Strony

Mieszkańcy

29 sierpnia 2015

Od Margles C.D. Zefira

- Przestań! - krzyknęłam do mężczyzny siedzącego obok mnie. Gdy widziałam, jak Zefir, czy jak mu tam było, zgina się wpół i krzyczy, wiedziałam, że muszę zareagować. Nieznajomy uśmiechnął się triumfalnie, widząc w moich oczach strach. Od kilku dni tylko to w nich było. Strach.
- Obiecałeś, że nic mu nie będzie - rzekłam łagodniej. Z takimi typami, trzeba było obchodzić się jak z jajkiem. Jeden niewłaściwy ruch i mogło się rozbić. Ciężko byłoby je posklejać.
- Za to ty obiecałaś, że nam pomożesz - powiedział, a szelmowski uśmiech nie znikał z jego twarzy. Był odrażający. Skinął ręką do swoich towarzyszy, a ci z posłuszeństwem wykonali rozkaz. Porozumiewali się bez słów, tak jakby ustalili każdy swój ruch wcześniej. Skąd to wszystko wiedzieli? Byliśmy aż tak przewidywalni? Unieśli zakrwawione ciało i pociągnęli w ciemności. Na posadzce pozostała czerwona maź. Takiej ilości krwi nie widziałam jeszcze nigdy.
- No dobrze. Spróbujmy raz jeszcze - powtórzył. Był pewny siebie. Kiedyś go to zgubi. Nigdy nie wiesz, co przyniesie los.
- Oddaj to, co nie należy do ciebie - zwróciłam się ku chłopakowi. Stał niedaleko nas, tak jak Zefir, ręce i nogi miał związane grubym sznurem, nie miał szans na ucieczkę. Było mi go tak szkoda. Tak jak wcześniej, moje słowa nie podziałały.
- Margles, Margles, Margles... - mężczyzna pokręcił głową z niezadowoleniem - Jeszcze chwila, a uwierzę, że zależy ci na śmierci tej kanalii - zaśmiał się. Popatrzyłam niewyraźnie przed siebie. W pomieszczeniu było cicho. Czułam się taka samotna. Znów poczułam się jak wtedy, w jaskini, gdy musiałam wybierać, między uratowaniem człowieka, lub zostawieniu go na pastwę losu. Znów ja musiałam podejmować decyzję, o czyjejś śmierci lub życiu. Czy ja, do cholery, byłam Bogiem? Miałam dość. W takiej sytuacji łatwo było o postradanie zmysłów. Przyłożyłam rękę do czoła. Czułam, jak pot leje się ze mnie strumieniami. To było okropne.
- Posłuchaj mnie uważnie - zaczął ponownie, a jego ręce poczęły zataczać dziwne kręgi w powietrzu - Jeśli nam pomożesz, możesz wiele zyskać. W końcu, nie oszukujmy się, za pensję sprzątaczki niewiele się w życiu dorobisz - zakpił - Jednakże... - kontynuował, a wokół mnie pojawiły się nagle dziwne obrazy. Widziałam piękny, drewniany dom z ogródkiem. W otwartych okiennicach, powiewały błękitne firanki, a w ogrodzie rosły dojrzałe jabłonie, obfitujące w dorodne owoce. Wokół unosił sie zapach pysznej szarlotki. Brązowe drzwi uchyliły się lekko, ale nie skrzypiały. Ze środka wyszły jakieś trzy postacie. Gdy ujrzałam ich twarze, srebrna łza potoczyła się po moim policzku. To byli oni. Inaczej ich sobie wyobrażałam, ale i tak byli idealni. Trzymali się za ręce i wołali w moją stronę. Mama, tata... Wyciągnęłam dłoń w ich stronę i wtedy... wszystko się skończyło. Szybkim ruchem starłam łzę, co nie uszło uwadze mężczyzny.
- Damy ci wszystko czego zapragniesz - powiedział powoli. Wiedziałam, że to złe, ale... Chciałam z nimi przynajmniej porozmawiać. Zapytać, gdzie byli przez ten czas, dlaczego mnie porzucili? Wiedziałam, że to nie możliwe.
- Nie potrzebuję tego - odparłam twardym głosem. Starałam się brzmieć dorośle. Nie chciałam by ktoś traktował mnie jak dziecko.
- Chcę czego innego. Zaprowadź mnie do niego - rozkazałam. Parsknął śmiechem. Wyczuł moją niepewność.
- Po co? Żebyś po raz kolejny pozwoliła mu uciec? Nie ma mowy.
Zamyśliłam się. Co dalej? Co miałam robić? Czułam się bezsilna. Nawet dobrze nie znałam swojej mocy. Nie wiedziałam jak działała.
- Lisie, oddaj to co do ciebie nie należy - powtórzyłam. Po mimo drżenia głosu, zrobiłam to dokładniej, precyzyjniej. Chłopak starał się opierać, ale było to na nic. Byłam ciekawa, co tez takiego ważnego miał przy sobie. Jego usta rozchyliły się i wypluł z nich... klucz. Klucz? Cała ta sytuacja była spowodowana... małym kluczem? Byłam zdezorientowana. Po co im stary, bezwartościowy klucz? I co ze mną zrobią, gdy nie jestem im już potrzebna? Nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam.
- Świetnie Margles - pochwalił mnie mężczyzna - A teraz, zabijcie go - polecił bez mrugnięcia okiem. wytrzeszczyłam oczy. Co? N-nie, nie, nie! Tylko nie to! Nie było mowy, o zabijaniu! Nie chciałam wydać go na śmierć... Nie! Byłam zdruzgotana, ale bałam się zrobić cokolwiek. Skoro zabili jego co będzie ze mną?
- Och, nie martw się - powiedział, jakby odgadując, o czym myślę - Jesteś zbyt cenna, by pozbawić cię życia - zaśmiał się, a śmiech ten był jeszcze gorszy od poprzednich. Ktoś złapał mnie mocno za rękę i po mimo moich zdecydowanych sprzeciwów, zaprowadził w tym samym kierunku, co Zefira. Trafiłam do celi obok. Słyszałam, jak go tłuką. Musiało boleć. Bardzo. Po za kilkoma razami, nie słyszałam w ogóle jego głosu. Nad ranem kat wyszedł z zimnej celi. Szepnęłam, tak by mnie usłyszał, lecz by nie dotarło do uszu strażnika:
- Jesteś tam? Żyjesz? - pytałam desperacko, ale odpowiadała mi głucha cisza. Pewnie był nieprzytomny.
- Och, odpowiedz mi! - syknęłam cicho. Usłyszałam mruknięcie. Czyżby moja magia działała na nieprzytomnych? Kolejna rzecz, o której nie wiedziałam, a którą warto było zapamiętać.
- Zefir? Żyjesz? - ponowiłam pytanie - Wszystko dobrze?
- Tak - odpowiedział kąśliwie - Jest wspaniale.
Zdałam sobie sprawę, jak durne było moje pytanie. Strażnik już chrapał. Zabawne. Tak bardzo chcieli go dopaść, ale nie zadbali nawet o kompetentną ochronę.
- Co teraz? - zapytałam. Byłam jeszcze bardziej bezradna niż wcześniej.

<Uciekamy, czy coś? XD>

3 komentarze:

  1. Benissimo. Nareszcie wczułaś się w Zefira. XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Jednak, pozwól mi się wstrzymać z odpisaniem. Zefir zakwalifikował się do finału turnieju -geeeeez, how?- i muszę się na tym nieco skupić. Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe.

    OdpowiedzUsuń