Strony

Mieszkańcy

19 sierpnia 2015

Od Daphne Kalipso

Wszyscy złodzieje, przestępcy wyjęci spod prawa tworzą jedną, wielką społeczność. Odseparowaną od Pięciu Królestw, choć żyjącą na ich terenach. Tworzymy swego rodzaju rodzine. Czasem bliższą, czasem trochę dalszą. Niektórych kochamy z całego serca, oddajemy za nich życie… A niektórych bez mrugnięcia okiem go pozbawiamy. Ale tak działa rodzina. Wielopokoleniowa, rozrzucona po całej Amazji rodzina. W tak licznym gronie, plotki roznoszą się bardzo szybko, a z każdym kolejnym słuchaczem przybierają na atrakcyjności. Podobno ktoś za Górami Środkowymi przyjmuje zadania każące mu odnaleźć i zgładzić kogoś ze swojej rodziny. Jest również kobieta bez twarzy, którą dostrzec można tylko na kilka sekund, bo potem rozpływa się we mgle. W Wielkim Królestwie Ziemi jest ponoć kobieta lasu - atakująca i znikająca wśród drzew, stając się ich częścią. Człowiek ze stali, poruszający się lżej niż piórko, kobieta rozpływająca się w świetle księżyca i wojownik którego jedno spojrzenie mroziło krew w żyłach. Dosłownie.Jakaś część mnie chciała dołączyć do ich grona. Też być w pewien sposób rozpoznawalną. Aby o mnie też przekazywano niestworzone plotki, bardziej przypominające legendy. Z drugiej strony zdawałam sobie sprawę, że to nie oni są podziwiani przez resztę. Byli tylko bohaterami oddalonymi o tysiące kilometrów. Prawdziwą sławą szczycił się ktoś inny. To on był żywą legendą. Nasz były przywódca. Ten, któremu się ufało i którego rad się słuchało. Był najlepszym z najlepszych. Niepostrzeżenie, z niespotykaną prędkością przekraczał granice Królestw. Poza jedną nocą w roku, nikt nie był w stanie określić jego położenia. Został złapany tylko raz i do tej pory krążą spekulacje na temat tego wydarzenia. Wielu twierdzi, że Dym - jak go nazywano - dobrowolnie się poddał. Ze chciał zostać złapany.
I to właśnie jego pomocy potrzebowałam. Tylko on potrafiłby zaplanować kradzież Kwiatu Duszy zaraz po jego rozkwicie. I właśnie dlatego zmierzałam na południe w stronę Terenów Wspólnych.
Jechałam prawie bez przerwy od trzech dni. Musiałam się spieszyć, bo pełnia wypadała za dokładnie trzy tygodnie. Nie mogłam jednak nic poradzić na zmęczenie. Ja i mój koń byłyśmy wykończone i dosłownie padałyśmy z nóg. Martwiłam się o Mgłę, bo z każdym dniem poruszała się coraz wolniej i w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, nie dałaby rady uciekać. Potrzebowałyśmy odpoczynku, jedzenia… No i przede wszystkim, musiałam w końcu na spokojnie pomyśleć, jak wkraść się do Dou Mennah. Raczej nie pozwoliliby mi tak po prostu tam wejść, porozmawiać z Duchem i wyjść. Musiałam coś wymyślić… Tylko co? Może i w mojej grupie, byłam najlepsza, ale gdy byłam sama… Po całej Amazji wędrowało tuzin o niebo lepszych ode mnie, ale to ja chciałam wkraść się do najlepiej strzeżonego więzienia.
Na początek jednak musiałam dotrzeć do Miasta Wody. Było to jedyne miejsce, do którego dopływał prom z Wyspy Teteńskiej i to tam miałam zamiar się zatrzymać. Ogromne miasto z widokiem na Pałac… Spodziewałam się, że wszystko tam będzie wielkie. Ulice, domy, ludzie… I nie zawiodłam się. Na miejsce dotarłam w południe i pierwsze co mnie uderzyło to tłok tam panujący. Ludzie byli wszędzie. Chodzili we wszystkie możliwe strony… I wszyscy byli pięknie ubrani. Może to za sprawą Zamku, który dostrzec można było ponad dachami budynków, albo faktu, ze było to główne, największe miasto Królestwa Aquay, ale stroje mijanych ludzi biły po oczach fantazyjnymi kolorami i krojem. Nawet mężczyźni nosili tuniki w kolorach tak intensywnych, że aż trudno było uwierzyć w jego istnienie. Jednak to ubrania kobiet były najbardziej zróżnicowane. Niektóre miały na sobie zwykłe, proste suknie podkreślające krągłości, inne te krągłości stwarzały zakładając bogato zdobione suknie z rozłożystą supudnicą i dekoldem uwydatniającym piersi. Chodząc wśród tych wszystkich ludzi, w moich brązowych spodniach, wytartych już w kilku miejscach i zwykłej białej koszuli czułam się… jakby wszyscy na mnie patrzyli. Wyróżniałam się i to nie tak, jak reszta tych kobiet. Zastanawiali się skąd jestem i czego chcę, wyglądając jakbym ledwo co wyszła z lasu. Złodziej nie powinien zwracać na siebie uwagi a już na pewno nie w taki sposób, jednak co mogłam zrobić?
Musiałam się zmienić. Wyglądać bardziej jak ludzi z tego miasta. Wtopić się.
Gdy tylko znalazłam miejsce w którym mogłam zatrzymać się na tych kilka dni, zajęłam się rozpakowywaniem moich rzeczy. Nie było tego dużo. Raptem kilka toreb w których pomieściłam to, co wydawało mi się najważniejsze. Trochę jedzenia, broń i najważniejsze - ubrania. Nie byłam jakąś wielką maniaczką pod tym względem, ale uznałam, że jeśli nie chcę być rozpoznawana w kolejnych miastach, nie mogę być cały czas ubrana w to samo.
To co miałam na sobie było już i tak brudne więc od razu zajęłam się Mgłą. Starałam się  być jak najdokładniejsza. Zaczęłam od oczyszczenia kopyt klaczy z ziemi i kamyków, bo to one najbardziej przeszkadzały jej w dalszej wędrówce. Kiedy to było już gotowe, zajęłam się sierścią. Na szorstkich włoskach szybko zbierał się pył, przez co i konik i ja byłyśmy całe od niego czarne.
Zawsze uważałam za wielkie szczęście fakt, że udało mi się tak zaprzyjaźnić z Mgłą. Nigdy nie miałam z nią żadnych problemów. Z niezwykłym spokojem przyjmowała wszystko, o ile tylko ja byłam przy niej. Nie raz się zdarzyło że zostawała ze mną, podczas gdy inne konie uciekały w panice. Ufała mi i byłam z tego naprawdę dumna.
Gdy skończyłam ją czyścić, byłam jeszcze bardziej brudna niż przedtem, choć myślałam, że to nie możliwe. Pożegnałam się z koniem podając dwa duże jabłka i wróciłam do swojego pokoju. Byłam wyczerpana, ale by wziąć kąpiel, musiałam iść po wodę do studni na najbliższym placu i jeszcze ją podgrzać. Niestety, najbliższy plac, nie był wcale tak blisko, więc zanosiło się na dość męczący spacer. Nie żebym narzekała. Przychodziło mi już mieszkać w gorszych warunkach. Talon zawsze był trochę przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa, więc przez rok, kiedy mieszkałam razem ze złodziejami, trzy razy musieliśmy pozorować własną ucieczkę i przez co najmniej tydzień żyć jak zwierzęta lub zwykli bezdomni.
Bez większego ociągania się, wyszłam znów z gospody i ruszyłam we wskazanym mi przez właścicielkę kierunku.
Budynek, w którym wynajęłam pokój mieścił się w jednej z gorszych dzielnic Miasta Wody. Nie były to jeszcze same obrzeża miasta, jednak bez trudu można było stwierdzić, że ci ludzi ciężko pracują na to co mają. Piękne, kolorowe kreacje zastąpiły bardziej użyteczne, nie tak kosztowne. Nawet budynki wyglądały na bardziej wyblakłe, choć wciąż zachwycały wymyślnością kształtów i kolorów fasady. Nawet tu, w miejscu do którego ludzie z wyższych sfer starają się nie zbliżać, czułam się jak w samym środku pięknego pałacu. Przez całe swoje życie marzłam, by podróżować i zwiedzać właśnie takie miejsca. A teraz to właśnie robiłam.
Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do studni. Szybko nabrałam wody do zabranych przeze mnie wiader i ruszyłam w drogę powrotną. Słońce barwiło już wszystko na ogniście pomarańczowy kolor, przez co wąskie uliczki wyglądały jeszcze piękniej.
Właśnie kierowałam się do jednej z takich dróg, kiedy kątem oka dostrzegłam inne od wszystkich innych poruszenie. W jednym z zaułków dwóch mężczyzn przyciskało do ściany o wiele młodszego od siebie chłopaka. Z daleka widziałam, że ten młodszy nawet się nie bronił, a przecież mógłby. Nawet skulony, był wyższy od tej dwójki. Dlaczego więc się nie bronił? Dlaczego nie próbował ich jakoś powstrzymać?
Przystanęłam, obserwując tę nierówną walkę. Z jakiegoś powodu miałam nadzieję, że ten młodszy w końcu jakoś się pozbiera, jednak nie zanosiło się na to. Nie mogłam zrozumieć, jak ci wszyscy ludzie mogli to tak po prostu ignorować? Nie pomóc mu?
Odstawiłam oba wiadra na ziemię i ruszyłam w stronę mężczyzn, choć mój umysł wciąż powtarzał “Nie wtrącaj się, nie wtrącaj się!”. Wiedziałam, że to głupie. Ja, złodziejka próbuje komuś pomóc. Powinnam to zignorować, jak wszyscy inni, ale po prostu nie mogła. Nie tego nauczył mnie mój ojciec. Mogłam pomóc temu chłopakowi, potrafiłam to zrobić.
Gdy zbliżyłam się do zaułka, młody chłopak leżał już skulony na ziemi. Rękoma osłaniał głowę przed kolejnymi kopnięciami.
Co mam zrobić?” pomyślałam, robiąc kilka kolejnych kroków. Gdyby zaatakowali mnie naraz, nie miałabym szans. Musiałam zyskać na czasie. Jednym ruchem odkręciłam bukłak, który zawsze miałam uwiązany do pasa. Kiedy tylko poczułam falującą w nim wodę, zaczęłam działać instynktownie.
- Hej! - krzyknęłam by zwrócić na siebie uwagę dwóch starszych mężczyzn. Odwrócili się w moją stronę, lecz ich twarze były zakryte przez głębokie kaptury lekko wyblakłych już, czarnych płaszczy. 
- Zmykaj stąd, dziewczynko - powiedział jeden. - Nie chcemy zrobić ci krzywdy. - Skrzywiłam się słysząc, jak się do mnie zwraca. Jakbym naprawdę nic nie mogła zmienić. Jakby kompletnie nie obchodziło go, czy będę dalej tam stała, czy ucieknę. Jako “dziewczynka” nie mogłam mu przecież w żaden sposób zagrozić. Był dokładnie taki sam, jak ci od których odeszłam. Z góry zakładał, że jestem słabsza, bo jestem kobietą. Znienawidziłam go za to. Nienawidziłam ich wszystkich, bo to właśnie przez takich ludzi musiałam stać się zupełnie inną osobą. Musiałam udawać i ukrywać własne uczucia. A gdy coś szło nie tak, to była oczywiście moja wina.
- Ale ta dziewczynka, zaraz zrobi krzywdę wam - oświadczyłam cała przesiąknięta złością. Jednym machnięciem ręki oplotłam wodą klatkę piersiową mężczyzny i rzuciłam nim o ścianę. To mogło go unieruchomić tylko na chwilę. Musiałam bardzo się skupiać by woda przybierała odpowiedni kształt, a obok wciąż stał ten drugi mężczyzna. Wzięłam głęboki wdech pozwalając by przez ten jeden moment, to żywioł zapanował nade mną i gdy otworzyłam oczy, mężczyzna był przytwierdzony do ściany lodowym uściskiem. 
Nie miałam pojęcia jak to zrobiłam ani jak długo będzie to działać, więc szybko odwróciłam się do drugiego z napastników. Przez chwilę stał zszokowany, jednak szybko doszedł do siebie i już szedł w moją stronę, jednocześnie szukając ukrytej gdzieś pod ubraniem broni. 
Spróbowałam zrobić to samo co przy poprzednim mężczyźnie. Posłałam w stronę przeciwnika niewielką falę, która otoczyła go, zaciskając się wokół jego klatki i rąk uniemożliwiając zaatakowanie mnie. Pod kapturem mężczyzny widziałam, jak się uśmiecha, a chwilę potem, woda, którą był otoczony zaczęła parować, aż w końcu był całkowicie wolny.
- Na mnie to nie działa, mała - stwierdził rozkładając ramiona, jakby pokazując, że nic nie może na to poradzić. Denerwował mnie jeszcze bardziej, niż jego kolega. Nie traktował mnie już jak bezbronną dziewczynkę, ale jak kogoś gorszego od siebie. Z góry założył, że moja moc to jedyne, czym mogę się bronić. Pomylił się.
Jednym płynnym ruchem wyjęłam sztylet przytwierdzony do pasa tuż koło pustego już bukłaku. Podskoczyłam do mężczyzny i nim zdążył się zorientować, stałam za nim, przyciskając ostrze do jego gardła. Zastanawiałam się, dlaczego po prostu go nie zabije? Wcale nie musiałam się do niego zbliżać. Wystarczyło celnie rzucić sztyletem… Ale przecież ten mężczyzna nic mi nie zrobił. W żaden sposób mi nie zagrażał. Nigdy nie chciałam zabijać. Po prostu się do tego nie nadawałam. To zaistniałe sytuacje mnie do tego zmuszały. Teraz jednak było inaczej.
- Mogłabym cię teraz zabić - wyszeptałam mężczyźnie do ucha. - Nikt by nie zauważył. Nikt nie zwróciłby uwagi. - Wcale nie byłam aż taka pewna swoich słów. Tak na prawdę, bardzo możliwym było, że ktoś się nam przyglądał i tylko czekał na jakikolwiek znak, aby wezwać straż miejską która bez problemu by mnie znalazła i aresztowała. Moja przygoda skończyłaby się szybciej, niż się zaczęła. Ale on nie musiał o tym wiedzieć. - Ale nie zrobię tego. Puszczę cię, a ty odejdziesz nie oglądając się za siebie. Rozumiesz?
Nie odpowiedział, jednak czułam, jak trzęsie się ze strachu. Nie chciał umrzeć, a wiedział, że tak to się może skończyć, jeśli spróbuje mnie oszukać. Przynajmniej miałam nadzieję, że rozumie ryzyko. 
Ostrożnie rozmuźniłam ucisk noża na gardło napastnika, po czym cofnęłam się, pozwalając mu odejść. Odbiegł, zataczając się ze strachu w sąsiednią alejkę. Mężczyzna przy ścianie próbował się wyrwać. Wrzeszczał, wołał o pomoc, jednak bez skutku. W tym mieście nikt nikogo nie obchodził. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, nagle straciło na swoim uroku. Kto chiałby żyć w miejscu, gdzie nie mógł liczyć na czyjąkolwiek pomoc?
Podeszłam do leżącego na ziemi chłopaka. Był zdecydowanie wyższy ode mnie, jednak jego twarz była tak napuchnięta i posiniaczona od zadanych mu ciosów, że nie miałam pewności, ile mógł mieć lat. Dopiero gdy starałam się podnieść go do pionu dostrzegłam, że ma na sobie trochę bardziej kosztowne ubranie. “Co on tu robił?” zastanawiałam się. Nie widziałam w tamtej dzielnicy zbyt dużo ludzi takich jak on. W zasadzie był jedyny. Mimo ubłoconego ubrania i obitej twarzy, wciąż wyglądał na elegantszego, niż połowa otaczających nas przechodniów.
Był nieprzytomny, a z kilku miejsc na jego twarzy ciekła krew. Nie było mowy, bym mogła tak po prostu odejść. Z pewnym trudem zarzuciłam sobie jego ramię za szyję i usiłowałam wstać. Sądząc po jego wzroście, spodziewałam się że będzie o wiele cięższy, tymczasem miałam wrażenie, że ważny nawet trochę mniej niż ja sama. Nie zmieniało to jednak faktu, że kłopotliwym było dojście gdziekolwiek z nieprzytomnym chłopakiem o głowę ode mnie wyższym. Poruszaliśmy się więc bardzo powoli. Nim doszliśmy do gospody, zaszło już słońce a nad ulicami wisiał biały sierp księżyca.
Ułożyłam chłopaka na swoim łóżku. Może nie było zbyt wygodne i czyste, ale na razie musiało wystarczyć. Wracając na plac po wodę zachodziłam w głowę, dlaczego mu pomogłam? Dlaczego wzięłam go do siebie zamiast odszukać jakiegoś lekarza? Może podświadomie czułam, że ten chłopak wcale nie chciałby trafić w ręce medyka? Tego chłopaka nie powinno tam być. Nie w takiej dzielnicy, nie w towarzystwie takich ludzi. A jednak tam był i mogłam podejrzewać, że nie chciał się tym chwalić. A lekarze zadają przecież tak wiele pytań…
Kiedy wróciłam do pokoju, chłopak wciąż był nieprzytomny. Byłam wyczerpana, ale i tak w pierwszej kolejności zajęłam się przemyciem ran nieznajomego. Kiedy zmyłam z jego twarzy cały brud, pomimo opuchlizny i kilku siniaków, wydawał się być naprawdę przystojny. Ale cóż to była za nowość? W tym mieście każdy mężczyzna wyglądał jak uosobienie kobiecych fantazji.
Pogrążona w myślach aż podskoczyłam, słysząc niewyraźny głos chłopaka.
- Octavo...
Jedno słowo. Wypowiedział je, wciąż śpiąc, jednak Octavo kimkolwiek był, musiał być dla tego nieznajomego naprawdę ważny. Nagle poczułam wielką chęć dowiedzenia się czegoś więcej. O tym chłopaku, o jego życiu… Wiedziałam jednak, ze to wszystko jest bez znaczenia. “Jest tylko przypadkowym nieznajomym.” 
Nie mogłam się doczekać aż się w końcu obudzi i odejdzie pozwalając mi zająć się swoimi sprawami. Jednak on wciąż spał… A i mnie w końcu dopadło zmęczenie. Siedząc na podłodze przy łóżku powtarzałam sobie, że tylko na chwilę zamykam oczy. Ale kiedy moja głowa dotknęła miękkiego materaca, zasnęłam nawet się nad tym nie zastanawiając.

< Anthony? Sygna? Sorry, że tak chamsko wbiłam wam się w historię :P >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz