Strony

Mieszkańcy

26 maja 2016

Od Daphne Kalipso

Ciemność, która otaczała dziewczynę była tak nieprzenikniona, że nie mogła dostrzec nawet własnej, wyciągniętej tuż przed twarzą dłoni, a co dopiero drogi, którą biegła. Jedyną wskazówką, że porusza się wciąż do przodu były odgłosy pościgu za jej plecami. Nie była w stanie biec, musząc wciąż wyszukiwać palcami ściany, wzdłuż której starała się iść. Starała się zachować spokój, jednak czuła, że ścigający ją ludzie są coraz bliżej. Wręcz czuła już na nadgarstkach chłód kajdan, w które ją zakują gdy w końcu ją dogonią.
Nagle, z ciemności wyskoczyła na światło powoli chowającego się za odległymi górami słońca. Niebo barwiło się na ognisty pomarańcz jeszcze potęgując scenę rozgrywającą się na dnie urwiska, tuż pod stopami dziewczyny. Ogromna metalowa klatka zawieszona była w powietrzu a wraz z nią uwięziony w niej człowiek. Nie można było dostrzec jego twarzy schowanej między rękami, tylko burzę długich prawie białych włosów opadających na ramiona. Zdawał się nawet nie zauważać buchających i osmalających klatkę płomieni. Trwał tylko w tej jednej pozie, skulony w rogu swojego więzienia.
Dziewczyna zrobiła krok naprzód, słysząc doganiający ją pościg. Próbowała znaleźć jakąś drogę ucieczki jednak jej wzrok wciąż powracał do klatki pod jej stopami. Chciała rozejrzeć się czy może ze skalnej półki na której się znalazła nie ma jakiegoś zejścia ale w chwili gdy wychyliła się za gzyms, poczuła, jak chwieje się i spada w przepaść. Upadek zamortyzował chłód, który nagle otoczył ją ze wszystkich stron. Przeszywał jej ubranie, wlewał się do butów, przedzierał się przez pasma włosów. Chłód tak przejmujący, że wyciskał jej powietrze z płuc i wkradał się do nich w zamian. Próbowała wziąć wdech, jednak chłód był już wszędzie. Dusiła się, czując łzy spływające po jej policzkach. Wiedziała, że to jest jej koniec.
*** 
Obudziłam się w środku nocy, dysząc ciężko z przerażenia. Przez chwilę bałam się, że faktycznie nie jestem w stanie złapać oddechu. Że nie jestem w stanie nabrać w płuca wystarczającej ilości powietrza. W oczach pojawiły mi się łzy przerażenia.
Zakryłam usta dłonią, by powstrzymać szloch. Nienawidziłam tego typu snów. Fragmenty były zbyt realistyczne i zbyt przerażające. Całymi dniami chodziłam potem podenerwowana, skupiona, pewna, że coś mi zagraża. Każdy szelest i szmer stawał się podejrzany, nawet moje własne kroki, zdawały się być zbyt głośne, a ruchy zbyt widoczne dla otoczenia.
Usiadłam wygodniej na łóżku. Cienki koc przykrywał tylko moje kolana, zostawiając całą resztę nagą i mimo, że czułam na sobie lepki pot, moim ciałem wstrząsały dreszcze. Przez okno, do małego pokoiku wpadały blade promienie księżyca, oświetlając drewniane ściany, ciasne, drewniane łóżko ze skotłowaną na nim pościelą i mnie, próbującą uspokoić oddech, by nie zbudzić leżącego obok mężczyzny. Wpatrywałam się w srebrną kulę w duchu ciesząc się, że tej nocy nic nie zasłania jej blasku. Ciemność, choć była moim sprzymierzeńcem, po tego typu snach była przerażająca. Przypominała, że tak naprawdę, jestem sama.
Spojrzałam na twarz mężczyzny wtuloną w poduszkę. Nie chciałam być sama. Nigdy tego nie pragnęłam, a jednak stałam się samotna w swojej podróży. „Nie ufaj nikomu” to powtarzałam sobie każdego dnia. „Nie przywiązuj się”.
Samotność to nie wybór. To inni ludzie sprawiają, że jest się samym. Uśmiechają się, rozmawiają, skłaniają do zwierzeń. Sprawiają, że zaczyna ci zależeć, a potem pozbywają się ciebie, jak pozbywa się resztek jedzenia ze stołu. Ludziom nie można ufać. Nie można się do nikogo przywiązać.
Na brzuchu poczułam ciepły dotyk dłoni, odganiający wszelkie koszmary. Znów zerknęłam na mężczyznę, wciąż mającego zamknięte oczy, jednak powoli się przebudzającego. Uwielbiałam życie z nim. Nieskomplikowane jak on sam. Łatwo mi było wyobrażać sobie, że przy nim zostaję. Nie na dzień, czy miesiąc. Ale na resztę życia. Prostego, dobrego życia. Potem jednak budziłam się z marzeń. To życie było kłamstwem. Związek z nim był kłamstwem. Ja byłam kłamstwem. Gdyby ten dobry, przyjazny i serdeczny mężczyzna dowiedział się, kim jestem naprawdę, jaka jestem i co robiłam, by przeżyć, nie byłby tak czuły jak był w tamtej chwili.
Spojrzałam znów na księżyc, jaśniejący ponad odległymi górami i już wiedziałam, że spędziłam stanowczo za dużo czasu, ukrywając się. Najwyższy czas, by porzucić swą rolę i stać się na powrót sobą. Złapałam dłoń, przesuwającą się po moim brzuchu powoli ku udom. Gdybym na to pozwoliła, mężczyzna dobudziłby się, a ja straciłabym szansę na odejście. Znałam siebie i zdawałam sobie sprawę, że jeżeli nie opuściłabym tego miejsca tamtej nocy, minęło by sporo czasu, nim znów bym się do tego zmusiła.
Odsunęłam od siebie rękę mężczyzny, na co on mruknął niezadowolony w poduszkę.
- Śpij. Zaraz wrócę – szepnęłam, zsuwając się z ciasnego łóżka. Stojąc na chłodnych deskach, powoli wracałam do siebie. To nigdy nie było i nie będzie moje życie. Nauczyłam się tego już dawno, a jednak wciąż coś kusi mnie w spokoju i ciszy panującej na wsiach.
Upewniwszy się, że mój partner na powrót zasnął, zaczęłam krążyć po pokoju zbierając swoje rzeczy. Zakładając lekko zużyte już spodnie, w których zazwyczaj podróżowałam, dotarło do mnie, jak za tym tęskniłam. Może i życie które wiodłam było ciężkie i wymagało wielu wyrzeczeń, ale było dokładnie tym, czego od dziecka pragnęłam.
Srebrna tafla księżyca śledziła mnie, gdy ze skórzanym plecakiem na ramionach, przemierzałam pustą ulicę, kierując się w gęstwiny lasu, gdzie od dawna wyczekiwał na mnie mój jedyny przyjaciel. Odetchnęłam głęboko chłodnym, nocnym powietrzem. Strach minął, a ja znów byłam sobą.
***
Duchota i nieustannie grzejące nad Królestwem Tierry słońce dawało mi się we znaki. Można by pomyśleć, że po tygodniach tam spędzonych, przyzwyczaiłam się do tego typu pogody, jednak w rzeczywistości, z każdym dniem czułam się coraz gorzej. Nawet skrytej pod gęstą koroną drzew, było mi za gorąco. Jakby nawet cień ustępował znęcającemu się nad mieszkańcami tej krainy słońcu. Ledwo mogłam oddychać ciężkim powietrzem i nawet w nocy nie przestawałam się pocić.
Otaczające mnie ciepło usypiało. Zauważyłam to już wcześniej, jednak teraz senność stawała się naprawdę niebezpieczna. Wiele słyszałam o potworach żyjących w rozległych lasach Tierry. Były równie niebezpieczne, co morza otaczające Aquaię. Nieprzeniknione, niezbadane... Łatwe do zgubienia drogi.
Rozglądałam się po otaczających mnie drzewach, zdając się na zmysł kierunku tygrysa. Szukałam wszystkiego, co mogłoby okazać się przydatne. Zbiorników wodnych, miejsc dobrych na kryjówkę... lub zasadzkę.
Od kilku dni, ktoś mnie śledził. Dość nieudolnie, trzeba to było przyznać. Starał się iść na tyle daleko, bym nie mogła go zobaczyć, jednak doskonale go słyszałam. Bez problemu mogłam podejść w nocy na tyle blisko, by czystym strzałem pozbyć się problemu na dobre, choć ten ktoś, kimkolwiek był, nigdy nie odważył się podejść bliżej.
Zastanawiałam się nad zignorowaniem całej sprawy. Ignorowaniu natręta, dopóki nie doszlibyśmy do pierwszego większego miasta, gdzie bez trudu zniknęłabym mu z oczu... Jednak ta osoba, w całej swojej niezgrabności w poruszaniu się, sprowadzała na mnie niebezpieczeństwo. Ślady ognisk, jakie po sobie pozostawiał sprowadzały na nasz ślad ludzi, jednak hałas jaki robił wokół siebie, próbując iść za mną mógł zwabiać te wszystkie stworzenia, które żyły pomiędzy drzewami.
W końcu dostrzegłam okazję, której szukałam. Z zasadzką chciałam poczekać do zmroku, ale po co czekać, aż coś mnie w końcu zaatakuje? Lepiej zaatakować samemu. Pomiędzy drzewami dostrzegłam niewielką wolną przestrzeń – polanę, choć było to zdecydowanie przesadzone słowo. Skierowałam tam swojego „wierzchowca”. Gdy tylko zdjęłam z barków zwierzęcia siodło, czmychnęło pomiędzy drzewa. I tyle go widziałam.
Nieśpiesznie zajęłam się rozbijaniem obozowiska, jednocześnie czekając na swoją ofiarę. Gdy wszystko było już przygotowane, postanowiłam rozejrzeć się za odrobiną wody. Nie sądziłam, że będę jej potrzebowała aż tak dużo. Obozowisko, umyślnie zostawiłam bez opieki. Nie zdążyłam jednak odejść nawet sto metrów od polany, gdy między drzewami usłyszałam znajomy dźwięk który mógł wydawać jedynie mój biały przyjaciel. Bez namysłu ruszyłam z powrotem lekkim łukiem, chcąc wejść na polanę inną stroną, niż ją opuściłam.
Tak jak myślałam. Szczur wpadł prosto w moje sidła. Stał do mnie tyłem, sparaliżowany ze strachu przed krążącym w tę i wewte tygrysem, ewidentnie szykującym się do ataku. Nie siląc się nawet na wytwarzanie jakiejkolwiek broni, kilkoma szybkimi ruchami znalazłam się za plecami ofiary, wykręcając jej ręce do tyłu i pochylając się tuż nad jej uchem.
- Dlaczego nie miałabym cię teraz zabić – wysyczałam wściekła.

<kim jesteś...szczurze?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz