Strony

Mieszkańcy

13 grudnia 2015

Od Margles - C.D. Sawyera

Obudziłam się wraz z wejściem do pokoju służącej. Była starsza, a jej zmęczoną twarz pokrywały liczne zmarszczki i bruzdy. Była ubrana w skromną sukienkę. Obudziła mnie swym donośnym głosem. Sama prosiłam ją dzień wcześniej, by obudziła mnie przed świtem. Wstałam energicznie, przypominając sobie, że dziś ma się odbyć cały ten bal. Nie miałam ochoty na niego iść, ale co mogłam zrobić? Nie mogłam zawieść ojca i sprowadzić na naszą rodzinę hańby. Wstałam i udałam się do łazienki. Miałam cały dzień, by przygotować się do zabawy.
- Jak uważasz Lydio? W co powinnam się ubrać? - zapytałam doświadczoną kobietę. Wskazała na wąską, niebieską sukienkę, która idealnie pasowała do moich kształtów. Do tego współgrała z naszyjnikiem. Dostałam go od taty kilka lat temu, po śmierci mamy. Ofiarował go jej, jako dowód miłości, a gdy zmarła, przekazał go mnie. Nie mieliśmy żadnej rodziny i zawsze musieliśmy liczyć tylko na siebie. Dlatego byliśmy tak bardzo ze sobą zżyci. Zamrugałam powiekami, by bolesne wspomnienia odpłynęły w dal. Przeprosiłam służącą i wyszłam z pokoju. Szybko zapamiętałam wszystkie korytarze w ogromnym zamku i skierowałam kroki do Jurii. Delikatnie, lecz stanowczo zapukałam o drewniane drzwi. Weszłam i przywitałam się z mistrzem.
- Chciałam się tylko zapytać, czy na balu lub zabawie z wieśniakami mam do wykonania jakieś specjalne zadania? - zapytałam z nadzieją, że moja obecność przy królu nie będzie przypadkowa.
- Hahaha, nie myliłem się co do ciebie. Ale, nie, nie mam dla ciebie żadnego zadania. Masz wolny wieczór, by lepiej poznać się z Sawyerem - odpowiedział, przekrzywiając głowę, by lepiej się mi przyjrzeć. Zobaczył w moich oczach mały zawód.
- Twoja matka byłaby zadowolona, że go nosisz - mówiąc to, wskazał na biżuterię. Uśmiechnęłam się smutno, podziękowałam i wyszłam.
***
Cicho weszłam do pokoju taty i zaskoczyłam go swoją obecnością. Nie był już młody i jego zmysły pomału traciły dawny wigor, ale i tak był najlepszym wojownikiem, jakiego znałam. Odwrócił się i przywitał mnie uśmiechem.
- O czym myślisz? - zapytałam, gdy zobaczyłam, że się zachmurzył.
- O mamie - odpowiedział zdawkowo. No tak. Miałam dziesięć lat, gdy Zefir Lazare zabił moją matkę. Pamiętałam ten dzień nazbyt dobrze. Wtargnął do naszego domu i jednym ze swych ostrzy odebrał jej życie. Najgorsze było to, że zrobił to dla własnej przyjemności. Szczerze go za to nienawidziłam. Gdy widziałam jak pętla na jego szyi uniemożliwia mu oddech, rozkoszowałam się chwilą. Zasłużył na to. Uciekliśmy i przygarnął nas Syjon. To oni nauczyli mnie, że zawsze mam mieć przy sobie nóż i nigdy się nie oddalać. Traktowali mnie na równi z sobą, po mimo tego, że byłam kobietą. Nigdy nie przestałam być im za to wdzięczna. Podeszłam do rodziciela i mocno go uściskałam.
- Już dobrze. Pomściliśmy jej śmierć - podniosłam go na duchu.
- Nie przejmuj się mną. Idź się przygotować na bal - powiedział i ucałował mnie w policzek. Jak kazał, tak zrobiłam. Poszłam się ponownie wykąpać. Następnie ubrałam szlafrok i poprosiłam Lydię, by mnie uczesała. Swymi zręcznymi dłońmi wplotła mi we włosy kilka pereł i rozpuściła je. Następnie ubrałam się we wcześniej przygotowaną suknię i buty. Poprawiłam jeszcze naszyjnik i wyszłam.
***
Musiałam przyznać, że Sawyer prezentował się całkiem dobrze, jako król. Założył odświętny strój, a na jego głowie spoczywała korona. Wziął mnie pod rękę i weszliśmy do ogromnej sali. Muzyka już grała, a szlachta przybywała coraz liczniej. Panie wyglądały cudownie, w swych kremowych, pozłacanych sukniach i pięknie przyozdobionych włosach, a panowie dotrzymywali im kroku na parkiecie. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłam w takim spotkaniu. Sawyer wyszedł na środek i podziękował za przybycie, a potem poprosił mnie do tańca. Zgodziłam się, choć nie miałam w tym wprawy. Posłał mi kilka komplementów, na które odpowiedziałam rumieńcem. Nie był taki zły. Później poszedł zamienić kilka słów z najbogatszymi panami w Aire. Ja poszłam do stolika, przy którym siedziały kilka lat starsze ode mnie damy. Grzecznie się przysiadłam. Zaczęły rozmawiać o Sawyerze i mówić, że ładnie razem wyglądamy. Byłam trochę zakłopotana, bo mówiły o nas, jak o parze damsko-męskiej, a ja zdecydowanie nie chciałam zostać królową. To nie tak, że Sawyer był zły, po prostu miałam wrażenie, że gdzieś czeka na mnie ktoś, o kim dawno zapomniałam. Jakiś ukochany, którego twarz pamiętałam jakby przez mgłę... Odrzuciłam tę myśl, kiedy kobiety zaczęły się przyglądać moim śnieżnobiałym włosom. Później znów wróciłam do króla i znów zaczęliśmy tańczyć. Nie chciałam być niegrzeczna, ale nudziło mi się niemiłosiernie. Ile można przyglądać się pijącym mężczyzną, kiedy twój towarzysz musi ich zabawiać? Wtedy zdałam sobie sprawę, jak fałszywe jest ich życie. Nieszczęśliwe kobiety, które zostały zmuszone do małżeństwa, a ich jedynym celem jest urodzić potomka. Znudzona, przez kolejną godzinę przyglądałam się tym ludziom, obiecując sobie w duchu, że nigdy się taka nie stanę. Dziękowałam Bogu, gdy bal się skończył. Może na zabawie z wieśniakami będzie ciekawiej? Wreszcie na chwilę wyrwę się z tego zamku. gdyby się zastanowić, Syjon nigdy nie spuszczał mnie z oczu na tak długo. Ale Juria powiedział, że mam się dobrze bawić, więc... Pojechaliśmy na koniach, by nie sprawiać wrażenia, że jesteśmy z porcelany. Nie cierpiałam zwierząt, ale zgodziłam się na ten jeden raz. Było już ciemno i zabawa dawno się zaczęła. Ktoś rozpalił ognisko, wokół którego złapani za ręce wesoło tańczyli. Gdy zobaczyłam, że sami śpiewają swoje ludowe pieśni i jedzą domowe jedzenie, od razu się przyłączyłam. Wzięłam Sawyera za rękę i dołączyliśmy do koła. Nie pasowałam do młodych dziewcząt w moim wieku, które ubrane były w jaskrawe sukienki, a jasne włosy zaplecione miały w warkocze. Później siadłam przy drewnianym stole i zaczęłam się zajadać jakimś ich przysmakiem, którego nazwy nie zapamiętałam. Król dał się namówić na domowej roboty trunek i już po chwili był mocno wstawiony. Korzystając z tego, że nikt mnie nie pilnuje, udałam się na spacer. Brakowało mi normalności. Szłam ulicami, mijając puste budynki. Nagle zobaczyłam dziecko, które gdzieś biegło.
- Zaczekaj! - zawołałam za nim, ale chłopiec mnie nie posłuchał. Z ciekawością poszłam za nim. Cicho się skradałam, aż zobaczyła jak wchodzi do starej zniszczonej rudery. Weszłam za nim. W środku rozciągał się odór stęchlizny. Rozglądnęłam się. Gdzie podziało się dziecko? W ciemnościach nic nie widziałam. Szłam przed siebie, aż trafiłam na kiepskie miejsce i drewniana podłoga runęła razem ze mną w dół. Nieźle się poobijałam. Wstałam, łapiąc się za głowę i usłyszałam odgłosy rozmów. Gdzieś w oddali tliło się światło. Poszłam za nim. Kiedy dotarłam do miejsca, nie było tam niczego, poza świecą, wodą i kawałkami chleba. Nagle ktoś złapał mnie od tyłu i przystawił nóż do gardła. Usłyszałam za sobą ciche:
- Margles?
- Jaka Marg... - odwróciłam się i zamarłam w bezruchu. To był on. Zdrajca. Kanalia. Morderca. Od razu wyciągnęłam przywiązany do uda i schowany pod sukienką nóż. Rzuciłam się na niego, okładając pięściami. Oczywiście, powalił mnie, każąc się uspokoić. Ale ja nie mogłam. Kopałam i biłam na oślep. Cała swoją siłą odepchnęłam go na bok i odskoczyłam kilka kroków. Wtedy poczułam, jak ktoś zdejmuje mi naszyjnik z szyi. Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam tego samego chłopca, który chciwie ściskał w dłoni amulet. I właśnie wtedy w zakręciło mi się w głowie. Upadłam. Nagle jakieś obrazy... dźwięki... ludzie... To wszystko stało się takie jasne. Znów mnie oszukali...
- Zefir? - wychrypiałam.
- Nie, Duch Święty. A jak ci się wydaje? - ofuknął mnie. O Boże... po raz pierwszy tak bardzo cieszyłam się, że go widzę. Podbiegła do niego i zarzuciłam mu ręce na szyję. Oczywiście zdjął je szybko z niezadowoleniem. I wtedy poczułam impuls, który kazał mi złożyć na jego zimnych wargach jeden, mały, nieśmiały pocałunek...

<Już czuję, jak okładasz mnie pięściami, Zefirze c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz