Strony

Mieszkańcy

28 maja 2016

Od Allii - CD. Reiny

Po kupieniu na targu potrzebnych mi przedmiotów, w tym herbaty dla królowej i rzeczy, o które „prosił” mnie Roland, wsiadłam na konia, uprzednio dając mu odłamany kawałek marchwi, po czym ruszyłam do zamku, jednak nie dane mi było przejechać nawet kilometra, bowiem moją drogę zablokowała mi inna kobieta na koniu.
Samo zwierzę było od niej ciekawsze w swoim wyglądzie. Na pysku, pomimo jego brązowego umaszczenia, znajdowała się biała plama, kształtem imitująca czaszkę zwierzęcia. Przyznam, ciekawy zabieg stylistyczny. Dodatkowo czarna pofalowana grzywa, będąca w nieładzie, opadała lekko na oczy wierzchowca, w kolorze krwistej czerwieni. Zastanawiałam się przez chwilę jego pochodzenia, jednak zanim go oceniłam, przeniosłam wzrok na istotę siedzącą na nietypowym koniu. Dziewczyna, pomimo swojej płci, siedziała pewnie w siodle, na dodatek po męsku. Przyznam, iż nie przystoi to kobiecie, jednak ja również usadowiłam się tak, a nie inaczej, lecz to był przymus, a raczej wymóg, więc nie spierałam się zbytnio o to. I nie miałabym do niej nic takiego, gdyby w oczy nie rzucał się jej strój. Krótka peleryna, sięgająca do łopatek, naciągnięta na czerwone włosy ze złotym znakiem wyszywanym na czubku. Skórzana bluzka, jeśli można to tak określić, zszywana ozdobnie po bokach z małymi zdobieniami oraz innym materiałem przypadającym na zakrycie jej biustu. Całość chyba było swego rodzaju kombinezonem, bowiem nie dzieliło się na górę, ani dół. Duże wycięcia na udach zasłaniały specyficzne rajstopy, kończące się w połowie owej części ciała, bowiem tam już zaczynały się długie buty. Całą jej osobę uznałabym jedynie za niegroźną, lecz wyszczekaną, jednak jeden szczegół skutecznie mnie od tego odciągnął. Liczna broń, powtykana w specjalne kieszonki na samym szczycie kozaków, by ich właścicielka mogła jak najszybciej je wyciągnąć oraz na pasie.
Nie można również zapomnieć o rękawicach, które stylem przypominały jej buty, z licznymi, lekko ukrytymi ozdobami i równie długie, bo sięgające do połowy przedramienia.
Jeszcze raz zlustrowałam obie istoty badawczym spojrzeniem, ukrytym za zasłoną lekko zdziwionego oblicza.
– Kim jesteś? – zapytałam, nie patyczkując się, jak to zwykle mam w swych zasadach, lecz od razu pytając o jej stan, bowiem miałam co do niej pewne podejrzenia. Nigdy wcześniej jej tu nie widziałam, a nosząc taki strój i jeżdżąc na takim wierzchowcu na pewno bym ją zauważyła, choćby zdołała schować się w tłumie przed moim wzrokiem. Nawet po zmianie stroju, pewnie nieźle by się z niego wyróżniała, zważając na ognisto czerwone włosy, która, jak każdy wie, nie są cechą specjalną Armonijczyków.
– O, no błagam! – żachnęła się kobieta, teatralnie wywracając oczami i tracąc cały swój wigor, garbiąc się nieznacznie. Podniosłam w duchu brew na nią, bowiem widocznie nie przypadła mi do gustu. Jednak na twarzy pozostałam nie zmieniona, z lekkim uśmiechem. – Wymyślcie lepsze pytanie! – zawołała znudzona i popatrzyła na mnie nic nie wyrażającym wzrokiem. Po chwili ciszy, gdy lustrowała mnie krytycznym wzrokiem, dodała:
– Moje imię ci do szczęścia nie jest potrzebne, naprawdę. Ja chcę tylko trochę porozmawiać z tobą o Armonii, później ja pójdę swoją drogą, ty swoją. Rzecz jasna, trochę piętników mogę ci do sakiewki dorzucić za informacje. To jak będzie? – zapytała, uśmiechając się chytrze. Westchnęłam w duchu w akcie politowania dla tej dziewczyny, lecz uśmiechnęłam się do niej łagodnie.
– Ma godność Allia Torra – przedstawiłam się, lekko się kłaniając na koniu. Dziewczyna od razu przybrała niezrozumiały wyraz twarzy, lecz po sekundzie ponownie wykrzywiła się w grymasie lekkiego zirytowania pomieszanego z pogardą.
– Cyntia, świetnie, już się znamy, ale może odpowiedz na pytanie? – Popatrzyła na mnie jak na małe dziecko, które nie może zrozumieć prostego równania.
– Przykro mi, lecz myślałam, że Armonijczyk powinien wiedzieć dostatecznie dużo o swoim królestwie, by nie musieć pytać przypadkowego przechodnia – powiedziałam, jeszcze bardziej podnosząc do góry kąciki swych ust, lecz tylko w małym stopniu. Pomimo, iż nazwałam siebie „przypadkowym przechodniem” dobrze wiedziałam, iż od dłuższego czasu mnie śledziła. Cóż, stukotu kopyt niezbyt da się zamaskować. Kobieta spojrzała na mnie lekko zdziwiona, lecz w chwili obecnej niezbyt domyślałam się, co ta reakcja może oznaczać.
– Em… Z Armonii nie jestem – rzekła krótko, po uprzednim zacięciu. Jednak zaskoczyło mnie lekko, iż się do tego tak szybko przyznała. Coś kombinowała? – I nie pytaj z jakiego innego królestwa. Więc mów o Armonii – niemal rozkazała, znów powracając do swojego ironicznego spojrzenia. Zadziwia mnie. Może taki miała plan, może to jej głupota, jednak się przyznała do innej narodowości.
– Wybacz, ale jeśli się nie mylę, to mieszkańcy innych królestw mają wzbroniony wstęp na tereny Armonii – oznajmiłam ciepło, patrząc na nią wyczekująco. W oku błysnęła jej mała iskierka, której przyczyny nie dane mi było poznać, bowiem gdy otworzyła usta, jej pierwsze zdanie uciął dźwięk zdecydowanych, szybkich i urywanych dźwięków rozchodzących się po ulicach i odbijane od kamiennych ścian, dotarły do naszych uszu. Stukot kopyt o bruk. Normalnie upajający i melodyjny, teraz noszący ze sobą nutkę niepokoju oraz niewymownej groźby. Odwróciłam przed chwilą głowę w stronę źródła owego hałasu, który nie wyłonił się jeszcze zza uliczki, tak samo jak moja towarzyszka, jednak kątem oka dostrzegłam ruch mięśni na jej twarzy. A więc jednak?
– Jak mniemam, jesteś z królestwa zwanego Fuego? – zapytałam nagle, odwracając ku niej twarz z tym samym wyrazem, który zwykł mi towarzyszyć. Czy podejrzewałam to od początku? Tak. Kto by nie podejrzewał? Czyż ta istota nie wyglądała jakby żywcem wyjęta z tych okolic? Czerwone włosy, pewna siebie postawa, ton jakim się posługuje… I do tego te ubrania. Czy naprawdę nie starała się chociaż przebrać? Albo zarzucić na siebie pelerynę, która zakrywa więcej niż kawałek jej pleców? A wierzchowiec? Przecież… Ach, co za głupota.
Dziewczyna zacisnęła zęby ze złości, iż została zdemaskowana i odnaleziona. Zaśmiałam się cicho w duchu. Po co tu przyszła? Nie mogła być pierwszą lepszą osobą wyrwaną z tłumu, takich ubrań raczej nie noszą zwykli mieszkańcy, nawet takiego królestwa jakim jest królestwo ognia. Jest kimś więcej? Płatnym zabójcą? Przestępcą? Szpiegiem? W każdym tym przypadku musiała dostać od kogoś rozkaz. Żaden, nawet najodważniejszy idiota nie pcha się do Armonii wiedząc, że jest dobrze strzeżone. Morderca musiał najwyraźniej kogoś zamordować i dostać zlecenie. Przestępca ma podobnie, tyle, że na cel obrał sobie najpewniej skarb całego królestwa, a szpieg pewnie jest tu, by zdobyć informacje o słabych punktach Armonii, bowiem przecież obecnie szykuje się do wojny. W każdym tym wypadku, nie mam zamiaru pozwolić tej osobie na spełnienie swojej misji. Przyrzekłam służyć władczyni owego królestwa, więc przysięgłam również służyć i chronić całe królestwo.
Ponownie uśmiechnęłam się łagodnie do nowo poznanej, lecz już przeze mnie nie lubianej, kobiety.
– Widzę, że weszłaś tu siłą – stwierdziłam spokojnie, a ona jedynie posłała mi pełne nienawiści spojrzenie. Toczyłyśmy przez chwilę niemą wojnę, podczas której ona zastanawiała się najwyraźniej nad nowym planem, a ja nad tym, w jakich lochach ją umieszczą.
– Tam jest! – usłyszałyśmy męski głos, a po odwróceniu głów zrozumiałyśmy, iż należał on do strażnika, siedzącego dumnie na koniu i wskazującego odzianą w skórzaną rękawicę dłonią na stojącą obok mnie Fuegonkę. Po chwili cała grupa strażników, dosiadających potężne ogiery, ruszyła ku naszej dwójce.
Niespodziewanie, dziewczyna spięła wszystkie swoje mięśnie. Odwróciłam ku niej głowę, a owa istota sprawnie wysunęła stopy ze strzemion, odbiła się od swojego konia, po czym wskoczyła na tył mojego, skutecznie go przy tym strasząc tak, iż wierzchowiec, po uprzednim wierzganiu w miejscu, stanął dęba, dzięki czemu obie zsunęłyśmy się z jego grzbietu, lądując na ziemi. Żadna nie straciła równowagi i nie przewróciła się, co mieszkanka krainy ognia skutecznie wykorzystała i jednym ruchem wyciągnęła z kieszonki sztylet, po czym przyłożyła do mojego gardła. Spłoszony koń natomiast pognał w stronę strażników, na szczęście dla mnie, i na nieszczęście dla intruza, nie wyrządził większych szkód i po chwili odbiegł od całego zamieszania. Jeden strażnik zerwał się z miejsca i czym prędzej za nim pogalopował, najpewniej by nie siać spustoszenia, bowiem mógłby na przykład staranować ludzi bądź stragany.
– Wezwijcie posiłki! – zawołał, najprawdopodobniej dowódca, do dwóch stojących koło niego mężczyzn.
– Ani mi się waż! – krzyknęła kobieta stojąca za mną, prosto do mojego ucha. – Bo poderżnę jej gardło!
By potwierdzić wszystkich o swoich zamiarach, mocniej przyłożyła mi sztylet do skóry na szyi i nacięła malutki kawałeczek, z którego, pomimo iż rana była mała, poleciała dość duża stróżka krwi. Strażnicy zamarli jakby na zawołanie.
– Panowie… – zaczęłam znów tym samym, spokojnym głosem co wcześniej. Spojrzeli na mnie wyraźnie zdziwieni. – Wybaczcie, iż robię taki kłopot. Mogłam z nią nie rozmawiać. Przepraszam – rzekłam ze skruchą w głosie – Pokłoniłabym się na znak mojej winy, jednak sytuacja nie pozwala…
– Zamknij się! – syknęła do mnie jadowitym głosem kobieta. Odetchnęłam lekko, po czym podniosłam w górę dłoń. Nim wszyscy zorientowali się, co tak naprawdę próbuję zrobić, chwyciłam zdecydowanie sztylet za ostrze, tym samym przecinając sobie nim skórę. Jako, iż jego właścicielka trzymała rękojeść naprawdę silnie, musiałam użyć znacznej siły, by wyrwać jej go z ręki, jednak jej chwilowe poluźnienie uścisku, spowodowane nagłym zaskoczeniem, pozwoliło mi na wykonanie owego zadania. Już w pierwszych chwilach przeszedł mnie piorunujący ból. Zacisnęłam mocno moją drugą, zdrową dłoń w pięść, starając się zignorować prąd przechodzący po moim ciele. Niemal uśmiechnęłabym się na myśl o nawiedzającym mnie deja-vu, gdyby sytuacja nie była tak poważna. Krew trysnęła jak z fontanny, gdy silniej pociągnęłam broń tym razem ją wyrywając. Gdy to zrobiłam, szybko ją puściłam, a złapałam drugą ręką, tym razem w miejsce, gdzie normalnie powinno się ją trzymać. Odwróciłam się najszybciej jak to możliwe przodem do kobiety, która jeszcze przed chwilą trzymała moje życie na wodzy. Popatrzyłam jej w oczy, nadal czując piekące uczucie u dołu ręki, która teraz wisiała mi bezradnie wzdłuż mojego ciała, utraciwszy już sporą ilość czerwonej cieczy, bowiem bądź co bądź, ale rana była głęboka.
– Przykro mi, że do tego doszło – rzekłam do niej łagodnie, lekko skinąwszy głową, na znak współczucia. Zaraz po tym geście grupka strażników już znalazła się na ziemi, po czym podbiegła do dziewczyny i ją unieruchomiło.

Reina? Dobra, mój oficjalny licznik łapań za ostrze osiągnął kres swojego życia. Obiecuję, że już więcej tego nie zrobię, bo to robi się nudne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz