Strony

Mieszkańcy

14 czerwca 2016

Od Reiny

 Ech … Czemu to ja zawszę muszę trafić na tych najgorszych? Dlaczego nikt, kto by mógł mi udzielić informacji nie chce współpracować? Dobija mnie to. Ach, no dobra, dobra! To przecież Armonia, tu każdy wierny jest swojemu państwu jak pies. Sama się w to wpakowałam, więc sama teraz dam sobie radę. Przede wszystkim muszę pozbyć się tych natrętnych rycerzy, bez tego raczej się nie obędzie.
 Westchnęłam głośno, po czym zaśmiałam się, a ręce trzymane przez strażników miałam spuszczone i tylko podrygiwałam nimi delikatnie.
 - Cóż, niestety nie będę mogła się z wami spotkać na herbatkę, mam inne plany - Podniosłam wzrok na nich. Mężczyźni patrzyli zdziwieni na mnie. Pokiwałam głową ze śmiechem.
 - Zapomnieliście o pewnym szczególe … Eletria! – wyśpiewałam imię konia, a na twarzy pojawił się mój chytry uśmiech.
Usłyszałam za sobą prychnięcie. Rycerze na ten dźwięk odwrócili się za siebie. Mój wierzchowiec z gracją odwrócił się zadem w stronę gwardzistów i jednym sprawnym ruchem, kopnął tylnimi kopytami jednego z mężczyzn. Wojownik poleciał do przodu lądując na brzuchu i nie wstając ponownie. Drugi nie zdążył się nawet zorientować co się dzieje, gdyż szybko dołączył do kolegi.
 - Bywajcie! – powiedziałam radośnie i podbiegłam pospiesznie do mojego rumaka. Wskoczyłam na niego i pomachałam im na pożegnanie. Przez chwilę stali w bezruchu, lecz to szybko minęło. Najprawdopodobniej dowódca, znajdujący się między nimi, rozkazał pościg za mną. No tak, pościg w takich sytuacjach to już tradycja, czyż nie? W końcu jaki głupim trzeba być dowódcą, by nie gonić zbira. Osobiście nie uważam się za zbira, tylko wykwintnego zbira … Dobra, dość tych żartów.
 Popędziłam do szybszego galopu Eletrię i ruszyłam w stronę lasu, jaki znajdował się kawałek dalej. Jednak rzut okiem na pobliską okolicę nie był takim złym pomysłem. Słyszałam za sobą stukot koni gwardzistów, goniących mnie zawzięcie. Było ich obecnie z sześciu, wraz z dowódcą. Spojrzałam za siebie. Doskonale ich widziałam, ale przy okazji dostrzegłam postać tej całej … Em … Elli? Nie, nie, Alli. Jeden z wojowników tam został, by zająć się kobietą. Mam nadzieję, że znów jej nie spotkam, bo inaczej nie będzie dla mnie korzystnie. Skierowałam wzrok znów do przodu, popędzając ciągle konia. Nieustający dźwięk ciężkich końskich kopyt, ciągnący się za mną, powoli zaczął mnie dobijać. Na całe moje szczęście las, do którego chciałam uciec, był już w zasięgu wzroku. Odetchnęłam w duchu i ponownie popatrzyłam na rycerzy. Dowódca był najszybszy z nich, choć i on po pewnym czasie miał problemy z utrzymaniem odpowiedniego tempa. Uśmiechnęłam się chytrze z tego powodu. W końcu zbroja na nich i na koniach swoje waży, a pościg za mną nie jest taki łatwy, w szczególności jak mój koń i ja nie jesteśmy tak uzbrojeni.
Nareszcie zaczynałam wjeżdżać w las. Doskonałe miejsce na zgubienie ich. Między drzewami mają małe szanse na odnalezienie mnie, to jeszcze zbroja uniemożliwia im łatwy skręt przed drzewem. Ja za to bez większych problemów unikałam pni i sprawnie je wymijałam. Gwardzistom na samym początku szło bardzo dobrze, choć z czasem mieli coraz większe problemy. Zaśmiałam się cicho i przyspieszyłam delikatnie. Po jakimś czasie coraz gorzej słyszałam tupot ciężkich końskich kopyt. Jednak w pewnym momencie już w ogóle ich nie słyszałam. Zdziwiona tym zatrzymałam Eletrię i rozejrzałam się.
 - Powiem tylko tyle – usłyszałam nagle donośny głos mężczyzny, najpewniej należący do dowódcy gwardzistów, którzy mnie gonili. Prychnęłam cicho z uśmiechem, a wzrok wbiłam w ziemię.
 - Nie wypuszczę cię z Armonii, póki nie znajdę twojej osoby i nie postawię przed majestatem królowej! – dodał rycerz, na co ja przewróciłam oczami. W jego głosie słyszałam duże zdeterminowanie. Cóż, będzie trzeba uważać bardziej niż zwykle. Po chwili znów usłyszałam tupot kopyt, lecz tym razem oddalały się ode mnie. Jak widać odpuścili sobie tym razem, ale to nie zmienia faktu, że chcą mnie dopaść. Cmoknęłam i ruszyłam dalej z Eletrią, tylko tym razem stępem. Chciałam gdzieś głębiej w lesie się zatrzymać. Podczas jazdy myślałam nad planem dostania jakiś informacji o Armonii, co nie było łatwą sprawą. Westchnęłam cicho. Postanowiłam na razie dać sobie z tym spokój i odpocząć, bo ciągłe zaprzątanie sobie tym głowy mnie wykończy. Podniosłam głowę do góry i spojrzałam przed siebie. Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym popatrzyłam na Eletrię. Zwierzę szło spokojnie stępem. Puściłam wodze i położyłam je przy siodle, a sama objęłam rękoma szyję konia.
 - Dziękuje ci mała za wszystko. To tobie zawdzięczam wszystko, jak i to, że tu jesteśmy – szepnęłam do rumaka. Wierzchowiec prychnął.
 - Szkoda, że nie umiesz mówić – westchnęłam i wyprostowałam się.
Rozejrzałam się po miejscu, w które zaszłyśmy. Moim zdaniem nadawało się na obozowisko. Poklepałam klacz po szyi i zeskoczyłam z jej grzbietu, zgrabnie lądując na ziemi. Wyprostowałam ręce i napięłam mięśnie, by rozprostować kończyny. Odetchnęłam świeżym powietrzem i jeszcze raz rozejrzałam się po okolicy. W końcu zaczęłam zajmować się miejscem na obozowisko. Odpięłam popręg od siodła Eletrii i zdjęłam je. Po chwili zajęłam się też ogłowiem, które wylądowało obok siodła na ziemi, a klacz zaczęła skubać trawę. Ja za to wyzbierałam trochę patyków i ułożyłam je w przygotowanym wcześniej miejscu. W zasadzie było jeszcze widno, więc nie miałam większego zamiaru podpalania już teraz stosu patyków. Zajęłam się więc zbadaniem trochę dokładniej terenu wokół mojego obozowiska. Straż mogła przecież posłać kogoś w las by mnie znaleźli. Jak nie tamtym razem, to następnym ją złapiemy, jak to sobie pewnie mówi dowódca. Kiedy ustaliłam, że na razie nikogo wokół mnie nie ma, to wróciłam do obozowiska. Usiadłam na ziemi i wzięłam pierwszy lepszy patyk. Zaczęłam rysować nim w ziemi bez większego celu. Później nie robiłam nic wielce interesującego, po prostu odpoczywałam. Ale w końcu nadszedł zachód Słońca. Gwiazda zaczynała chować się już nad nieboskłonem powodując, że większość terenu przywdziewała barwy oranżu, różu i żółci by zaraz stanąć w mroku nocy. Postanowiłam, że to odpowiedni moment na rozpalenie ogniska. Pozostawała jeszcze tylko kwestia ognia. Skąd ja tu ogień wytrzasnę? Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł. Podniosłam dłoń lekko do góry i skupiłam się. Po chwili nad moją dłonią ukazał się czarny płomyk, który to w niedługim czasie przeistoczył się w kruka. Zwierzę podleciało do góry i zaskrzeczało. Kazałam krukowi rozbić się o stos patyków. Na chwile obecną tylko to mi przychodziło do głowy, choć nawet nie byłam pewna, czy taka próba rozpalenia ogniska zadziała. Ptak posłusznie wleciał w stertę patyków. O dziwo się udało. Patyki od razu po uderzeniu kruka zajęły się ogniem. Odetchnęłam z ulgą. Słońca już prawie nie było widać, a niektóre tereny nie były już w ogóle oświetlone. Po jakimś czasie jedynym źródłem światła na niebie był księżyc oraz gwiazdy. Rozciągnęłam jeszcze ręce, po czym położyłam się na ziemi i wpatrywałam się w gwieździste niebo pomimo tego, że korony drzew w niektórych miejscach w ogóle nie ujawniały nieba. Teraz w końcu dopuściłam do siebie myśli o mojej misji. Plan jako taki wkradnięcia się na zamek miałam, choć nie był on doskonały.Musiałam polegać na moim szczęściu oraz tym, że los się do mnie uśmiechnie. Jednak nie nad tym się najbardziej zastanawiałam. Ta Allia… Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że już ją kiedyś spotkałam. Kogoś mi przypominała, ale nawet sama nie wiem kogo. Była mi jakoś dziwnie znajoma. Starałam się od siebie odrzucić myśli o niej, ale jej obraz ciągle stawał mi przed oczami. Westchnęłam głośno. Skierowałam wzrok na Eletrię. Klacz położyła się niedaleko i zasnęła. Uśmiechnęłam się delikatnie. Należał jej się odpoczynek. W sumie i ja powinnam na chwilę zamknąć oczy. Błądziłam przez chwilę wzrokiem po ziemi, aż położyłam się na boku i przymknęłam oczy.

***

 Następnego dnia od razu ruszyłam w stronę pałacu. Ze starych map wynikało, że właśnie w tamtym kierunku się znajduje. Na szczęście z rana nikt mnie nie niepokoił, więc mogłam w spokoju wyruszyć. Znajdowałam się obecnie niedaleko pałacu. Mnóstwo mostów, wierzy, zdobień na budynkach. Nigdy nie lubiłam przebywać w tak zatłoczonych miejscach. Zatrzymałam wierzchowca i wzięłam głęboki wdech. W końcu to pałac Armonii, cudem w ogóle tu jestem. Zsiadłam z Eletrii i poklepałam ją po szyi.
 - Bądź w pobliżu, ale nie na tyle blisko, by straż cię zobaczyła – szepnęłam do konia. Zwierzę odbiegło ode mnie, a ja za to odwróciłam się w stronę zamku.  - To będzie ciężka misja – powiedziałam i pokręciłam głową.
Powoli ruszyłam w kierunku głównego budynku. Chciałam jak najbardziej skrócić sobie drogę, by nie łazić pomiędzy dworzanami i strażą. To by tylko mi utrudniło zadanie. Prawdę mówiąc, szukają mnie chyba w całym królestwie. Wspinałam się w najwygodniejszych miejscach. Przebiegłam tu i tam, kryłam się nad ścianami. Na pewno mogę powiedzieć tyle, że dostanie się do samego pałacu nie jest łatwe, jeśli nie chce się zostać zobaczonym. Ale jakoś się udało. Chyba cudem. Stałam kawałek od samego pałacu. Myślałam nad tym, kto może mi uwierzyć, kto mnie wysłucha, kto będzie na tyle głupi. Po niektórych ludziach się po prostu to widzi. Na razie nikt taki się nie zjawiał. Pustka, nic. Sami dworzanie w wykwintnych strojach – wątpię, by oni byli skłonni do rozmowy ze mną. Przeszłam na inne miejsce obserwacji. Nadal nic. Westchnęłam i oparłam głowę na rękach. Gdy chciałam już ponownie zmienić miejsce, mą uwagę przykuł pewien mężczyzna. Ja sama siedziałam dość z tyłu zamku i jedyna interesująca rzecz z tej strony, to były nieduże drzwi. To właśnie z nich wyszedł mężczyzna.
 - Tak, tak, już idę! – krzyknął kiedy wychodził, a kiedy drzwi się zamknęły, ten oparł się o ścianę budynku i dodał – Ta, zaraz mu po to pójdę. Rzecz jasna jak odpocznę.
 Mężczyzna zaśmiał się, bawiąc się wykałaczką, jaką miał w ustach. Nosił przybrudzony fartuch oraz czarne spodnie. Miał rozczochrane blond włosy i zarost. Siedziałam na kawałku jednego dachu nad nim i przyglądałam się uważnie osobnikowi.
 - Spróbujmy – szepnęłam sama do siebie, po czym odbiegłam kawałek dalej na dachu i zeskoczyłam na ziemię. Poprawiłam włosy oraz kaptur, po czym ruszyłam pewnym krokiem w stronę mężczyzny. Pamiętaj Reina, masz być miła. Pogodny uśmiech, grzeczne słowa i spokojny ton mówienia. Bez żadnej ironii. Czyli przeciwieństwo mnie, powiedziałam sobie w myślach.
 Byłam już blisko mężczyzny, więc zaczęłam swoje aktorstwo.
 - Em … Przepraszam pana! – rzekłam spokojnym tonem w jego stronę. Blondyn momentalnie się odwrócił.
 - W-witam piękną damę – powiedział mężczyzna patrząc na mnie od góry do dołu. Poprawił nieco włosy i wyprostował się.
 - W czym mogę pomóc? – powiedział grzecznie. No, nie sądziłam, że aż będzie chciał mi pomóc.
 - Cóż … Chciałabym pana o coś zapytać – powiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie w stronę mężczyzny.
 - No, skoro mamy rozmawiać to już może mówmy sobie na „ty”. Roland, miło mi – skłonił się delikatnie.
 - Arvena – rzekłam grzecznie i również się skłoniłam, ale tak jak to zwykle kobiety robią.
 - Piękne, ach piękne imię! – powiedział blondyn z uśmiechem. Zaśmiałam się cicho.
 Później rozmowa przebiegła po mojej myśli. Ten Roland wykazał nawet szczere intencje do tego, by mi pomóc. Wymyśliłam kłamstwo o tym, że jestem z bardzo dalekich terenów Armonii, że strój wynika z tego, że nigdy nie byłam mieście i szyłam sobie to, co mi się podobało. Wmówiłam mu, że mam mały domek i mieszkam tam wraz z rodzicami, starymi trochę bo starymi, ale rodzicami. Powiedziałam, że kiedyś przyjeżdżała do mnie dziewczynka imieniem Allia i się razem przyjaźniłyśmy. Roland od razu skapował o co chodzi z tą Allią i bardzo dobrze. Wiedział, że ów kobieta pracuje na zamku. Dalej mówiłam o tym, że niedawno dostałam lis od niej z prośbą przyjechania na zamek do niej. Dokańczając powiedziałam, że Allia jest obecnie bardzo zabiegana, a ja z nudów postanowiłam poszukać kogoś z kim mogłabym porozmawiać.
 - I tak trafiłam na ciebie – uśmiechnęłam się do mężczyzny.
 - Ciekawa historia – rzekł radośnie i dodał – A o czym byś chciała porozmawiać?
 - Głównie interesuje mnie, co się dzieje w Armonii. Chodzi mi o to, jak tam w wojsku, jak sprawy polityczne, czy jakieś większe problemy mamy. Wiesz, tam u nas na odludziu za dużo informacji nie dociera – rzekłam spokojnie.
 - Rozumiem … Ach, jakbym mógł odmówić takiej damie! Powiem ci to i owo, jeśli ci na tym zależy – zaśmiał się blondyn, a ja wraz z nim. W sumie nadal nie wiedziałam jak to możliwe, że on mi w to uwierzył. Jednak postanowiłam się tym nie zamartwiać i cieszyć się efektami.

<Allia? Nie dasz mi i tak pewnie dostać tych informacji, co? x3>

12 czerwca 2016

Od Gabrelisa - CD. Lumeusa

 Jako iż był pogodny i słoneczny dzień postanowiłem wyjść na dłuższy spacer. Wytrwale pracowałem bez przerwy przez cały miesiąc, codziennie przyjmując to coraz nowszych i dziwniejszych pacjentów. Co jeden, tym inna choroba. Nic więc dziwnego, że po wielu nieprzespanych nocach i dniach spędzonych na odczuwaniu bólu innych człowiek robi się zmęczony. Chwila przerwy zawsze pomaga i odświeża. Nie spodziewałem się jeszcze tego, że wędrówka po spokojnym i cichym lesie może się skończyć... No, tragicznie.
 Jak zawsze starałem się stąpać ostrożnie, uważać na wszystko, tak tym razem postanowiłem odpuścić i dałem porwać się chwili odpoczynku. Biegałem, przeskakiwałem wszelakie korzenie ciesząc się przy tym niczym małe dziecko, które dopiero co poznaje świat. Wiatr rozwiewał moje włosy i smagał zarumienioną twarz, dając mi przy tym poczucie ulgi. Jednakże moja roztropność niezwykle mnie ukarała. W pewnym momencie straciłem grunt pod stopami. Wiedziałem, że spadam i zdążyłem tylko odwrócić się brzuchem do góry, byleby odnieść jak najmniejsze szkody. Nie spodziewałem się tylko jednego. Pułapki na zwierzęta. I tak oto poczułem rozdzierający ból w lewej ręce i prawej nodze. Całą swoją siłę przełożyłem na głośny, przeszywający krzyk. Potem stać było mnie tylko na krótkie słowa błagające o pomoc. Purpurowo-bordowa ciecz powoli wsiąkała w moje ubrania i spływała po kolcach, mieszając się jednocześnie z powoli cieknącymi strużkami łez. Nie miałem krzepy, aby poczynić jakikolwiek ruch. Strach sparaliżował moje ciało, a gorycz wylewała się ze mnie wraz ze słoną cieczą. Przygotowany byłem na zgubny koniec, który zbliżał się nieubłaganie. Nie czułem już bólu, a energia całkiem ze mnie uleciała. Dusza odrywała się od ciała. Nie panowałem nad słowami, które jednym ciągiem wychodziły z moich ust, jedyne co wiem, to to, że prosiłem o pomoc. W pewnym momencie do moich uszu dotarł dziwny, aczkolwiek miły jak dla mojego ucha głos.
- Nie ruszaj się. Zaraz Ci pomogę- tylko jęknąłem w odpowiedzi. - Tylko mi tu nie zemrzyj i nie zasypiaj - Dodałem po chwili, po czym słyszałem dźwięk łamanego drwa. Przymykałem oczy z powodu zmęczenia, które coraz bardziej się do mnie dobierało. Nie zwracałem uwagi na to, że stworzenie jest coraz bliżej mnie, co można było wnioskować po zbliżających się krokach i coraz głośniejszych trzaskach. Zagryzałem wargę, zaciskałem oczy i cierpiałem z bólu, który na nowo odwiedził moje ciało. Miałem nadzieję, że persona mi pomoże chociaż w małym stopniu. Niech chociaż zdejmie mnie z tych włóczni. Nie chcę umierać w takich warunkach.- Masz. Wypij to- poczułem jak do moich ust wlewa dziwną ciecz. Nie zaprzeczałem, jedynie dałem przelecieć napojowi przez moje gardło.

*

Obudziłem się z sapnięciem i łapiąc powietrze, uniosłem się do pozycji siedzącej. Za chwilę jednakże pożałowałem mojej decyzji i z jękiem opadłem na ziemię. Bodźce zewnętrzne zaczęły dopiero do mnie dochodzić. Do mojej głowy zaczęły dochodzić dźwięki. Było to głównie bębnienie deszczu. Kiedy odzyskałem wzrok, który przez jakiś czas był przyćmiony, zobaczyłem, że nade mną wisi płachta, która zapewne chroniła mnie przed kroplami wody. Poczułem zimno. Kocyk, który na mnie leżał, zsunął się z mojego ciała przez co spotkałem się z nieprzyjemnym chłodem, który wywołał u mnie ciarki. Zamrugałem kilkakrotnie, po czym ponownie się podniosłem, tym razem ostrożnie i wolno, aby ponownie nie doznać szoku. Kiedy już siedziałem, obróciłem głowę, chcąc zobaczyć gdzie jestem. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem siedzącego niedaleko mnie mężczyznę. Oświetlały go płomienie ogniska, którego języki lizały powietrze i wiszącego nad nim ptaka, dając przy tym ciepło i miły zapach, którego jak dotąd nie czułem. Przetarłem powieki, po czym przyjrzałem się osobie. Wzdrygnąłem się na początku. Wyglądał niczym diabeł, demon, który dopiero co wyjrzał na światło dzienne po kilkudziesięciu tysiącach lat spędzonych w otchłaniach. Jego dłoni Jego dłonie, które aktualnie dorzucały drewna do ognia były czarne niczym smoła. Z jego ciała wyrastały kolce, które były zapełnione bliznami. Z jego łba wystawały dwie pary rogów. Wpatrzyłem się w jego twarz. Oczy jego nie miały tęczówek, ani źrenic, jednakże odbijały blask płomieni i sprawiały wrażenie, jakby się świeciły. Ale nic nie zdziwiło mnie tak, jak jaszczurczy ogon, którym wolno przesuwał po ziemi. Jak dotąd mnie nie zauważył. Oczywiście moje ciało musiało wydać z siebie ciche kaszlnięcie, na co od razu zareagował. Spojrzał w moją stronę, a na jego buzi zagościł delikatny uśmieszek. Osoba ta mnie urzekła i mimo dość przerażającego wyglądu sprawiał wrażenie człowieka kulturalnego i miłego.
- Uch... Co ja. Co ja tu robię?- spytałem, przeczesując włosy dłonią. Ugodzona ręka dalej mnie bolała, jednakże magicznym sposobem już nie krwawiła, a rana była mniejsza, podobnie było z nogą. Mężczyzna przyjął wyraz kamiennej twarzy.
-  Odpoczywasz, dochodzisz do siebie po niefortunnym spotkaniu z pułapką zastawioną przez ludzi- wzruszył ramionami, po czym powrócił wzrokiem do ogniska. Przytaknąłem cicho, mimo, że tego nie widział ani nie słyszał.
Po ponownym rozglądnięciu się ujrzałem przy ognisku ogromnego konia, który wielkością bardziej zbliżony był do byka, aniżeli do czterokopytnego, majestatycznego zwierzęcia. Postanowiłem się jednak nie zbliżać do niego. Nigdy nie wiadomo co może się zdarzyć, a po ostatnich wydarzeniach zdaje się, że lepiej być ostrożnym i dmuchać na zimne, niż później męczyć się przez tygodnie ze złamaną nogą, bądź innym urazem. Koń parsknął głośno i poruszył łbem, powodując przy okazji zatrzepotanie grzywy.
Mężczyzna po pewnym czasie, który spędziliśmy w ciszy, zdjął ptaka znad ogniska, po czym zaczął rozdzielać porcje.
- Jak się tu znalazłem?- spytałem śmiało, gdy dostałem kawał mięsa. Czarnowłosy usiadł na swoim miejscu, biorąc także i swoją działkę pożywienia. Spojrzał na mnie beznamiętnie.
- Przyniosłem Cię tu, to chyba oczywiste - Przyniosłem Cię tu, to chyba oczywiste- odparł takim tonem, jakby rozmawiał z jakimś imbecylem, bądź kimkolwiek, kto nie rozumie zwykłych, pojedynczych zdań. Spojrzałem na swoje dłonie i odstawiłem posiłek. Apetyt nagle ze mnie uleciał, a zastąpiło go lekkie znużenie. Dokładnie otuliłem się kocykiem, bo mimo ciepła, które dawało ognisko, dreszcze spowodowane wyziębieniem i osłabieniem organizmu dawały mi znaki o chłodzie, który powoli ogarniał moje ciało.
- Dziękuję- wyszeptałem, zaczesując włosy posklejane krwią za ucho. Spojrzałem na chłopaka spod zasłony z rzęs, a w jego oczach ujrzałem coś na kształt iskierki. Uznałem to za odbicie jarzącego się jasno ogniska.
- Nie ma za co- ponownie zamilkł. Rozmowa z nim nie była jakoś szczególnie męcząca. Czułem, że obaj czuliśmy się troszkę nieswojo. Nie skomentowałem tego jednak.
- Ile spędziliśmy już czasu... no... tutaj?- postanowiłem jednak jakoś zagaić rozmowę.
- Kilka godzin.- Och, widzę, że naprawdę nie jest rozgadany.
- Skoro już tutaj siedzimy, nazywam się Gabrielis Desiderius Coeh, jednakże możesz skracać moje imiona. Na przykład Gabriel, albo Dezydery. Krócej też się da. Powiedzmy Gabi, Dezy. Niektórzy mówią też na mnie Archanioł Gabriel, ale to już inna sprawa. Anioł też się nadaje. Ogólnie mam dużo przezwisk. Jeśli chcesz, możesz jedno wymyśleć. A ty, jak się nazywasz?- wydusiłem wszystko na jednym dechu, a chłopak patrzył na mnie jak na nienormalnego.
- Lumeus Elric - O BOŻE CO ZA ZAJMUJĄCA WYPOWIEDŹ.
- Uroczo. Lumeus. Lumek. Lumcio. Luciek. Kiedyś miałem znajomego, miał podobne imię, jednak skrócenia takie same. Ale Lumeus, nie spotkałem się jeszcze z takim imieniem, nie powiem.

(Lumcio? Och Boże gdzie się podziała moja wena i umiejętność sklejania sensownych zdań?)