Strony

Mieszkańcy

21 listopada 2015

Od Zefira - CD. Margles

Mężczyźni nie spodziewali się mojego ruchu. Skoczyłem na jednego o szczurzej twarzy, mając szczerą nadzieję, że ma broń. Zepchnąłem go na ścianę i uderzyłem w szczękę z zamachu. Mężczyzna zatoczył się do tyłu, a ja uchyliłem się przed ciosem jego kompana z blizną na twarzy, który nadszedł z góry. Obrotem uniknąłem zderzenia z nim i zaryzykowałem Przejściem. Utrzymałem kontrolę nad prędkością mojego ciała i wbiłem mu łokieć między żebra. Przeciwnik zgiął się w pół, ale ten o szczurzej twarzy już się podnosił, gotując się do ciosu. Złapałem tego z blizną za nadgarstek. Ta walka nie była uczciwa. Byli zbyt wolni na mnie.
Mocnym szarpnięciem do przodu osłoniłem się przed ciosem szczurkowatego, rzucając w niego jego kompanem. Szybko odzyskali równowagę, nacierając na mnie z rykiem. Wyciągnęli kordelasy. Światło błysnęło na stali, gdy przecinało powietrze. Odskoczyłem, unikając ciosu. Przeciwnicy rozdzielili się, kiwając na siebie głowami. Nie mogłem rozbroić jednego, mając na karku drugiego. Nie spuszczałem z nich wzroku, kontrolując, który pierwszy zaatakuje. Odwróciłem się do mężczyzny o szczurzej twarzy, chcąc sprowokować drugiego. Mężczyzna z blizną niemal natychmiast wykorzystał sytuację. Nie popełnił tego samego błędu - ciął na skos. Pewnie by się to udało... Ale był za wolny.
Przejście ratowało mi dupę w wielu okazjach, jednak nie nadawało się do niczego innego jak do walki. To robiło ze mnie nieudacznika. Przeklinałem tą moc, choć trenowałem ją, pielęgnowałem i pragnąłem. Zawsze. Znałem jej możliwości. Wiedziałem, że prędzej, czy później mnie wykończy, zabije mnie nadludzka szybkość. Mimo to nadal chciałem więcej... Do granic możliwości, napełnić czarę do pełna, aż zacznie krwawić...
Znalazłem się blisko jego rąk, wykręciłem nadgarstek jak w tańcu i z całej siły uderzyłem go w łączenie kości. Mężczyzna jęknął z bólu i wypuścił sztylet z dłoni. Drugi już atakował, byłem odwrócony do niego bokiem, musiałem zareagować szybko. Upadłem na wznak na podłogę, unikając ciosu i przetoczyłem się, ten o szczurzej twarzy zdołał mnie kopnąć. Pochwyciłem sztylet z kamienia i skoczyłem na równe nogi, ledwo unikając kolejnego sieknięcia.
Krew. Drasnął mnie pod pachą, gdy wstawałem. Miałem cichą nadzieję, że nie musnął tętnicy.
Znalazłem się poza jego zasięgiem. Zignorowałem mrowienie przy ranie. Krążyliśmy cicho: ja i oni. Wilki Syjonu. Nie byli Królikami. Byli szkoleni, aby bić i walczyć. Wilk z blizną wrócił do gry, choć umiałem sobie wyobrazić ból jego prawej ręki.
Ten z blizną rzucił się na mnie, szybko, wyciągnąwszy sztylecik z cholewy buta. Zamachnął się na mnie od lewej z góry, ale nie wiedział, że samo stawanie do walki było głupie. Teraz i JA miałem broń. Ostrze, które zabija, które otwiera rany i roni krew. Po raz ostatni użyłem Przejścia, okręcając się, aby uniknąć ciosu, przypadłem do człowieka o szczurzej twarzy. Wymierzyłem kilka szybkich ciosów w szczękę i żebra, zmniejszając jego czujność i czubkiem ostrza poderżnąłem gardło delikwenta. Trafiłem w tętnicę. Buchnęła czerwona krew, a z boku z wrzaskiem rzucił się na mnie człowiek z blizną. Uchyliłem się przed ciosem z nożyka, a napastnik, wpadając na mnie, dosłownie napił się na moje ostrze. Stal zatopiła się w bok między żebrami, godząc go w serce, przebijając płuco. Krew pociekła z jego ust. Jego twarz zastygła w niemym przekleństwie.
Usłyszałem jęk. Wysoki i piskliwy, znajomy. Pełen strachu...
Ciało opadło na podłogę u moich stóp. Uniosłem wzrok, odnajdując wzrokiem Margles. To cholerne dziewczę z białymi jak śnieg włosami... To dziewczę, które zostawiło we mnie piętno, palące i uciążliwe. "Nie zabijaj!"
Te słowa płaczliwym i błagalnym echem usiłowały stłumić we mnie pragnienie, którego nie umiałem skojarzyć, ani sobie przypomnieć. Był obcy ale jednocześnie bliski.
Ugięła się pod moim wzrokiem, cofnęła do tyłu. Dopiero wtedy zorientowałem się, że na rzadkiej brodzie, twarzy i dłoniach miałem krew.
Nienawidziłem jej. Gardziłem całym sercem pomyloną egzystencją dziewczyny. Zrobiłbym jej wiele okropnych rzeczy. Nie usprawiedliwiał jej nawet fakt, że nie wiedziała, co właśnie zrobiła. Nic jednak nie usprawiedliwianie i mnie. Jak mogłem być taki ślepy i głupi...
Śmiertelne pozdrowienie.
Nie zdążyła zareagować. Skoczyłem do przodu, chwytając ją za gardło. Krzyknęła cienko, jednak szybko zasłoniłem jej usta otwartą dłonią. Zamarła wlepiając we mnie swoje wielkie wystraszone oczy. Cała drżała.
- Coś ty zrobiła..? - syknąłem wściekle i zelżyłem uścisk czując pod palcami ruch krtani.
Nie odezwała się. Przełknęła tylko ślinę, dygocząc jak na febrze. Przycisnąłem ją do ściany mocniej, w napływie gniewu, którego z niewiadomych mi powodów nie umiałem stłumić. Miałem ochotę rozerwać ją na strzępy. Z moich oczu biła czysta furia.
- Dałaś im wszystko, czego chcieli i więcej, idiotko - warknąłem, chyba zbyt głośno. Obnażyłem zęby - Dałaś im mnie i moje noże, dałaś im siebie i swoją moc, usługiwałaś im, bo dali ci drogą sukienkę i jedzenie. Dali ci fałszywego opiekuna, który niczym nie różni się od reszty. Przebiłaś bariery, których oni nie umieli przeskoczyć, otworzyłaś im drogę ku chorym i straszliwym ambicjom. Za bezcen. Bo zobaczyłaś przyjacielskie wyrazy na twarzach swoich wrogów. Za bezcen oddałaś im wojnę, przez którą spłonie całe Aire'a. Za bezcen - mój głos był chłodny, pełen furii.
- Nie wi... - wykrztusiła cicho.
Mój sztylet szybko znalazł się przy jej skroni. Spojrzała kątem oka na sztylet przerażona. Z korytarza obok usłyszałem kroki schodzącego ze schodów. Gdy zobaczy krew i trupy, postawi cały zamek na nogi.
Cholera.
- Giniesz tutaj albo idziesz ze mną - rzuciłem jej dwuznaczne ultimatum, puszczając jej krtań - Masz pięć sekund na decyzję.
Długo się wahała.
- Z rąk twoich, czy... - spytała z oburzeniem.
- ...trzy... - odliczałem cicho, bezwzględnie - ...dwa...
- Idę z tobą - rzuciła w końcu niepewnie.
W korytarzu za moimi plecami pojawił się chłopak. Na oko 21-letni młodzieniec, który nadal nie wyrósł ponad rangę Królika... Ofiara.
Oczy Margles zrobiły się wielkie jak spodki.
- Hytrem... - wyszeptała cicho, jednak ja już gnałem ku niemu. Żadnych świadków...
Hytrem zaczął uciekać, z dzikim krzykiem, podnosząc alarm.
Taniec śmierci...
- Morderca! - wrzeszczał jak opętany, wskakując na kręcone schody na końcu korytarza - Więzień ucie...
Wpadłem na niego, przyciskając go do półokrągłej, zimnej ściany. W jego oczach czaiła się nienawiść i strach. Nóż szybko ciął gardło, czubek ostrza podciął tchawicę i tętnicę szyjną. Krew trysnęła. Hytrem w konwulsjach opadł na schody głową w dół, chwytając się za przecięte gardło. Kilka sekund potem jego serce stanęło, a ja zszedłem z powrotem tam, gdzie stała dziewczyna. Zostawiłem trupa za sobą. Zawsze staram się zapomnieć. Jednak ostatnie spojrzenie zostaje. Wbrew mojej woli, pamiętam każde spojrzenie mojej ofiary. Bez wyjątku.
- Będzie więcej trupów - powiedziałem, chwytając ją za ramię i niedelikatnie ciągnąc przed siebie. Starałem się nie patrzyć na jej twarz. Mokrą od łez, z grymasem przerażenia. Wiem, kim byłem. Wiem, jak na mnie patrzono. I nie miałem na to najmniejszego wpływu. Liczyły się teraz zimne kalkulacje, przemyślane, radykalne i kontrowersyjne decyzje.
Poprzednio, gdy stąd uciekałem położyłem sześć trupów, pomyślałem. Ile tym razem padnie?
Znałem ten pałac. Znałem tajemne przejścia, których uczył mnie Syjon, gdy mnie zwerbował. Nie wiedziałem, ile się zmieniło, jednak nie podejrzewałem, aby wiele. Byliśmy w zachodnim skrzydle zamczyska na piętrze. W cholerę wysokim. Musiałem odzyskać broń i sprzęt. Miałem szczerą nadzieję, że jej nie zniszczyli. Podziemia? Piwnice? Magazyny? Gabinet Jurii? - było wiele możliwości. I to niepewnych.
Skręciłem w lewo, na rozstaju, na którego straży stał kamienny strażnik o twarzy demona. Puściłem Margles, widząc, że sama podąża za mną. Była delikatna i cicha, nie zwracała na mnie uwagi. Korytarz znów się rozwidlił, jednak obydwa prowadziły do jednego przedsionka. Kazałem jej się zatrzymać. Spełniła rozkaz bez zbędnych ceregieli. Słyszałem kroki. Zamek żył.
Patrolujący rozmawiał z innym strażnikiem. Wilki. Przeczekałem, skryty przed światłem pochodni. Rozmowa nie trwała długo, wkrótce jeden z nich odszedł w kierunku jadalni. Gdy drzwi zamknęły się cicho, zakradłem się do strażnika, gdy ten podziwiał ogrody za oknem. Prostując się, złapałem go jednocześnie za tchawicę i usta, dusząc i tłumiąc jego charczenie. Po chwili stracił przytomność. Odciągnąłem go w kąt, poza zasięg wścibskich, przypadkowych oczu.
W przedsionku było wiele drzwi. Prowadziły do innych korytarzy, komnat bądź specjalnych pomieszczeń. Tu były to drzwi trzecie od lewej i na wprost. Do magazynu z bronią i jadalni. Wszedłem do tych pierwszych, szukając czegoś, co by mi się przydało. Znalazłem listę. Syjon zawsze dbał o szczegóły, nawet uzbrojenia zamku. To, iż robili spis jednak świadczyło o tym, że nie na darmo kontrolowali możliwość walki. Gotowało się coś większego.
Na moje polecenia Margles stała ukryta za progiem, kontrolując korytarz przez lekko uchylone drzwi. Nie widziałem jej twarzy, jednak wiedziałem, że jest spięta. Zastanawiałem się, czy już do niej dotarło, co chcieli zrobić z nią szczurkowaty i ten z blizną.
Znalazłem noże, podobne do moich. Lekkie, dobrze wyważone, owijane rzemieniem półdługie sztylety o ciut za dużej rękojeści jak na moją dłoń. Zatknąłem za pas dwa. Pas miałem najzwyklejszy, w niczym nie dorównywał pasom noszonym specjalnie do trzymania broni. Jednak nie mogłem narzekać. Znalazłem też linę, krótki łuk i parę strzał. Przydadzą się.
Skończyłem oględziny.
Spojrzałem krytycznie na dziewuchę, która akurat w tym momencie odwróciła ode mnie wzrok. Zastanowiłem się, o czym myślała... Ale tylko przez moment. W krótką chwilę obejrzałem jej personę. Nie była już tą brudną żebraczką z miejskich slumsów. Jej włosy nie były brudne, ani tłuste. Były uczesane, pięknie ułożone w zgrabnego koka, upięty rubinowymi spinkami, które kobiety wręcz uwielbiały. Na zgrabnej, chudej sylwetce pozbawionej kobiecych walorów, błękitna, obszerna sukienka leżała wręcz idealnie, podkreślając jej piękno. Bo była... całkiem piękna.
- Rozedrzyj ją - nakazałem, podchodząc do niej - Te szmaty będą tylko spowalniały marsz.
Spojrzała na mnie z zaskoczeniem, jednak nie wahała się długo. Zająłem jej miejsce, rozglądając się przez szparę po oświetlonym przedsionku. Usłyszałem dźwięk rozdzieranego materiału i siłą woli stłumiłem ciekawość.
Przez korytarz przebiegł inny Wilk. Zwolnił, gdy nie zobaczył strażnika, jednak tylko na chwilę. Z jadalni wyszło dwóch mężczyzn. Nie ruszyłem się.
- Ekscelencjo! - zawołał nadbiegający - Przy szpitalu zamkowym jest krew i śmierć. Trzy trupy - jego głos drżał - Lazare uciekł, dziewczyna też zniknęła.
- Że co?! - zawołał "ekscelencja", którym okazał się... Ion - Zabiję skurwysyna! Nie spocznę, dopóki ten szczur nie utopi się we własnej krwi... Kiedy?
- Niedawno - poinformował - Krew jest jeszcze ciepła.
- Kto zginął? - zapytał ten drugi, z tatuażem węża na łysej czaszce.
- Alex, Neauer i Hytrem - zrobił znak ręką, kreśląc w powietrzu Wieczną Runę.
Ion i łysy postąpili tak samo.
- Nie mógł zbiec daleko - stwierdził Ion - Powiadom resztę zamku i wyślij kogoś po Jurię. Lazare będzie cierpiał...
- To Ion... - szepnęła Margles trochę zbyt głośno i radośnie, podchodząc do mnie. Uciszyłem ją gestem i zimnym spojrzeniem. Z zawiedzionym wyrazem twarzy spojrzała na mnie, marszcząc brwi.
Zdawało mi się, że "ekscelencja" spojrzał w naszą stronę. Wstrzymałem oddech, jednak nikt nie podszedł do magazynu. Zakonnicy mieli własną broń.
Gdy odeszli, Margles odważyła się spytać:
- Dlaczego..? - spytała - On nie powinien cię nienawidzić, obroniłeś mnie przecież..! - oburzyła się - Może nam pomóc, jeśli tylko mu wytłumaczę...
- Niczego mu nie wytłumaczysz, Margles - uciąłem.
Zamarła.
- Dlaczego? To może się udać...
- Nie może - rzekłem cicho - Ion nic nie wie, to fakt. Spodziewam się jednak, że cały Syjon wie, oprócz niego.
- Jak to...
- To pionek, skowronku - rzekłem - Jak my wszyscy. Zapewne spodziewali się, że będę kradł, szukając swoich rzeczy. I zapewne specjalnie mi to umożliwią, tak, abym się tego nie spodziewał. Chcieli się jednak ciebie pozbyć w tajemnicy przed Ionem. Zapewne mnie chcieli obarczyć winą za twoją śmierć, a Ion nie wiedziałby o tym nic i będzie na mnie polował, gdy tylko stąd ucieknę. Jeśli jednak dowie się, że to Syjon zlecił twoją egzekucję, obróci się przeciwko nim. I wtedy zostanie zabity.
Więcej nie musiałem mówić. Ion nie wiedział o prawdzie zabójstwa rodziców Margles i nie dowie się też, że i ich córka miała być zamordowana. Tak będzie dla niego bezpieczniej, a ja musiałem zdobyć jej zaufanie.
Choćby kłamstwem.
- Dlatego, nawet jeśli cię zobaczy i będzie chciał ratować, nie reaguj. Zdradziłaś Syjon i uciekasz ze mną. To jest prawdziwa wersja wydarzeń.
Margles nie odpowiedziała mi. Uznałem to za wystarczające potwierdzenie, z resztą - na niczym innym mi nie zależało. To była jej decyzja.
- Ściągnij te buty.
Przeniknęliśmy do jadalni, cicho, bezszelestnie. Na szczęście była pusta, gdyż wszyscy skupili się na poszukiwaniach. To była moja szansa spenetrowania zamku bez zbędnego balastu.
Tak, była ciężarem. Ale jednocześnie moją ostatnią nadzieją na odkręcenie sytuacji w jaką mnie wplątała. Ostatnią deską ratunku. Ostatnią...
Kazałem jej stanąć. Kuchcik stał przy garach, zupełnie nie zważając na zaistniałą sytuację. Był przestraszony, ale szybko go unieszkodliwiłem. Był chudy jak na kucharza, toteż przeniesienie go w miejsce, gdzie nie będzie się w oczy rzucał nie było trudne. Zgasiłem ogień na palenisku.
Dałem znać dziewczynie, żeby weszła. Była blada.
- Przechodzili - powiedziała drżącym głosem - Schowałam się, nie zwrócili uwagi na mnie i... kuchnię. Wszyscy nas szukają, Zefir... A jeśli...
- Nie panikuj - warknąłem zirytowany. Podszedłem do okna. Serce mi waliło jak młotem, to fakt. Nie przyznawałem się do tego. Robiłem takie akcje dziesiątki razy... To było raczej... Podniecenie. Adrenalina zawsze skakała przy skokach złodziejskich, planowanych morderstwach. Wyczekiwanie, pęd. Dokładne planowanie, improwizacja. Akcja, reakcja. W tym zawodzie poważne błędy popełnia się tylko raz...
- Dasz radę zejść? - w moich ustach zabrzmiało to raczej, jak stwierdzenie niż pytanie. Nie miała poza tym większego wyboru.
Dziewczyna widząc wysokość, zadrżała, ale pokiwała głową. Na dół prowadziła pionowa ściana, opleciona bluszczem, zrobiona z chropowatego kamienia. Na dole była fosa, dalej otwarte pole i droga wiodąca na zachód. Pod warunkiem, że zakonnicy się tam nie zjawią, dziewczyna mogła skryć się w lesie.
- Mam nadzieję, że umiesz pływać, skowronku. Pospiesz się - przerzuciłem linę przez okno.
Nie śmiała nawet zapytać, czy może mi zaufać. Nie śmiała upewnić się, że jej nie puszczę. Kusiło, ale nie miałem zamiaru.
- Jeśli nie chcesz zginąć, czekaj na mnie. I nie rzucaj się w oczy. Zrób coś z tą krzykliwą suknią - rzuciłem, zanim zeszła niżej. Miałem nadzieję, że nikt nie nadejdzie, gdy będzie schodzić. Mieliśmy naprawdę niewiele czasu i nie spodziewałem się za wiele szczęścia. Dziewczyna schodziła mozolnie, ale sprawnie i jednostajnie. Już rodziły się we mnie nadzieje, że dam radę zmyć się stąd niepostrzeżenie i cicho, przy okazji ściągać dziewczynę na dół, jednak szybko przeliczyłem się ze swoim szczęściem. Puściłem linę, gdy tylko usłyszałem kroki i dźwięk otwieranej klamki. Wyciągnąłem sztylety.
- Gary, masz nam tu zaraz... - urwał gdy mnie zobaczył - Jasna cholera... - jęknął, równie szybko dobywając broni - lekkiego, jednoręcznego miecza o pięknie zdobionej rękojeści.
Nie usłyszał głośnego plusku, tylko przez swoje zbyt głośne słowa i szczęk broni. To będzie... długa akcja.

<Margles, tylko się nie utop. XD>

Od Sygny - CD. Nerona

- Też mi wymówka - mruknęłam pod nosem, starannie zakrywając się ciepłym kocem, żeby nie zachorować no i żeby czasem Nero nie uwodzić, bo potem biedny musi się cały czas na mnie patrzeć.
Obróciłam się twarzą w stronę ogniska. Słońce już dawno zniknęło za horyzontem, a świat powoli szykował się do snu. Wbiłam wzrok w płonące drewno. Od zawsze lubiłam patrzeć w ogień. O dziwo kojarzył mi się raczej z bezpieczeństwem i ciepłem, niż z jakąś destrukcyjną siłą. Gdzieś w oddali zawyły wilki ogłaszając nadejście nocy. Powieki powoli stawały się zbyt ciężkie, bym mogła je utrzymać. Zanim jednak zasnęłam, zgodnie z moim zwyczajem, schowałam pod swoją poduszką małe, ręcznie rzeźbione ostrze, którego obecność pozwalała mi spać spokojniej.

***

Obudził mnie trzask pioruna gdzieś od strony pobliskiego lasu. Powoli otworzyłam oczy, by względnie ocenić co się dzieje, jeszcze zanim w pełni się obudzę. Padał mocny, zimny deszcz, mocząc na powrót moje ubrania i cały koc, którym się w nocy okrywałam, a szalejący jesienny wiatr przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Brrr, nie lubię deszczu. W ogólne niczego mokrego i zimnego. Podniosłam się z miejsca, lecz zaraz upadłam z powrotem, za sprawą głębokiej rany po sztylecie, która wyglądała na wymagającą wizyty u medyka. Ja jednak nie miałam zamiaru się do niego wybrać, nie potrzebuję niczyjej pomocy. Jestem niezależna i samowystarczalna. Zacisnęłam zęby starając się ignorować ból, po czym wstałam powoli na nogi. Po rozejrzeniu się wokoło zauważyłam Nerona, który krążył w pobliżu, kończąc zbierać swoje rzeczy, porozrzucane wszędzie przez wichurę i klnąc pod nosem.
- A śniadanie to gdzie? - zawołałam do niego nieco kąśliwie.
- Wiesz, o ile dobrze pamiętam, to ty miałaś być odpowiedzialna za część gastronomiczną mojego życia - odparł Neron, szczerząc zęby na mój widok.
- W celu uściślenia może dodam, że umiem ugotować, a nie wyczarować jedzenie.
Nie obudziłam się z najlepszym humorem, a pusty żołądek i zimne oberwanie chmury nie poprawiały mi nastroju. Odkryłam się moją przemokniętą do suchej nitki szatą i założyłam kaptur. Nie wiadomo gdzie jesteśmy i kogo możemy tu spotkać, więc na wszelki wypadek warto zasłonić twarz.
Razem z piechurem Królestwa Fuego'a ruszyliśmy przed siebie, w celu znalezienia jakiegoś pożywienia, zorientowaniu się gdzie w ogóle jesteśmy i być może ogarnięcia dachu nad głową. Choćby tymczasowego.
Kuśtykając obok mężczyzny spoglądnęłam na jego twarz. Wydawał się nie tracić humoru tak łatwo, w przeciwieństwie do mnie. Ale w sumie ... Co on tu w ogóle ze mną robi? To ja jestem poszukiwana, on nie był. Mógł powiedzieć mi jak uciec z jego domu, a sam zostać i żyć spokojnie we Fuego'a jak dotychczas.
- Dlaczego właściwie uciekłeś ze mną? - spytałam, szczerze ciekawa odpowiedzi.

<Neron?>

20 listopada 2015

Od Liliany

"Tam i z powrotem" cz.1

Miałam zamiar udać się dziś po potrzebne rzeczy do jaskini zwanej ,,Tam i z powrotem" lub ,,Pomieszania z poplątaniem", osobiście wole jednak pierwszą nazwę. Wracając do rzeczy... Jaskinie te, miały wiele krętych dróg, każda prowadziła w inne, jeszcze nie odkryte miejsce. Niektórzy mówią, że prowadzą do innych wymiarów. Dlatego ja i Night staliśmy przed wejściem. Po chwili wsiadłam na konia i stępem ruszyliśmy do środka. Szliśmy wąską, ciemną ścieżką. Nagle, droga rozwidla się na pięć innych dróg. Nad każdym przejściem widniał znak jednego z pięciu królestw, nad każdym wejściem inny. Była tam też tabliczka z informacją:
,,Jeśli na przygodę wybierasz się, wybierz mądrze i strzeż się. Królestwa swego wybierz znak i na przygodę ruszaj!" 
Weszliśmy więc w symbol królestwa Aqua`y. Po chwili, droga ponownie się rozwidlała. Tym razem jednak... nie było żadnego symbolu ani napisu.
- Night, wybierz - zwróciłam się z prośbą do ogiera.
Wszedł do prawego rozwidlenia. Po około kilometrze, droga się rozszerzyła i była odrobinę jaśniejsza. Ruszyliśmy więc kłusem i po chwili... naszym oczom ukazała się niezwykła, straszna kraina. Wszędzie było ciemno i zimno. Zapach też nie był za ciekawy...Wracając do rzeczy... Nagle, ktoś przebiegł przez drogę. Na mój widok stanął na środku, skamieniały. Patrzyłam na niego. Night naprężył mięśnie, był gotowy do ataku, jak i zarówno do ucieczki. Wolnym kłusem ruszyłam w kierunku chłopca. Na oko, miał 15 lat. Był cały ubrudzony błotem. Stał tak, jak gdyby był figurą z marmuru. Kiedy zbliżyłam się, spostrzegłam, że chłopiec trzęsie się z zimna. Wyjęłam jedno z zaklętych piór i przemieniłam w ciepły kożuch. Okryłam nim chłopca i usadziłam na Night`a. Prowadziłam ogiera do najbliższego, całego domu. Kiedy byłam na miejscu, wyważyłam drzwi. W środku, delikatnie mówiąc, był... chaos! Dom był opuszczony. Night, ja i chłopiec weszliśmy do środka. Wsadziłam drzwi z powrotem na ich miejsce. Odgarnęłam gruz do ścian. Połamane meble (między innymi nogi od stołu) użyłam jako rozpałki i ogniska na środku pokoju gościnnego (gdzie byliśmy). Ognisko się paliło. Ja przeszukiwałam gruzy, a chłopiec i Night siedzieli jakieś pół metra od ognia. Widocznie patrzyli na iskry. Wracając do rzeczy... znalazłam parę "fantów" takich jak pieniądze, droga, szczerozłota biżuteria czy zaklęta księga (księgę zostawiam dla siebie). Potem wzięłam z jeszcze działającej (o dziwo!) lodówki, trochę jedzenia. Wzięłam też 3 materace i z "łupami" (fanty były w torbie), wróciłam do pokoju gościnnego. Rozłożyłam je. Ja i Night spaliśmy na dwóch, a chłopiec na jednym. Potem poszłam na górę i rozejrzałam się trochę. Kiedy wróciłam na dół, chłopiec nadal patrzył na ogień, a Night już spał. Podeszłam do chłopca. Miał obojętnie patrzące oczy. Jakby o czymś rozmyślał.
- Te młody, pobudka. Leć do góry. Tam jest prysznic, umyjesz się i są jakieś ciuchy, leć się ubierz -powiedziałam i pióro (te, które przemieniłam) schowałam do zbroi.
Chłopiec wstał i pobiegł do góry. Usłyszałam odgłos wody. Czyli chłopiec mnie posłuchał. Po około godzinie zszedł na dół, ubrany w dresowe spodnie i bluzę w trupie czaszki. Wtedy mogłam jednoznacznie stwierdzić, że miał kruczoczarne włosy i szare oczy. Chyba wrócił mu humor. Miałam wrażenie, że awansował na wyższy poziom. W trakcie jego pobytu na górze, uszykowałam kiełbaski do pieczenia, rzodkiewki, jabłka, musztardę, BBQ, ketchup, chleb oraz margarynę. W niecałe 15 minut upiekliśmy kiełbaski. Potem zjedliśmy. Ja dwie kiełbasy z musztardą, a chłopiec 3 z ketchupem. BBQ nie tknęliśmy. Night natomiast, pochłonął 5 jabłek i 15 rzodkiewek. Potem, wszyscy usnęliśmy. Żeby nie było wątpliwości, każdy materac był położony około 5 metrów od siebie.

Od Alvara - CD. Draugeithela

Gdy opuściłem salę tronową, ściągnąłem maskę rozwydrzonego i zbyt pewnego siebie króla. Nie wiedziałem, czy mogłem być pewny, czy aby na pewno dały się nabrać na ten wizerunek. Wydawał się mnie potwornie głupi.
W przejściu bocznemu, na drodze ku głównemu korytarzowi prowadzącego ku komnatom na wyższej kondygnacji, stanęła mi ona, doradczyni, która nie zna swojego miejsca - Solena, maga o słodkim imieniu i wrednym charakterze. Wysłanniczka Syjonu.
Zmierzyła mnie krytycznym wzrokiem, choć nie zajrzała do oczu. Nikt nie zaglądał, znając moją moc.
- 'Witajcie w moim zamku, jestem sobie królem!' - zaczęła mnie przedrzeźniać, gestykulując jedną ręką - 'Jestem silniejszy od was, a teraz wybaczcie, ale rządzenie wzywa!' Żałośniej się nie dało? - warknęła na koniec.
Posłałem jej pełen satysfakcji uśmiech.
- Czyli spełniło swoją rolę. Miało być żałośnie.
- I dlatego dałeś im wolną rękę w działaniach na zamku? To przestępcy, w tym jedna z nich była bliską osobą księżniczki, którą zamordowaliśmy. Jej kochanka wysłałeś do lochów i poddałeś bezpodstawnym torturom. Myślisz, że tak po prostu zapomni?
- Nie liczę na to nawet, moja droga - wymusiłem uśmiech - Liczę tylko na to, że te kobiety będą powoli odkrywały tajemnice tego zamczyska, a ty - skinąłem na nią kontaktowo - Soleno, będziesz mnie o tym powiadamiała.
- Jestem jednak ciekawa, w jaki sposób, Wasza Wysokość. Nie znasz moich umiejętności, nie mam mocy telepatycznych, jestem jeno prostą zaklinaczką zwierząt. Wątpię, aby którekolwiek dobrowolnie ruszyło za tymi dziewczętami, zwłaszcza, że nie są godne zaufania. Nie mają żadnych cech, które wabiłyby szczura czy osę. Moje zaklęcia nie polegają na hipnozie. Ja je o to proszę. A jak się nie zgodzą, nie mam na to wpływu. Jak ty sobie wyobrażasz, że będę cię informowała, mości królu?
- Solena, jesteś taka piękna, a taka głupia - wykrzywiłem wargi - Wezwałem je nie tylko po to, aby skontrolować je i dać wolną rękę. Gdy tylko weszły, i spojrzały w moje oczy, nałożyłem na nie znak transformacji runicznej, dzięki czemu będę mógł go zmienić nieznacznie, jednak na tyle skutecznie, aby zmanipulować zapach czy dźwięk. Myślę, że to jest wystarczający argument dla twoich futerkowych zwierzaków.
Otworzyła usta, jakby chciała mu zaprotestować ostro, ale szybko je zamknęła, wysyłając mi szelmowski uśmiech.
- Oczywiście - rzekła powoli - Wasza Wysokość...

***

Po godzinie spędzonej u głównego generała Fuego, który postanowił trzymać z silniejszym i przedstawił mi siłę wszystkich wojsk, morale, wierność wobec królestwa, dostałem weszcie raport od strażnika więzienia.
Niski, blady człowiek z blizną dzielącą jego twarz na pół, wszedł do komnaty na moje wezwanie. Wyglądał swobodnie, jakby zupełnie go nie obchodziło, kto rządzi w jego kraju. Ukłonił się niedbale. Nie widziałem w nim żadnego zagrożenia, toteż przymknąłem oko na te gesty.
- Panie - rzekł równie swobodnym tonem - Przynoszę listę i opis ludzi więzionych w podziemiach.
- We wstępie, celniku, powiedz mi - rzekłem spokojnie - Czy jest co w ogóle wymieniać.
- Oj, jest, wasza królewska mość - uniósł głowę - O ile mordercy, zdrajcy państwa i jeńcy wojenni są godni twojej uwagi...
Zrobiłem nieznaczną pauzę.
- Mów zatem dalej.
- W więzieniu są trzy kondygnacje, panie - zaczął - Na trzech poziomach. Pierwszy zbudowany został jeszcze na powierzchni, gdzie dochodzi światło słoneczne przez niewielkie okienka. Ci na górze jeszcze nie zdziczeli do reszty, czego nie można jednak powiedzieć o tych na samym dnie - zarechotał paskudnie - Ale po kolei. Na samej górze niczego ciekawego nie ma, jeno jakieś złodziejaszki, nieposłuszna służba i dworni, ci wyżej postawieni. Ich wyroki nie są dłuższe niż kilka lat, więc nie stracili rozumu. Karmieni są i można z gadami porozmawiać, a co. Szczególnie lubię jednego grajka, który wyobrażał poprzedniego władcę. Ale jak pięknie wyobrażał! Ha, charyzmę ma chłopak, nie ma co...
- Przejdź dalej, dobry człowieku - rzekłem w zamyśleniu, przeglądając listę więźniów. Ich imiona niemal niczego mi nie mówiły. Na drugiej kondygnacji jednak znalazłem nazwisko byłego syjońskiego kapłana, który swego czasu zaginął bez wieści. Uznano go za zdrajcę i zapewniono, że nie będzie sprawiał kłopotów.
A więc to się z nim stało...
- Drugi poziom jest gorszy, wasza wysokość. Przebywają tam ludzie, którzy mają do odsiedzenia przynajmniej 10 lat i nie są już zwykłymi złodziejaszkami, o nie. To ludzie niebezpieczni, ale o nastawieniu sceptycznym do władzy. Poprzedni król nazywał ich "ludźmi zagubionymi, ale niebezpiecznymi". Miał zamiar poddawać ich próbom, króre miały zadecydować, czy nadają się do służby, czy nadal są zepsuci. Loch albo służba. Próby pokazywały wszystko.
- Niegłupi pomysł...
- A jakże - wyszczerzył ubytki w zębach w krzywym uśmiechu. Starałem się nie zwracać uwagi na to - Tylko jego dzieci przestały praktykować, przez co ci, którzy odsiedzieli swoje, po prostu wyszli na wolność. Żadnych prób. Żadnej kontroli.
- Księżniczka rządziła przez ledwie kilka lat - spojrzałem na niego - Ilu za ten czas opuściło więzienie?
Celnik zastanowił się przez moment.
- Eee... Z trzynastu na drugim piętrze, mój panie.
- A reszta?
- I... Yyy... Sześciu na samej górze.
Spojrzałem na listę. Jeno imiona czterech ludzi widniało na papierze pod nazwą "Dno" .
- A z Dna? - zapytałem.
Celnik zarechotał paskudnie.
- Toż wasza królewska mość nie wie, że z Dna nie wychodzi nikt?
- Dożywocie? - zapytałem.
- Gorzej - celnik nachylił się - To Mroczny Jar. Na Dnie nie ma światła, ani niczego, co ludzkie. Na Dnie jest już tylko szaleństwo.

***

Zapach ludzkich i szczurzych odchodów mieszał się z odorem gnijącego drewna i ciał. Powietrze na Dnie było zimne, przenikliwe i wilgotne, napominające woń, którą pamiętałem z Dou Mennah. Woń beznadziei, śmierci i niewoli. Tu jednak nie był aż tak przesiąknięty. To więzienie było mniejsze i... inne. Ściany były tu jaśniejsze i mniej brudne, szczurzy odór mieszał się z powietrzem dobiegającym z górnych kondygnacji, chociaż było równie ciemno i zimno. W lichym blasku pochodni naliczyłem szesnaście niewielkich, ciasnych cel o murowanych ścianach i umacnianych drzwiach. Klucze do nich posiadał strażnik, przypasany na rzemieniu do paska, wiszące na osobnym, metalowym kółku.
- Tu - rzekł celnik cicho, jakby zachowywał ostrożność - Tu siedzi kanalia królestwa, która nie zasłużyła na Dou Mennah, albo z woli króla się tam nie znalazła. Cholera wie, dlaczego, ale tajemnica poszła w morze wraz z nim. Niech woda lekką mu będzie - mruknął, podchodząc do pierwszych drzwi. Za kratami było zupełne ciemno, jednak dzięki pochodniom zatkniętym na ścianach, blisko wejść, ujrzałem niewyraźną sylwetkę, skamieniałą w kącie. Poczułem mrowienie w oczach, czując przepływającą przez nie magię.
- Hubert Yarme - rzekł za poważnie, jakbym go wcześniej oceniał - Iluzjonista o wielkich ambicjach, siedzi tu już 12 lat. Bawił się kartami i narkotykami, umiał nieźle namieszać w głowie. Na dodatek był łebski do intryg przeciw władzy. Dotąd nie stwierdzono, dlaczego i jak udało mu się zahipnotyzować marszałka, aby skradł królewskie dokumenty. Ukrywał się, sukinsyn przez kilka lat, ale w końcu go capnęli i wylądował tu. Pozostałe królestwa o nim nie wiedzą, nie wylądował też w Dou Mennah. Więc gnije u nas...
- Wolałby to miejsce, niż Dou Mennah - rzekłem sucho, strzepując resztki magii z źrenic kilkoma mrugnięciami - W tamtej dziurze zdechłby szybko, w cierpieniach i wielkim bólu. Dno, w porównaniu z tamtym miejscem to luksusy.
Celnik przymierzał się do splunięcia, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał.
- Dou Mennah to miejsce nie dla człowieka, ale dla demona. Człowiek tam nie przeżyje. Jeno bestia, zdatna do życia w takich warunkach. Tylko tacy przeżywają tamto miejsce.
Nie skomentowałem. Po części miał rację.
- Mamy tu też... - kontynuował - ...takiego... łucznika, cwaniaka, o! Zbaraniał, młody głupi, ale szył pięknie. Celność jedna z najwyższych w królestwie, wiele małych bitew wygrał na szlaku. Zaciągnął się do armii, walczył przez 4 lata wiernie, a potem coś mu do łba strzeliło. Zabił swoją żonę i począł grozić wpływowym ludziom, których osłaniał. Pięciu zginęło od jego pierzastych strzał. Obezwładniono drania i wtrącono tu. Bez żadnej rozprawy, bez osądzenia. Padł rozkaz i... to tej pory siedzi. Jest niepoczytalny, ni jak się z nim dogadać. Ciągle coś bredzi o czarnych koniach, demonach, "Czarnym słońcu" i "Cieniu cienia"... Brednie, powiadam. Ja bym z nim od razu na stryczek poszedł, bo zaraz tu inni mu zwariują.
- Co według ciebie dałoby zabicie go? - spytałem powoli, wpatrując się we wskazaną przez celnika kratę.
- No... - zawahał się mężczyzna - Kara śmierci wydawana była przez uczynki o mniejszej wadze, niż... - odchrząknął.
- A jednak poprzedni władca zachował go przy życiu - spojrzałem na niego - Dlaczego?
Celnik wzruszył ramionami.
- Wasza wysokość... Z całym szacunkiem, ja tu tylko prosty celnik, więźniów pilnuję, czasem pogadam, to ze strażą, to z więźniami z górnego piętra... Bo tu nie wolno. Nie, z nimi gadać nie można.
Nie odpowiedziałem. Nikt nie wiedział, do czego zdolni byli podobni ludzie, już sama rozmowa z nimi mogła być niebezpieczna dla psychiki. Mogli manipulować człowiekiem, jak chcieli. Znałem takich ludzi. W Dou Mennah, niemal wszyscy byli tacy cwani. Jednak nie tylko więźniowie tamtego miejsca byli... inni.
Celnik przeszedł na drugą stronę korytarza, podchodząc do kolejnej celi.
- Proszę tędy, wasza wysokość - zachęcił mnie - Tu przesiaduje mój ulubiony. Dzikus, dziwny jakiś, dryblas wysoki jak drzewo, a cichy jak cholera. Od miesiąca tu sterczy, dostał się tu podczas ekspansji, czy cholera go... Tam...
- Jeniec wojenny? Uchodźca?
- Jeniec, jeniec, mości królu. Szarpał się jak niedźwiedź, ale go złapaliśmy. Nie wiedzieliśmy za bardzo, co mamy a nim począć, więc wylądował tutaj, i siedzi biedaczyna. Czasami mi się wydaje, że jest w stanie nawet wyważyć te drzwi.
Spojrzałem przez kratę. Siedział spokojnie, nieruchomo, po turecku. Magia znów spłynęła mi na oczy. Rzeczywiście, był wysoki, potężnej budowy, jakich nie spotyka się na amazyjskich ziemiach. Strzała wbita w ramię, brud, krew i skupienie na twarzy. Przyglądał się. Dostrzegłem coś w jego oczach.
- Skąd jest?
- Zza morza, psia mać - warknął celnik - Nie rozumie naszego, nikt nie zna krain, skąd pochodzi, ale wszyscy obstawiają, że to górzyste krainy. Zaatakował, jak w transie, rzucał się i zarąbał dwóch naszych, ale żeśmy go złapali i siedzi tutaj. Cały czas w tej samej pozycji. Zdziwiło mnie to, gdyż spodziewałem się, że będzie chciał uciec...
- Widocznie nie jest głupi - rzekłem - Otwórz wrota.
- Co..?
- To rozkaz, otwórz wrota - powtórzyłem dobitnie.
- Tak, panie...
Celnik nadal nie wiedział, dlaczego tak postąpiłem, sądząc po jego drżących dłoniach i niepewnych ruchach. Zapewne nie używał tych kluczy od miesiąca, kiedy zamknął tu tego wojownika. Zapewne nie robił tego częściej niż tylko po to, aby wydostać ciało, albo otworzyć celę dla nowego więźnia. Widać rzadko otwierał te zajęte.
Wszedłem do środka, nie biorąc ze sobą pochodni. Poczułem przebiegające przez skronie ciarki, impuls magiczny, który przeniósł się na powieki. Zaswędział mnie kącik oczu.
- Jeśli mówisz naszą mową, przemów, wojowniku - powiedziałem. Mój głos brzmiał władczo i dostojnie.
Wojownik uniósł wzrok. Milczał długo.

<Draugeithelu, będziesz skory?>

18 listopada 2015

Od Tantrissa

Podwinąłem rękawicę z ćwiekami na palcach i ruszyłem prostą drogą kanałów prowadzącą do dziedzińca miasta. Był wieczór, więc nikt mnie nie zauważy ani nie zwróci uwagi. Kanały były szerokie, a dróżki długie. Ściany były zbudowane z czerwonych cegieł. Przyspieszyłem kroku, zadawałem sobie pytanie, gdzie może być ten cholerny demon. Odpowiadała mi tylko woda pluskająca pod moimi nogami i do tego jeszcze ten smród. Wyskoczyłem i pierwsze co, to przeszedłem przez ulicę, nie zwracając uwagi na ludzi obok których przechodziłem, zbliżając się do karczmy poszedłem za budynek omijając wąsatego oberwańca, który skulony i kucał wypróżniał się. Wskoczyłem na dach budynku, oczekiwałem na informatora, który ponoć coś wie o demonie zwanym Walriderem. Zawiązałem sobie sznurkiem nogę i przywiązałem do pręta, spuściłem się w dół, złapałem gościa i ściągnąłem w górę, jednak to była kobieta. Była ona ubrana w jedwabną niebieską sukienkę i czarny płaszcz z dużym kapturem. Spod kaptura zsunęła się kurtyna blond włosów. Puściłem ją i sparaliżowałem ją zimnym, zdziwionym wzrokiem. Odczułem nie co złość
- Coś za jedna, z tobą się nie umawiałem - powiedziałem zimnym głosem.
- Ani ja z tobą. Czego ty chcesz? - warknęła widocznie zła tym całym incydentem. Wiedziałem, że czuła złość, ale i też lekkie zdziwienie, rozczochrałem swoje bujne włosy, odchrząknąłem i rzekłem:
- Poprawka, czego szukam... zaraz ci pokażę.
Wyjąłem fotografię i pokazałem jej postać Walridera.


- Co to za paskudztwo! - powiedziała i splunęła.
- Aha, czyli nie znasz - schowałem fotografię i zeskoczyłem z budynku i pognałem przez centrum miasta w cuchnący obornikiem i szambem kanał.

<Nikita?>

16 listopada 2015

Tantriss Razel


Imię: Tantriss
Nazwisko: Razel
Płeć: Mężczyzna
Królestwo: Fuego'a
Wiek: 19 lat
Urodziny: 24 maja
Ranga (Stanowisko): Rozbójnik (Przestępczość)
Charakter: Co tu gadać? Tantriss trzyma wszystkich krótko, nie lubi rozkazów, wręcz nienawidzi. Zawsze trzyma na swoim i i chodzi własnymi ścieżkami. Jest bezlitosny tylko w czasie wykonywania roboty, lecz w czasie walki tak tylko dla jaj, przegranego traktuje honorowo. Miłość dla zabójcy nie posiadającego żadnych skrupułów jest jednym, wielkim wariactwem. Może zabić smoka który więzi w środku piękną królewnę lecz nie skorzysta z okazji i nie weźmie z nią ślubu jako jej książę na gniadym koniu, ewentualnie poprosi o pieniądze. Niektórzy uważają ze jest aseksualny a czy to prawda to już jego sprawa. Nie przepada za towarzystwem,jest samotnikiem z natury. Jest strasznie niecierpliwy i drażliwy. Trudno nawiązać z nim dobre kontakty. Lubi ryzyko, nie boi się interwencji straży czy ataku potworów. Liczy tylko na siebie, nie wierzy w ludzi. Nie raz lubi pograć sobie w gry hazardowe lub wyjść do karczmy.
Aparycja: Tantriss to młody mężczyzna o czarnych, krótko-ściętych włosach i brązowych jak czekolada oczach. Jest dobrze zbudowany i umięśniony dlatego że sporo ćwiczył na treningach. Ubiera się zazwyczaj w swój oryginalny, skórzany strój który sam zrobił ze skóry łosia, przyozdabiany elementami pozłacanej zbroi. Nigdy nie opuszcza swoich dwóch ulubionych mieczy.
Szczegółowa aparycja:
- kolor oczu: brązowe
- wzrost: 185 cm
- waga: 60 kg
Umiejętności: walka mieczem, walka sztyletem, strzelanie z łuku
Magiczna moc: panuje nad żywiołem ognia,zna wiele zaklęć takich jak : 
Kula Ognia - Tantriss rysuje w powietrzu ogromną linię która przeistacza się w ognistą kulę którą miota w przeciwnika
Ognista Bariera - tworzy przed sobą ognistą ścianę która uniemożliwia przeciwnikowi na uderzenie
Ogniste szpony - Tantrissowi wyrastają długie szpony i zaczynają płonąć
Ognista Lanca - Tantriss zionie ogniem, a płomień ma kształt lancy, która ma zasięg na kilka metrów
Ogniste Rodeo - Tantriss czaruje długą ognistą linię, ma ono na celu schwytania przeciwnika zadając mu dodatkowo ból
Ogniste oczy - sprawia że oczy Tantrissa płoną, natomiast u przeciwnika jeśli spojrzy mu w oczy, czuje w wnętrzu siebie ogromny ból jakby został wypalany od środka
Ognista Śmierć - Tantriss krzyżuje ręce i przyjmuje postawę obronną, przed sobą czaruje kulę ognia która gwałtownie zaczyna rosnąc, po czym wywołuje eksplozję
Żelazna Pięść - W dłoni pojawiają się ogromne płomienie które zwiększają obrażenia
Ognisty Jeż - Tantriss tworzy ogromny kokon z lawy wokół siebie, później lawa zasycha i wytwarza ogromne kolce krępujące przeciwnika i kłuje go uniemożliwiając na atak
Ognista Chichotka - Czar Woodo, Tantriss wytwarza w dłoni kulę ognia która zaczyna chichotać i wskazany przez niego cel chichotka podąża za nią do puki tego nie zniszczy
Prawo ognistego kła - Tantriss tworzy ognistą runę, natomiast nad przeciwnikiem tworzy wielką dziurę ognia z której wydobywa się paszcza smoka która zatrzaskuje przeciwnika
po czym smoczy łeb eksploduje
Ognisty wodnik - Tantriss wokół siebie tworzy morze lawy, po czym wysyła ją w stronę przeciwnika, uwaga lawa wyczarowana przez niego może być niszczycielska niż dla jednej osoby
Najsilniejsze zaklęcie Furii:
Ognista Furia - Oczy Tantrissa zmieniają kolor na czerwony, uzyskuje wtedy nadludzką szybkość, niszczycielską siłę która zaledwie używając małego palca potrafi zgiąć metalową belkę, lub palcem wskazującym zrobić dziurę chodź by w murze chińskim
jeden minus jest taki że nie panuje wtedy nad ogniem, wtedy ten morderczy żywioł stanowi nie tylko zagrożenie dla jego przeciwnika lecz też dla samego siebie
Rodzina:
- matka: Tenebis †
- ojciec: Tristan †
- starsze rodzeństwo: Aleu †
- młodsze rodzeństwo: Dansa † Nicol † Dimitr i Tom†
Zauroczenie: To praktycznie niemożliwe...
Ex: brak
Potomstwo: brak
Koń: Gideon
Historia: Tantriss przeżył zamach wojsk wroga, fakt stracił prawie całą rodzinę, ale nie stracił zapału do zabijania. Szkolił się na zabójcę i wstąpił w szeregi Pięciu Królestw
Inne zdjęcia: 1
Autor: marcinekj995
SIŁA: 30 SZYBKOŚĆ: 50 ZWINNOŚĆ: 10 CZUJNOŚĆ: 5 WYTRZYMAŁOŚĆ: 5

15 listopada 2015

Od Namidy

Wstałam bardzo wcześnie. Tej nocy nie spałam zbyt dobrze. Od kilku tygodni męczą mnie koszmary. Z westchnięciem wstałam z łóżka i spojrzałam w kierunku okna. Na zewnątrz było ponuro. Ciemne, kłębiaste chmury spowiły całe niebo, ukrywając przed światem słońce i zapowiadające deszcz.
Wszyłam z domu, nie mając konkretnego celu podróży. Na wszelki wypadek wzięłam ze sobą swój łuk i kilka strzał.
Błąkałam się tak bez celu kilka godzin, gdy stwierdziłam, że zaczyna dochodzić południe i miasto będzie pełne ludzi. Nie lubiłam zbyt tłocznych miejsc, więc postanowiłam udać się do stajni. Tam radosnym rżeniem przywitała mnie moja jedyna przyjaciółka - Aria.
- Też cię miło widzieć - powiedziałam i pogłaskałam ją.
Wyprowadziłam klacz z boksu i osiodłałam. Udałam się na obchód terenów królestwa, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ale tak jak się spodziewałam, nic się nie działo. Późnym wieczorem, choć można by powiedzieć, że była już noc, odprowadziłam klacz do stajni, pożegnałam się i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Lecz przy wyjściu ze stajnie wpadłam na kogoś.
- Przepraszam - powiedziałam cicho

< Ktoś ? >