Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem i większość zebranych w sali podskoczyła na swoich miejscach, przestraszeni nagłym hukiem. Wszystkie pary oczu skierowały się na mnie.
Chciałam zachowywać kamienną twarz, nie pokazywać zdenerwowania... Ale byłam zbyt zmęczona. Po dwóch godzinach czajenia się w lesie, a potem dwoma godzinami jazdy powrotnej, przemoczona i zamarznięta, ledwo zdołałam przymknąć oczy, kiedy obudził mnie posłaniec poganiając na naradę. I po co? Wszystkie wyglądały tak samo i nie kończyły się niczym użytecznym. Zwłaszcza że ON prowadził większość z nich.
Talon był wysokim, potężnym mężczyzną po trzydziestce. Za młodu, musiał być na prawdę przystojnym mężczyzną - wciąż był - jednak teraz jego twarz zdobiły zmarszczki i głęboka blizna. W jego oczach zawsze czaił się gniew i bardzo łatwo było wyprowadzić go z równowagi. Na początku nawet go lubiłam, w końcu to on uratował mi tyłek.. Ale z czasem, kiedy poznawałam go coraz lepiej, coraz bardziej działał mi na nerwy. Irytowało mnie prawie wszystko w jego osobie. To, jaki był pewny siebie, jaki był arogancki. Wkurzało mnie nawet to, jak wymawiał moje imię - zawsze przez lekko zaciśnięte zęby jakby denerwowało go samo mówienie o mnie, a jednocześnie z krzywym uśmieszkiem którego wolałam nie rozszyfrowywać.
Tak było i tym razem. Rzucił mi lodowate spojrzenie, bo przez moje nagłe wejście, urwał w pół zdania. Oparł ręce o stół, lekko pochylony tak, że kilka kosmyków matowo-czarnych włosów przysłoniło mu oczy. Nie lubiłam kiedy tak na mnie patrzył. Przerażało mnie to. Dawno jednak nauczyłam się to ukrywać. Nie mógł wiedzieć, że się go boję. Do czego byłby wtedy zdolny?
- Kalipso - na wpół wysyczał, na wpół powiedział. - Gdzie byłaś?
Wszyscy podążali za mną wzrokiem, gdy ze znudzoną trochę zaspaną miną ruszyłam wzdłuż stołów, by usiąść na jedynym wolnym miejscu - dokładnie naprzeciw Talona. Rozsiadłam się, starając się znaleźć jakąś wygodną pozycję na twardym, drewnianym krześle – bez powodzenia.
- Spałam - odpowiedziałam w końcu, bo wiedziałam, że czeka na wyjaśnienia. I mógłby tak czekać nawet całą noc, jeśli byłoby to konieczne. Kolejna rzecz, której w nim nie znosiłam - był uparty i zawsze musiał dopiąć swego. - Dopiero co wróciłam z misji, dlaczego mnie tu ściągnąłeś?
Na nieszczęście Talona, bardzo szybko się uczyłam. Stałam się taka jak on. Nauczyłam się odwzajemniać jego chłodne spojrzenia i ignorować groźny ton głosu. I chyba to go denerwowało. Stawałam się samodzielna. Niezależna od niego. Nawet, jeżeli była to tylko gra pozorów. W mojej naturze nigdy nie było bycie sarkastyczną zołzą na jaką pozowałam. Sarkastyczna - owszem, ale tylko w żartach. Nigdy nie chciałam nikogo zranić. Nigdy nie chciałam być dla innych ciężarem.
- Dostaliśmy wiadomość od naszych zwiadowców - oświadczył głośno Talon niby do wszystkich, a jednak wciąż wbijał we mnie spojrzenie granatowych oczu. Był zły i miałam prawie pewność, że chodzi o mnie. „Jesteś zły że spałam, czy że nie spałam z tobą?” pomyślałam. Już jakiś czas temu zauważyłam, że dowódca zwraca uwagę nie tylko na moje zdolności strzeleckie. - Dziś w nocy z dworu Amphrion wyjechała kareta wypełniona największymi skarbami tego rodu. Ma przewieźć je do Lorda Amphrion stacjonującego przy ujściu Omnes. Chyba nie muszę tłumaczyć, że to dla nas niepowtarzalna okazja?
Słyszałam już wcześniej o tym rodzie. Byli potężni i bardzo zamożni. Ich dwór otaczał potężny mur strzeżony przez tuzin wartowników, a kolejny tuzin stacjonował na każdym piętrze rezydencji. Nikt nie był w stanie wejść lub wyjść niezauważony. A przynajmniej takie plotki krążyły. Nigdy nawet nie zbliżyłam się do granicy ich ziem. Ale teraz nadarzyła się okazja żeby sprawdzić, ile warci są ich strażnicy. Czy są tak zdyscyplinowani jak się mówi? Czy faktycznie Amphrionowie są tak bogaci?
Nie byłam jak reszta mojej grupy. Nie myślałam tylko o zysku, jaki miałabym z tej kradzieży. Jasne, wizja całego tego złota i pięknych kamieni była kusząca ale nie potrzebowałam ich. Co miałabym zrobić z biżuterią? Sprzedanie jej byłoby ryzykowne, a nosić jej też bym nie mogła i nawet nie chciała. Nie. Mnie bardziej interesowała wiedza, jaką mogłam zdobyć. Potwierdzić lub obalić zasłyszane plotki. Móc na własne oczy ujrzeć całe to bogactwo. Informacje, jakie mogłabym zdobyć były o wiele ważniejsze od większości klejnotów. Dzięki nim, mogłabym sama zaplanować kolejny napad. Większy. Bardziej spektakularny. Mogłabym dokonać czegoś, czego reszta boi się nawet spróbować.
Wejść do posiadłości Amphrionów i wtedy ich okraść - to by było coś.
Na razie jednak, musiałam wrócić do rzeczywistości. Do tego, co działo się tu i teraz.
- Co ze strażnikami? - spytałam, nalewając sobie trochę wina do przyniesionego dla mnie kielicha - Jeżeli to co mówią zwiadowcy jest prawdą, Amphirowie musieli wysłać naprawdę liczną straż.
„To by mogło być nam nawet całkiem na rękę” pomyślałam. Wykorzystać sytuację, że w garnizon posiadłości został uszczuplony...
- Sześciu.
- Co? - nie wiedziałam, czy dobrze słyszę. To było przecież niemożliwe. - Przewożąc tak cenne rzeczy, wysłali do ochrony tylko sześciu strażników? To bez sensu.
Nikt się nie odzywał. Może oni również wyczuwali, że coś w tym wszystkim nie gra? Sześciu strażników? Jakby prosili się, by ich okraść. A co jeśli to pułapka? Chcieli zwabić nas łatwym łupem, żeby wyłapać tych którzy zaatakują. Pozbyliby się w ten sposób dużej ilości przestępców grasujących na tych terenach... i mogli z łatwością przewieźć prawdziwy skarb, kiedy droga będzie bezpieczna.
- Może są aż tak pewni siebie? - podsunął jeden z siedzących przy stole. Byłam zmęczona i naprawdę potrzebowałam snu, ale nawet ja myślałam jaśniej niż on. „To oczywiste, że szykują zasadzkę!”
- Nie powinniśmy tego robić. Zbyt duże ryzyko - stwierdziłam zapominając o przybrani obojętnej, lekceważącej miny. Martwiłam się. Ci ludzie byli moim braćmi. Moją rodziną... Jedyną rodziną, jaka mi pozostała. Nie chciałam, by coś im się stało... I to mnie zgubiło. Gdybym pozostała stanowcza, jak zawsze, może i by mnie posłuchali. Ale zachowałam się, w ich oczach, jak zwykła, wystraszona dziewczyna, która działa pod wpływem emocji i dlatego nie może mieć racji.
- Ich sześciu, przeciwko nam dziesięciu? Faktycznie, to może być nieprzyjemne - zaśmiał się kolejny, nowy.
- To już postanowione. Wyruszamy o świcie, żeby mieć czas na przygotowanie.
Miałam paskudne przeczucie, że to się źle skończy i nie miałam najmniejszej ochoty na udział w tym. Chciałam tylko wrócić do łózka i spać do południa. Nie ważne, jak dużo bogactw by mnie ominęło i co mogłabym za to wszystko kupić. Jeżeli moje przeczucia były słuszne, gra nie była warta świeczki.
- Cóż. Dobrej zabawy - powiedziałam podnosząc się z krzesła. Miałam już dość tego spotkania jak i ludzi w nim uczestniczących - Ja nie jadę.
Skierowałam się w stronę tych samych drzwi, którymi weszłam do sali. Chciałam jeszcze zahaczyć o kuchnię ogólną, mając nadzieję, że trafię na jakieś resztki z kolacji. Jednak w połowie drogi zatrzymał mnie głos dowódcy.
- Jedziesz. I nie próbuj się wykręcać, bo nic ci to nie da. Jesteś jedną z lepszych - powiedział Talon zbliżając się do mnie. „Chciałeś powiedzieć, że jestem najlepsza” miałam ochotę powiedzieć, to jednak nie przyniosłoby niczego dobrego. W tak zwartej społeczności, jak ta, wywyższanie się, nie jest dobrze widziane... Nawet jeśli to prawda. Byłam najlepsza.
Kiedy Talon wreszcie stanął kilka kroków przede mną, mogłam poczuć paskudną woń jego ciała - pomieszanie potu, piżma i alkoholu.
- To się nie skończy dobrze, a ja nie chce zginąć.
Brwi Talona zmarszczyły się, a jego oczy stały się jeszcze bardziej złowrogie niż zwykle. Już nie chodziło tylko o potyczkę słowną. Za późno zorientowałam się, że podważyłam jego autorytet przed całą grupą. Było już jednak za późno na wycofanie się.
- Bez dyskusji - wysyczał. Wiedziałam, że tej bitwy nie wygram. Mogłam tylko spróbować wyjść z tego z twarzą. Już i tak dość się poniżyłam tego wieczoru.
- Zgoda. - rzuciłam, wpatrując się w podłogę. Szybko jednak podniosłam wzrok z powrotem na Talona. Skoro muszę jechać, niech tak będzie. Może uda mi się w porę zauważyć zasadzkę i ostrzec resztę? Ale musiałam to zrobić na własnych warunkach. Nie miałam zamiaru drugi raz w ciągu czterdziestu ośmiu godzin siedzieć na drzewie i odmrażać sobie tyłek patrząc, jak inni odwalaj brudną robotę. Potrzebowałam jakiejś porządnej akcji. Adrenaliny. Kiedyś wystarczała mi rozmowa z chłopakiem z wioski, który mi się podobał. Ale to było kiedyś. Tamte czasy miały i już nigdy nie wrócą. Nie byłam już tamtą głupiutką dziewczyną... Przynajmniej na zewnątrz. A nawet gdyby, do kogo miałabym wzdychać? Do Talona, który za szczyt romantyzmu uważał wspólne upicie się i seks przez pół nocy? Reszta niewiele się od niego różniła. Byli tylko może trochę bardziej obskurni.
- Pojadę, ale chcę razem z innymi stać w ataku.
Talon rzucił mi mrożące krew w żyłach spojrzenie i ruszył w stronę drzwi. „Czyżby mi się upiekło?” pomyślałam i dokładnie w tej samej chwili usłyszałam głos dowódcy, który stał już w progu dużych, ciężkich, drewnianych drzwi.
- Stoisz na warcie. Widzimy się za trzy godziny przy głównym trakcie.
- Nie! To nie fair! - krzyknęłam za nim, jednak drzwi już się zamknęły. Wszyscy pozostali w sali, gapili się na mnie i doskonale wiedziałam, co myślą. Zachowałam się jak mała dziewczynka. Znowu. Kiedy ja się nauczę, że tutaj, w tym świecie, nie powinnam okazywać nawet cienia prawdziwych emocji? "Brawo Daphne. Na prawdę świetnie ci dziś poszło".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz