Strony

Mieszkańcy

3 października 2015

Od Daphne Kalipso - CD. Anthony'ego

Sygna zasnęła gdy tylko ułożyła się na wskazanym miejscu, a gdy się odwróciłam spostrzegłam, że chłopak również zasnął. Przez chwilę zastanawiałam się, czy do nich nie dołączyć, jednak za oknem słońce już przebijało się zbierające się na horyzoncie chmury i ożywiało ciemne uliczki miasta pomarańczowym promieniem. Czas na sen już się skończył i mimo, że spałam najwyżej trzy godziny, czas było zacząć nowy dzień. Miałam wiele do zrobienia - nie chciałam marnować ani chwili.
Jak najciszej wymknęłam się z powrotem na ulicę. Z przyjemnością powitałam chłodną poranną bryzę rozwiewającą mi włosy, sprawiającą że cała senność odpłynęła w jednej chwili. Uliczka na której jeszcze kilka godzin wcześniej walczyłam z Sygną, w świetle budzącego się dnia wyglądała zupełnie inaczej. Wydawała się o wiele przyjaźniejsza i bezpieczna mimo panującego na niej brudu. Z każdą chwilą miasto coraz wyraźniej witało nadchodzący dzień. Z kominów unosił się świeży dym, okiennice jedna po drugiej otwierały się by wpuścić do pokoi trochę światła.
Miałam ogromną ochotę sprawdzić jak miewa się Mgła, pobyć choć trochę czasu tylko z nią… wiedziałam jednak, że to musi poczekać. W tamtej chwili najważniejsze wydawało się zdrowie tamtego chłopaka. Wstawanie z łóżka przysparzało mu wiele bólu, a to nie zapowiadało niczego dobrego. Musiałam się tym zająć jak najszybciej, również ze względu na siebie. Im dłużej pozostawałam w mieście, tym mnie czasu pozostawało mi na dotarcie do Królestwa Tierra’y.
“Dlaczego w ogóle się przejmuję?” pytałam samą siebie idąc wzdłuż jednej z większych ulic Miasta Wody. “Mogłabym po prostu powiedzieć, żeby odszedł zostawiając mnie w spokoju”
Zdawałam sobie sprawę, że nigdy nie byłabym w stanie powiedzieć czegoś tak egoistycznego. Ojciec nauczył mnie współczucia dla wszystkiego i wszystkich. Nauczył mnie, że jeżeli możemy pomóc, powinniśmy to zrobić, nawet jeśli wydaje się nam to bezcelowe. Nie wiedziałam jednak co zrobić z Sygną… Nie mogłam ufać, że nie domyśli się, że w gruncie rzeczy, jesteśmy do siebie podobne. Widziała, jak walczę. Widziała co potrafię. Nie mogłam się zdecydować czy bardziej boję się, że wyda mnie władzy, czy że powie chłopakowi, zanim zdążę mu pomóc…
Przez chwilę błąkałam się po rynku starając się znaleźć jakiegoś lekarza lub chociaż stoisko z lekarstwami. Zapach świeżego chleba i kobiety w nieskończoność wychwalające sprzedawane sery, jajka, miód i warzywa stały się niemożliwie rozpraszające. Jak nigdy wcześniej zaczęłam zdawać sobie sprawę, że nie miałam nic w ustach już od zeszłego poranka.
Medyk, którego lecznicę znalazłam na jednej z bardziej zatłoczonych ulic był niespodziewanie młody i zaskakująco poważny. Zgodził się przyjść do pokoju w gospodzie i pomóc mojemu “bratu” zaraz po zajęciu się najbardziej chorymi pacjentami. Gdy wyszłam, na ulicy był jeszcze większy tłok niż wcześniej, jednak nikt się nie poruszał. Wszyscy stali wgapieni w idących środkiem w pełni opancerzonych żołnierzy królestwa. Ustawieni w czterech rzędach szli równym rytmem nawet nie zerkając na wgapiony w nich tłum. Patrzyli jedynie na zamek, do którego prowadziła droga. Błyszczące, srebrne zbroje zdawały się być lekkie jak piórko kiedy to oni je nosili.
- Dlaczego wrócili…? Królowa nie będzie zadowolona… Może im się udało…? - szeptali ludzie naokoło, jednak nic z tego nie rozumiałam.
Czy wydarzyło się coś, przez co Zamek musiał wysłać swoich zbrojnych do walki? Gdyby chodziło o wojnę, już wcześniej bym o tym usłyszała…
- Skąd oni wracają? - spytałam jakąś kobietę która z błyskiem w oku obserwowała każdego przechodzącego w zbroi mężczyznę.
- Skądś ty się urwała? Ścigali tego zabójcę z Wielkiego Turnieju. Kto by pomyślał, że prawie wygrał… Jego ciało pewnie już dziobią wrony, skoro nasi dzielni obrońcy wrócili.
Wielki zabójca… Dlaczego wcześniej nic o nim nie słyszałam? Ale w tamtej chwili nie miało to już wielkiego znaczenia, skoro i tak został złapany. Bardziej obchodzili mnie żołnierze. Skoro wrócili, mogłam się domyślić  że będą pierwszymi, którzy tego wieczoru odwiedzą karczmy. W jednej chwili obudziła się we mnie ta mała dziewczynka która chłonęła wszystkie historie o wielkich podróżach i szlachetnych bohaterach. Bardzo chciałam posłuchać o tym, jak złapali tamtego mordercę i co się z nim później stało. Chciałam usłyszeć o tym, jak uratowali Królestwa przed psychopatą który zagrażał wszystkim niewinnym mieszkańcom.
Chciałam się również dowiedzieć, co może mnie czekać na Terenach Wspólnych. Może któryś z nich wie coś o Wielkim Więzieniu Dou Mennah?
Wracając do pokoju, kupiłam kilka rzeczy na śniadanie dla siebie, Sygny i… chłopaka. Uświadomiłam sobie przy tym, że wciąż nie wiem, jak ma na imię ten któremu uratowałam życie… A on nie wie nic o mnie.
Gdy weszłam do pokoju żadne z nich już nie spało. Rozmawiali cicho siedząc na łóżku, ale gdy weszłam, umilkli i oboje spojrzeli na mnie. Dziewczyna westchnęła głośno wstając i idąc w stronę krzesła które chyba stało się jej ulubionym miejscem. Chłopak spróbował usadowić się nieco wygodniej jednak szybko zrezygnował z tego pomysłu z lekkim grymasem. Nie mogłam nie zauważyć, że wygląda coraz lepiej. Opuchlizna powoli ustępowała i choć niektóre miejsca na jego twarzy przypierały nieprzyjemnie siny odcień, nie wyglądało to tak źle jak na początku. Po raz kolejny pomyślałam o tym, że przed pobiciem musiał być naprawdę przystojny.
- Już myśleliśmy, że postanowiłaś nas porzucić - odezwał się chłopak jak zwykle, z uśmiechem.
- To mój pokój - odparłam nie mając ochoty na kolejne gry słowne.
W milczeniu podałam dziewczynie kawałek chleba, ser i dwa pomidory, po czym taki sam zestaw wręczyłam chłopakowi. Usiadłam w nogach łóżka nawet nie sprawdzając czy Sygna je. Wiedziałam, że tak. Wiedziałam, że jest tak samo głodna jak ja, o ile nie bardziej.
- Sprawiasz, że mam coraz większe poczucie winy, aniele.
- Nie ma we mnie nic z anioła - nie chciałam wyjść na aż tak posępną. Z każdą chwilą czułam coraz większe zmęczenie i nie byłam w stanie tego ukrywać, choć bardzo się starałam. Wpatrywałam się w swój posiłek z całej siły powstrzymując się przed spojrzeniem na chłopaka. Znałam siebie. Wiedziałam, że gdy jestem bardzo zmęczona, mur który wokół siebie tworzę opada i jeśli ktoś potrafi to dostrzec, bez trudu zorientuje się, co tak naprawdę siedzi w mojej głowie. A nie chciałam, by tym kimś był on - chłopak którego ledwo znam, o którym nic nie wiem.
- Pomogłaś mi, choć nie znasz nawet mojego imienia. Może się mylę, nie znam żadnego anioła, ale wydaje mi się, że tak właśnie postępują.
- Skoro już mowa o imionach - chyba już czas byś wyjawił mi swoje - zmieniłam temat w końcu odrywając wzrok od kawałka chleba. Tak jak się spodziewałam, chłopak już prawie kończył jeść, wciąż się uśmiechając.
“Co go tak bawi?” zastanawiałam się. Odkąd go poznałam, nie zdarzyło się nic, co mogłoby wywoływać u niego uśmiech. Został napadnięty… ukradziono mu konia… Skąd brał siłę by wciąż pozostawać tak szczęśliwym?
- I vice versa.
Zapadła cisza. Z jakiegoś powodu, wcale nie chciałam, by znał moje imię. Bałam się. Tak było łatwiej. On nie zna mnie, ja nie znam jego. Po kilku dniach mieliśmy się rozejść, każde w swoją stronę, a następnie zapomnieć o swoim istnieniu.
- Anthony - powiedział w końcu uważnie mi się przyglądając. Teraz nie miałam już wyboru. Przez chwilę naprawdę chciałam podać mu swoje prawdziwe imię. To, którym zwracał się do mnie ojciec… Jednak nie mogłam. On jako ostatni wypowiedział to imię na głos. Oznaczało ono dom, bezpieczne schronienie, miejsce do którego przez resztę życia będę chciała wrócić. To miejsce jednak przestało istnieć i wątpiłam, bym kiedykolwiek zdołała znaleźć nowe.
- Kalipso.
Anthony wpatrywał się we mnie zastanawiając się nad czymś, po czym z takim samym entuzjazmem jak zwykle odezwał się ponownie.
- W takim razie, Kal, co cię sprowadza do tego uroczego miasta?
- Nie mów tak do mnie - ostrzegłam, choć byłam nieco rozbawiona tym, jak nieudolnie próbował przejść ze mną do porządku dziennego.
- Dlaczego nie, Kal? A może wolisz Kali? To w sumie nawet ładniej brzmi.
- Nienawidzę zdrobnień - oświadczyłam i była to prawda. Kolejna rzecz, którą ojciec odebrał mi wraz ze swoim zniknięciem.
- Nie bierz tego do siebie, Kali, ale nie masz w tej sprawie prawa głosu.
Przygryzłam wargę powstrzymując się od uśmiechu. Bezpośredniość chłopaka była miłą odmianą po ciągłych spojrzeniach które tak często czułam na sobie będąc wśród złodziei. Anthony w przeciwieństwie do nich mówił dokładnie to, o czym myślał. Nie bał się konsekwencji. Nie bał się, że to co powie może niekorzystnie wpłynąć na moje wyobrażenie o nim.
Dokończyłam swoje śniadanie prawie nie przerywając rozmowy z chłopakiem. Lubiłam słuchać jak żartuje i opowiada o różnych dziwnych sytuacjach które go spotkały. Wątpiłam czy choćby połowa z nich była prawdziwa, ale nie obchodziło mnie to. W końcu rozmawiałam z kimś w moim wieku. Z kimś kto wie równie mało o życiu choć musi udawać, że jest inaczej. Była to najbardziej odprężająca rozmowa jaką odbyłam od wielu lat. Nawet kiedy mieszkałam jeszcze z ojcem nie miałam zbyt wielu okazji do rozmowy z ludźmi w moim wieku. Był to w pewnej części mój wybór, jednak nikt nigdy nawet nie próbował mnie przekonać, że nie każdy musi próbować mnie oszukać swoimi ładnymi słówkami.
Anthony też nie próbował - po prostu był sobą. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
A Sygna… nawet nie próbowała być miła, przez co tym bardziej chciałam wierzyć w każde jej słowo.
Mniej więcej koło południa w końcu zaczęłam na powrót myśleć o swojej misi. Musiałam powtarzać sobie, że nie przybyłam do tego miasta, by zawierać przyjaźnie. Był to tylko przystanek na długiej drodze a tego wieczora miałam zdobyć pierwszą użyteczną informację na temat mojej dalszej drogi.
Lecz przedtem musiałam zadbać, by faktycznie, już nigdy nie spotkać Anthony'ego.
- Niedługo powinien przyjść do ciebie medyk - oznajmiłam.
- Świetnie, kolejna rzecz za którą nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
Zignorowałam jego słowa i spojrzałam na stojącą pod ścianą dziewczynę. Jej blond włosy były idealnie proste a w blasku słońca zdawały się lśnić jak najprawdziwsze złoto, jednak jej zużyte ubranie od razu zwracało uwagę, że nie jest ona zwykłą dziewczyną z miasta.
- Powinnaś się gdzieś ukryć.
Skinęła głową jednak nic nie powiedziała. Nie miałam pewności czy po prostu nie ucieknie. Ja zrobiłabym to na jej miejscu. Nie znała nas i nie mogła czuć się przy nas bezpieczna. W pewien sposób wręcz ją więziliśmy. Spodziewałam się, że gdy teraz wyjdziemy, więcej już się nie zobaczymy.
Kiedy wyszłyśmy na korytarz przystanęłam, rozwiązałam rzemyki przy dekolcie trochę bardziej go odsłaniając i zmierzwiłam włosy.
- Jak wyglądam? - spytałam Sygnę, a ta przyjrzała mi się krytycznym wzrokiem.
- Jak puszczalska dziewczyna ze wsi.
Przewróciłam oczami jednak w pewien sposób ucieszyłam się z jej odpowiedzi. Nigdy nie miałam okazji rozmawiać z innymi dziewczynami o wyglądzie czy chłopakach, więc nawet kąśliwy komentarz Sygny sprawiał że czułam się jakbym znów wróciła do szkoły.
- Ale czy mogłabym się komuś spodobać? - wolałam nie myśleć, co pomyślała sobie o mnie złodziejka. Jeden chłopak leżał już w moim pokoju, a ja szykowałam się na znalezienie sobie jeszcze kogoś… “Puszczalska ze wsi” było najmilszym określeniem jakiego się spodziewałam.
- Gdybyś była ostatnia w tej zatęchłej dziurze… - wzruszyła ramionami i wyszła na ulicę, a ja tuż za nią. Chwilę później szłam już ulicą w stronę najgłośniejszej karczmy jaką dane mi było tego dnia zobaczyć.
Mimo że słońce dopiero zaczęło zniżać się ku horyzontowi, w środku było już mnóstwo ludzi. W większości byli to mężczyźni z licznymi ranami na twarzach lub ramionach. Siedzieli ma grupkach przy kilku okrągłych stołach, jednak było ich tak wielu że i nie miało to większego znaczenia. Stali bywalcy lokalu siedzieli poukrywani gdzieś w kątach przy najdalszych stolikach, właściciel wraz z rodziną biegali w tą i z powrotem z kolejnymi dzbankami napoju.
W pomieszczeniu było niezwykle duszno. Miałam wrażenie, że powietrze przykleja się do mnie sprawiając że już po chwili byłam spocona i oddychałam z wielkim trudem. Nie miałam pojęcia jak ci wszyscy mężczyźni to wytrzymują.
Starając się wyglądać jak najswobodniej ruszyłam wzdłuż sali. Sama nie wiedziałam, co właściwie chcę osiągnąć. Tylko podsłuchać rozmowę, czy przysiąść się i samej ją sprowokować?
Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ktoś mnie obserwuje, choć gdy rozglądałam się po zebranych, wszyscy byli pochłonięci rozmową i nikt nawet nie zwracał na mnie uwagi. Aż nagle przede mną pojawił się mężczyzna o połowę wyższy ode mnie, o włosach tak czarnych jak moje i tego samego koloru oczach. Uśmiechnął się, na co odpowiedziałam tym samym.
- Czego tu szukasz, pani? Jesteś zbyt piękna by przebywać w takim miejscu jak to.
- Słyszałam, że wróciliście z wielkiej misji. Chciałam posłuchać kilku historii.
- W takim razie, trafiłaś idealnie. Może usiądziesz z nami i się czegoś napijesz?
Doskonale zdawałam sobie sprawę do czego dążył ten żołnierz. Całe miesiące w podróży w towarzystwie samych mężczyzn. Aż dziw że w pierwszej kolejności poszli do gospody… Potrzebowałam jednak informacji, a skąd je wziąć jeśli nie od kogoś kto faktycznie był na Terenach Wspólnych a może nawet w Królestwie Tierra’y? Uśmiechnęłam się i ruszyłam za mężczyznom do stolika. Przez chwilę zawahałam się, kiedy zamiast przystawić mi krzesło, klepnął się dwa razy w kolano. Nigdy jeszcze nie byłam aż tak blisko jakiegokolwiek mężczyzny. Zapach potu wymieszanego z jakimś dziwnym olejkiem przyprawiał mnie o mdłości jednak z uśmiechem siedziałam i słuchałam każdego jego słowa. Po trzecim przyniesionym dla mnie kuflu miodu śmiałam się ze wszystkich żartów, choć w głębi żałowałam, że kiedykolwiek je usłyszałam. Zaczęłam tęsknić za towarzystwem Anthony'ego i jego bardziej subtelnymi żartami. Nie tak obraźliwymi.
Gdy tylko pomyślałam o tym, że mogłabym być teraz w pokoju, układać się do snu, zamiast siedzieć coraz bardziej zatęchłym powietrzu w oparach alkoholu i potu, poczułam nową falę zirytowania. Dotyk rąk na biodrze i udzie stał się jeszcze bardziej uciążliwy. Mój kufel po raz kolejny się napełnił, choć nie mogłam sobie przypomnieć, żeby gdzieś w pobliżu przechodził właściciel. Z każdym łykiem czułam się coraz bardziej ociężała i niezdolna do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Nie potrafiłam już skupić się na słowach wypowiadanych przez otaczających mnie mężczyzn. Był tylko śmiech i mnóstwo krzyków.
- Chyba powinnam już iść - powiedziałam, ale nikt mnie nie usłyszał. A może wcale nie powiedziałam tego na głos?
Drzwi po drugiej stronie sali nagle się otworzyły i do środka wleciało chłodne, nocne powietrze, lecz nawet ono nie było wstanie wyrwać mnie z otępienia. Widziałam że wszyscy odwracają się by spojrzeć na nowo przybyłą osobę. Kontem oka dostrzegłam że była to kobieta o pięknych, jasnych włosach.

[ Sygno? Przepraszam, że tak długo mi to zajęło… Szkoła rządzi się swoimi prawami :P ]

3 komentarze:

  1. Ktoś nam się opił miodkiem. Uroczo, aniołku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miód dobry na wszystko... Nawet na bóle głowy następnego dnia :)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń