Strony

Mieszkańcy

28 listopada 2015

Od Wintera - CD. Nastii

Odepchnęła mnie, ale nie zamierzałem zwracać na to uwagi. Żyła i był to prawdziwy cud.
Przez cały ten czas, gdy pomagałem, leczyłem... Fakt, że moi pacjenci przeżyją był oczywisty. Nie zajmowałem sobie głowy rozmyśleniami "co by było gdyby". Gdybym nie zdążył podać leku, gdybym źle zdiagnozował objawy, gdybym się pomylił. Ale Nastia naprawdę umierała. Nie potrafiłem jej pomóc w żaden sposób. A teraz żyła. Była cała, zdrowa, szczęśliwa. Nie potrafiłem nie okazać również swojego szczęścia z tego powodu. I ulgi.
Dziewczyna patrzyła na mnie spode łba, czego mogłem się spodziewać. Od samego początku mi nie ufała, dlaczego teraz miałoby się to zmienić?
- To było niesamowite - stwierdziłem z uśmiechem - Dobrze, że nic ci nie jest. Choć oczywiście wolałbym, żeby to była moja zasługa, a nie... magii.
Nastia skinęła głową, wciąż głaszcząc swojego konia po szyi.
- I tak wiele zrobiłeś, za co ci dziękuję.
"Nie dość" pomyślałem przypominając sobie opanowujące mnie uczucie bezradności. Choroba postępowała zbyt szybko, a ja nie wiedziałem co robić. To się nie mogło powtórzyć. Musiałem znaleźć skuteczne lekarstwo... na wszelki wypadek. Nie mogłem liczyć, że każda ofiara tej rośliny zdoła się cudownie uleczyć.
Nagle, zza drzew wyskoczyła wilczyca stając między mną, a Nastią z wyszczerzonymi kłami. Warczała groźnie na dziewczynę, jeżąc się cała. Nie odrywała od niej wzroku, powoli zataczając wokół coraz większy łuk, wciąż jednak, oddzielając nas od siebie.
Nastia cofnęła się zlękniona, przywierając do swojej klaczy, koń jednak sam przerażony był nagłym pojawieniem się drapieżnika. W panice próbował jak najszybciej oddalić się od wilka, robiąc przy tym niesamowite zamieszanie.
- Co się dzieje? - spytała zdezorientowana Nastia, patrząc na mnie, szukając pomocy, wsparcia. Mogłem tylko domyślać się, co czuje. Paraliżujący strach. Z jednej strony, chciało się uciekać jak najszybciej, ale wyszczerzone w twoją stronę kły hipnotyzowały, nie pozwalając zrobić żadnego gwałtowniejszego ruchu. Zwierzę jest szybsze i bardziej niebezpieczne, więc nie ma żadnego dobrego rozwiązania. Chyba, że umiało się z nimi rozmawiać.
- Saba?! - krzyknąłem, próbując zwrócić na siebie uwagę wilczycy. Jej prawe ucho lekko drgnęło dając mi znak, że słucha. - Co ty wyprawiasz?
'Chronię cię'
Jej głos w mojej głowie był bardziej brutalny niż zwykle. Wiedziałem, że jej złość nie jest zwrócona ku mnie, jednak sam fakt, że z mojej przyjaciółki mogła emanować tak negatywna energia, przerażało mnie. Zwłaszcza, że osobą, którą najpewniej chciała skrzywdzić, była Nastia.
'Wcześniej tego nie wyczuwałam, przez otaczający ją odór śmierci, ale teraz jest inaczej. To zmiennokształtna'
- I co to niby zmienia? - starałem się zachowywać spokojnie, jakby nic się nie działo. Chciałem tym dodać nieco otuchy dziewczynie, która wciąż przypatrywała się mnie i Sabie. Miałem nadzieję, że jeśli zauważy, że ja jestem spokojny, sama też nieco się rozluźni i zdoła zapanować nad swoją klaczą.
'To zmienia wszystko. Zmiennokształtni to same kłopoty. Wybryki natury. Nie są ani jednymi z nas, ani nie należą do was. Przez to są jeszcze bardziej niebezpieczni. Trzeba ich tępić, jak każde szczenie nie dość silne do samodzielnej walki. A nawet brutalniej, bo oni są w stanie walczyć. I wybić nas wszystkich. Co do jednego'
Słowa wilczycy mnie przeraziły. Nie rozumiałem, co dokładnie miała na myśli i chyba nawet nie chciałem. Obawiałem się, że prawda mogła być jeszcze gorsza niż moje wyobrażenia.
Walczyły we mnie dwie myśli. Wiedziałem, że jeżeli chodzi o sprawy związane z magią i nienaturalnymi stworzeniami, powinienem słuchać się Saby. Widziała i wiedziała o wiele więcej niż ja. Jednak patrząc na Nastię nie potrafiłem sobie wyobrazić, by mogła kogokolwiek skrzywdzić.
Przyglądałem się dziewczynie nie potrafiąc podjąć decyzji. Nie wiedząc, co zrobić.
- No i? - ponagliła mnie, zaglądając mi w oczy. Co miałem zrobić?
- To jeszcze nic nie znaczy - odpowiedziałem wilczycy, bardzo starannie dobierając słowa.
'Jesteś jeszcze młody' zadrwiła wilczyca, jednak po raz pierwszy odwróciła łeb w moją stronę. 'Sam widziałeś. Ona powinna była umrzeć, a jednak stoi przed tobą. Nikt nie powinien drwić ze śmierci. To się zawsze źle kończy'
- Źle dla kogo? Żyje, to chyba dobra wiadomość?
'Dla niej dobrze. Ale jak to się skończy dla ciebie? Jeśli zostaniesz w jej towarzystwie... Śmierć nie jest zbyt cierpliwa. Zabijmy ją, to odejdzie'
Przeszły mnie ciarki. Wilczyca mówiła o śmierci jak o realnej istocie i chyba to było w tym najgorsze. Wiedziała co mówi, więc nie mogłem tego zignorować.
- Sam się tym zajmę. Nikt tu dziś nie umrze.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie z wilczycą w oczy, jednak w końcu odpuściła.
'Jak wolisz' warknęła i dwoma susami, skoczyła między drzewa. Nie miałem wątpliwości, że wciąż będzie mnie obserwować, jednak dla Nastii i jej klaczy lepiej było, by robiła to z pewnej odległości.
Dziewczyna wypuściła gwałtownie powietrze i oglądając się na otaczające polanę drzewa, podeszła parę kroków bliżej. Trzęsła się ze strachu. Mimo, że nie wiedziała, o czym rozmawiałem z Sabą, sama groźba wilczycy wywarła na niej ogromne wrażenie.
- Powiesz mi, o co chodziło? Powinnam się bać?
Przyglądałem się jej zaniepokojonej twarzy. Bardzo starała się brzmieć swobodnie, jakby cała ta szopka nie zrobiła na niej najmniejszego wrażenia. A mimo to, jej oczy wciąż błądziły po krawędzi lasu, gdzie ukrywała się Saba.
- Wszystko w porządku - uśmiechnąłem się. Zbliżyłem się jeszcze kilka kroków i pochyliłem, ustami ledwie dotykając policzka dziewczyny. - Bałaś się? - wyszeptałem jej do ucha.
Tak jak się spodziewałem, jej twarz zrobiła się czerwona ze złości i ,prawdopodobnie, zażenowania. Szybkim ruchem odepchnęła mnie od siebie, znów spoglądając groźnie, jakbym to ja jej przed chwilą groził.
W odpowiedzi roześmiałem się, widząc że mój plan zadziałał. Przestała myśleć o krążącej wokoło wilczycy, a skupiła się na mnie.
- Powinnaś chyba wracać do domu. Ktoś na pewno się o ciebie martwi.
- Wątpię, ale masz rację. Powinnam już wracać.
- Świetnie - uśmiechnąłem się, patrząc jej w oczy. - Odprowadzę cię.
- Poradzę sobie - próbowała mnie powstrzymać, ale ja już przywoływałem do siebie Tańczącego Liścia.
Nie wątpiłem, że sobie poradzi. Nie miałem też jednak żadnych wątpliwości, że Saba tak łatwo odpuści. Dla bezpieczeństwa wszystkich chciałem odprowadzić Nastię do jej wioski, a jeśli to będzie konieczne, nawet pod same drzwi domostwa.
Ruszyłem w stronę chaty, a Nastia podążyła za mną, wciąż rozeźlona.
- Dokąd idziesz?
- Po dwoje rzeczy. Nie wiem jak ty, ale ja nie lubię podróżować z pustym żołądkiem.
- Nie musisz ze mną jechać. To niedaleko.
- Wiem.
Nie śpiesząc się wyszukiwałem w domu kolejne potrzebne mi rzeczy. Trochę jedzenia, ziół, ubrań. Ostatecznie miałem ze sobą dwie dość spore torby, które zarzuciłem na grzbiet Liścia, który prychnął z niesmakiem.
- Wiem, że ci się to nie podoba - westchnąłem słysząc cały sznur niewybrednych przekleństw skierowanych w moją stronę. Nastia stała obok swojej klaczy, przyglądając mi się, wciąż zła i zniecierpliwiona.
W końcu osiodłałem swojego konia i już na jego grzbiecie, podjechałem do dziewczyny. Nie ruszyła się z miejsca, tylko podniosła głowę, by na mnie spojrzeć.
- Mogłabym się przemienić i bez żadnych problemów wrócić z Mystery. Same.
Posłałem jej kolejny uśmiech, nachylając się w jej stronę.
- Bez problemów, co? Tak samo jak ostatnim razem?
Tym komentarzem ją uciszyłem. Zgromiła mnie spojrzeniem, jednak wsiadła na swoją klacz i ruszyła w stronę drzew, a ja tuż za nią. Przez cały czas bacznie obserwowałem otaczające nas drzewa, szukając wilczycy. Wiedziałem, że jest blisko. W pewien sposób, wyczuwałem już jej obecność. Trzymała się jednak z dala, mogłem się więc odprężyć i cieszyć przejażdżką.
Nastia jechała kilka kroków przede mną, nawet nie sprawdzając, czy wciąż jadę. Zastanawiałem się, czy potrafi nawiązać więź z Tańczącym Liściem podobnie jak ja z Sabą. To by wyjaśniało, dlaczego zwierzę, które nawet mnie czasem ignoruje, do niej podeszło bez zawahania.
'Niewygodnie mi. Nie mogłeś zostawić tych worków?'
- To zemsta za wybranie jej zamiast mnie - zaśmiałem się, na co Nastia odwróciła się, posyłając mi kolejne mordercze spojrzenie. Zwolniła jednak, zrównując się ze mną i dalej jechaliśmy już jednym tempem.
- Powiesz mi, czego chciał ten wilk?
Zerknąłem na nią kątem oka. Nie patrzyła na mnie. Wzrok wbijała w las przed nami.
- Nie - odpowiedziałem prosto mając nadzieję, że uda mi się ją znów rozzłościć.
- To po co ze mną jedziesz? Sam widzisz, że świetnie poradziłabym sobie sama.
"Tego właśnie nie jestem pewien"
- Mam w tym swój interes. Odprowadzę cię, gdziekolwiek mieszkasz i pojadę dalej, do Mirhaven.
Od dawna odkładałem tę podróż, nie ze względu na koszta, ale zwykłą wygodę. Dobrze czułem się w lesie, sam ze zwierzętami i otaczającą mnie przyrodą. Miasto zapamiętałem jako brudne, zatłoczone i pełne bólu. Nie chciałem tam wracać, choć wiedziałem, że w końcu będę musiał.
- Może wybierzesz się tam ze mną?
- Niby dlaczego miałabym się zgodzić? - prychnęła Nastia. Była zła, ale nie chodziło tylko o to. W gruncie rzeczy, w ogóle mnie nie znała. Jak dla wszystkich innych, byłem dla niej tylko mężczyzną spotkanym w gęstym lesie. Niektórych to intrygowało... Ją trzymało ode mnie z daleka.
Odwróciłem się w jej stronę, chcąc spojrzeć w jej oczy. W pewien sposób, rzucić wyzwanie. Ona też zwróciła twarz ku mnie. Choć w jej oczach wciąż tliły się iskierki gniewu, uśmiechnąłem się szyderczo.
- Żeby zaszaleć. Zrobić coś, czego nigdy by się nie zrobiło. Żeby choć przez krótki czas nie myśleć o konsekwencjach swoich wyborów.
Gdy to powiedziałem, gdzieś za nami rozległo się wycie wilka. Doskonale znałem to wycie. Jednak po nim, pojawiło się kolejne. I następne. Co najmniej tuzin wilków.

<Nastia? W końcu się doczekałaś. Jak ci się podoba? :D>

24 listopada 2015

Od Sygny - CD. Nerona

Ból. Niemiłosierny, wielki ból niemal wypalał mi udo. Zamknęłam oczy i zaciskając zęby wbiłam paznokcie w plecy Nero. Czułam jak po policzkach  raz po raz spływają mi łzy. Mimo wszystko próbowałam nie krzyczeć. "Zaraz przejdzie, wytrzymaj"... Gdzieś w tle dotarł do mnie kojący, znajomy głos.
Po jakimś czasie, który zdawał się trwać całe wieki, ból zelżał. Palące  uczucie zostało zastąpione lekkim mówienie w okolicach zranienia.  Siedziałam z zamkniętymi oczami, przytulona do klatki piersiowej Nero, ściskając w pięściach fałdy jego koszulki. Podniosłam powoli powieki. Chłopak obejmował mnie mocno, głaszcząc delikatnie po moich włosach.
- Prześpij się - powiedział, zauważywszy, iż powracam powoli do rzeczywistości.
 Nie miałam siły, by jakkolwiek zaoponować, więc rozluźniłam uścisk  dłoni i ułożyłam się przy ścianie jaskini, na zimnym kamiennym podłożu. Ledwie zdążyłam zamknąć oczy, pogrążając się w płytkim śnie.
 Nie trwał on jednak długo. Po jakiejś godzinie przebudził mnie  przyjemny dźwięk trzaskającego ogniska, które rozpalił mężczyzna,  perfekcyjnie posługując się swoim żywiołem. W pierwszym odruchu,  zwróciłam wzrok ku mojej nodze. Nie czułam już żadnego bólu, a czysty  bandaż wskazywał na ustanie krwawienia. Wyciągnęłam rękę w stronę rany, jednak natychmiast w grocie zabrzmiał stanowczy głos dziewiętnastolatka:
 - Nie dotykaj na razie. Pozwól się zagoić.
 Spojrzałam się w stronę chłopaka. Dopiero teraz spostrzegłam, że siedzi  przy ognisku i uzbrojony w mały nóż, obdziera futro z dwóch dorodnych  zajęcy. Zwróciłam się do niego, pewnym siebie tonem:
 - Nie musisz za mnie polować.
 - Czyżby? A kto nie tak dawno narzekał, że nie ma jedzenia? - odparł, szczerząc białe zęby. Odwzajemniłam uśmiech, bo mimo urażonej dumy  spowodowanej wyręczaniem mnie, to cieszyłam się, że wreszcie mam czym  zapełnić wygłodzony żołądek. Przysunęłam się do chłopaka i chwyciłam  drugiego długouchego zwierza, po czym zaczęłam delikatnie usuwać z jego  ciała wierzchnią warstwę, sprawnie wybierając nożem najlepsze kawałki  mięsa. Gdy zakończyliśmy żmudną robotę, Nero wyszedł zdobyć sprzed  jaskini gałęzie odpowiednie do nadziewania i pieczenia.
 Wtem usłyszałam warknięcie i okrzyk zaskoczenia. Zerwałam się z miejsca  ku wylotowi groty i ujrzałam Nerona, który dobywszy miecza, wdał się w  bójkę z wilkami, najwyraźniej czyhającymi na nas na zewnątrz. Kilkoma  zręcznymi ciosami pozbawił zwierzę przednich łap, już przymierzając się  do zadania śmiertelnego ciosu, kiedy zobaczyłam błyszczące ślepia  kolejnego psowatego, szykującego się do skoku na mężczyznę. Natychmiast  wyciągnęłam zza pazuchy jeden ze sztyletów i oddałam nim celny rzut,  zatapiając ostrze dokładnie między oczy ofiary, która padła na ziemię  bez życia. Młodzieniec rozejrzał się dookoła nieco zdezorientowany,  zaraz jednak powracając do walki w pełnej gotowości. Ja z kolei jednym  ruchem chwyciłam mój miecz, zatracając się w wirze bitwy.
 Po kilku minutach zaciekłego starcia, utoczyłam krwi ostatniemu z  napastników. Nero z kolei chwycił dwa wilcze truchła i, zarzucając je  sobie na plecy, udał się z powrotem w stronę naszego schronienia. Po dotarciu tam, zaczął oddzielać z nich skórę, z której można zrobić  odzienie, od reszty zwłok. Ja z kolei zajęłam się opiekaniem na ogniu  zajęczego mięsa.
 - Miałeś mi powiedzieć, dlaczego w sumie ze mną uciekłeś. Sama też dałabym sobie radę.
 <Nero?>

Od Nikity - CD. Tantrissa

Wzruszyłam tylko ramionami z obojętną miną. Co ten białowłosy młodzieniec sobie myślał? Że nie mam nic lepszego do roboty tylko uganiać się będę za jakimiś szkaradami? Do walki to ja zawsze ostatnia jestem... Wpadłam do domu nowego handlarza w mieście który sprzedawał broń. Poprosiłam go, by poszukał w magazynku jakiegoś dobrego topora, a ja w tym czasie zwinęłam mu z półki -
Sztylet Zakazanej Krwi


oraz Demoniczny Łuk


Wybiegłam z pomieszczenia, ​trzaskając drzwiami. Skoczył​am na dach, ubrałam kaptur i zjechałam po rynnie na ulicę płomienną.
Przebiegłam nią szybko i skręciłam w ciemną uliczkę. Na jej samym końcu stał stary, opuszczony​ dom. Wślizgnęłam się tam przez okno i ruszyłam schodami na strych. Tak, właśn​ie tam mieszkałam. Mimo iż niższe partie domu były doszczętnie zniszczone, moje górne pomieszczenie było całkiem zadbane. Zero pajęczyn, śmieci,​bałaganu. Stała tam duża, złota sofa, jeszcze po wcześniejszych lokatorach, niewi​elki, drewniany stolik z dwoma krzesłami przy sobie, na jego środku stał wazon z czarnymi różami, przy ścianie stała wielka szafa w której przechowywałam najróżniejsze rzeczy, pod nogami leżał srebrny dywan, a całe pomieszczenie oświetlały świeczki i pochodnie. Wyciąg​nęłam z pierwszej szuflady szafki, żółtawą gruszkę i zaczęłam ją w spokoju konsumować, czyta​jąc ulubioną księgę. Nagle usłyszałam trzaskanie drzwi wejściowe na dole. Zerwałam się automatycznie z miejsca, biorąc do dłoni łuk i strzały. Otworzył​am mozolnie drzwi, po czym ostrożnie zaczęłam schodzić po stopniach z naprężoną do wystrzału strzałą. Gdy dotarłam na parter, zaczęłam się rozglądać po ciemnym pomieszczeniu. Na​gle ktoś lub coś przygwoździło mnie do ściany. Czułam przy gardle zimną stal miecza.
Byłam przerażona. Upuśc​iłam łuk na ziemię. Usłyszała​m męski głos.
- Ktoś ty! - warknął.
Tymczasem ja, kopnęłam go w brzuch, by wyrwać się z jego uścisku i popędziłam do góry, znikając za drzwiami strychu. Wyjęłam z szafy sztylet i czekałam na nadejście owego nieproszonego gościa. Wyważył on drzwi kopniakiem i z groźnym wyrazem twarzy stanął na środku pokoju. Na przeciwko mnie stał teraz ten sam białowłosy mężczyzna, którego spotkałam wcześniej. Patrzy​liśmy na siebie zdyszani, z mocno bijącymi, przeraż​onymi sercami. Po chwili schował swoją broń do pochwy, a ja schowałam swój sztylet za przepaskę na udzie.
- A to ty, aleś mnie wystraszyła... , otarł pot z czoła i poprawił swoje gęste włosy, lekko zabrudzone krwią.
- Czego tu szukasz? To moja chata, nie potrzebuje towarzystwa... - prychnęłam z założonymi rękami.
- Chciałem tu przenocować, bo trochę daleko mam do swojego domu, myślałem, że tu nikt nie mieszka... - ziewnął.
- Najwyraźniej się pomyliłeś! - zmarszczyłam brwi.
- No nic, pójdę szukać innego domostwa, ale najpierw zgłoszę strażnikom gdzie przesiaduje poszukiwana przez nich złodziejka... - uśmiechnął się złośliwie, wręcz szyderczo.
- Nie ładnie tak szantażować - rzuciłam pogardliwie.
- To jak będzie cukiereczku? - zadrwił.
- Co będę miała w zamian w takim razie? Wiesz, stra​żnicy jakoś nie robią na mnie zbytniego wrażenia... - westchnęłam.
Rzucił worek złotych monet na ziemię, tuż pod moimi nogami i uśmiechnął się łobuzersko.
- Może być? - mruknął z obojętnością w głosie. Spojrzała​m na trofeum uwieszone na haku u jego pasa. To była głowa owego Walridera. To za to dostał tyle pieniędzy. Pomyśl​ałam, że czemu nie, przyda mi się trochę gotówki.
- Śpisz na dole... - burknęłam beznamiętnie, po czym usiadłam przy stole kończąc obgryzać słodki owoc.
<Tantriss?>

Od Nerona - CD. Sygny

- Yyy, ten... - zacząłem i umilkłem spuszczając głowę.
- Czemu mi nie odpowiesz? - stanęła przede mną, zagradzając mi dalszą drogę która prowadziła prosto do lasu. Odwróciłem głowę w bok, próbując uniknąć jej badawczego wzroku. Czułem się jak w pułapce bez wyjścia.
- Neron... - zmarszczyła brwi.
Deszcz powoli zaczął ustawać, obecnie już tylko lekko kropiło. Stałem nieruchomo, jakby​ ktoś zatrzymał czas. Chciałem zaryzykować ale z drugiej strony przecież wiedziałem, że nic z tego nie będzie... A może ona wie o tym tylko chce to ode mnie usłyszeć? A jeśli wtedy ją stracę? To przecież kobieta, po niej można spodziewać się wszystkiego.
- Możemy przełożyć tą rozmowę na potem? - odezwałem się po kilku minutach nieobecności.
- Jak chcesz - westchnęła i sunęła się na bok. Spojrzałem na nią kątem oka.
Na kocu którym się okryła,widniała wielka czerwona plama. Widocznie krew znowu zaczęła się sączyć z głębokiej rany. Eliksir nie zadziałał. Ledwo co stawiała kroki, na jej twarzy malował się ból i cierpienie.
- Wskakuj mi na plecy - rozkazałem.
- Nie dasz rady wszystkiego unieść przecież... - oparła poważnie.
- Mówię coś... - syknąłem ostro.
Kobieta niechętnie, uczyn​iła to o co ją poprosiłem. Uwies​iła się rękoma mocno mojej szyi i oplotła delikatnie nogi wokół mojego pasa. Powoli poruszaliśmy się na przód. Zboczyłem ze ścieżki,idąc w głąb lasu przez chaszcze i zarośla. Co jakiś czas ten wielce bogaty w różnorodność biologiczną ekosystem, chwali​ł się swoimi jeleniami szlachetnymi, dzi​czyzną czy nawet przepiórkami pobudzając nasze kupki smakowe i przypominając o pustych żołądkach. Po jakimś kwadransie, ujrza​łem niewielką grotę, wykutą w skale. Ucieszyłem​ się wielce z naturalnego domostwa, przynaj​mniej mamy się gdzie schronić.
Teraz przecież nie jesteśmy mile widziani w żadnym z królestw. Wykurzy​łem pochodnią kilka nietoperzy i spaliłem pajęczyny broniące dzielnie wejścia.
Gdy uznałem że jest bezpiecznie, rzuc​iłem w kąt wszystkie nasze rzeczy, a kobieta zeszła ze mnie i usiadła pod ścianą. Wyjąłem z kieszeni spodni srebrną miksturę, ostatni​ą i najsilniejszą jaką miałem. Uwolniłem​ z okrycia nogę Sygny i uniosłem lekko do góry.
- Co zamierzasz? - szepnęła,patrząc​ na mnie półprzytomna
- Nie bój się, może trochę zaboleć ale pomoże... - przemyłem ranę zwykłą wodą, po czym polałem ją ową, błyszczącą cieczą. Źrenice dziewczyny powiększyły się a z ust wydobył się przeraźliwy krzyk. Obandażowa​łem dokładnie jej udo, by rana się nie zakaziła. Usiadłe​m obok dziewczyny, zacis​kała zęby i pięści z niemiłosiernego bólu, a po jej policzkach spływały kryształowe łzy.Przytuliłem ją do siebie, gładząc po długich,blond włosach. Ta jedną dłonią wbiła paznokcie w moje plecy a drugą ciągnęła moje wilgotne, kruczo-​czarne włosy.
-zaraz przejdzie, wytrzy​maj... - szepnąłem czule.
Po jakiś pięciu minutach kobieta​ uspokoiła się. Widocznie już jej przechodziło.Ode​tchnąłem z ulgą, przynajmnie​j jeden problem z głowy.
<Sygna?>

23 listopada 2015

Od Daenerys - CD. Wintera

Od dłuższej chwili nie słuchałam mężczyzny. Długa podróż morzem nie wchodziła w grę. Musiałam dostać się do mego królestwa szybciej. Zdecydowanie. Mój wuj oszalałby, gdyby dowiedział się o mej nieobecności. Mimo tego, że nie było go teraz we Fuego i tak by się dowiedział. Z moich zamyśleń wyrwał mnie głos mężczyzny.
- Więc jak? Zaczyna się ściemniać.
- Nie. Nie mogę zgodzić się na tak długą podróż.
- Dlaczego? Statki...
Przerwałam mu gestem dłoni, a ten zamilknął natychmiast.
- Podróż jest za długa. Przeprawa przez morze zajęłaby zbyt wiele czasu. Mój wuj był wysoko postawionym doradcą króla. Gdyby zauważył tak długą nieobecność smoka i mnie równocześnie, nie skończyłoby się to dobrze. Jest dobrym człowiekiem, ale reaguje zbyt impulsywnie i jest nadopiekuńczy - Westchnęłam głośno i mówiłam dalej - Mógłby cię oskarżyć o wiele dziwnych rzeczy.
Mężczyzna spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. Rozpostarł ramiona i oparł się o pobliskie drzewo. Rozmyślałam na całą tą sytuacją. Zawsze mogłam wezwać tu Fireę, ale to zajęłoby co najmniej trzy dni. Musiałam poczekać, aż wieśniacy odpuszczą sobie i odechce im się zabijania smoków dla pieniędzy.
- Co więc proponujesz?
- Jest jedno wyjście, ale musiałabym tu zostać chociaż do rana. Mogę wezwać smoczycę do siebie w każdej chwili, ale teraz to nie takie proste. Muszę poczekać kilka dni, aż ludzie w mieście zapomną o niej.
- Tak więc, zamierzasz zostać tutaj na noc?
- Jeśli mógłbyś mnie przyjąć do siebie, byłabym ci wdzięczna.
Mężczyzna wstał z trawy i ruszył w stronę gęsto rosnących, starych drzew. Lekko zdziwiona wstałam i podążyłam za nim. Szliśmy w ciszy. Nie rzadko przebywałam w lesie, lecz ten był jakiś cichy, tajemniczy. Nie było słychać śpiewu ptaków ani odgłosów zwierzyny biegającej po łąkach. Mimo tego, szłam posłusznie za mężczyzną. Po kilku minutach dotarliśmy do małej chatki w środku lasu. Musiałam przyznać że, nie byłam przyzwyczajona do tak małych domów. Ścieżka z kamieni doprowadziła nas pod same drzwi. Mężczyzna wszedł pierwszy, ja tuż za nim. Weszliśmy do izby. Wystrój tego miejsca stanowczo odbiegał od moich codziennych standardów. Zamiast wygodnego, dużego łoża z baldachimem stało tam małe, skromne łóżko. Podłoga nie była wyłożona marmurem lecz drewnianymi deskami. Zamiast wielkich pozłacanych świeczników, na półkach stały świece. Duże, oszklone palenisko zastępowało ognisko. No cóż - sama tego chciałaś Dany. Czego można było się spodziewać, po środku puszczy?

**2 godziny później**

Mężczyzna wlał do glinianej miski moją dzisiejszą kolację. Mimo tego, że nie wyglądało dobrze smak był wspaniały. Siedział pochylony i skrzywiony podczas gdy mój kręgosłup chciał być prostszy, niż było to możliwe. Po chwili milczenia spytał:
- Jaką pracę wykonujesz w swoim królestwie?
- Jestem kronikarzem naczelnym, pracuję w zamku. Muszę spisywać wszystkie te "mądre" wypowiedzi króla. To bywa irytujące, ale znam tylko życie w zamku.
Powróciłam do swego posiłku. Dobrze wiedziałam, że nie chodziło mu o moją pracę. Oczywiste było, że chciał drążyć temat smoków. Z całą pewnością zaintrygowały go te stworzenia. Mogłabym mówić o nich godzinami, a on o nich słuchać.
- Nie boli cię już dłoń?
Wyrwany z kontekstu mężczyzna odparł pośpiesznie:
- Ręka? Nie. Jak to zrobiłaś? Twoja moc to wspaniały dar. Mogłabyś pomóc całej masie ludzi cierpiącym i umierającym przez poparzenia. To było niezwykłe. Nigdy nie widziałem czegoś takiego...
- Nie myśl sobie że ta moc ma tylko dobrą stronę.
- Co masz na myśli?
- Przyglądałeś się bliźnie na szyi smoczycy. Mam taką samą na plecach. O dziwo nie jest to bezkształtna, czerwona plama.
Odwróciłam się tyłem do mężczyzny i odgarnęłam czerwone, długie do pasa loki. Każda moja suknia ma odkryte całe plecy, dlatego też nie było potrzeby, abym ją ściągała. Teraz moje znamię można było zobaczyć w całej okazałości. Miało ono kształt smoka ziejącego ogniem.
- Ta moc to nie błogosławieństwo... Przynajmniej nie do końca. Nie boli mnie to, lecz za każdym razem, gdy pomogę komuś poparzonemu pogłębia się ona. Na razie jest bardzo płytka, ale z czasem będzie gorzej.
Mężczyzna wpatrywał się w me plecy, gdy do domu wszedł wilk.

<Winter? Przepraszam że takie krótkie>

Od Wintera - CD. Daenerys

- Jeździec jest w pewien sposób związany ze swoim smokiem.
Starałem się słuchać tego, co mówiła, jednak zbyt zajęty byłem przyglądaniu się mojej dłoni. Zdrowej dłoni. Która jeszcze kilka sekund wcześniej była poparzona. Nie mogłem przestać myśleć o tym, ile możliwości stwarzała taka moc. Ta kobieta, mogła pomóc całej masie ludzi cierpiącym i umierającym przez poparzenia. To było niezwykłe. Nigdy nie widziałem czegoś takiego...
- Smokiem?
Szybko zerknąłem w stronę miejsca gdzie jeszcze przed chwilą stało tamto stworzenie. Smok. Musiałem zapamiętać, by później spytać o nie wilczycę. Choć jak sama powiedziała, nic w lesie nie wiedziało, czym on jest.
- Tak. Smok. Nigdy o nich nie słyszałeś? - spytała z drwiną w głosie. Teraz już przyglądałem się jej uważnie. Wpatrywałem się w jej zielone oczy, pełne rezerwy. Nie miałem jej tego za złe.Większość osób właśnie tak na mnie patrzyła. Z obawą, przed dziwnym tajemniczym mężczyzną mieszkającym w lesie. Rozmawiającym ze zwierzętami. Dzikim. Niebezpiecznym.
- Tutaj raczej się ich nie widuje - przyznałem.
- Cóż, tam skąd pochodzę, są dość popularne. Nikogo nie dziwi ich widok, choć nie można powiedzieć, by ludzie byli przyjaźnie do nich nastawieni. Mówi się, że są niebezpieczne, ale to człowiek jest najgorszą z bestii.
Mówiła z wyższością, jakby deklarowała zapamiętaną formułkę, jednak jej oczy mówiły prawdę. Może i siedziała, poruszała się i mówiła jak te wszystkie kobiety z wielkich miast, jednak naprawdę zależało jej na tych stworzeniach. "Smokach" przypominałem sobie.
- Doskonale cię rozumiem - stwierdziłem zbliżając się i siadając na ziemi naprzeciwko niej. Obserwowała każdy mój ruch. Bała się spuścić mnie z oczu, choć bardzo starała się to ukryć. Coraz bardziej mi się podobała. Była pewna siebie, i nie próbowała tego w żaden sposób ukryć, jak większość kobiet w wiosce.
- Ludzie obwiniają zwierzęta o szkody które wywołała ich niechlujność lub lenistwo. Powtarzają, jakie to zwierzęta są niebezpieczne, choć w rzeczywistości, największym zagrożeniem są właśnie oni. Zwierzęta to zwierzęta. Nie kierują się logiką i nie potrafię przewidzieć następstw swoich czynów. W przeciwieństwie do człowieka. Zabijamy i cieszymy się, że uwolniliśmy świat od kolejnego niebezpieczeństwa, a tak naprawdę, sprowadzamy na niego kolejną, żądną niewinnej krwi bestię.
Zapadła cisza. Znów ta potworna, nienaturalna dla lasu cisza. Potrzeba będzie czasu, by mieszkańcy tej ziemi wrócili do swoich ukrytych domów. Tak bardzo się bały... A przecież tamto stworzenie... smok, wydawało się bardziej przerażone, niż groźne.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - spytałem, sadowiąc się wygodniej na miękkiej trawie. Byłem pewny, że nic nie grozi mi ze strony tej dziewczyny. Myśleliśmy podobnie. Czułem to. Poza tym, wciąż pamiętałem o wilczycy i Tańczącym Liściu czekających na mnie wśród drzew.
Kobieta wyprostowała się, choć i tak już siedziała prosto i jednym ruchem odrzuciła włosy za plecy.
- Wrócę do domu. Gdzieś w pobliżu na pewno znajdzie się podróżny zmierzający do Królestwa Fuego.
Skinąłem głową ze zrozumieniem.
- Mogę cię odwieść do najbliższego dużego miasta. To kawał drogi stąd, jednak łatwiej będzie znaleźć przewóz. Możemy też ruszyć na południe. Trzy dni drogi stąd jest Omad. Może udałoby ci się tam znaleźć statek.
- Trzy dni?
- Do miasta. Nie wiem, ile zajmie ci cała podróż - przyznałem, widząc jej zdezorientowaną minę. Uśmiechnąłem się pokrzepiająco. - Lot na grzbiecie smoka musi być ciekawszy, ale Tierra to naprawdę piękne królestwo. Jeśli się dobrze przyjrzysz i dasz ponieść otaczającej cię przyrodzie.
Pokiwała głową ze zrozumieniem, jednak jej oczy były nieobecne. Zastanawiała się nad wszystkimi możliwymi wyjściami z obecnej sytuacji. Najwyraźniej nie przewidziała tego, gdy uciekała z domu na latającej, parzącej jaszczurce.
- Więc jak? Zaczyna się ściemniać.

<Deanreys? Więc jak? :D Jedziemy?>

22 listopada 2015

Od Daenerys

Otrząsnęłam z resztek snu. Gdy wyjrzałam przez okno ujrzałam typowy widok. Tłumy ludzi kłębiące na się na targu. Kupcy z dalekich krajów, zwykli mieszkańcy, żebracy kilka pań do towarzystwa kręcących się wśród tłumu i tylko czekających aż nadarzy się okazja by ukraść trochę złota. Jednak coś przykuło moją uwagę... Ich twarze były zmartwione. Wielu ludzi poruszało się smętnie i biadoliło pod nosem. Mimo tego że każdy ma jakieś problemy, nie podobało mi się tu coś. Ubrałam się w jedwabny szlafrok i ruszyłam w stronę kuchni. Zeszłam po schodach i ujrzałam dość nie codzienny widok. Na marmurowej podłodze kuchni siedział mój wuj. Jego nieobecny wzrok skierowany był w stronę ściany. Podeszłam do niego i pomogłam wstać. Wyglądał jakby w jedną noc przybyło mu 10 lat! Usiadłam obok niego na skórzanej sofie po czym spytałam:
- Co się stało wuju?
- Straszne rzeczy, moja mała Dany.
- Proszę wuju, mów dosadnie.
Roztrzęsiony mężczyzna spojrzał mi prosto w oczy po czym rzekł:
- Księżniczka nie żyję.
- Jak to się stało? Mów że wuju! Skąd to wiesz?
- Jak by można mnie nie poinformować!? Zapominasz kim jestem. Dzisiejszej nocy wezwano mnie do pałacu. Księżniczka Meridaah nie żyję.
Nie wstrząsnęło mną to. Nie przepadałam za nią lecz strata króla była dla państwa niemalże zagładą. Westchnęłam tylko głęboko po czym powiedziałam:
- Jak to się stało? Przecież ludzie tak wysoko postawieni nie umierają sobie ot tak sobie. I to w tak młodym wieku!
- Jej ciało znaleziono w wilczym lesie. Chyba możesz się domyślić to się tam wydarzyło?
- Niestety,
Oparłam się o ramię wuja i oddałam moim skołatanym myślą.

**kilka godzin później**

Umyłam się i ubrałam w elegancką,czarną suknie ze srebrną klamrą w kształcie róży na pasie. Czerwone, długie włosy opadały mi na plecy gdy Demonica pędziła przez targ w stronę zamku. Przekroczyłam bramę zamku. Klacz zwolniła. Szła powoli przez zamkowy dziedziniec. Zsiadłam z klaczy a uzdę podałam stajennemu. Pełna strachu ruszyłam w stronę zamku. Nie byłam pewna czego mogę się spodziewać. Nowy władca oznaczał wiele zmian. Strażnicy powitali mnie słowami "Witaj pani" po czym ustąpili mi z drogi. W zamku było cicho. Zdecydowanie ciszej niż zawsze. Korytarz wypełnił dźwięk moich obcasów uderzających o czarny marmur. Weszłam do mej komnaty. Było to dość duże pomieszczenie obstawione półkami. Na wszystkich z nich leżały opasłe księgi. Kroniki. Westchnęłam po raz kolejny tego dnia. Sięgnęłam po czyste zwoje pergaminu i pióra. Zamknęłam za sobą drzwi. Ruszyłam w stronę komnaty audiencyjnej. Wrota otworzyły się przede mną. Jako główny kronikarz usiadłam na podwyższeniu. Gdy wszystko rozstawiłam na swym stanowisku do sali zaczęli napływać ludzie. Gdy wszystkie ceregiele były już za nami zaczęła się długa, męcząca audiencja...

**kilka godzin później**

Jako ostatnia opuściłam salę audiencyjną. Straż zamknęła za mną wrota. Omiotłam wzrokiem pałacowy korytarz. Mój wuj stał na jego środku rozmawiając szeptem z Horacjuszem. Jego wieloletnim przyjacielem. Nie chciałam im przeszkadzać więc ominęłam ich i skierowałam swe kroki do komnaty kronikarzy. Wszyscy ucichli na mój widok. Spojrzałam na nich surowym wzrokiem. Po kilku sekundach ruszyłam do swego biurka stojącego na środku pokoju. Po kilku godzinach przepisywania opuściłam komnatę. Otworzyłam drzwi i ujrzałam mego wuja rozmawiającego z nowym władcą. Mimo tego iż starszy mężczyzna był na spoczynku, wielu chętnie słuchało jego rad. Podeszłam do niego i ukłoniłam się nisko. Obyczajowe "Wasza Miłość"z moich ust zabrzmiało zimnie i metalicznie.Nie wyglądał on na człowieka z czystym sumieniem. Spojrzał na mnie z góry po czym rzekł w stronę mego wuja:
- Kimże jest ta kobieta?
- To moja bratanica. Wychowuję ją całe życie...
Obdarzyłam wuja ostrym spojrzeniem. Ten umilkł natychmiast i dodał tylko:
- Jest naczelnym kronikarzem.
Król stał w ciszy. Po chwili spojrzał na mnie i rzekł:
- ...

Alvarze?