Strony

Mieszkańcy

17 września 2015

Od Svena - CD. Catlin

Z rozbawieniem przyglądałem się jak dziewczyna produkuje się tymi małymi rączkami w roztrzęsionej gestykulacji sprzedając mi tyradę, którą już nieraz musiałem wysłuchiwać. Nie zważając raczej na jej słowa przyglądałem się otaczającym nas ludziom. O ile wzrok mnie nie oszukał w tłumie mignęła mi znajoma twarz gościa od butelki z winem. Nie spodobało mi się to. Typ wyglądał na takiego, który jest zawsze tam gdzie można się za darmo dorobić. Tym bardziej, że te całe bele, które tak sukcesywnie zapełniły świat tej panienki, nie wyglądały na byle jakie szmaty. Jedwab, jak mniemam. A jedwab jest w cenie. Co jak co, ale ja jako syn jednego z najbardziej wpływowych kupców w tym królestwie, nawet pozbawiony smykałki do interesów, dobrze takie rzeczy wiem. Całe dnie siedzenia przy ladzie, "bo ktoś musi popilnować interesów, a ty Sven całe dnie nic nie robisz" nie spełzły na niczym.
I istotnie trzy sztuki ów bel nagle się rozpłynęły w powietrzu kiedy tylko dziewczyna skończyła swoja gatkę i z czerwoną buźką i łzami w oczach zaczęła się bezradnie rozglądać wokoło szukając swoich rzeczy. W skupieniu obserwowałem jak materiał przedziera się przez tłum, dysząc przy tym głośno i próbując nie rzucać się w oczy.
- Aha - wydedukowałem, budząc tym samym konsternacje u brunetki. Przez moment zastanawiałem się co powinienem zrobić. Dać mu zabrać te bele? Jakoś mnie to gryzło. Dupek popsuł mi już dzień tym swoim zapijaczonym dziobem i wyzwiskami, czemu więc miałbym mu teraz dać się dorobić? Przy okazji może tej dziewczynie przestałoby się zbierać na ryczenie, bo słuchanie czyjegoś, szczególnie kobiecego płaczu zdecydowanie nie należało do moich ulubionych czynności. Poza tym nie wyglądało na to by chciała za ten materiał jakieś pieniądze ode mnie. Aż dziwne, nie? Zwykle w takich sytuacjach chcą jak najwięcej, powołując się na szkody materialne, fizyczne i duchowe. Aha, pewnie za śmierć ich ciotki w 997 też odpowiadam. Śmieszni są ci ludzie trzeba przyznać. Mają żywą wyobraźnię. Ale, ach nie pozostawia mi to większego wyboru w tym momencie.
Gwałtownie spiąłem Demiurga piętami. Ogier energicznie skoczył do przodu niemal wpadając na tłum ludzi, który rozstąpił się niby Morze Czerwone. Posypały się wdzięczne bluzgi i prośby do Boga, podobnie powypadały też przedmioty ufnie spoczywające w dłoniach mieszczan. Rozległy się trzaski i uderzenia oraz miękki stukot bel uderzających o kamienny bruk. Do moich, i nie tylko, uszu dobiegła barwna wiązanka przekleństw wypluwanych przez wiadomo którego osobnika, a oczy zgromadzonych zgodnym ruchem powędrowały w tamtym kierunku.
Rozpalony niczym piec kowalski kupiec stał w śmiesznej pozie nad leżącym koło jego stóp jedwabiem, dysząc z wysiłkiem. Krople potu niby maleńkie rzeczki spływały po bruzdach na jego twarzy a czerwone jak samo piekło policzki były czystym skondensowanym poczuciem zażenowania, złości i wstydu. Parsknąłem na ten widok śmiechem i popędziłem lekko Demiurga, żeby podszedł bliżej.
- To chyba nie należy do ciebie - rzuciłem głosem typowego miejskiego wąsatego strażnika - Uprasza się o natychmiastowe zwrócenie tych bel jedwabiu ich prawowitej właścicielce. W trybie natychmiastowym, ty zapita świnio - spojrzałem na niego ostro, kładąc dłoń na biodrze jakbym niby miał tam jakąś broń.
Kupiec bez chwili zwłoki pozbierał materiał i służalczo podszedł do brunetki, wpychając w jej dłonie bele. Podążałem za nim krok w krok, nie spuszczając z niego oka. Mężczyzna, o ile tak mogę go nazwać mówił coś gorączkowo pod nosem, czego nie miałem nawet ochoty głębiej analizować. Oddawszy już nieswoją własność popatrzył na mnie błagalnie.
- No leć już do tego swojego brudnego zaułka - warknąłem. Jak na zawołanie grubasek ruszył kłusem w swoja stronę, odprowadzany moim dźwięcznym śmiechem. Wraz z jego zniknięciem na horyzoncie, ucichłem spoglądając raczej obojętnie na stojącą wciąż obok brunetkę.
- Nie myśl sobie, że robię to z dobroci serca - zastrzegłem, przybierając znużony ton głosu - Bierz te swoje bele i znikaj stąd. I na przyszłość staraj się uważać na rozpędzone konie, bo następnym razem już się nie zatrzymam - odetchnąłem i rozluźniłem się w siodle, bez większego zainteresowania poprawiając mankiety koszuli.

<Catlin?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz