Spadłem z gałęzi, na której spałem, na twardą ziemię. Miałem ochotę znów wrócić na drzewo, jednak ból skutecznie wybił mi to z głowy. Jęknąłem cicho i wtedy zauważyłem jakąś osobę. Dziewczynkę. Chyba w moim wieku, może trochę starszą. Podchodziła. Zanim się podniosłem, dzieliło nas tylko kilkanaście centymetrów. Wyciągnęła w moją stronę rękę. Chwyciłem ją i wstałem. Podniosłem głowę do góry, gdyż dziewczyna była ode mnie wyższa. Para dużych, niebieskich oczu wpatrywała się we mnie z zaciekawieniem. Nie zdziwiło by mnie to, gdyby nie fakt, że jej włosy były tego samego koloru, co tęczówki. Na dodatek była dziwnie ubrana, w jakąś koszulę i spodnie w gwiazdy... Kogo ja spotkałem? Jakąś wariatkę?
-Skye. A Ty? - Przedstawiła się. Nim zdążyłem odpowiedzieć, już zaczęła z powrotem mówić. - Coś Ci się stało? Co Ty w ogóle robiłeś na tej gałęzi? Chcesz się ze mną pobawić? Zobacz, tu są duszki! - Krzyknęła i pociągnęła mnie za sobą.
Z racji tego, że była silniejsza nie mogłem tak sobie się wyrwać. Poza tym nadal byłem obolały po tym okropnym upadku. Na szczęście po chwili wleczenia mnie jak przytulankę, puściła mój nadgarstek. Nagle znów na mnie spojrzała, jednak tym razem jej oczy strasznie świeciły. Jak słońce, albo jeszcze bardziej. Przerażające. Odruchowo chwyciłem najbliższy leżący przedmiot, którym w tym wypadku była jakaś gałąź, zamachnąłem się i... po prostu ją uderzyłem. Dziewczyna przewróciła się i złapała za twarz, jakby to miało w czymś pomóc. Kiedy na nią spojrzałem poczułem się dziwnie. Niby nic mi nie zrobiła, ale jej zachowanie i wygląd to nie było nic normalnego. Niby sam mam nietypowe włosy, bo białe, jednak niebieskie to chyba przesada. A może gdzieś indziej jest to całkowicie pospolite?
Nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo usłyszałem za sobą jakieś parskanie. Czy ona miała konia? Obróciłem się i zobaczyłem jakiegoś tęczowego rumaka, który gnał prosto na mnie. Skoczyłem w bok, jednak nie dość szybko, co skutkowało okropnym bólem od kostki do końca stopy. Przewróciłem się i zacząłem poruszać się w stronę najbliższej kryjówki. Nie chciałem przecież, żeby to zwierzę mnie stratowało. Nie mogłem się przez niego wspinać, więc pozostała mi ucieczka w krzaki czy jakąś norę. Nie wiem jakim cudem, lecz udało mi się doczołgać do jakiś dziur w ziemi, do których natychmiast się schowałem. Byłem w miarę bezpieczny - przecież koń tu nie wejdzie ani tego nie rozkopie. A dziewczyna raczej nie będzie chciała mnie szukać.
Zająłem się więc opatrywaniem nogi. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, jak to piekielnie boli. Cała była spuchnięta i sina. Jednak była, a to najważniejsze. Wychyliłem się z dziury i rozejrzałem. W oddali zobaczyłem Vulfixa. Starałem się go tu przywołać. Na początku trochę się wystraszył, lecz po chwili gnał w moją stronę. Był on biało-niebieski z nielicznymi czarnymi wzorami na futrze w okolicach głowy. Dodatkowo, jak na tę rasę, dosyć spory. Chciałem z jego pomocą dotrzeć do miasta, bo samemu mogło mi zająć nawet kilka dni. Spróbowałem więc się z nim zaprzyjaźnić. Zwierzę, które jakby chciało mi pomóc, od razu pozwoliło mi na siebie wsiąść. Była to dla mnie duża ulga. Kiedy spojrzałem na nie jeszcze raz, zdałem sobie sprawę z tego, że to jemu dałem ten kawałek bochenka. Więc nie zapomniał.
Po chwili Vulfix biegł w stronę budynków wraz ze mną na grzbiecie. Widać było, że jest zmęczony, lecz nie wycieńczony. Na szczęście został niewielki fragment drogi do przebycia. Już kilkanaście minut później siedziałem na jakimś wozie z jedzeniem, do którego dotarłem dzięki zwierzęciu. Wyciągnąłem z jednego z worków jakąś kiełbasę, przedzieliłem na pół i rzuciłem mu. Zsunąłem się na ziemię i próbowałem się wyprostować. Była to jedna z tych rzeczy, których nie powinienem robić. Ból pojawił się w zdwojonej sile i sprawił, że ledwo nie uderzyłem głową o bruk. Vulfix podszedł bliżej z pożywieniem w pysku. Oparłem się o jego grzbiet i dowlokłem do gęstych krzaków. Tam usiadłem, pogłaskałem go po głowie i zasnąłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz