Strony

Mieszkańcy

16 sierpnia 2015

Od Zefira - CD. Margles

- Ty naprawdę prosisz się o kłopoty, kretynko! - syknąłem z na wpół udawaną wściekłością. Owszem, umiałem panować nad swoimi emocjami, jednak nie miałem czasu na długie wywody, dlaczego nie powinna iść za mną. Rozmowa ze mną podczas wykonywania pracy była jak wyrok. Kłopoty nie odejdą od ciekawskiego, który chce zobaczyć moją prawdziwą twarz. Nie. Moja prawdziwa twarz była szkaradniejsza od najgorszych demonów.
Wzdrygnęła się i cofnęła. Może to przez krew na moich rękach, może przez wyraz twarzy. Jak ona mogła tak uparcie leź za kimś, kto przed chwilą uśmiercił innego człowieka? Z niepokojem spojrzałem na kałużę krwi. Nie była największym problemem teraz. Wypadki się zdarzały, a jeśli spadnie deszcz, może nikt nawet nie zauważy. Musiałem się pozbyć ciała. Jak najszybciej.
- Kobieto, umyj się, wypierz suknię, zapomnij o tym zdarzeniu, do cholery - powiedziałem już spokojniej - zaufaj mi, nie chcesz mieć z tym nic wspólnego.
- A-ale.. - zdawała się nadal mieć coś do powiedzenia - Jestem ci winna przynajmniej podziękowania...
Wciągnąłem gwałtownie powietrze, wzniosłem oczy błagalnie ku niebu. Choć może nie tam powinienem.
- Za odbieranie życia się nie dziękuje - odparłem tylko cicho. Wszystkie ponure myśli na nowo wtargnęły do mojego umysłu. Nie mogłem się doczekać, aż przestanę być sobą. Aż założę jedną z moich beztroskich, niewinnych masek. Aż ucieknę od brutalnej rzeczywistości.
Wyrwałem się z jej uchwytu i ruszyłem dalej. Nawet się nie odwróciłem.
- Przetrzyj tą plamę - poleciłem ponownie - I nie...
Serce mi przyspieszyło, gdy moje uszy zarejestrowały nowy dźwięk. odgłos kroków, zza rogu, może dwadzieścia metrów za moimi plecami. Ona także to usłyszała, choć nieco później. Odwróciliśmy się nerwowo za siebie w tym samym momencie. Światło pochodni dawało coraz mocniejszy blask za wejściem do kuźni.
To był dla niej wyrok.
- Cholera... - syknąłem. Poprawiłem trupa na moich barkach. Był cholernie ciężki. Jego broń zazgrzytała cicho - Za mną - mój ton nie cierpiał sprzeciwu, pognałem przed siebie, wzrokiem szukając jakiegokolwiek przejścia na równoległą ulicę, gdzie zostawiłem martwego towarzysza Rogha. Musiałem zatrzeć ślady. Straż za paręnaście minut zacznie przeszukiwać okolicę.
- Na bogów - jęknęła przestraszona kobieta, czmychając cicho za mną. Uciszyłem ją stanowczym ruchem głowy.
Wiodłem ją przez labirynt mniejszych uliczek. Ciemność wcale nie ułatwiała mojego zadania. Potykała się za mną o wyboje w brukowanych ścieżynach, każdy szelest zdawał się być oddechem bestii, każdy kot małym demonem. Nauczyłem się to ignorować. w chwilach słabości nachodziły mnie halucynacje.
Nie wiem, od jak dawna byłem chory. To przychodziło powoli, niepostrzeżenie koszmarne myśli wdzierały się do mojego umysłu, zaburzając myśli. NI myślałem o tym, za dnia, gdy nie byłem sobą. To wracało w nocy. Gdy choć na chwilę musiałem na nowo ściągnąć wszystkie maski. Myśl, że właśnie przez przypadek ktoś poznał moją prawdziwą twarz wcale mi nie pomagała.
Chłopka się nie odzywała, co choć w małym stopniu mnie satysfakcjonowało. Nie sprawiała kłopotu, choć słyszałem, jak ze strachu dzwoniły jej zęby. Mogła za mną nadążyć dzięki temu, że miałem znaczne obciążenie. Słyszałem jej zdyszany oddech. Jęknęła półgłosem, gdy jakiś szczur przebiegł jej pod nogami. Zignorowałem to.
Zatrzymałem się przed wyjściem na trakt prowadzący do zachodniej bramy miasta. Była zamknięta, jednak drzwi obok zostały przeze mnie otworzone jakieś dwie godziny temu, przez co miałem wolną drogę ucieczki. Koń czekał za murami, z prawej strony bramy. Jeślibym się tam dostał, bezpiecznie mógłbym się pozbyć ciał. Wyjrzałem za róg, spoglądając na moją drogę ucieczki. Nieme przekleństwo zastygło na moich ustach, gdy zobaczyłem tam światło i strażnika siedzącego w ganku za kratą drzwi. Pech prześladował mnie tego wieczoru zbyt często.
Pierwszy trup był ukryty w mroku w zaułku między tawerną, a domkiem mieszkalnym. Chociaż tyle mi się udało, że nie został zauważony. Nadal byłem w stanie dostrzec wykrzywioną w walce rękę.
Musiałem pozbyć się strażnika, jednak po cichu. W tej dzielnicy każde morderstwo było podejrzane, prawo rządziło tu mocniej niżby nigdzie indziej.
Wtem wpadłem na pomysł.
- Wywab go stamtąd - rzekłem do kobiety. Upuściłem Rogha na bruk cicho i rozprostowałem obolałe ramiona. Jak ciężki mógł być jen człowiek?
Nie uzyskując odpowiedzi zerknąłem na chłopkę. Gapiła się na mnie, jakbym mówił do niej w zapomnianym języku smoków. Ściągnąłem brwi ku sobie, wysyłając przeszywające spojrzenie.
- Ale jak? - spytała spłoszona. Obejrzałem ją od stóp do głów. Nie wyglądała na bogatą, jednak ujrzałem przytoczony do niej woreczek. Jednym szybkim ruchem zerwałem go i potrząsnąłem. Monety. Nie było wiele, ale wystarczyło. Spojrzała na mnie przestraszona i z wyrzutem. Uśmiechnąłem się do niej podstępnie.
- Ukradłem ci to - stwierdziłem - Narób hałasu, ja go zgubię.
Po czym wymknąłem się za róg, zostawiając ją samą. Byłem bardzo ciekawy, jak to odegra.

<Margles?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz