Strony

Mieszkańcy

12 czerwca 2016

Od Gabrelisa - CD. Lumeusa

 Jako iż był pogodny i słoneczny dzień postanowiłem wyjść na dłuższy spacer. Wytrwale pracowałem bez przerwy przez cały miesiąc, codziennie przyjmując to coraz nowszych i dziwniejszych pacjentów. Co jeden, tym inna choroba. Nic więc dziwnego, że po wielu nieprzespanych nocach i dniach spędzonych na odczuwaniu bólu innych człowiek robi się zmęczony. Chwila przerwy zawsze pomaga i odświeża. Nie spodziewałem się jeszcze tego, że wędrówka po spokojnym i cichym lesie może się skończyć... No, tragicznie.
 Jak zawsze starałem się stąpać ostrożnie, uważać na wszystko, tak tym razem postanowiłem odpuścić i dałem porwać się chwili odpoczynku. Biegałem, przeskakiwałem wszelakie korzenie ciesząc się przy tym niczym małe dziecko, które dopiero co poznaje świat. Wiatr rozwiewał moje włosy i smagał zarumienioną twarz, dając mi przy tym poczucie ulgi. Jednakże moja roztropność niezwykle mnie ukarała. W pewnym momencie straciłem grunt pod stopami. Wiedziałem, że spadam i zdążyłem tylko odwrócić się brzuchem do góry, byleby odnieść jak najmniejsze szkody. Nie spodziewałem się tylko jednego. Pułapki na zwierzęta. I tak oto poczułem rozdzierający ból w lewej ręce i prawej nodze. Całą swoją siłę przełożyłem na głośny, przeszywający krzyk. Potem stać było mnie tylko na krótkie słowa błagające o pomoc. Purpurowo-bordowa ciecz powoli wsiąkała w moje ubrania i spływała po kolcach, mieszając się jednocześnie z powoli cieknącymi strużkami łez. Nie miałem krzepy, aby poczynić jakikolwiek ruch. Strach sparaliżował moje ciało, a gorycz wylewała się ze mnie wraz ze słoną cieczą. Przygotowany byłem na zgubny koniec, który zbliżał się nieubłaganie. Nie czułem już bólu, a energia całkiem ze mnie uleciała. Dusza odrywała się od ciała. Nie panowałem nad słowami, które jednym ciągiem wychodziły z moich ust, jedyne co wiem, to to, że prosiłem o pomoc. W pewnym momencie do moich uszu dotarł dziwny, aczkolwiek miły jak dla mojego ucha głos.
- Nie ruszaj się. Zaraz Ci pomogę- tylko jęknąłem w odpowiedzi. - Tylko mi tu nie zemrzyj i nie zasypiaj - Dodałem po chwili, po czym słyszałem dźwięk łamanego drwa. Przymykałem oczy z powodu zmęczenia, które coraz bardziej się do mnie dobierało. Nie zwracałem uwagi na to, że stworzenie jest coraz bliżej mnie, co można było wnioskować po zbliżających się krokach i coraz głośniejszych trzaskach. Zagryzałem wargę, zaciskałem oczy i cierpiałem z bólu, który na nowo odwiedził moje ciało. Miałem nadzieję, że persona mi pomoże chociaż w małym stopniu. Niech chociaż zdejmie mnie z tych włóczni. Nie chcę umierać w takich warunkach.- Masz. Wypij to- poczułem jak do moich ust wlewa dziwną ciecz. Nie zaprzeczałem, jedynie dałem przelecieć napojowi przez moje gardło.

*

Obudziłem się z sapnięciem i łapiąc powietrze, uniosłem się do pozycji siedzącej. Za chwilę jednakże pożałowałem mojej decyzji i z jękiem opadłem na ziemię. Bodźce zewnętrzne zaczęły dopiero do mnie dochodzić. Do mojej głowy zaczęły dochodzić dźwięki. Było to głównie bębnienie deszczu. Kiedy odzyskałem wzrok, który przez jakiś czas był przyćmiony, zobaczyłem, że nade mną wisi płachta, która zapewne chroniła mnie przed kroplami wody. Poczułem zimno. Kocyk, który na mnie leżał, zsunął się z mojego ciała przez co spotkałem się z nieprzyjemnym chłodem, który wywołał u mnie ciarki. Zamrugałem kilkakrotnie, po czym ponownie się podniosłem, tym razem ostrożnie i wolno, aby ponownie nie doznać szoku. Kiedy już siedziałem, obróciłem głowę, chcąc zobaczyć gdzie jestem. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem siedzącego niedaleko mnie mężczyznę. Oświetlały go płomienie ogniska, którego języki lizały powietrze i wiszącego nad nim ptaka, dając przy tym ciepło i miły zapach, którego jak dotąd nie czułem. Przetarłem powieki, po czym przyjrzałem się osobie. Wzdrygnąłem się na początku. Wyglądał niczym diabeł, demon, który dopiero co wyjrzał na światło dzienne po kilkudziesięciu tysiącach lat spędzonych w otchłaniach. Jego dłoni Jego dłonie, które aktualnie dorzucały drewna do ognia były czarne niczym smoła. Z jego ciała wyrastały kolce, które były zapełnione bliznami. Z jego łba wystawały dwie pary rogów. Wpatrzyłem się w jego twarz. Oczy jego nie miały tęczówek, ani źrenic, jednakże odbijały blask płomieni i sprawiały wrażenie, jakby się świeciły. Ale nic nie zdziwiło mnie tak, jak jaszczurczy ogon, którym wolno przesuwał po ziemi. Jak dotąd mnie nie zauważył. Oczywiście moje ciało musiało wydać z siebie ciche kaszlnięcie, na co od razu zareagował. Spojrzał w moją stronę, a na jego buzi zagościł delikatny uśmieszek. Osoba ta mnie urzekła i mimo dość przerażającego wyglądu sprawiał wrażenie człowieka kulturalnego i miłego.
- Uch... Co ja. Co ja tu robię?- spytałem, przeczesując włosy dłonią. Ugodzona ręka dalej mnie bolała, jednakże magicznym sposobem już nie krwawiła, a rana była mniejsza, podobnie było z nogą. Mężczyzna przyjął wyraz kamiennej twarzy.
-  Odpoczywasz, dochodzisz do siebie po niefortunnym spotkaniu z pułapką zastawioną przez ludzi- wzruszył ramionami, po czym powrócił wzrokiem do ogniska. Przytaknąłem cicho, mimo, że tego nie widział ani nie słyszał.
Po ponownym rozglądnięciu się ujrzałem przy ognisku ogromnego konia, który wielkością bardziej zbliżony był do byka, aniżeli do czterokopytnego, majestatycznego zwierzęcia. Postanowiłem się jednak nie zbliżać do niego. Nigdy nie wiadomo co może się zdarzyć, a po ostatnich wydarzeniach zdaje się, że lepiej być ostrożnym i dmuchać na zimne, niż później męczyć się przez tygodnie ze złamaną nogą, bądź innym urazem. Koń parsknął głośno i poruszył łbem, powodując przy okazji zatrzepotanie grzywy.
Mężczyzna po pewnym czasie, który spędziliśmy w ciszy, zdjął ptaka znad ogniska, po czym zaczął rozdzielać porcje.
- Jak się tu znalazłem?- spytałem śmiało, gdy dostałem kawał mięsa. Czarnowłosy usiadł na swoim miejscu, biorąc także i swoją działkę pożywienia. Spojrzał na mnie beznamiętnie.
- Przyniosłem Cię tu, to chyba oczywiste - Przyniosłem Cię tu, to chyba oczywiste- odparł takim tonem, jakby rozmawiał z jakimś imbecylem, bądź kimkolwiek, kto nie rozumie zwykłych, pojedynczych zdań. Spojrzałem na swoje dłonie i odstawiłem posiłek. Apetyt nagle ze mnie uleciał, a zastąpiło go lekkie znużenie. Dokładnie otuliłem się kocykiem, bo mimo ciepła, które dawało ognisko, dreszcze spowodowane wyziębieniem i osłabieniem organizmu dawały mi znaki o chłodzie, który powoli ogarniał moje ciało.
- Dziękuję- wyszeptałem, zaczesując włosy posklejane krwią za ucho. Spojrzałem na chłopaka spod zasłony z rzęs, a w jego oczach ujrzałem coś na kształt iskierki. Uznałem to za odbicie jarzącego się jasno ogniska.
- Nie ma za co- ponownie zamilkł. Rozmowa z nim nie była jakoś szczególnie męcząca. Czułem, że obaj czuliśmy się troszkę nieswojo. Nie skomentowałem tego jednak.
- Ile spędziliśmy już czasu... no... tutaj?- postanowiłem jednak jakoś zagaić rozmowę.
- Kilka godzin.- Och, widzę, że naprawdę nie jest rozgadany.
- Skoro już tutaj siedzimy, nazywam się Gabrielis Desiderius Coeh, jednakże możesz skracać moje imiona. Na przykład Gabriel, albo Dezydery. Krócej też się da. Powiedzmy Gabi, Dezy. Niektórzy mówią też na mnie Archanioł Gabriel, ale to już inna sprawa. Anioł też się nadaje. Ogólnie mam dużo przezwisk. Jeśli chcesz, możesz jedno wymyśleć. A ty, jak się nazywasz?- wydusiłem wszystko na jednym dechu, a chłopak patrzył na mnie jak na nienormalnego.
- Lumeus Elric - O BOŻE CO ZA ZAJMUJĄCA WYPOWIEDŹ.
- Uroczo. Lumeus. Lumek. Lumcio. Luciek. Kiedyś miałem znajomego, miał podobne imię, jednak skrócenia takie same. Ale Lumeus, nie spotkałem się jeszcze z takim imieniem, nie powiem.

(Lumcio? Och Boże gdzie się podziała moja wena i umiejętność sklejania sensownych zdań?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz