Strony

Mieszkańcy

31 grudnia 2015

Od Ruth

Siedziałam w Sali Obrad, pochylona nad dokumentami. Próbowałam zrozumieć cokolwiek ze spisu wydatków Królestwa, jednak bez większego skutku.
To był jeden z lepszych dni. Nic nie przypominało mi o bolesnej przeszłości, miałam apetyt, a raz nawet uśmiechnęłam się do jednego ze strażników. W końcu czułam się dobrze. Mogłam zajmować się moimi obowiązkami i nadzorować przygotowania do koronacji.
Jedne z bocznych przejść do sali otworzyły się, a przez nie, pospiesznie wszedł Eric. Jak zawsze o nienagannym wyglądzie, poważny ale i pokrzepiająco uprzejmy. Rozkochiwał w sobie służbę i przybyłych gości. Wszyscy uwielbiali jego prostotę i szczerość. A mnie odsuwali na bok, jako tą zamkniętą w sobie.
Eric usiadł na krześle obok, zerkając to na mnie, to na stertę ksiąg rachunkowych.
- Jakieś wieści z Fuego’a? - spytałam, bo to był ostatnio nasz najczęstszy temat rozmów. Niepojawienie się Meridaah na turnieju było dziwne, biorąc pod uwagę jej zamiłowanie do przyjęć i tanich trunków.
- Niestety. Kolejny posłaniec zniknął bez śladu, gdy tylko przekroczył granicę królestw.
Schowałam twarz w dłoniach, próbując znaleźć jakieś wyjaśnienie. Obawiałam się jednak najgorszego i przerażało mnie, że jeśli moje przypuszczenia się sprawdzą, Królestwo będzie bezbronne.
- O czym myślisz, Ma Chérie? - zapytał Eric choć wiedziałam, że musiał przeczuwać to samo. Widziałam to po jego minie. Przerażenie pomieszane z nadzieją.
- Ostatni raz widziałam Meridaah na początku tego roku, potem nagle zniknęła. Żadnych wieści o niej, ani o stanie jej Królestwa. Nie odpowiada na listy, a nasi posłańcy nie wracają - wymieniłam  wszystko, o czym wiedzieliśmy już od kilku tygodni. - Jeśli szykuje się do wojny, to już po nas. Nie mamy dość dużo wyszkolonych żołnierzy, w dodatku każdego dnia jest coraz zimniej.
- To akurat może być naszym atutem, jeśli faktycznie postanowią zaatakować - stwierdził Eric z miną która sugerowała, że już obmyśla jakiś plan. Kolejna rzecz, w której był lepszy ode mnie - strategia.
Nie mogliśmy prowadzić wojny. Nie teraz i nie z Fuego. Kto miałby poprowadzić armię? Eric był dobry w planowaniu, jednak nie radził sobie z walką. Ja sama już od dawna nie trzymałam w ręce miecza, więc kto miałby zachęcić ludzi do walki? Kto stanąłby u ich boku?
Sytuacja była beznadziejna i nie było z niej żadnego dobrego wyjścia.
Byłam wściekła na Meridaah, że za każdym razem udowadnia, jak jest nieodpowiedzialna. Nie nadawała się na Królową i wszyscy to wiedzieli. Reprezentowała sobą wszystko, co było najgorsze we Fuego’a, a jej brat na to pozwalał. Czasem zastanawiałam się, czy nie byłoby lepiej, gdyby to on był starszy, ale zawsze dochodziłam do wniosku, że w końcu i tak poddawałby się woli siostry.
“Tylko co teraz zrobić?” myślałam. Jak uniknąć wojny z tak niepohamowaną i nieprzewidywalną osobą jak Mer?
- Popłynę tam - myślałam na głos. - Porozmawiam z księżniczką w cztery oczy i może uda mi się jakoś ją przekonać.
Ten plan miał bardzo wiele luk, jednak był lepszy niż czekanie na rozwój wypadków. Nawet jeśli Meridaah mnie nie wysłucha, będziemy wiedzieć, czego się spodziewać.
Wstałam od stołu chcąc jak najszybciej zaplanować wszystko na swój wyjazd, a było sporo do zrobienia.
- A co z koronacją? To już niedługo - powiedział Eric jak zwykle niezwykle spokojnym tonem.
- Zdążę wrócić. To nie będzie długa wizyta - uspokoiłam go, choć sama nie wiedziałam, czy to prawda. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać na Zamku Fuego’a. - Ale ty musisz tu zostać i dopilnować, żeby wszystko było gotowe. Również wojsko, w razie potrzeby.
Po tych słowach wyszłam z Sali Obrad głównym wejściem, kierując się do Kapitana Królewskiej Floty. Potrzebowałam szybkiego statku i dobrej załogi, zapasów. Służącym kazałam spakować dla mnie bagaż z tylko najpotrzebniejszymi rzeczami.
Denerwowałam się. Od dawna nie odwiedzałam Fuego'a, a okoliczności nie zapowiadały się przyjaźnie. Musiałam jednak w końcu udowodnić Królestwu, że jestem godną następczynią Tronu.

<Alvarze, płynę do ciebie. Co prawda Ruth o tym nie wie… Ale mam nadzieję, że uda nam się jakoś wszystko ugrać :) >

30 grudnia 2015

Od Cirilli - Quest "Pomoc"

Podniosłam wzrok ku górze.
Rozległy się liczne śpiewy ptaków. Drzewa zasłaniały promienie słoneczne płynące zza koron.
Zapowiadało się na wspaniały poranek. Bo kto wie, co przepowiada poranek, a co w sobie kryje cały dzień? Jednak już od otwarcia oczu dzisiejszego dnia wiedziałam, co powinnam zrobić. To był dzień dla mnie, dla mnie i Kickera.
Jeden z dni, kiedy mogę odpocząć od wielu spraw, oddać się całkowicie mojej przyjaźni z ogierem i czekać, w jakie kolejne wspaniałe miejsce mnie zabierze. Zawsze to tak działało - wsiadałam na jego grzbiet, a on tylko zabiera mnie w kolejną podróż. Nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy posiadali konie po to, aby je mieć. Koń to wspaniałe zwierzę, wierne niczym pies, chodzące własnymi ścieżkami jak kot i kochające bardziej człowieka, niż samego siebie. Nie jeżdżę na Kickerze z siodłem. To jest tylko cholerny wymysł postępującej cywilizacji, która zamiast się rozwijać, cofa się w tył.
Dotknęłam dłonią ciepłego łba, po czym energicznie wspięłam się na wysokiego ogiera.
- Ruszaj - powiedziałam.
Ogier stanął dęba, dziko zarżał. Jego grzywa uderzyła mnie po przylegającym do jego szyi policzku, natychmiast jednak spadając na dół tym samym muskając mięśnie szyjne wierzchowca. Jego odgłos rozniósł się po całym lesie, tak samo jak w tym momencie spadające z hukiem kopyta uderzające o zeschniętą ziemię. Pod bosymi strzałkami popękała ziemia. Ogier znów zarzucił ostro łbem i jego nogi ustawiły się w błyskawicznym tempie do rozpoczęcia galopu z nieruchomej postawy.
Byliśmy jednością. Każdy jego ruch mięśni, każdy oddech i każde rżenie było częścią mnie. Rozumieliśmy się bez słów.
Po długim biegu, ogier zwolnił w końcu do kłusa. Zatrzymał się przy strumieniu, a ja wtedy mogłam zsiąść i rozetrzeć bolące uda.
Nagle usłyszeliśmy rżenie. Dziki odgłos zwierzęcia, konia. Kicker podniósł łeb, po czym równie głośno odpowiedział tuż nade mną. Intuicyjnie zakryłam uszy, chcąc uniknąć głośnego dźwięku wydanego przez wierzchowca.
-Kickeeer! - krzyknęłam, zagłuszając jego "ryki". Koń popatrzył się na mnie jak na wariatkę, a ja tylko fuknęłam mu w odpowiedzi. Nigdy się tak nie zachowywał, a już na pewno nie do byle jakiej kobyły. Nie zastanowiło mnie jednak, dlaczego tym razem zareagował w ten sposób. Po prostu olałam to, jakby nic nie zaszło. Chciałam, aby nic nie zepsuło tej chwili.
Nie potrafię powiedzieć, dlaczego ogier pokłusował na polanę odczekawszy kilka minut po odgłosie. Pobiegłam za nim, nie chcąc jego zgubić, ani sama nie znając drogi powrotu zostać sama w lesie. Moje wołania nic nie dawały, a koń co jakiś czas odwracał łeb obserwując mnie i sprawdzając, czy jeszcze za nim biegnę. Miałam wrażenie, że za każdym razem gdy tak robił, przyspieszał. To oczywiście mogłoby być wyjaśnieniem, dlaczego w fazie końcowej nie kłusował, ale poruszał się galopem.
Dotarliśmy do polany, na której nie było żadnego życia. Liście szumiały od popychającego je wiatru, ciemne kruki raz po raz przelatywały nad niebem. Sama polana wydawała się szara i bez życia, a trawa sięgała miejscami mi do pasa.
- I po co mnie, bydlaku, tu przyciągnąłeś, co? - zapytałam, trzymając się za kolana i próbując uspokoić oddech. Czarne loki pokrywały moją czerwoną ze zmęczenia twarz, oplatając swoją objętością. Powinnam je ściąć - mówiłam sobie w myślach, próbując nie zwariować ze zmęczenia. - Ciekawe, ile kilometrów pokonaliśmy w poszukiwaniu debilnego odgłosu. 
Kicker przez cały czas nasłuchiwał, stawiając mocno uszy. Wyglądał jak prawdziwy bojowy rumak - stał dumnie, wzrokiem utkwionym w dal, szukający czegoś, czego nikt jeszcze nie znalazł.
I rozległo się delikatne rżenie. Teraz byłam pewna, że to był koń, odgłos dobiegający z tej polany. A Kicker pędził jak dziki w jego poszukiwaniu.
- Po cholerę... - nie skończyłam mówić, gdy ogier ruszył za odgłosem, a ja chcąc nie chcąc, musiałam iść za nim. Jako, iż przestrzeń była otwarta, nie biegłam już za ogierem mając go cały czas na oku. Stanął po przeciwnej stronie drzew leśnych, teraz na mnie patrząc i w pewien sposób popędzając do szybszych ruchów.
Kiedy dotarłam na miejsce, spiorunowałam wzrokiem wierzchowca, po czym spojrzałam w dół. Ku mojemu zdziwieniu na trawie leżał biały koń z potworną ilością krwi na ciele.
Uklęknęłam nad zwierzęciem w celu przebadawczym.
Koń ruszył się niespokojnie, chcąc zaobserwować, co robię. Miał płytki oddech, a jego śnieżnobiała sierść była pokryta licznymi czerwonymi zabarwieniami. Na wysokości szyi zauważyłam ropniejącą, otwartą ranę. Była szarpana, jakby konia ktoś zestrzelił łukiem, potem wyciągając drastycznie grot z jego ciała powodując rozerwanie się rany. Sądząc po wyglądzie musiało stać się to około trzech godzin temu.
Spojrzałam na słońce. Poruszało się w kierunku zachodu, a jego położenie wskazywało na godzinę graniczącą popołudnia z wieczorem.
- Cholera - zaklęłam cicho pod nosem. Mało czasu. Jeżeli nie zdążymy przed nocą, koń może w szybkim tempie odchodzić od rzeczywistości, a drapieżniki mogą mu w tym tylko pomóc. Nie myślałam już nawet o sobie, co by się stało ze mną, gdy nadejdzie noc, a księżyc będzie naszym jedynym oparciem.
Szybko obadałam konia stwierdzając, że nie ma więcej ran. Skupiłam się więc na wcześniej zauważonym urazie. Zerwałam trochę miękkiej trawy i zwinęłam ją w rulon. Przemoczyłam ją w kałuży, która była niedaleko. Kicker, nie rozumiejąc powagi sytuacji uznał, że trawa jest przygotowywana dla niego. Często bawiłam się trawą, później i tak oddając mu ją. Przynajmniej się nie marnowała.
- Odwal się, Kicker. - warknęłam w stronę wierzchowca, kiedy już sięgał wargami po świeże źdźbła. Odgoniłam go ręką, a ten uciekł w przeciwną stronę, rzucając łbem. Odszedł około 10 metrów ode mnie, gdzie znalazł koniczynę, którą teraz zacięcie łapał zębami. Cieszę się, że mam mądrego konia, który wie, w którym momencie się wycofać. Uśmiechnęłam się na tą myśl.
Otrząsając się, wróciłam do białego wierzchowca. Nie mamy dużo czasu, a każda zmarnowana minuta to pomniejszające się prawdopodobieństwo, że nie uda mi się uratować zwierzę.
Trawą dokładnie obmyłam okolice rany uważając, aby zielsko nie wpadło do urazu, ale żeby woda zmyła płynącą krew. Kiedy rana była osuszona oraz wymyta, przystąpiłam do intensywnego myślenia. Nigdzie nie było żadnych większych liści, abym mogła je wykorzystać. Trudno, aby wśród sosen rósł jakiś potężny dąb, który mógłby mi pomóc w tej sytuacji. A jednak - nie było żadnego liściastego drzewa w pobliżu, abym mogła z jego liści zrobić naturalny opatrunek dla konia.
Myśl, myśl cholera! - powtarzałam sobie w myślach, coraz bardziej panikując. Koń wyczuł mój strach, sam poddając się panice.
- Uuuu, spokojnie. Nic się nie dzieje - głaskałam aksamitną sierść wierzchowca na szyi, aby zwierzę znów powróciło do spokojnego stanu. Bynajmniej mi się udało, sama się również uspokoiłam. Myślenie na spokojnie, to jednak lepsza decyzja, zamiast operowanie trzęsącymi się ze stresu rękoma. Źle by się to skończyło i dla mnie i dla zwierzęcia.
Oderwałam rękę od podłoża, czując nagły ból w jednym z palców. Dobiłam ruch sykiem ze swojej strony, łapiąc się teraz za palec, na którym chodziła mrówka. Mała, wielka, mrówka. Małą wielkością, wielka zamiarami.
Trzy metry od konia i mnie było mrowisko. Przystąpiłam do działania.
Już nie pierwszy raz wykorzystywałam patent, o którym dowiedziałam się w trakcie swojej ucieczki od wuja. Teraz nie mogę określić, jak wielki teren zdobyłam, chcąc jak najdalej wyjechać od znienawidzonej osoby. Na pewno było to kilka mil więcej, niż sobie wyobrażałam to kiedyś.
Patent sprzedał mi starzec, pochodzący z krajów pustyni i stepów. Wtedy to on uratował mi życie, teraz to ja moge uratować inne stworzenie dzięki spotkaniu z nim.
Wszystko polegało na zamknięciu otwartej rany za pomocą główek owadów. Wzięłam jednego owada do ręki, po czym przyłożyłam do skóry konia. Kiedy małe szczypce się zatrzasnęły, oderwałam odwłok. To był kluczowy moment, ponieważ ciałko należy oderwać, kiedy już szczęki się zaczepią, ponieważ wtedy będą trzymać złapany fragment. Jeżeli jednak mrówka odmówi posłuszeństwa i nie zaciśnie szczypiec, główka nie będzie się trzymać, a tylko przeszkodzi pracę i się oderwie po krótkim czasie.
Sprawdziłam, czy pierwszy łeb owada się trzyma. Uśmiechnęłam się szeroko, widząc efekt swojej pracy. Już po chwili szukałam po ziemi więcej mrówek, aby zasklepić ranę. Zazwyczaj robiłam to większymi mrówkami, typowymi w innych stronach. Tutaj jednak nie było takich owadów, więc miałam obawy, czy ten sposób wytrzyma również w tych stronach. Jak się okazało, doskonale mrówki sobie poradziły z tym zadaniem. Mogą być z siebie dumne.
Niechętnie odrywałam odwłoki od głów. Krążyło we mnie uczucie, że zabijam niewinne zwierzę.
Cóż, przynajmniej umrą w słusznej sprawie. - myślałam sobie, podczas gdy rana była w połowie zasklepiona. Spojrzałam na słońce, które zaczęło chować się za drzewami. - Muszę się pospieszyć.
po upływie mniej więcej czterdziestu pięciu minut, zagłębienie w ciele było zakryte milionem małych główek robaczków. Jeszcze raz oczyściłam ranę trawą, delikatnie postępując z urazem na ciele zwierzęcia. Jeszcze raz przebadałam konia. Po przejrzeniu jego ciała zorientowałam się, że jest to klacz. Nie znalazłam więcej urazów, więc sprawdziłam puls zwierzęcia, który nadal się trzymał. Teraz nadeszła wielka chwila, która ukaże, czy moja wiedza na coś się przydała. 
W pierwszej chwili koń wywrócił oczami pokazując białka, wrogo nastawiony. Opadłam bezsilna, myśląc, że moje starania poszły na nic. Koń leżał w bezruchu, a ja zaczęłam się zastanawiać, co w takim razie zrobiłam źle. Rana została oczyszczona, bezpiecznie zabezpieczona i zszyta, aby zwierzę nie traciło krwi. Kilka razy zastosowanie główek mrówek pomagało mi w wielu sprawach, czy teraz ten sposób mnie zawiódł?
Wstałam z kolan, zostawiając klacz na łące, na której ją znalazłam. Kicker delikatnie ruszył chrapami i oparł się głową o moje ramię. Wsiadłam na jego grzbiet, czując przed sobą kłęb. Dałam sygnał łydkami i złapałam się grzywy. Czekałam, aż ogier wystrzeli w las, jak zazwyczaj robił. Nic takiego nie nastąpiło.
- Kicker! Od kiedy stawiasz fochy? - zawołałam do konia, który był wprost ustawiony do leżącej klaczy. Spojrzałam na nią jeszcze raz.
Jej klatka piersiowa ruszyła się nieznacznie. Popatrzyłam uważnie. Klacz oddychała coraz lepiej, podniosła łeb. Delikatnie zsiadłam z ogiera, który zaczął ruszać kopytem w trawie. Nie zwracałam teraz na niego uwagi.
Śnieżnobiała klacz się podniosła. Stała teraz dumnie, a krwawe ślady ukazywały ją jako bojowego konia, który przeżył wiele wojen. Rybie oczy zaświeciły się w promieniu już zachodzącego słońca.
Zwróciła swoją głowę w moją stronę. Lekko zarżała. W pewnym momencie zarzuciła łbem, stanęła dęba i galopem ruszyła w stronę lasu.
Udało się.





~♥~
Mam nadzieję, że moje wypociny ktoś przeczyta. Myślę, że to było dobre lekarstwo na wyczerpanie mojej weny, a przy okazji utrzymanie kontaktu z jednym z moich ulubionych RP!  Oby czytanie tego, co zostało stworzone, narobiło wam równie wspaniałego uczucia jak i mi! 
Do zobaczenia ziomeczki w innych questach, opowiadaniach oraz turniejach!
Liczę na to, że quest zostanie zaliczony c:
Ciri


«•»

(Quest zaliczony)

28 grudnia 2015

Od Aeneasa - CD. Lumeusa

Po słowach mężczyzny przeniosłem wzrok na drewnianą podłogę, która nagle wydała mi się niezwykle interesująca. Miałem nawet coś powiedzieć, ale średnio wiedziałem co. W końcu nie będę przepraszać, nie zrobiłem nic złego. Chyba. W sumie, to dziwne spotkać kogoś jeszcze bardziej nietypowego od siebie. W końcu zarówno rogi, jak i ogon na pewno nie należą do standardowego wyglądu człowieka. Cały czas stałem w miejscu zastanawiając się, czy spytanie gościa o jego wygląd byłoby niewybaczalne i czy mógłbym za to wylecieć. Podniosłem wzrok i spojrzałem na twarz mężczyzny, dopiero wówczas dostrzegając, że nie ma on źrenic i tęczówek. Właśnie w tym momencie wydał mi się on przerażający. Jakby był bardzo niebezpiecznym smokiem zmienionym w człowieka. Chęć spytania go o cokolwiek odeszła w niepamięć. Po kolejnych kilku sekundach stania w miejscu obróciłem się i szybko wróciłem na miejsce za ladą. Z takiej perspektywy klient nie wydawał się w żaden sposób straszny. Ciekawe.
Przestałem myśleć o niecodziennym gościu sięgając po leżące obok naczynia, pozostałe po poprzedniej, mocno niezdarnej klientce. Z racji tego, że szefowa uwielbiała oszczędzać na wszystkim musiałem je umyć. Nie robiło by mi to większej różnicy, gdybym dostawał za to cokolwiek. Ale teraz przynajmniej mam na co narzekać.
Zanurzyłem kubek w lodowatej wodzie, która była brudniejsza od samego naczynia. W końcu woda kosztuje. A ciepła woda kosztuje bardzo dużo. Tak przynajmniej twierdzi ta sknera, a ja nie chcąc stracić źródła zarobku, nie mogę nic z tym zrobić.
Usłyszałem brzdęk. Oby nic się nie stłukło. Nie znowu. Powoli obróciłem się. Ulżyło mi, kiedy zobaczyłem, że to tylko dźwięk wydawany przez rysujący talerz nóż. Czyli mężczyzna zaraz skończy jeść. Swoją drogą ciekawe, czy zamówi coś jeszcze, czy po prostu wyjdzie, jak ostatnia klientka.

< Lumeus? Nie morduj, święta zniszczyły resztki weny T-T. >

24 grudnia 2015

Merry Christmas!

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku życzy załoga Pięciu Królestw!
 

23 grudnia 2015

Od Sygny - CD. Nerona

Ton głosu mężczyzny był mocny i biła z niego pewność siebie, więc postanowiłam posłuchać się go i zamilkłam wedle jego rozkazu. Piechur podszedł z powrotem do swojego wierzchowca i bezceremonialnie przerzucił mnie przez grzbiet karego ogiera, po czym przywiązał mnie do niego.
 - Ałć - syknęłam przy jednym z mocniejszych szarpnięć sznurem.
 - Coś się może księżniczce nie podoba? - warknął nieznajomy, jeszcze mocniej zacieśniając więzy, z satysfakcją wymalowaną na twarzy.
 Przestałam się odzywać, i zwisałam przywiązania do grzbietu kopytnego, robiąc naburmuszoną minę. Po upewnieniu się, że supły są wystarczająco silne, chłopak także wsiadł na konia, i dał mu z miejsca silny sygnał do galopu. Ruszyliśmy, a z moich przypuszczań wynikało, że zmierzamy najprawdopodobniej w stronę Miasta Ognia. Wiał silny wiatr zwiastując nadchodzącą zimę, a ja obserwowałam jak rozwiewa moje blond włosy, zwisające luzem w dół. Wisząc na grzbiecie cwałującego konia miałam przepiękny widok na jego kare kopyta, rozchlapujące błotnistą ziemię przy każdym kroku.
 Po jakiejś godzinie jazdy, zaczynałam robić się głodna. Jednak przed bramę Miasta wjeżdżaliśmy dopiero jakieś pół dnia później. Rycerz zwolnił konia do żwawego stępa. Była to dla mnie niepowtarzalna okazja podziwiania miejscowości zwisając związana z grzbietu wierzchowca. Jechaliśmy krętymi uliczkami, między tłumem ludności Fuego'a. Na ścianie jednego z budynków ujrzałam słusznej wielkości własną podobiznę. Mijając ją, przyjrzałam się ogłoszeniu.
 - Myślisz, że gdybym sama stawiła się przed Królem, to dostałabym nagrodę za dostarczenie siebie? - zapytałam, kiedy moją uwagę jak zwykle najbardziej zainteresował wyraz NAGRODA, jednak jeździec najprawdopodobniej tego nie usłyszał, gdyż nie doczekałam się odpowiedzi.
 Zmierzchało już od jakiegoś czasu. Mój porywacz skierował konia w stronę większego domu na obrzeżach Miasta Ognia, po czym zszedł z niego i wprowadził ogiera do przydomowej stajni.
Gdy znaleźliśmy się w boksie, piechur rozsiodłał swego rumaka, po czym udał się w kierunku wyjścia.
 - Hej, a ja to co?! - w pierwszym odruchu krzyknęłam marudnie, motywowana coraz większym głodem, zmęczeniem i uporczywym bólem pleców, spowodowanym długą jazdą w takiej pozycji, jednak zaraz ugryzłam się w język. W mojej głowie narodził się przebiegły plan ucieczki z wykorzystaniem mojej mocy, kiedy tylko mężczyzna wyszedłby ze stajni. Zacisnęłam kciuki z nadzieją, że nie usłyszał pytania.
<Nero? Zabierasz Sygnę? Xd>

19 grudnia 2015

Od Lumeusa - CD. Aeneasa i Namidy

Kolejną noc miałem za sobą... noc spędzoną na szpiegowaniu jakiegoś podejrzanego chłoptasia, który podobno parał się alchemią nie tam gdzie trzeba, a na dodatek nieumiejętnie przez co harmonia ziemi została zachwiana. Czy miałem na to ochotę? Phi... oczywiście, że nie, ale bałem się, że to ja zostanę w to wszystko wmieszany i mnie się oskarży o jakieś przestępstwa, a wtedy przysięgam... rozwaliłbym pół miasta. Tak więc spowiany księżycową poświatą poprzedniej nocy ukrywałem się w cieniach, mknąc nieprzerwanie za zakapturzoną postacią niosącą pod pachą pakunek, który był cennym obrazem niedawno przywiezionym do królestwa. W pewnym momencie po prostu dotknąłem ziemi, po której przebiegł granatowy wężyk, który z łatwością oplótł się wokół nóg chłopaka. Byłem pewien, że jest perfidnym złodziejem, a na dodatek stosuje podobne do moich techniki. Brakowało jeszcze tego, abym za kogoś bulił. Złapałem go za fraki z zamiarem nie małego nastraszenia go, a ten mi od razu zemdlał. No... dzięki, kolego! Pakunek rzeczywiście okazał się obrazem, ale nie tym, którego szukałem. Było to zwykłe dzieło amatora, które prawdopodobnie chłopak sam namalował no, ale... jak na moje oko było całkiem, całkiem. Pozostawiłem chłopaka w skrytym miejscu razem z jego obrazkiem, dotknąłem jego czoła, a po jego czaszce rozniósł się mały błękitny wężyk, który wymazał z jego pamięci mój wizerunek. Chłopak po obudzeniu nie mógł w stanie sobie przypomnieć co się zdarzyło. Ja zaś wycofałem się, bardzo rozczarowany. Zaczęło świtać.
Zmęczony i wściekły wróciłem jako przegrany z mojej " misji ". Czekała mnie kolejna nocka poszukiwań. Na początku chciałem wrócić do domu i pójść spać, ale byłem zbyt głodny, by to zrobić, więc udałem się do pierwszej lepszej karczmy, by zjeść tam skromny posiłek i napić się jakiegoś dobrego alkoholu. Otworzyłem drzwi pierwszej z nich i na szczęście zastałem puste pomieszczenia. Jedynie jakaś kobieta wyminęła mnie w progu i zapewne nie uwierzyła temu co widzi. Prychnąłem tylko w jej kierunku i wszedłem do środka. Podszedłem do lady i czekałem chwilkę na obsługę. Powolnym krokiem zbliżył się do niej białowłosy mężczyzna, który starał się nie przyglądać mi się za bardzo. Zmierzyłem go gniewnym wzrokiem i trzepnąłem moim ogonem. Zamówiłem jakieś mięsne danie i do tego lampkę spirytusu z jakąś owocową nalewką dodającą słodyczy alkoholowi. Usiadłem przy jednym ze stołów kompletnie bez sił. Nie wiem nawet kiedy chłopak przyniósł mi moją potrawę i począł nalewać napoju do kielicha. Czułem na sobie jego wzrok. Odwróciłem się i spotkałem spojrzenie jego przekrwionych oczu. Skrzywiłem się widząc jak alkohol przekracza normę nalania, czyli się nie wylewa, ale jest sporo powyżej połowy. Uniosłem dzióbek butelki:
-Uważaj co robisz. - wzdrygnął się myśląc, że coś wylał, ale ja na to tylko pokiwałem przecząco głową.
-Następnym razem jak będziesz się na kogoś tak patrzył, to ten ktoś wsadzi ci gałki oczne do mózgu. - burknąłem – Na typów mojego pokroju się nie patrzy jak na Marsjanów. Ciesz się, że dzisiaj jestem zmęczony, bo gdyby nie to, już mógłbyś pożegnać się z oczami.

                                                                     ( Aneas? Sry... )

17 grudnia 2015

Lumeus Elric

Dane personalne
Imię i Nazwisko: Lumeus Elric
Pseudonim/y: Wśród swoich znajomych, jak i osób, z którymi nie raz się spotkał w sprawach naukowych znany jest powszechnie jako Skaza ze względu na trudny charakter i charakterystyczny wygląd przypominający objawy bardzo groźnej i śmiertelnej choroby. Wśród prostej ludności znany jest jako Pan Lucyfer. Nie pozwala ludziom niższym stopniem i wiekiem mówić do siebie po imieniu. Jest uczulony na punkcie ludzi, którzy nie okazują mu szacunku przez odpowiedni tytuł.
Data urodzenia: Urodził się około północy z 31 grudnia na 1 stycznia.
Wiek: Lumeus ma już 27 lat, ale nie widać po nim tego wieku ze względu na liczne eksperymenty, które nie pozwalają, aby jego ciało szybko się starzało. 
Stanowisko: ( Szalony ) Alchemik, medyk i zielarz stacjonujący obecnie z królestwie Aqua, w którym raczej pozostanie na dłużej. Pracuje na nielegalu, jako znachor. 
Płeć: No... mężczyzna, bez wątpienia. 
Królestwo: Obecnie przebywa na terenach królestwa Aqua, ale często podróżuje i w sumie... nie stacjonuje wiecznie w jednym miejscu. 
Aparycja
Kolor oczu: Skaza nie ma koloru oczu, ponieważ nie posiada ani tęczówek ani źrenic. Można powiedzieć, że kolor jego oczu to biały, czyli taki, jak białka oczne. 
Kolor włosów: Jego włosy są w odcieniu ciemnokakaowego brązu, ale często myli się ten kolor z czarnym. 
Wzrost: Jedną z przerażających cech ciemnowłosego jest jego wzrost, który wynosi 190 cm. Z daleka można go łatwo zauważyć, ale kiedy chce, może przejść ulicą niezauważony, jeśli tylko jest to niezbędne. 
Znaki szczególne: No... jest ich dosyć sporo, dlatego jeśli się postarasz, to łatwo go znajdziesz. Zacznijmy od głowy, na której znajdują się aż dwie pary rogów – jedne przypominają baranie, a drugie antylopie. Posiada również wypustki w okolicy obojczyków i klatki piersiowej, które w zależności od jego samopoczucia mogą być bardzo twarde i ostre lub mięciusie i milusie. Ma także czarne dłonie, które wyglądają, jakby mężczyzna cierpiał na raka skóry. No i oczywiście nie należy zapominać o długim, smoczym ogonie. Kiedy ktoś przypadkowo zauważy jego nagie ciało zauważy wiele blizn
Opis fizyczny: Lumeus to iście nietypowy osobnik, którego człowiekiem trudno nazwać. Wyróżnia go naprawdę wiele rzeczy, więc trudno by było go nie zauważyć. Liczne rogi, wypustki, szpony oraz ogon nie są czymś normalnym w ludzkim społeczeństwie. Mimo to, rzadko się zdarzy, by ktoś rzucił ciemnowłosemu krzywe spojrzenie. Zaraz mógłby oberwać, bo Lumeus nie należy do osób, które pozwalają sobie na krzywe spojrzenia i to jeszcze takie, które rzuca plebs, czyli ludzie głupi, prości i cudnie naiwni – według mniemania czarnowłosego. Z daleka widać również bijące od jego osoby inteligencję, wyższość i grozę. Ta ostatnia aura jest wyjątkowo silna i sprawia, że praktycznie nikt nie zbliża się zanadto do Lumeusa. Wysoki, szczupły, z groźnymi rysami twarzy nie wydaje się człowiekiem zabawowym. Częste badania jakie prowadzi pozwalają mu brać udział w licznych rozmowach alchemików, w których gronie jest doskonale postrzegany, jako iście dobrze zapowiadający się młody talent. I w sumie... tylko tam uznawany jest za " normalnego ".
Lumeus ubiera się w ciemne i luźne ubrania, które nie drażnią jego blizn i odsłaniają jego rogi, którymi wprost uwielbia się chwalić. Uważa je za swój autorytet i oznakę siły oraz umiejętności wzmocnienia pospolitego ludzkiego ciała. Często również można zauważyć u niego bandaże lub wiszącą u pasa katanę bądź miecz. Bez broni rzadko kiedy rusza się z domu mimo to, że alchemia jest najsilniejszą i najpotężniejszą bronią jaką dysponuje świat.
Informacje fabularne
Rodzina:
Matka [ † ] - Isbabelle Charlotte Elric, królowa Celtii - kraju położonym daleko za wyspą pięciu królestw na Morzu Sednees. Zadufana w sobie, dumna i leniwa baba o pełnych kształtach, ale pustym mózgu. Wolała zabawiać ze swoimi koleżankami w ogrodach niż opiekować się dziećmi, na które praktycznie nigdy nie miała czasu, ale na bankietach i balach uwielbiała się nimi zachwalać.
Ojciec: Jeremy Adolf Elric, z " bożej " łaski król Celtii i mąż królowej. Napakowany stalker, któremu w głowie były tylko wojny, podboje i poniekąd też sprawy państwa, którymi poświęcał całe swe serce. Może i był sprawiedliwym i dobrym królem, ale nigdy sprawiedliwym i dobrym ojcem.
Starsze rodzeństwo: Kastiel Zwan Elric, pewny kandydat do tronu królewskiego. Egoista o wspaniałej twarzyczce i niebagatelnych zdolnościach uwodzenia głupich panien... nie mądrzejszych niż on sam. Może i ma tu i tam, ale olejem w mózgu raczej nie grzeszy.
Młodsze rodzeństwo: Katherine Alishey Elric, jedyna normalna z rodziny, która w wieku nastoletnim zwiała z królestwa razem z Lumeusem na statku razem z grupą piratek i piratów, czyli hien społecznych. Dogadywali się wręcz doskonale, ponieważ obydwoje odziedziczyli po dziadkach trochę więcej rozumu, ale mimo to Kath została na statku, a Lumeus został na pierwszej lepszej wyspie, jaką minęli.
Środek transportu: Ogier rasy holenderskiej krwi gorącokrwistej – Artemis. Niezwykle cenny za swe pochodzenie oraz umiejętności. Koń ten jest na tzw.: " hasło ". Pozwala na siebie wsiąść tylko, kiedy powie mu się hasło na ucho. Artemis jest specjalnie szkolonym koniem szpiegowskim.
Cel: Ciemnowłosy nie posiada żadnego większego i bardziej moralnego celu. Nie chce być bogaty ani sławny. Żyje już od tak – co będzie, to będzie. Pomaga wielu ludziom i rozwija swoje umiejętności bez żadnego konkretnego celu, choć... nie oznacza to, że tego celu już nie znajdzie. Być może coś lub ktoś da mu natchnienie na życiowy cel. 
Historia: Zjebana tak jak połowa jego nędznego życia. Co z tego, że żył w rodzinie królewskiej i co chciał, to miał? Był traktowany jak nic. Szedł korytarzem – służba się nie ukłoniła, nawet się nie odezwała. Można powiedzieć, że był po części cudzą służbą. Zdobił bankiety, bale, spotkania, bo był inteligentny. Sam nauczył się czytać i pisać, obserwując inteligentnych zarządców majątku królewskiego. Większość czasu przesiadywał w bibliotece, dlatego już jako dziecko zaczął wykazywać się powagą, dojrzałością i ogładą. Czy mu pasował taki układ? Oczywiście. Czekał na dzień, kiedy obejmie tron. Wiedział, że jak będzie wykazywał się sprytem i mądrością, to z pewnością zostanie królem. Po co komu umiejętności szermiercze? Po co komu jazda konna i fechtunek? On i tak robił więcej, niż jego zasrany braciszek. Dawał pomysły na reformy, na zagospodarowanie terenów, na dobre inwestycje skarbu państwa, a co się ostatecznie działo z jego pomysłami? Stawały się pomysłami Kastiela, a o Lumeusie... ani słowa. Zrozumiał, że nigdy nie będzie królem, jeśli tak dalej będzie postępował, więc utworzył spisek już w wieku 16 lat. Zebrał wszystkich przeciwników króla i zrobił swojemu ojcu nie lada niespodziankę. Kiedy wybuchło powstanie został zniszczony zamek, a także zabita królowa. Lumeus cieszył się nad życie, ale kiedy przyszło co do czego, to zwiał, zostawiając swoich podwładnych na pastwę kawalerii ojca. Wszystkich spiskowców wymordowano, a Lumeus nawet nie śmiał pisnąć słówkiem. Przeżył jeden, który wyznał prawdę, ale po około 10 latach. Wtedy Lumeus przygotowywał się już do ucieczki razem z siostrą, która w spisku pośredniczyła i na następny dzień, kiedy zaczął się pościg, Lumeus razem z Kath mogli pokazać swoje cudne tyłeczki grupie napakowanych żołnierzy i posłać im całuska na pożegnanie. Na statku był około miesiąca, a potem udał się na wyspę leżącą na horyzoncie, czyli wyspa, na której obecnie się znajduje.
Opis osobowości: Lumeus na pewno nie należy do ludzi o urozmaiconym gronie znajomych. Nie posiada przyjaciół i raczej mu do tego nie spieszno. Często jednak lubi wymieniać się doświadczeniami i wiedzą z innymi alchemikami, a także wymieniać z nimi poglądy na różne tematy. W swoich kręgach jest uznawany za osobę z wyższej półki. Mimo to, często trzyma język za zębami, by nie powiedzieć za dużo. Podczas, gdy inni wymieniają wszystkie swoje największe odkrycia, on wymienia tylko połowę i to jeszcze tych mało satysfakcjonujących. Rozmowa z nim, to istna przyjemność, jeśli zna się poprawność językową na wyższym poziomie. W towarzystwie wysławia się elegancko, a jego szlachetna postawa sprawia, że od razu można pomyśleć, iż jest z rodziny szlacheckiej. Bije od niego autorytet i wewnętrzna siła. Raczej nikt nie ma odwagi wchodzić mu w drogę lub bezczelnie się z nim kłócić. Mimo, że tak wspaniale się prezentuje, wnętrze mężczyzny jest spowiane lodem i gołą skałą. Jego serce już dawno stało się zastygłą magmą, a uczucia zamarzły. Można powiedzieć, że stało się to już wtedy, kiedy opuścili go najbliżsi, czyli rodzice. Obce stały mu się uczucia miłości, oddania, czy chociażby przyjaźni. Jego wnętrze jednym słowem, nie wróży nic dobrego, ale nie oznacza to, że ów osobnik nie posiada żadnych dobrych cech. Wyróżnia się bardzo wysoką inteligencją, wiedzą, sprytem, a także pomysłowością. Łatwość w organizacji działań wróżyła mu świetlaną przyszłość, ale on wybrał nieco inną drogę. Drogę spokoju, opanowania i... wiecznego obijania się. Co to dla niego, machnąć rączką i naprawić jakiś dom lub przedmiot? Raz, dwa, trzy i pieniążki same wpadają do kieszonki. Powiedzmy sobie szczerze... Lumeus to wstrętny leń. Uwielbia się opieprzać i najchętniej, to by sobie jakąś seksowną pokojówkę załatwił, ale szkoda mu "ciężko" zarobionych pieniędzy, choć być może w końcu zdecyduje się na jakiegoś uległego lokaja.
Nasz rogacz to osoba, która raczej nie jest godna zaufania. W ostatniej chwili może kogoś zdradzić, bądź wbić mu nóż w plecy. Wykorzystuje ludzką naiwność na wszelkie możliwe sposoby i nie małą frajdę daje mu patrzenie na ludzi, którzy dzięki niemu mają dwa razy więcej problemów niż wcześniej, choć wobec jednej osoby zachowywał się inaczej – wobec siostry. Być może ma miejsce na jeszcze jedną osobę, gdzieś w swojej... nerce? Zresztą... jest jak jakiś pojebus, więc jak z dnia na dzień stanie się uroczy i troskliwy, to nie należy się dziwić. Nie bez powodu nazywa się go Szalonym Alchemikiem.
Ciemnowłosy jest niezwykle dokładny w swoich obowiązkach. Jeśli już ma coś zrobić, to porządnie, by później nie tracić czasu na poprawy. Jako znachor musi dokładnie znać objawy, otoczenie pacjenta, a także jego pracę, by móc stwierdzić, z jaką chorobą ma do czynienia. Jest dla siebie niezwykle konsekwentny i bardzo surowo kara się za błędy. Mimo że uważa większość ludzi za istoty proste i niegodne jego uwagi, to w życiu nie wybaczyłby sobie więcej straconych przez niego żyć. W młodości ze strachu pozwolił na śmierć wielu ludziom, którzy byli rodzicami, dziećmi, ukochanymi. Wątpliwe, aby to kiedykolwiek odpokutował.
Lumeus to zła osoba... przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nie ma się czemu dziwić. Nigdy nikt go nie doceniał, mimo że tak wyrastał poza proste społeczeństwo. Miłości też za wiele nie zaznał, choć siostra na tyle mu jej dała, że nie jest teraz aż tak skamieniały. Miewa przebłyski dobroci, ale jak już było wspomniane... ma liczne wahania nastrojów. Różnie z nim bywa. 
Umiejętności, zainteresowania
Hobby: Lucyfer nie posiada żadnego konkretnego hobby. Umie wiele rzeczy, ale żadna specjalnie nie zajmuje mu więcej czasu, niż powinna. Mimo wszystko można powiedzieć, że lubi eksperymentować głównie z ziołami i zastosowaniem ich. Jest typowym naukowcem, który lubi pewne tezy podważać. 
Mocne strony: Z pewnością mocną stroną ciemnowłosego jest ogromna wiedza, przerażający wygląd oraz umiejętności walki. Pozwala mu to na swobodne wykonywanie pracy bez strachu, że ktoś mu podskoczy.
Nie przywiązuje się zbytnio do ludzi ani miejsc. Z łatwością może opuszczać miejsca, w których stacjonował. Zasadniczo nie ma domu. Bardzo dużo podróżuje, więc jego dom jest tam, gdzie on obecnie się znajduje. 
Słabe strony: Lumeus cierpi na pikafobię, czyli lęk przed srokami. Wzięła się ta fobie stąd, że kiedy był mały, sroka wydziobała oczy jego pupilowi, którym był mały, biały króliczek. Straszny widok, jak dla wybitnie inteligentnego dziecko, ale jednak dziecka. Od tamtej pory zasłania oczy, jak tylko zobaczy srokę i robi hałas, by ją odstraszyć.
Ma wyjątkowo trudny charakter, który uniemożliwia mu znalezienie potencjalnego partnera. Nie jest też zbytnio interesującym osobnikiem, choć mimo wyglądu i zachowania potwora, nie jest aż taki zły.
Jego rogi, ogon oraz miejsca skaleczeń są bardzo czułe na dotyk, czyli zwykły dotyk odczuwa jako bolesny.
Umiejętności fizyczne: Wszelakie niezbędne do samodzielnego życia, czyli gotuje, pierze, prasuje, naprawia zniszczone przedmioty i wiele innych rzeczy, które powinien umieć kawaler. Poza tym posiada umiejętności samoobrony. Posługuje się walkami pochodzącymi ze wschodu takimi jak karate, kung-fu, taekwondo itp. Umiejętnie posługuje się również kataną oraz mieczem. Rzadko kiedy rusza się z domu bez jednego lub drugiego. No i oczywiście posiada umiejętność jazdy konnej. Nie dawno opanował prawie do perfekcji umiejętność bardzo cichego poruszania się oraz ukrywania swojej obecności przed innymi, czyli możnaby rzecz, że ma cechy szpiega. A i owszem. W młodości przecież spiskował, to musiał jakoś umiejętnie się kryć. 
Umiejętności magiczne: Nie wierzy w magię, ani tym podobne głupstwa, ale dało mu się zauważyć, że używając tzw. ciemnej alchemii, która może być wykonywana tylko w nocy, wokół niego roztacza się dziwna aura. Widzi mgliste postacie, od jego nastroju zależy nocna pogoda, a księżyc zawsze świeci tak, by oświetlić mu drogę... jakby chodził za nim krok w krok, jakby nocna moc bezwzględnie się go słuchała, ale żeby mu wmówić, że rzeczywiście ma jakąś moc to można od razu sobie podarować. 
Umiejętności intelektualne: Skaza, jako królewski potomek jest niezwykle wysoko wykształconą osobą, a także ogólnie obytą jeśli chodzi o maniery i odpowiednie posługiwanie się językiem. Zna wiele różnych języków, głównie starożytnych takich jak starożytna greka, łacina, pismo klinowe czy też hieroglify, które pozwalają mu zrozumieć starożytne alchemiczne księgi, z których może odczytać wiele bardzo przydatnych informacji. Z nowoczesnych zna tylko język wyspy oraz język alchemików, który jest mieszanką łaciny i języka wyspy. Zdecydowanie ma bardziej ścisły niż humanistyczny umysł, ale to nie oznacza, że kompletne z niego zero, jeśli chodzi o dłuższe i bardziej skomplikowane formy wypowiedzi, daty historyczne czy też analizowanie wierszy. Po prostu jego wiedza z chemii, matematyki i fizyki jest wyższa niż ta z języka, historii i polityki. W skład alchemii, którą posługuje się Lumeus wchodzi wiele dziedzin, między innymi chemia, matematyka, fizyka, astronomia, etyka, kaligrafia czy też coś na kształt ekonomii i znajomości ceny pewnych przedmiotów. 

Autor: Lunativ, kucyk39627@gmail.com

SIŁA: 15 SZYBKOŚĆ: 8 ZWINNOŚĆ: 30 CZUJNOŚĆ: 40 WYTRZYMAŁOŚĆ: 7

15 grudnia 2015

Wyniki półfinału Świątecznego Turnieju

Wyniki półfinału

Dyscyplina
walka na miecze

 Siła  Szybkość  Zwinność  Czujność  Wytrzymałość 
 Walka na miecze XXX

Gabriel - 65pkt
Sygna - 60pkt
Liliana - 55pkt
Namida - 65pkt
Daenerys - 135pkt

Do finału przechodzą: Daenerys, Namida, Gabriel
Gratulacje!

Macie czas do 27.12 na oddanie opowiadań konkursowych


Dla tych, którzy nie widzą:

Konkurs ogólny
Dyscyplina specjalna, czyli walka konna z użyciem kopii. Odbywa się równolegle do normalnego konkursu, ale nie ma na niego wpływu. Tu liczy się tylko to czy doślesz opowiadanie. Każdy może brać w nim udział bez względu na statystyki. Wystarczy tylko napisać opowiadanie na min. 50 zdań, a dostanie się 50 pt. Najlepsze opowiadanie dostanie kolejne 25 pt (w sumie 75).
Opowiadanie ma być o starciu z dowolną osobą (może być wymyślona) w potyczce na kopie. W opowiadaniu można podać kto wygrał pojedynek.
(jako że trwa świąteczny turniej, dodatkowe punkty będziemy dodawać również za akcenty tematyczne)

14 grudnia 2015

Od Draugeithela - CD. Alvara

Zjawa zimnego, spiętrzonego oceanu, wylewającego się na kamienisty brzeg ciągnęła się za mną, nie dając wypocząć. Kaprys boga Wielkich Wód sprawił, że choć na języku miałem słony, mdły smak, każdy wdech powietrza, które miało być wilgotne i świeże, napełniał moje płuca żarem. Tu nie było miejsca na orzeźwienie, jedynie na palący gorąc i duchotę, gdzie oddychanie przypominało wdychanie ciężkiego, czarnego dymu z ogniska. Gdzie podziemne źródła? Gdzie woda skapująca po skałach? Musiała wyparować. Takich dziwów nigdzie nie widywałem, nawet na pustyniach, gdzie w nocy, bez skóry wilczej czy też niedźwiedziej, z mrozu umrzeć. Tutaj nawet noce ukojenia nie przynosiły, jakby ziemia ciągle ogniem żywym płonęła, który wszelką wodę kradnie. Jak ludzie tu żyć mogli? Równie dobrze do gara mogli się wrzucić i jeszcze solą doprawić.
Z czterech głosów, tylko dwa do celi się przybliżyły. Trzy znajome: dwóch więźniów, jeden strażnik, co od kiedy tu jestem, manewruje między celami, przyglądając mi się nachalnie. Jego ciekawość była niezmiernie irytująca, gdy na zbyt długo w podziemiach się zatrzymywał, mrucząc coś w swym dziwnym, poplątanym języku. Obcy, czwarty głos, ani do innego strażnika, ani do więźnia nie należały — po tonie stwierdzić mogłem. Arogancki, rozkazujący strażnikowi. Czyżby vladdhar? To ciekawe. Gdy do mnie doszli, jaskrawe światło pochodni, niczym w południe pustynne słońce oślepiło mnie swym blaskiem. Oczy, do ciemności przywykłe, piekły, gdy ogień wdarł się do rozszerzonych źrenic. Nie wiem ile czasu minęło, nim zaczęły przede mną się kształty rysować. Niewyraźne, niewiele mówiące, ale z każdą chwilą malowało się coraz więcej szczegółów. Przede mną, za kratami, tuż koło strażnika, stał mężczyzna jak na te ziemię dziwny. Do młodych drzew podobny — wysoki, acz szczupły, jakby go za młodu nie karmili, ani topora do ręki nie dali. Większość mężów tu taka jest, takie patyki. Chude to i łatwe do złamania w pół. Ten miał w sobie coś niezwykle władczego, co kazało mi stwierdzić, że moje przypuszczenia słuszne były. Vladdhar. Nie był jednak taki, jakiego oczekiwałem. Nie rosły wyjątkowo, nie umięśniony. Jak tron wywalczył toporem? Mierzyliśmy się wzrokiem, żadne nie zamierzało odpuścić. Obcy rozmowy ze swym współplemiennikiem nie przerywał, który zszokowany się wydawał. Zgrzyt metalu. Wrota się otworzyły. Czyżby podstęp jaki? Vladdhar wszedł, pochodnia została. Czujne oko szybko mogłoby zauważyć, że coś się w nim zmieniło. Oczy. Demon? Czarcisko jakieś? Nie, zwodnicze czarty wszystkimi językami przemawiają, byle tylko ofiarę zbłądzić. Ten w mym języku przemówić najwyraźniej nie potrafił. Co gorsza, ja w jego też. Ich język wciąż pozostawał zagadką. Łatwiej syrenę głosem uwieść, wiłę na śmierć przetańczyć, niż mi słowo wypowiedzieć.
Milczałem więc, obserwując jedynie. Droga na wolność wydawała się taka prosta. Natrzeć na vladdhara, łeb ukręcić, drzwi wyważyć, na zewnątrz się dostać, strażników po drodze zabijając. Nie głupim jednak, kto wie, ilu schowanych w murach jest, ilu łuczników, a ilu wojowników. Byłoby to samobójstwo, niezwykle głupie w dodatku. Walczenie do ostatka nie oznaczało, że głupoty można aż takie popełniać. Lepiej poczekać na odpowiednią szansę, choćby najbliższa miała być za dwadzieścia lat.

<Alvarze? Obawiam się, że musimy znaleźć inny sposób na dogadanie się ;) Wybacz, że odpowiadam po takim czasie i tak krótko>

13 grudnia 2015

Raport 1

listopad ~ grudzień

Nowe postacie
Aaron Stark, Alvar Saldivar, Nikita Shepherd, Tannis Razel, Sawyer Smith
Veronica Edwards, Lena Malbourne, Ferraria De'Avalon, Aeneas Deirdre
Odeszli
Samanya Worknesh, Sabetha Muridae, Caroline Raven Knightly, Anhony Darenfeld, Aaron Stark, Ester ReticentiaWhitener
Zmarli
Meridaah Avenlope
Władczyni Królestwa Fuego'a
2 sierpnia † 2 listopada
Salvia Olsen
Nauczycielka w Królestwie Armonii
27 sierpnia † 14 listopada
Aron Breez
Władca Królestwa Aire'a
2 sierpnia † 1 grudnia
Mattias Breez
Władca Królestwa Aire'a
2 sierpnia † 1 grudnia
Nathaniel Etheron
Dziecko z Królestwa Aire'a
2 sierpnia † 11 grudnia
Inne

 → Nowe Magiczne stworzenia

→ Świąteczny Turniej Pięciu Królestw

→ Aktualizacja zakładki "Waluta i Przedmioty" - dodanie postaciom należnych im piętników (na przyszłość prosimy o upominanie się o nie)

→ Aktualizacja Regulaminu - dodanie nowej zasady
3.10 Za każdych dziesięć opowiadań minimalnie 15 zdaniowych, postać otrzymuje dodatkowych 20 punktów do statystyk (może być to również statystyka konia)
Znów - prosimy się czasem o to upominać. Proszę podliczyć swoje opowiadania i dać znać w komentarzach, komu ile dopisać. I gdzie.

→ Aktualizacja zakładki "Questy i konkursy" - dodane tytuły poszczególnych wyzwań; Questów nie trzeba już wykonywać po kolei;

→ Swoje formularze zmienili: Daenerys Fuegena, Zefir Lazare,

→ Zmiany w Formularzu - dodany nowy podpunkt "dodatkowe informacje" jeśli macie jakieś ciekawostki o swoich postaciach, na które wcześniej nie było miejsca. Nie jest to obowiązkowy podpunkt. Jeżeli ktoś, kto tworzył formularz przed dodaniem go, chce to uzupełnić - nie potrzebuje żadnych dodatkowych Eliksirów ze sklepu. Później będzie to konieczne;
według nowego ustalenia, posiadanie koni nie jest już obowiązkowe;

→ Orędzie Króla Alvara - [cały tekst] przestępcy z Królestwa Fuego'a mają szansę na zmienienie swojego stanowiska, królestwo  nie bierze udziału w Turnieju;
informacje dotyczące trwającej fabuły;



Od teraz co jakiś czas pojawiać się będą takie raporty. Wszystko zależeć będzie od tego, ile się będzie w danych miesiącach działo. Mamy nadzieję, że taka forma informacji wam odpowiada.

Od Aeneasa - CD. Namidy

Błagam, jak można być tak nieuważnym? Przecież fakt, że byłem o jakieś dziesięć centymetrów niższy od tej kobiety nie zrobił ze mnie niewidzialnego. W każdym razie musiałem to posprzątać, w czym upewniło mnie kolejne mordercze spojrzenie szefowej. Już się spóźniłem, teraz będzie obwiniała mnie jeszcze o wystraszenie klientki. Nie miałem zamiaru więcej jej podpadać.
- Nie nie, spokojnie. Zaraz to posprzątam. - mówię, starając się być jak najbardziej wiarygodnym.
Najchętniej stałbym obok i patrzył, jak zgarnia to picie wraz z odłamkami porcelany z ziemi. Przecież to jej wina, że zrzuciła go na ziemię. Niestety, musiałem zdobyć się na wymuszony uśmiech i przeprosić ją, za to, że muszę iść na „zaplecze” po coś, czym będzie można to wytrzeć.
Kilka minut później klęczałem tuż obok jej stolika i zbierałem resztki stłuczonego kubka.
- Jak nic potrąci mi to z wypłaty. - pomyślałem.
Podnosząc ostatni z elementów naczynia dosyć głęboko przeciąłem sobie skórę. Nawet nie zrobiłem tego specjalnie. W każdym razie uczucie to było wprost cudowne. Normalnie pewnie użyłbym większej ilości odłamków, jednak moja pracodawczyni i tak uważała mnie za zbyt dużego wariata.
- Twój palec... - rzuca dziewczyna, dopiero po chwili zauważając cieknącą po mojej dłoni cienką strużkę krwi.
- Nie, nic. - szepczę.
Nie mam ochoty wyjaśniać, czemu nie tamuję krwawienia. Większość osób i tak twierdzi, że to nienormalne, a znając życie ona nie będzie wyjątkiem. Dlatego właśnie nie kontynuuję rozmowy, zajmując się wycieraniem rozlanego napoju. Kobieta również nie przejawia chęci mówienia czegokolwiek, skupiając całą swoją uwagę na parującej potrawce. Swoją drogą nieco dziwne, że nie zamówiła piwa. Czyżby kac faktycznie był aż tak nieprzyjemny?
Po chwili wyrzuciłem trzymane w ręku odłamki i wyciskam ścierkę do wiadra. Teraz musiałem przygotować nową kawę na „koszt firmy”, który ponoszą pracownicy. Doprawdy, okropne. Uniosłem głowę i spojrzałem na dziewczynę. Cały czas wpatrywała się w jej danie, powoli skubiąc je widelcem. Cóż, nie wyglądała, jakby zaraz miała wywrócić i ten talerz. Całe szczęście.
- Proszę bardzo. - powiedziałem, stawiając kolejną kawę na stole.
Tym razem specjalnie podszedłem lekko tupiąc, by nie spowodować sytuacji takiej, jak przed chwilą.
- Dziękuję. - mruknęła od niechcenia klientka i zajęła się za popijanie napoju.
Obróciłem się do niej plecami i wróciłem na miejsce za ladą. W tym właśnie momencie kierowniczka pokazała, bym do niej podszedł. Powlokłem się w jej kierunku, wiedząc, że na pewno nie pochwali mojego zachowania.
- Co ty robisz?! Owiń tą rękę bandażem i wracaj do roboty! - oznajmiła, mierząc mnie wzrokiem.
- Tak jest. - mruknąłem niczym człowiek skazany na dożywocie.
Kolejny raz powróciłem do miejsca za ladą. Musiałem oczyścić ranę i założyć bandaż. Jakbym miał od tego umrzeć... Przecież kiedy to zrobię przestanie boleć, ale odkażanie jest całkiem przyjemne.
Kiedy moja dłoń była już owinięta białym materiałem kobieta podniosła lekko rękę. Ciekawe, że jeszcze nie zauważyła iż to nie restauracja i nie woła się tu kelnera w taki sposób. Ba, nie woła się kelnera wcale, z uwagi na fakt, iż go nie ma. Po kilku sekundach patrzenia na jej uniesione ramie ruszyłem się, kolejny raz zmierzając w jej stronę.
- Tak? - spytałem, zastanawiając się, po co miałem przychodzić do jej stolika.
- Dziękuję. Oto należność. - odpowiedziała, wręczając mi piętniki.
Serio? Tylko dlatego miałem tam przychodzić? Z resztą nie ważne, przynajmniej nie będzie więcej niszczyć asortymentu kuchennego.
- W takim razie bardzo dziękuję. Do widzenia. - skończyłem rozmowę sięgając po naczynia stojące na stole.
Kobieta wstała i ruszyła w kierunku wyjścia. Ja natomiast przeciskałem się w tym czasie przed ciasno ustawionymi meblami na zaplecze, by móc je tam wyczyścić. Nim klientka pchnęła drzwi one zaskrzypiały. Do środka wszedł kolejny gość, którego należało obsłużyć. Czy nastała jakaś nowa moda na przychodzenie do karczm rankiem?

< Kolejny gość? Namida, o ile będziesz chciała z powrotem usiąść i zamówić nowe danie? >

Zmiana władzy - Zmiana zasad

Mieszkańcy Królestwa Fuego'a!

Jak zapewne zdążyliście zauważyć, władza w królestwie się zmieniła. Brutalnie zmasakrowana przez demony księżniczka Meridaah Avenlope drugiego listopada została znaleziona w lasach na południu kraju. Pokój jej duszy. Wasza stolica, Miasto Ognia zostało najechane przez zakonników Syjonu (brak oficjalnych informacji na temat tej religijnej organizacji), z armią na czele Alvara Saldivara Smoczego i ognistego Heer'a, Smoczego Widma. Zamek został przejęty przez nową Radę powołaną przez Tymczasowego Naczelnika Królestwa, Alvara. Książę Axel, stawiający opór został wtrącony do lochów. Kraj przez dwa lata panowania księstwa Avenlope podupadł, potrzebna wam jest silna władza. Okażcie szacunek i skruchę. Nadchodzą nowe czasy.

«•»

"Miasto Ognia doznało obrażeń podczas ostatniego przewrotu, przez co wymaga solidnej naprawy. Jest to miejsce niezbędne do funkcjonowania państwa, do którego należycie, więc wasza pomoc będzie obowiązkiem, nie prośbą. Wszyscy mężczyźni w sile wieku są wyznaczeni do odnowy miasta i fortyfikacji, wojsko także, za wyjątkiem osób wyznaczonych do zarządzania budową. Podstawowe materiały zostaną opłacone przez królestwo.
Czasy te są ciężkie, a kraj w opłakanym stanie. Mam nadzieję, że zdołam wynieść je ponad wyżyny. Do tego jednak potrzebuję waszej współpracy i nie zamierzam kwestionować tego zdania, każda próba odmowy współpracy będzie karana w odpowiedni sposób przez instytucje do tego powołane. Tym samym daję nową szansę złodziejom i wszelkim przestępcom działającym na terenie królestwa. Jeśli złożycie swoje talenty i usługi pod komendę Fuego, wasze winy i występki zostaną wybaczone. Jeśli jednak się nie podporządkujecie władzy, czeka was sąd i  kara. Wymierzenie sprawiedliwości wszelkiego przestępstwa na gorącym uczynku na własną rękę od tego dnia jest dozwolone, a wszelkie skargi mają być zgłaszane do służb porządkowych.
Podejmuję jeszcze jedną ważną i aktualną sprawę. Królestwo Fuego'a, ze względu nierozważnego zarządzania ekonomicznego byłej władzy. Fuego NIE FINANSUJE ŚWIĄTECZNEGO TURNIEJU PIĘCIU KRÓLESTW, co jednak nie nakłada zakazu na uczestnictwo. Wy, jednak, którzy się na to zgłosiliście, nie reprezentujecie żadnego kraju, ani nie macie sponsora (jeśli takowego nie znaleźliście do tej pory). Jesteście tam jedynie w swoim imieniu i swojej chwały. Niech wam szczęście sprzyja."

Orędzie Alvara Saldivara Smoczego

«•»

Od Daenerys

"Quest - Uprowadzenie"

Klacz pędziła po bezkresnych polach królestwa Tierra'y. Musiałam udać się na jakąś wyprawę, choćby nawet krótką. Bo ile można siedzieć w królestwie pełnym lawy i ostrym, duszącym zapachem siarki wiszącym w powietrzu? Czarna jak noc klacz, pędziła przez wrzosowisko. Odgłos kopyt uderzających o ziemię, roznosił się po rozległej przestrzeni . W oddali majaczył las. Wysokie, potężne, stare dęby górowały ponad młodymi sosnami. Demonica przyśpieszyła. Wiatr rozwiewał me długie, czerwone włosy we wszystkie strony. Gdy wjechałyśmy w las, klacz momentalnie zwolniła. Zeskoczyłam z mej towarzyszki i złapałam jej uzdę w lewą dłoń. Oparłam się o jej lewy bok i rzekłam z entuzjazmem:
- No to co? Jesteśmy, mała!
Uśmiechnęłam się do klaczy i podrapałam ją za uchem. Mimo zimy w lesie nie spadło jeszcze zbyt wiele śniegu. Niektóre drzewa były delikatnie oprószone śniegiem. Rozglądając się po lesie poczułam się dość dziwnie. Mimo tego, iż oprócz mnie i Demonici nie było tutaj nikogo, czułam na sobie czyjś wzrok. Podeszłam szybkim krokiem do klaczy. Z małej torby przy jej siodle wyjęłam sztylet. Srebrna rękojeść, ozdobiona gdzieniegdzie czerwonymi diamentami, zalśniła spotykając się ze światłem dziennym. Z torby wyjęłam także pas i długą do kostek czarną pelerynę z wilczego futra. Wsiadłam na grzbiet klaczy i gwizdnęłam. Koń ruszył szybko, waląc kopytami o zmrożoną ziemię. Mroźny wiatr wiał coraz mocniej, a małe śnieżynki zaczęły spadać z nieba utrudniając mi tym samym wędrówkę. Westchnęłam tylko, gdy klacz nagle stanęła i szybko poruszyła uszami. Stała kilka sekund w ciszy, nasłuchując... Po jakimś czasie, ja też usłyszałam w oddali jakieś dźwięki, ni to kroki, ni to odgłosy biegnących zwierząt. Nie... na pewno nie były wydawane przez zwierzęta. Wsłuchałam się w las, by po chwili usłyszeć... czyjąś rozmowę.
Rozmowę? Jacy ludzie wychodzą sobie na pogaduszki do zimnego lasu? Bardzo dziwne. Postanowiłam schować się w młodniku, rosnącym niedaleko ścieżki. Doskonale było z niego widać wąską dróżkę prowadzącą do królestwa Fuego'a. Po kilku minutach ujrzałam kilku mężczyzn. Na moje oko byli o koło 30-40 lat. Na ich twarzach dało się zauważyć wiele blizn i ran. Nie wyglądali na przykładowych obywateli Tierrary. Chcąc nie chcąc usłyszałam o czym mówili.
- Słyszałeś, że w Fuego mają nowego króla?
- Taa? Nic o tym nie wiedziałem. Gadaj co wiesz!
- Nie wrzeszcz tak idioto! Sam nie wiem, czy tutaj nikogo ni ma.
- Tutaj? Ha ha ha ha! Te ciepłolubne małpy nie opuszczają Fuego, tym bardziej w zimie.
- No żem tylko se tak myślał, nie wim co tu może być.
- Powiesz mi żesz w końcu, co żeś zaczął gadać o tym królu?
- A taaaa! Już żem zaczynam, daj mnie chwile, a niech se przypomnę. Oooo już! Ta mała, ruda umarła, a jej braciszek to mało nie zszedł jak się dowiedział. No to musieli kogoś innego se znaleźć. Rodzice nie żyli, krewnych ni ma. Jakiś ważniak z zakonu Syjona się znalazł, to go se na króla wzięli.
Słuchałam dalej, z coraz większą irytacją i złością. Nie byli może zbyt inteligentni, ale byli krzepcy i wysocy. Szerokie barki i umięśnione ręce mogły przerazić nie jednego strażnika broniącego zamku. Wytężyłam słuch i pełna obaw, dalej słuchałam ich opowieści.
- A gdyby tak, skrócić go o głowę?
- Oj śmieszny jesteś! Ha ha ha!
-  Ja żem nie żartuję!
- Samego króla Fuego'a?
- No, o tym żem myślał.
- A no co ci to? Reszte życia chcesz w więzieniu siedzieć ? Albo co gorsza, żeby to nas o głowę skrócili?
- Nie rozumiesz!
- To mów żesz do cholery, o co ci chodzi!
- No wiesz rachu-ciachu i byśmy z chłopakami go porwali, a potem to grubą kasę za okup by można było zagarnąć! No mów, co ty na to!
Drugi mężczyzna stał w ciszy, lecz po chwili odpowiedział.
- Oo! Dobry plan, kasa by się przydała, tak żem se myślał.
Moje serce zabiło szybciej. Byli kompletnymi, wiejskimi idiotami, lecz co mogliby zrobić w większej grupie? Król zazwyczaj udawał się na treningi do Starego Pałacu... Całkiem sam. Mimo jego umiejętności, nie poradziłby sobie z bandą wielkich osiłków. Musiałam jakoś zareagować. Ze strachem w oczach zaczęłam się cofać. Jednak nagle, nadepnęłam na jedną z gałązek leżącą na ziemi. Ta, łamiąc się, wydała głuchy trzask, gdy spojrzałam się w stronę rabusiów, ci z krzykiem na ustach biegli w moją stronę. Sparaliżowana, stałam w bez ruchu. Jeden z nich przygwoździł mnie do drzewa i przyłożył sztylet do szyi. Drugi zaś, spojrzał na mnie łakomym wzrokiem i oblizując wargi powiedział.
- Co, tu w lesie, robi taka piękna panienka? Lepsze miejsce by było dla ciebie w moim łóżku piękna, co ty na to?
Nie bałam się go, spojrzałam tylko na niego z pogardą i obrzydzeniem i splunęłam mu w twarz. Mężczyzna aż poczerwieniał ze złości. Uderzył mnie w twarz, co spowodowało lekkie przecięcie na szyi na miejscu sztyletu. Uśmiechnął się i rzekł.
- Jak będziesz tak walczyć, malutka, to źle skończysz! No dawaj posmakować sowich usteczek!
Próbując się wyrwać z uścisku, ugryzłam mężczyznę w rękę, ten jednak przycisnął sztylet mocniej i zasyczał z bólu. Byłam silna, ale moja siła była niczym w porównaniu z jego siłą. Szarpiąc się i miotając na boki, nie mogłam zrobić zbyt wiele. Mężczyzna podszedł bliżej i pogładził mnie po włosach.
- Nigdy nie miałem czerwonowłosej. Podobno są cholernie dobre. Ja bym się chętnie przekonał.
Przysunął się bliżej mnie, złapał za lewą pierś i zaczął ściągać ubranie. To był ten moment, mężczyzna był wystarczająco blisko, abym mogła użyć na nim mej magii. Kilka sekund później, mężczyzna leżał już na ziemi i krzyczał z bólu. Zdezorientowany, zarazem przerażony mężczyzna puścił mnie i zaczął się cofać. Podeszłam do mego płaszcza, leżącego na ziemi. Z kieszeni wyjęłam srebrny sztylet i podbiegłam do przestraszonego mężczyzny. Spojrzał na mnie i wyszeptał na jednym wdechu:
- Coś ty z nim zrobiła, diablico...?
Spojrzałam na poparzone ciało leżące na śniegu. Jego skóra była czerwona i pełna pęcherzy. Z ust ciekła wąska stróżka krwi. Usta były otwarte, a z nich wydobywał się niemy krzyk. Oderwałam wzrok od mężczyzny i rzekłam z satysfakcją w głosie.
- Taka kara spotyka mężczyzn, którzy nie szanują kobiet.
Podeszłam do sparaliżowanego mężczyzny i podcinając jego gardło powiedziałam.
- A taka spotyka ludzi, szykujących zamach na króla.
Dusząc się i dławiąc krwią, mężczyzna osunął się na ziemie. Spojrzałam z odrazą na jego zwłoki. I tak by umarł - pomyślałam. To chyba bez różnicy, czy z ręki kata czy z mojej? Skrzywiłam usta i skierowałam swe kroki w stronę klaczy. Wsiadłam na jej grzbiet i odjechałam.

***

Czarne włosie klaczy lśniło w świetle księżyca. Pędziła w kierunku zamku. Nieliczni wychodzili poza swoje domy po zmroku. Dlatego też, ulice były puste, co bardzo ułatwiło mi drogę. Po kilku minutach, byłam już na miejscu . Straże na mój widok zdziwili się, mimo tego nie zatrzymali mnie, lecz z zaciekawieniem w głosie spytali:
- Witaj pani. Gdzież to zmierzasz, o tak późnej porze?
- Muszę odnaleźć króla, szykowano na niego zasadzkę, udało mi się powstrzymać niedoszłych morderców!
- Szybko biegnij po oficera Jones! Niech jadą do...
- Do lasu na obrzeżach królestwa Tierra'y, przy wschodniej ścieżce leżą ciała dwóch mężczyzn.
Strażnik spojrzał na mnie, zdziwienie malowało się w jego głębokich oczach. Po chwili biegł już w kierunku siedziby oficera...

***

Siedziałam na miękkiej sofie w jednej z królewskich komnat. Niedaleko mnie stał król, patrzał przez okno, gdy nagle do komnaty wbiegł młody posłaniec. Pokłonił się głęboko przed królem i lekko dysząc powiedział:
- Martwi mężczyźni okazali się jednymi w najniebezpieczniejszych morderców w całej Amazji. W ciągu kilku lat zabili setki ludzi, gwałcili i plądrowali! Okradali świątynie, napadali bogatych i biednych!
Król spojrzał na mnie i po chwili milczenia rzekł.
- No cóż, tak więc należy ci się za to jakaś nagroda. Czego sobie życzysz pani?
- Wiem, iż nie powinnam prosić o tak ważną posadę, lecz od dawna marzyłam o zostaniu ustawodawczynią...
- Tak więc dobrze. Za ogromne zasługi dla całej Amazji mianuję cię ustawodawczynią!
Słysząc te słowa niemal zemdlałam z radości...


(quest niezaliczony z powodu zbyt małej ilości słów)

Od Nerona - CD. Sygny

Przeciągnąłem się na łóżku, otwierając leniwie oczy. Chciałem już wstać kiedy nagle uświadomiłem sobie że dwie kobiety wtulają się w moje nagie ciało, obezwładniając mnie z obydwóch stron. Powoli wyrwałem się z ich objęć, przebudzając je. Odsłoniłem kotary okna, by wpuścić tu trochę więcej światła, po czym usiadłem na rogu łóżka, ubierając na siebie zbroję.
- Gdzie pan boski Neron się znowu wybiera? - ruda kobieta, uwiesiła się mojej szyi, opierając swoje piersi o moje plecy. Pocałowała mnie delikatnie w policzek z szerokim, ciepłym uśmiechem na twarzy.
- Wrócę tu wieczorem, nie martw się, Delio... - wymruczałem jej do uszka po czym wstałem, przypinając do pasa swój ulubiony miecz. Pożegnałem obydwie kurtyzany po czym wyszedłem z burdelu na ulicę. Słońce mocno świeciło, lecz mimo to przez ten cholerny wiatr było strasznie zimno. Na rynku jak zawsze w południe krzątał się tutaj spory tłum ludzi, zmierzali na targ. Ja spokojnie ruszyłem przed siebie, w znakomitym humorze. Skręciłem w prawą alejkę i wsiadłem na swojego rumaka, który czekał na mnie jak zawsze obok pozbawionego liści, łysego buku. Pognałem skrótem, przez las. Gdy dotarłem pod mój dom, odstawiłem konia do stajni. Następnie udałem się w kierunku drzwi wejściowych do mojego mieszkania. Stanąłem jak wryty, gdy zobaczyłem na nich kartkę z podobizną dziewczyny, którą wczoraj spotkałem. Okazało się, że to Sygna Cuttlefish, złodziejka z królestwa Aqua. Nagroda za jej wydanie była całkiem solidna, tak więc nie mogłem przepuścić takiej okazji. Wsiadłem ponownie na Vasco, po czym zacząłem pogoń za blond pięknością. Po kilkugodzinnych poszukiwaniach, udało mi się natknąć na jej trop. Przechodzeń widział ją przypadkowo, gdy kilka minut temu udała się na północ, w stronę leśnego źródełka. Pognałem więc tam na swoim ognistym rumaku, czując smak zwycięstwa i przepełniającą mnie ogromną pewność siebie i dumę. Spowolniłem konia i zacząłem wypatrywać jej z wysokości. Gdy wyszliśmy na piaszczysty brzeg, z wysokich, żółtawych traw wyłoniła się postać owej kobiety.
- Podwieźć się? - uśmiechnąłem się, puszczając do niej oczko.
- A to ty... śledziłeś mnie czy co? - burknęła oburzona.
- Nie, skądże. Ruszam akurat do królestwa Aqua z ważną wiadomością dla króla. Chciałem się tylko zatrzymać by napoić konia... - wyszczerzyłem się, schodząc z Vasco. Stanąłem obok niej, a ta odruchowo zrobiła krok w tył.
- Skąd wiesz że ja... - zaczęła, ale nie dokończyła gdyż jednym, szybkim ruchem powaliłem ją na ziemię i związałem ręce i nogi mocnym sznurem.
- Co ty wyprawiasz? - wrzasnęła.
Wziąłem ją na ręce, patrząc triumfalnie na jej poirytowaną, a zarazem przerażoną buźkę. Dwa tysiące monet już jest moje.
- Wrogowie państwa mają swoje miejsce w więzieniu, czyż nie tak?
zaśmiałem się demonicznie
- Jesteś tym nowym, piechurem w Fuego! - warknęła.
- Skąd o tym wiesz? Przecież nie wspominałem ci o tym. Gdy ino dostałaś w swoje parszywe rączki sakiewkę złota, opuściłaś bezczelnie moje towarzystwo, znikając Bóg wie gdzie... - westchnąłem.
Kobieta wystawiła mi tylko język po czym obróciła głowę w przeciwnym do mnie kierunku. Zgrywała twardzielkę mimo, że była w potrzasku.
- Wiesz, królestwo Fuego słynie ze wspaniałych warunków więziennych. Tortury i bijatyki, gwałty są tam na porządku dziennymi. W dodatku jedzenie jest tam wyjątkowo ohydne, resztki z królewskich obiadów, a do picia masz deszczówkę. Gdy jesteś chory lub ranny nikt nie zwraca na ciebie uwagi, nie dostaniesz żadnej pomocy, leków ni ciepłego koca, którym mogła byś się okryć w zimowe dni. Prędzej tam zemrzesz niż doczekasz wolności...
- Fajna bajeczka. Już przestałeś mnie straszyć? - przewróciła oczami.
- Nie wierzysz? Sam jako młody gówniarz byłem w tym okropnym miejscu, masz tu żywy dowód... - przechyliłem głowę na bok, a na mojej szyi ujrzała głęboką bliznę, od cięcia nożem przez jednego z więźniów.
- Pfff, takich blizn to mam multum od walk na zlecenia - mruknęła kąśliwie.
- Hm, wiesz może jeszcze się z tobą krótko zabawię przed wydaniem cię przed obliczę jaśnie sprawiedliwego sądu, hę? - moje oczy zabłyszczały.
- Przecież ty taki nie jesteś! Żartujesz, prawda? - jęknęła błagalnie.
- Niby co ty możesz o mnie wiedzieć, blondyno? Zamknij się lepiej, bo pogorszysz swoją sytuację... - prychnąłem oschle.
Byłem nieco zdziwiony jej słowami, ale zaraz, zaraz przecież ona próbuje wzbudzić we mnie litość. Nie udobrucha mnie, nie ma takiej opcji choćby nie wiem co zaproponowała. Rozkaz króla jest święty, a ja zawsze jestem mu całkowicie wierny, bez względu na okoliczności.

<Sygna?>

Od Namidy - CD. Aeneasa

Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się szczególnie ciekawy. Wstałam przed świtem, tak jak codziennie. Zaczęłam przechadzać się po niewielkim pokoiku. Podeszłam do okna, z którego rozpościerał się widok na las. Przyroda dopiero budziła się do życia. Słychać było tylko nieliczne symfonie ptaków. Spojrzałam ponad drzewa, na bezkresne niebo, pokryte ciemnoszarymi chmurami. Słońce dopiero wschodziło. Musiało być koło szóstej.
Rozejrzałam się po pokoju. Podeszłam do szafy, wyjęłam ciepły, szary sweter, oraz czarne, dobrze dopasowane spodnie. Długie włosy starannie rozczesałam i upięłam w wysoki koński ogon.
Nie planowałam dzisiaj wychodzić z domu, lecz moje plany legły w gruzach, kiedy tylko otworzyłam lodówkę. Pusta. Świetnie.... czyli muszę udać się na targ po zakupy. Lecz najpierw będę musiała coś zjeść.
Spakowałam torbę, wzięłam sakiewkę z monetami, zarzuciłam na siebie ciemno-szaro-zielony płaszcz, na wszelki wypadek wzięłam również katanę i wyszłam z mieszkania.
Po niespełna piętnastu minutach znalazłam się w mieście. W głowie przejrzałam raz jeszcze listę rzeczy do zrobienia i udałam się dalej.
Niestety moje plany pokrzyżował deszcz, który właśnie zaczął padać. I to nie była delikatna mżawka. No jasne.....tylko ja mam takie szczęście. Naciągnęłam kaptur od płaszcza na głowę i udałam się do najbliższej gospody. Mam tylko nadzieję, że nie będzie tam zbyt tłoczno.
Szybko dotarłam na miejsce i na moje szczęście okazała się być prawie pusta. Rozejrzałam się dookoła. W powietrzu unosił się zapach drewna i przygotowywanych posiłków. I właśnie wtedy poczułam lekkie burczenie w żołądku. Skoro i tak tu utknęłam, to może coś zjem?
Podeszłam do lady, za którą stał młody chłopak. Przystanęłam, wzięłam głęboki oddech i powiedziałam niepewnie :
- Witam. Czy mogłabym prosić o kubek gorącej kawy i jakąś potrawkę?
- Jasne. Zaraz przyniosę - odpowiada nieznajomy, stawia przede kubek z kawą i znika w kuchni.
Ja natomiast skierowałam się w kierunku stolika znajdującego się w najdalszym kącie gospody, spowity w lekkim cieniu. Delektuje się ciepłym napojem, powoli rozgrzewając się. Zdjęłam mokry płaszcz i położyłam go obok, aby choć trochę się wysuszył.
Pogrążyłam się w myślach, z których wyrwał mnie głos nieznajomego.
- Oto potrawka - mówi, a ja z przestrachu wypuszczam kubek z ręki, a jego zawartość rozlewa się po stole.
Co się ze mną dzieje? Ostatnio zbyt często się rozpraszam. Nie powinno tak być, muszę być bardziej skupiona.
Potrząsam głową i biorę kilka głębszych oddechów.
- Przepraszam - mówię - zamyśliłam się. Zaraz to posprzątam.
Rozglądam się w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi posłużyć za ścierkę.

<Aeneas?>

Od Margles - C.D. Sawyera

Obudziłam się wraz z wejściem do pokoju służącej. Była starsza, a jej zmęczoną twarz pokrywały liczne zmarszczki i bruzdy. Była ubrana w skromną sukienkę. Obudziła mnie swym donośnym głosem. Sama prosiłam ją dzień wcześniej, by obudziła mnie przed świtem. Wstałam energicznie, przypominając sobie, że dziś ma się odbyć cały ten bal. Nie miałam ochoty na niego iść, ale co mogłam zrobić? Nie mogłam zawieść ojca i sprowadzić na naszą rodzinę hańby. Wstałam i udałam się do łazienki. Miałam cały dzień, by przygotować się do zabawy.
- Jak uważasz Lydio? W co powinnam się ubrać? - zapytałam doświadczoną kobietę. Wskazała na wąską, niebieską sukienkę, która idealnie pasowała do moich kształtów. Do tego współgrała z naszyjnikiem. Dostałam go od taty kilka lat temu, po śmierci mamy. Ofiarował go jej, jako dowód miłości, a gdy zmarła, przekazał go mnie. Nie mieliśmy żadnej rodziny i zawsze musieliśmy liczyć tylko na siebie. Dlatego byliśmy tak bardzo ze sobą zżyci. Zamrugałam powiekami, by bolesne wspomnienia odpłynęły w dal. Przeprosiłam służącą i wyszłam z pokoju. Szybko zapamiętałam wszystkie korytarze w ogromnym zamku i skierowałam kroki do Jurii. Delikatnie, lecz stanowczo zapukałam o drewniane drzwi. Weszłam i przywitałam się z mistrzem.
- Chciałam się tylko zapytać, czy na balu lub zabawie z wieśniakami mam do wykonania jakieś specjalne zadania? - zapytałam z nadzieją, że moja obecność przy królu nie będzie przypadkowa.
- Hahaha, nie myliłem się co do ciebie. Ale, nie, nie mam dla ciebie żadnego zadania. Masz wolny wieczór, by lepiej poznać się z Sawyerem - odpowiedział, przekrzywiając głowę, by lepiej się mi przyjrzeć. Zobaczył w moich oczach mały zawód.
- Twoja matka byłaby zadowolona, że go nosisz - mówiąc to, wskazał na biżuterię. Uśmiechnęłam się smutno, podziękowałam i wyszłam.
***
Cicho weszłam do pokoju taty i zaskoczyłam go swoją obecnością. Nie był już młody i jego zmysły pomału traciły dawny wigor, ale i tak był najlepszym wojownikiem, jakiego znałam. Odwrócił się i przywitał mnie uśmiechem.
- O czym myślisz? - zapytałam, gdy zobaczyłam, że się zachmurzył.
- O mamie - odpowiedział zdawkowo. No tak. Miałam dziesięć lat, gdy Zefir Lazare zabił moją matkę. Pamiętałam ten dzień nazbyt dobrze. Wtargnął do naszego domu i jednym ze swych ostrzy odebrał jej życie. Najgorsze było to, że zrobił to dla własnej przyjemności. Szczerze go za to nienawidziłam. Gdy widziałam jak pętla na jego szyi uniemożliwia mu oddech, rozkoszowałam się chwilą. Zasłużył na to. Uciekliśmy i przygarnął nas Syjon. To oni nauczyli mnie, że zawsze mam mieć przy sobie nóż i nigdy się nie oddalać. Traktowali mnie na równi z sobą, po mimo tego, że byłam kobietą. Nigdy nie przestałam być im za to wdzięczna. Podeszłam do rodziciela i mocno go uściskałam.
- Już dobrze. Pomściliśmy jej śmierć - podniosłam go na duchu.
- Nie przejmuj się mną. Idź się przygotować na bal - powiedział i ucałował mnie w policzek. Jak kazał, tak zrobiłam. Poszłam się ponownie wykąpać. Następnie ubrałam szlafrok i poprosiłam Lydię, by mnie uczesała. Swymi zręcznymi dłońmi wplotła mi we włosy kilka pereł i rozpuściła je. Następnie ubrałam się we wcześniej przygotowaną suknię i buty. Poprawiłam jeszcze naszyjnik i wyszłam.
***
Musiałam przyznać, że Sawyer prezentował się całkiem dobrze, jako król. Założył odświętny strój, a na jego głowie spoczywała korona. Wziął mnie pod rękę i weszliśmy do ogromnej sali. Muzyka już grała, a szlachta przybywała coraz liczniej. Panie wyglądały cudownie, w swych kremowych, pozłacanych sukniach i pięknie przyozdobionych włosach, a panowie dotrzymywali im kroku na parkiecie. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłam w takim spotkaniu. Sawyer wyszedł na środek i podziękował za przybycie, a potem poprosił mnie do tańca. Zgodziłam się, choć nie miałam w tym wprawy. Posłał mi kilka komplementów, na które odpowiedziałam rumieńcem. Nie był taki zły. Później poszedł zamienić kilka słów z najbogatszymi panami w Aire. Ja poszłam do stolika, przy którym siedziały kilka lat starsze ode mnie damy. Grzecznie się przysiadłam. Zaczęły rozmawiać o Sawyerze i mówić, że ładnie razem wyglądamy. Byłam trochę zakłopotana, bo mówiły o nas, jak o parze damsko-męskiej, a ja zdecydowanie nie chciałam zostać królową. To nie tak, że Sawyer był zły, po prostu miałam wrażenie, że gdzieś czeka na mnie ktoś, o kim dawno zapomniałam. Jakiś ukochany, którego twarz pamiętałam jakby przez mgłę... Odrzuciłam tę myśl, kiedy kobiety zaczęły się przyglądać moim śnieżnobiałym włosom. Później znów wróciłam do króla i znów zaczęliśmy tańczyć. Nie chciałam być niegrzeczna, ale nudziło mi się niemiłosiernie. Ile można przyglądać się pijącym mężczyzną, kiedy twój towarzysz musi ich zabawiać? Wtedy zdałam sobie sprawę, jak fałszywe jest ich życie. Nieszczęśliwe kobiety, które zostały zmuszone do małżeństwa, a ich jedynym celem jest urodzić potomka. Znudzona, przez kolejną godzinę przyglądałam się tym ludziom, obiecując sobie w duchu, że nigdy się taka nie stanę. Dziękowałam Bogu, gdy bal się skończył. Może na zabawie z wieśniakami będzie ciekawiej? Wreszcie na chwilę wyrwę się z tego zamku. gdyby się zastanowić, Syjon nigdy nie spuszczał mnie z oczu na tak długo. Ale Juria powiedział, że mam się dobrze bawić, więc... Pojechaliśmy na koniach, by nie sprawiać wrażenia, że jesteśmy z porcelany. Nie cierpiałam zwierząt, ale zgodziłam się na ten jeden raz. Było już ciemno i zabawa dawno się zaczęła. Ktoś rozpalił ognisko, wokół którego złapani za ręce wesoło tańczyli. Gdy zobaczyłam, że sami śpiewają swoje ludowe pieśni i jedzą domowe jedzenie, od razu się przyłączyłam. Wzięłam Sawyera za rękę i dołączyliśmy do koła. Nie pasowałam do młodych dziewcząt w moim wieku, które ubrane były w jaskrawe sukienki, a jasne włosy zaplecione miały w warkocze. Później siadłam przy drewnianym stole i zaczęłam się zajadać jakimś ich przysmakiem, którego nazwy nie zapamiętałam. Król dał się namówić na domowej roboty trunek i już po chwili był mocno wstawiony. Korzystając z tego, że nikt mnie nie pilnuje, udałam się na spacer. Brakowało mi normalności. Szłam ulicami, mijając puste budynki. Nagle zobaczyłam dziecko, które gdzieś biegło.
- Zaczekaj! - zawołałam za nim, ale chłopiec mnie nie posłuchał. Z ciekawością poszłam za nim. Cicho się skradałam, aż zobaczyła jak wchodzi do starej zniszczonej rudery. Weszłam za nim. W środku rozciągał się odór stęchlizny. Rozglądnęłam się. Gdzie podziało się dziecko? W ciemnościach nic nie widziałam. Szłam przed siebie, aż trafiłam na kiepskie miejsce i drewniana podłoga runęła razem ze mną w dół. Nieźle się poobijałam. Wstałam, łapiąc się za głowę i usłyszałam odgłosy rozmów. Gdzieś w oddali tliło się światło. Poszłam za nim. Kiedy dotarłam do miejsca, nie było tam niczego, poza świecą, wodą i kawałkami chleba. Nagle ktoś złapał mnie od tyłu i przystawił nóż do gardła. Usłyszałam za sobą ciche:
- Margles?
- Jaka Marg... - odwróciłam się i zamarłam w bezruchu. To był on. Zdrajca. Kanalia. Morderca. Od razu wyciągnęłam przywiązany do uda i schowany pod sukienką nóż. Rzuciłam się na niego, okładając pięściami. Oczywiście, powalił mnie, każąc się uspokoić. Ale ja nie mogłam. Kopałam i biłam na oślep. Cała swoją siłą odepchnęłam go na bok i odskoczyłam kilka kroków. Wtedy poczułam, jak ktoś zdejmuje mi naszyjnik z szyi. Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam tego samego chłopca, który chciwie ściskał w dłoni amulet. I właśnie wtedy w zakręciło mi się w głowie. Upadłam. Nagle jakieś obrazy... dźwięki... ludzie... To wszystko stało się takie jasne. Znów mnie oszukali...
- Zefir? - wychrypiałam.
- Nie, Duch Święty. A jak ci się wydaje? - ofuknął mnie. O Boże... po raz pierwszy tak bardzo cieszyłam się, że go widzę. Podbiegła do niego i zarzuciłam mu ręce na szyję. Oczywiście zdjął je szybko z niezadowoleniem. I wtedy poczułam impuls, który kazał mi złożyć na jego zimnych wargach jeden, mały, nieśmiały pocałunek...

<Już czuję, jak okładasz mnie pięściami, Zefirze c:>

Opowiadanie Turniejowe - Ruth

Od dziecka uwielbiałam śnieg i wszystko co jest z nim związane. Niektórzy ludzie, mieszkający w południowej Amazjii i na święta przyjeżdżają do Aqua'y sądzą, że śnieg zalega u nas przez cały rok. W rzeczywistości, pojawia się tylko na cztery miesiące w roku, choć często, jest to dla nas najtrudniejszy okres. Zima jest u nas intensywniejsza. Drogi są zasypywane, a rzeki zamarzają. Transport jest utrudniony, choć nie niemożliwy.
Lubiłam śnieg, a tamtej nocy, spadły pierwsze płatki. Gdy rano razem z Akcentem ruszyliśmy w stronę pola turniejowego, ziemię pokrywała świeża warstwa zimnego puchu. Oddech zamieniał się w parę na mroźnym powietrzu. Wiatr przedzierał się przez specjalnie ocieplane ubrania, wdzierał się do płuc. Słońce dopiero zaczynało wschodzić. Było cudownie. Magicznie. Żałowałam jedynie, że nie każdy potrafi dostrzec piękno zimowego Królestwa. Zwłaszcza ludzie z południa byli zamknięci na inny sposób widzenia.
Turniej został urządzony na świeżym powietrzu, by więcej ludzi miało możliwość przyglądania się pojedynkom. Namioty dla uczestników rozstawione były na wielkiej polanie, blisko głównej areny. Każdy w kolorach swojego Królestwa, wyposażone we wszystko, czego potrzebowaliby walczący.
Uwiązałam Akcenta i ruszyłam wzdłuż namiotów sprawdzając, czy aby na pewno wszystko jest na swoim miejscu. Musiało być idealnie. Pierwszy organizowany przeze mnie Turniej musiał być doskonały. Dopięty na ostatni guzik. Żadnych niespodzianek. Żadnych nieprzewidzianych zgonów.
Weszłam do jednego z namiotów - żółtego na cześć Aire'a, ciesząc się, że zawodnicy dotrą na miejsce najwcześniej za dwa dni. Usiadłam na pryczy, przyglądając się wszystkiemu. Namiot mimo że taki sam jak dwa pozostałe, był przesiąknięty energią Airijczyków. Nie miałam pojęcia, na czym polegała ta zmiana, jednak siedząc w tym namiocie, nie mogłam przestać myśleć o Aronie i Mattiasie. O ich więzi, mimo dzielących ich różnic. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że to mogłam być ja.
Pod jedną ze ścian namiotu, wsparte na trójnogu stały miecze ćwiczebne. Każdy z zawodników, musiał mieć swój do walki, jednak musieli również jakoś trenować podczas pobytu w Królestwie.
Wzięłam jeden do ręki. Ostrze gładko wysunęło się z pochwy, połyskując w świetle wstającego słońca.
"Od jak dawna nie ćwiczyłam?" spytałam samą siebie. Nie byłam pewna, jednak przypuszczałam, że tak jak wszystko inne w moim życiu, ćwiczenia zakończyły się wraz z odejściem Jego. Zamachnęłam się, przecinając powietrze. Czy wciąż potrafiłam walczyć? Czy wciąż jeszcze chciałam walczyć?
Cicho niczym zakradający się kot, do namiotu wszedł Eric. Ocieplany płaszcz w kolorach Aqua'y jeszcze bardziej podkreślał jego urodę. Mężczyzna był starszy ode mnie i nie wychowywał się na zamku, a z każdym dniem coraz bardziej przypominał idealnego kandydata na następce tronu. Syna, o którym marzył mój ojciec. Był bardziej królewski niż ja. Bardziej żywy. Gdy się na niego patrzyło, wiedziało się, że temu człowiekowi można zaufać. Nie zdradzi sekretów, nie będzie pochopnie osądzał. Gdy patrzyło się na mnie, nie było się do końca pewnym, czy w ogóle rozumiem, co się do mnie mówi.
Wsunęłam miecz z powrotem do pochwy.
- Wszystko wygląda jak należy. Czy są jakieś wieści?
Eric skinął głową, przypatrując mi się uważnie. Nie znosiłam, kiedy to robił. Kiedy próbował wyczuć mój nastrój.
- Otrzymaliśmy listy z Armonii, Aire'a i Tierra'y z potwierdzeniem przybycia na Turniej. Fuego'a dalej milczy.
Anna, Lyrinn i nowy władca Aire'a byli już w drodze. Wciąż nie wiedziałam, co myśleć o Królu Sawyerze. Nikt nic o nim nie wiedział. Pojawił się znikąd. A znając Annę, gdy tylko go spotka, zacznie o wszystko wypytywać. Lubiła czuć, że ma nad nami przewagę. Lubiła wiedzieć o nas wszystko.
Zerknęłam na Erica uświadamiając sobie, że jego też czeka długa rozmowa z księżniczką.
Najbardziej martwiła mnie jednak sytuacja Fuego'a. Od kilku tygodni nie mieliśmy stamtąd żadnych informacji. Żadnych odpowiedzi na wysłane listy. Informatorzy nic nie wiedzieli. Wiedziałam, że Meridaah mnie nie lubi, jednak odseparowywanie od siebie królestw było skrajnie niepoważne.
Wyszliśmy na zewnątrz, sprawdzając kolejne namioty, pole turniejowe i ćwiczebne, podest z miejscami dla władców. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Idealne.
- Będą walczy na raz. Zapewni to większe widowisko. Nie będzie wiadomo, na kogo przede wszystkim patrzeć. Czytałem, że walki na miecze często bardzo się przeciągają, przez co widownia szybko zaczyna się nudzić.
Przytaknęłam głową, próbując sobie to wszystko wyobrazić. Tłum ludzi. Unoszący się wszędzie wokół zapach jedzenia. Muzyka. Nagle zaczęłam myśleć, że organizowanie tego, było błędem.
- Po ogłoszeniu wyników rozpocznie się wielka uczta. Tańce - ciągnął Eric.
- Będą władcy innych Królestw. Trzeba pamiętać, żeby przestrzegać wyłącznie ich tradycji. Żadnych ofiar dla Nieba. Przynajmniej nie przy wszystkich. Niech ludzie robią co muszą w zaciszu swoich domów.
To była najgorsza część każdego spotkania z innymi władcami. Udawanie, że przyjęliśmy ich tradycje i zapomnieliśmy o naszych - "pogańskich". Nie chciałam tego. Każdy powinien mieć prawo wierzyć w to, co chce. Zwłaszcza, że duchy Głębin były starsze, niż fałszywy Bóg Armonijczyków. Wiedziałam jednak, do czego mogłoby doprowadzić ujawnienie. Do wojny.
- Zostały dwa dni - westchnęłam patrząc, jak służba rozkłada na polu kolejne namioty.

Od Sawyera - C.D. Zefira

Odgłos moich ciężkich butów rozchodził się echem po korytarzu. Gdyby nie idący prze mną strażnicy z pochodniami, zagubiłbym się w ciemności. Nie miałem ochoty na tą obstawę, ale Juria uparł się, że muszę wyglądać wiarygodnie. Wiarygodnie. Cała ta sytuacja wydawała się niedorzeczna. Nie chciałem być królem. Nikogo o to nie prosiłem. Ja nawet nie wyglądałem jak król. Każdy kto zobaczył szpecącą bliznę na moim policzku, krzywił się ze strachem. Nie chciałem wzbudzać w tych ludziach strachu. Juria mówił, że są jak owce bez pasterza i ktoś musi ich poprowadzić. Ale dlaczego, do cholery to miałem być ja? A mogłem żyć tak spokojnie. Gdyby Renna żyła, zarobiłbym uczciwie na jej utrzymanie i wybudował bym dom, w którym wychowywały by się nasze dzieci. Nie, to zbyt piękna wizja. Nigdy nie zapomnę rozdzierającego ma duszę jęku, który wydała z siebie, gdy strzała przeszyła jej ciało. Może gdybym szybko pobiegł po lekarza, zamiast trwać przy niej, udałoby się zatamować krwotok? Nie zasłużyła na śmierć. Nie w taki sposób. Przynajmniej miałem na tyle odwagi, by pomścić jej śmierć. Wyrwałem się z przemyśleń, gdy wysoki strażnik, z krzywym nosem poinformował mnie, że dotarliśmy do celu. Spojrzałem w ciemną nicość celi. W najciemniejszym kacie czaiła się bestia. Patrzyłem w jego bordowe oczy, zastanawiając się, jak się czuł, żyjąc z morderstw. Wzdrygnąłem się mimowolnie, gdy ujrzałem w tych oczach pustkę. "Pamiętaj Sawyerze. Wystrzegaj się ludzi z pustką w oczach. To oni są dla ciebie największym zagrożeniem" - mówiła szamanka, w jednej z wiosek, którą najechaliśmy z wojskiem, parę dobrych lat temu. Po mimo tego, że została niewolnica, nie żywiła do ludzi nienawiści. Być może dla tego, że w drodze powrotnej do królestwa, po prostu znikła. Potwór siedział bez ruchu, czekając aż zacznę. Przypatrzyłem mu się jeszcze uważniej. Wyglądał mizernie. Wystające kości policzkowe okalał kilkudniowy zarost. Włosy miał tłuste i potargane, ale za pewne nigdy o to nie dbał. Dla takich jak on liczyły się tylko pieniądze. Dla tego bardzo się zdziwiłem, gdy Juria nakazał mi go wypuścić. Nie miałem pojęcia jaki jest jego plan, ale ciągle byłem tylko jego wysłannikiem i musiałem wykonywać jego rozkazy. Syjon nigdy nie zapomni mojego długu wobec nich. Dali mi drugą szansę i prawda była taka, że tylko dzięki nim przeżyłem. Przestąpiłem z nogi na nogę, ponieważ drewniana proteza zaczęła dawać mi się we znaki. Rozkazałem strażnikowi, by otworzył wejście. Stanąłem w progu i założyłem ręce na piersi.
- Rozkujcie go - poleciłem. Ten przyglądnął mi się, ukrywając zdziwienie. Strażnik posłusznie wykonał zadanie. Tak jak ja, był wychowankiem Syjonu i jako jeden z nielicznych był wtajemniczony w nasze plany.
- Zefirze Lazare, jesteś nic nieznaczącą kanalią, która powinna zdechnąć jak szczur w ściekach. Po śmierci będziesz się smażył w piekle za swe liczne zbrodnie i oszustwa. Ale znaj łaskę Zakonu. Jesteś wolny - wyrecytowałem, jak kazał mi Ion. Skazaniec wstał wolno. Starał się nie okazywać słabości, ale sam dobrze wiedziałem, jak czuje się człowiek po kilkudniowej głodówce.
- Możesz opuścić zamek. Tylko pamiętaj, żeby nikt cię nie widział. Jutro oficjalnie umrzesz - powiedziałem, by poczuł się pewniej. Z podejrzeniem zaczął stawiać kroki, aż w końcu wyszedł z celi. Patrzyłem jak jego ciało zlewa się z mrokiem, aż całkiem w nim przepadł. Byłem pewien, że jeszcze o nim usłyszymy.
***
Wyjrzałem za okno, odrobinę uchylając niebieską kotarę. Niektórzy wieśniacy już gromadzili się przed szubienicą. Chcieli zagwarantować sobie dobre miejsca na czas widowiska. Ach, rzeczywiście, to co mówił o nich Juria, było prawdą. Byli zagubieni. I głupi. Ale razem, stanowili potęgę i trzeba było ich do siebie przekonać.
- Pamiętasz co masz mówić? - czyjś głos wyrwał mnie z przemyśleń.
- Oczywiście - odpowiedziałem, nawet się nie odwracając. Doskonale znałem rozmówcę. Był dla mnie kimś w rodzaju... ojca, którego nigdy nie miałem. Zawsze zastanawiałem się, gdzie on we mnie zobaczył potencjał, o którym mówił, ale nigdy nie odważyłem się zapytać. Byłem mu wdzięczny do końca życia. Poczułem jak kładzie mi dłoń na ramieniu.
- Będzie dobrze - powiedział lekkim głosem.
- Oby - przytaknąłem, choć miałem mieszane uczucia. Po chwili przyszła służąca, która grzecznie przypomniała mi, że trzeba się przygotować. Niechętnie wyprosiłem Iona i poszedłem się wykąpać. Kiedy zaczął zapadać zmierzch, rynek był już całkowicie zaludniony. Nie sądziłem, że nawet kobiety przybędą tak chętnie oglądać egzekucję zdrajcy stanu. Wyszedłem na podium i przywitałem wszystkich zgromadzonych. Napomniałem o tym, że morderstwo to najgorszy czyn i należy się za niego równie okrutna kara. Następnie na podest wprowadzono fałszywego Zefira. Miał podobną posturę, ale jego twarz została owleczona workiem. Natychmiast podniósł się szmer.
- Pokazać jego zakazaną gębę! - krzyknął osiłek, ochrypłym głosem.
- Tak! Chcemy ujrzeć strach w jego oczach! - pomogła mu kobieta. Zaczęło się. Byłem przygotowany na taką sytuacje.
- Ludu, czy na prawdę chcecie widzieć twarz tego opryszka? Czy nie wolicie, by śmierć zaskoczyła go nagle? By nie mógł się w żaden sposób na nią przygotować? Zróbmy to przez sam szacunek dla królewskiej rodziny! - przemówiłem. Ludzie przez chwilę spoglądali na siebie, wymieniając pytające spojrzenia. Po chwili pokiwali zgodnie głowami, choć w ich oczach widziałem cichy zawód. Juria znów miał rację. Ławo było nimi manipulować. Kat popchnął mężczyznę do przodu i zawiesił mu pętlę na szyi. Po chwili jednym zręcznym ruchem, dokonał dzieła. Już po chwili anonimowy więzień, o którym wiedział tylko Syjon, zawisł na szubienicy. Tłum zaczął wiwatować i klaskać zapalczywie. Byli zadowoleni, że zdrajca zapłacił za swe winy.
***
Lewa noga, a raczej jej brak dokuczał mi niemiłosiernie. Nie miałem ochoty na kolejne posiedzenie Zakonu, ale zdawałem sobie sprawę, że trzeba ustalić, co dalej. Przy stole zauważył, emanującego spokojem Iona, zamyślonego Jurię i innych mężczyzn. Na sali znajdowała się tylko jedna kobieta. Włosy miała zaplecione w warkocz i ku mojemu zdziwieniu, nie miała na sobie sukni. Siedziała w męskich spodniach. Od kiedy kobiety zrobiły się takie wyzwolone? Niedługo coś strzeli im do głowy i jeszcze zaczną walczyć o równouprawnienia. W sumie już zrewolucjonizowały świat, wstępując do wojska i zajmując tam wysokie stanowiska. Osobiście, byłem przeciwko takim wymysłom. Miejsce kobiet było w kuchni lub przy dzieciach. Ich największym zadaniem było wydać na świat potomka, a nie bawić się w pracę. Odrzuciwszy myśli na bok, usiadłem przy facecie z krzywym nosem, który ciągle mi towarzyszył. Nazywał się Nostardamus. Mył odrobinę garbaty, ale waleczny, jak żaden inny mężczyzna z Zakonu. Akurat tak się złożyło, że na przeciwko mnie spoczywała owa niewiasta. Dopiero wtedy zauważyłem na jej szyi naszyjnik z niebieskim topazem. Idealnie podkreślał jej oczy. Spojrzała na mnie, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, nie zdawała się być onieśmielona.
- Drodzy bracia i szanowna Sybil, dziękuję, że tak licznie pojawiliście się na dzisiejszej naradzie. Jak wiemy, niektórzy z was mają teraz pełne ręce roboty i do prawdy, stanęli na rękach, by móc dziś siedzieć z nami przy jednym stole. Jak wszyscy wiemy nowy król całego Aire, Sawyer - tu zrobił znaczącą pauzę, a oczy wszystkich zwróciły się ku mnie - idealnie zachował się podczas egzekucji "Zefira". Teraz, by lud w zupełności go zaakceptował, musimy wcisnąć go między najliczniejszą grupę społeczną - plebs.
- Może zorganizujmy święto dla wieśniaków? - zaproponowała dziewczyna.
- To świetny pomysł, droga Sybil - pochwalił ją Juria - Ale wtedy szlachta może się na nas obrazić, a tego nie chcemy - pokręcił przecząco głową.
- W takim razie proponuję zorganizować bal dla szlachty i zabawę przy ognisku dla wieśniaków - odezwał się Ion.
- To świetny pomysł, ojcze - dziewczyna uśmiechnęła się do mężczyzny. Chwila. Co? "Ojcze"? Ale... Ion nigdy nie mówił, że ma dzieci... Szybko otrząsnąłem się z szoku, by nie dać po sobie poznać zdziwienia.
- Władca nie może być w dwóch miejscach na raz - przypomniałem.
- Racja. Widzę, że masz głowę na karku, wasza wysokość - Juria pokiwał głową z aprobatą, choć doskonale wiedział, że nienawidziłem, gdy się tak do mnie zwracał.
- Jeśli król przybędzie na bal, szlachta będzie zachwycona, a jeśli zjawi się na zabawie, wieśniacy wezmą go za swojego - podsumował Ion.
- A więc rozgraniczmy: trzy godziny na balu, trzy godziny na zabawie - stwierdził Juria z zadowoleniem. Wszyscy zgodnie uznali, że szlachta zauważy, jeśli najpierw zjawi się na ich przyjęciu, a plebs nie obrazi się, jeśli przyjdzie trochę później.
- Sybil, zgodzisz się towarzyszyć naszemu królowi? - zapytał Juria, choć było to zbędne. Dziewczyna i tak wykonywała jego rozkazy.
- Z przyjemnością - odparła. Po omówieniu mniej ważnych spraw, narada się skończyła.

<Teraz Marg przejmie pałeczkę, co z tego, że jest moją postacią :p>