Strony

Mieszkańcy

2 czerwca 2016

Od Reiny - CD. Lumeusa

 Ach, jak wspaniale nie mieć nic do roboty. Nikt ci nie mówi „Jedź tam, dowiedz się tego, opowiedz mi o tym”. Aż człowieka szlag w końcu trafi! Mogę nareszcie pojechać tam, gdzie mi się podoba, bez rozkazu, bez niczego. Moja wola gdzie chcę być. Mhm, tak. Tego potrzebowałam. W ogóle czemu jak się zgadzałam na bycie szpiegiem? I to jeszcze we Fuego'a! A, no tak. Groziła mi kara śmierci, a ja jeszcze na tamten świat się nie wybieram. Ech, dobra, dobra. Nie raz już bym się tam znalazła przez moje gadulstwo i sarkastyczne teksty do szlachty. Nie wspominając już o tym, że kilka jak nie kilkadziesiąt razy wywołałam walkę z rycerzami. Ale cóż, taka jestem i nic z tym się nie zrobi.
 Obecnie znajdowałam się na terenach Królestwa Aqua’y. Jak to ja, chodziłam po dachach, skacząc z jednego na drugi. Bystrym wzrokiem błądziłam wśród ludzi przemierzających ulice miasta. Gdzie niegdzie dało się słyszeć radosne okrzyki dzieci, a zobaczyć można było ich zabawę w rycerzy. Kobiety gawędziły ze spokojem spoglądając na swoje pociechy, ale i one od czasu do czasu śmiały się. Niektóre z nich kupowały coś na targu, a inne same sprzedawały to co miały. Mężczyźni również siedzieli za drewnianymi stoiskami, ale i oni zaczęli rozmowy. Głównie polityczne jak i te o gospodarce. Inni jeszcze kłócili się zawzięcie o to, który ma rację. Jedne z wielu sytuacji jakie da się zobaczyć w mieście Aqua’y. Niby takie nudne, a zarazem radosne. Westchnęłam i zatrzymałam się na chwilę. Tym razem moje spojrzenie przeniosło się na budynki. Miałam nadzieję, że znajdę w okolicy jakąś karczmę. Wierzyłam również w to, że się do mnie nie przyczepią. Mój wzrok po chwili ujrzał upragnione miejsce. Nieduża karczma stojąca między budynkami prezentowała się nienajgorzej. Postanowiłam tam zawitać, by kufel piwa lub dwa wypić. Uśmiechnęłam się chytrze, po czym zaczęłam poszukiwać dogodnego miejsca na zeskoczenie z dachu. Ujrzałam nieduży balkon, który znajdował się na budynku, na którym stałam. Wpierw wskoczyłam na niego, a później wylądowałam z gracją na kamiennej ulicy. Nie było dużego ruchu, dzięki czemu nie musiałam niepotrzebnie się przepychać miedzy ludźmi. Poprawiłam mój czarny kaptur, jaki miałam założony na głowie i ruszyłam spokojnym acz energicznym krokiem w stronię karczmy znajdującej się nieopodal mnie.
 - Te, panienko o czerwoniutkich włoskach! – usłyszałam nagle za sobą ochrypnięty głos. Spojrzałam przez ramię na osobnika i zobaczyłam, że w wąskiej uliczce stoi ósemka mężczyzn. Nie byli jakoś specjalnie wysocy, ubrania mieli poszarpane i brudne, tu i tam mieli przyszyte łatki. Nie mówiąc już o dziurawych butach, od których odchodziła podeszwa. Włosy mieli posklejane i pokołtunione. Tak, to jacyś zwykli opryszkowie z miasta. Prychnęłam na ten widok i odwróciłam się do całej bandy. Skrzyżowałam ręce na piersi i uśmiechnęłam się chytrze.
 - Tak, jaśnie panie? – powiedziałam piskliwym głosikiem do mężczyzny. Kilka z nich opierało się od ścianę budynku, ale po moich słowach stanęli na równych nogach i podeszli z uśmiechem, okrążając mą osobę. Cała ósemka przyglądała mi się ciekawskim wzrokiem, ale i pewien znajomy mi błysk w ich oczach się pojawił – chodziło o to, co mogą mi zabrać. Ale było czuć alkohol od ich krzywych gęb. Czyli dlatego jeszcze nie przeszli do czynu. Wódka ich trochę złagodniała.
 - Może księżniczka się gdzieś z nami wybierze? – powiedział jeden z lekko uginającymi się nogami.
 - Cóż panowie, z chęcią bym to uczyniła, ale przykro mi. Na szlachciców nie wyglądacie, a księżniczce nie przystoi z takimi chodzić – zakpiłam, po czym rozłożyłam ręce i skierowałam znów swoje kroki w stronę karczmy. Cóż, nowi koledzy niestety mi na to nie pozwolili. Trójka z nich zagrodziła mi drogę. Odwróciłam się na pięcie i westchnęłam głośno.
 - Naprawdę? – odrzekłam znudzona. Wtedy jeden z nich wyszedł mi naprzeciw.
 - To siłą będziemy musieli cię przy sobie zatrzymać – rzekł śmiejąc się wraz z towarzyszami. Wokół nas zebrała się już grupa ludzi. Ech, świetnie. Jeszcze mi tu widowni brakowało. Przekręciłam oczami, po czym pewnym ruchem dałam z pięści w twarz mężczyzny. Prawie upadł, lecz udało mu się ustać na nogach, cofając się tylko. Złapał się za uderzone miejsce i pomasował je, chcąc wykryć przy okazji jakieś urazy.
 - Szefie! – krzyknął jeden podchodząc do faceta.
 - Teraz tego pożałujesz! – powiedział przywódca grupy. I wyjął zza pasa swoją broń. Był to nieduży miecz, długości mniej więcej mojej broni. Reszta poszła w ślady szefa i stanęli bliżej mnie.
 - No, przynajmniej szybko to załatwimy – chytry uśmiech nadal nie schodził z mojej twarzy. Wyciągnęłam szybko swą broń i stanęłam pewniej, by być gotowa na wszelkie ataki. Po chwili dwójka ruszyła na mnie. Tutaj jednak stanęłam po prostu i czekałam na odpowiednią okazję. Kiedy byli już blisko mnie, zeszłam na bok i po chwili złapałam ich za kołnierzyki koszulek. Szybko złapałam ich mocno za głowy i stuknęłam nimi, na co mężczyźni od razu się położyli. Jeszcze szóstka. Teraz zaczęła się prawdziwa walka. Wszyscy wyciągnęli swe ostrza ku mnie. Z jednej strony obrona, z drugiej, tam próba ataku. Idealnie się walczyło, jednak uparciuchy choć pijane to mocno się trzymały na nogach. Kątem oka dostrzegłam, jak jakiś dziwny facet wychodzi z karczmy. Dotknął ręką białej ściany, po której przebiegło coś podobnego do małego wężyka. Po chwili niespotykane zjawisko przeszło na uliczkę i obwiązało nogi mych przeciwników i zniknęło, podobnie jak siła walki nieprzyjaciół. Nie mogli się ruszyć, co wywołało u mnie nie lada ubaw, jednak powstrzymałam się od śmiechu, by szybko załatwić to i napić się czegoś. Niestety, wewnętrzny śmiech szybko znikł, zastąpiła go złość. Szybko załatwiłam bandę i schowałam broń. O dziwo żadnego nie zabiłam, acz mnie korciło. Ale nie tu, nie w środku miasta. Zgromadzeni ludzie, którzy oglądali to wszystko, zaczęli klaskać. Na mojej twarzy pojawił się grymas. Po pierwsze, nie zrobiłam tego dla nich, a dlatego, że chciałam w spokoju przejść. Po drugie, brawa mi na nic się nie zdadzą, chcę pomówić z tym dziwnym mężczyzną, co wyszedł z karczmy. Nie lubię, kiedy ktoś mi się wtrąca do walki, nawet jak sytuacja w pewnym momencie nie idzie po mojej myśli, co niestety w tej potyczce się zdarzyło. Pomimo to, nie trzeba było mi pomagać. Spojrzałam gniewnym wzrokiem na ludzi, po czym szybko oddaliłam się od nich i wparowałam do karczmy. Uderzył mnie od razu zapach piwa, dźwięk rozmów i gorące powietrze pomieczenia. Zignorowałam to wszystko, choć zwykle lubiłam się napawać klimatem karczm, jednak teraz nie to mną prowadziło. Rozejrzałam się po miejscu lustrując wszystkich dokładnie, by nie przeoczyć tego mężczyzny, co wtedy wyszedł. Po chwili moje spojrzenie odkryło ów postać. Siedział przy niedużym stole przy oknie, jedząc jakąś potrawę i pijąc przy tym jakiś alkohol najprawdopodobniej. Spojrzałam na niego i ruszyłam w jego stronę. Dźwięk moich kroków rozniósł się po karczmie, jednak większość rozmów czy śmiechów go zagłuszała. Przy okazji przyjrzałam się nietypowemu wyglądowi nieznajomego. Włosy miał ciemnobrązowe, co na początku pomyliło mi się z czarnymi. Co było dziwne, z głowy wyrastały mu dwie pary rogów. Jedna różniła się od drugiej, sama nie wiem, do czego je porównać. Nosił brązową, lekko poszarpaną koszulę, która luźno na nim była, czarne spodnie z niedużymi dziurami na kolanach i zwykłe czarne buty. Jednak nie ubiór był tu najdziwniejszy. Jego dłonie, jak i kawałek dalszej części ręki były czarne, jakby cierpiał na jakąś chorobę skóry. Za to w okolicach obojczyka dostrzegłam jakieś dziwne części ciała. A jeśli mowa o dziwnych częściach ciała, to chyba jednak najbardziej w oczy rzuca się długi, smoczy ogon w barwie ciemnego zielonego. Przekręciłam delikatnie głowę, kiedy wszystko zobaczyłam. Naprawdę nietypowy człowiek. Jednak nie o to teraz chodziło. Kiedy byłam już blisko stolika mężczyzny, wyjęłam z kieszonki jeden z moich małych sztylecików. Kiedy byłam wystarczająco blisko niego, wbiłam w stół nożyk i spojrzałam na niego gniewnie. Osobnik przeżuł ostatni kęs i podniósł głowę na mnie. Odłożył sztućce i pytającym wzrokiem popatrzył na mnie.
 - Nie mieszaj się w nieswoje sprawy – syknęłam.
 - Dopełnij swoją wypowiedź, bo nie rozumiem do końca o co chodzi – odpowiedział zdziwiony.
 - Nie zgrywaj się, oboje dobrze wiemy o co chodzi. Więc powtórzę – nie mieszaj się w moje sprawy – rzekłam stanowczo.
 - Widać było, że bez pomocy by się nie obeszło – odrzekł ze spokojem.
 - Ślepota to nic strasznego kolego – zakpiłam i dodałam – Słuchaj, są sprawy, które można zostawić. W szczególności do nich należą moje sprawy – powiedziałam i wyciągnęłam nożyk chowając go do kieszonki.
 - Do zobaczenia – szepnął sarkastycznie mężczyzna i zabrał się do dalszego jedzenia. Spojrzałam jeszcze przez ramię na niego, po czym ruszyłam w stronę wyjścia.
 - Do zobaczenia – szepnęłam również sarkastycznie, wychodząc z karczmy. Rozejrzałam się po ulicy. Tłum się rozszedł na całe szczęście. Ruszyłam wzdłuż drogi, jednak po chwili wdrapałam się na jeden z dachów budynku i ruszyłam dalej swoją drogą.

<Lumeus? To gdzie teraz się zobaczymy? xd>

1 czerwca 2016

Gabrielis Desiderius Coeh

Dane personalne
Imię i Nazwisko: Jego pełne mienie brzmi Gabrielis Desiderius Coeh, dzięki czemu można zauważyć jak bardzo jego rodzice byli zakochani w nadzwyczaj innych i dziwnych imionach. Jednakże by ułatwić wymowę, młodzian postanowił by ludzie nazywali go Gabriel bądź Dezydery, zależnie które imię bardziej im pasuje. Pozwala też używać od nich skrótów jak Dezy albo Gabi. 
Pseudonimy: Jeśli chodzi o ksywki, po kilku latach chodzenia po świecie, ludzie zaczęli zauważać jego zachowania i niedługo przyjął sobie kilka pseudonimów, takich jak Anioł, Niosący Światło czy też Archanioł Gabriel.
Data urodzenia: 28 kwietnia
Wiek: Gabriel liczy sobie dwadzieścia jeden długich wiosen.
Stanowisko: Starając się znaleźć pracę, dzięki której mógłby jak najbardziej pomagać wszelkim istotom żywym, podjął się bycia medykiem.
Płeć: Mimo delikatnego głosu i łagodnej twarzy Dezydery jest przedstawicielem męskiej części społeczeństwa.
Królestwo: Trzymający się swojej ojczyzny niczym dziecko piersi matki, od zawsze zamieszkuje Królestwo Aqua'y, jednakże chciałby kiedyś wyruszyć w świat, poznawać inne miejsca. 
Aparycja
Kolor oczu: Jego oczy, które szczególnie przykuwają uwagę są koloru błękitu morza bądź też nieba, które z tych rzeczy bardziej przypominają, zostawiam wam do wyboru. 
Kolor włosów: Niezmiennie od urodzenia. Biały. Kolor przypominający śnieg, który co dopiero spadł, wyglądający niczym miękka puchowa kołdra. 
Wzrost: Gabi mierzy sobie liche 173 centymetry wzrostu.
Znaki szczególne: Można by powiedzieć iż cała postać Gabriela jest w pewnym stopniu szczególna. Zaczynając na średniej długości białych włosów, przez błękitne oczy i srebrzysty kolczyk w dolnej wardze, kończąc na dość niskim wzroście. Mimo bardzo niewinnego i dość zwyczajnego wyglądu, nie łatwo pominąć go wzrokiem na ulicy, taka oto prawda.
Opis fizyczny: Chłopak, którego ciało nie jest w żadnym miejscu okryte tuszem, czy bliznami. Jego czysta i delikatna skóra jest wręcz jedwabna w dotyku. Nikt nie wie dlaczego tak jest, ale nigdy nie doszukasz się u niego żadnej skazy. Dezydery nie posiada bowiem pieprzyków, znamion, czy innych podobnych rzeczy. Dodatkowo fakt iż jego cera jest jasna niczym kreda, bądź ściana (jak kto woli) sprawia wrażenie, że zrobiony jest on z porcelany i to tej najdelikatniejszej. Jego średniej długości, falowane, białe włosy są rzeczą o nad wyraz miękkiej strukturze. Nigdy nie miał problemu z układaniem ich, ba! One same się układają, niekiedy nie musi ich czesać. Jednakże mimo tego jak je lubi, często wiąże je w luźne koczki, byleby nie wpadały mu do oczu. Oczy. Prawie zawsze błękitne niczym niebo, przyciągające uwagę. Wzrok Gabriela jest delikatny i widać w nim wrażliwość na każdą krzywdę. Patrząc w jego oczy widzisz wszystko, każdą emocję, każdą zmianę nastroju chłopaka. Zawahanie, czy radość. Jest niczym otwarta księga, z której czyta się bez problemu, jakby dostosowana do każdego czytelnika. Niżej zadarty, mały nosek, oraz pełne usta posiadające naturalne "ombre". To w nich i w jego uszach znajduje się jedyne ciało obce, a mianowicie kolczyki. W płatkach jego uszek zwyczajne, najczęściej czarne. W ustach przecinający dolną wargę po lewej stronie, srebrny pierścień. Te ozdoby delikatnie demolują wrażenie czystego i grzecznego, jednakże w Gabrielu potrzeba było przynajmniej jednego takiego czynnika, a trzy wystarczają w zupełności
Dezy posiada dłonie, które dzięki swojemu unerwieniu, mimo że bardzo wrażliwe, ułatwiają mu pracę jako medyk i znajdowanie przyczyn bólu. Swoje nadgarstki lubi zdobić skórzanymi bransoletami. Jeśli chodzi o garderobę Anioła, stara ubierać się przede wszystkim wygodnie. Zazwyczaj wybiera jasne ciuchy, jednak w jego szafie nie brakuje również tych ciemnych.
Informacje fabularne
Rodzina: 
•Cassandra Vivienne Coeh- kochająca matka Gabriela. Od zawsze starała się wychować białowłosego na ułożone i kulturalne dziecko, które nie sprawiałoby problemów. Udało jej się to. Gabriel jest jej całkowicie oddany i pomaga jej we wszystkim. Kocha ją ponad wszystko i umiałby przyjąć na siebie za nią nawet karę śmierci, gdyby była taka konieczność. 
• Robin Coeh- rozwiedziony z Cassandrą, ojciec Anioła. Autorytet młodzika, który mimo rozłąki zawsze starał się poświęcić mu jak najwięcej czasu. Bardzo kocha Gabriela i nie wyobraża sobie, aby miał zerwać kontakt z nim tylko przez rozwód. 
• Mirabelle Coeh- babcia od strony ojca, kobieta miła i niezwykle wrażliwa. Utrzymuje z Dezyderym bardzo dobre kontakty i często ją odwiedza. Mimo, że jest już w podeszłym wieku nie brak jej pogody ducha i często zachowuje się jakby ponownie miała siedemnaście lat.
Środek transportu: Nogi, które na marginesie są bardzo krótkie. Gabriel tego nie lubi, musi przez to częściej stawiać kroki. 
Cel: Nie ma on konkretnego celu. Nie żyje by zostać, powiedzmy królem zamku. Gabriel żyje by dawać ludziom radość i dobre rady. Chce szerzyć przekonanie miłości do bliźniego. Za jego cel można więc wziąć zapalanie iskierki dobra w każdej duszy i chęć do ponownego zjednoczenia i braku wojen. 
Historia: Urodzony dwadzieścia jeden lat temu młodzieniec nie ma zbyt zawiłej historii. Wychowywany w skromnym domu od zawsze był uczony, że najważniejsze są wartości duchowe, a nie materialne. Kochający rodzice zawsze dawali mu poczucie bezpieczeństwa i nie pozwalali by mały Dezy wyrósł na kogoś beznadziejnie oschłego. Chcieli aby w przyszłości miał łatwiej dzięki wykształtowanemu miłemu charakterowi. I udało się. 
Jednak kiedy osiągnął osiemnaście lat, wszystko zaczęło się psuć. Jego rodzice nie byli tak zżyci jak kiedyś i często się kłócili. Za często jak na nich. Niedługo po tym ich związek się rozpadł. Gabi został z matką, by pomóc jej się pozbierać. Sam zamieszkał dopiero w dwudziestym roku życia, gdy był pewien, że oboje z rodzicieli wyszli na prostą i może ich opuścić bez obaw o ich stan psychiczny. Oczywiście utrzymuje kontakt i z mamą i z tatą, podobnie oni między sobą. Są teraz dobrymi przyjaciółmi, którzy próbują ułożyć sobie życie na nowo. Dezy idealnie to rozumie.
Opis osobowości: Gabriel, czy też Dezydery. Nie ważne które imię wybierzesz, chłopak ten zawsze przyjmie Cię z otwartymi ramionami i uśmiechem na twarzy. Gabi jest bowiem osobą o bardzo szerokim gronie znajomych, które chce powiększać i robi to z zawrotną prędkością. Ale hola hola! Jak to tak? Tak po prostu ich przyjmuje? Przecież to nierozważne z jego strony. Oczywiście, że tak. Jest to bardzo nieodpowiedzialne, jednakże chłopakowi zdaje się nie robić to różnicy. On chce tylko służyć dobrą radą i pomocą. Oddany chłopak stawia priorytety innych na pierwszym miejscu, zawsze pierw pomaga znajomym, bądź obcym, często nie myśląc przy tym o swojej osobie. Wystawia swoje serce jak na dłoni i mimo tego jak często był przez to raniony i upokarzany, zdaje się tym nie przejmować. Obelgi skierowane w jego stronę spływają po nim jak po kaczce. W takich sprawach słucha tylko konstruktywną krytykę. Otwarty na nowe doznania i naukę. Z chęcią poznaje wszystko z czym nie miał do tej pory styczności. Podobnież z ludźmi. Nigdy nie patrzy na wygląd, wszystkich stawia na równi i szanuje tak samo. Stara się być kulturalny względem każdego, jednakże kiedy przejdziesz przez cienką granicę możesz spotkać się z jego niezadowoleniem i pewnego rodzaju odrzuceniem. Gabriel bowiem wybacza i to często, ale kiedy "przegniesz" może zacząć omijać Cię szerokim łukiem i nie chcieć mieć z tobą nic wspólnego. Wtedy lepiej już nie wchodzić mu w drogę i zostawić go w spokoju, bo jest małe prawdopodobieństwo, że ci wybaczy. Ma dobre serce, ale do czasu.
Chłopak nadzwyczaj empatyczny i wrażliwy. Nie potrafi patrzeć na cierpienie innych, więc często im pomaga kierowany impulsem. Dezydery stara się być zawsze uśmiechnięty i sprawiać by radość pojawiała się też u innych, czy to poprzez wygłupianie się, posyłanie wesołych spojrzeń, czy zwyczajną rozmowę. Jest przez to trochę namolny, bo jednak narzuca się innym ludziom, a mimo to uroczy. Właśnie. Uroczy. Można powiedzieć, że ta cecha też go określa. Lubi się połasić i pozachowywać jak wymagający kociak. Wielbi wszelakie pieszczoty, czy to przeczesywanie włosów, czy choćby trzymanie dłoni na jego udzie. Często obdarowują go takimi prezentami, bo chłopak jest bardzo charyzmatyczny i nie sposób go nie lubić. Mimo to ma w sobie trochę pokory i spokoju. Czasem zdarzają się dni, podczas których nie ma ochoty na wygłupy i zachowuje się wtedy nad wyraz ospale. Takie momenty najchętniej spędza w ciepłym łóżku śpiąc, bądź rozmyślając. Jest to bowiem myśliciel i filozof, który mimo młodego wieku ma już bardzo dużą wiedzę życiową i doświadczenie, którymi z chęcią się dzieli.
Umiejętności, zainteresowania
Hobby: Gabriel ma w sobie wrodzoną skłonność do wszelakich artystycznych prac. Czy to rysunek, rzeźba, pisanie wierszy, czy śpiewanie. Jednakże najbardziej oddał się temu ostatniemu i nie można zaprzeczyć, ma niezwykle melodyjny głos. Mimo tego, to hobby ogranicza się do nucenia podczas kąpieli. Drugim jest czytanie książek i zdobywanie wiedzy. Gabriel niezwykle tego łaknie, a jego prywatna biblioteczka jest zapełniona, aż pęka. Chłopak nie ma już gdzie upychać tomiki, ale dalej je kupuje. Nie wiadomo kiedy się przydadzą.
Mocne strony: Przede wszystkim- anielska cierpliwość. Tego chłopaka bardzo trudno złamać swoim często bezczelnym zachowaniem. Stara zachowywać spokój i być radosnym do bólu. Kolejna rzecz to świetna spostrzegawczość i refleks. Te dwie cechy w połączeniu sprawiają, że chłopaka bardzo trudno zaskoczyć, gdyż po pewnym czasie przebywania z druga osobą, Gabi po prostu rozgryza jej zachowania i potrafi przewidzieć kolejny ruch, albo szybko zareagować na ten niespodziewany. Jest również osobą, która do perfekcji opanowała perswazję, więc nie jest mu trudno wyprowadzić kogoś na prostą. A wrodzony urok i "aura" dookoła niego przyciąga ludzi.
Słabe strony: Chłopak jest osobą, którą przeraża mrok i ciemność. Nie jest szczególnym fanem nocy i boi się chodzić podczas niej samemu. Kolejną wadą są jego zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Dezy potrafi myć dłonie czterdzieści razy dziennie i nienawidzi gdy jego kołdra spada z którejś strony. Gabriel zbyt łatwo wybacza i często przez to znowu dostaje nożem prosto w plecy.
Umiejętności fizyczne: Jeśli chodzi o zdolności fizyczne, Gabriel jest totalnym zerem. Jest niezwykle słaby i delikatny, jednakże jedną z rzeczy, którą robi w tym miarę dobrze jest... Ucieczka i zwinne wymiganie się z walki. Dzięki refleksowi bez problemu omija wszelkie zagrożenia z zewnątrz, a jego zwinność tylko mu w tym pomaga. Są to zalety bycia chudym i wygimnastykowanym. Biegać nie biega szybko, ale dzięki zastosowaniu slalomu i przeszkód skutecznie ułatwia sobie zwiewanie. Do tych silnych nie należy, więc tylko to go wyróżnia.
Umiejętności magiczne: Gabriel posiada zdolność wyczuwania bólu i jego powodu. Przez to właśnie został lekarzem. Za pomocą dotyku umie znaleźć ognisko bólu, ale nie tylko on może go wyczuwać. Jeśli dotknie dwóch osób naraz, na tą zdrową również przechodzi ta zdolność i dopóki Gabi dotyka obu, ta druga jest w stanie wyczuć ból tej pierwszej, nie tak wyraźnie jak Anioł, ale jednak.
Umiejętności intelektualne: Jeśli chodzi o intelekt, Gabriel nie jest tak okrojony jak w sile mięśni. Można by długo wymieniać, potrafi on czytać, pisać poezje i wierze, jest niezwykle kreatywny, ale również i inteligentny. Otwarty umysł pozwala mu szukać odpowiedzi na wiele pytań i znajdować kilkanaście różnych wyjść z trudnej sytuacji. Zdaje się jakby znał sposób na każdy problem. Zna kilka języków i płynnie się nimi posługuje. Posiada wiedzę na różne tematy i dalej ją chłonie niczym pojemna gąbka. Krótko mówiąc: Chłopak nie jest głupi.

Autor: Qjonka, rejnbowmarshmallow@gmail.com
SIŁA: 0  SZYBKOŚĆ: 35  ZWINNOŚĆ: 25  CZUJNOŚĆ: 35  WYTRZYMAŁOŚĆ: 5

31 maja 2016

Od Allii – Quest

„Mężczyzna”

 Do moich uszu doszedł wyniosły rechot mężczyzn, którzy siedzieli przy ognisku, wesoło dzierżąc kufle z piwem, które zaraz potem zderzyły się o siebie, w akcie hucznego toastu na pewną, nieznaną mi rzecz, wylewając jednocześnie trochę trunku na dłonie trzymających je osobników. Ich twarze oświetlały jedynie światło bijące od żywo kołyszących się na wietrze czerwonych jęzorów, które zajęte były trawieniem wrzuconych do nich drewna, oczywiście suchego, co skutecznie znacznie dodawało im siły, przez co mogły jeszcze bardziej cieszyć swym widokiem i mocą innych osób, korzystających z ich ciepła, ogrzewając się przy nich lub trzymając wysoko nadziane na kij kawałki jedzenia, by zaraz potem zjeść ze smakiem upieczoną żywność.
Niebo w tamtej chwili nie było draśnięte żadną, nawet najmniejszą pojedynczą chmurką, która śmiałaby zasłaniać piękny widok rozciągający się nad naszymi głowami. Wielkie, granatowe płótno wyglądało, jakby ktoś prysnął na nie białą farbę, bowiem usiane było jasnymi kropkami, niektóre mniejsze, większe, bardziej lub mniej wyróżniające się na owym ciemnym tle, dalej migotały żywo, niestłumione światłem buchającym z ognia, które, w normalnych przypadkach, gdy było bardziej intensywne, zagłuszyło by owy widok. Jednak znałam taką rzecz, która nieprzerwanie tkwiła na sklepieniu niebieskim, gdy tylko zaszło Słońce, najpotężniejsze źródło blasku, i odsłaniała naszą naturalną satelitę, jaką był Księżyc. Co prawda, on dalej nie świecił swoim światłem, a jedynie odbijał od tarczy promienie owej wielkiej kuli gazowej, o której była mowa powyżej, jednak dalej dawało to nieopisany wręcz efekt.
Odetchnęłam głęboko, chcąc napawać się świeżym, nocnym powietrzem, jednak nie było mi to dane, bowiem do moich płuc dostał się głównie duszący dym ogniska umieszonego niedaleko, zapach pieczonego mięsa oraz smród alkoholu, którego nieszczęście mieli w siebie wlewać praktycznie wszyscy, nieświadomi wyniszczających organizm skutków, jakich owy trunek za sobą niesie. No tak. Na chwilę zapomniałam, że dałam się naciągnąć na tą wyjątkowo podłą imprezę urządzoną na cześć zbliżającego się święta, na którą zaproszeni byli niemal wszyscy w mieście, w tym najprawdopodobniej służba królewska. Oczywiście, zaproszeń namacalnych, w odpowiednio przygotowanej kopercie nikt nie dostał, co zresztą nikogo nie dziwiło, biorąc pod uwagę skalę i długość listy gości. Pomimo, iż sama się do nich zaliczałam, nie zamierzałam na nią iść, to było aż nazbyt oczywiste, lecz zawsze doskonale wiedziałam kiedy, gdzie i z jakiej okazji urządzane są różne przyjęcia. Dlaczego? Ano dlatego, iż całe moje towarzystwo z tej samej posady co ja miało aż zbyt wielką chęć uczestniczenia w takich okazjach, toteż owe grono ostatnio niemal huczało na wieść, iż ma się odbyć taka impreza, co oczywiście nie dało się zignorować. Ale dlaczego jestem tutaj ja? No właśnie… Podle wyciągnięta, niemal siłą z mojego mieszkania, gdzie urządziłam sobie wspólny wieczór z ostatnio wypożyczoną lekturą, i zaciągnięta właśnie do tego miejsca. Och, odmawiałam wiele razy, uprzejmie, grzecznie, jednak oni nie dawali za wygraną, aż w końcu przekonali mnie marnym błaganiem oraz przekonaniem, że dowiem się tam wielu interesujących rzeczy, albo może nawet spotkam się z opinią mieszczaństwa co do naszej władczyni. I tym sposobem stałam pod rozłożystym drzewem, omiatając wzrokiem całe to towarzystwo, które zebrało się na to „niezwykłe” wydarzenie. Stercząc sama pod ową wielką rośliną, która już zdążyła opasać swą łodygę grubą warstwą drewna, przyglądałam się przez chwilę skromnej orkiestrze, składających się z trzech mężczyzn i jednej kobiety, wszyscy mający swoją rolę i grający kolejno na ukulele, małych, prowizorycznych bębenkach, kolejnym ukulele i swoich własnych strunach głosowych. Pomimo biednego wyposażenia grajków nie można było powiedzieć, że źle im to wychodzi. Nie była to, co prawda, najwyższej klasy muzyka klasyczna, którą tak lubiłam, jednak owe brzdęki nie kaleczyły tak mojego ucha, co było już sporym osiągnięciem jak na uliczną orkiestrę. Po kilku minutach przeniosłam spokojnie wzrok na tańczących koło grupki z instrumentami ludzi, którzy widocznie nie przejmowali się już niczym innym poza ruchami swoimi i swoich partnerów, pląsając żywo po mokrej od rosy trawie. Warto dodać, iż robili to na boso. Cóż, przecież nic nie można poradzić na ich nieostrożność lub chęć dostania grypy. Westchnęłam w duchu, zauważając zaraz Rolanda, który siedział przy dużym ognisku na najpewniej przyturlanym tutaj, sporym oraz długim kawałku pnia, na którym spoczęli również pozostali jego towarzysze. Dobrze znany mi pichcik śmiał się głośno i sączył bursztynową substancję z wielkiego kufla. Skoro tak dobrze się bawił bez mojego towarzystwa, to w takim razie po co mnie tutaj wyciągnął? Och, o ile bardziej byłabym rada, gdybym obecnie siedziała przy swoim stole, czytając wartościową lekturę? Choć zważając na porę, najprawdopodobniej już leżałabym wygodnie w łóżku.
Z tymi myślami, huczącymi mi w głowie i odbijającymi się o ścianki czaszki, poprawiłam swoje włosy, zgarniając niechciane pasmo, które z taką śmiałością opadło mi na oczy. Po tym czynie, jakbym oderwała się od swojego chwilowego otępienia i ponownie rozejrzała się po owym miejscu, choć przyglądałam się mu zdecydowanie zbyt długo. Czy byłoby niegrzecznym, gdybym się teraz oddaliła? Nie, jednak najpierw wypada kogoś o tym powiadomić. A jako, iż Roland był jedynym, którego teraz dostrzegały moje różnokolorowe oczy, pewnie ruszyłam ku niemu.
Choć nie uszedł mojej uwadze pewien szczegół. Pewien dziwny szczegół, który zdaje się być w zasięgu mojego wzroku już od dość dłuższego czasu, jednak kiedy stwierdziłam, iż nie robi jakiś zdecydowanych kroków w moim kierunku, przestałam zwracać na niego uwagę, jednak gdy przemieszczał się w tamtym momencie razem ze mną, przypomniałam sobie o jego obecności. A mówiąc „szczegół”, mam na myśli jednego osobnika, płci naturalnie męskiej, zdaje się, obserwującego mnie od jakiejś pół godziny. Jednak pomimo iż niemal wiercił we mnie dziurę, wpatrując się tak intensywnie, kątem oka również spojrzałam na jego osobę.
Sylwetkę posiadał dość mizerną jak na przedstawiciela jednego z samców. Chudy, niespecjalnie wysoki, jednak z długimi, niemal patyczkowatymi nogami. Ubrany w zwisający z niego kombinezon, wyglądał zaledwie jak cień człowieka, dla którego owy strój był szyty. Jednak na twarzy malowało się względne zdrowie, a zaróżowione policzki tylko to potwierdzały. Więc wyglądało na to, iż ten mężczyzna po prostu z natury posiada taką, a nie inną budowę. Nie wiedziałam czy bardziej mu współczuć, czy pozostać obojętną, jednak pewnym było, iż ten człowiek w swoim, zdaje się krótkim (bowiem nie wyglądał na kogoś, kto przekroczył dwadzieścia pięć lat) życiu, musiał mieć na co dzień pod górkę. Chyba poprzednie, nieznane mi, wydarzenia w jego egzystencji teraz nie pozwalały mu teraz po prostu do nie podejść i powiedzieć to co zamierzał, bowiem zdawało mi się, iż jest po prostu ograniczany przez swoją nieśmiałość, bowiem z góry odrzuciłam możliwość, iż osobnik szykuje się na mnie z bronią. Może nie jestem przy kości, jednak moje ciało jakby nie patrzeć jest bardziej obfite, więc z pięściami do mnie rzucić się po prostu nie mógł. A więc dlaczego…?
– Witaj, Rolandzie – odparłam, gdy zreflektowałam się, iż stałam już przy mężczyźnie, do którego chciałam podejść od kilku minut, i do którego zmierzałam od kilku sekund. Osobnik oderwał się od wesołej rozmowy, po czym spojrzał na mnie nie tracąc wigoru w oczach.
– O, Allia…! – zawołał, a mojej uwadze nie umknęło jego lekka, choć całkiem wyraźna wywrotka językowa w chwili, gdy zamierzał wypowiedzieć moje imię. Widocznie zażył już wystarczająco dużą ilość alkoholu, by ta trucizna zaczęła powoli, ale miarowo obezwładniać kolejne części jego ciała, w tym język.
– Przykro mi, że to powiem, jednak zamierzam już udać się na spoczynek – odparłam łagodnie, acz stanowczo i na tyle głośno, by siedzący koło mnie Roland mógł dosłyszeć i, co najważniejsze, zrozumieć sens moich słów.
– Dobra, do… bra – wybełkotał, znów odwracając się do swoich przyjaciół. Najwyraźniej trunek prócz zdolności kontrolowania swojego ciała, odebrał mu także jego wcześniejszy zapał do przetrzymania mnie na owym wydarzeniu.
Odwróciłam się na pięcie od żywej gromadki, po czym skierowałam się w stronę drogi, którą okazję miałam tutaj maszerować. Gdy wyszłam w końcu z duszącego i cisnącego się do siebie tłumu na wolną przestrzeń, odetchnęłam cicho i już miałam stawiać kolejny krok, gdy męski głos doszedł do mojego czujnego ucha.
– P-Przepraszam…
Obróciłam głowę w tamtą stronę, dostrzegając zbliżającą się ku mojej osobie postać owego zagadkowego „szczegółu”, który obserwował mnie praktycznie od mojego wkroczenia na teren imprezy.
– Tak? – zapytałam uprzejmie, tym razem odwracając całą swoją sylwetkę w stronę owego osobnika, który w końcu doszedł do mnie i spuścił wzrok na zieloną trawę, na której miał zaszczyt stać.
– Ty… Ty pracujesz w zamku, zgadza się? – bąknął niewyraźnie pod nosem owe pytanie, które najwidoczniej cisnęło mu się na usta. Lekko zdziwiona, lecz nie okazując tego po sobie, kiwnęłam głową na znak potwierdzenia jego przypuszczań.
– Rozumiem, że chciałbyś również zająć podobną posadę? – wyprzedziłam go owym pytaniem, a ten czyn najprawdopodobniej pomógł mu oraz zachęcił do dalszej konwersacji. Nie było zaskoczeniem dla mnie, gdy chłopak pokiwał wolno głową. Wiele razy bowiem zdarzało mi się trafić na podobne sytuacje na mieście, bądź w sklepie, kiedy to ludzie, zazwyczaj bardziej śmiali, odważyli się jeszcze na pytania dotyczące wynagrodzenia.
– Zdaje się, że posiadamy wolne stanowiska, na przykład kobylnika, bądź…
– Naprawdę?! – zawołał nagle, tym samym przerywając moją wypowiedź, najpewniej zapominając o swojej wcześniejszej nieśmiałości. Gdy zdał sobie sprawę z owego czynu, zarumienił się potężnie, po czym znów spuścił wzrok. Nie zrażona, znów odpowiedziałam twierdząco.
– Owszem. Jednak musisz o tym osobiście porozmawiać z pracodawcą – odparłam, od razu wyobrażając sobie w umyśle, jaką męczarnią będzie dla owego chłopaka rozmowa w cztery oczy z mężczyzną, który najpewniej zamierza wypytać go o wszystko.

Od Tobajasa - Quest

"Gość"

Jedyna rzecz o jakiej teraz marzyłem to łóżko. Dzisiejszy dzień kompletnie mnie wykończył. Jedna skomplikowana operacja, kilku umówionych pacjentów oraz jakiś rozwydrzony dzieciak. Lubiłem dzieci, nawet bardzo, ale ten przyprawiał mnie o ból głowy. Ciągle się wydzierał i nie mógł usiedzieć w miejscu, a jego rodzice zupełnie to ignorowali. Na szczęście w miarę szybko wyszli, dzięki czemu mogłem wreszcie udać się do domu. Od gabinetu do mieszkania miałem zaledwie dziesięć minut, co bardzo mnie ucieszyło. Gdybym do pracy miał docierać z drugiego końca miasta, to chyba bym w niej zamieszkał. Szedłem szybszym krokiem niż zazwyczaj, chcąc jak najszybciej znaleźć się w ciepłym posłaniu. Po kilku minutach znalazłem się pod drzwiami, które po chwili otworzyłem. Przekroczyłem próg i zamknąłem za sobą drzwi. Odwróciłem się i automatycznie rozszerzyłem oczy, widząc, że większość moich rzeczy znajduje się na podłodze. Książki, ubrania, wszystko było porozrzucane po wszystkich pomieszczeniach. Niektóre meble również znajdowały się nie na swoich miejscach. Mieszkałem sam, a i nikt nie miał kluczy do mojego mieszkania. Zamek nie był wyłamany, ani nie zdawał się mieć jakichkolwiek usterek, wiec poszedłem sprawdzić okna. Wszystkie zamknięte. Dziwne. Rozejrzałem się jeszcze po wszystkich pokojach, jednak dopiero w ostatnim natknąłem się na jakiś ślad. W kuchni, na blacie leżał kawałek papieru. Byłem pewien, że gdy wychodziłem nie było go tam. Szybko chwyciłem za list.
- No cześć. Wpadłam z małą wizytą, ale ciebie nie było w domu, więc pozwoliłam sobie wejść do środka. Bu... Przepraszam za bałagan, jednak myślałam, że możesz trzymać tu to, czego szukam. No niestety. Myliłam się, ale to nie znaczy, że odpuszczę! Przyjdź o północy do zaułka przy Księżycowej Masce. Będę czekała. M.- przeczytałem na głos- M?
Ten list był dziwny i to bardzo. Nie miałem pojęcia, kto mógłby być jego autorem, jednak wiedziałem jedno. Nie miałem zamiaru spotkać się z tą kobietą. Do północy pozostały dwie godziny, które będę musiał zmarnować na posprzątanie tego bałaganu. Odłożyłem kartkę na miejsce, po czym zabrałem się za ogarnianie mieszkania. Wpierw poustawiałem meble, a później zabrałem się za przedmioty. Zajęło mi to dużo mniej czasu niż się spodziewałem, więc poszedłem jeszcze się wykąpać. Akurat gdy wychodziłem, minęły dwie godziny. Obwiązałem ręcznik wokół bioder i udałem się do kuchni, by przygotować coś do picia. Mijały kolejne minuty, a ja siedziałem przy stole, popijając herbatę.
- Myślałam, że jednak przyjdziesz- usłyszałem za sobą słodki, dziewczęcy głos.
Odwróciłem się szybko. Spodziewałem się jakiejś dorosłej kobiety, a tu okazało się, że autorką listu jest nastolatka. Niska dziewczyna, której ewidentnie brakowało kilku lat do dorosłości. Blond włosy miała związane w dwa niskie kucyki, które dodawały jej uroku. Nawet spięte w ten sposób, były dłuższe od moich rozpuszczonych. Na różowych ustach widniał uśmiech. Nie wyglądała na groźną, zdecydowanie.
- Jak się tutaj dostałaś?- zapytałem.
To było pierwsze pytanie, które wpadło mi do głowy. Blondynka zaśmiała się i nagle zniknęła, by zaraz pojawić się na krześle obok mnie. Osunąłem się nieco, na co ta ponownie wybuchła śmiechem.
- Przepraszam. Potrafię się teleportować. Nieźle, nie? - stwierdziła. - Widzę, że wszystko tutaj ogarnąłeś.
Kiwnąłem głową, na znak, że rozumiem. Okej. Już wiem jak się tutaj dostała, ale czego chciała?
- Zaczekaj tutaj- poprosiłem, udając się do pokoju.
Młoda dziewczyna w mojej kuchni, a ja paraduję przed nią w ręczniku. Może i była nieproszonym gościem, ale jednak wypadało się jakoś prezentować. Zamieniłem ręcznik na spodnie, po czym wróciłem do blondynki.
- Więc...- zaciąłem się, zdając sobie sprawę z tego, że nie mam pojęcia jak ona ma właściwie na imię - Chcesz coś do picia?
- Nie, dziękuję. Tak przy okazji jestem Mimi - przedstawiła się - Pewnie jesteś ciekawy czego u ciebie szukałam. Znam cię i wiem, że możesz załatwić mi kilka specjalnych środków.
- To znaczy? - dopytałem.
Na twarzy dziewczyny nadal gościł uśmiech. Wyjęła z kieszeni skrawek papieru, po czym mi go podała. Złapałem papier i przeanalizowałem ją. Były tu zapisane głównie środki do usypiania ludzi, ale również te silnie odurzające. Uniosłem brew i przeniosłem wzrok na Mimi. Co ona chciała z tym zrobić?
- Wiem, wiem - zaśmiała się, machając niedbale ręką- żeby nie było, to nie dla mnie. Należę do jednej z tutejszych grup, które nie do końca dogadują się ze strażą. Może i nie jesteśmy grzeczni, jednak potrafimy załatwiać też sprawy bez użycia agresji czy zabijania, dlatego też zwróciliśmy się do ciebie. To jak? Załatwisz nam to? Odwdzięczyć mogę się na wiele sposobów.
Po swoich wyjaśnieniach blondynka nachyliła się, by musnąć moje usta swoimi. Odwróciłem głowę i westchnąłem. Heh. W życiu bym nie powiedział, że dziewczyna mogłaby być złodziejką lub morderczynią.
- Taki rodzaj zapłaty mnie nie interesuje - mruknąłem.
Miałem spory zapas tych środków. Najzabawniejsze było to, że przez moją moc stały się zupełnie bezużyteczne. Z jednej strony nie chciałem mieć jakichś znajomości z takimi ludźmi jak ona, jednak z drugiej byłby one przydatne. Zastanawiałem się chwilę, po czym wstałem, by iść do szafki, znajdującej się w sypialni. Dziwne, ze nie została ona odkryta wcześniej. Chwyciłem potrzebne dziewczynie substancje, po czym wróciłem do kuchni, gdzie je oddałem.
- Dziękuję - ucieszyła się Mimi, zrywając się z miejsca i przytulając mnie- Jak będziesz potrzebował kiedyś się kogoś pozbyć to wal śmiało! Znajdziesz mnie w gospodzie, przy której mieliśmy się spotkać.
- Nie masz za co- stwierdziłem.
Nastolatka zabrała ode mnie rzeczy z listy, po czym podeszłą do okna.
- Papa! Do zobaczenia! - krzyknęła, zaraz znikając.
Stałem jeszcze chwilę, zastanawiając się, czy postąpiłem słusznie. I tak miałem pozbyć się tych fiolek. Wzruszyłem ramionami. Nie miałem gwarancji, że Mimi będzie chciała się odwdzięczyć, no ale trudno. Postanowiłem więcej o tym nie myśleć. Przynajmniej na razie. Dopiłem kawę i poszedłem do sypialni.

Od Alli - Quest

"Kurier"

 – Dobrze, Wasza Wysokość – ukłoniłam się w pas, stojąc przed władczynią, obecnie siedzącą dumnie na tronie i wpatrującą się we mnie.
 – Tylko pamiętaj, że to bardzo ważna przesyłka – powtórzyła się, z widoczną troską w głosie. Wyprostowałam się, ponownie spoglądając na moją pracodawczynię i jednocześnie panią. Jak zwykle prezentowała się bardzo okazale, pomimo iż znów nosiła ten sam, od dawna dobrze znany mi strój. Jasny materiał, który okalał jej piersi był artystycznie ułożony i w niektórych miejscach powycinany, a trzymał się na cienkich, złotych ramiączkach, które w połowie rozgałęziały się na dwie części, jednocześnie mając między sobą delikatną koronkę. Tuż poniżej biustu znajdował się złoty pas, który podobnie zresztą jak wspomniane wcześniej ramiączka, rozdzielał się na dwie części dokładnie na środku, lecz pomiędzy sobą dzierżył wykonany z tego samego metalu, bliżej nieokreślony wzór. W całej tej sukni można było podziwiać brzuch naszej władczyni, bowiem, pomimo iż zakryty, okalany tylko nikłym, cienkim materiałem, który na szczęście, a na nieszczęście dla prawie wszystkich mężczyzn, kończył się na biodrach, trzymany przez kolejną ozdobę ze szczerego złota. Potem było już prościej, bowiem od niego, aż do samej ziemi ciągnął się długa, biała tkanina, zasłaniająca nogi kobiety, przez co trudno byłoby dostrzec jej buty. Cały strój trzymał się i miał zaszczyt okalać szczupłą i przede wszystkim kobiecą sylwetkę władczyni, odzianą w idealnie gładką skórę z wyrównanym wszędzie kolorytem.
Głowa królowej również była ozdobiona w długie, srebrno-złote kolczyki, które trzymały się na płatku ucha na cienkiej lince, by zaraz potem utworzyć okrąg, z którego zwisały cztery kryształy, mieniące się za każdym razem, gdy spotkają się z każdym, chociaż nikłym i pojedynczym promieniem światła. Kolejna w kolejce była metalowa przepaska na czoło, z oczywistego metalu, znów tworząca jakieś abstrakcyjne wzory. Jednak zdaje mi się, iż największe zainteresowanie osoby postronnej zyskiwał owy przedmiot na głowie kobiety, pełniący funkcję zarówno diademu jak i czegoś, co mogłoby powstrzymać włosy długie, proste blond włosy przed spadaniem kaskadą na piękną twarz właścicielki.
 – Oczywiście – odparłam spokojnie, potwierdzając swe słowa, mocniej (lecz dalej była to bardzo nikła siła) zaciskając palce na owinięte wysokiej jakości papierem pakunek, teraz trzymany w mojej dłoni, odzianej w białą rękawiczkę.
 – W takim razie, możesz już iść – oznajmiła królowa ciepłym głosem kiwając głową w stronę wyjścia. Po raz enty ukłoniłam się nisko, po czym obróciłam się zwinnie na pięcie i ruszyłam środkiem sali w stronę przeciwległych drzwi, bogato zdobionych oczywiście, bo jakżeby inaczej jeśli brać pod uwagę, iż znajdują się w zamku królewskim? Pchnęłam dwa wielkie skrzydła, tym samym otwierając sobie przejście na korytarz, po czym ponownie zwróciłam się twarzą w stronę mojej pani, bowiem podręcznik savoir-vivre kategorycznie zakazywał opuszczania jakiegokolwiek pomieszczenia, gdy przebywa w niej ważna osobistość, tyłem do niej, toteż ponownie zgięłam się w pasie i powoli wycofałam się do tyłu, rozciągając ramiona, chwytając za obie klamki i wreszcie łącząc ze sobą zamki w obu stronach drewna, co skwitowały jedynie głośnym kliknięciem. Natychmiast moje kroki posłyszały ściany owego długiego pokoju, pełniącego funkcję korytarza, odbijając się od nich dźwięcznie. Przemierzyłam wyznaczoną odległość i pośpiesznie zeszłam ze schodów, nie zwracając zbytniej uwagi na otoczenie, bowiem wertowałam je wzrokiem już niezliczoną ilość razy. Moje nogi, niemogące się oczywiście równać z pięknem królowej, poniosły mnie prosto do stajni.

~~*~~

Tym razem galopowałam na karym koniu z długą grzywą, oczywiście rasy huculskiej, bowiem cel mojej wyprawy znajdował się za górami, które byłam zmuszona po drodze pokonać. przy większych skokach wierzchowca,O mój bok od czasu do czasu niezdarnie obijała się torba przewieszona przez me ramię, trzymająca w środku pakunek. W oddali dostrzegałam już ścieżkę, która miała mnie poprowadzić bezpiecznie na drugą stronę, ciągnąc się przy tym przez rozłożyste pasma górskie, omijając skarpy i inne niebezpieczeństwa. Ruszyłam ku swojej drodze, po chwili niemal na nią cwałując, bowiem zwierzę, które miałam okazję dosiadać nie należało do tych spokojnych, toteż zdawałam sobie sprawę, iż będę musiała trzymać ciągle rękę na pulsie przez całą moją wyprawę, by koń nie poniósł mnie zbytnio i nie zboczył z trasy. Przez umysł przebiegła mi myśl, iż mogłabym wziąć udział w jakiejś dodatkowej lekcji jazdy konnej, by w przyszłości nie mieć z tym problemów. Z tego co wiedziałam, miejska stajnia, z której jeszcze nie tak dawno wypożyczyłam wierzchowca tej samej rasy w celu potwierdzenia plotki o zaginionej dziewczynie, która na szczęście moje, a jej rodziny okazały się prawdą, organizuje podobne zajęcia, więc korzystając następnym razem z okazji i tych kilku godzin wolnego wieczorem, gdy kończyłam pracę, mogłabym się, z trudem i wielkim bólem, odciągnąć od wspaniałych ksiąg, ukrywających w sobie tyle informacji i biblioteki, która jest moją świątynią, i powędrować w stronę stajni, by zaczerpnąć owych lekcji. Cóż, nie zmarnowałabym swego czasu, bowiem owszem, nie poświęciłabym go na czytanie, jednak owa nauka również przydałaby mi się w życiu i graniczyła przecież ze zdobywaniem nowych umiejętności, prawda? Z tego oraz kilku innych względów nie żałowałam podjętej decyzji. Ale jak już szlifować swe fizyczne umiejętności, to czemu by nie pójść na całego i zaciągnąć się od razu na jakieś inne treningi? Owszem, do tej pory trenowałam i ćwiczyłam zachłannie wyłącznie mój umysł, a me ciało zostawiłam na pastwę lasu, a przecież ono również potrzebuje swojej codziennej dawki uwagi. Jednak to również nie w moim stylu, zakładać bryczesy i urządzać sobie co dobowe przejażdżki, albo nawet biec bez konia. Zdecydowanie bardziej wolę wysiłek umysłowy, jednak jestem zmuszona do tego fizycznego, co niezbyt mnie w tym momencie cieszy. „Jednak trudno, i tak będę musiała o tym dłużej pomyśleć w moim mieszkaniu, spokojnie, na pewno coś wymyślę, jednak teraz muszę się skupić na jeździe i moim celu”, skarciłam się w głowie i ponownie zwróciłam swoją uwagę na przemierzaną przeze mnie trasę.
Wjeżdżałam właśnie na dość stromą dróżkę, prowadzącą przez głęboki przesmyk, gdy zorientowałam się, że koń, którego dosiadam, dalej zawzięcie galopował, jakby nie zauważając ryzyka owej sytuacji. Natychmiast pociągnęłam zdecydowanie za wodze, co odniosło zamierzony przeze mnie skutek, mianowicie zwierze zwolniło tempa, jednak ku mojemu niezadowoleniu ciągle rwało naprzód, nie słuchając się zbytnio moich rozkazów. Ponownie przystopowałam wierzchowca, jednak ten, przypominający raczej innego z gatunku koniowatych (czyt. osła), zamachał gwałtownie łbem, chcąc najprawdopodobniej wyswobodzić się z ciążących mu wodzy, i ponownie przyspieszył, tym razem do truchtu, co zresztą i tak było bardzo ryzykownym posunięciem, więc znowu usiłowałam go zatrzymać. Jednym ruchem pociągnęłam wodze do tyłu, tym samym przechylając się również w ową stronę, dzięki czemu koń nie tylko zwolnił, lecz począł uparcie cofać się do tyłu. Jak możecie się domyślić, nie poskutkowała to dobrym przebiegiem wydarzeń. Ba! Wręcz katastroficznym! Zwierze niechybnie nastąpiło na osuwający się kawałek ziemi, zaraz przy stromym zboczu, jednak gdy poczuło pustkę pod swoim kopytem, bowiem owy grunt zdążył już spaść na sam dół, było już za późno i zaraz po tym wywróciło się niezgrabie, kopiąc przy tym dolnymi kończynami w nadziei na poczucie czegoś pod nimi, jednak na próżno. Zaraz po owym wydarzeniu oboje runęliśmy w dół zbocza, jednak na szczęście zdążyłam wyswobodzić stopy ze strzemion, tym samym zeskakując z siodła i skreślając ryzyko zmiażdżenia przez konia, jednak to nie poprawiło mojej sytuacji, bowiem boleśnie moje ciało, turlając się po ziemi, obijało się o różnego rodzaju wyboje i kamienie. Sytuacja mojego wierzchowca nie była lepsza, jednak owe chwilowe tortury zakończyły się wraz z upadkiem wreszcie na sam dół, tym samym zatrzymując się.
Leżałam na boku, cała w duszącym kurzu i pyle, dzięki któremu poczęłam zaraz przeraźliwie kaszleć, chcąc pozbyć się z gardła owego ciała obcego, podniosłam się lekko, podciągając się na rękach i natychmiast opierając się w pozycji półsiedzącej na średniej wielkości głazie, o którego jeszcze nie tak dawno mogłam się roztrzaskać. Odetchnęłam głęboko, czując na sobie pozostałości bólu, po czym słabo otworzyłam oczy i rozejrzałam się za wierzchowcem. Leżał na szczęście niedaleko, oddychając zawzięcie i próbując wstać, jednak z marnym skutkiem. Powoli, acz zdecydowanie odepchnęłam się od kamienia z zamiarem powstania, choć sprawiło mi to więcej trudu, niżelibym oczekiwała, jednak dźwignęłam się w końcu na nogi i chwiejnym krokiem podeszłam do karego konia. Niespodziewanie poklepałam go po karku, schyliwszy się uprzednio, na co ten wzdrygnął się nagle.
 – Widzisz? Mogłeś się mnie posłuchać – mruknęłam cicho do niego, mierząc wzrokiem jego sylwetkę. Nie ukrywam, wyglądał żałośnie, podobnie jak ja, skąpana w całym tym brudzie, jednak po chwili moje dłonie powędrowały na moje spodnie z zamiarem otrzepania ich. To samo uczyniłam z bluzką. Gdy moje palce dotknęły szyi, wyszukałam zapięcia od mojego płaszcza, po czym jednym ruchem sprawnie go rozpięłam, wyciągając przed siebie ręce, dalej go trzymając i pozwalając, by w pełni się przede mną rozłożył, od czasu do czasu kołysany przez drobne podmuchy wiatru. Jednak moim oczom nie uszła mała dziurka, na samym krańcu materiału. Cóż, trzeba będzie oddać go do krawca. Prędko złożyłam swoje ubranie i schowawszy go do torby, która na szczęście dalej tkwiła na moim boku, znów poklepałam zwierzę, tym razem po brzuchu, chcąc uprzytomnić go.
– Wstawaj, zostało nam jeszcze kawał drogi – rzekłam spokojnie, po czym wkładając ręce pod bok wierzchowca, dźwignęłam go na małą wysokość, jednak to wystarczyło, by zorientował się co próbuję zrobić i sam począł przebierać nogami, by w końcu stanąć na nich o własnych siłach. Otaksowałam go wzrokiem stwierdzając, iż nie posiada żadnych ran większych czy też mniejszych, po czym wsiadłam ponownie na jego grzbiet.

~~*~~

 – Och, dziękuję bardzo – odparła kobieta, chwytając paczkę w ręce. Właśnie stałam przed jakimś drewnianym domkiem, razem z, na oko, pięćdziesięcioletnią osobą, która właśnie odbierała ode mnie ów ważną przesyłkę. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż była ona od samej władczyni, a mnie dręczyła myśl w jakim celu została dostarczona oraz co było w środku, jednak doszedłszy do wniosku, iż to nie jest moja sprawa, a dobre maniery zakazują wtykania nosa w takie wydarzenia, uciszyłam zastanawiający się nad tym umysł.

(Quest zaliczony)

30 maja 2016

Od Lily - CD. Sygny

Dzień zaczął się tak obiecująco. O dziwno nie wstałam dziś o 14.00, jak zwykle, gdy przesiaduje tak długo w pracowni i nie czułam się niewyspana. Miałam tak dobry humor, że podczas pielęgnacji włosów nuciłam pod nosem milutką melodyjkę. Złociste słońce rozświetlało każdy kąt w pokoju, z zewnątrz słychać było już jak miasto i jego mieszkańcy budzą się do życia. Siedziałam w swojej sypialni, przy toaletce czesząc dokładnie śnieżne loki, a Spartakus zasypiał na blacie jednej z komód.
Zignorowałam wczorajszy incydent. To tylko jeden obraz, nie trzeba z takiego powodu zaraz panikować i wzywać straż. Gdyby były to pieniądze oczywiście, że inaczej bym na to zareagowała.
Przyjrzałam się swojemu odbiciu analizując szczegóły. Nic nowego…
Ta sama trupio blada skóra, czerwone oczy i białe włosy spływające po plecach jak fale uspokojonego morza.Ponownie wzięłam do ręki pojedynczy gruby kosmyk i zaczęłam go rozczesywać.
Ten dzień miał być spokojny, ale…
Czynność przerwała mi nieznajoma osoba, która bezczelnie weszła do mojego domu i naskoczyła na mnie we własnej sypialni.
- Ty! – padło z ust nieznajomej oskarżycielskim tonem. Chwileczkę… znam tą kobietę.
To ta, która wczoraj w nocy chciała mnie okraść z dobytku. Widząc jak kroczy w moim kierunku z sztyletem w ręku poczułam jak serce skacze mi do gardła. Szczotka wypadła z ręki a ja wstała z krzesła i przyległam plecami do ściany. Nie potrafię się bronić, nawet nie wiem co mam w tej chwili zrobić.
Wyciągnęłam do niej ręce w geście błagania o litość.
- P-poczekaj!
Nagle na dole rozległo się głośne pukanie do drzwi i donośne ryki mężczyzn. Na ten dźwięk dziewczyna przestraszyła się. Strażnicy! Moja szansa!
Ona była jednak sprytniejsza. Biorąc mojego biednego Spartakusa jako zakładnika zmusiła mnie do bycia ulęgłą. Niektórzy by machnęli ręką. A Pff! Zwykły kot, nic mi po nim.
Dla mnie ten kot był jednak bardzo ważny. Był jak członek rodziny więc jego strata odbiła by się na mojej wrażliwej psychice jak śmierć mych rodziców.
Tak więc niepewnie zeszłam na dół aby otworzyć przybyłym. Serce uderzało o pierś jak by chciało z niej wyskoczyć.
Zaraz umrę i będzie ze mnie zimny trup!
Przełknęłam głośno ślinę chwytając klamkę. Pociągnęłam drzwi, a po drugiej stronie ujrzałam trzech zwalistych mężczyzn.
Jeden z nich chrząknął i spojrzał na mnie:
- Bądź pozdrowiona droga Pani. Dostaliśmy informację o włamaniu do Pani mieszkania. Moglibyśmy Panią przesłuchać?
Stałam przez chwilę udając, że rozmyślam. Tak naprawdę zastanawiałam się, który z moich wścibskich sąsiadów nagle postanowił się ,,zatroszczyć’’ o mnie i powiadomić o tym włamaniu. Że ci ludzie muszą ingerować w sprawy, które ich nie dotyczą.
Skinęłam głowę i wpuściłam całą trójkę do środka. Dwóch z nich zaczęło rozglądać się wokoło, a jeden stanął naprzeciwko mnie.
- Może Pani opisać wygląd złodzieja? – spytał.
Ukradkiem spojrzałam na tam tych dwóch w tyle. Jeśli pofatygują się aby pójść na górę i wywęszą tą dziewczynę...Wtedy ta historia i dla mnie będzie miała nieszczęśliwe zakończenie.
W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami i wydukałam:
- Nie za bardzo pamiętam.
Muszę podać im fałszywe informację. Chryste, że akurat mnie takie coś spotyka.
- Był to wysoki mężczyzna, chyba miał rude… albo blond… Nie! Z pewnością miał rude włosy! Był szczupły i dobrze umięśniony…
- Jakieś szczegóły? Chodzi mi o twarz, umie ją Pani opisać?
- Nie, było przecież ciemno!
Pokiwał tylko głową i obrócił się do swoich kolegów po czym znów odwrócił się do mnie.
- Co ukradł?
- Obraz – powiedziałam cicho.
Mężczyzna spojrzał na mnie jak bym opowiedziała jakiś kiepski żart.
- Obraz? – powtórzył. Tak, obraz idioto…
- Zgadza się – wydukałam.
- Jest Pani pewna, że nie ukradł czegoś jeszcze?
- Tak, jestem pewna – po czym zaczęłam opisywać całą sytuację jaka zdarzyła się minionej nocy, z tym wyjątkiem,że złodziejem nie była ta blondyna, która aktualnie ukrywała się w mojej szafie tylko jakiś rudowłosy mężczyzna.
- Rozumiem – skomentował gdy skończyłam opowiadać.
- Obrazu może mi nie oddacie, ale na złapanie złodzieja macie jeszcze szanse – odparłam. Chciałam aby jak najprędzej sobie poszli i zostawili mnie w spokoju. Jednak oni jak by na złość wciąż węszyli myśląc, że wycisnął ze mnie coś jeszcze. Teoretycznie skrywałam coś co mogli by wiedzieć ale tutaj chodziło o życie mojego ukochanego futrzaka.
- To raczej wszystko – powiedziałam podchodząc do drzwi. Otworzyłam je i zaczekałam, aż gęsiego wyjdą wreszcie z mojego domu.
Podziękowali, pożegnali się, a ja dosyć chamsko zamknęłam im przed nosem drzwi. Nie będę dbać o kulturę, już ich nie lubię.
Poczułam jak kamień spada mi z serca i swobodnie mogę oddychać. Wspięłam się po cichu po schodach prosto do sypialni i stanęłam naprzeciwko szafy. Usłyszałam syknięcie Spartakusa alarmujące jego niezadowolenie.Nie martw się maleństwo. Nadchodzę z odsieczą!
Niepewnie rozchyliłam wrota szafy.
Dziewczyna zamrugała oczyma, oślepiona nagłym blaskiem. Kot zaś na mój widok zaczął próbować się wyrwać ale z marnym skutkiem.
- W-więc… nie zdradziłam cię. Oddaj mi mojego kota i opuść ten dom za nim obie wpadniemy w poważniejsze kłopoty – szepnęłam.

<Sygna?>

Od Lumeusa

Kolejną noc miałem za sobą... noc spędzoną na szpiegowaniu jakiegoś podejrzanego chłoptasia, który podobno parał się alchemią nie tam gdzie trzeba, a na dodatek nieumiejętnie przez co harmonia ziemi została zachwiana. Czy miałem na to ochotę? Phi... oczywiście, że nie, ale bałem się, że to ja zostanę w to wszystko wmieszany i mnie się oskarży o jakieś przestępstwa, a wtedy przysięgam... rozwaliłbym pół miasta. Tak więc spowiany księżycową poświatą poprzedniej nocy ukrywałem się w cieniach, mknąc nieprzerwanie za zakapturzoną postacią niosącą pod pachą pakunek, który był cennym obrazem niedawno przywiezionym do królestwa. W pewnym momencie po prostu dotknąłem ziemi, po której przebiegł granatowy wężyk, który z łatwością oplótł się wokół nóg chłopaka. Byłem pewien, że jest perfidnym złodziejem, a na dodatek stosuje podobne do moich techniki. Brakowało jeszcze tego, abym za kogoś bulił. Złapałem go za fraki z zamiarem nie małego nastraszenia go, a ten mi od razu zemdlał. No... dzięki, kolego! Pakunek rzeczywiście okazał się obrazem, ale nie tym, którego szukałem. Było to zwykłe dzieło amatora, które prawdopodobnie chłopak sam namalował no, ale... jak na moje oko było całkiem, całkiem. Pozostawiłem chłopaka w skrytym miejscu razem z jego obrazkiem, dotknąłem jego czoła, a po jego czaszce rozniósł się mały błękitny wężyk, który wymazał z jego pamięci mój wizerunek. Chłopak po obudzeniu nie będzie mógł w stanie sobie przypomnieć co się zdarzyło. Ja zaś wycofałem się, bardzo rozczarowany. Zaczęło świtać.
Zmęczony i wściekły wróciłem jako przegrany z mojej " misji ". Czekała mnie kolejna nocka poszukiwań. Na początku chciałem wrócić do domu i pójść spać, ale byłem zbyt głodny, by to zrobić, więc udałem się do pierwszej lepszej karczmy, by zjeść tam skromny posiłek i napić się jakiegoś dobrego alkoholu. Otworzyłem drzwi pierwszej z nich i na szczęście zastałem puste pomieszczenia. Jedynie jakaś kobieta wyminęła mnie w progu i zapewne nie uwierzyła temu co widzi. Prychnąłem tylko w jej kierunku i wszedłem do środka. Podszedłem do lady i czekałem chwilkę na obsługę. Powolnym krokiem zbliżył się do niej białowłosy mężczyzna, który starał się nie przyglądać mi się za bardzo. Zmierzyłem go gniewnym wzrokiem i trzepnąłem moim ogonem. Zamówiłem jakieś mięsne danie i do tego lampkę spirytusu z jakąś owocową nalewką dodającą słodyczy alkoholowi. Usiadłem przy jednym ze stołów kompletnie bez sił. Chciałem jak najszybciej wrócić do domu i się choć trochę przespać. Zanim jednak dostałem choć część mojego zamówienia w postaci alkoholu, na ulicy zrobiło się jakieś dziwne zamieszanie. Wyjrzałem ukratkiem na ulicę i zobaczyłem, że ludzie zaczęli uciekać w dzikim popłochu. Zerwałem się z krzesła w strachu, że to wojsko, z którym nie miałem ochoty się spotkać. Kiedy jednak wyjrzałem zza drzwi karczmy ujrzałem postać, która mężnie walczyła z bandą ulicznych bandytów.
- Bohater się znalazł, psia mać! - warknąłem pod nosem. Osiłków było może z ośmiu. Na jednego tyle ludzi? Mało fajne. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do wnętrza karczmy, jednak zanim jeszcze usiadłem odgłosy walki się nasiliły. Zapewne moja lewa brew dostała epilepsji i zaczęła drgać niczym gitarowa struna. Odetchnąłem, by nie wyżyć się na kimś niewinnym i ponownie wyszedłem na zewnątrz budynku. Bohater zaczął słabnąć. Meh...
- Nie będę złym dzieckiem – szepnąłem do siebie. Ukratkiem dotknąłem ściany, a po niej zgrabnie przesunął się czarny wężyk, który raz dwa przeniósł się na brukowaną uliczkę i ominąwszy nogi zbójów zniknął, a wraz z nim zwinność pyszałków, którzy zaraz nie mogli ruszyć nogami w miejsca, w którym stali.
- No! Już ma o wiele łatwiej – nim się obejrzałem, ósemka przestępców była już nieźle pokiereszowana. Wspaniały dźwięk ciszy wypełnił ulicę, a ja ze wspaniałym humorem wróciłem na swoje miejsce w karczmie. Liczyłem na spokój. Nie dostałem go. Do lokalu wszedł domniemany heros, który tak dzielnie walczył z tymi zbójami.

<Ktoś ?>

Od Tobajasa

Większość moich dni wyglądała tak samo. Przyjmowanie pacjentów od rana do wieczora całkowicie pochłaniało mój czas i energię, nie pozwalając tym samym na jakieś dłuższe spotkania z rodziną lub przyjaciółmi. Nie żeby mi to przeszkadzało, lubiłem tą pracę, jednak od czasu do czasu byłoby miło spotkać się z jakąś kobietą, czy też ze znajomymi. Dość rzadko trafiały się dni, w których mogłem całkowicie odpocząć. Dzisiaj, czy chciałem czy nie, miałem odwiedzić jedną z sióstr oraz jej rodzinę, więc bardzo dobrze, że trafił mi się jeden z tych dni. Ticy po wyjściu za mąż nie wyprowadziła się z miasta, co bardzo ułatwiało kontakty z nią. Dwie z sióstr wyprowadziły się do innych miast, więc nawet rodzice rzadko je widywali. Wczesnym południem wyszedłem z domu, by po kilkunastu minutach znaleźć się już u siostry. Zapukałem lekko w drzwi, a po chwili pojawiła się w nich drobna blondynka w zaawansowanej ciąży. Uśmiechnęła się do mnie ciepło, a następnie zaprosiła do środka. Osoby, które nas nie znały, zapewne nie uwierzyłyby, że ta jasnowłosa kobieta o niebieskich oczach jest moją rodzoną siostrą. Ona i Tiffany wdały się w ojca, a ja z resztą dziewczyn w matkę. Wszedłem do mieszkania. Urządzone było z przepychem, tak jak lubił mój szwagier. Ticy wyszła za mężczyznę z wyższej klasy społecznej, więc miała zapewnioną dobrą przyszłość. Nie zdążyłem się jeszcze przywitać, a z jednego z pokoi wyleciał mały chłopiec. Blond włosy matki i brązowe oczy ojca. Mój siostrzeniec wdał się bardziej w naszą rodzinę, niż swojego ojca. Po nich odziedziczył jedynie kolor oczu i kręcone włosy, natomiast z twarzy przypominał mnie za młodu, jak to mawiała mama.
- Cześć wujku!- krzyknął, wskakując mi w ramiona.
Złapałem malca, zaraz go przytulając i czochrając.
- No hej, mały - przywitałem się z nim.
Blondynek zrobił naburmuszoną minę i zaczął się wiercić. Nie znosił, gdy ktoś go tak nazywał.
- Toby, idź do taty - poprosiła syna Ticy.
Mój bratanek posłusznie opuścił przedpokój. Wreszcie mogłem spokojnie przywitać się z jego matką.
- Widzę siostrzyczko, że ciągle cię przybywa - stwierdziłem, kładąc rękę na jej brzuchu.
- A żebyś widział- zaśmiała się - Więcej ciałka do kochania.
- Dziecko niedługo powinno się urodzić- powiedziałem, stając już normalnie.
Najchętniej powiedziałbym "mała", jednak siostra ze szwagrem wymarzyli sobie kolejnego syna. Zawsze pytali mnie, skąd wiem, że to będzie dziewczynka, jednak odpowiedzi typu "czuję to" lub "po prostu wiem" nie wystarczały im. Mogli wierzyć lub nie, ale tak podpowiadała mi intuicja.
- Dzisiaj będzie nas nieco więcej - poinformowała mnie nagle kobieta.
Spojrzałem na nią pytająco. Wpierw pomyślałem, że rodzice lub dziewczyny przyjdą, jednak wtedy wiedziałbym o tym dużo wcześniej. Rodzina szwagra?
- Ethan zaprosił swojego kolegę - zaczęła wyjaśniać - Prawdopodobnie przyjdzie on z jeszcze jedną osobą.
Kiwnąłem głową na znak, że rozumiem. Chciałem coś powiedzieć, jednak przerwało mi pukanie do drzwi. Ticy uśmiechnęła się do mnie słabo.
- Tylko proszę braciszku, postaraj się z nimi dogadać- poprosiła, ruszając ku drzwiom.
Westchnąłem i odwzajemniłem jej uśmiech. Dla rodziny wszystko.

<Ktoś?>

29 maja 2016

Od Namidy

Był środek nocy, kiedy po raz kolejny obudziłam się z krzykiem. Usiadłam szybko na łóżku, biorąc trzy głębsze oddechy dla uspokojenia. Wpatrywałam się w nieprzenikniony mrok panujący w moim skromnym pokoju. Otarłam pot z czoła wierzchem dłoni i wstałam z łóżka. Cała drżąc podeszłam do okna i otworzyłam je. Świerzy, chłodny podmuch wiatru wpadł do pomieszczenia, przyjemnie chłodząc moją skórę i rozwiewając moje włosy. Na zewnątrz krajobraz wydawał się uśpiony, obojętny na to, co dzieje się dookoła. Gałęzie drzew tańczyły lekko, poruszane przez niewielki wiatr. Niebo było czyste, bez żadnej chmurki. Dzięki temu było widać miliony gwiazd, które jak brylanty ozdabiały księżyc w pełni. Uwielbiałam noce, pomimo tego, że żadnej nie mogłam spędzić spokojnie. Obrazy z przeszłości nawiedzały mnie we snach, spędzając spod powiek przyjemny sen. Noc w noc widziałam twarze moich rodziców.
Zamknęłam oczy, aby powstrzymać łzy, które do nich napływały. Nie mogę płakać. Potrząsnęłam głowa, aby odzyskać trzeźwość myślenia. Odwróciłam się do wnętrza pokoju. I tak już dzisiaj nie zasnę, wiec równie dobrze mogę gdzieś wyjść, pomimo też, że jest środek nocy.
Ubrałam jakieś wygodniejsze ciuchy. Czarny T-shirt na ramiączka, oraz spodnie tego samego koloru. Włosy upięłam wysoko. Przez ramię przewiesiłam kołczan z dwoma tuzinami strzał oraz łuk. A do pasa przypięłam katanę. Tak przygotowana opuściłam mieszkanie. Udałam się w kierunku stajni, by tam przywitać moją jedyną przyjaciółkę - Arię. Klacz lekko zarżała na mój widok. Pogłaskałam ją delikatnie po chrapach na przywitanie. Była to jej ulubiona pieszczota.
- Witaj, mała. Ciebie również miło widzieć - szepnęłam.
Przyszykowałam ją do jazdy i pozwalając się nieść przyjaciółce, ruszyłam w mrok świata.
Klacz, jak było to do przewidzenia, pobiegła do lasu. Było to nasze ulubione miejsce, gdzie można było oderwać się od rzeczywistości. A jednak tym razem postanowiłam się nie obijać. Skierowałam Arię na granicę między królestwami. Postanowiłam sprawdzić, czy nic niepokojącego się nie dzieje. Ostatnio doszły mnie słuchy, że parę zamieszek się wywiązało między mieszkańcami. Zatrzymałam się i zostawiłam Arię. Ona się nie oddali bez polecenia. Nie muszę się również martwić tym, że ktoś ją ukradnie. Kiedyś, przed wielu laty, została tak wyszkolona, że aby móc na nią wsiąść, trzeba szepnąć jej na ucho hasło, które tylko ja znam. Dałam jej znak, aby była cicho i sama odeszłam kawałek dalej i wspięłam się na drzewo. Znalazłam dobre miejsce do obserwacji, usiadłam wygodnie i zdjęłam łuk z ramienia.

~~

Po dwóch godzinach nadal nic się nie wydarzyło, a ja zaczęłam przeklinać moje życiowe "szczęście". Akurat, jak ja postanowiłam sprawdzić, czy nic się nie dzieje, wszyscy postanowili być spokojni. Sfrustrowana spojrzałam raz jeszcze w stronę nieba, urzeczona jego pięknem i nieskończonością. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam śpiewać moją nową piosenkę, a melodia sama jakby do mnie napływała.
- Jak będziesz śpiewać, zdradzisz wszystkim swoją kryjówkę. - Zaśmiał się ktoś z dołu.
Szybko przerwałam śpiewać i czujnie spojrzałam w dół na nieznajomego, przeklinając siebie w duchu za nieuwagę.
- Słucham? - wykrztusiłam lekko zaskoczona.
Nikomu nie pozwalałam słuchać, jak śpiewam, a teraz?
- Głucha jesteś? Daje ci dobre rady na życie. - nieznajomy znów się zaśmiał.

< Ktoś ? >

Tobajas Vertes

Dane personalne
Imię i Nazwisko: Tobajas Vertes
Data urodzenia: 14 września
Wiek: 29 lat
Stanowisko: Medyk
Płeć: Mężczyzna
Królestwo: Tierra
Aparycja
Kolor oczu: Czerwony
Kolor włosów: Czarny
Wzrost: 187 cm
Znaki szczególne: Pierwszą rzeczą wyróżniającą go od innych jest jego twarz. Policzki mężczyzny przyozdobione są tatuażami w postaci szarych, pionowych kresek. W dzieciństwie wytatuował mu je wuj, nie do końca wyjaśniając w jakim celu. Drugą charakteryzującą go rzeczą jest nieciekawa pamiątka z młodych lat. Mianowicie prawa strona jego torsu oraz prawa ręka pokryte są sporą blizną, spowodowaną poparzeniami.
Opis fizyczny: Tobajas to średniego wzrostu mężczyzna, nie wyróżniający się jakoś specjalnie budową. W przeciwieństwie do większości osobników jego płci, jest on chudy, w niektórych miejscach nawet bardzo. Mimo to anorektykiem nie można go nazwać. Większość mieszkańców Tierry jest ciemnej karnacji. Na ich tle Tobajas znacząco się wyróżnia, ponieważ jego skóra jest bardzo jasna. Blada karnacja wygląda przepięknie z czarnymi, opadającymi na plecy włosami. Dodatkowo czerwone oczy idealnie komponują się z resztą. Rysy twarzy czarnowłosego są delikatne, można powiedzieć, że nieco dziewczęce. Jasna skóra nie jest idealnie gładka. Na policzkach widnieją tatuaże, a na torsie chłopaka rozległa blizna. Ubiór medyka jest raczej skromny. Prosta szata w zupełności mu wystarczy.
Informacje fabularne
Rodzina:
Akio Vertes- matka
Nicolas Vertes- ojciec
Ticy (24), Tina (22), Tiffany (21), Torako (18), Torio (18)- młodsze siostry
Jonathan Evans- przybrany wujek
Środek transportu: Uważa, że własne nogi są najlepszym środkiem transportu 
Cel: Chłopak raczej nie ma jakiegoś konkretnego celu, jednak jeśli już musiałby jakiś mieć, to byłoby to znalezienie sobie żony
Historia: Idealny model chłopskiej rodziny to rodzice, oraz kilkoro dzieci. Co z tego, że ledwo wiąże się koniec z końcem. Kochająca rodzina to podstawa. Rodzinę nie obchodzi w jakich warunkach przyszedłeś na świat, ale to, jakim później będziesz człowiekiem. W wieku zaledwie 17 lat pewna młoda, urodziwa chłopka spowiła swoje pierwsze dziecko. Nie urodziło się ono w bogato zdobionej komnacie, lecz w skromnej, można by rzec obskurnej chacie. Za oknem było wietrznie i deszczowo, a mimo to małżonek kobiety wyruszył po miejscowego lekarza. Nie mieli oni pieniędzy na korzystanie z jego usług, jednak mężczyzna był dobrym znajomym ojca maleństwa, więc sam i tak wolał się upewnić, że z młodą matką i noworodkiem wszystko w porządku. Chłopiec urodził się zdrowy, sprawiając tym samym radość swoim rodzicom. Lata mijały, a młody Tobajas rósł zdrowo, pomagając ojcu w polu. Wprawdzie w wieku 5 lat nie mógł zrobić wiele, ale się starał. Po roku doczekał się swojej pierwszej siostrzyczki, Ticy. Z biegiem lat kobiet w rodzinie przybywało, a mężczyzn nadal pozostawało tylko 2. Nie żeby czarnowłosemu to przeszkadzało. Kochał swoje siostry, nawet jeśli te niekiedy były prawdziwymi żmijami. Ostatnie z dzieci w tej rodzinie przyszło na świat, gdy Tobajas miał 13 lat. Wtedy też zdarzył się pewien wypadek. Dzieci jak to dzieci. Zamiast pracy wolały wszelkiego rodzaju zabawy. Czarnowłosy wraz z kolegami zawitał do starej, opuszczonej kuźni, gdzie pełno było różnego rodzaju zardzewiałych broni. Chłopcy zaczęli bawić się pozostałym orężem. Długowłosy zranił się jednym z nich, jednak zignorował to i kontynuował zabawę. W którymś momencie chłopcy postanowili rozpalić wilki piec. Jak się później okazało nie był to najlepszy pomysł. Stara konstrukcja stanęła w ogniu, niszcząc ją doszczętnie. Kilkoro dzieci zginęło, a Tobajas został dotkliwie poparzony. Przybranemu wujkowi chłopca udało się opanować sytuację, jednak kilka dni później okazało się, że w niewielką ranę spowodowaną skaleczeniem wdało się zakażenie. Walka o życie chłopca zajęła sporo czasu i gdyby nie znajomości ojca małego, dziecko niewątpliwie by zmarło. Po dojściu czarnowłosego do siebie, znajomy lekarz zaproponował jego rodzicom, że przyjmie go na praktykę. Małżeństwo ucieszyło się. Wprawdzie mieli odnośnie niego inne plany, jednak zawód medyka gwarantował mu dobrą przyszłość. Takim sposobem chłopiec zaczął uczyć się pisania, oraz czytania, a następnie studiować książki medyczne. Początkowo często bywał w domu rodzinnym, gdzie uczył młodsze siostry podstawowych umiejętności, jednak wraz z upływem czasu ilość wizyt zmniejszała się. Tobajasa zaczęła fascynować medycyna. Widział w niej swoją przyszłość. Dopiero po 10 latach nauki wujek dopuścił go do asystowania podczas drobnych zabiegów, a po kolejnych 5 do poważniejszych operacji. Z chłopskiego dzieciaka Tobajas stał się wykształconym młodzieńcem, mającym przed sobą świetlaną przyszłość. Gdy jego siostry wychodziły za mąż on siedział w gabinecie wuja, pomagając innym. Zazdrościł nieco rodzeństwu, że te znalazły już swoje drugie połówki, no ale cóż. Nadzieja zawsze jeszcze jest. W dniu swoich 29 urodzin dorosłemu już mężczyźnie został powierzony gabinet, w którym ten spędził połowę swojego życia. Cieszyło go to i był wdzięczny nauczycielowi. Długowłosy myślał, że wuj pomoże mu we wszystkim, jednak ten zmarł niedługo po całym zdarzeniu. Tobajas odczuwał pustkę podczas przyjmowania następnych pacjentów, lecz zdołał szybko się z nią uporać. Widok uśmiechniętych twarzy wdzięcznych ludzi wynagradzał mu wszystko.
Opis osobowości: Tobajas to połączenie flegmatyka z cholerykiem. Ta pierwsza osobowość towarzyszy mu na co dzień, natomiast druga przy pracy. Najlepiej zacząć od tej lepszej, bo właśnie tą poznasz jako pierwszą i niewykluczone, że jedyną. Mężczyzna jest z natury osobą przyjazną i pogodną, lubiącą obserwować wszystkich i wszystko dookoła. Od wielu lat jest skazany na patrzenie na zdołowanych ludzi, co wynagradzają mu ci, którzy wychodzą od niego zadowoleni. Czarnowłosy uwielbia patrzeć na szczęście innych, a ich smutek go dołuje. W stosunku do innych jest przyjazny i w miarę gadatliwy, pod warunkiem, że rozmówcy są mu znajomi. Obcych trzyma na dystans. Wprawdzie nie traktuje ich jak jakichś wrogów, jednak znajomymi również nie można by ich nazwać. Jeśli przyjaciele chłopaka powiedzieliby nowo poznanej osobie jaka z niego gaduła, ta najprawdopodobniej by ich wyśmiała, lub upewniłaby się, że mówią o tej samej osobie. Z nieznajomymi najchętniej by nie rozmawiał, a jeśli już, to jego wypowiedzi byłyby krótkie i na temat. Mimo braku chęci do integracji z niektórymi, nie miałby serca odmówić komuś pomocy, czy chociaż chwili podtrzymującej na duchu rozmowy. Mężczyzna jest dobrym słuchaczem i pocieszycielem, co dobrze zgrywa się z jego cierpliwością do ludzi. Jest to osoba nie lubiąca kłótni i pojednawcza. Po co się kłócić, skoro można się zgrać? Jeśli już dojdzie do poważnego konfliktu, to Tobajas będzie się starał rozwiązać go w dyplomatyczny sposób. Długowłosy należy do osób pamiętliwych, jednak szybko wybaczających, nawet te najgorsze rzeczy. Mimo łagodnego i nieco uległego charakteru, nie da sobą manipulować. To chyba tyle o jego flegmatycznej stronie. Czas na choleryczną. Czarnowłosy potrafi być naprawdę cierpliwy i obojętny na niektóre rzeczy, jednak pod presją jego charakter ulega nagłej zmianie. Jako lekarz powinien być opanowany w trudnych chwilach, jednak on zaczyna być strasznie drażliwy i impulsywny. W przeszłości posiadał pomocnika, jednak ten szybko zrezygnował. Powodem tego było wyżywanie się długowłosego na młodym chłopaku. Gdy któryś z zabiegów idzie nie po jego myśli, mężczyzna zamyka się w sobie na kilka dni. Można wtedy powiedzieć, że zachowuje się jak egoistyczny, nadąsany dzieciak.
Umiejętności, zainteresowania
Hobby: Tobajas pozbawiony jest jakiegoś szczególnego zainteresowania. Lubi czytać, spotykać się ze znajomymi oraz pomagać innym, jednak czy można to nazwać hobby?
Mocne strony: Chłopak bardzo szybko uczy się nowych rzeczy. Zna się na wielu rodzajach roślin oraz potrafi odpowiednio je wykorzystać.
Słabe strony: Tobajas nie potrafi radzić sobie w trudnych sytuacjach. Staje się wtedy nerwowy, co zdecydowanie można zaliczyć do minusów jego charakteru. W sile fizycznej mężczyzny też można dostrzec rysy. Gdy większość przedstawicieli jego płci szczyci się umięśnioną sylwetką, on nie ma się czym wychwalać.
Umiejętności fizyczne: Nie tajemnicą jest to, że długowłosy nie grzeszy siłą fizyczną. Nie potrafi używać żadnej broni, nie zważając na jej rodzaj. Wprawdzie nie jest to to samo co posługiwanie się bronią, ale chłopak ma dobre oko oraz refleks. Potrafi celnie rzucić w większość wyznaczonych celów.
Umiejętności magiczne: Magiczną zdolnością mężczyzny jest usypianie innych. Czarnowłosy ma piękne, czerwone oczy, dzięki którym może uśpić dowolną osobę. Oczywiście jest to zależne od jego woli, tak samo jak cofniecie tego. 
Umiejętności intelektualne: Tobajas nabył podstawowe umiejętności takie jak czytanie i pisanie. Chłopak posiada pamięć fotograficzną, dzięki której zapamiętuje praktycznie wszystko co ujrzy. W swoim życiu miał do czynienia z wieloma rodzajami książek, jednak znacząco przeważały te medyczne, przez które czarnowłosy miał obowiązek nauczenia się łaciny, by zrozumieć ich treść. W swoim zawodzie szybko musi łączyć ze sobą niektóre fakty, co przydaje się również w codziennym życiu.

Autor: Kurotie

SIŁA: 10 SZYBKOŚĆ: 15 ZWINNOŚĆ: 20 CZUJNOŚĆ: 40 WYTRZYMAŁOŚĆ: 15