Strony

Mieszkańcy

24 listopada 2015

Od Nerona - CD. Sygny

- Yyy, ten... - zacząłem i umilkłem spuszczając głowę.
- Czemu mi nie odpowiesz? - stanęła przede mną, zagradzając mi dalszą drogę która prowadziła prosto do lasu. Odwróciłem głowę w bok, próbując uniknąć jej badawczego wzroku. Czułem się jak w pułapce bez wyjścia.
- Neron... - zmarszczyła brwi.
Deszcz powoli zaczął ustawać, obecnie już tylko lekko kropiło. Stałem nieruchomo, jakby​ ktoś zatrzymał czas. Chciałem zaryzykować ale z drugiej strony przecież wiedziałem, że nic z tego nie będzie... A może ona wie o tym tylko chce to ode mnie usłyszeć? A jeśli wtedy ją stracę? To przecież kobieta, po niej można spodziewać się wszystkiego.
- Możemy przełożyć tą rozmowę na potem? - odezwałem się po kilku minutach nieobecności.
- Jak chcesz - westchnęła i sunęła się na bok. Spojrzałem na nią kątem oka.
Na kocu którym się okryła,widniała wielka czerwona plama. Widocznie krew znowu zaczęła się sączyć z głębokiej rany. Eliksir nie zadziałał. Ledwo co stawiała kroki, na jej twarzy malował się ból i cierpienie.
- Wskakuj mi na plecy - rozkazałem.
- Nie dasz rady wszystkiego unieść przecież... - oparła poważnie.
- Mówię coś... - syknąłem ostro.
Kobieta niechętnie, uczyn​iła to o co ją poprosiłem. Uwies​iła się rękoma mocno mojej szyi i oplotła delikatnie nogi wokół mojego pasa. Powoli poruszaliśmy się na przód. Zboczyłem ze ścieżki,idąc w głąb lasu przez chaszcze i zarośla. Co jakiś czas ten wielce bogaty w różnorodność biologiczną ekosystem, chwali​ł się swoimi jeleniami szlachetnymi, dzi​czyzną czy nawet przepiórkami pobudzając nasze kupki smakowe i przypominając o pustych żołądkach. Po jakimś kwadransie, ujrza​łem niewielką grotę, wykutą w skale. Ucieszyłem​ się wielce z naturalnego domostwa, przynaj​mniej mamy się gdzie schronić.
Teraz przecież nie jesteśmy mile widziani w żadnym z królestw. Wykurzy​łem pochodnią kilka nietoperzy i spaliłem pajęczyny broniące dzielnie wejścia.
Gdy uznałem że jest bezpiecznie, rzuc​iłem w kąt wszystkie nasze rzeczy, a kobieta zeszła ze mnie i usiadła pod ścianą. Wyjąłem z kieszeni spodni srebrną miksturę, ostatni​ą i najsilniejszą jaką miałem. Uwolniłem​ z okrycia nogę Sygny i uniosłem lekko do góry.
- Co zamierzasz? - szepnęła,patrząc​ na mnie półprzytomna
- Nie bój się, może trochę zaboleć ale pomoże... - przemyłem ranę zwykłą wodą, po czym polałem ją ową, błyszczącą cieczą. Źrenice dziewczyny powiększyły się a z ust wydobył się przeraźliwy krzyk. Obandażowa​łem dokładnie jej udo, by rana się nie zakaziła. Usiadłe​m obok dziewczyny, zacis​kała zęby i pięści z niemiłosiernego bólu, a po jej policzkach spływały kryształowe łzy.Przytuliłem ją do siebie, gładząc po długich,blond włosach. Ta jedną dłonią wbiła paznokcie w moje plecy a drugą ciągnęła moje wilgotne, kruczo-​czarne włosy.
-zaraz przejdzie, wytrzy​maj... - szepnąłem czule.
Po jakiś pięciu minutach kobieta​ uspokoiła się. Widocznie już jej przechodziło.Ode​tchnąłem z ulgą, przynajmnie​j jeden problem z głowy.
<Sygna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz