Kolejną noc miałem za sobą... noc spędzoną na szpiegowaniu jakiegoś
podejrzanego chłoptasia, który podobno parał się alchemią nie tam gdzie
trzeba, a na dodatek nieumiejętnie przez co harmonia ziemi została
zachwiana. Czy miałem na to ochotę? Phi... oczywiście, że nie, ale bałem
się, że to ja zostanę w to wszystko wmieszany i mnie się oskarży o
jakieś przestępstwa, a wtedy przysięgam... rozwaliłbym pół miasta. Tak
więc spowiany księżycową poświatą poprzedniej nocy ukrywałem się w
cieniach, mknąc nieprzerwanie za zakapturzoną postacią niosącą pod pachą
pakunek, który był cennym obrazem niedawno przywiezionym do królestwa. W
pewnym momencie po prostu dotknąłem ziemi, po której przebiegł
granatowy wężyk, który z łatwością oplótł się wokół nóg chłopaka. Byłem
pewien, że jest perfidnym złodziejem, a na dodatek stosuje podobne do
moich techniki. Brakowało jeszcze tego, abym za kogoś bulił. Złapałem go
za fraki z zamiarem nie małego nastraszenia go, a ten mi od razu
zemdlał. No... dzięki, kolego! Pakunek rzeczywiście okazał się obrazem,
ale nie tym, którego szukałem. Było to zwykłe dzieło amatora, które
prawdopodobnie chłopak sam namalował no, ale... jak na moje oko było
całkiem, całkiem. Pozostawiłem chłopaka w skrytym miejscu razem z jego
obrazkiem, dotknąłem jego czoła, a po jego czaszce rozniósł się mały
błękitny wężyk, który wymazał z jego pamięci mój wizerunek. Chłopak po
obudzeniu nie mógł w stanie sobie przypomnieć co się zdarzyło. Ja zaś
wycofałem się, bardzo rozczarowany. Zaczęło świtać.
Zmęczony i wściekły wróciłem jako przegrany z mojej " misji ". Czekała
mnie kolejna nocka poszukiwań. Na początku chciałem wrócić do domu i
pójść spać, ale byłem zbyt głodny, by to zrobić, więc udałem się do
pierwszej lepszej karczmy, by zjeść tam skromny posiłek i napić się
jakiegoś dobrego alkoholu. Otworzyłem drzwi pierwszej z nich i na
szczęście zastałem puste pomieszczenia. Jedynie jakaś kobieta wyminęła
mnie w progu i zapewne nie uwierzyła temu co widzi. Prychnąłem tylko w
jej kierunku i wszedłem do środka. Podszedłem do lady i czekałem chwilkę
na obsługę. Powolnym krokiem zbliżył się do niej białowłosy mężczyzna,
który starał się nie przyglądać mi się za bardzo. Zmierzyłem go gniewnym
wzrokiem i trzepnąłem moim ogonem. Zamówiłem jakieś mięsne danie i do
tego lampkę spirytusu z jakąś owocową nalewką dodającą słodyczy
alkoholowi. Usiadłem przy jednym ze stołów kompletnie bez sił. Nie wiem
nawet kiedy chłopak przyniósł mi moją potrawę i począł nalewać napoju do
kielicha. Czułem na sobie jego wzrok. Odwróciłem się i spotkałem
spojrzenie jego przekrwionych oczu. Skrzywiłem się widząc jak alkohol
przekracza normę nalania, czyli się nie wylewa, ale jest sporo powyżej
połowy. Uniosłem dzióbek butelki:
-Uważaj co robisz. - wzdrygnął się myśląc, że coś wylał, ale ja na to tylko pokiwałem przecząco głową.
-Następnym razem jak będziesz się na kogoś tak patrzył, to ten ktoś
wsadzi ci gałki oczne do mózgu. - burknąłem – Na typów mojego pokroju
się nie patrzy jak na Marsjanów. Ciesz się, że dzisiaj jestem zmęczony,
bo gdyby nie to, już mógłbyś pożegnać się z oczami.
( Aneas? Sry... )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz