Strony

Mieszkańcy

2 sierpnia 2015

Od Ashlyn

- A więc to jest ten słynny port Amazji. - gwizdnęłam z podziwem, bo naprawdę,  było na co patrzeć. Choć wśród ludności Europy rozchodziły się pogłoski o wspaniałej przystani leżącej na tajemniczym kontynencie, to co właśnie widziałam przechodziło moje najśmielsze oczekiwania.
Ogromną zatokę otaczały góry o strzelistych szczytach, z opowieści Mer domyślałam się, że są to Góry Środkowe, pasmo ciągnące się przez całą szerokość krainy. Na wodzie kołysały się liczne, ogromne statki z powiewającymi na wodzie ogromnymi flagami. Rozpoznałam wśród nich godła Aire'a, Armonii i Aqua'y, a także innych państw z różnych części świata, których nie do końca rozpoznawałam. Jak na moje oko, ruch tutaj był spokojniejszy niż w innych portach w Europie, ale za to o wiele... dostojniejszy. Tak można to nazwać. Brakowało tutaj niezliczonej ilości kutrów rybackich i małych łódeczek, przemykających między burtami większych statków. 
Na brzegu stała już cała królewska eskorta, która miała poprowadzić nas do Fuego, królestwa rządzonego przez Mer. 
"Meridaah", upomniałam się w duchu. Ciągle zapominałam, że nie jestem już drobnym złodziejaszkiem wyjętym spod prawa, próbującym okraść królewski statek. Mer złapała mnie wtedy na gorącym uczynku i wbrew moim wszystkim oczekiwaniom (do których zaliczało się rozciąganie przez koło, palenie na stosie i, najlżejsze z nich wszystkich, obcinanie głowy), zaproponowała mi pracę w królestwie. Osobistego zabójcy. Czyli jedyną rzeczą, do której obecnie się nadawałam.
-  Pani, czy przywiozłaś ze sobą niewolnicę? - ukłonił jej się do pasa jeden z dworzan, jak na mój gust wyglądający jak skrzyżowanie harpii i czarnego człowieka. Miał prawie dwa metry wzrosty, wyłupiaste oczy i żabie usta, a dodając do tego chudość godną zagłodzonego dziecka ulicy... efekt był zaskakujący.
- A czy ona wygląda jak niewolnica? - odparowała Mer, z gracją wsiadając na swojego miodowego konia. Zaczynałam czuć do niej sympatię.
Nie, zdecydowanie nie wyglądałam jak niewolnica. Bynajmniej, kradnąc jedzenie bogatym kupcom i pracując dla zamożnych i przemądrzałych dupków (czyt. szlachciców) nie głodowałam. Ubranie miałam skromne, ale tyle wystarczało mi do życia; zresztą nigdy nie lubiłam chodzić w bogato zdobionych sukniach. Cerę miałam zadbaną, w końcu mieszkając obok portu miałam wiele sposobności, aby myć się CODZIENNIE, a włosy zawsze rozczesane. Gdyby tylko nałożyć na mnie tonę makijażu, można by powiedzieć, że należę do wyższych sfer.
Bo w gruncie rzeczy, taka jest prawda.
- N.. nie pani. Ona wygląda b..bardzo ładnie. - zaczął jąkać się dworzanin. Uśmiechnęłam się do niego najlepszym z moich firmowych uśmiechów, a gdy jego twarz oblał rumieniec, pogratulowałam sobie w myślach. Miałam go w garści.
Obiecałam sobie, że przestanę żyć w zakłamaniu i będę prawdziwą Ashlyn. Cóż, na razie wychodziło mi to z marnym skutkiem.
- Nie przeczę. Ruszajmy.
Później wszyscy zamilkli, zgodnie z niepisaną zasadą, która poznałam już jako dziecko sprawując władzę w Asgardzie - jeśli królowa milczy, nikt nie ma prawa się odezwać. Nawet ja siedziałam cicho, chociaż to raczej z innego powodu. Obserwowałam zmieniające się tereny Amazji, próbowałam zapamiętać drogę, którą podążaliśmy, wszystko aby w chwili niebezpieczeństwa, nie być całkowicie zagubioną na tym nowym kontynencie. Nie byłam do końca pewna, jak przyjmą mnie okoliczni mieszkańcy.
Albo raczej jak przyjmą moje upodobanie do seksu i zabijania. A najlepiej zabijania podczas seksu. Zanim trafiłam na statek Mer, wiele razy musiałam zmieniać miejsce "zamieszkania", ponieważ okoliczni mieszkańcy orientowali się, że w okolicy ginie zbyt dużo grubych i leniwych książąt.
- Ashlyn, masz teraz okazję się wykazać. Widzisz tego jeźdźca przed nami? - co za głupie pytanie. Oczywiście, że widzę. Trudno nie przeoczyć masy tłuszczu, ledwo trzymającej się na chuderlawym koniu, wyglądającym jakby za pięć minut miał dokonać żywota. - To Alkyone Devis, próbował otruć mnie przy ostatniej uczcie w pałacu. Facet najwyraźniej nie znał się na rzeczy, bo jak widać żyję i własnie mam ochotę się zemścić. - jej złowieszczy uśmiech wyzwolił we mnie to, co tłumiłam w sobie od tygodni przebywania na statku. Lubiłam zabijać nic nie wartych gadów, zabierających tylko miejsce na planecie. Może i jestem psychiczna, ale nic na to nie poradzę, taka się urodziłam. - Tylko tego nie spartacz. Dwór na ciebie patrzy.
- Nigdy, królowo. - spojrzałam na nią szyderczo, bez jakiegokolwiek cienia strachu. Co z tego, że obserwowała mnie połowa jej dworu. Aktualnie Mer to jedyna bliska mi osoba, przy której mogę zachowywać się jak ja. Prawdziwa ja.
Gdy obserwowałam go z bezpiecznej odległości był tylko małą kulką na horyzoncie, ale w miarę zbliżania się dostrzegałam coraz więcej szczegółów. Nie należał do najwyższych osób, liczył sobie może 160 centymetrów i założę się, że tyle samo w pasie. Jechał zgarbiony, pod kapturem płaszcza starając się zasłonić swoją twarz, przed wysłannikami żądnej krwi królowej, ale nie pomyślał o tym, że nosząc szaty wyszywane klejnotami bardziej zwróci na siebie uwagę, niż gdyby krzyczał "TO JA CHCIAŁEM ZABIĆ MERIDAAH".
Miałam ochotę tarzać się ze śmiechu, gdy zbliżyłam się do niego na wyciągnięcie ręki, a Alkyone nawet się nie zorientował. Mogłam po prostu w tej chwili wyciągnąć sztylet i poderżnąć mu gardło, byłoby mniej krzyku i zamieszania. Ale to niezbyt mnie usatysfakcjonuje.
- Przepraszam, wydaje mi się, że zgubiłam drogę. - odezwałam się tuż za jego plecami. - Czy mógłby mi pan powiedzieć, którędy dojadę do Pałacu Fuego?
Odwrócił się, a przez jego twarz przemknął wyraz strachu, który po sekundzie skrzętnie zamaskował. - A czemu panienka chce tam jechać? - jabłko Adama podskoczyło pod brodę, gdy z trudem przełknął ślinę. Czyżby na mojej twarzy widać było coś... podejrzanego?
- Muszę przywieźć pańskie zwłoki.
Odczekałam dokładnie pięć sekund, zanim zrozumiał co do niego mówię. W chwili, gdy sięgnął do pasa z mieczem, z mojego rękawa wystrzeliło srebrzyste ostrze, z idealną celnością wbijając się w jego serce. Gdy upadał na ziemię miał szeroko otwarte oczy i usta, a serce wydawało ostatnie szybkie bicia, czyli dokładnie tak jak lubię. Z zadowoleniem zsiadłam z konia i zaniosłam jego cholernie ciężkie ciało do lasu, gdzie, tak jak mnie nauczono, zamaskowałam trupa.
Wróciłam do Mer mniej więcej dziesięć minut po tym, jak rozkazała mi go zabić. Niezły początek.
- Powiedzmy, że jestem zadowolona. Nawiasem mówiąc, zbliżamy się do pałacu, na dzisiaj to koniec zadań dla ciebie.
Jaka szkoda, a już zaczynałam się rozkręcać.
Mer nie kłamała mówiąc, że Zamek to najwspanialsza ognista budowla, jaką będę miała okazję zobaczyć. Otoczona rzeką lawy, tak gorącej, że gdyby ktokolwiek chciał się w niej zanurzyć, spłonąłby w pół sekundy, sprawiała wrażenie przeklętej twierdzy, niemal niemożliwej do zdobycia.
Wjeżdżając przez bramę, modliłam się tylko, aby wnętrze nie było utrzymane w takim samym stylu, bo naprawdę nie miałabym ochoty codziennie bać się, że spłonę. Na całe szczęście, pozory mylą. Zarówno Sala Tronowa, Jadalna a także wszystkie apartamenty utrzymane były w typowym, niemal europejskim stylu, tak że czułam się prawie jak u siebie w domu.
- Twój apartament jest ostatnim po lewej, na drugim piętrze. - oznajmiła Mer, która jak powiedziała, miała zamiar udać się na odpoczynek do swojej sypialni.
- A mogę tam kogoś zaprosić?
Uśmiechnęła się, jak ktoś, kto właśnie wygrał w loterii tysiąc dukatów.
- Mój brat Axel ostatnio czuje się dość samotny.

(Axel?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz