciekać z zamku, gdyż w końcu ktoś odkryłby naszą podwójną tożsamość. Ja pod przykrywką damy dworu trudniłam się  jako zabójca, a Melisandre udając kucharkę była… tak w zasadzie to nie wiem czym, ale podejrzewałam że chciała po prostu zwinąć trochę złota z królewskiego skarbca.
W miarę jak zbliżałyśmy się w stronę celu, położonego dokładnie na granicy z królestwem Tierry, słońce wschodziło w asyście gęstej mgły, ograniczając naszą widoczność do trzech metrów, co dawało nastrój niemal rodem z horrorów opowiadanych przez ulicznych rybałtów. Oczywiście, jak to zwykle bywa, szlak którym podążałyśmy, nie był zbyt uczęszczany, oddalony od głównego traktu handlowego, prowadził tylko do ponurego Wilczego Lasu, w którym jedyną atrakcją mogło być największe w Fuego skupisko krwiożerczych wilków, niezbyt mile nastawionych do przybyszów. Nie ma co, Mer wybrała sobie idealne miejsce na polowanie.
- Mam złe przeczucie. – szepnęła Mel, nie odrywając wzroku z drogi przed nami. Cóż, nie dziwiłam jej się, jeden nieostrożny ruch i w tak słabej widoczności mogłyśmy skończyć nadziane na gałąź. Och tak, to byłoby idealne zakończenie naszej wielkiej i tajemnej misji.
- Ja też. Lepiej żeby to przeczucie minęło, bo mam zamiar tego wieczoru siedzieć już bezpiecznie na uczcie. – spojrzała na mnie z wyrzutem, więc dodałam – oczywiście ty też byłabyś zaproszona jako moja niezawodna pomocniczka.
- Mam nadzieję. Nie przyjęłabym tak wielkiej zniewagi.
Prychnęłam, gdy nagle Vizerys, wierzchowiec Mel, zatrzymał się i mimo jej usilnych starań, nie chciał ruszyć dalej.
- Czuje coś.
- Może to wilki. – opowiedziałam lekceważąco, bardziej dodając sobie otuchy niż w to wierząc. Przez wiele lat nauczyłam się, aby nigdy nie lekceważyć zwierząt, które mogłoby się wydawać głupie, słyszą i czują o wiele więcej niż ludzie.
- A jeśli to…?
- Nie. – ucięłam, bo przecież nie było takiej możliwości.
Zasiadłyśmy obydwie z siodła i mimo, że nie dopuszczałam do siebie myśli, iż tam przed nami mogłaby gdzieś leżeć Mer, trzymałam się dwa kroki za Melisandre. Tak na wszelki wypadek. Abym usłyszała tą wiadomość od niej, a nie zobaczyła na własne oczy.
- Ash, tam ktoś leży. - dobiegł mnie głos Mel. Zatrzymałam się, bo również zobaczyłam zarys ciała. Wyobraziłam sobie jej suknię uplamioną krwią, ledwo widoczną na tle czerwonego materiału…
- Ash. - …poplątane rude loki, zmieszane z ziemią i błotem.
- Ash, znalazłyśmy Meridaah.
I zrozumiałam, że to wszystko nie było wytworem wyobraźni. Naprawdę miałam przed sobą ułożone w dziwnej pozie ciało Mer, obleczone w jej ulubioną czerwoną suknię z klejnotami, którą zakładała wyłącznie na specjalne okazje. Z jednym małym szczegółem. Jej brzuch wyglądał po prostu jak zmielone mięso, lewej ręki nie miała, a prawa została podzielone na dwie części.
- O Boże.  – zakryłam ręką usta, nie mogąc zdobyć się na nic innego.
Melisandre bez słowa ruszyła w stronę zwłok, a ja stałam, jak ostatni tchórz nie mogąc ruszyć żadną kończyną. Nigdy nie przywiązałam się do żadnego człowieka tak bardzo jak do niej, może pomijając moją nieszczęsną siostrę. Czym sobie zasłużyłam, żeby teraz oglądać ją w takim stanie?
Ty pieprzona egoistko. Ciesz się, że to nie ty leżysz właśnie zmasakrowana na środku drogi i nie musiałaś przeżywać tego co ona. Wyobraziłam sobie jej strach, w chwili kiedy poczuła że coś wbija zęby w jej skórę, jak długo musiała walczyć ze śmiercią, leżeć obezwładniona bólem. Gdybym tylko wcześniej zorientowała się, że coś jest nie tak.
Nie. To by niczego nie zmieniło.
Nie ruszyłam się z miejsca aż do chwili, gdy ciało mojej przyjaciółki zniknęło pod ziemią, a Melisandre zakończyła swoją pracę.
- Nie mówię, że mi jest przykro, bo jej nie znałam. Ale spróbuj sobie z tym poradzić. – z tymi słowami usiadła na swojego wierzchowca i zawróciła w stronę, z której przyjechałyśmy.
Po chwili ją dogoniłam, dziękując za to, że zachowała zimną krew, podczas gdy ja najpewniej nie ruszyłabym się stamtąd aż do wieczora, na samym końcu dzieląc los z Mer.
- Co robimy dalej? - zapytała, gdy już zostawiłyśmy za sobą Wilczy Las.
- Ruszamy do zamku i spróbujemy zapanować nad bezkrólewiem w Fuego. Axel nie da rady samemu rządzić państwem, ktoś w końcu postara się zająć jego miejsce.
- Do tego czasu mnie już tam nie będzie.  – stwierdziła pewnie Mel, czym jej zazdrościłam. Mogła tak po prostu zwinąć tobołki i uciec, podczas gdy ja musiałabym przedtem załatwić milion spraw związanych z moim dość.. nielegalnym życiem.
A gdybym uciekła, mogłabym zacząć normalne życie, może nawet zatrudnić się w jakimś akceptowanym przez prawo zawodem? Poznać kogoś, założyć rodzinę… Mimo, że nigdy tego nie chciałam, w obecnej chwili ta myśl wydawała się najbardziej kusząca. Przynajmniej nie musiałabym się martwić, że moja najlepsza przyjaciółka może zostać w każdej chwili zabita.
- Tym lepiej dla ciebie. - odparłam i znowu pogrążyłyśmy się w ciszy, trwającej aż do dotarcia na wzgórze zamkowe.
- W takim wypadku… Tutaj chyba moja rola się kończy. – Melisandre pierwszy raz spojrzała mi w oczy, na co ja pokręciłam głową, z uśmiechem, który chyba nie przypominał uśmiechu, a raczej minę osoby, która pragnie się nie rozpłakać.
- W takim wypadku, musisz wejść ze mną do zamku i stawić czoła czekającym nas wypadkom. Pamiętasz, jednorożcowe porozumienie. Nie dam rady sama pocieszać Axela i pilnować, aby nie rzucił się z okna przy najbliżej możliwej okazji.
- Postaram się nie zawieść. – odwzajemniła uśmiech, który w jej wykonaniu wyglądał chociaż odrobinę lepiej niż mój. Razem przekroczyłyśmy bramy zamku, witane masowymi skłonieniami głowy strażników, co po niektórzy uśmiechali się nawet pod nosem. Zdziwiło mnie, że nie kojarzę żadnego z nich, ale może po prostu nigdy jeszcze nie trafiłam akurat na tą wartę.
Co również mnie zdziwiło, główny korytarz zamku, mimo że nie często nim chodziłam, zdawał się być opustoszały. Może to wina braku wiecznie rozgadanej Mer, ale byłam niemal pewna, że jeszcze niedawno nie dało się przez niego przejść, nie wpadając co chwila na wiecznie spieszącą się gdzieś służbę czy zagadane damy dworu. Tymczasem teraz… tylko przez drzwiach wejściowych można było dostrzec gwardzistów. I na tym kończył się ów wielki tłum w zamku.
- Och, panna Ashlyn. – usłyszałam głos z lewej strony korytarza. Spieszył ku nam drobnej postury, chuderlawy mężczyzna, wystrojony podobnie do błaznów, chodzących często do karczm. Ale to nie był błazen; nigdy wcześniej nie widziałam tego rodzaju stroju. – Miłościwie panujący Alvar zaprasza panią na audiencję.

<Alvarze, Melisandre?>

Od Lyrinn

Pokiwałam głową i po raz kolejny spojrzałam na mojego rozmówcę.
- Dziękuję Ci, Alsadirze. Nawet nie wiesz,  jak bardzo ważne są dla mnie te informacje.
- Oj, Lyr. Pocóż ta oficjalność? Dworska etykieta zaczyna na Ciebie wpływać, mała. - w odpowiedzi jedynie cicho parsknęłam i ległam plecami na oparciu wyściełanej zieloną tkaniną sofy, zmuszając pojedyncze
drobinki kurzu do uniesienia się w powietrze. - Że też cały czas daję się w to wciągać! Tyle zachodu, ażeby zaspokoić chorą wręcz ciekawość dzieciny z lasu, którą teraz zwykło nazywać się księżniczką. Pamiętasz
jeszcze akcję z ,,Trollem"?
- Nie rozumiesz. To nie kolejny przerośnięty pijaczyna, który ukochał sobie pobiesiadne przechadzki po lesie.
- A więc kto? Kimże jest ten, którym interesuje się jakże wielka Lyrinn, władczyni Tierra'y? - mówiąc to ukłonił się nisko, lecz kiedy spojrzał na mnie napotkał jedynie karcące spojrzenie. Spoważniał.
- Jeszcze nie nadszedł odpowiedni czas. - powiedziałam, nie dając poznać w swoim głosie zawahania.
- Na co?
- Nie wiem.
Nastała niezręczna cisza. Słychać było jedynie stłumione głosy kobiet plotkujących w niedalekiej uliczce, odległe skrzypienie kół powozu. Ot, zwykłe odgłosy, które można zarejestrować w mieście. Przymknęłam oczy i zaczęłam kręcić głową w różne strony. Moje kręgi szyjne lekko się przemieszczały, wydają charakterystyczne pyknięcia, jakgdyby chciały współtworzyć idealny porządek miejskiego hałasu. Otworzyłam oczy i spojrzałam na mężczyznę, od którego odgradzał mnie drewniany stolik.
Ostre rysy twarzy, delikatnie skośne oczy o kolorze bezchmurnego sierpniowego nieba i sięgające ramion, brązowe włosy, których nieliczne, buntownicze kosmyki poskręcały się w drobne loczki. Prosty, długi nos,
blada cera. Idealny mężczyzna, czyż nie, żeńska częścio świata? Jednakże jeden szczegół psuł to wyobrażenie. Uszy, tak lubiące wystawać spomiędzy włosów spadających kaskadami po bokach głowy tegoż osobnika. Spiczaste uszy.
Ileż to już razy próbowałam się dowiedzieć,  jak to jest być jednym z tak nielicznych przedstawicieli swojej rasy, która żyje w sposób zupełnie odmienny niż wszyscy rodacy. Ilekroć pytałam, byłam zbywana na coraz ciekawsze sposoby. Czy sobie odpuściłam? Nie.
Zaprzestałam oględzin, kiedy bystry wzrok Al'a spoczął na mnie.
- Jak ręka? - spytałam, wskazując podbródkiem na prawą górną kończynę mężczyzny.
Od razu spostrzegłam błysk w jego oczach i zmianę na twarzy. Spojrzał na mnie drapieżnie, jednocześnie posyłając w moją stronę figlarny uśmiech. Mimiki twarzy można było mu tylko pozazdrościć.
- Mówisz o...tym? - mówiąc to zastosował dramatyczną pauzę, unosząc w tym czasie rękę ponad stół, a drugą szybkim szarpnięciem pozbył się materiału koszuli z przedramienia.
Moim oczom ukazała się metalowa konstrukcja. Stal, idealnie wkomponowująca się w skórę tak, aby złączenie ich nie było widoczne. Delikatnie poruszył długimi palcami z metalowego kruszca, który mienił się w świetle słońca. Do tego wszystkiego dochodziły zdobienia. Roślinność wydawała się tak prawdziwa, a zwierzęta tak żywe, że nie chciało się wierzyć, iż jest to tylko proteza ręki. Misternie wyrzeźbione pnącza, obfitujące w różnej wielkości listki porastały stal, sprawiając wrażenie chęci schowania go, ukrycia przed światem zewnętrznym. Spiczastouchy z triumfalnym uśmieszkiem patrzył na moją twarz, której elegancki widok odebrały otwarte usta.
***
Cały zamek pogrążony był we śnie. Cisza była niemal namacalna, a jednocześnie tak delikatna, że najmniejszy dźwięk byłby zdolny zburzyć ją w mgnieniu oka. Rozejrzałam się po  komnacie. Oczy,
przyzwyczajone już do ciemności, widziały poszczególne elementy składowe tegoż pomieszczenia. Porozrzucane poduszki, zielony koc, który leżał samotnie w kącie. Spoczywające dookoła stolika karty pergaminowe. Jedne pomięte, drugie poplamione, jeszcze inne czyste i gotowe do działania. Całość przypominała pole bitwy. Wprawdzie 6-cio letnich dzieci, ale jednak.
Na moim łóżku nie ostało się nic, więc siedziałam ze skrzyżowanymi nogami na środku białego materaca. Nawet Letta nie miała większej ochoty mi towarzyszyć, więc przy pierwszej okazji opuściła komnatę.
Krzyki, zamieszanie, krew, trup. Tyle wynikło z wystąpienia jegomościa o jakże wdzięcznym mianie, jakim jest Zefir.
Jednakże pokaz precyzji był piękny. Udało mi się obejrzeć zwłoki, zanim moja jakże kochana straż zapragnęła ewakuować moją osobę z miejsca zdarzenia. Po stosunkowo krótkich oględzinach można było wywnioskować, że strzał był celny i silny, aczkolwiek nie na tyle, aby ciało barona z dużą mocą spadło na ludzi za nim. Twarz mężczyzny zamarła w charakterystycznym dla niego fałszywym uśmieszku. Całość wyglądała wręcz wybornie.
Cóż, nigdy nie lubiłam Barona Dreanyl.
Siedziałam tak jeszcze chwilę, wpatrując się w jeden, bliżej nieokreślony punkt. W głowie galopowały wspomnienia. Stare i nowe. Te pełne białych plam, jak i te zapamiętane co do szczegółu. Zamknęłam oczy.
Wsłuchałam się w swój własny miarowy oddech i szum krwi przepływającej przez moją głowę, całkowicie ignorując to, co działo się w mojej podświadomości.
Pustka. Wszystko odpłynęło. Tak nagle, jak się zaczęło. Głośno wypuściłam całe powietrze zebrane w moich płucach, aby po chwili ponownie zasilić je skrawkiem atmosfery. Stanęłam na miękkim materacu, delikatnie balansując. Uniosłam powieki, aby udostępnić moim oczom wgląd na świat. Wystarczyło kilka kroków, aby moje stopy znalazły się na podłodze. Przeszłam jeszcze kawałek i stanęłam przed oknem.
Otworzyłam je niespiesznym ruchem. Od razu omiotło mnie chłodne, nocne powietrze. Moim ciałem wstrząsnął lekki dreszcz, lecz nie był on wywołany zimnem, a ekscytacją.
Ostrożnie wystawiłam prawą nogę poza ramę okna, a stopę postawiłam na kamiennym gzymsie. Po chwili lewa kończyna również znalazła się poza pomieszczeniem, pociągając za sobą resztę mojego ciała.
Przylgnęłam do ściany. Westchnęłam głośno, patrząc w dół. Spokojnie Lyr, tylko spokojnie. Mój umysł chyba miał dobre zamiary, ale nie do końca udało mu się zapanować nade mną w takiej sytuacji. Jednakże próba powiodła się na tyle, abym przestała bezmyślnie spoglądać w ciemność. Uspokoiłam oddech i zebrałam energię.
Przez tak wiele lat zdążyłam przyzwyczaić się do kilku ukuć bólu, jakie towarzyszyły przemianie. Wiedziałam, jak się zachować, a musiałam o tym pamiętać zwłaszcza teraz, aby nie spaść w nicość, w której jarzyło się zaledwie kilka świetlistych punktów.
Pod postacią sokoła moim największym zmartwieniem było wydostanie się z bielizny, w którą byłam odziana jeszcze sekundy temu. Jednakże kilka sprawnych ruchów skrzydeł w zupełności wystarczyło do całkowitego oswobodzenia się. Sokół wędrowny. Owszem, nie jest to ptak, który zwykł prowadzić nocny tryb życia, lecz znałam tereny na tyle dobrze, że mogłam postawić na prędkość. A w tej kategorii ptaszysko nie miało sobie równych.
***
Siedziałam na futrynie założonej kratami, pozostałej w miejscu, gdzie kiedyś było okno. Przekrzywiając od czasu do czasu łebek, wpatrywałam się w mężczyznę. Nie spał. Nie miałam pewności czy zauważył stworzenie, które od dłuższego czasu się mu przygląda. W pewnej chwili kątem oka załapałam jakiś przemieszczający się kształt. Skręciłam ciało tak, aby zobaczyć, cóż to jest. Świetlisty jeleń. Niezwykłe stworzenie.
Nie zdążyłam przypomnieć sobie chociaż jednej opowieści o tejże istocie, a tej już nie było. Chcąc kontynuować obserwowanie mężczyzny, powróciłam do swojej pierwotnej pozycji. Jednakże pan Zefir najwyraźniej zechciał się ewakuować. Wzbiłam się nad chatkę, aby rozejrzeć się po okolicy. Nie musiałam długo szukać, można powiedzieć, że wcale, ponieważ znalazłam ,,moją zgubę" przy przeciwległej ścianie. Zbierał się do wyjazdu.
Zostałam na miejscu jeszcze chwilę, by zorientować się, w którym kierunku będzie zmierzał, ażeby powiadomić o wszystkim Alsadir'a. Po chwili zarówno ja, jak i mężczyzna opuściliśmy to miejsce.
***
W następnych dniach, które składały się później w dłuższe okresy czasu, dostawałam informacje od Al'a, a i sama wylatywałam na nocne eskapady. Jednakże zaczęły się one robić problemowe o tyle, iż często ścigałam się ze świtem. Zefir bowiem, zapuszczał się w coraz dalsze tereny. Jego celem były tereny wspólne.
Szczerze mówiąc, nie zapuszczałam się tutaj nigdy. Jakoś zawsze było mi nie po drodze. Wyobraźcie sobie zatem moje... Właśnie, co? Gniew, frustrację, rozpacz? Wszystko i wiele, wiele więcej. Coś, co zwykło nazywać się miastami, wyglądało, jak slumsy. Obskurne, pełne żebraków, złodziejaszków i sierot. Czasami traciłam pana Lazare z oczu lub po prostu musiałam go odnaleźć, co często graniczyło z cudem, a wynikiem tego były wycieczki po mieścinie. Patrząc na to wszystko nie wiedziałam, co myśleć czy robić. Jak widać smród uryny czy wolno rozkładających się ciał zwierząt i nie tylko był tu na porządku dziennym. Chciałam im pomóc, lecz teraz miałam inne sprawy na głowie, a przecież też nie zmienię się w człowieka i nie stanę naga w centrum Rusher, zapraszając wszystkich do zamku Królestwa Tierra'y. Tak więc skupiałam się na Zefirze.
Jednakże tej nocy było inaczej. Wyczuwałam czyjąś obecność. Jestestwo kogoś innego niż mieszkańców tej... miejscowości. Wszystko się wyjaśniło, kiedy ujrzałam pojedyncze sylwetki odziane w połyskujące zbroje z herbem Królestwa Armonii. Czegóż jeszcze oni tu chcą? Może powinnam uważniej czytać korespondencje Anny? Nieważne.
Obszukując uliczki nie znalazłam mężczyzny, więc wzbiłam się wyżej. Może oczy sokoła wędrownego nie były zbyt przyzwyczajone do mroku, ale pełnia i nikła świetlna poświata miasta ułatwiały moją ,,robotę". Dłuższą chwilę zajęło mi kręcenie kółek nad Rusher, ale wreszcie dostrzegłam to, czego szukałam. Zanurkowałam szybko, aby obiekt nie zdążył mi uciec i podleciałam do mężczyzny. Na chwilę, po czym równie prędko wzbiłam się w powietrze i obserwowałam go nadal z góry. Dość często skrywał się w cieniu i nie był przeze mnie dostrzegalny, lecz po chwili udawało mi się ujrzeć przynajmniej rąbek jego stroju, co już ułatwiało mi ponowne lokalizowanie go. Często tak robiłam, bo sokoły mogą przykuwać uwagę, a tego najwyraźniej Zefir nie chciał. A chciałam, aby każdej nocy mnie spostrzegł. Może czegoś się domyśli? Nie wyglądał na kogoś, kto nie potrafi łączyć faktów czy myśleć poza schematem. Miałam tylko nadzieję, że faktycznie tak było. 

<Zefir? Nie wiem czy opowiadanie jakkolwiek może umywać się do Twoich, ale może uda nam się coś fajnego razem zrobić? c:>

1 listopada 2015

Od Daenerys - CD. Wintera

Stałam, wpatrując się w mężczyznę. Był bardzo wysoki, i oczywiście dobrze zbudowany. Mimo tego, że jego twarz miała dobre rysy, coś mnie w nim niepokoiło. Bałam się, że zaraz wyciągnie sztylet i mnie zabije. Cóż, może i jestem dziwna, lecz coś w moim wnętrzu nie pozwalało mu zaufać. Po chwili milczenia mężczyzna rzekł :
- Tutaj nie możecie zostać.
Westchnęłam głośno. Nie spodziewałam się, że pozwoli on zostać wielkiemu smakowi w lesie. Skrzyżowałam ręce po czym odparłam:
- Cóż, oczywiście wiedziałam, że to powiesz. Jednak nie zaszkodziło spróbować.
Uśmiechnęłam się delikatne, lecz mężczyzna nie patrzał na mnie i wpatrywał się w smoka. Głaskał długą, osmoloną szyję Firei. Po chwili powiedział:
- Masz taką samą bliznę na plecach.
Na mej twarzy zagościł wyraz zdziwienia. Spojrzałam na mężczyznę, który przeszywał mnie wzrokiem. Dopiero po kilku sekundach przypomniałam sobie o tym, że ma suknia ma duże wycięcie na plecach. Odetchnęłam z ulgą. Mężczyzna raczej nie był wszechwiedzącym czarodziejem.
- Tak. Mam ją całe życie. W królestwie Fuego'a, gdy dziecko narodzi się z jakimkolwiek znamieniem, uważne jest, za dar boży. Mimo tego, że ludzie nie przepadają za smokami, to każdy kto może nad nimi panować, jest dla nich wyjątkowy.
Mężczyzna oparł się o łeb potwora i rzekł :
- Tak więc, co zamierzasz?
Zamyśliłam się. Gdy w mej głowie ułożył się pewien plan rzekłam:
- Nie wiem tego. Ona nie może powrócić do Fuego. Musi odlecieć w stronę innego królestwa. Zna drogę - Podeszłam do smoczycy i zaczęłam gładzić ją po czarnych łuskach. Jej ciało natychmiast po tym stało ciepłe, gorące, parzące. Mężczyzna szybko odskoczył od szyi smoka. Na jego dłoniach pojawiły się zaczerwienienia. Pogłaskałam jeszcze raz smoka, po czym podniósł się on do lotu i poszybował w górę. Podeszłam do mężczyzny i spoglądając na jego poważnie poparzenia powiedziałam :
- Daj mi swą dłoń.
Gdy mocno ścisnęłam rękę mężczyzny ten zasyczał z bólu.
- Co ty robisz?!
Krzyknął i próbował wyrwać się z mojego ucisku. Lecz po kilku sekundach puściłam jego dłoń. Dalej była czerwona i lekko opuchnięta, lecz nie mogło to się równać ze stanem sprzed chwili.
- Masz moc uzd...
- Żadna mi tam moc. Myślisz że siedzenie na płonącym smoku jest przyjemne? Ona mnie nie parzy, a jeździec ma swego rodzaju więź ze smokiem.
Usiadłam na powalonym przez smoka pniu drzewa i czekałam na dalszy obrót spraw.

Winter?

Od Aarona

- Co?! - Słowa Lilith przecięły powietrze niczym bicz. Odstawiłem spokojnie kubek na dębowy blat stołu. Przetarłem wierzchem dłoni usta, pozbywając się resztek piany. Uniosłem wzrok, patrzyłem swojej siostrze teraz prosto w oczy. Jej wzrok mówił mi wszystko to, o czym teraz myślała. Uśmiechnąłem się drwiąco.
- To co słyszałaś - mruknąłem ospale niczym kot. - Sama sobie musisz poradzić. Nie pomogę ci.
Nachyliłem się nad stołem, oparłem głowę o lewą dłoń. Koniuszkiem wskazującego palca prawej dłoni zacząłem jeździć po krawędzi kubka. "Który to już dzisiaj kufel?" Zacząłem myśleć "Drugi? Może piąty? Hmm... Zresztą kto liczy ile pije znaczy, że ma problem"
Uśmiechnąłem się pod nosem i zauważyłem, że wściekła dziewczyna coś do mnie mówiła. Miałem obojętny wzrok, tak samo jak podejście do tej sprawy. Mimo tego, że to moja młodsza siostrzyczka, to nie mogłem jej ulec. Jeśli zgodzę się, aby ze mną zamieszkała, to rozleniwi się całkowicie. Opuściłem dłonie na blat i przesunąłem nimi, aż do samej krawędzi. Dźwignąłem się lekko do góry, ciągle opierając się na rękach.
- To twoja ostateczna decyzja - wycedziła przez zęby. - Braciszku? - Ostatnie słowo zabrzmiało jak syk żmiji. Nie odpowiedziałem nic, odepchnąłem się delikatnie i zatrzymałem w pionie. Zdjąłem bluzę z krzesła, obszedłem stół i zatrzymałem się obok dziewczyny.
- Tak - szepnąłem jej do ucha, kiedy się nachyliłem. Jej dłoń, zaciśnięta na rękojeści srebrnego noża, ruszyła gwałtownie w dół. Ostrze wbiło się w dąb niczym w masło. Opuściła głowę, nawet na mnie nie spojrzała.
Helver - zaklęła.
Patrzyłem na nią jeszcze krótką chwilę i ruszyłem w swoją drogę. Zabolało mnie to, co powiedziała, lecz nie pokazałem po sobie niczego. Kiedy wyszedłem na zewnątrz, zarzuciłem na siebie czarną bluzę, automatycznie zaciągnąłem kaptur na głowę. Spojrzałem w niebo, ciepłe promienie słońca spadły na moją twarz, blask jego mnie lekko oślepił przez co zamknąłem oczy. Wciągnąłem głośno powietrze nosem i bezgłośnie je wypuściłem, tak samo jak zaczerpnąłem. Wsadziłem dłonie do kieszeni spodni i ruszyłem przed siebie. Gdzie podążałem? Nie mam pojęcia wiem jednak, że jak najdalej od tej karczmy. Dzisiaj, na szczęście, nie miałem żadnej warty ani nic. Do wieczora miałem jednak kilka dobrych godzin, więc łaziłem po miasteczku, bez najmniejszego celu. Po drodze minąłem grupkę "żebraków", którzy tylko czekali, aż ktoś wrzuci im jakieś drobne. Wtedy będą mogli iść i znowu się upić. Zamiast iść do pracy i pomóc swoim żonom, dzieciom i bliskim w sposób finansowy, woleli upić się jakimś tanim trunkiem, który z dnia na dzień coraz bardziej wyniszczał ich organizm. Ale co to ich obchodziło? Oni mieli jeden cel w życiu.
Pff... Nawet oni mieli cel na dzisiejszy dzień, a ja? Pomyślałem i rozejrzałem się dookoła. Nim się obejrzałem, byłem w drugiej części miasta. Zbliżałem się właśnie do mostu, lubiłem tam siedzieć. Mimo, że był to jeden z wielu traktów to i tak mało kto go odwiedzał. Nie miałem ochoty jakoś się zbytnio z nikim widywać, chciałem pobyć w ciszy i gapić się w wodę, siedząc na kamiennym murku, na najwyższym punkcie mostu.
Murek był na wysokości mojej klatki piersiowej, wskoczyłem jednak na niego bez problemu, wyprostowałem się i włożyłem znowu ręce do kieszeni. Ruszyłem ospałym krokiem przed siebie, aż dotarłem na miejsce. Usiadłem powoli, jakby wszystkie mięśnie zaczęły mnie boleć. Delikatnym ruchem, prawie niezauważalnym, dotknąłem srebrnej rękojeści jednego noża, a po chwili drugiej. Odetchnąłem z ulgą, uśmiechając się tajemniczo i wyzywająco. Oczy skierowałem w dół, piętnaście stóp pode mną płynęła leniwa rzeka. Woda wydawała się jakby zaczarowana, poświęciłem jej całą swoją uwagę. Nie wiem jak długo tak siedziałem. Do realnego świata przywrócił mnie stukot butów. Odwróciłem się i ujrzałem...

Ktoś z Królestwa?

Od Liliany

Odpoczywałam na dnie morza. Dziwne... ale nawet bez przemiany, mogłam tam oddychać. Nagle coś usłyszałam. Czyiś głos. Zauważyłam jakąś postać pod wodą. Wyciągnęłam sztylet. Nie wahałam się go użyć w tej chwili. Stanęłam naprzeciw postaci.
- Kim jesteś? - spytałam dość groźnie.
Osoba wydała się zaskoczona, ale po chwili się ocknęła i powiedziała:
- Kim ty jesteś? I co robisz na terenach Królestwa Aqua? - spytała dziewczyna.
- Liliana - powiedziałam krótko.
- Ruth Cartier. Władczyni Królestwa Aqua - powiedziała.
- Królestwa? - Spytałam lekko zdziwiona, ale nie dałam tego po sobie poznać.
Postać przytaknęła. Chwilę się zawahałam, ale po chwili spytałam:
- Mogę dołączyć?
- Masz jakąś moc? - spytała.
- Transformacja - powiedziałam.
- W takim razie, tak, możesz dołączyć.
Uśmiechnęłam się lekko, prawie niezauważalnie.
- Dziękuję, ale teraz...muszę iść - powiedziałam.
Nie miałam ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Wyszłam z wody i weszłam na drzewo. Musiałam się rozejrzeć. Po chwili jednak zauważyłam jakąś postać pod drzewem. Zeskoczyłam na ziemię, w postaci wilka. Zjeżyłam sierść, pokazałam zęby i warczałam. Postać wyciągnęła broń. Miała zamiar mnie zabić.
-Odłóż broń - powiedziałam i zmieniłam się w człowieka.
Postać wydała się zdziwiona.
-Kim jesteś? - spytałam.

<Ktoś z Królestwa Aqua?> 

Aaron Stark


Imię: Aaron 
Black, Aro
Nazwisko: Stark
Płeć: Mężczyzna
Królestwo: Aqua'y

Wiek: 22 lata
Urodziny: 29 luty
Ranga (Stanowisko): Łucznik (wojsko)
Charakter: Czy można opisać książkę po okładce? Jeśli tak, to na pierwszy rzut oka wiesz już co nieco o Aaronie. Chłopak jest pewny siebie, wie, czego od życia chce i co może osiągnąć. Nauczył się też, że każdy jest zależny od innej osoby. Ciągle jednak uczy się, jak to wykorzystać. Bezczelny z niego chłopak, jednak zna umiar. Ma duszę podróżnika, nie lubi siedzieć cały czas w jednym miejscu. Tajemniczy, ale też intrygujący. Można opisać kilka jego cech z wyglądu. Jednak są one kroplą w morzu.
Aaron mimo tego, że wydaje się oschłym młodym człowiekiem, to potrafi się zatrzymać i udzielić komuś pomocy. To jednak bardzo kłóci się z jego porywczą naturą. W jednej chwili potrafi siedzieć i usypiać z nudów w swojej komnacie, a dosłownie sekundę później, jest gotowy walczyć z całym oddziałem i zabijać ludzi. Nie boi się śmierci, pozbawił życia już kilka osób jak i zwierząt. Należy do osób, które cały czas pokonują swój strach i lęki. Za swoich przyjaciół, rodzinę i ukochaną gotów oddać życie. Jednak nie jest typem romantyka. Jeśli dziewczyna liczy na to, że będzie stał pod oknem i cytował jej wiersze, to jest w ogromnym błędzie. Zamiast stać i wygadywać głupoty, woli iść z kolegami do baru. Od kiedy pamiętał, chodził własnymi drogami, do dziś słyszy w głowie słowa matki "Jesteś jak kot. Ty i on chodzicie własnymi drogami i nie ciągniecie za sobą nikogo". Aaron potrafi się uśmiechać i żartować, lubi też zawierać nowe znajomości. Lecz od tego ostatniego woli bardziej walkę. Nie ma dnia, aby nie ćwiczył, jest bardzo sumienny i honorowy. Jeśli komuś coś obieca, to dotrzyma danego słowa. Uwielbia czuć adrenalinę. Black nie uznaje porażki, zawsze znajdzie wyjście, nawet z najgorszej sytuacji. Jak na tak młodego człowieka, jest niezwykle odważny i śmiały, czasem jednak zbyt śmiały. Jeśli wie, że ma rację, a ktoś inny myli się przez co mogą dziać się różne dziwne i nieprzyjemne rzeczy, to jest gotowy się kłócić i postawić. Nawet samemu królowi. Ma coś w rodzaju "szóstego zmysłu". Wie jak oczarować kobietę, jednak nie lubi tego robić, woli, jak to o niego zabiegają. Chodź zdarzają się bardzo nieliczne wyjątki. Cały czas nad czymś myśli, nie ma chwili aby przestał. Potrafi całkiem nieźle manipulować innymi i kłamać. Ale jeśli przychodzi co do czego, potrafi mówić samą prawdę. Nie ważne, czy jest bolesna, czy nie. Aaron nie przejmuje się tym co robi, on żyje chwilą. Nie żałuje żadnej swojej decyzji. Uważa, że wszystkie były słuszne.
Aparycja: Czarne włosy, lekko ciemna karnacja i oczy o kolorze płomieni czynią go wyjątkowym chłopakiem. Kiedy jest zadowolony, z jego oczu bije przyjemny blask ognia rozpalonego, podczas kilku godzin stania na zimnie. Jednak kiedy wpada w furie, ludzie zwykli mówić, że są one wtedy odzwierciedleniem piekła. Niezależnie od tego, jaki ma nastrój, są one kontrowersyjne, ma się wrażenie, jakby w gałkach ocznych cały czas paliło się ognisko. Twarz Aarona przyozdabiają ostre rysy, które nadają mu jeszcze większej męskości. Kąciki jego ust zwykle wygięte są w delikatnym, prawie niezauważalnym uśmiechu. Na czubku głowy ma gęste czarne włosy, nie są one ani za długie ani za krótkie. Jednak zawsze są one w nieładzie, co dodaje mu uroku, często jednak ich nie widać, ponieważ chłopak zwykle nosi kaptur. Aaron nie ma w swojej szafie prawie rzadnej bluzy bez kaptura. Wszystkie one jednak są ciemne, tak samo jak spodnie. Chłopak nigdy prawie nie zdejmuje rękawic. Palce ich wyglądają niczym płomienie ognia. Kolejną charakterystyczną cechą, są jego dwa naszyjniki. Jeden z nich nie jest specjalnie długi, nic na nim też nie wisi. Drugi natomiast, znacznie dłuższy, ma wisior z wygrawerowanym herbem jego rodu. Obie błyskotki spoczywają na umięśnionej klatce piersiowej Aarona. W lato rzadko kiedy zakłada jakieś koszulki, woli paradować bez nich wystawiając swoje wyrzeźbione godzinami treningu ciało. Ten widok zaskakuje dużą ilość osób, jednak siła Aarona jeszcze bardziej. Na jego plecach widnieją trzy dość spore szramy, sięgają one od lewej łopatki, aż po prawe biodro. Nie chce o tym rozmawiać.
Szczegółowa aparycja
- kolor oczu: Barwa ognia
- wzrost: 187 cm
- waga: 69 kg
Umiejętności: Black nauczuł się bardzo dobrze walczyć wręcz. Znacznie lepiej jednak, radzi sobie z wszelaką bronią. Znakomicie opanował rzucanie nożami i walkę nimi, można powiedzieć, że jest niepokonany. Od kiedy tylko pamięta, lubił przebywać w lesie, nauczył się trudnej sztuki survivalu, skradania się, oraz kamuflażu. Potrafi jeździć konno, pływać i czytać. Zna też kilka języków. Dodatkową umiejętnością jego jest pamięć wzrokowa i słuchowa. Ma dobre podejście do koni. Potrafi używać mózgu. Mocna głowa, przepije każdego.
Magiczna moc: "Bariera" - Polega ona na tym, że blokuje ona moc czytania w myślach, kontrolowania ciała, sprawiania bólu, kontrolowania mowy itp. Każdy, kto chce użyć na nim swoich mocy, spotyka się z zerowym efektem. Ta umiejętność jest u niego wrodzona, nie można się jej pozbyć ani obejść, nawet sam Aaron nie może tego zrobić. 
Rodzina:
- matka: Arya †
- ojciec: Arthur
- starsze rodzeństwo: Jest najstarszy
- młodsze rodzeństwo: Lilith (młodsza o 2 lata siostra), Sansa (dziesięć lat) i Mary † (zginęła w łonie matki)
Zauroczenie: Szuka, ale nie okazuje.
Ex: Kilka było. Szkoda gadać.
Potomstwo: -
Koń: Nocny Tancerz
Historia: Urodził się w leśnej chatce. Jego ojciec był łowcą, matka zielarką. Aaron jest najstarszym dzieckiem Stark'ów, ale zarazem i jedynym chłopcem. Ma on dwie młodsze siostry Lilith i Sansę. Wychowywał się w normalnej rodzinie, rodzice go kochali tak samo jak pozostałe dzieci. Aaron miał zostać łowcą, Arthur przygotowywał go do tego od najmłodszych lat. Chłopak chłoną naukę jak gąbka ,ale jednak nie interesowało go to tak bardzo jak walka. 
Kiedy Black miał trzynaście lat, zmarła jego matka, a razem z nią jego trzecia siostra. Ojciec przeszedł wtedy załamanie psychiczne, jako jeszcze dziecko, sam musiał zająć się domem i siostrami. Miał szczęście, że szybko się wszystkiego uczył. Musiał dorosnąć szybciej, niż tego sam chciał. W dzień zajmował się domowymi obowiązkami, a wieczorami trenował. 
Przyszedł jednak dzień, w którym musiał opuścić rodzinny dom i udać się do miasta, w którym mieszka już drugi rok. Znalazł tutaj pracę marzeń i nie zamierza nigdzie się przeprowadzać.
Inne zdjęcia: 1
Autor: RamsayB

SIŁA: 30 SZYBKOŚĆ: 20 ZWINNOŚĆ: 20 CZUJNOŚĆ: 10 WYTRZYMAŁOŚĆ: 20