Strony

Mieszkańcy

4 sierpnia 2015

Od Daphne Kalipso

Po raz kolejny zerknęła w górę, ponad gałęzie drzew na słońce. Dochodziła czternasta... Od prawie dziewięciu godzin siedziałam w jednym miejscu. Najpierw przypatrywałam się jak Talon wydaje innym polecenia, jak ukrywają się pomiędzy krzewami w małych grupkach i sprawdzają, czy mają wszystko, co potrzebne. Potem, zrobili kilka prób by mieć pewność, że wszyscy wiedzą, co mają robić.
A ja siedziałam na tym cholernym drzewie...
Strzelać z łuku mogę przecież nawet z ziemi. Poza tym, jestem też całkiem dobra w walce wręcz. Dałabym radę kilku głupim strażnikom. Z drugiej strony... mogłoby to urazić ich męskie ego... Walczyć ramię w ramię z kobietą?
Otuliłam się szczelniej czarnym płaszczem, przesunęłam się trochę na gałęzi i wbiłam wzrok z powrotem w drogę, którą miał przyjechać nasz cel. Tak naprawdę... nawet nie wiedziałam, na co mam czekać. Na karocę? Czy może zwykły wóz załadowany walizkami? Staliśmy na jednej z głównych dróg handlowych w tym regionie królestwa, więc mogło tu się pojawić wszystko! Do tego wszystkiego, po tylu godzinach bezczynności, naprawdę nie miałam ochoty już dłużej czekać.
Zerknęłam jeszcze raz na moich towarzyszy. Rozłożonych wygodnie na ziemi, popijających napój z gałek ocznych ryb - specjalność Królestwa Aqua’y. Osobiście trochę mnie to obrzydzało, choć nie można ukryć, że był niezwykle słodki i naprawdę dawał kopa. Wino było o wiele bezpieczniejsze. Nie zwalało tak szybko z nóg i gdyby coś się szybko nie wydarzyło, nie byłoby komu napaść na te skarby.
Jak na zawołanie, po mojej prawej, na drodze pojawiła wielka srebrna karoca zaprzęgana w cztery białe konie. Cel pędził w naszą stronę z trzema strażnikami na czele, kolejnymi czterema po obu bokach i trzema zamykającymi kolumnę. Razem czternastu. Czternastu cholernych strażników, podczas gdy nas poinformowano jedynie o sześciu! Albo Talon specjalnie posłał kilku naszych ludzi na śmierć, albo złożę sobie bardzo miłą wizytę w domu zwiadowców.
Gotując się ze złości, sięgnęłam do kieszeni ukrytej w płaszczu i wyciągnęłam mały gwizdek, którego dźwięk miał imitować śpiew ptaka. Czułam się głupio za każdym razem, kiedy musiałam go używać. Reszta czatujących po prostu gwizdała. Raz, gdy zbliżał się cel, dwa, gdy coś jest nie tak i znowu raz, jeżeli ktoś przybywa na pomoc naszej ofierze. Ja musiałam używać tej przeklętej piszczałki, która za żadne skarby nie brzmiała jak ptak, bo sama nie potrafiłam gwizdać. A przynajmniej nie na tyle głośno, by czekający na sygnał mnie usłyszeli. Dałam sygnał. Najpierw jeden a po chwili kolejne dwa. Nie były to najdokładniejsze informacje o tym, na co powinni czekać, ale nic lepszego nie byliśmy w stanie zrobić.
Obserwując zbliżający się pojazd, odkręciłam bukłak z wodą, przypięty do pasa spodni. Miałam nadzieję, że nie będzie potrzebny.
Karoca była już naprawdę blisko, mogłam dostrzec poruszające się w jej wnętrzu firanki.
Idealny materiał na nową bluzkę” pomyślałam widząc ich beżowy odcień. W myślach już nawet widziałam projekt całości i jak by się na mnie prezentowała… Jednak zaraz oprzytomniałam. W Aqua’y jest za zimno na tego typu ubrania. Poza tym, taki strój byłby zbyt wyzywający jak na towarzystwo wszystkich tych mężczyzn. Nie. Nie odważyłabym się założyć czegoś takiego przy nich.
Z takich myśli wyrwał mnie dopiero okrzyk jednego z moich braci biegnącego w kierunku strażników. Tuż za nim ruszali następni. Zaatakowani byli zupełnie zbici z tropu. Z ukrycia, mogłam przyjrzeć się ich twarzom przerażonym nagłym chaosem. Bo to był chaos. Ludzie wyskakiwali zza drzew i rzucali się na pierwszego lepszego zbrojnego, zwalając go z konia. W końcu jednak, pierwszy szok minął i ich przewaga liczebna stała się przerażająco oczywista. Rozpierzchli się i otoczyli moich braci. Byli naprawdę dobrze wyszkoleni.
Nagle usłyszałam ciche jęknięcie i zobaczyłam jak jeden z nas, ten nowy, pada na kolana przyciskając obie ręce do brzucha. Miecz strażnika obok zalśnił czerwienią. Nie znałam tamtego chłopaka. Wiedziałam tylko, że był niewiele starszy ode mnie. A teraz umierał. Poczuła łzy napływające do oczu. Może i go nie znałam, ale był moim bratem. Jak oni wszyscy. Nie pozwolę, żeby zginęli przez zbyt wielkie ego Talona i głupotę zwiadowców.
Wciąż obserwując całą akcję, skupiłam się na wodzie w bukłaku. Na jej ruchach przy każdym moim oddechu. Wzięłam głęboki wdech zamykając na chwilę oczy a gdy znów je otworzyłam, w ręku trzymałam łuk. Czułam, jak woda z której jest wykonany przelewa mi się między rękami a mimo to zachowuje swój kształt. Jak delikatnie pulsuje starając wyrwać się z ograniczeń, jakie jej narzuciłam. Usiadłam okrakiem na gałęzi i wolną ręką naciągnęłam cięciwę, wycelowała i zwolniłam uchwyt. Dopiero w połowie drogi do celu - strażnika z zakrwawionym mieczem - do końca ukształtowała się posłana przeze mnie strzała. Nim zdążyłam mrugnąć, facet leżał już na ziemi.
- Przepraszam - wymamrotałam, zeskakując z drzewa. Nie chciałam go zabijać. Nie znosiłam tego robić. Ale co innego mi pozostało? Ukrywać się i patrzeć, jak ginie moja rodzina?
Ruszyłam z stronę drogi gdzie wszyscy dalej walczyli. Z tego miejsca nie mogłam dostrzec już tak wiele, ale wystarczyły mi odgłosy uderzającego o siebie metalu.
Kiedy stanęłam w końcu na bruku, pierwsze co zobaczyłam, to plecy dwóch strażników. Z wyciągniętymi mieczami zbliżali się do jednego z naszych. Widać było, że nie ma z nimi szans. Jego stary, wysłużony już miecz, kontra ich długie i lśniące klingi. Przez myśl przeszło mi, czy tacy jak tych dwóch, nie powinni okazać się bardziej honorowi? Dwóch na jednego?!
Biegiem ruszyłam w ich stronę, po drodze zrzucając przeszkadzający płaszcz. Chwyciłam sztylety przytwierdzone do mojego uda cienkimi paskami. Skoczyłam w stronę strażników. Byli wyżsi ode mnie, ale korzystając z elementu zaskoczenia jednego powaliłam wbijając mu ostrze w nogę, a drugiemu  w sam środek przedramienia, przez co musiał wypuścić swoją broń. Oboje mocno krwawili. Popatrzyłam na jednego, wijącego się z bólu na ziemi uciskając nogę i na drugiego, klęczącego i bardzo głośno przeklinającego nad swoją raną. Przełknęłam ślinę i wpatrując się w buty wyszeptała w ich stronę “Przepraszam.”
Ruszyłam dalej przed siebie. Nie chciałam walczyć, jeśli nie było to konieczne, więc po prostu przechodziłam obok walczących rozglądając się na boki. Szukałam Talona i jednocześnie, chciałam odnaleźć tamtego ranionego chłopaka. Nie sądziłam, bym mogła mu jakoś specjalnie pomóc, ale chociaż nie byłby sam w chwili śmierci.
Pierwszego zobaczyłam Talona. Nie walczył, tak jak pozostali. Właściwie, to dopiero wychodził ze swojej kryjówki i szybko zmierzał w stronę drzwi karocy. Dlaczego ignorował wszystko co działo się wokół niego? Walka jeszcze się nie skończyła, to nie pora na zbieranie łupu. Talon bez mrugnięcia okiem otworzył srebrne drzwiczki i wyciągną zza nich kobietę. Ubraną w wielką błękitną suknię z mnóstwem falbanek i ogromnym dekoltem. Zaraz za nią z pojazdu wyskoczył chłopiec, najwyżej dziesięcioletni  w zielonym ubranku. Coś było nie tak. Ich nie powinno tu być. Talon powiedział coś do kobiety, ewidentnie coraz bardziej zły i zniecierpliwiony. Szarpał ręką kobiety, która, byłam tego pewna, choć nie widziałam dokładnie, zaczęła płakać.
Nie myśląc o tym co zrobię, lub powiem, pobiegłam w ich stronę. Jak mam zmusić Talona do wypuszczenia kobiety Amphrionów? Jak zmusić go do wyjaśnień?
- Błagam, panie! Ja nic nie wiem. Proszę! - łkała kobieta. Sam akcent, z jakim wymawiała niektóre sylaby pokazywał, że pochodzi z wyższych sfer - Przysięgam!
- Przestań ryczeć! Jeżeli nic nie wiesz, to dokąd niby jechałaś? No?!
- Talon przestań! - krzyknęłam, stając dobrych kilka kroków od niego. Bałam się go, kiedy był w takim stanie. Bałam się, co może zrobić nie tylko mnie, ale też tej kobiecie. Fakt, pewnie skazałam tamtych dwóch strażników na śmierć, albo kalectwo, ale to nic w porównaniu z tym, co potrafi robić Talon, kiedy nie dostaje tego, czego chce. I to jeszcze kobiecie!
- Nie wtrącaj się, Kal! - odwarknął ledwie na mnie patrząc.
Wewnątrz cała trzęstałm się na myśl o tym, co mam zamiar zrobić, ale nie mogłam ustąpić. Chodziło o życie tego dziecka. Tej kobiety. Nie mogłam się zawahać, nie teraz. 
Zbliżyłam się o Talona na odległość jednego kroku w duchu ciesząc się, że już wcześniej ponownie odkorkowałam bukłak z wodą.
- Puść ją - zażądałam chwytając rękę, którą trzymał kobietę. W końcu spojrzał na mnie. A raczej próbował zamordować mnie samym spojrzeniem. Już drugi raz tego dnia mu się sprzeciwiłam. Czułam niemą groźbę w jego spojrzeniu. “Odsuń się, albo gorzko tego pożałujesz.” I tak też zrobiłam. Zabrałam rękę i cofnęłam się o krok. Ale kiedy odwrócił się z powrotem w stronę kobiety, kilka centymetrów przed jego twarzą wisiał ogromny i niesamowicie ostry sopel lodu. 
- Powiedziałam, żebyś ją puścił.
Miałam szczęście, że Talon nie postanowił znów na mnie spojrzeć. Nie mogłam zapanować nad drżeniem rąk. Ale on tylko uwolnił rękę kobiety która stała, równie oszołomiona co ja i wpatrywała się we mnie pytającym wzrokiem. Jakbym miała powiedzieć jej, co ma teraz robić. Jakby wiedziała, co teraz zrobić.
- Lepiej uciekaj
Nie potrzebowała nic więcej Chwyciła syna za rękę i pobiegła w stronę drzew. Nie przypuszczałam, by dała sobie tam radę, ale nie mogłam jej pomóc już w żaden sposób. Zwróciłam się znów w stronę naszego przywódcy. Sopel lodowy roztrzaskał się o ziemie, ale on wciąż stał wbijając we mnie wzrok. Nie odzywał się. Ja też nie. Tylko patrzeliśmy na siebie i czułam jak z każdą chwilą popadam w coraz większą panikę. “Nie możemy tak stać w nieskończoność” pomyślałam w tej samej chwili decydując się na jakiś ruch. Odwróciłam się w stronę karocy zaglądając do środka. Kątem oka widziałam, jak Talon odchodzi. Odetchnęłam z ulgą.
Pojazd od środka nie był tak duży jak można by się spodziewać. Były tam tylko cztery miejsca - dwa przodem i dwa tyłem do kierunku jazdy. Leżała tam jedna duża walizka i jedno małe pudełeczko na biżuterie. Zignorowałam obie te rzeczy. Jeżeli w walizce były suknie, w końcu i tak trafiłyby do mnie… a biżuterii nigdy nie lubiłam. Mój wzrok powędrował jednak do niewielkiej koperty leżącej na podłodze karocy. “Musiała wypaść tamtej kobiecie…” pomyślałam i szybko schowałam kartkę do kieszeni kamizelki. Cofając się, zerknęłam jeszcze na firanki zasłaniające okna. Beżowe, delikatne, sprawiające, że obraz za nimi wydawał się lekko rozmazany i o wiele piękniejszy. “Nie są ci potrzebne. Nie bierz ich!” nawoływałam się w myślach, a mimo to jednym szarpnięciem zerwałam tę najbliżej mnie, a następnie pochyliłam się do wnętrza pojazdu po następną. Oba kawałki materiału wepchnęłam do sakwy i odwróciłam się chcąc iść po mój płaszcz.
Wszyscy wokół skończyli już walczyć. Na ziemi leżały ciała strażników i kilku naszych. Reszta czekała na rozkazy.
Westchnęłam głośno. Naprawdę nie chciałam patrzeć na to wszystko. Na całą tę krew. Na ciała, które jeszcze przed chwilą były żywe. Nie tak to powinno się skończyć. To miał być prosty łup. Czysta akcja.
- Zbieramy się! - krzyknęłam, by wszyscy mogli mnie usłyszeć. Miałam nadzieję, że nie dostrzegą jak bardzo staram się nie rozpłakać na widok tej masakry i jak mi niedobrze od zapachu krwi unoszącego się w powietrzu. - Niech ktoś zajmie się naszymi. Trzeba ich dowieść do domu i pochować.
Nigdzie nie widziałam Talona, choć pewnie był gdzieś w pobliżu. Czekał, aż wszystko samo się załatwi. Ruszyłam po mój płaszcz, wciąż leżący w tym samym miejscu. Podniosłam go i nie patrząc na pozostałych zaczęłam swoją wędrówkę do domu.

Jako pierwsza weszłam do głównej sali naszej kryjówki. Za mną był Talon i reszta grupy. Kiedy tylko wszyscy przekroczyli próg drzwi odwróciłam się na pięcie i wycelowałam palec prosto w stronę “przywódcy”.
- Wiedziałeś! Wiedziałeś, że nie ma żadnego skarbu. Ze będzie tylko kobieta i cała masa strażników!
Nikt nic nie powiedział, jednak wiedziałam, że reszta jest tak samo zła jak ja.
- Przez ciebie straciliśmy czterech ludzi. Czterech! Wiesz, co to znaczy? To byli nasi przyjaciele. A ty tak po prostu skazałeś ich na śmierć! 
- Nie będę z tobą o tym rozmawiał. - stwierdził chłodno Talon i spróbował mnie wyminąć. Nie pozwoliłam mu na to, a wokół nas zaczęło się tworzyć małe kółko. Wiedział, że mam rację. Oni wszyscy wiedzieli. Tak jak ja, nie wiedzieli co się dzieje. Dlaczego?
- Owszem będziesz. Przez chwilę myślałam, że to zwiadowcy coś pomieszali. Ale nie. Ty dokładnie wiedziałeś kto i dlaczego będzie tamtędy przejeżdżał. To było oczywiste, kiedy szarpałeś się z tą kobietą. Czego od niej chciałeś?
- Informacji. To wszystko - powiedział to takim tonem, jakby rozmawiał z histeryzującym dzieckiem. Może po części tak było?
- A co byś zrobił, gdyby ona nic by nie powiedziała? I gdybym ja ci nie przerwała?
Zapadła długa cisza. Widziałam zaciskające się ze złości szczęki Talona. Ale już się go nie bałam. Miałam prawo by podważyć to co zrobił. Wszyscy mieliśmy. To nie było fair, że posłał nas na tę rzeź. I nagle mnie oświeciło. To dlatego nie chciał, bym walczyła razem z innymi. Bo tylko ja jestem w stanie mu się sprzeciwić. Wiedział, że bym to zrobiła.
- Chciałeś ją zabić. - westchnęłam i cofnęłam się o pół kroku sama nie wierząc w to co powiedziałam. Ale to była prawda. Zabiłby ją. Pewnie bez względu na to, czy powiedziałaby mu prawdę czy nie. - Chciałeś zabić bezbronną kobietę! - niedowierzanie zamieniło się w czysty gniew. - I to jej dziecko zapewne też byś zabił, prawda?! Jesteś...
Moja głowa odskoczyła na bok pod wpływem uderzenia. Jeszcze nikt nigdy mnie nie uderzył. Nie w taki sposób. Przyłożyłam twarz do policzka który z każdą chwilą piekł coraz bardziej. Nie wiedziałam co mam zrobić. Zupełnie, jakby moje ciało i umysł zupełnie zapomniały do czego służą. W końcu wzięłam głębszy oddech - nawet nie wiedziałam, jak bardzo brakuje mi powietrza - i odwróciłam się z powrotem w stronę Talona. Ale jego już tam nie było. Był tylko tłum ludzi, tak jak ja, zaskoczonych całą sytuacją. 
Nic się nie stało. Udawaj, że nic się nie stało.” powtarzałam w myślach. Przecież nie mogłam się teraz rozpłakać. Nie, kiedy oczy wszystkich patrzyły dokładnie na mnie.
Uniosłam dumnie głowę i wyprostowana ruszyłam w stronę swojego pokoju. Dopiero tam, za zamkniętymi drzwiami padłam na kolana i zaczęłam cicho łkać. Z bólu. Z gniewu. Z żalu za tamtym chłopakiem i wszystkimi tymi mężczyznami. 
Wciąż na nowo i na nowo odtwarzałam w myślach moment uderzenia. Dźwięk jego dłoni uderzającej o mój policzek.
Nie! Przestań!” nakazałam sobie. Nie mogłam dłużej o tym myśleć. Co by mi z tego przyszło? Musiałam skupić się na czymś innym. Czymkolwiek.
Powoli wstałam, zdjęłam z siebie grubą pelerynę i usiadłam na łóżku zrzucając przy tym kilka poduszek. Z kieszeni wyjęłam kopertę z rozerwaną pieczęcią Królestwa Tierra’y. Byłam przekonana że właśnie o to chodziło Talonowi. O informacje, które są w tej kopercie. Tylko dlaczego miała je ta kobieta? Z tego co mi wiadomo, nikt z Amphrionów nie miał powiązań z Tierrą. 
Obracałam w dłoniach kartkę. Czy chcę poznać treść tego listu? Na pewno nie mogę go zachować. Nie po tym, co wydarzyło się z Talonem. Gdyby dowiedział się że go mam… Ale co może być tak ważne?
Drżącymi rękami otworzyłam kopertę i wyjęłam z niej grubą kartkę z fantazyjnymi roślinnymi wzorami na marginesach. Trochę czasu zajęło nim zdołałam odczytać zawiłe pismo, jakim zostało wszystko spisane.

Drodzy Obywatele, Emigranci Królestwa Tierra’y!

Z całą przyjemnością i przejęciem informujemy Was i Wasze rodziny o zbliżającym się Święcie. Obchodach Odrodzenia.
Co piętnaście lat, wielkie Drzewo Dusz, rosnące w samym centrum naszego pięknego Królestwa, kwitnie, wydając na świat tylko jeden piękny i bardzo cenny dla nas wszystkich kwiat. Według pradawnych legend Kwiat Duszy chroni wszystkich naszych rodaków i ich dusze przed wiecznym potępieniem, a samo spojrzenie na niego czy dotknięcie jego delikatnych płatków potrafi wyleczyć nawet z najcięższej choroby.
Ten upragniony dzień właśnie się zbliża. Wraz z pełnią tego miesiąca, Drzewo Dusz zakwitnie, a w całym Królestwie odbędą się festyny, Wielka Parada Kwiatów przechodząca przez wszystkie większe miasta naszego Królestwa, bale, a dokładnie o piątej rano, zostaną wypuszczone miliony lampionów.

Na modlitwę pod Drzewem Dusz i wspólne Obchody Odrodzenia zaprasza Rodzina Królewska.
Księżniczka Lyrinn

Nic z tego nie rozumiałam. Przecież to było tylko powiadomienie od Królestwa o zbliżającym się święcie. Co było w tym takiego ważnego? Po co było to Talonowi?
Przeczytałam całość jeszcze kilka razy. Na moje oko nie było tam nic, czym mógłby zainteresować się złodziej. A już w szczególności Talon.
Nigdy nie słyszałam ani o tym święcie, ani o legendzie z nim związanej. Z drugiej strony, większość mieszkańców Tierra’y to dość zamknięci ludzie, lubiący swoje towarzystwo. Jeżeli coś mogło się utrzymać w sekrecie, to właśnie w tym Królestwie. 
“Święto Odrodzenia”, czy ten kwiat na prawdę był aż tak cenny dla tych ludzi? Gdybym pojechała do Królestwa Tierra’y, może mogłabym dowiedzieć się czegoś więcej? Może udałoby mi się nawet wyszukać gdzieś tę legendę… To by było spełnienie moim dziecięcych marzeń. Ja, koń i tajemnica, którą trzeba zbadać. Gdyby ten kwiat na prawdę potrafił leczyć… Gdyby potrafił ożywić zmarłych! To by było coś. “Nie sposób się oprzeć takiej możliwości…”.
Czy na prawdę o tym myślałam? Chciałam wyjechać, zostawić wszystko, co miałam, wszystko co znałam… W pogoni za jakimś mistycznym kwiatkiem?
.
.
.
.
.
Tak.
Tylko co zrobię, kiedy już tam będę? Kiedy już go zobaczę i potwierdzę lub obalę legendę?
Zabiorę go…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz