Strony

Mieszkańcy

28 maja 2016

Od Erica

Ubierając rano zwykłą, lnianą koszulę – bez żadnych ozdobników, czy wyszukanych ściegów – pomyślałem, że dobrze jest wrócić do swoich korzeni. W końcu nie urodziłem się władcą. Jako dziecko, nie uczyłem się etykiety i ładnych uśmiechów. Byłem jak każdy inny mieszkaniec Aqua'y i nigdy nie zamierzałem się tego wypierać.
Idąc wraz z rodzeństwem, ciasnymi, zatłoczonymi uliczkami Vonnborg czułem się, jakbym cofał się w czasie. Jakbym znów był tylko jednym z pracujących w mieście ludzi, wynajmującym kwaterę od kobiety która liczyła sobie sporo ponad cenę. Czując zapach ukochanego miasta, słysząc jego dźwięk miałem wrażenie, jakby nic się nie zmieniło. Miasto wody żyło swoim życiem, więc i reszta świata powinna.
Ale zmieniło się wszystko.
Ze smutkiem zauważałem, że ludzie w mieście wyglądają jak cienie. Wciąż rozmawiają i śmieją się, jak dawniej, jednak nie ma w tym tej radości, jaka zwykła cechować nasz lud. Dzieci i dorośli chodzili głodni, bo i tak małe zasoby jedzenia utrzymujące nas przy życiu w dużej mierze odchodziło na utrzymanie wojska toczącego nie naszą wojnę. Również my – partyzanci – mieliśmy udział w głodzie i smutku sprowadzonym na miasto, a i zapewne całą resztę kraju. Kradniemy jedzenie i inne zasoby sprowadzane z Królestwa Fuego. Okradamy jednak nie tylko samozwańczego władcę, ale również ludzi o których los powinienem się troszczyć.
Na ramieniu poczułem poczułem uścisk czyjejś małej dłoni. To Dena próbująca wyrwać mnie z zamyślenia i zwrócić na siebie moją uwagę.
- Nie powinno nas tu być – powiedziała półszeptem patrząc mi w oczy. - To zbyt niebezpieczne. A co, jeżeli ktoś cię złapie?
- To misja jak każda inna – rzucił Thales w odpowiedzi. - Kiedy wykonamy zadanie, wrócimy do obozu.
Dena miała rację, że się martwiła. Strażnicy nowego władcy byli wszędzie. Patrole przedzierały się przez ulice, zmuszając nas do ciągłej czujności. Nie potrafiłem sobie wyobrazić co by się stało, gdyby jeden z nich rozpoznał we mnie dawnego króla. Najpewniej by mnie stracono. Może przedtem torturowano. Fuegończycy są dobrzy w torturach.
Również, nie byłem potrzebny do tej misji. Inni równie dobrze daliby sobie radę. Może nawet lepiej poradziliby sobie w sytuacji zagrożenia. To było samolubne, wyruszać razem zresztą grupy. I dlaczego? Bo tęskniłem za miastem? Bo zaczynałem wariować, przebywając wciąż w lesie? Narażałem tym nie tylko siebie ale i Denę, jak i całą resztę naszej grupy, jeśli coś pójdzie nie tak.
- Myślę, ze powinniśmy się rozdzielić – odezwała się Jill, wciąż uważnie obserwując otoczenie. - Szyciej wszystko załatwimy a i dostrzec nas w tłumie będzie trudniej. Ja z Thalesem...
- Nie – powiedziałem z lekkim rozbawieniem – Nie ma mowy, żebyście razem gdzieś szli. Wszyscy wiemy jak to się skończy
Widziałem udawane oburzenie na twarzach obojga. Spojrzeli po sobie, po czym znów zwrócili się do mnie.
- Jak śmiesz – rzucił Thales. Zaczęła się długa dyskusja o byciu dojrzałym i zaprzestaniu głupich zabaw na rzecz „wyższego dobra” która jak zwykle zakończyła się kłótnią i przepychanka tej dwójki. Spojrzeliśmy na siebie z Deną, nie wierząc że po raz kolejny wszystko kończy się w taki sam sposób i tymi samymi wyzwiskami. Czasem w takich chwilach zastanawiałem się, jak bardzo z siostrą przypominamy rodziców, znudzonych już wygłupami swoich dzieci podczas gdy innych wciąż one zaskakują.
Niestety, zażarta kłótnia Jill i Thalesa przyciągnęła czyiś niepożądany wzrok.
- Strażnik – pisnęła Dena, która jako pierwsza zauważyła go kroczącego w naszą stronę. Rodzeństwo od razu zaprzestało sporów. W moich myślach, strażnik już do nas podchodził, rozpoznawał mnie, aresztował całą czwórkę, a potem znęcał się nad jedynymi bliskimi mi osobami. Czułem, że zaczynam wpadać w panikę. Wiedziałem, ze nie zniósł bym tego po raz kolejny.
Wszystko działo się jak we śnie. Chwyciłem rękę Jill i pchnąłem ją w stronę Deny, karząc obu się gdzieś schować, uciekać. Rudowłosa protestowała chcąc walczyć, jednak razem z Thalesem jakoś zdołaliśmy zmusić ją do biegu za starszą siostrą.
Zostaliśmy we dwójkę, a strażnik wciąż się zbliżał. Spojrzeliśmy na siebie przelotnie. Widziałem przerażenie w oczach brata, jednak nic nie mogłem na to poradzić. Podejrzewałem, że on to samo widział w moich oczach. Strach i bezradność. Bez słów, każde z nas ruszyło inną uliczką, chcąc jak najbardziej oddalić się od miejsca zdarzenia i strażnika.
Przepychając się między ludźmi myślałem tylko o tym, by jak najszybciej dobiec do jakiegoś placu. Z jakiegoś powodu sądziłem, że plac był jedynym, co może mnie uratować. Więc kluczyłem między uliczkami, nie zwracając uwagi w którą stronę biegnę ani jakie budynki mijam, aż w końcu wypadłem na mały targ. Stanąłem u wylotu uliczki, nie wiedząc co robić. Dotarłem do placu, i co teraz? U wylotu kolejnej uliczki stał strażnik, taksując zebranych spojrzeniem, obserwując wszystkich i widząc wszystko. Nie mógł być to ten sam, który nas gonił, ale miałem wrażenie, że dokładnie wie kim jestem. Wie, że uciekam. Wie wszystko. Czułem na sobie jego wzrok, choć nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
Wszedłem dalej między ludzi, przepychając się w tłumie i patrząc ponad głowami innych, szukając znajomego błysku strażniczego hełmu. Miałem wrażenie, że są wszędzie. Otaczają mnie, pozostając ukrytymi w tłumie, zwabiają w pułapkę.
Chcąc znów rzucić się do ucieczki, wytrąciłem jakiejś kobiecie koszyk, posyłając całe jej zakupy na bruk.
- Proszę o wybaczenie – rzuciłem pod nosem, schylając się po rozrzucone przedmioty.


<Lily?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz