Strony

Mieszkańcy

15 maja 2016

Od Erica

Czas, jak na złość, zdawał się stać w miejscu. Wydawało mi się, że od wieków już czekam na pojawienie się jednego z dowódców, podczas gdy w rzeczywistości minęło zaledwie kilka minut odkąd po niego posłałem.
Podenerwowany, nie mogłem usiedzieć na miejscu, skupić się na swoich obowiązkach, chodząc w kółko po namiocie. Przeczesałem włosy rękoma, wyobrażając sobie najgorsze scenariusze. Tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak... Czułem jak zwierzę wewnątrz mnie budzi się ze snu, ospale otwiera oczy, czując mój niepokój. Zaciskając pięści, dalej krążyłem po niewielkim pomieszczeniu, starając się pamiętać o oddechach.
Poły namiotu rozsunęły się, a do środka wszedł niski mężczyzna w lekkiej zbroi ze skóry. Mógłby być moim ojcem, a jednak to on czuł respekt przede mną. Skłonił głowę w uznaniu i wyprostował się, jak prawdziwy żołnierz. Za nim, do namiotu weszła Dena – niska, skromna i trochę zdenerwowana. Przestępowała z nogi na nogę, tak jak ja nie mogąc nawet chwili ustać w miejscu. Nie mówiłem jej w jakim celu wzywam dowódcę, ale skoro była tak niespokojna, musiała już coś wiedzieć. Coś złego? Coś się stało?
- Czy mój b... - zawahałem się. Ostrzegano mnie by się zbyt nie spoufalać z żołnierzami, by używać tylko oficjalnych tytułów dla bezpieczeństwa swojego jak i rodziny. W przypadku mojej rodziny, nie chodziło tylko o bezpieczeństwo, ale również ich poważanie wśród innych. Gdyby ktoś dowiedział się, że jeden z nich jest bratem króla, zapewne nie patrzyliby na niego już w taki sam sposób. Nie szanowaliby tak, jak to robili do tej pory. Dlatego wziąłem głęboki wdech, starając się nadać sobie władczy wygląd, do którego przywykli moi generałowie. - Czy Trzynasty Oddział wrócił już z wybrzeża ?
Dena, stojąca za generałem zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, o co właściwie mi chodzi. Widziałem, jak w jej oczach pojawia się zrozumienie, które szybko znów przemienia się w niepokój. Choć to ja byłem z czwórki rodzeństwa najstarszy, to właśnie Dena była dla nas jak druga matka, i to z nią rozumiałem się najlepiej. Pod wieloma względami byliśmy podobni. Oboje zawsze martwiliśmy się o resztę.
- Są w obozie już od dobrej godziny – powiedział mężczyzna ewidentnie zaskoczony pytaniem. - Nikt Króla nie powiadomił o...
- Dziękuję, możesz odejść – wszedłem mu w zdanie. Byłem zbyt zaaferowany by nawet zaczekać na jego wyjście. Wyminąłem go, wychodząc z namiotu i szybko ruszyłem między namiotami.
Obozowisko, wciąż się przesuwało, utrudniając obecnym strażom znalezienie nas, dlatego jedyne na co mogliśmy sobie pozwolić to namioty, rozkładane pomiędzy pniami drzew. Zdawało się jednak, że nikomu to nie przeszkadza. Żołnierze byli przyzwyczajeni do ciężkich warunków dzięki szkoleniom, a reszta, która do nas dołączyła, w większości nie miała możliwości przyzwyczajenia się do luksusów.
Usłyszałem za sobą pośpieszne, drobne kroki, więc trochę zwolniłem wiedząc, że to Dena próbuje mnie dogonić na swoich krótkich nóżkach. Zdyszana w końcu się ze mną zrównała, choć wciąż musiała się wysilać by dotrzymać mi kroku.
- Do oddziału trzynastego należy Thales, prawda?
Nie odpowiedziałem
- Czy coś się stało? Został ranny lub go pojmano?
- Nie chodzi o Thalesa. - powiedziałem z wahaniem. - Zabrał ze sobą Jill – starałem się być spokojny, jednak gdy chodziło o rodzinę, szybko traciłem zimną krew. Nie potrafiłem jasno myśleć. Moje wewnętrzne zwierze zaczynało szczerzyć zachłannie kły wyczekując chwili by się uwolnić z kajdan, jakie na nie nałożyłem.
Przez chwilę Dena cicho szła obok mnie, zastanawiając się. Wiedziałem, co spróbuje zrobić. Będzie chciała jakoś usprawiedliwić brata, znaleźć nieistniejącą wymówkę, bronić go. W tym się różniliśmy. Ja wiedziałem doskonale, jak nieodpowiedzialny potrafi być Thales i jak porywcza bywa Jill.
- Może wcale nie? Wiesz, jaka jest Jill, mogła dołączyć bez jego wiedzy... Bez niczyjej wiedzy.
Westchnąłem głośno, kręcąc głową. Właśnie tego się spodziewałem.
- Nie mogła zrobić tego sama. Przed wyjściem z obozu ktoś powinien ją zatrzymać. Ktoś czyli Thales bo to on dowodził tym oddziałem.
Nie miała okazji już nic więcej powiedzieć, bo właśnie weszliśmy do namiotu naszego brata. Siedział przy stole razem z Jill, jak zwykle się kłócąc, jednak gdy weszliśmy, oboje wstali jak porażeni. Rzadko kiedy bywali tak zgrani jak w tej chwili, gdy rudowłosa wycofała się ze skruszoną miną w głąb, a ciemnoskóry wyszedł w moją stronę z uniesionymi uspokajająco dłońmi.
-Wiem, że jesteś zły... - zaczął Thales, jednak szybko mu przerwałem.
- Nie masz pojęcia, jak jestem wściekły. Wychodziłem z siebie, zamartwiając się o was, jednak nie to jest najgorsze.
-Daj spokój, braciszku – odezwała się Jill, odzyskując swój zwyczajowy rezon. Z uśmiechem postąpiła w naszą stronę. - Nic mi się nie stało. Powinieneś mnie tam widzieć. Byłam świetna!
W tamtej chwili nie byłem już sobą. Zupełnie nie obchodziło mnie, co Jill ma do powiedzenia. Wiedziałem, że jest dobra jeżeli chodzi o walkę, wciąż jednak była tylko dziewiętnastolatką. Nie powinna uczestniczyć w walkach i nie powinna ignorować wydanych jej rozkazów.
Wziąłem kilka głębokich, oczyszczających wdechów, odganiając wszelkie uczucia i przywołując w myśli słowa dawnej królowej. Musiałem nauczyć się oddzielać sprawy rodzinne od służbowych.
- Zachowałeś się skrajnie nieodpowiedzialnie. Nie jak dowodzący, a jak dzieciak, który nie potrafi przewidzieć niebezpieczeństwa – zwróciłem się do Thalesa. Po jego minie widziałem, że jest jednocześnie zaskoczony moim nagłym wybuchem i zły wypowiedzianymi przeze mnie słowami. Zerknąłem jeszcze raz na Jill, która z założonymi rekami stała obok. - Zostajesz zawieszony, ona też. Do odwołania, nie wolno wam opuszczać obozu.
Rzuciłem obojgu chłodne spojrzenie i ruszyłem w stronę wyjścia, słysząc za sobą ich narzekania i Danę, próbującą jakoś załagodzić sytuację. Cała trójka ruszyła za mną, chcąc całą sprawę jeszcze raz przedyskutować.
- Puszczajcie mnie! - usłyszałem nagle przebijający się przez ogólne zamieszanie w obozowisku głos. - To pomyłka!.
Cała nasza czwórka nagle umilkła, próbując zlokalizować właściciela ów głosu. Za drzewami, dobrych pięćset metrów od nas, ktoś szamotał się z grupą naszych strażników, próbując się im bez powodzenia wyrwać.

Spojrzeliśmy z rodzeństwem na siebie, i bez zbędnego gadania ruszyliśmy w tamtą stronę chcąc dowiedzieć się, o co właściwie chodzi.

<ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz