Strony

Mieszkańcy

3 sierpnia 2015

Od Lyrinn

Pierwsze promienie słońca wdarły się do mojego pokoju i jakby na przekór mojemu umysłowi, który potrzebował dalszego odpoczynku, spoczęły na mojej twarzy. Nie otwierając oczu, przewróciłam się na prawy bok, plecami do natarczywych wiązek świetlnych. A raczej przewróciłabym się, gdyby nie to, że po mojej prawicy była tylko nicość. Po chwili leżałam plackiem na drewnianej podłodze, mój biedny nos przeżywał ból wręcz agonalny. W pewnej chwili poczułam w okolicy pośladków coś ciepłego do tego nawet ciężkiego. Zanim uniosłam głowę, aby zobaczyć co jest przyczyną takiego stanu rzeczy, poczułam, jakby ktoś wbijał igiełki w moją skórę.
- Letta! - zakrzyknęłam, pewna już, co właśnie działo się z tyłu.
Gdy obróciłam twarz w kierunku moich nóg, mym oczom ukazała się postać kotki, która jakże majestatycznie podziwiała świat z poziomu mojego tyłka. Lekko zakołysałam biodrami, aby przepędzić tą złośliwą istotę, jaką była biała kocica. Stworzenie popatrzyło tylko na mnie przelotnie, aby po chwili zająć się jakże dokładnym wylizywaniem przedniej łapki.
Wzruszyłam ramionami i zajęłam się przecieraniem dłońmi mojej twarzy, która jeszcze nie doszła do siebie po bliskim spotkaniu z klepiskiem.
Ogarnęłam wzrokiem komnatę. Panował w niej ład i porządek, oprócz kilku kartek walających się po podłodze i krzesła, na którym leżał zbiór ubrań. Lekko ospałym jeszcze krokiem podeszłam do niego i wygrzebałam kilka części garderoby. Teraz nie było czasu na strojenie się. Migiem nałożyłam ,,wybrane" wcześniej ubrania i pośpiesznie wyszłam z pomieszczenia, a za mną podążyła Letta.
Pokonując kolejne zakręty, przemieszczałam się w stronę schodów. Gdy moim oczom ukazały się drzwi koloru młodych listków jabłoni, przeszłam obok nich i skręciłam w prawo.
Po chwili zbiegałam już po schodach, kierując się apetycznym zapachem. Po pokonaniu 3 partii stopni, zatrzymałam się i przeszłam przez mahoniowe drzwi. Moim oczom ukazała się przestrzenna, lecz przytulna kuchnia, a w niej krzątające się kucharki, które przy moim wejściu zaprzestały jakichkolwiek działań. Skłoniłam lekko głowę, na co one odpowiedziały licznymi pozdrowieniami i iście dworskimi dygnięciami. Po tym krótkim zdarzeniu udałam się do podłużnego stołu w głębi pomieszczenia, gdzie ówcześnie ustawione zostały najróżniejsze pokarmy. Od białego pieczywa, poprzez krojone warzywa, aż po plasterki mięsa. Poczułam, jak moje ślinianki zaczynają swą pracę, lecz powstrzymałam się od rozpoczęcia śniadania.
Wpierw podeszłam do głównej kucharki i przejęłam od niej spiętrzone talerze, na co ona zareagowała wewnętrznym buntem. Spokojnie rozłożyłam naczynia stosownie do ilości ludzi, którzy zbiorą się na śniadanie. Po skończonej czynności, gdy wszystko było gotowe, a wystarczyło tylko usiąść i zacząć śniadanie, podeszła do mnie jedna z kucharek.
- Jesteś pewna, że chcesz spędzać posiłek tutaj, z nami, pani?
Na te słowa uśmiechnęłam się tylko i ze spokojem odpowiedziałam:
- Oczywiście. Myślałam, że przywykłyście już do mojej obecności przy was w czasie konsumpcji.
Wtem usłyszałam ciche pomruki. Obróciłam się, aż mój wzrok zawisł na Lettcie, która właśnie dostała swe ukochane krowie mleko. Jednakże podczas tej czynności wszyscy zdążyli się już zebrać. Czas zasiąść do stołu. Naturalnie, inni dworzanie nie zwykli jadać w kuchni. Dla nich przygotowane były liczne jadalnie. Małe, niedaleko każdego pokoju, a także jedna, mająca swoje miejsce w wielkim pomieszczeniu obok Sali Tronowej.
Jednak wolałam spędzać czas z tymi ludźmi. Szlachta to w większości...sztywnota i ugrzecznienie.
***
 Po dobrym rozpoczęciu dnia wróciłam na górę, po drodze pozdrawiając wielu ludzi przebywających na zamku. Większość stanowiła służba, gdyż większość szlachty o tej porze wylegiwała się w swoich, zasłanych masą poduszek, łóżkach.
Wpadłam do swojej komnaty, z impetem rzucając się na łóżko. Nie wiedziałam, dlaczego tak robię, jednak było to dosyć zabawne. Pod wpływem pędu mojego ciała, niektóre w kart spoczywających na podłodze uniosło się do góry. Po krótkiej chwili leżenia na miękkim łożu, odbiłam się od niego i stanęłam na nogi.
Zastanawiałam się czy spakowałam już torbę. Podeszłam, więc do drzwi w zachodnim zakątku mojego pokoju. Po otwarciu ich ukazała się moja pracownia. Ściany zdobiły regały z książkami. Pośrodku pomieszczenia swe miejsce miał szeroki stół, na którym znajdowało się praktycznie wszystko. Notatki, dzienniki, próbki roślin. Przy jednym z krzeseł leżała torba. Zamaszystym ruchem podniosłam ją, aż ta z sykiem przecięła powietrze. Ewidentnie pusta. Zaczęłam krzątać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu potrzebnych mi rzeczy. Spakowałam najnowszy dziennik, bukłak wody, a także kilka noży dla własnego spokoju. Porozglądałam się jeszcze w nadziei, że coś mi się przypomni, lecz nic takiego nie miało miejsca. Uznałam, więc że mogę z czystym sumieniem udać się do łaźni.
***
Tego potrzebowałam. Kilkugodzinnej kuracji gorącą wodą. Jednakże patrząc na położenie słońca, wywnioskowałam, że zostało mi jeszcze trochę czasu. Ale było jeszcze tyle rzeczy do zrobienia!
Puściłam się biegiem po korytarzach, potem po schodach, aby w rozsądnym przedziale czasowym dotrzeć do stajni. Jednakże ku mojemu zdziwieniu, po wejściu do boksu Simy ujrzałam tam pięknie wyczyszczone wyposażenie, a i samej klaczy nie można było niczego zarzucić. Przewróciłam oczami. Nie muszą mnie w tym wyręczać! Ja także potrafię dobrze zadbać o własnego wierzchowca. Pokręciłam jeszcze chwilę głową, a potem rzuciłam koniu jabłko ze stosu obok. Sima zręcznie złapała je w locie, kiedy ja byłam już przy drzwiach wyjściowych. Zanim wyszłam zdążyłam jeszcze się uśmiechnąć.
***
Po raz kolejny wróciłam do komnaty. Zajrzałam do garderoby. Wiedziałam, co muszę znaleźć.
Zajęło mi to trochę czasu, ale udało mi się wygrzebać suknię. Kreacja była koloru ładnego brązu. Krój miała prosty, acz szykowny. Bałam się z lekka. 3 raz miałam mieć na sobie ten rodzaj odzienia. Oczywiście mogłam ubrać się w moje bardziej ,,codzienne" rzeczy, jednak wiedziałam, że będę czuła się niekomfortowo, wyglądając zupełnie inaczej niż przybyłe księżniczki. Mimo to i tak długo zastanawiałam się, patrząc na suknię. Za długo.
Kiedy już się ubrałam, z przerażeniem zauważyłam, że została mniej więcej 3 godziny do spotkania. Gdybym miała już wyruszać, wszystko byłoby dobrze, ale w obecnej sytuacji nie za bardzo. Z wściekłością na własne gapiostwo wzięłam szczotkę i zaczęłam czesać swoje włosy szybkimi ruchami. Po wykonaniu tej czynności, szybko wzięłam torbę i pognałam do stajni po drodze o mało co nie potrącając znacznej liczby szlachcian. Przed wyjściem zgarnęłam jeszcze kilka owoców.
Na całe szczęście Sima czekała na mnie ochocza i gotowa. Z biegu wskoczyłam na siodło i od razu dałam klaczy znak do startu.
***
Coś ewidentnie nie chciało mojego pojawienia się na tych obradach. Cały czas coś opóźniało przybycie jeszcze bardziej. Karawana zapchała gościniec. Ludzie mnie zatrzymywali, aby spytać o drogę. Dwa razy pomyliłam drogę. Do tego wszystkiego doszło jeszcze zerwanie się bardzo silnego wiatru.
Finalnie, byłam spóźniona kilka ładnych godzin. Gdy stanęłam przed drzwiami Królestwa Tierra'y myślałam, że narady się skończyły. Jednak ku mojej uldze, kiedy zajrzałam do środka przedstawiciele królestw nadal tam byli. Wszystkie oczy zwróciły się na mnie, a ja zdołałam jedynie wydukać:
-Przepraszam, że tak późno.
Wiedziałam, że moje policzki i uszy przybrały kolor pięknej czerwieni. Szybkim krokiem udałam się w stronę zielonego tronu i zasiadłam na nim, dość nieśmiale ogarniając wszystkich wzrokiem.

(Ktoś coś?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz