Strony

Mieszkańcy

9 czerwca 2016

Od Lily - CD. Erica

Czasami zastanawiam się, czy tylko ja nienawidzę, kiedy czegoś mi zabraknie w domu i muszę iść na targ, aby zakupić zapasy na następny odstęp czasu. Moja nienawiść do wychodzenia na zewnątrz pojawiła się tylko z powodu tego, jak ludzie wrednie się do mnie odzywają, a także winę ponoszą incydenty z mojego dzieciństwa. Jeśli jednak chcę skończyć portret Króla Erica, oraz krajobrazu zimy, muszę iść po potrzebne mi farby.
Porwałam z szafy moją czarną pelerynę z kapturem oraz koszyczek wiklinowy, no i oczywiście sakiewkę z pieniędzmi. Zarzuciłam pelerynę na barki i zawiązałam przy szyi, następnie nałożyłam kaptur na głowę i wyszłam z domu, zamykając go.
Ostrożnie wymijałam każdą osobę na mojej drodze, unikając także nieproszonych spojrzeń. Nie chcę znów słyszeć złośliwości na swój temat. Każdy niemiły komentarz na temar mojej osoby jest jak tysiące igieł w serce. Staram się stłumić w sobie ból, jaki we mnie ciąży, ale nie jest to łatwe. Jestem zdana na tego typu opinie do końca życia... a może i dłużej.
Na targ jak zwykle trudno było się dostać. Przepychanie się przez tłum ludzi, uważanie, żeby ktoś nie nadepnął ci na stopę lub cię nie popchnął. Jak zwykle było słychać kłótnie o cenę towaru, krzyki sprzedawców i oszczerstwa na różne tematy. Przeciskając się między przeróżnymi ludźmi, cudem dostałam się do straganu z artykułami plastycznymi.
- O Panna Thánh Tuyết – uśmiechnął się brodaty mężczyzna, widząc jak nieśmiało podchodzę do jego stoiska.
- Dzień dobry – przywitałam się łagodnym głosem.
- Dawno Panny tutaj nie widziałem. Co tam słychać w wielkim świecie?
- A nic ciekawego – odpowiedziałam, rzucając okiem to na sprzedawcę, to na...
Na blacie stołu okrytego szkarłatnym materiałem leżały różnorakie słoiczki z farbami, pędzle, płótna i inne narzędzia. Stragan wypełniony był po brzegi, a widząc jak wiele tym razem jest farb, ucieszyłam się.
- Jak Panna widzi, więcej farb do wyboru jest – uśmiechnął się, ukazując swoje niezbyt czyste zęby.
Przyglądałam się wszystkiemu dokładnie. Nowe kolory zachwycały mnie sowimi barwami i nie wiedziałam, na który się zdecydować. Oczy skrzyły się zachwytem, analizując każdy kolorowy słoiczek.
- To jakie będą Pannie potrzebne? – spytał, wyrywając mnie z transu. Natychmiast wyprostowałam się i posłałam mu sztuczny uśmiech. Rzuciłam oko jeszcze raz na wszystkie farby i dopiero po chwili zadumy zdecydowałam się na zakup.
- Poproszę kilka słoiczków białej farby, po dwie pary z przeróżnych odcieni szarego i dwa słoiczki granatu – sprzedawca zaczął wybierać wskazane przez mnie słoiczki z rzędów. Podawał mi je, a ja powkładałam wszystkie do koszyczka, który miałam przy sobie.
- Coś jeszcze?
Poprosiłam jeszcze o kilka pędzli po czym dziękując, zapłaciłam za zakupy i oddaliłam się. Kupiłam jeszcze kilka produktów spożywczych, a po tym marzyłam już tylko o wróceniu do domu.
Chciałam oddalić się od tego tłocznego zakątka, usiąść w mojej pracowni i dokończyć portret króla…
Westchnęłam cicho mając świadomość, iż znów czeka mnie mordercza walka wydostania się z tłumu zażartego społeczeństwa. Po raz kolejny zaczęłam przeciskać się między ludźmi, uważając na zakupy. Towar który niosłam w tym koszyku był kruchy.
Już prawie byłam u celu mojej małej wyprawy… Kiedy zdarzyło się to nieszczęście.
Jakiś mężczyzna wpadł na mnie, a większość moich zakupów wypadło z koszyka i zderzyło się z kamiennym gruntem. Widząc, że dwa słoiczki stłukły się, a farba wypłynęła, poczułam jakby ktoś bardzo mocno mnie uderzył.
I całe moje zakupy na nic…
Mężczyzna podjął się pomocy mi, chcąc odpokutować. Także zaczęłam zbierać rozrzucone słoiczki.
- Proszę o wybaczenie – usłyszałam i niepewnie uniosłam wzrok na twarz mężczyzny.
- Nic się… – nagle zrobiło mi się słabo. Nie wierzę…
Przełknęłam głośno ślinę.
Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana. Zbliżyłam rękę do jego twarzy i przejechałam opuszkami palców po jego policzku. Kącik moich ust uniósł się do góry, a źrenice rozszerzyły.
To nie iluzja, to naprawdę on…
Wydaje się być czymś poruszony, zestresowany. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Zachwycona tym, że widzę jedną z osób zaliczającej się do mojej twórczości, na początku zapomniało mi się kim jest, a kim ja jestem.
Artysta widząc osobę swoich natchnień zawsze będzie odczuwał zachwyt. To jak rycerz, który sławi piękno swej damy serca.
Dopiero po chwili otrząsnęłam się z mojego chorego transu. Źrenice zwężyły się, a moja ręka zastygła w bez ruchu. Przez krótką chwilę przypominałam rzeźbę o przerażonym obliczu.
Widząc, że zakupy, które przeżyły upadek są już w koszyku podniosłam się i stanęłam sztywno naciągając kaptur na głowę.
- Wasza wysokość potrzebuje pomocy…- to nie było pytanie. To było stwierdzenie.
Jeśli go znajdą, będzie źle, jeśli go znajdą ze mną, też będzie źle. Na jedno wychodzi, ale zaryzykuje.
Zawsze byłam osobą, która trzyma się na uboczu i nie wplątuje się w cudze historie. Jednak jeśli to król, może zyskam coś na tym?
Uśmiechnęłam się w duchu i spojrzałam na mężczyznę zza czarnego kaptura. Kiwnęłam głową w prawo dając sygnał, żeby poszedł za mną.
- Proszę iść za mną, pomogę Waszej Wysokiej Mości…- powiedziałam łagodnym tonem głosu.

<Wasza Królewska Mość?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz