Strony

Mieszkańcy

13 grudnia 2015

Od Sawyera - C.D. Zefira

Odgłos moich ciężkich butów rozchodził się echem po korytarzu. Gdyby nie idący prze mną strażnicy z pochodniami, zagubiłbym się w ciemności. Nie miałem ochoty na tą obstawę, ale Juria uparł się, że muszę wyglądać wiarygodnie. Wiarygodnie. Cała ta sytuacja wydawała się niedorzeczna. Nie chciałem być królem. Nikogo o to nie prosiłem. Ja nawet nie wyglądałem jak król. Każdy kto zobaczył szpecącą bliznę na moim policzku, krzywił się ze strachem. Nie chciałem wzbudzać w tych ludziach strachu. Juria mówił, że są jak owce bez pasterza i ktoś musi ich poprowadzić. Ale dlaczego, do cholery to miałem być ja? A mogłem żyć tak spokojnie. Gdyby Renna żyła, zarobiłbym uczciwie na jej utrzymanie i wybudował bym dom, w którym wychowywały by się nasze dzieci. Nie, to zbyt piękna wizja. Nigdy nie zapomnę rozdzierającego ma duszę jęku, który wydała z siebie, gdy strzała przeszyła jej ciało. Może gdybym szybko pobiegł po lekarza, zamiast trwać przy niej, udałoby się zatamować krwotok? Nie zasłużyła na śmierć. Nie w taki sposób. Przynajmniej miałem na tyle odwagi, by pomścić jej śmierć. Wyrwałem się z przemyśleń, gdy wysoki strażnik, z krzywym nosem poinformował mnie, że dotarliśmy do celu. Spojrzałem w ciemną nicość celi. W najciemniejszym kacie czaiła się bestia. Patrzyłem w jego bordowe oczy, zastanawiając się, jak się czuł, żyjąc z morderstw. Wzdrygnąłem się mimowolnie, gdy ujrzałem w tych oczach pustkę. "Pamiętaj Sawyerze. Wystrzegaj się ludzi z pustką w oczach. To oni są dla ciebie największym zagrożeniem" - mówiła szamanka, w jednej z wiosek, którą najechaliśmy z wojskiem, parę dobrych lat temu. Po mimo tego, że została niewolnica, nie żywiła do ludzi nienawiści. Być może dla tego, że w drodze powrotnej do królestwa, po prostu znikła. Potwór siedział bez ruchu, czekając aż zacznę. Przypatrzyłem mu się jeszcze uważniej. Wyglądał mizernie. Wystające kości policzkowe okalał kilkudniowy zarost. Włosy miał tłuste i potargane, ale za pewne nigdy o to nie dbał. Dla takich jak on liczyły się tylko pieniądze. Dla tego bardzo się zdziwiłem, gdy Juria nakazał mi go wypuścić. Nie miałem pojęcia jaki jest jego plan, ale ciągle byłem tylko jego wysłannikiem i musiałem wykonywać jego rozkazy. Syjon nigdy nie zapomni mojego długu wobec nich. Dali mi drugą szansę i prawda była taka, że tylko dzięki nim przeżyłem. Przestąpiłem z nogi na nogę, ponieważ drewniana proteza zaczęła dawać mi się we znaki. Rozkazałem strażnikowi, by otworzył wejście. Stanąłem w progu i założyłem ręce na piersi.
- Rozkujcie go - poleciłem. Ten przyglądnął mi się, ukrywając zdziwienie. Strażnik posłusznie wykonał zadanie. Tak jak ja, był wychowankiem Syjonu i jako jeden z nielicznych był wtajemniczony w nasze plany.
- Zefirze Lazare, jesteś nic nieznaczącą kanalią, która powinna zdechnąć jak szczur w ściekach. Po śmierci będziesz się smażył w piekle za swe liczne zbrodnie i oszustwa. Ale znaj łaskę Zakonu. Jesteś wolny - wyrecytowałem, jak kazał mi Ion. Skazaniec wstał wolno. Starał się nie okazywać słabości, ale sam dobrze wiedziałem, jak czuje się człowiek po kilkudniowej głodówce.
- Możesz opuścić zamek. Tylko pamiętaj, żeby nikt cię nie widział. Jutro oficjalnie umrzesz - powiedziałem, by poczuł się pewniej. Z podejrzeniem zaczął stawiać kroki, aż w końcu wyszedł z celi. Patrzyłem jak jego ciało zlewa się z mrokiem, aż całkiem w nim przepadł. Byłem pewien, że jeszcze o nim usłyszymy.
***
Wyjrzałem za okno, odrobinę uchylając niebieską kotarę. Niektórzy wieśniacy już gromadzili się przed szubienicą. Chcieli zagwarantować sobie dobre miejsca na czas widowiska. Ach, rzeczywiście, to co mówił o nich Juria, było prawdą. Byli zagubieni. I głupi. Ale razem, stanowili potęgę i trzeba było ich do siebie przekonać.
- Pamiętasz co masz mówić? - czyjś głos wyrwał mnie z przemyśleń.
- Oczywiście - odpowiedziałem, nawet się nie odwracając. Doskonale znałem rozmówcę. Był dla mnie kimś w rodzaju... ojca, którego nigdy nie miałem. Zawsze zastanawiałem się, gdzie on we mnie zobaczył potencjał, o którym mówił, ale nigdy nie odważyłem się zapytać. Byłem mu wdzięczny do końca życia. Poczułem jak kładzie mi dłoń na ramieniu.
- Będzie dobrze - powiedział lekkim głosem.
- Oby - przytaknąłem, choć miałem mieszane uczucia. Po chwili przyszła służąca, która grzecznie przypomniała mi, że trzeba się przygotować. Niechętnie wyprosiłem Iona i poszedłem się wykąpać. Kiedy zaczął zapadać zmierzch, rynek był już całkowicie zaludniony. Nie sądziłem, że nawet kobiety przybędą tak chętnie oglądać egzekucję zdrajcy stanu. Wyszedłem na podium i przywitałem wszystkich zgromadzonych. Napomniałem o tym, że morderstwo to najgorszy czyn i należy się za niego równie okrutna kara. Następnie na podest wprowadzono fałszywego Zefira. Miał podobną posturę, ale jego twarz została owleczona workiem. Natychmiast podniósł się szmer.
- Pokazać jego zakazaną gębę! - krzyknął osiłek, ochrypłym głosem.
- Tak! Chcemy ujrzeć strach w jego oczach! - pomogła mu kobieta. Zaczęło się. Byłem przygotowany na taką sytuacje.
- Ludu, czy na prawdę chcecie widzieć twarz tego opryszka? Czy nie wolicie, by śmierć zaskoczyła go nagle? By nie mógł się w żaden sposób na nią przygotować? Zróbmy to przez sam szacunek dla królewskiej rodziny! - przemówiłem. Ludzie przez chwilę spoglądali na siebie, wymieniając pytające spojrzenia. Po chwili pokiwali zgodnie głowami, choć w ich oczach widziałem cichy zawód. Juria znów miał rację. Ławo było nimi manipulować. Kat popchnął mężczyznę do przodu i zawiesił mu pętlę na szyi. Po chwili jednym zręcznym ruchem, dokonał dzieła. Już po chwili anonimowy więzień, o którym wiedział tylko Syjon, zawisł na szubienicy. Tłum zaczął wiwatować i klaskać zapalczywie. Byli zadowoleni, że zdrajca zapłacił za swe winy.
***
Lewa noga, a raczej jej brak dokuczał mi niemiłosiernie. Nie miałem ochoty na kolejne posiedzenie Zakonu, ale zdawałem sobie sprawę, że trzeba ustalić, co dalej. Przy stole zauważył, emanującego spokojem Iona, zamyślonego Jurię i innych mężczyzn. Na sali znajdowała się tylko jedna kobieta. Włosy miała zaplecione w warkocz i ku mojemu zdziwieniu, nie miała na sobie sukni. Siedziała w męskich spodniach. Od kiedy kobiety zrobiły się takie wyzwolone? Niedługo coś strzeli im do głowy i jeszcze zaczną walczyć o równouprawnienia. W sumie już zrewolucjonizowały świat, wstępując do wojska i zajmując tam wysokie stanowiska. Osobiście, byłem przeciwko takim wymysłom. Miejsce kobiet było w kuchni lub przy dzieciach. Ich największym zadaniem było wydać na świat potomka, a nie bawić się w pracę. Odrzuciwszy myśli na bok, usiadłem przy facecie z krzywym nosem, który ciągle mi towarzyszył. Nazywał się Nostardamus. Mył odrobinę garbaty, ale waleczny, jak żaden inny mężczyzna z Zakonu. Akurat tak się złożyło, że na przeciwko mnie spoczywała owa niewiasta. Dopiero wtedy zauważyłem na jej szyi naszyjnik z niebieskim topazem. Idealnie podkreślał jej oczy. Spojrzała na mnie, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, nie zdawała się być onieśmielona.
- Drodzy bracia i szanowna Sybil, dziękuję, że tak licznie pojawiliście się na dzisiejszej naradzie. Jak wiemy, niektórzy z was mają teraz pełne ręce roboty i do prawdy, stanęli na rękach, by móc dziś siedzieć z nami przy jednym stole. Jak wszyscy wiemy nowy król całego Aire, Sawyer - tu zrobił znaczącą pauzę, a oczy wszystkich zwróciły się ku mnie - idealnie zachował się podczas egzekucji "Zefira". Teraz, by lud w zupełności go zaakceptował, musimy wcisnąć go między najliczniejszą grupę społeczną - plebs.
- Może zorganizujmy święto dla wieśniaków? - zaproponowała dziewczyna.
- To świetny pomysł, droga Sybil - pochwalił ją Juria - Ale wtedy szlachta może się na nas obrazić, a tego nie chcemy - pokręcił przecząco głową.
- W takim razie proponuję zorganizować bal dla szlachty i zabawę przy ognisku dla wieśniaków - odezwał się Ion.
- To świetny pomysł, ojcze - dziewczyna uśmiechnęła się do mężczyzny. Chwila. Co? "Ojcze"? Ale... Ion nigdy nie mówił, że ma dzieci... Szybko otrząsnąłem się z szoku, by nie dać po sobie poznać zdziwienia.
- Władca nie może być w dwóch miejscach na raz - przypomniałem.
- Racja. Widzę, że masz głowę na karku, wasza wysokość - Juria pokiwał głową z aprobatą, choć doskonale wiedział, że nienawidziłem, gdy się tak do mnie zwracał.
- Jeśli król przybędzie na bal, szlachta będzie zachwycona, a jeśli zjawi się na zabawie, wieśniacy wezmą go za swojego - podsumował Ion.
- A więc rozgraniczmy: trzy godziny na balu, trzy godziny na zabawie - stwierdził Juria z zadowoleniem. Wszyscy zgodnie uznali, że szlachta zauważy, jeśli najpierw zjawi się na ich przyjęciu, a plebs nie obrazi się, jeśli przyjdzie trochę później.
- Sybil, zgodzisz się towarzyszyć naszemu królowi? - zapytał Juria, choć było to zbędne. Dziewczyna i tak wykonywała jego rozkazy.
- Z przyjemnością - odparła. Po omówieniu mniej ważnych spraw, narada się skończyła.

<Teraz Marg przejmie pałeczkę, co z tego, że jest moją postacią :p>

2 komentarze: