Strony

Mieszkańcy

10 września 2015

Od Margles

Obudziły mnie pierwsze promienie słońca, które nieśmiało przedzierało się przez warstwę chmur. Tego dnia było dosyć wietrznie. Gałęzie starej jabłoni za domem stukały w okno. Usiadłam i przetarłam oczy. Uświadomiłam sobie, że pora zbierać się do pracy. Niedbale zrzuciłam z siebie kołdrę i wstałam. W pokoju było zimno, więc szybko ubrałam się w mój standardowy strój. Turkusowa bluzka i brązowa spódnica swobodnie opadły na moim ciele. Z każdą chwilą słońce świeciło mocniej, uparcie przeganiając chmury i dając mi tym samym znak, że już na mnie pora. Założyłam jeszcze stare, dziurawe już buty i pobiegłam do studni po wodę. Wprawiłam mięśnie w ruch i poczułam ból. Chyba za bardzo harowałam. Zignorowałam zakwasy i starając się nie wylać zawartości wiaderka, udałam się do domu. W pośpiechu zjadłam resztki z wczorajszego śniadania. Chleb był już twardawy, ale cieszyłam się, że w ogóle mam, co jeść. Pocieszała mnie myśl, że nie długo wyjdę na prostą. Jeszcze kilka lat i stanę na własne nogi. Skończyłam jeść i wyszłam na dwór. Porywisty wiatr targał moimi włosami. Szłam jakiś czas, przysłuchując się śpiewom ptaków. Przyśpieszyłam kroku, by być przed czasem. Już nie daleko widać było zamek. Ostro zakończone wieże zdawały się pływać po bezkresie nieba, jak statki na oceanie. Za każdym razem patrząc na nie, wzdychałam, marząc o lepszym życiu. Jak dobrze musiało się powodzić tym, którzy tam mieszkali. Przechodząc obok strażników, udałam się do pokoju dla sprzątaczek. Jak zwykle powitała mnie niezadowolona mina Kergi, dojrzałej już kobiety, która odpowiedzialna była za wszystkie sprzątaczki w pałacu.
- Znowu się spóźniłaś! - fuknęła na mnie, choć nie było to prawdą. Zbyt bardzo zależało mi na tej pracy, by się spóźniać - Wiesz ile dziewuch może przyjść na twoje miejsce?! - zagroziła. Jak zwykle, postanowiłam załagodzić sytuację. Spuściłam głowę w dół i wymamrotałam przeprosiny. Kerga z rządzą mordu w oczach, bez słowa dała mi miotłę. Ciekawe, czy królowie wiedzą, jak traktuje się tu zwykłych, prostych ludzi. Zabrałam się do zamiatania. Kiedy byłam w głównym holu, przechodziły koło mnie dwie szlachcianki. Spojrzały w moją stronę z drwiną i zaczęły się śmiać. Było mi przykro. Oczy zapiekły od powstrzymywania napływających łez. Wzięłam się w garść i dokończyłam pracę. Starałam się nie myśleć o tym nieprzyjemnym zajściu, ale było to niezwykle trudne. Jak długo będę musiała to jeszcze znosić? Poszłam z powrotem do Kergi, która właśnie kończyła drugie śniadanie. Na widok ciepłych bułeczek, ślinka ciekła. Już dawno nie jadłam nic dobrego, musiałam przecież oszczędzać. Kobieta wskazała mi wiadro z wodą i brudną ścierę.
- Na co czekasz? - zapytała ironicznie - Podłoga w bibliotece sama się nie umyje.
Wzięłam potrzebne rzeczy i poszłam do pałacowej biblioteki. Gdy zobaczyłam te wszystkie książki, zamurowało mnie. Było ich... tysiące! Mogłabym zostać tam do końca życia. Odłożyłam wiadro i podeszłam do jednego z regałów. Przejechałam palcami po tomach poezji. Odczytałam nazwiska autorów, choć nie były mi znane.
- Co ty tutaj robisz? - podskoczyłam, gdy usłyszałam czyjś głos. Odwróciłam się. Za mną stał chłopak z rudymi włosami.

<Mattiasie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz