Strony

Mieszkańcy

8 sierpnia 2015

Od Anthony'ego

Czas był uregulować jeden z kilku długów. Porą wieczorową na placu targowym czekać miał zakapturzony mężczyzna nieopodal zaułku. Anthony uzbierał te pieniądze, które uzbierać miał. Ten dług to jeden z największych, ba, on był tym największym. Przy nie spłaceniu go w najbliższym czasie, prawdopodobnie dwornego błazna czekałaby śmierć, co nie było po jego myśli. Nie chciał umierać, jego wiek nie wskazywał na taką potrzebę. Miał za dużo do zrobienia w życiu, ono powinno być pełne przyjemności różnego rodzaju, oblane szczęściem i ogólną euforią. To do tego dążył, do błogości żywota. A do tego nie potrzebował z pewnością własnej śmierci. Dlatego z rana wyczyścił swego wierzchowca i faszerując go dawką żarcików i opowiastek z poprzedniego dnia, założył mu ogłowie najdelikatniej jak potrafił. Chłopak dobrze wiedział jak może zranić konia nieprawidłowo podając mu wędzidło do pyska. Tego nigdy nie chciał. Przy spodniach upiąwszy sakwę z monetami; wskoczył na El Dia Octavo i poklepał go po szyi. Była masywna, ciepła, ogier gotowy był do dzikiego pędu. Nie mógł się już doczekać. Przez jego rozszerzone nozdrza wypływało gorące powietrze, parzące jak ogień. Tak to żar pochłaniał teraz wnętrze konia, zbyt porywisty, zbyt raptowny, a nadal tak majestatyczny. Wyszli ze stajni, a wtedy Anthony chwyciwszy mocno wodze zamknął jedynie kolano, a koń wiedząc o co chodzi – wypruł jak z procy. Pod jego kopytami ziemia drżała, dziewiętnastolatek pojmował to, że zwierzę musi się wybiegać, jednakże w tym tempie prawdopodobnie spadłby parę razy. Zachwiał się nieco, aczkolwiek odchylił w tył.
- E-El Dia..! A niech cię cholera! Octavo zwolnij! Pędzisz jakby ci pochodnią zad podpalali! – wrzeszczał w pierwszych sekundach chwytając się grzywy porządnie.
W jego głosie słychać było jednak ciut droczenia się, nigdy nie był do końca poważny. Toć to nie w jego stylu. To błazen, czego się po takim spodziewać. Czasami w sytuacjach wymagających powściągliwości nie potrafił się powstrzymać i stosowność odkładał na drugi tor. Po kiego się ograniczać, niewygodne. Kiedy już złapali oboje rytm, który splatał ich, jak niemal dwóch kochanków pod płachtą z różu; chłopak poczuł tą przyjemność czerpaną z pędu oraz samej w sobie jazdy konnej. Niestety, za parę mil jego uśmiech powinien zrzednąć. Miał oddać wszystkie swoje oszczędności, nie wiedział z czego będzie żył, jak kupi jedzenie. Zacznie kraść? Nie, jest tylko śmiesznym człowiekiem, nie złodziejem. Może dorobi sobie na pokazach gry na skrzypcach. Owszem, miał swoją pracę, aczkolwiek do czasu otrzymania pieniędzy za nią, potrzebował z czegoś przeżyć. W zasadzie to musiał sobie poradzić. Kiedy tylko wpadli na bruk, ocknął się z zamyślenia. El Dia Octavo zwolnił natychmiast do kłusa, a Anthony zaczął trząść się jak galareta kompletnie na to nieprzygotowany. Omal nie spadł, grzywa wierzchowca po raz kolejny okazała się niezawodną i potrzebną. Na placu targowym zeskoczył z ogiera i jął go prowadzić przy okazji rozglądając się za mężczyzną jakiemu wręczyć miał monety. Jego kochaniutkie monetki, zbierane tak długo i sumiennie. Błazen penetrował wzrokiem wszystkie kąty, póki nie dostrzegł wychylonej dłoni z cienia zaułku. Podszedł tam więc z koniem i ufnie puścił wodze, sądząc, że ten nie ruszy się na krok. Tajemniczy człowiek nic nie mówił, trzymał tylko wyciągniętą rękę po sakwę. Brązowowłosy odpiął ją i z wahaniem ułożył na zmarszczonej prawdopodobnie od pracy fizycznej, dłoni. Ta od razu cofnęła się, a z cienia uliczki wyszli jeszcze dwaj zakapturzeni mężczyźni. Mieli na sobie szare, porwane płaszcze. Anthony cofnął się, a koń razem z nim.
- O co chodzi?.. Przecież spłaciłem to co spłacić miałem. Mogę już iść. Tak sądzę. Wy też powinniście tak sądzić. Sądzicie tak?.. – zadrżał zaniepokojony zmianą planów z drugiej strony.
Chwyciwszy pospiesznie wodze El Dia Octavo chciał na niego wskoczyć i uciec, jednak jego ręce zahamowały dwa razy silniejsze, masywne dłonie mężczyzn, którzy od razu popchnęli go na ścianę jakiegoś budynku. Jęknął cicho kompletnie na to nie gotowy. Bał się, że go zabiją. Kto by się tego nie obawiał? To zbiry! Zdolne do wszystkiego. Jego serce przyspieszyło w swym jak dotąd spokojnym rytmie. Obie postaci podeszły do niego, zaczynając go zwyczajnie obijać. Jeden przytrzymywał szarpiącego się Tony’ego, drugi uderzał to z kolana w brzuch, to z pięści w twarz. Już po kilku chwilach nos oraz warga chłopaka krwawiła gęstą, bordową posoką. Czego oni nadal chcieli… W pewnym momencie poczuł tak okropnie rozrywający ból w żebrach, towarzyszył temu gruchot. Brunet zakrztusił się podchodzącą do gardła krwią. Koń niestety nie zareagował, prawie nigdy tego nie robił, póki w grę nie wchodziło denerwowanie jego osoby… Idealny przyjaciel.

[ Czy ktoś chciałby wtrącić się w sesję? ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz